POST BARDA
Irina skinęła głową, przyjmując do wiadomości ostrzeżenia pani kapitan. Jej twarz zakrył cień, gdy Verą wspomniała o biczowaniu niewolników. Piraci, choć często bezwzględni, rzadko pastwili się nad ofiarami. Jeśli mieli je zabić - po prostu to robili. Przeciągnie pod kilem i inne nieprzyjemności zarezerwowane były na szczególne okazje, dla szczególnych osób. Nieszczęśnicy na budowie nie mogli uchronić się przed karą, skoro byli tak wymęczeni, że dzieci kradły im uszy, które, zresztą, również były skutkiem okrutnej kary.
Irina była jednak najlepszą osobą do zwiadu, niosąc najniższe ryzyko, że zostanie złapana i również wysłana do kamieniołomu.
-
Widziałem paru skurwysynów w niebieskich płaszczach! - Ożywił się znów Osmar. -
Zajeb ich wszystkich, kotku! - Zagrzał Irinę do walki. Elfka skrzywiła się. -
Tylko zostaw mi paru!
Towarzystwo rozeszło się w swoje strony. Irina odeszła, tak samo cicho, jak i się pojawiła, Osmar krzyczał coś o powrocie do karczmy i obiciu paru mord
właścicieli nie-niebieskich płaszczy, a Corin, potulny jak baranek, pozwolił zaprowadzić się do swojej kajuty i ułożyć w koi, gdzie zasnął snem sprawiedliwego.
***
Verze czas mijał zadziwiająco wolno, a towarzystwo butelki nie było tak ekscytujące, jak być może powinno. Słońce zaszło, więc jedynym źródłem światła był wiszący na niebie księżyc i oliwne lampy, porozstawiane w strategicznych miejscach pokładu. Umberto widziała, jak zmienia się warta, gdy jedni marynarze wracają z miasta, a inni szykują się, by po skończonej służbie oddać pijaństwu w porcie. Paru zagadywało do pani kapitan, ale nikt nie pozostawał przy niej na tyle długo, by zając jej czas w wystarczający sposób.
Irina nie wracała, a Vera nie wiedziała nawet, czy zabrała się za zadanie od razu, czy czekała do późnych godzin nocnych. W pewnym momencie na statek wróciły nawet kobiety, z którymi wcześniej bawiła się Vera, nim wieczora nie zepsuły im niebieskie płaszcze. Greta nie rzuciła się na panią kapitan ze łzami, co mogło dowodzić, że Pogad zostawiła domniemaną obecność Erinel w Ujsciu dla siebie.
Kiedy minęła północ, a rum skończył się w butelce, Vera postanowiła wrócić do swojej kajuty. Nie zdążyła jednak nawet przebrać się do łóżka, gdy do kajuty zapukała Pogad.
-
Kapitanie, mamy problem.
To wystarczyło, by otrzeźwić Verę. Orczyca zabrała ją pod pokład, gdzie na podłodze ładowni, siedzący w kałuży swojej własnej krwi, znajdował się ciemnowłosy mężczyzna, koło trzydziestki, zupełnie przerażony swoim położeniem. Z rozciętych ust sączyła się krew, tak jak z rozbitego nosa i całkowicie zmiażdżonego łuku brwiowego. Oko mężczyzny podpuchło do tego stopnia, że nie był w stanie to otworzyć, a kolor purpurowego zasinienia ładnie zgrywał się z granatem jego płaszcza.
-
Zamknęliśmy go, bo by zatłukł drania. - Wyjaśniła orczyca, nie mając bynajmniej na myśli mężczyzny na podłodze, a Osmara, który wykrzykiwał obelżywości zza drzwiczek oddzielających jedną z części ładowni. Tłukł się niczym tygrys w klatce. Bardzo niski, ale krwiożerczy tygrys.
-
Dałem wam pieniądze! Nie mam nic więcej! - Jęczał więzień.
-
Może wyciągniemy coś z niego, zanim wrzucimy do zatoki? - Zaproponowała Pogad. -
Skoro już tu jest? Szkoda byłoby zmarnować, skoro Osmar już go tu przyciągnął...