POST POSTACI
Vera Umberto
Fałszywy uśmiech kapitana Speke'a od razu rzucił się jej w oczy. Nawet gdy rozmawiali na Harlen i uśmiechał się do niej z teoretycznie taką samą sympatią, teraz coś wyglądało inaczej. Nie zajęło jej długo dojście do wniosku, że jej pojawienie się tutaj było dla niego niewygodne, może wręcz problematyczne. Do tego wyglądało na to, że zajął się mniej lub bardziej uczciwą pracą, co samo w sobie było zaskakujące. Mało który z kapitanów, którzy zasmakowali wolności, decydował się na działalność dla jakiejś organizacji. Owszem, czasem zdarzały się robótki typowo najemnicze, jakaś ochrona, opłacony transport, ale jednolite płaszcze i coś, co nazywało się kompanią handlową? Umberto była szczerze zaskoczona. Do tego, jeśli dobrze pamiętała słowa Yenndara, organizacja ta zajmowała się budową, z której dzieciaki kradły uszy - budową, na której trzymano między innymi schwytanych piratów, takich samych, jak Speke. Może i nikt nigdy nie miał nastawienia "wszyscy za jednego", ale wciąż wydawało się to... nie na miejscu, delikatnie ujmując.Vera Umberto
Przeniosła wzrok na mężczyzn, siedzących obok brodatego kapitana, zarówno po ich strojach, jak i po suto zastawiony stole orientując się teraz, że przeszkodziła w czymś raczej ważnym. Tak jak nie przedstawiła się portowemu dziecku, tak nie przedstawiła się też im, nie sądząc, by jej osoba jakkolwiek ich interesowała. No proszę. Czyli kapitan Mżawki znalazł sobie sponsorów. Zapewne niepochodzących stąd, skoro dopiero budowali sobie tutaj placówkę.
Uśmiechnęła się nieco szerzej, choć dużo mniej szczerze, niż na początku.
- W takim razie nie będę przeszkadzać. Gdybyś znalazł chwilę na rozmowę, znajdziesz mnie gdzieś tam - gestem wskazała drugą stronę sali. - Byłabym tutaj, ale szanowni panowie uznali, że nikomu nie przeszkodzą, nie siląc się zapewne na spytanie o to miłego karczmarza.
Skłoniła lekko głowę w stronę grupki w sterczących kołnierzach - gest, którego oni zapewne nie mogli wykonać, ograniczeni swoimi kryzami jak psy po kastracji. Ciekawe, co skłoniło Augusta do tej współpracy. Naprawdę chciałaby się dowiedzieć. Cóż, będzie musiała na to poczekać, o ile w ogóle będzie jej dane porozmawiać z brodaczem na osobności. Nie miało to większego znaczenia, wynikało z czystej ciekawości; odepchnęła się od stołu, życząc im smacznego i wróciła do czekającej na stół grupki kobiet, z którymi w końcu zasiadła do stołu, gdy ten został dla nich przygotowany.
Darmowa kolejka i przekąski raczej nie sprawią, że właściciel zubożeje, biorąc pod uwagę, ile prawdopodobnie zostawią dziś tu złota. Na pewno mniej, niż Kompania Handlowa Błogosławieństwa Ula, ale nadal sporo. Zajęła miejsce u szczytu stołu, ściągając z siebie płaszcz i wieszając go na oparciu krzesła. Jej czarna, falbaniasta koszula z odsłoniętymi ramionami wciąż nie była nawet w połowie tak niedorzeczna, jak kryzy na szyjach tamtej grupki, a przynajmniej zostawiała miejsce na gruby, złoty naszyjnik w kształcie węża zjadającego swój własny ogon. Nic na to nie mogła poradzić; gdy miała dobry nastrój, lubiła obwiesić się biżuterią, zwłaszcza, że przez ostatnie lata nazbierała jej sporo.
- Widzę, że korzystacie z Ujścia, ile się da - rzuciła do reszty, opierając łokcie o stół. - Dobrze. Myślę, że jeszcze ze dwa, trzy dni i będziemy ruszać dalej. Moglibyśmy popłynąć na Harlen. Dawno nas tam nie było, a stąd mamy niedaleko.