Wbrew pozorom w Ujściu, jako mieście handlowym nieustannie bogacącym się i rozwijającym, można wyróżnić kilka targowisk, mniejszych lub większych, mniej lub bardziej znanych. Nie wszyscy lubią okazywać swe towary tak szerokiej rzeszy publiczności, która każdego dnia przewija się przez miasto sprawiając, iż różnorodne tłumy ludzi przypominają istną chmarę owadów, a każdy inny od drugiego. "Miasto Grzechu", bo i tak można nazwać Ujście, jak każde miasto, w którym wraz z każdą zarobioną złotą monetą przestępczość legnie niczym robactwo, wypełnione jest po brzegi złodziejstwem wszelkiego rodzaju. Zaczynając od małych, brudnych i bosych dzieciaków, kradnących pojedyncze artykuły żywnościowe by przeżyć do następnego dnia, poprzez śmiałych, szybkich niczym błyskawica i śmiałych, nie bojących się przebiegać przez tłum ludzi w garści trzymając skradziony towar złodziejaszków, kończąc na zorganizowanych gildiach złodziei, których interesuje coś więcej niż rupieć warty parę monet. Z tego właśnie powodu jubiler, ryzykujący prowadzenie biznesu w tym mieście nie stoi ze swym straganem przy Głównym Rynku, podobnie jak kowal oferujące swe wyroby, które niekiedy mimo swej wielkości i ciężaru mogą niespodziewanie zniknąć.
Główny Rynek w Ujściu ma swój początek w miejscu, do którego zbiega się kilka uliczek, a następnie przez kilkadziesiąt metrów prowadzi szeroka, obstawiona różnymi straganami z obu stron ulica. Zwieńczeniem tego kupieckiego rarytasu jest okrągły, dość sporej wielkości plac, na którym miejsce do handlu jest już płatne poważne sumy, w przeciwieństwie do kosztujących parę monet miejsc po bokach ulicy, o które nie raz przelała się krew chętnych zarobku kupców-amatorów. Z placu wychodzą cztery uliczki: na końcu pierwszej, składającej się z magazynów umieszczonych po bokach, znajduje się budynek gildii kupieckiej odpowiedzialnej za cały Rynek; druga składa się z domów handlarzy; na końcu trzeciej znajduje się jeden z budynków straży miejskiej, odpowiedzialnej za teren Rynku; czwarta prowadzi dalej w miasto.
Im głębiej w stronę Placu, tym lepsze towary można ujrzeć. Przeważnie zaczyna się od kramów ze wszelkiego rodzaju żywnością, nie zawsze świeżą i doniesioną od razu po zbiorach, którą sprzedają ze swych pól wieśniacy, po tym jak nie udało im się dogadać w sprawie umowy z karczmą bądź tawerną, a jak wiadomo duże miasto - duże zapotrzebowanie na żywność. Ręcznie tworzone, wiklinowe kosze, ręcznie szyte ubrana, błyskotki własnej roboty - właśnie to również można spotkać podróżując przez pierwsze metry Ulicy Kupieckiej. Niestety, prawdziwego handlu na placu doświadczą tylko najbogatsi. Rynek jest miejscem, gdzie swoje stragany posiadają znani i bogaci kupcy oraz rzemieślnicy, których towar ochraniany jest przez zbrojnych. W praktyce jednak niewielu, nawet najbardziej zręcznych złodziejaszków, podejmuje ryzyko kradzieży wartej majątek książki czy wręcz bezcennego amuletu, przywiezionego z najdalszych krain. Dzieje się to za sprawą niezwykle rozbudowanego systemu łapówkarskiego, a co za tym idzie większość gildii złodziei jest przekupiona tak, że albo ma się trzymać od danego straganu z daleka, albo ma obierać za cel towar konkurencji, albo te dwie rzeczy na raz. Dlatego niekiedy można nawet nie zauważyć zdeptanego ciała, z poderżniętym gardłem i wyciekającą z niego, barwiącą szary chodnik rzeką krwi, należącego do opłaconego złodzieja, który przeliczył swoje siły.
Jak można się spodziewać po targowisku tej wielkości i wagi dla miasta, na ulicy można minąć dosłownie każdego. Szerokiego, barczystego orka z toporem na plecach; odzianego w szaty kapłana; rycerza w zbroi z mieczem u boku; zwykłą, zapitą i brudną chołote; przybyszów z dalekich krain ubranych w różnorakie stroje i wielu innych. Nie jest to dobre miejsce do zwiedzenia dla osób o czułym powonieniu, choć podobno po paru razach można się przyzwyczaić i nie czuć całej gammy przyprawiających o ból żołądka zapachów. Na targu miesza się chyba każda, istnieją, odkryta przez człowieka woń. Spoceni faceci i spocone konie to wręcz nic, kiedy dołączy do tego smród (nie)świeżych ryb, mięs, ostrych perfum jakichś paniczków bądź silnego i kłującego w nozdrza zapachu przypraw przywiezionych prosto z Archipelagu. Miejsce to nie jest również przyjazne dla leczących skutki ubiegło nocnej popijawy. Gwar z trudem zagłuszający wykrzykiwane oferty sprzedawców, mieszające się ze sobą, jeszcze bardziej pobudzającego do głośniejszych rozmów, i tak w kółko. Przechodząc w tłumie można odnieść wrażenie, że większość ludzi nie kieruje się słuchem czy węchem i w ogóle nie obchodzą ich wykrzykiwane zdartym głosem oferty, a jedynie przyszli popatrzeć bądź podwędzić co się da. Jaka tego przyczyna? Niewielu nosi przy sobie sakiewki, za to mało który mieszkaniec nie posiada przy sobie krótkiego noża, nie wahając się wbić go prosto pod żebro przyłapanego na gorącym uczynku kieszonkowca.
Ulica Targowa i Główny Rynek
1
Ostatnio zmieniony 14 wrz 2013, 14:24 przez Gilles, łącznie zmieniany 1 raz.