Eventowa sesja świąteczna: [Ocalić drzewko]

1
POST BARDA
Wiele tajemnic świata jeszcze nie zostało odkrytych. Niektóre nawet nigdy nie powinny zostać ujawnione. Moce, które budzą się w określonych sytuacjach, stanowią latarnię, która utrzymuje świat w równowadze. Zdarza się jednak, że ktoś czasem zakłóca naturalny porządek wszechrzeczy i robi to mimowolnie, nie zdając sobie konsekwencji z tego, że te czyny mogą doprowadzić do katastrofy, której nie da się opisać.
Wszak ta tajemnica tak do końca bezbronna nie jest. Czy to też kaprys jej jestestwa, a może miała do pomocy wszelakie potęgi świata, które zlękły się groźby, jaką im przekazała? To już tajemnica, której śmiertelnicy nigdy nie poznają, ale jedno było pewne. Moce, które normalnie walczą ze sobą, zgodziły się współpracować. Nawet jeśli to tylko tymczasowe, zrozumiały powagę, jaką niesie zaburzenie naturalnego cyklu.
I tak właśnie zaczyna się tajemnicza przygoda dla grupy wybrańców, choć sami o sobie mogliby powiedzieć, że pechowców, którzy ze sobą w większości przypadków, nie mieli nigdy do czynienia. I to od nich zależy tak wiele, choć oczywiście czy istnieje ktoś, kto powiedziałby im to wprost? Nikt zdroworozsądkowy nie zdradzi im więcej, niż powinni wiedzieć, a na końcu moce wszelakie, upewnią się, że najskrytsze tajemnice wciąż są bezpieczne.

Krinndar

To było gdzieś w domu szlachcica. W jednej chwili byłeś w posiadłości, a jak tylko mrugnąłeś, otaczała cię gęsta mgła i panował półmrok. Nie było tu żadnych ścian, sufitu, a nawet podłoga była jakby inna. Przyglądając się, miałem wrażenie, że stoisz na wodzie. Wiatr zawiał, a w nim usłyszałeś głos, znajomy, bliski sercu. Ten jedyny, który miał znaczenie, a jednocześnie wyczuwałeś smutek i strach. Jakby stało się coś przykrego.
- Przyjemność… przyjemność znika ze świata. Jak ona zniknie, ja także już nie wrócę. - Wiatr na chwile osłabł, a głos zniknął. Jakby ostatnim tchnieniem znowu nabrał na sile.
- Uratuj to drzewko. Pomóż mu zaświecić ponownie, a wszystko wróci… - To były ostatnie słowa, nim podmuch powietrza przestał smagać jego ciała. Mgła zagęściła się tak mocno, że nie mógł dostrzec niczego dalej, niż na odległość kciuka od twarzy, a po chwili. I nagle poczuł, że spada.


Arno Verg:

Położyłeś się spać w Zajeździe po całym dniu. Nie wiadomo, tak naprawdę, jak długo spałeś, ale otwierając oczy, widziałeś przed sobą karawanę, która przewoziła trupę artystów. Znałeś te wozy. Podróżowałeś nimi przez wiele lat swego życia. Karawana była ustawiona w okrąg, mający zabezpieczyć ją przed gęstą mgłą, która była wokół. Widziałeś sylwetki istot, które wiele lat temu były razem z tobą. Vien siedziała przy stoliku, układając tarota. Poznałeś ją i dopiero teraz zdałeś sobie sprawę z jednej rzeczy. Ich twarze nie były wyraźne. Ubrania, biżuteria, a nawet najmniejsze rzeczy były dobrze widziane. Jakiś impuls skierował cię do stolika danej towarzyszki. Usiadłeś na krześle naprzeciw niego. Czułeś spojrzenie Vierny, ale nie widziałeś jej oczu.
- Arno, chłopcze. - Zaczęła mówić, a jej głos był taki sam, jaki zapamiętałeś. - Postawie dziś karty dla ciebie. - I wyciągnęła kilka kart, kładąc je na stoliku. - Tym razem ty będziesz opisany w legendzie. Drzewo straciło ozdoby, a one są częścią jego duszy. Musisz pomóc duchowi przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, inaczej już nic nie wróci na swoje miejsce. - Powiedziała poważnym tonem i wyciągnęła ku niemu swój palec. Dotknęła jego torsu, a on poczuł, że przewraca się na krześle do tyłu, jakby nieznana siła pchnęła go mocno.


Libeth von Darher:

Ostatnie, co pamiętała to dźwięk dzwonów bijących na alarm, a także ogromne nerwy z tego wszystkiego. Obudziłaś się, a wokół siebie słyszałaś gwary. Było bardzo głośno i jak otworzyłaś oczy, byłaś już gdzie indziej. To nie był dom Śnienia, a jedna z tawern, gdzie wiele lat temu dawałaś swój występ. Miałaś na sobie ten sam strój, a także pamiętałaś słowa, jakie przed chwilą śpiewałaś. Dla ciebie wydarzenia z domu śnienia bardzo szybko zanikały, jakby nigdy nie miały miejsca. Kontynuowałaś swój śpiew, ale coś się zmieniło. Muzyka przestała przynosić satysfakcję, magia sztuki gdzieś się straciła. Występ był, ale jednocześnie jakby go nie było. Przestałaś śpiewać, nie mogąc z siebie wydobyć głosu.
- Moc muzyki, dająca satysfakcję i radość przestaje działać. - Usłyszałaś głos z widowni, ale pośród smutnych twarzy w przybytku, nie mogłaś stwierdzić, kto to mówi do ciebie.
- Daleko stąd, gdzie swój początek miało wszystko, zaczyna się i kończy cykl wszystkiego. Został przerwany. Musisz go obudzić. Kiedy latarnia zaświeci ponownie, musisz zaśpiewać. Twój głos dotrze do serc każdego. Ty musisz obudzić nadzieję, radość i szczęście w sercach wszystkich żywych istot. Zamknęłaś ponownie oczy.


Qadir Salih:

Obudził cię gorące powietrze. Nie znajdowałeś się w zajeździe więcej już. Słońce bardzo mocno prażyło i nic dziwnego. Wokół ciebie rozciągała się pustynia. Nie widziałeś żadnych zabudowań, oazy niczego więcej poza piaskiem i wydmami, które tu powstały. Ułamki sekund później zacząłeś dostrzegać niezliczone dusze, które wędrowały. Tylko było w tym coś dziwnego. Coś, co nigdy wcześniej się nie zdarzało. Dusze zaczęły na twoich oczach się rozpadać. Kawałek po kawałku. Wyglądało to, jak całe ich jestestwo znika bezpowrotnie. I coś jeszcze, czuł w żołądku, że czegoś mu zaczyna brakować, ale nie potrafił określić czego. Jedna z dusz, która dopiero zaczęła się rozpadać, zbliżyła się do niego, a on mógł zobaczyć, jak wyrwy w jej niematerialnej postaci nieubłaganie się powiększały.
- Magia umiera. Zaburzono cykl wieczności. Latarnia świata jest spętana. Magia umrze, a wraz z nią my wszyscy, jeśli nic się z nią nie zrobi. Jesteś nasza ostatnią nadzieją. - I kiedy wypowiedział te ostatnie słowa, dusza stała się nicością. Piasek zaczął go wciągać bardzo szybko i nie mógł nic zrobić, aż cały nie znalazł się pod nim.


Anais Florenz:

Wystarczył jeden krok w uliczkę, a natychmiast ogarnęła ją nieprzenikniona ciemność. Nie mogła widzieć na więcej, niż wyciągnięta dłoń. Zniknął gwar miasta, pisk szczurów i smród. Jakby ktoś rzucił na nią albo wokół niej. Już na pewno nie było w tym samym miejscu, co przed chwilą.
- Koniec jest bliski. - Usłyszała głos z ciemności, lecz nie mogła dojrzeć nikogo za sobą. Kompletna cisza i ciemność, wręcz nienaturalna.
- Wiem, kim jesteś, Anais. Wiem, czego pragnie twoje serce. Patrzę na ciebie z dumą. - Tym razem dźwięk rozległ się z całkowicie innej strony.
- I wiem, że tych, których nienawidzisz, upewniają się, że twoje życzenie pozostanie odległym marzeniem. - Widziała jakiś przebłysk czegoś, co zdecydowanie nie wyglądało na człowieka.
- Jedyna moc zdolna do tego, co chcesz osiągnąć, została zapieczętowana przez te podrzędne istoty. Przebudź ją, a jeśli nauczysz się ją kontrolować, twój cel znajdzie się w zasięgu ręki. - Zarys postaci zniknął, a otaczająca ją ciemność zagęściła się do tego stopnia, że przestała cokolwiek widzieć. Dosłownie ją pochłonęła. I przestała cokolwiek czuć.


Ail’ei Lúinwë:

Zostałaś wezwana do prywatnej kompany królowej. Można mieć wiele pytań, dlaczego teraz. Co się zmieniło, choć, czy można było liczyć na jakiekolwiek odpowiedzi? Niewielkie wbrew pozorom. Nie mniej tak oto znalazła się w tym miejscu.
- Bądź pozdrowiona, Lúinwë. - Odezwała się pierwsza z królewską godnością. Po chwili spojrzała gdzieś w dal.
- Cenię sobie twe umiejętności i dlatego mogę ci powierzyć misję, która wymaga twej szczególnej uwagi. - Przerwała na moment, by spojrzeć jej prosto w oczy. - To, co ci powiem jest jedną z największych tajemnic, jakie skrywa ten świat. Niewielu o tym wie. - Tu zaczekała moment na to, co powie lub zrobi. - Istnieją siły, które utrzymują ten świat w równowadze. I jedna z tych sił właśnie została uszkodzona przez nieznane nam siły. Musisz się tam udać i sprawdzić, co się dzieje, inaczej żadna kraina nie wytrzyma zbyt długo, jeśli chaos rozprzestrzeni się wszędzie. Legendy mówią, że szklane kule muszą zaświecić. Resztę informacji o tym, gdzie to się znajduję, otrzymasz, jak tylko upewnimy się, że lokalizacja jest dobra. A teraz idź, przy szykuj się do podróży. - Powiedziała spokojnym, acz władczym tonem. Nie miałaś wyboru, musiałaś opuścić prywatne kompany. I kiedy tak już otwarłaś drzwi, zdałaś sobie sprawę, że przez ten cały czas nie widziałaś twarzy królowej wyraźnie. Było to chwile przed tym, jak ciemność cię pochłonęła.


Aremani:

Coś dziwnego się stało w Podmroku. Może to przez wpływ demonicznej magii tego miejsca, ale twoja jaźń sama wyrwała na zewnątrz. Nigdy wcześniej tego raczej nie czułaś. Obca siła wpłynęła na ciebie w taki sposób. Nie byłaś ptakiem, jak wcześniej do tej pory używałaś podobnej zdolności, a samą sobą w ludzkiej postaci, choć oczywiście bez ciała. Stałaś na szczycie góry, gdzieś na północy i widziałaś coś, co wydawało się niemożliwe. Natura umierała. Ptaki, jeszcze w locie spadały, jakby opadały bez sił. Zielone drzewa szybko traciły się liście, pozostawiając pustą skorupę tego, czym wcześniej były. Widziałaś martwe drapieżniki, które padały, nawet nie mając sił, by skończyć swój posiłek. Ryby w rzece unosiły się bez życia, porywane prądem morskim. Widziałaś zanikające światło gdzieś w oddali. W głębi duszy czułaś, że bez tej jasności, wszystko umrze. A kiedy zgasło, nawet słońce do tej pory przestało świecić. Zapanowała nieprzenikniona ciemność.

Dandre Birian:

Uciekłeś z Podmroku jakoś. Ze swoimi przyjaciółmi. Byłeś o wiele starszy. Udało wam się zasiedlić Kattok i stworzyć miejsce na świecie. Miałeś piękną żonę i cała gromada dzieci, a ludzie witali się z tobą, jak tylko przechodziłeś przez ulicę tego miasta, nazwanego na twą część. Będziesz pamiętany jeszcze za wiele lat do przodu, bo twa godność już zawsze zostanie przekazywana z pokolenia na pokolenie. Usiadłeś i zacząłeś czytać książkę. Wtedy też stało się coś dziwnego. Litery zanikały. Jedna po drugiej. Po chwili książka była już pusta. I tak działo się z kolejną i następną. Zamilkł także śpiew ptaków i ruch na ulicy.
Na stoliczku zauważyłeś jedyną książkę, która jeszcze miała litery i nie wyglądało na to, by zanikały:
- Latarnia, strażnica światła utrzymuje świat w równowadze. Bez niej, przeszłość, teraźniejszość i przyszłość zaniknie. Symptomy utraty blasku przez nią są widoczne wszędzie. Ludzie zanikają, pamiętasz ich, ale nikt inny o nich nie wspomina, jakby już nie istnieli. Znikają budowle, osiągnięcia, a nawet zwierzęta. Uleczyć ją może pieśń. - Znałeś te symptomy. Wiedziałeś, że jeśli tak to zostawisz, zostaniesz zapomniany. Wiedziałeś, że musiałeś wyruszyć w drogę. Przygotowałeś się do podróży i opuściłeś już dom, który teraz był pusty. Dzieci i żona zniknęły.


Elian:

Dostałeś wiadomość od pustelnika, że znalazł coś, co mogło być wskazówką do uleczenia twojej siostry. Nakazał ci szybko powrócić do niego. Cała ta podróż od miejsca, gdzie byłeś do jego terenów, minęło bardzo szybko, wręcz wydawało ci się, że ledwo opuszczasz karczmę, a już widzisz go. Opowiada ci, że istnieje moc, która uleczy każdą przypadłość. Znajduje się na dalekiej północy w postaci drzewka, które świeci, niczym latarnia. Nakazuje ci zabrać jedną gałązkę i przynieść tutaj, ale jednocześnie przestrzega cię, bo to miejsca tak odległe, że potrzebuje odwagi i siły woli, by tam się dostać. Dopowiada, że to drzewo zwyczajnie jest silnie chronione, ale coś zaburzyło tę moc i dlatego można się tam teraz dostać. Przestrzega dodatkowo, by nie wracał z fragmentem drzewa, które nie świeci, bo to nic nie zmieni. Musi być wypełnione magią, inaczej nic z tego będzie. I po tych słowach ruszyłeś w mrok nocy, by odnaleźć to miejsce. Uświadomiłeś sobie, że nie widziałeś wyraźnie twarzy tego starca i siostry.

Callisto:

Twoja magia była słabsza, niż zazwyczaj. Potęga, która tak skrupulatnie budowałaś przez tak długi czas, znikała… Zaczęłaś szukać przyczyny, czemu tak się dzieje i odkryłaś przerażający sekret, który mógłby wywrócić wszystko do góry nogami. Postawiłby na głowę całą wiedzę tego światła. Magia pochodziła tylko i wyłącznie z jednego miejsca. Jest surowa, czysta, a ci, którzy jej używają, sami decydują o jej przeznaczeniu. I cała ta moc wywodzi się z jednego miejsca. Kanału, który pozwala jej istnieć na tym świecie. Jeśli ów miejsce będzie zniszczone, nikt nie wie, co się stanie z samą mocą. Zaniknie lub stanie się kompletnie nieobliczalna? Jedno było pewne, jej cała potęga wtedy zniknie. Aby przywrócić wszystko na swoje tory, należało ponownie pozwolić, by to miejsce wypełniała magia. W najczystszej postaci. Wyruszyłaś w podróż, by odkryć, gdzie jest to miejsce.

Pokój numer jeden: (Qadir, Ail’ei, Krinndar, Aremani, Callisto)

To miejsce było rozwalone. Drewniane skrzynki zniszczone, półki porozwalane. Ogień ledwo płonął w kominku. To miejsce przypominało warsztat. Pełno tu była szklanych kulek, rozmaitych farbek i innych narzędzi do tworzenia...no właśnie...czego? Miejsce wyglądało, jakby ktoś próbował je zniszczyć przy pomocy wszystkiego, co miał pod ręką. Jedynie najwyższe półki, sięgające dwa metry nad podłogą pozostały nienaruszone. Na nich znajdowały się jakieś pakunki.

Obudziliście się, nie pamiętając, jak się tutaj znaleźliście. Byliście pewni, że jesteście tu, dokąd podróżowaliście. Mieliście przy sobie cały swój ekwipunek, jaki wzięliście na podróż i ciepłe ubranie. Leżeliście na podłodze, jakby ktoś was rzucił, niczym szmaciane lalki. Zniszczone, niepotrzebne, zbrukane czymś. Dodatkowo głodni, spragnieni i brudni. Pamiętaliście jednak bardzo dobrze, dlaczego tu się znaleźliście. Na samym końcu pomieszczenia widzieliście odrapane drzwi.

Pokój numer dwa: (Libeth, Elian, Arno, Anais, Dandre)

Ten pokój był cały. Pełno tu było skrzyń większych i mniejszych, niewielkich stołów, które były wypełnione jakimiś bogato zdobionymi liśćmi, złotymi i srebrnymi sznurkami, papierowymi ozdobami, metalowymi gwiazdkami. Pełno tu było rozmaitych ozdób. Wypełniały całe to pomieszczenie tak bardzo, że poruszanie się tutaj i jedno przypadkowe trącenie może spowodować lawinę.

Obudziliście się, nie pamiętając, jak się tutaj znaleźliście, ale doskonale w waszych wspomnieniach były zachowane powody. Czuliście w kościach, że tu chcieliście dotrzeć. Dodatkowo coś blokowało wasze ruchy, ale niezbyt szczególnie mocno. Wyplątanie się z tego, będzie dziecinną igraszką. Liny, które na was były, wyglądały na poszarpane i częściowo pocięte. Wasz sprzęt leżał na podłodze porozrzucany, by można się o niego zabić, przechodząc. Pokój oświetlał wam kryształ, zamocowany ponad trzy metry na suficie.
Siedzieliście na fotelach przy wielkim stole z pełnymi brzuchami tak bardzo, że było wam aż wręcz niedobrze. Jakby ktoś wam karmił na siłę i nie zamierzał przestać, nawet jak byliście pełni.

Spoiler:
Licznik pechowych ofiar:
8

Eventowa sesja świąteczna: [Ocalić drzewko]

2
Wizyta w komnacie królowej była dla niej raczej zastanawiająca. Szanowała jej wkład w radę nowej stolicy, ale była na nią tak zła prywatnie, że nie wyobrażała sobie rozmowy z nią na tematy ich dwoje. Nie mniej zaprosiła ją, a to mogło być coś ważnego, najwyżej po prostu by wyszła.

Informacje które jednak usłyszała, wprawiły ją w zastanowienie. Do tego nawet się do niej nie odwróciła, co mogło być zrozumiałe, ona zapewne też nie chciała z nią rozmawiać na tematy prywatne. Uwierzyła jednak królowej, kiedy wspomniała o ważnej misji i rzeczach, o których nie wie. Królowa była znacznie starsza od niej, do tego miała dostęp do największych sekretów Fenistei, a nawet wykraczających poza jej granice. Jeśli chciała na tę ważną misję wysłać swoją ostatnią gwardzistkę, to oznaczało, że to rzeczywiście sprawa nie cierpiąca zwłoki. Przez chwilę gryzła się z własną złością, aby sprzeciwić się jej i poprosić, aby na nią spojrzała...ale nie miała odwagi. Nie mniej wykona misję, do tego ją szkolono i jeśli zagraża to Asvehill, musi to powstrzymać. Chciała się jeszcze odwrócić w drzwiach, ale wtedy nastała ciemność, po której znalazła się zupełnie gdzie indziej.

***

Obudziła się na podłodze w pomieszczeniu, które nie bardzo jej się podobało. Miała przy sobie wszystko co chciała zabrać, ale była poobijana, głodna, spragniona i wyglądała, jakby podróżowała wiele dni bez odpoczynku. Zerwała się z ziemi szybko, kiedy zobaczyła obok siebie czterech innych ludzi.

- Kim wy jesteście? - zapytała rozkazującym tonem, acz była zapewne tak zdziwiona, jak pozostała czwórka. Nawet pomimo potarganych włosów i zmęczonej twarzy, Ail'ei prezentowała sobą wysokie pochodzenie, co na elfy mogło być dzisiaj podejrzane. Podejrzani byli też dla niej pozostali. Czarnoskóry mężczyzna człowiek, ćwierćelfka, elf wschodni i wysoka elfka - no i ona, leśna elfka.

- Czy ktoś tu bardzo nie lubi elfów? - dodała podejrzliwa, rozglądając się po pomieszczeniu.

Eventowa sesja świąteczna: [Ocalić drzewko]

3
POST POSTACI
Anais Florenz
POKÓJ DRUGI Obietnica, tak banalna, że znów poczuła się jak dziecko. Nostalgia ze starych dni i tego ciągłego niepoukładania, nieprzekonania co dalej. To było takie ujmujące i zabawne, acz jednak gdzieś ukuło w miejsce, które już miało być zawsze osłonięte. Jak śmiał twierdzić, że wie kim jest. Zaiste prowokacja godna demona. Wszak obiecywał coś w zamian za pomoc i nie raczył pytać o zdanie. Cóż nie pozostało nic jak otworzyć oczy, acz nim to zrobiła ciężkość ciała była jakaś nieznajoma.
Siedziała na fotelu i to niesamotna. Niby posadzeni jak upasione świnie przy stole po uczcie tak wielkiej, że nie było jak się ruszyć bez poczucia dyskomfortu. Najwidoczniej przebudziła się pierwsza, to i zmierzyła leniwie lazurowym spojrzeniem zgromadzonych. Kogo tutaj mamy... Piękna kobieta o niestrudzonych pracą rysach twarzy i mąż, tak nieprzyzwoicie przystojny, że musiał widywać w lustrze samą Krinn, kiedy się wieczorem sobie przyglądał. Następny był mężczyzna w okularach, widać zadbany - to była rzadkość napotkać inteligencję na kontynencie. I ostatnie. Jakby odstające od reszty... coś bliskie człowiekowi, półork? Za niski na pierwszy rzut oka. Mieszaniec goblina? Może jakiś niedorobiony pomiot, nie, nie. Mężczyzna nie wyglądał aż tak obco.
Każdy jak i ona sama w więzach, acz jakichś już poluzowanych, jakby planowane było, aby sami mieli się z nich uwolnić. Żart? Ledwo powstrzymała parsknięcie śmiechem. Demon miał paskudne poczucie humoru, żeby jeszcze ich czymś napchać i to do przesady. Nie uznała jednak tego za uprzejmość, oj nie.
Uwolniła się z więzów i wstała z fotela by wybrać się z potrzebą za którąś ze skrzyń stojących w pomieszczeniu. W ostatniej chwili uniknęła nadepnięcia na jakąś lutnię, po czym oparła się o skrzynkę jedną ręką, a drugą włożyła dwa palce głęboko w gardło i zwróciła to do czego nie miała zamiaru zmuszać się. Też mi gościnność. Bełt jeden za drugim, lekko, acz z niepokojącym jękiem wylatywał ochlapując róg pomieszczenia. Opróżniła żołądek z nadmiaru tego co się znajdowało w środku. Wtem otarła bezceremonialnie usta o rękaw zdobionej fioletowej szaty mającej w sobie dostojność kerońskiej szlachty. Narzucony na siebie miała zaś dodatkowo czarny płaszcz mający ją wcześniej ukryć przed rozpoznaniem pośród prostaczków, choć eleganckie skórzane buty łatwo zdradzały jej status. Kruczoczarne włosy upięte były w kok masywną spinką z mosiądzu wysadzaną szafirami. Miała nieznaczny makijaż, mający nieco dodać koloru jej bladej cerze. Tak też spojrzała po zgromadzonych, których niepokojący odgłos wymiotów na pewno już miał zbudzić.
Wybaczcie moje maniery, acz chyba ta uczta niespecjalnie mi podeszła... — rzekła miękko i uczyniła pauzę, szukając spojrzeń reszty zgromadzonych — Kim jesteście? — Zapytała ledwie nieznacznie skwaszonym tonem, pomimo całego ambarasu i zastanej niedorzeczności. Cierpliwie wyczekiwała odpowiedzi.
Mogła powiedzieć więcej, wyrazić swoje zażenowanie, acz cóż, zaznaczyła swoją obecność i to tyle na ten moment. Potrzebowała chwili, aby ułożyć myśli. Przy sobie miała to co zazwyczaj. Księgę wiszącą na zaczepie przy prawym udzie. Pióro skryby, mieszek z pieniędzmi, atrament w słoiku schowany w woreczku przypiętym do pasa za plecami. Sztylet w pochwie z lewej strony jak i menzurkę z wodą w kieszeni płaszczu. Demon zaiste był hojny nie czyniąc z jej własnością niczego niepożądanego.

Eventowa sesja świąteczna: [Ocalić drzewko]

4
POST POSTACI
Elian
POKÓJ DRUGI
Umysł młodego podróżnika zaczął z lekka budzić się z letargu. Miękkość miejsca, w którym siedział Elian była przyjemna i sprawiała, że nieszczególnie miał ochotę otwierać oczy. Jednocześnie miał poczucie, że poprzedniej nocy zdecydowanie się przejadł. Zaraz... Jak to przejadł? Co działo się zanim poszedł spać? W ogóle... Gdzie jest? Tak wiele pytań kotłowało się w jego głowie. Wciąż nieco zamroczony kończącym się snem nie był w stanie odnaleźć na nie odpowiedzi. Zamiast tego myślał przede wszystkim o tym, że zaraz zwyczajnie zwymiotuje.
Powoli otworzył oczy. Ukazał się przed nim zupełnie nieznajomy obraz. Pomieszczenie, w którym się znajdował przypominało jakieś wnętrze przygotowane przez kogoś, kto nieszczególnie znał się na dobrym guście. Dookoła widać było zlepek dosyć chaotycznie poukładanych ozdób, świecidełek i papierowych cudów. Przed Elianem stał wielki stół. Dopiero teraz spostrzegł, że oprócz niego w pomieszczeniu są jeszcze inne osoby. Żadna z zauważonych postaci nie zdawała się być znajoma. Jedna z kobiet bezceremonialnie zwymiotowała. Obrzydliwe.
Spoglądając po sobie, Elian zauważył, że jest przywiązany linami do fotela. Szum w głowie i okropnie przepełniony żołądek sprawiły, że nie zwrócił na to uwagi. Liny zdawały się być... przecięte? Zupełnie nie rozumiał co się dzieje. To w czym przyszło mu brać udział zupełnie nie trzymało się całości. Oswobodziwszy się, dźwignął swoje ociężałe ciało. Wsparł się dwoma rękami o stół. Ciężko oddychał z trudem powstrzymując mdłości i czkanie. Niespecjalnie miał ochotę skończyć jak tamta kobieta. Może i był z prowincji, ale miał w sobie trochę godności.
- Dobre maniery nakazywałyby się najpierw przedstawić. - Oznajmił. W normalnej sytuacji pewnie zacząłby od odpowiedzi na podstawione pytanie, jednak walka z własnym żołądkiem wprawiała go w niespecjalny nastrój do pogawędek. - Jestem Elian, podróżnik z Archipelagu. - powiedział spoglądając na kobietę o kruczoczarnych włosach. Liczył na to, że niedługo dowie się co tu jest grane. - Co tu robimy? - zapytał spuszczając głowę i rozcierając kark. Zauważył, że jego miecz stoi oparty o fotel, a podróżna torba, którą zawsze miał przy sobie leżała gdzieś pod jego stopami. Powolnym ruchem sięgnął po obie rzeczy i położył je na stole.
Obrazek

Eventowa sesja świąteczna: [Ocalić drzewko]

5
POST POSTACI
Paria (Libeth)
POKÓJ DRUGI
Obudziły ją dźwięki wymiotów.
Trzeba przyznać, że nie był to jej pierwszy raz, ale tym razem się tego zdecydowanie nie spodziewała. W jej głowie wciąż rozbrzmiewały ostatnie słowa, które usłyszała... od kogo? Kto to mówił? Jej magia... jej muzyka przestała działać? Straciła głos? To nie mogło być prawdziwe. Parii w wielu rzeczach brakowało wprawy, ale nie w tym, nie w śpiewie, nie w grze. Gdzie była jej lutnia? Posiłek, którego nie pamiętała, a który przepełniał jej żołądek w iście okrutny sposób, podchodził jej do gardła. Może zwrócenie tego nie było wcale takim złym pomysłem...?
Jęknęła i podniosła głowę, otwierając oczy. Przesunęła spojrzeniem po tajemniczym pomieszczeniu, po ozdobnych sznurkach, złotych gwiazdkach i ornamentach, wypełniających przestrzeń jak jakiś upiorny żart. Jej wzrok powędrował od kryształu pod sufitem, przez twarze wszystkich tu obecnych, po sznury, które nawet nie trzymały jej związanej zbyt dobrze. Jeśli znowu została porwana, to naprawdę już zaczynała mieć tego dość. Miała wrażenie, że co chwilę budzi się w nowym miejscu, za każdym razem coraz bardziej zdezorientowana. Czuła się trochę, jakby oberwała w głowę, bo wielu rzeczy nie była w stanie sobie przypomnieć, choć doskonale pamiętała przerwany koncert i głos, którego nie mogła z siebie wydobyć.
- Mówię - odezwała się cicho, sprawdzając, czy nie straciła go całkiem. - Och, mówię - powtórzyła głośniej, z ulgą. W porządku, nie było tak źle. Jej głos był taki sam, jak zawsze, melodyjny i pełen ciepła. O co więc chodziło tamtemu człowiekowi?
Zrzuciła z siebie sznury, uwalniając najpierw obwieszone brzęczącą biżuterią ręce, a potem resztę ciała. Grube liny pomięły materiał jej szerokich, półprzezroczystych spodni i pohaczyły drobny, misterny haft, jakim była ozdobiona jej krótka bluzka. Wcale się jej to nie podobało. Wciąż miała na sobie strój, w którym tańczyła, te same buty ze złoconej skóry i te same błękitne paciorki wplecione we włosy, ale w tym stanie, gdy myślała o tańcu, robiło się jej niedobrze. Wstała, dochodząc do wniosku, że może rozchodzenie tego będzie dobrym pomysłem, a jak nie, to cóż, pójdzie śladem tej krótkowłosej kobiety... z Keronu? Na Archipelagu nie noszono się w ten sposób. Można było się ugotować w takim płaszczu. Wtedy też zauważyła, że jeden z mężczyzn stał już, oparty o stół, i ewidentnie próbował z trudem dojść do siebie.
- Jestem Paria - przedstawiła się takim tonem, jakby było to oczywiste. Nie było w jej głosie złości, że nie została rozpoznana, pretensji, ani żadnej wyniosłości, ot, po prostu powiedziała to w sposób zakładający, że w odpowiedzi usłyszy "ach, Paria! No tak" i wszystko będzie jasne. Bo przecież wszyscy ją znali. Wszyscy powinni, w każdym razie. Wystarczająco dużo szumu narobiła wokół siebie na Archipelagu. Skoro ów Elian był z jej rejonów, musiał ją kojarzyć.
Z drugiej strony, do Keronu nigdy nie dotarła. Może któreś z jej pieśni śpiewane tam były w karczmach i tawernach, ale jej własna, prywatna sława mogła kończyć się wraz z zachodnim brzegiem Eroli. Przeciągnęła się z bólem. Nie miała przy sobie wiele, nic, poza ozdobnym sztyletem, sakiewką i lutnią, która powinna zajmować bezpieczne miejsce na jej plecach, a zamiast tego leżała, porzucona, na podłodze. Libeth podniosła ją szybko i przewiesiła sobie przez ramię, by znów jęknąć i przycisnąć dłoń do brzucha. Lubiła jeść, naprawdę zawsze bardzo lubiła jeść. No ale bez przesady...
- Nie wiem, co tu robimy - odparła na pytanie Eliana. - Co my jedliśmy? Nie pamiętam... Powinniśmy stąd wyjść, to dziwne miejsce. Obudźmy pozostałych. Ktokolwiek nas tu ściągnął, nie zamierzam tkwić tu ani chwili dłużej, muszę... - zamilkła na moment i zmarszczyła brwi, sama nie wiedząc, jak skończyć to zdanie. Coś musiała tu zrobić. Ale co? Nie mogła się skupić. - Słońce, sprawdzałaś może, czy są tu jakieś drzwi i czy są otwarte? Jak masz na imię?
Mówiąc, ściągała liny z siedzącego obok mężczyzny, licząc na to, że trochę przyspieszy tym samym jego przebudzenie.
Obrazek

Eventowa sesja świąteczna: [Ocalić drzewko]

6
POST POSTACI
Krinndar
Był w domu szlachcia. Sebellian zniknął z pola widzenia przez dziwny alarm, a on... ojej, co się stało? Krinndar nie miał pojęcia, ale mrugał, przecierał oczy i starał się odgonić mgłę! Czy zemdlał? Był to możliwe i ani trochę nie podobało mu się to, gdzie wylądował w swoich sennych mrzonkach! Czyżby stał w wodzie? Ach, będzie miał przemoczone buty, będzie mu zimno! Już było zimno, przez wiatr! I to uczucie? Smutek, połączony z nostalgią? ...czy to znak od samej Krinn, mówiący mu... o czy właściwie?

- Przyjemność? - Potwórzył na wpół przytomnie. - Drzewko? Pani, nie rozumiem! - Jęknął, nie zdążył jednak powiedzieć nic więcej, bo zaczął spadać!

***

Usiadł na podłodze z krótkim okrzykiem zaskoczenia, strachu i nieszczęścia. Zrozumiał, że wróciła mu przytomność i ta wcale, ale wcale mu się nie podobała! Co to za miejsce? Co to za ludzie, elfy i inni?! Przekręcił się tak, by móc usiąść na piętach i rozejrzałs się po pomieszczeniu, zatrzymując spojrzenie dłużej na towarzyszach. Każdy z nich wyglądał mizernie i czuł, że on sam nie prezentuje się ani odrobiny lepiej.

- Dobra Krinn, ratuj! - Jęknął, przyglądając się swoim brudnym dłoniom. Bezmyślnie dotknął twarzy. Przynajmniej miał swoje dotychczasowe rysy! Nie był może tak dostojny, jak jedna z elfek, ale on przecież tego nie potrzebował. - Gdzie jesteśmy? Ktoś nas uwięził? Elfów? - Pytał, choć wątpił, by ktoś miał na to odpowiedź. Zresztą, jeden z nich nie był elfem. - Ja... ja słyszałem panią Krinn. Mówiła o przyjemności, że zniknie! Przyjemność nie może zniknąć! I o drzewku, nie wiem, jakim drzewku! Musimy uratować jakieś drzewko! Poinsencję? - Zgadywał, nawiązując do drzewka, którego czerwone liście były symbolem jego bogini.

Krinndar poderwał się na równe nogi i ruszył do drzwi, by spróbować szarpnąć za klamkę. Spodziewał się, że są zamknięte, więc włożył w to tyle siły, ile tylko mógł!
Obrazek

Eventowa sesja świąteczna: [Ocalić drzewko]

7
POST POSTACI
Qadir
Sen należał niekiedy do niezwykle intensywnych doświadczeń, szczególnie gdy tego typu obrazy stanu nieprzytomności dawały poczucie podróżowania w nieznane rejony świata. Niemniej ciepło pochodzące z żaru obudowanego paleniska… pomogło przebudzić się w obliczu bólu fizycznego łącznie z brakiem zaspokojenia potrzeby głodu. Czarnoskóry czarodziej jęknął cicho, unosząc głowę z niemałą trudnością na wysokość siedziska przeciętnego krzesła. - Na bogów… - Rozpoczął wpierw od rozmasowywania części ciała takich jak stawy kolanowe czy też łokcie. Czuł się mocno obity. Pozostało pytanie… Jak on tutaj trafił? Przecież to nie jest zajazd we Wschodniej Prowincji. Co się stało? Czy to faktycznie wytwór jego wyobraźni? Obrażenia… wydawały się aż nazbyt prawdziwe… Pamiętał tylko o rozerwanych duszach oraz ruchomym piasku…

Nie rozmyślając dłużej na tę chwilę o wizjach niezwykłych bytów z zaświatów, rozpoczął lustrowanie otoczenia z już większą świadomością. Potrzebował kilku chwil na ukojenie zmysłów przy tak intensywnej pobudce. Wtedy… jego oczom ukazał się widok czterech osobistości… Z czego jedna… - Pani Morganister? - Uniósł dwie brwi ku górze z niemałym zaskoczeniem, lecz ostatecznie uwagę uczonego zwróciła na siebie leśna elfka. - Zwą mnie Qadir… A ty jesteś…? - Starannie otrzepał szatę z brudu. Bojowo wręcz nastawiona kobieta zakończyła dialog… nietypowym pytaniem, przynajmniej w ocenie osobistej człowieka. Reagowała na wszystko jak dzika istota? - Dla mnie ważniejsze jest pytanie, czy ktoś planuje wyrządzić komuś krzywdę… - Nie dał jednoznacznej odpowiedzi, toteż odbił piłeczkę równie ważną kwestią.

Ni stąd, ni zowąd do umysłu karlgardczyka zaczęły napływać dziwne informacje. Obraz dalszych działań stawał się… bardziej oczywisty. Uniósł spojrzenie ku osadzonym wysoko półkom. - Może tam być coś przydatnego… - Przy użyciu żywiołu wiatru zamierzał strącić paczuszki celem ich otwarcia. Stan wyczerpania nie służył czarowaniu, aczkolwiek… delikatne zepchnięcie podmuchem wiatru tych skrzynek stanie się możliwe? Warto spróbować. W przeciwnym wypadku poszuka drabiny.

Ktoś wystartował agresywnie do drzwi po poprowadzeniu monologu…z samym sobą. Kto to taki? Blondyn o bardzo ekspresyjnej mimice twarzy. W międzyczasie Salih wyłapał te aktywne czynności nieznajomego. - Krinn? O czym ty…? - Gdy ten zainicjował szarpanie klamki progu, obywatel Urk-hun nieco się przejął z grymasem wymalowanym na twarzy. - Zaczekaj! To niewiele da! - Choć czy go obce indywiduum posłucha?
Spoiler:
Obrazek

Eventowa sesja świąteczna: [Ocalić drzewko]

8
POST POSTACI
Arno
POKÓJ DRUGI
Gdy zobaczył we śnie matkę i znajome wozy ogromnie zdziwił go ten widok, ale czuł, że nogi same niosą go przed jej oblicze. Wszystko to - karty, rodzicielka, tabor było dlań jakby nostalgiczne wspomnienie. Pozwolił mu się ponieść tam dokąd go to zaprowadzi. Cała ta otoczka tajemnicy, jej słowa o legendzie, o drzewie i jego ozdobach, a także jakichś duchach budziła w nim tylko więcej pytań. A gdy Vien dotknęła torsu mieszańca, poleciał do tyłu razem z krzesłem...

***
...dosłownie i w przenośni. Wizja była tak zagadkowa, a kontakt "fizyczny" tym bardziej niespodziewany, że zielony wpadł w lekką panikę. Jeszcze nim się ocknął zaczął krzyczeć jakby go ktoś zarzynał:

Bogowie, jestem za młody na śmierć! Aaaaa- — wtem otworzył powieki, a jego oczom ukazała się kobieta, która majstrowała coś przy "więżących" go linach. W pierwszej reakcji zaczął drzeć się jeszcze głośniej:

Coś za jedna?! Gdzie ja jestem?! — zaczął wyrywać się i panicznie wycofywać jakby zamierzał wleźć na oparcie fotela. Mebel runął do tyłu razem z nim. Głuche uderzenie odbiło się echem w pomieszczeniu, chwilę później poobijany mężczyzna zebrał się z ziemi i wyglądając częściowo zza przewróconego siedziska rzucał pozostałym złowrogie spojrzenie. Chciał dobyć broni, żeby zagrozić wszystkim obecnym, tak jak go przecież wychowano. Pokazać im, że nie z nim takie tanie numery i próby uprowadzenia na pół gwizdka, ale... tam, gdzie zazwyczaj czekał wierny kawałek stali teraz napotkał nieprzyjemną pustkę. Zdziwił się, sprawdził raz jeszcze, być może jedynie nie trafił w rękojeść. Nie. Dopiero teraz zauważył, że cały jego dobytek był rozsiany po ziemi.

"Może diamenty to to nie są, ale jak tak można cudzy majątek rozrzucać, jak gnojówkę na polu." - wspomniał z niesmakiem.

Zasyczał na nich jak wkurzony stary kocur, schował się za mebel na tyle na ile był w stanie. Nogą starał się sięgnąć swojego oręża, acz nie spuszczał z oczu zgromadzonych osobistości. Przyciągnął do siebie przedmiot szurając nim ostentacyjnie po podłodze, podniósł i wyciągając nad głowę skierował ku pozostałym. Zdawało się, że próbował im w ten sposób dać do myślenia, acz w dłoni dzierżył metalową gwiazdę, jedną z ozdób, którą mógł co najwyżej zagrozić świąteczną atmosferą. Wkrótce zrozumiał swój błąd, więc odrzucił na bok bibelot.

Kim jesteście? Czego ode mnie chcecie? Co to za miejsce? — pytał szybko, nieskładnie — Jeśli to porwanie to kiepskoście wybrali, panocki! Jestem zdesperowany, biedny jak mysz i gryzę, gdy poczuję niebezpieczeństwo!

Jakby na udowodnienie swoich słów wywrócił wnętrza kieszeni na wierzch, żeby zobaczyli jak wysypują się z nich okruchy, dwie ubite muchy i ani złamanego gryfa. Potem zaszczękał jeszcze zębami jak wściekły pies... bardziej taki zabiedzony kundel. Powoli zaczął zbliżać się do swoich gratów nie tracąc z oczu towarzystwa. Sprzęt dobywał łapczywie, jakby miał się lada moment rozpłynąć w powietrzu, oporządzał się w pośpiechu. Chcąc nie chcąc zauważył, jak ktoś zwymiotował w kącie komnaty i jakby zanosiło mu się na więcej.

"Słodka matko, co za zwierzęta." - naraz poczuł jak bardzo jest przejedzony - "Co oni ze mną zrobili?! To najdziwniejszy rabunek, w jakim brałem udział... może i ja powinienem się zrzygać? Właściwie..."

Sygn: Juno

Eventowa sesja świąteczna: [Ocalić drzewko]

9
Leśna elfka z pewną wyższością, ale nie tak bijącą odpowiedziała czarnoskóremu mężczyźnie.

- Jestem Ail’ei Lúinwë, córa Fenistei, ostatnia żyjąca gwardzistka straży pałacowej. - lekko ukłoniła głowę. Mężczyzna w przeciwieństwie do reszty wydawał się być kimś ważnym, acz to nie oznaczało, że nie wbiłaby mu miecza w krtań, jeśli tylko czegoś by spróbował.

Spojrzała jeszcze na wysoką elfkę, którą jakby skądś kojarzyła, szczególnie kiedy czarnoskóry wypowiedział jej nazwisko. No tak, to Ona...słyszała o niej podczas swoich podróży i miała szczerą nadzieję, że nie przetnie z nią nigdy dróg. A jednak.

- Nie jestem tu by kogokolwiek krzywdzić, jeśli i pozostali mają takie samo nastawienie. Pytanie brzmi, jak się tutaj znaleźliśmy? Nigdy nie spotkałam żadnego z was, więc rozumiem, że nie byłam celem. Błąd magiczny? Teleportacja? - zadawała pytania, chcąc uzyskać jakieś odpowiedzi. Ostatnie co pamięta to królową...a potem znalazła się tutaj. To nie możliwe, że zapomniała część swojego życia. Nigdy nie piła tyle alkoholu, aby mieć "magiczną" teleportację z miejsca na miejsce.

Następnie obserwowała wysiłki młodego wschodniego elfa i arystokraty z południa. Nie zamierzała chwilowo robić czegokolwiek, co mogłoby tylko pogorszyć sytuację. Musiała najpierw rozeznać się w sytuacji.

- Pomyślmy najpierw, dlaczego się tu znaleźliśmy i przez kogo. Ostatnie co pamiętam, to spotkanie z moją królową, przekazująca mi informację na temat ważnego zadania. A wy? Co pamiętacie? - zapytała ponownie.

Eventowa sesja świąteczna: [Ocalić drzewko]

10
POST POSTACI
Dandre
A na końcu nie zostanie nic, poza pamięcią Poety. W jego niestworzonych historiach żyć będzie świat, który przeminął, aż do dnia, w którym i On wyzionie swe ostatnie tchnienie.
Co jednak, jeśli sam Poeta był częścią tego świata? Birian mógłby pogodzić się z nadchodzącą pustką, gdyby tylko nie próbowała pochłonąć i jego. Dokonał wszak tak wiele…
Odrzucił na bok ostatnią z zapisanych książek, z bólem w oku patrząc na swoje magnum opus, „Raport z oblężonego miasta”, teraz bledsze od twarzy tych, których pochłonęło Ujście.
Narzucił na siebie stary płaszcz z Keronu i przywdział pas z mieczem. Stal pozostawała zaskakująco wyraźna, gdy wszystko inne wokół blakło. Pewnie pakował prowiant i jakieś pieniądze, ale w ostatecznym rozrachunku liczyły się tylko dwie rzeczy.
Miecz i pióro.

W głowie barda echem odbijał się kobiecy głos, słodszy od najbardziej idealnego owocu wysp, i niewinne dziecięce śmiechy. W głębi duszy czuł, że były mu drogie.
Z pustego, niszczejącego domu wyszedł zdeterminowany, by wyrąbać sobie drogę do Pieśni, która zbawi jego legendę.
I dowie się, czyj głos towarzyszy mu w wędrówce.


***
Kiedy Cię spotkam, co Ci powiem? Że byłaś światłem, moim bogiem?
Nie witała go cisza, ni pustka, a odgłos tak dobrze mu znany; epitafium dobrej zabawy. Z jakiegoś powodu nie chciał jednak otwierać oczu, starał się jeszcze na chwilę powrócić do tego, co mu zabrano. Tego, co widział tylko w snach i tracił bezpowrotnie, gdy jawa wyciągała ku niemu swe kościste palce. Nie wiedział, gdzie był, ani jak się tam znalazł. Na Bogów, cóż to za czarcia magyia?
Mężczyzna otworzył oczy cichym westchnięciem komentując sytuację, w której przyszło mu się ocknąć. Na pierwszy rzut oka trudno było określić jego wiek nawet mimo odrobiny siwizny, która zapruszyła jego ciemną, zadbaną bródkę, lecz nie sięgła jeszcze średniej długości, kruczoczarnych włosów. Kilka bruzd na czole mężczyzny sugerowało personę skorą do zadumy, a zmarszczki wokół oczu i ust mówiły, że od śmiechu nigdy nie stronił.
Jego jasnobłękitne oczy prędko przeskanowały pokój, aby utwierdzić męża w przekonaniu, że nie miał bladego pojęcia, gdzie właściwie był. Głowa zaś nie bolała go na tyle, by mógł spróbować przypisać winę alkoholowi, nawet jeśli jego wypchany brzuch sugerował udział w jakowej uczcie.
Wiódł tak absurdalnie obfite w wydarzenia życia, że nawet nie wydawał się specjalnie zdziwiony kuriozalnym… porwaniem?
Och, mówię!
- Niewątpliwie – rzekł zadziwiająco spokojnie, silnym szarpnięciem oswobadzając się z więzów. Smętne resztki liny spłynęły na podłogę, gdy bard masował lekko zaczerwienione przeguby swoich dłoni. Poprawił czarne rękawy swojej wyszywanej złotą nicią koszuli, nieco zbyt cienkiej, jak na Keron i zdecydowanie zbyt ciemnej na Archipelag. Stare nawyki umierają ostatnie. Nigdy nie udało mu się w pełni oddać wyspiarskiej modzie, nawet jeśli zgadzał się na krótkie romanse z kolorami. Strzepnął jakiś niewidzialny pyłek z ciemnych, lnianych spodni.
I to pięknym tonem. Śpiewa panienka? – zmierzył kobietę wzrokiem. Wszystko w niej krzyczało „artyzm” w ten ekstrewagancko wyuzdany sposób charakterystyczny dla ludu wysp. Birian stanowił dziś niemal jej przeciwieństwo. Nie pochwyciła jednak jego uwagi na zbyt długo. Przyjrzał się pozostałym przebudzonym osobom i pokiwał do siebie głową, a krzywy uśmieszek wpełzł mu na usta, kiedy zdał sobie sprawę z nonszalancji kerońskiej kobiety, która dopiero co efektownie opróżniła swój żołądek.


Wstał i uśmiechnął się szeroko, ubawiony ideą dysputy na temat dobrych manier. Jego brzuch zaprotestował przeciwko tak gwałtownym ruchom, ale nie zbliżał się do granicy, zza której nie było już powrotu.
- Dandre Birian.
Jak dziwnie było nie zostać rozpoznanym! Rzucił swe miano w tonie podobnym do artystki, jakby było najbardziej oczywistą rzeczą na świecie, a fakt, iż zebrani tu ludzie jakimś trafem go nie rozpoznali, był jeno chwilowym zamrokiem umysłu. Wydął leciutko usta, gdy odpowiedziały mu puste spojrzenia.
- Gdybym wiedział, że przebudzę się w tak zacnym towarzystwie… – skłonił się lekko w stronę dwóch kobiet, choć w jego tonie pobrzmiewała psotna ironia – … to zapewne dałbym się porwać wcześniej. – ruszył w stronę rozrzuconych na podłodze rzeczy, które uznał za swoje. Sakwa pełna zapisanych… Pustych? Kartek. Przerzucił ją sobie przez ramię, po czym podbił stopą miecz, pochwycił go w dłoń i płynnym ruchem wsunął do pochwy.
Od zawsze miał słabość do teatralnych gestów.

- Zaraz... Ta Par...? - na jego twarzy wymalowała się szczera konsternacja, której nie próbował nawet ukryć. Słyszał o niej, owszem, nawet jeśli ich ścieżki nigdy się nie przecięły. Ale kobieta, która przed nim stała, była zdecydowanie zbyt młoda, by być t ą Parią. Głos ugrzązł mu jednak w gardle, gdy nagle w pokoju rozległ się kwik zarzynanej świni.
Z kwaśną miną założył ramię na ramię i oparł się o ścianę, spode łba obserwując skaczącego na krześle półgoblina. Nieufnie mrużył oczy, głęboko sceptyczny wobec Zielonych wszelkiej maści, odkąd przyszło mu przelewać ich krew w oblężonym mieście.
- Jeżeli waćpan tak reaguje na dotyk zacnej kobiety, to zaprawdę, głęboko współczuję – krzesło trzasnęło w ziemię, a jego lokator wraz z nim. Jakaż piękna farsa. Podążył wzrokiem za padającym bibelotem, pytając się w duchu czemu, na Bogów, sam nie zachowuje się podobnie.
- Nie gryzaj, nie gryzaj, darymny futer. Dziwają się mych wszyscy, co to za diosectwa, a to panocek dudra jak potłuczony – puścił oczko wystraszonemu mężczyźnie, który postanowił dosadnie im udowodnić swoją nijakość.
- Uspokój się pan. Jak przypuszczam, nikt z nas ci źle nie życzy. Wszycyśmy tak zagubieni, jak ty… I zastanawiamy się, jak stąd wyjść. Nasza dystyngowana towarzyszka… – uśmiechnął się do Anais – … miała sprawdzić właśnie drzwi.
Obrazek

Eventowa sesja świąteczna: [Ocalić drzewko]

11
POST BARDA
Najtrudniejsze zawsze są początki. Śmiałkowie, którzy obudzili się w nieznanym dla siebie miejscu, naturalnie nie wiedzieli, co się dzieje. Czy jednak owo określenie na nich jest odpowiednie? Wątpliwe jest, by czuli się istotami, którzy, przynajmniej teraz czują się takimi osobami. Nieznane miejsce, nieznajome twarze, a przynajmniej w większości. Naturalnym odruchem jest ostrożność i podejrzliwość. Wszak czy nie jest to logiczne działanie? W normalnej sytuacji zapewne tak. Przyszłość bywa nieodgadniona i nikt nie wie, co wydarzy się w przyszłości.

Pokój numer jeden: (Qadir, Ail’ei, Krinndar, Aremani, Callisto)

Qadir poczuł i jednocześnie chwile później doświadczył tego, co teoretycznie nie powinno być możliwe. Magia była o wiele słabsza. Zebranie odpowiedniej energii było trudniejsze, a efekty zaklęcia... przypominały te, jakie były zarezerwowane dla początkujących czarodziei lub tych, którzy nie mieli żadnej kontroli nad magiczną energią i mieli szczęście, że nie mieli tyle mocy, by coś poważnego się stało. Wiatr zawiał, ale nie był na tyle silny, by strącić je od razu, jak chciał. Trzy paczki na górze były jednak na tyle lekkie, by podniosły się i przewróciły na bok, a przynajmniej. Dwie z nich potoczyły się z powodu nierówności zawieszonego kawałka drewna i spadły na ziemie. Mag mógł je złapać oczywiście, miał czas, jeśli chciał je "ratować". W innym przypadku spadłyby na ziemie, ale nie wydawały głośnego huku. Co było w ich środku? Sporo papierowych ozdóbek. Przypominających rozmaite rasy Herbii w różnych ubraniach zimowych i czapce z pomponem. Kolorystycznie zawsze wszystko było takie same: Biel i czerwień. I były na szczurku.

Krinndar Wielu uważało pośpiech za zła rzecz, ale często było to dobre i zdecydowanie działanie, bo dawało mniej czasu na reakcje innym, zazwyczaj twoim wrogom. Tylko czy elf, wkładając całą siłę, aby ciupkę nie przesadził? Nie sprawdził dokładnie drzwi, a widziałby, że są w złym stanie i nawet nie są zamknięte na żaden klucz, czy blokadę. Tam nawet nie było dziurki na metalowy przedmiot. Mimo tego włożył całą swą siłę, by je pociągnąć do siebie i to zrobił, ale przy okazji wszyscy w pomieszczeniu usłyszały trzask pękającego drewna. We framudze pozostały całe zawiasy z wystającymi bolcami, które powinny być wbite w drzwi. I po chwili drzwi poleciały na biedne dziecko Krinn, jakby chciały go zmiażdżyć. Siła była tak wielka, że przez chwilę bujał się z nimi, jak w tanecznym kroku, by na samym końcu uderzyć plecami o ścianę, a drzwi poleciały za nim. Kolejne głuche uderzenie i oparły się o ścianę z jednej strony. Zablokowały się o szczelinę w podłodze. Za plecami elf miał ścianę. Z przodu pochylone drzwi. W dłoni trzymał klamkę, która odpadła. Z lewej drewniana ściana. Od prawej sterta śmieci.

Z tego pokoju widzieli fragment korytarza, gdzie naprzeciwko znajdowały się inne drzwi w znacznie lepszym stanie.

Pokój numer dwa: (Libeth, Elian, Arno, Anais, Dandre)

Nie można powiedzieć, by i tu sytuacja była spokojna. Anais wydaliła z siebie nadmiar tego, co było w żołądku. Czuła w nozdrzach zapach tego, co zrobiła. Drażniący, nieprzyjemny, ale już nie czuła tego ciężaru, który mógłby dawać jej popalić. Bycie przepełnioną nigdy nie było miłe, a tak przynajmniej mogła już skupić się na sytuacji, a nie na walce z własnym ciałem. I kiedy tak wszyscy w tym pokoju usłyszeli trzask pękającego drewna dochodzącego zza drzwi, a po bardzo krótkiej chwili głuche uderzenie drewna o drewno. Czyżby coś działo się za drzwiami?

Korytarz:

Ten pokój powinien być oświetlony przez dwa magiczne kryształy, jednak jeden był rozbity, a drugi świecił już bardzo słabo. Sporo tu było zniszczonych obrazów, częściowo spalonych, potłuczone wazony, różnych zniszczeń dokonanych przez rąbanie siekierami i dźganie ostrą bronią. Także sporo kamieni tutaj było. Na samym końcu uszkodzone drzwi przepuszczały odrobinę śniegu oraz wiatru i dlatego w ich bezpośredniej okolicy było odrobinkę śniegu. Trzy kroki przed nimi znajdowała się gęsta plama zielonej substancji. Na drugim końcu pomieszczenia znajdowały się trzy framugi i tylko dwie z nich miały jeszcze drzwi na swoich miejscach.
Spoiler:
Licznik pechowych ofiar:
8

Eventowa sesja świąteczna: [Ocalić drzewko]

12
POST POSTACI
Krinndar
Do kogo mówił Krinndar? Cóż, z pewnością nie prowadził monologu, chociaż tak mogłoby się wydawać. Młody elf mówił, bo lubił - zwykle usta mu się nie zamykały - ale tym razem jego słowa nie były przeznaczone tylko dla jego spiczastych uszu. Dzielił się tym, co leżało mu na sercu, wypluwał myśli kołujące się w głowie: te o przyjemności, o jej braku, o drzewku, o potrzebie jego uratowania?

Musiał uratować to drzewko! Nie wiedział, jak, nie wiedział, gdzie miał pójść, ale z pewnością nie mógł zostać w tym miejscu, z nieznajomymi! Słyszał rozmowy za sobą, ale nie zdążył się do nich dołączyć, bo szarpnął za drzwi i... wyrwał je z zawiasów? Nigdy nie podejrzewał się o taką siłę!!

- O, pani! - Jęknął, balansując z drzwiami, które okazały się cięższe, niż mógł się spodziewać. Tańcząc z kawałkiem drewna, starając się nie zostać zgniecionym, trafił na ścianę! - Pomocy...! - Sapnął, gdy uderzenie o drewno za plecami wyrwało mu dech z piersi. Odruchowo skulił się, unikając uderzenia przez drzwi. Co mu to jednak dało, gdy był uwięziony między nimi, a ścianą? - Aaa! Pomóżcie mi! Jestem Krinndar, ze świątyni Krinn! Chciałem pomóc!! Pomogę, ale uwolnijcie mnie!
Obrazek

Eventowa sesja świąteczna: [Ocalić drzewko]

13
POST POSTACI
Anais Florenz
— Anais — Odpowiedziała krótko, na kwestie przedstawiania się, gdyż lada moment całe pomieszczenie wręcz huknęło od żywotności i wigoru, kiedy to, niskorosły zielonoskóry w zachowaniu zaczął poniekąd przypominać przestraszoną kurę, tyle że nie uciekał jeszcze jak opętany, acz zdążył już wszystkim nagdakać. Aczkolwiek bard i to nie byle jaki bard. Całkiem znany w Keronie, Dandre Birian we własnej osobie, wziął na siebie uspokajanie przestraszonego. Nie zdarzyło jej się go spotkać, acz czytała już jego ballady, a przekazy o nim były... w mowie i swobodzie słowa wszystko się zgadzało, acz opisywali go na nieco młodszego. Kobieta, którą chyba zebrali z jakiejś sceny tanecznej widocznie też była bardem, patrząc jak sięgnęła najwidoczniej po swoją lutnię, którą Anais niemalże zdeptała. Paria zdołała też wyjaśnić Elianowi co i Anais mogła powiedzieć o całej sytuacji. Jak miło, że nie musiała się odzywać, wtem, cóż ruszyła powoli bez pośpiechu w kierunku drzwi, zgodnie z prośbą Parii.
Myśl nieco sprzeczna plotła się w umyśle. Wyglądało na to, że wszyscy tutaj wylądowali przypadkiem. Tylko dobór osób nie zdawał się być przypadkowy. Dwojga bardów. Porywczy i w tym wszystkim całkiem zwinny zielony niskorosły, może był cyrkowcem? Anais sama potrafiła tańczyć, a okularnik też zdawał mieć coś w sobie z kultury, choć małostkowość nie pasowała mu do twarzy, pewnie wkurzony był. Cóż każdy ze zgromadzonych miał ku temu co najmniej jeden powód. Drugą rzeczą był wystrój miejsca, jakby jakiś błazen miał odpowiadać za ozdoby i klimat pomieszczenia? Nie chyba nie to. Pierdółeczki i śliczności w takiej ilości, że mogłyby się zwalić w każdym momencie. Może to był magazyn jakiegoś sklepu z ozdobami? Tyle że panował tu istny bałagan i zdawał się mieć jeszcze jakąś inną rolę. Zaplecze jakiegoś zakładu?
Kolejne huknięcie, czy też trzask, posłuch rwącego się starego drewna. Hałas dobiegł głucho zza drzwi, dość niedaleko. Wyrwało ją to z flegmatycznego kroku i bujania w obłokach. Sięgnęła po jedną z tych pierdółek. O srebrna gwiazdka, jakby miałaby robić za improwizowany oręż. Momentalnie doskoczyła do drzwi i otworzyła, aby zobaczyć co się dzieje.
Ktoś tam chyba jest — Rzekła do ogarniającej się gawiedzi, jakby chciała co poniektórych przywrócić do porządku. Kusiło ją by sięgnąć za sztylet widząc w jakiej ruinie był zastany korytarz, a framuga drzwi sugerowała, że to właśnie te konkretne drzwi przed chwilą uległy zniszczeniu. Chciała się cofnąć z powrotem do pokoju w pierwszej chwili, ale dobiegł ją krzyk wołania o pomoc. Ruszyła ostrożnie do przodu zbliżając się do framugi do pokoju naprzeciwko, wtem ujrzała, że na końcu pokoju w rogu ktoś utknął, kuriozalnie. Anais zawołałaby również, aby zapewnić że nadchodzi, acz niepokoiła ją obecność drugich zamkniętych drzwi z lewej strony.
O! Dzień dobry — Wzdrygnąwszy się rzekła zaskoczona, kiedy nagle przed oczami wyrosła jej nieznajoma postać.

Eventowa sesja świąteczna: [Ocalić drzewko]

14
POST POSTACI
Qadir
W istocie magia zdawała się tracić na swej potędze przy nawet kimś, kto obcował z nią od najmłodszych lat w niemałym aspekcie żywota. Salih o dziwo osunął część paczek na ziemię z wielkim trudem przy użyciu jakże skutecznego zazwyczaj żywiołu wiatru, aczkolwiek poniekąd jego plan się powiódł z przyczyn niekoniecznie od niego zależnych. Zaskoczony tym bardziej takim obrotem spraw “Pustynny Smok” postanowił pozwolić ładunkowi na upadek dzięki nie sile własnych mięśni, a grawitacji. Nie łatwo wydedukować z jego ruchu, iż wolał uniknąć ryzyka urazu z powodu opakowań z nieznaną zawartością. Na szczęście huk z tym związany zdradził mu brak potencjalnego zagrożenia wybuchem albo inną niekontrolowaną reakcją.

- Byłem w drodze do Fenistei, gdy obudziłem się właśnie tutaj zamiast przy oknie karczemnego pokoju. W mej wstępnej ocenie to… czyjś wkład magiczny w naszą obecność… Kogoś dość obeznanego z mocą… - Dodał swój komentarz na pytanie nieznajomej, przy czym nie zerkał na jej oblicze w międzyczasie. Pod względem zachowania arystokrata z Urk-hun przypominał człowieka czynu, bo po krótkim rozeznaniu z otoczeniem przeszedł do działania momentalnie. Przynajmniej takie sprawiał wrażenie po tych minutach obcowania w pobliżu nowych twarzy.

Nie wiedział, czy całokształt zajścia to prawda lub sen. Podążał za wewnętrznym głosem przypominającym mu o… latarni? Musiał dowiedzieć się co to faktycznie jest. A jak sytuacja z tymi papierowymi wycinkami przeróżnych istot? Po krótkim zastanowieniu mag zebrał ich jakąś garść, toteż starał się mieć po jednej sztuce każdego przedstawiciela odmiennej rasy. Po co? Nie był do końca pewien. Poszedł tym razem za głosem serca, który sugerował mu trzymanie takich bibelotów na później. Dość nietypowe myśli jak na niego. - Powinniśmy spróbować przejść przez… - Chcąc kontynuować dialog z otwartą elfką, nie wyczuł nagłej reakcji Krinndara na zamknięcie. Niby donośniejszy krzyk ostrzeżenia wydobył się z ust czarnoskórego karlgardczyka na dosłowną chwilę, lecz… nic to nie dało. Dookoła czterech ścian rozniósł się straszny łomot wyważonych drzwi. Zerwał się na równe nogi po oględzinach środka skrzyń. - Mówiłem, byś zaczekał! - Prorok rzucił do szpiczastouchego narwańca. Nie chciał stawiać się w roli pouczającego, z tym że… stało się to wręcz samoistnie.

Ktoś popełnił błąd? Nie do końca. Ten ruch kapłana coś dał. Przejście stało się prawie czyste, gdyby nie… przygnieciony szaleniec. Jegomość miał atak paniki? Tak wiele pytań rodziło się w głowie czarodzieja. Niemniej skupił się na uratowaniu nieszczęśnika, mimowolnie lustrując na moment dwójkę śpiących kawałek od zamieszania. Po dobiegnięciu do utkniętego wielbiciela Krinn użytkownik vitae wziął sprawy w swoje ręce bez dłuższego zastanowienia. Celem uczonego było zepchnięcie masywnego progu na wolną przestrzeń obok nich. Przeciętny fizycznie śmiertelnik definitywnie nie zdołałby unieść wrót nad swoją sylwetką do ciśnięcia nimi na parę metrów niczym siłacz, a więc poprzestał na kooperacji z uwięzionym indywiduum w przesuwaniu zbitego materiału z dala od ciała blondyna. - Pchaj razem ze mną! - W każdym razie coś uwidoczniło się istotom z pierwszego pokoju? Chodziło o korytarz wraz z uchylonymi drzwiami, w których znalazła się kolejna persona. Kobieta? Spojrzenie asystującego czarownika zetknęło się z aparycją Anais, jednak nie otrzymała chwilowo odpowiedzi w formie przywitania. Wizjoner wałczył na razie z drewnianą pułapką. Co najwyżej ślepia brodacza mówiły tyle: “Nie odmówię przysługi wydobycia go z opresji”.
Spoiler:
Obrazek

Eventowa sesja świąteczna: [Ocalić drzewko]

15
POST POSTACI
Elian
Elianowi z truden przychodziło spamiętanie imion osób, które po kolei się przedstawiały. Uczucie nudności niespecjalnie pomagało w ocenie sytuacji i zbieraniu informacji. Rozglądając się po pomieszczeniu w żaden sposób nie był w stanie określić co to za miejsce. W głowie ciągle kołatały mu się słowa mistrza, który wysłał go po gałązkę magicznego drzewa. Musi je znaleźć! Nagłe zamieszanie jakie wywołała histeryczna reakcja goblinowatego sprawiła, że się uśmiechnął. Może i był nieco dziwny, ale nie wiedząc czemu wywoływał w młodym magu sympatię.

Wtem zza drzwi dało się słyszeć jakby trzask drewna. An... Ana... to znaczy kobieta, która przed chwilą zwróciła posiłek, skoczyła do nich, by sprawdzić co się dzieje. Elian wyprostował się i chwytając swój dobytek obrócił się w stronę wyjścia. Przyglądając się towarzyszom tej dziwnej przygody, zastanawiał się nad tym co zrobia inni. Młody mag został wyrwany z momentu zawahania dźwiękiem powiatania, jakie usłyszał z ust kobiety. Przechodząc przez drzwi, znalazł się na korytarzu. Stanął zaskoczony, gdy także przed jego oczami pojawił się czarnoskóry człowiek o dosyć pokaźnej posturze. - Co tu się dzieje? - rzucił mimowolnie nie oczekując, że ktoś mu to wytłumaczy. Pomieszczenie w którym się znalazł także panował chaos. Tym razem jednak miał przed oczami miejsce, które było naznaczone zniszczeniami. Spalenizna na obrazach, kamienie, ślady po ostrzach... Wyglądało to jakby ktoś stoczył tu niekrótką bitwę, jednak prawdziwą zagadką dla niego była zielona plama leżąca na podłodze, której nie był w stanie w pierwszym momencie zidentyfikować, z ciekawości wyszedł na środek korytzarza, by zobaczyć substancję z bliższej odległości.
Spoiler:
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Księga niesamowitych opowieści”