W dżungli Varulae wiele jest miejsc, gdzie dostrzec można pozostałości dawnych czasów. Spod ziemi i mchu przebijają się fragmenty budowli opuszczonych wiele setek lat temu, oddanych we władanie naturze i czasowi. Choć większości nie można rozpoznać, gdy drewniane konstrukcje zbutwiały i zapadły się, to kamienne mury przetrwały. Jedną z lepiej zachowanych budowli jest zapomniana świątynia, postawiona przed wiekami przez dawno zapomnianych budowniczych. Kiedyś musiała wznosić się tuż nad brzegiem morza, lecz z czasem fale wdarły się do środka i zatopiły to, co z niej zostało. Wśród goblinów istnieje przesąd zakazujacy zbliżania się do budowli - ktokolwiek do niej wszedł, już nigdy nie wrócił.
POST BARDA
-> Z Tsu'rasateDżungla nie była miejscem, w jakim odnalazłby się którykolwiek z piratów. Była zupełnym przeciwieństwem morza - nieograniczona widoczność i pustka na wodzie była widokiem znajomym i uspokajającym, natomiast gęsty las, gdzie każdy krok mógł zakończyć się nadepnięciem na jadowite stworzenie lub w lepkie bagno, zakrywał wszystko mięsistymi liśćmi, grubymi konarami i ścianą wody. Deszcz nie przestawał padać, a szum kropli uderzających o roślinność zagłuszał wszystkie dźwięki. Spływające strugi zbierały się w większe, opasłe krople, spływając na wędrujących w najmniej odpowiednich momentach.
Myśliwi nawykli byli do takich podróży, ale nie piraci. Nawet Vera zaczęła wkrótce odczuwać zmęczenie, choć wydawało się, że opuścili Tsu'rasate niedługo wcześniej. Najszybciej z sił opadł Sovran i choć Pogad zarzekała się, ze nie będzie pomagać Mrocznemu, to szybko zaoferowała mu miejsce na swoich plecach. Bez tego, mag nie dotarłby daleko. Golbiny przygotowały do drogi juczne zwierzę, które miało transportować potrzebne w drodze ładunki. Jaszczur był niebywale brzydki i nieformeny, lecz miał dwie silne nogi i grzbiet, na który można było umieścić pakunki. Gdy drużyna nie musiała nieść jedzenia, swoich posłań i namiotów, mogła poruszać się szybciej. Jasur, jak na niego mówili, chętnie podążał za goblinami, prowadzony na powrózku. Niestraszne mu było przeciskanie się przez roślinność, omijanie bagien ani wypatrywanie węży w trawie. Co więcej, chętnie je zjadał, nawet te najjadowitsze. Na jego plecach nie było niestety miejsca dla Sovrana.
Dotarli do miejsca, w którym Knog zarządził postój. Nie natknęli się na drapieżniki ani nic, co mogłoby ich powstrzymać. Być może mieli szczęście, być może to gobliny były postrzegane jako zagrożenie.
- Rano wejdziemy na bagna. - Postanowił mężczyzna, rozgąldając się. Jasnym było, że miejsce, do którego ich doprowadzili, było znanym im punktem na obozowisko. Resztki lin znaczyły wznoszące się omszałe żebra, należące do karena lub jakiegoś jego większego kuzyna z przeszłości. Krąg kamieni na ziemi znaczył kiedyś rozpalone ognisko. - Rozwijać obóz!
Żaden z goblinów nie próżnował, od razu zajęli się robotą. Jedno spojrzenie na twarze Ashtona, Ohara i Pogad wystarczyły, by ocenić, że nastroje nie były zbyt dobre. Szli może przez pół dnia, może krócej. Zostało im jeszcze dużo drogi do przejścia.
- Chyba znowu jest rozpalony. - Pogad pomogła Sovranowi zsunąć się ze swoich pleców. Mag nie komentował swojego stanu, lecz nie wyglądał zdrowo. - Jesteś pewna, że jesteśmy tam w stanie dotrzeć, kapitanie? A co jeśli... to nie ta świątynia?