Zapomniana świątynia

151
POST BARDA
Iskry leciały na kupkę opału usypaną przez Pogad, ale jej starania spełzły na niczym - patyki nie chciały się zapalić. Raz za razem snop iskier sypał się na posadzkę, rozświetlając ciemność.

- Nie obiecam ci, że go nie zajebię, kapitanie. Jak zasłuży, to zawiśnie. - Pogad była całkowicie szczera i brutalna w swoich słowach. - Jak każdy inny w załodze. Ty może i byłaś w marynarce, ale nie obnosisz się z tym tak, jak on. Jak tak patrzy z wyższością, to mam ochotę mu ten czarny ryj rozjebać. - Wyjaśniła, nieco bardziej brutalnie pocierając krzesiwiem. - Nigdy nie wiesz, czego się po tym plugastwie spodziewać. Ile razy już-już, prawie wisiał? Gdyby to był kto inny, to byś nawet takiego rozkazu nie wydała, póki byśmy nie doszli co i dlaczego. - Burczała orczyca, przedstawiając swoje spojrzenie na sprawę.

Przestała znęcać się nad krzesiwem i wstała, prostując plecy. Przeciągnęła się, mrucząc pod nosem, gdy zmęczone mięśnie w końcu mogły odpocząć. Na jej twarz wrócił nawet lekki uśmiech.

- Ja ci krzywdy nie dam zrobić, będę go trzymać w ryzach. Uważaj na siebie, ta? A teraz ja się pójdę wypluskam. - Postanowiła. - Nic na mnie nie będzie pasować pewno, ale przynajmniej się odświeżę.
Obrazek

Zapomniana świątynia

152
POST BARDA
- Jak zasłuży - podkreśliła. - Jak zasłużę, to i mnie możecie powiesić. Ale wtedy... kiedy prawie wisiał Sovran... to było bardziej skomplikowane, Pogad. Już wtedy działał demon. Mieszał nam w głowach - przyznała z lekkim oporem. - To była moja wina. Moja i Corina. Sovran nic złego wtedy nie zrobił.
Usiadła obok ogniska, ale widząc jego beznadziejny stan, westchnęła i podniosła się z powrotem. Musiała przejść się po okolicy i poszukać chociaż jednej porządnej, suchej gałęzi, która zajmie się płomieniem tak, jak trzeba. Z drugiej strony, wszystko tu było podmokłe. Liczyła chyba na cud.
- To jest zjebana sytuacja, w której niepotrzebnie cierpi zbyt wiele osób, ale która już dobiega końca. Jak tylko wrócimy na Siostrę... to wszystko się skończy. W ten czy inny sposób - obiecała cicho. - ...I dzięki. Wiem, Pogad. Wiem, że mogę na ciebie liczyć.
Odprowadziła ją spojrzeniem, by zostać jeszcze przez chwilę przy tej parodii ogniska, którą orczycy udało się stworzyć. Nigdy nie powinno do tego dojść. Umberto miała być dla swojej załogi kapitanem, przewodnikiem, liderem, na jakiego zasługiwała, tymczasem była przyczyną konfliktów i problemów. Ich dwójka, właściwie, czyli ona i Corin, prowadzeni przez demona jak marionetki. Wpatrywała się w niewielki płomień w milczeniu, z pustką w spojrzeniu. Odciąć się od uczuć. Potrafiła to zrobić. Była Verą Umberto, zabiła królową syren i upadłego boga. Potrafiła zrobić wszystko.
Westchnęła i obróciła się na pięcie, żeby przejść się dookoła w poszukiwaniu jakiegoś konkretnego kawałka suchego drewna. Przy okazji dobrze byłoby też upewnić się, że pająki są zabezpieczone na czas ich odpoczynku, przywiązane gdzieś najlepiej, a także poszukać Sovrana. Miała się nie przejmować kłótniami swoich załogantów, ale teraz, gdy już wiedziała, że z Pogad jest wszystko w porządku, chciałaby też wiedzieć, że elf jest cały... i że ich nie zostawił.
A przynajmniej nie bez pożegnania.
Obrazek

Zapomniana świątynia

153
POST BARDA


Pogad przyjęła słowa Very do wiadomości, nie dyskutowała jednak dalej, pozostawiając kapitan jej rozwazaniom. Ognisko, które dotąd ledwie się tliło, ostatecznie zgasło, pozostawiając tylko kupkę osmolonych patyków i obłok dymu.

Pająki wspięły się na ruiny, wyraźnie preferując wyższe położenie. Zaczęły też tkać nici, chcąc jak najszybciej złapać kolejną ofiarę. Bestia jak dotąd nie uplotła ani jednej pajęczyny, będąc innym gatunkiem ośmionogiego potwora. Siostra z pewnością wyglądałaby niecodziennie z lepkimi niciami zwisającymi z rej!

Sovran zaszył się za resztką ściany. Murek pozostawał dość wysoki, by mag mógł schować się za nim nawet stojąc, wolał jednak usiąść, spuszczając bose stopy do wody. Po dniach wędrówki w niedopasowanych butach, nienawykły do podróżowania w ten sposób, musiał boleśnie odczuwać skutki przedzierania się przez dżunglę. Zimna woda pomagała ukoić odciski i pęcherze. Zdołał też pozbyć się koszuli, lecz jeszcze nie spodni, odsuwając kąpiel w czasie.

Tylko na moment spojrzał na Verę, wracając zaraz spojrzeniem na niebo. Słońce zaszło, więc pokazały się wszystkie gwiazdy. Niebo rozświetliło się milionem małych, błyszczących punkcików. Ogrom nieba odbijał się w gładkiej tafli jeziora, podwając spektakl. Sovran dryfował między gwiazdami, odpoczywając w samotności. Vera mogła do niego dołączyć.

- Paw. - Odezwał się elf. - Znak Krinn. Wschodzi na południowym wschodzie, gdzie Archipelag. Obok, mm, Czarny Ogień. Dlaczego jest czarny, skoro świeci tak jasno? - Zadane pytanie rzucił w eter. - Gerda mnie uczyła. - Wyjaśnił, by Vera nie musiała się zastanawiać, skąd zna gwiazdozbiory.
Obrazek

Zapomniana świątynia

154
POST POSTACI
Vera Umberto
Zatrzymała się na moment, gdy dostrzegła Sovrana. Szła przecież po drewno, mieli rozpalić ognisko, nie mogła tu usiąść i już zostać. Z drugiej strony, znajdowali się na południu. Noce nie były zimne, nie na tyle, by trzeba było grzać się przy ogniu, by się nie pochorować, a zapasy od pobratymców elfa nie wymagały dodatkowego pieczenia. Nie wszystkie, w każdym razie. Nie miała kiedy poprzeglądać ich dokładnie, ale dostrzegła tam trochę owoców i bliżej nieokreślonego pieczywa. Jedno było pewne: tym razem nic nie zostało upieczone z elfa, ani żadnego innego humanoida.
Po chwili wahania Vera postanowiła jednak zająć miejsce obok Sovrana. Usiadła, opierając nogi o jakiś wystający kawałek kamienia. Zasznurowała już buty, nie chciała moczyć ich w wodzie. Uniosła wzrok w górę, w niebo, patrząc w te same gwiazdy, w które wpatrywała się wcześniej, podczas kąpieli.
- Symbol Drwimira, boga, którego czczą mieszkańcy południa. Gobliny, orki. Pogad też, najpewniej - wyjaśniła cicho. - Każdy z gwiazdozbiorów jest symbolem któregoś z bóstw. Tam jest wąż, symbol Xanda, boga wojny - wskazała trzy gwiazdy, tworzące prostą linię, a potem wskazywała kolejne. - Łańcuch Garona, łabędź Osureli. Ta czerwona gwiazda należy do Sakira. Korzystamy z nich przy nawigacji. Herbia się porusza, gwiazdy pozostają w miejscu. Są jedyną rzeczą, która była, jest i zawsze będzie. Niezależnie od tego, co dzieje się na powierzchni i w podziemiach. Niezależnie od nieistotnych żyć jednostek. Pomagają zobaczyć rzeczy w innej perspektywie, kiedy się człowiek nad tym głębiej zastanowi.
Oparła się o ścianę plecami, a potem także tyłem głowy, nie odrywając wzroku od nieba.
- Księżyce też należą do bogiń. Ten jest Iny, a ten Myry - dodała. - Kiedyś mówiłeś, że chciałbyś dowiedzieć się więcej o naszych bogach - zamilkła na moment, by odezwać się jeszcze ciszej: - Corin śmiał się z mojej pobożności. Może miał rację, to głupie. Ula nie obchodzi, czy składam datki w jego świątyni. Nie słucha moich modlitw.
Długo się nie odzywała, przyglądając się pojedynczej, małej chmurze, która wędrowała przez niebo, zasłaniając kolejno gwiazdozbiory, o których Vera przed chwilą mówiła.
- Sovran... Dlaczego nie wróciłeś do swoich? Miałeś teraz szansę. Wciąż ją masz.
Obrazek

Zapomniana świątynia

155
POST BARDA


Sovran nie spuszczał wzroku z nieba, nawet wtedy, gdy Vera przy nim przysiadła. Mroczny często przesiadywał na pokładzie, gapiąc się w gwiazdy. Nikt tego dotąd nie kwestionował. Póki pełnił straż, mógł korzystać z uroków nocy ile tylko chciał.

Elf przesuwał spojrzeniem po wszystkich wskazywanych gwiazdozbiorach, nie przerywając Verze ani na moment.

- Co z resztą? - Dopytał po chwili. - Tyle ich jest. Gwiazd. Nie należą do bogów? - Jego głos był cichy, ledwie wybijający się ponad pluskanie Pogad. - Ul ci nie pomoże, ale pomagasz sobie. Nadzieja jest silniejsza od magii. Wierzysz, że bóg pomoże. Widziałem nadzieję. Nie trać jej. - Mruknął, w końcu przesuwając wzrok na Verę. Jego oczy błyszczały odbijając światło gwiazd. - Ja nie mam. Nie mam nadziei i szansy. Nie wrócę jak zdrajca. Nie zostanę. Nie mogę odejść. - Zatrzymał się, by westchnąć lekko. - Wytrzymaj. Niedługo. Obiecałem pomóc z kupcem. Później... Później...

Nie dokończył myśli, spuszczając oczy na jezioro. Nie miał gdzie iść, nawet jeśli Vera chciała się go pozbyć. Poruszył stopami w wodzie, zaburzają idealne odbicie nieba.
Obrazek

Zapomniana świątynia

156
POST POSTACI
Vera Umberto
- Jest więcej bogów. Więcej gwiazdozbiorów niż te, które wymieniłam. Ale nie znam wszystkich, szczerze mówiąc. Kiedyś znałam, teraz nie pamiętam. Na północy widać inne gwiazdy. Kiedy tam popłynęliśmy, musiałam pomagać sobie mapami nieba. Mogę wymienić ci pozostałe, te widoczne tutaj, jeśli chcesz - zerknęła na elfa pytająco, a jeśli potwierdził, kolejno pokazała mu wszystkie widoczne z tego miejsca geometryczne układy lśniących kropek na niebie, jakim ludzkość, czy też inne rasy, nadały swoje znaczenie. Jeden po drugim, wskazywała skrzydła Usala, łuk Ukira, kowadło Kiriego i wagę Turoniona.
Była w tym wszystkim jakaś niewypowiedziana nostalgia, gdy tak siedzieli nocą, oparci o ruiny, w których dopiero co tak bardzo się obawiali. Z daleka od Siostry, od załogi, od wszystkich problemów, jakie czekały na Verę na statku. Tutaj miała tylko dwa problemy: Sovrana i Pogad. I nie miała pojęcia, jak sobie z nimi poradzić. Opowiadała więc o gwiazdach, skoro mag chciał o nich słuchać, bo co więcej mogła zrobić? To nie tak, że przyspieszy czas, że szybciej przyjdzie poranek, a Siostra za moment podpłynie w okolice poszarpanych skał, by odebrać ich z dżungli. Byli skazani na siebie, ona na nich, a oni, niestety, na nią.
- Sovran... - westchnęła i zamknęła oczy. Musiała znaleźć odpowiednie słowa, bo najwyraźniej wszystkie, jakich używała do tej pory, mogła sobie wsadzić tam, gdzie światło nie dochodzi. Milczała długo, układając sobie odpowiedź w głowie, choć dobrze wiedziała, że elf tak czy inaczej zrozumie ją źle.
- Mówisz, jakby twoja obecność na pokładzie miała być dla mnie problemem, a nie jest - odezwała się w końcu. - Posłuchaj mnie.
Wbrew swojej prośbie, znów zamilkła.
- ...Nie jestem dobra w ubieraniu myśli w słowa - usprawiedliwiła się po chwili. - Zawsze wychodzi nie tak, jak bym chciała. Daj... daj mi chwilę.
Podpowiedzi nie miało dla niej ani niebo, ani jego odbicie, zaburzane przez nogi Sovrana. Uniosła więc wzrok na niego, ale wyglądał jak zbity pies do tego stopnia, że Vera poczuła się najgorszym człowiekiem na świecie. Może jednak było z niej gówno, nie kapitan, nie lider. Może była po prostu najlepszym, co mieli, ale to wcale nie znaczyło, że była w tym dobra. Po prostu działała skuteczniej, niż inni, co wcale o niczym nie świadczyło.
- Nie chcę, żebyś brał udział w tej akcji z kupcem. Nie podoba mi się ten plan. Zgodziłeś się, ale mi się on nie podoba - pokręciła głową. - Moja załoga jest miejscem dla wielu takich, dla których nie ma już miejsca nigdzie indziej. Wielu nie miałoby dokąd wrócić, gdyby nie mogli zostać u nas. Owszem, byłeś niemile widziany, byłeś więźniem i nie przeproszę cię za początkowe traktowanie, bo dbałam tylko o bezpieczeństwo swoje i swoich ludzi. Ale po Svolvar stałeś się jednym z nas. Czy załodze trudno było cię zaakceptować? Tak. W cholerę. Niektórym nadal jest. Niektórzy wciąż boją się, że zdradzisz, jeśli tylko pojawi się przed tobą możliwość powrotu. Jeśli okaże się, że wystarczyłoby zdradzić nas, żeby wybaczone ci zostało to, że odwróciłeś się od swoich. Pogad jest jedną z tych niektórych - skinęła nieznacznie głową w stronę jeziora, w którym poszła się umyć orczyca. - Ale jednocześnie dba o ciebie, jak o każdego z naszych. To ona cię na rękach wyniosła od trolli. Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć, Sovran. Nie wiem, czy potrafię. Urwałaby łeb każdemu, kto spróbowałby cię skrzywdzić, ale wciąż boi się, że to ty skrzywdzisz nas.
Starała się, naprawdę się starała mówić w sposób, który będzie konkretny, ale nie urazi elfa po raz kolejny. Czasem miała wrażenie, że wszystko rozumiał źle. Wszystko, co mówiła, odbierał negatywnie.
- To nie wynika z tego, że twoja skóra ma taki kolor, a nie inny. To nie wynika z tego, skąd pochodzisz, ani z tego, że nie najlepiej mówisz we wspólnym. To wynika wyłącznie z tego, że... że się odgradzasz. Chowasz. Że nie chcesz spędzać czasu ze wszystkimi. Że rzucasz tylko te swoje milczące spojrzenia i zamykasz się w kajucie. A nie musisz już tego robić! Nigdy nie będziesz traktowany w pełni jak jeden z nas, jeśli nie będziesz zachowywał się, jak jeden z nas. Jak mają ci zaufać, jeśli jedyne, co od ciebie dostają, to niechęć i pogarda? Jeśli nic nie robisz na statku, na którego utrzymanie pracujemy wszyscy? - pokręciła głową. - To nie jest wojskowa jednostka. Kiedyś była, kiedyś owszem, wszystkie tytuły i pozycje miały znaczenie, ale w tej chwili są tylko kwestią... organizacyjną. Jesteśmy jak... jak rodzina. Zdecydowanie zbyt wielka i popieprzona, ale wciąż. Wielokrotnie próbowali sprawić, żebyś poczuł się jej częścią, ale ty tego nie chciałeś, więc dziwisz się takiej Pogad, że spodziewa się najgorszego? Może... może ja nie próbowałam. Może powinnam była próbować. Ale to przez to, że ja... nie potrafię. Zresztą sam widzisz, jak wyglądają moje relacje. Są pozbawionym sensu żartem. Nie nadaję się do tego, chyba, że jestem pijana, a nie mogę być przecież pijana bez przerwy. Co mam na myśli...
Zagubiła się na moment we własnym monologu, więc westchnęła i przetarła twarz dłońmi, próbując się otrzeźwić. Była zmęczona. Zbyt zmęczona, żeby wygłaszać teraz tak długie przemowy.
- Nie chcę, żebyś odchodził. Nie opuszczaj Siostry. Zostań z nami - poprosiła w końcu, tak najprościej, jak się dało.
Obrazek

Zapomniana świątynia

157
POST BARDA


Sovran chętnie wysłuchał słów Very, śledził wzrokiem jej palec, gdy wskazywała mu kolejne gwiazdozbiory. Mruczał pod nosem, dając znak, iż rozumie, przyjmuje do wiadomości. Przyjemnie było siedzieć i rozmawiać o gwiazdach, które, choć były tak daleko, wydawały się otaczać ich ze wszystkich stron. Noc była ciepła, a lekka bryza przynosiła wytchnienie. Pluskanie się Pogad ustało, ale orczyca nie naruszała ich prywatności i chwili szczerych wyznań.

Elf nie popędzał kapitan. Pozwolił jej zebrać myśli, cierpliwie czekając, aż zdecyduje się, jakich słów użyć, a następnie wypowie je, jedno po drugim. Słuchał jej monologu, nie przerywając, a jedynie chłonąc każde słowo. Vera widziała, jak emocje wpływają na jego twarz, zmieniają ją, gdy unosił brwi, otwierał szerzej oczy, rozchylał usta.

- Jak ja cię kurwa nienawidzę. - Rzucił w końcu i Vera wiedziała, że nie były to jego słowa, a cytat, tak dobrze zapamiętany, który opuścił usta Very. - Mówisz, że z każdym słowem bardziej. Nie mówiłem. - Przyznał się, znów uciekając spojrzeniem ku własnym stopom, zanurzonym w wodzie. Poruszył nimi, wywołując kolejne zmarszczki na jeziorze, burząc harmonię gwiazd. - Nie skrzywdzę was. Mógłbym, nie zrobiłem.

Sovran przysunął się do Very. Złożył ręce na swoich udach i przechylił się, opierając głowę o ramię kobiety. Musiał być bardzo zmęczony, gdy pozwolił wszelkim barierom opaść.

- Uczę się. Gerda, gwiazd i map. Osmar, lin. Pętle na takich gagatków, jak ty.- Posłużył się kolejnym cytatem. - To nie twoja wina. Moja. Moja. Chcę próbować. - Przymknął powieki. - Zostanę. Dziękuję. I pomogę z kupcem. Obiecałem.
Obrazek

Zapomniana świątynia

158
POST POSTACI
Vera Umberto
Wbrew pozorom, chwilę zajęło jej zrozumienie, że Sovran cytuje jej własne słowa. Opuściła wzrok w wodę, jak skarcony dzieciak. Z reguły mówiła to, co jej ślina na język przyniosła, do tego stopnia, że nie pamiętała nawet kiedy rzuciła takie wyznanie w kierunku elfa. Biorąc pod uwagę, jak wrażliwym był osobnikiem, nie mogła się do tego przyznać.
- Mówiłam w nerwach. - Tego była pewna. - Często w nerwach mówię różne rzeczy, które nie do końca trzeba brać na poważnie. Jestem prawie pewna, że kiedyś całej załodze powiedziałam, że ich wszystkich nienawidzę. Całkiem możliwe, że mówię im to średnio raz na pół roku. Ja tylko... nieumiejętnie... wyrażam frustrację. Nie miałam tego na myśli. Nie chciałam...
Zsunęła jedną nogę z kamienia i zahaczyła czubkiem buta o powierzchnię wody, obserwując potem, jak rozchodzą się kręgi. Czasem zapominała, że nie tylko jej działania miały konsekwencje, ale też słowa. Miała niewyparzoną gębę i trudno u niej było z empatią.
- Wiem. Dlatego za tobą poszłam. Nie kłamałam, kiedy mówiłam, że ci ufam.
Znieruchomiała, gdy Sovran oparł się o jej ramię, nie tylko dlatego, że się tego nie spodziewała, ale też przez fakt, że kompletnie nie wiedziała, jak powinna na to zareagować. Jej drobnym sukcesem było nieucieknięcie natychmiast. Podciągnęła tylko nogę z powrotem na wystający kawałek kamienia i oparła głowę potylicą o ścianę, unosząc wzrok w niebo. I znów długo milczała, czując tylko, jak w jej klatce piersiowej rośnie coś ciężkiego i bolesnego. Coś, co podchodzi gulą do gardła i łzami do oczu. Ale nie płakała, była przecież Verą Umberto. Zdusiła to w zarodku, jak miała odtąd dusić wszystkie swoje emocje. Jakże beznadziejnymi byli przypadkami, oboje.
- Zawsze możesz do mnie przyjść - odezwała się w końcu. - Jeśli będziesz potrzebował porozmawiać, posłuchać o gwiazdach, albo... nie wiem... ponarzekać. Możesz przyjść do każdego z moich ludzi. Będą podejrzliwi, na początku. Sovran zawsze siedzi zamknięty w kajucie, dlaczego wychodzi teraz? Nie wiem, czy dobrze nie zrobiłoby ci przeniesienie się pod pokład. Do wszystkich. A potem minie miesiąc, dwa, i przestaniesz być tak odosobniony. Może złamiesz kość czy dwie, jak ktoś cię wkurwi. Myślisz, że nie ma bójek na Siostrze? Że Olena nie opatrywała ran wynikłych z konfliktów w załodze? - westchnęła. - W końcu będziesz miał swoje miejsce. To, którego tak bardzo ci brakuje. I nie będzie nim samotna kajuta na dziobie, tylko cały statek i wszyscy ci, którzy na nim żyją. Jeśli chcesz zaufania, sam też musisz się na nie zdobyć.
Przeniosła wzrok na jasne sieci, które w międzyczasie utkały pająki. Lśniły w świetle księżyców, wyraźnie zaznaczając szczyt ruin. Przez chwilę obserwowała je, ważąc słowa na języku. Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale nie wiedziała, czy nie będzie tego później żałować.
- Wiesz... - zaczęła cicho, ostrożnie. - Oboje jesteśmy... zagubieni. Ty w nowym świecie, którego musisz się jeszcze nauczyć. Ja... ja nie wiem. Nie wiem dokąd iść. Nie wiem po co... po co robię cokolwiek. Ty masz prawo czuć się jak dziecko we mgle. Ja nie. Nie powinnam. Załodze nie może przewodzić ślepiec. Nawet jak przez chwilę wydaje mi się, że wszystko nabiera jakiegoś sensu, że zaczynam... że... - westchnęła. - Wszystko się sypie jak domek z kart. Wszystko, czego się dotknę.
Zerknęła krótko na czubek białej głowy, opartej o jej ramię.
- Nie nienawidzę cię, Sovran.
Obrazek

Zapomniana świątynia

159
POST BARDA


Głowa Sovrana opierała się o ramię coraz pewniej, elf uwierzył, że kapitan go nie odtrąci. Rozluźniał się przy niej mimo ciężkiej rozmowy, zbyt długo odwlekanej.

-W nerwach. - Powtórzył pod nosem, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy z emocji Very. Milczał dłuższą chwilę, nim podjął decyzję. - Przyjdę. Przyjdź w nocy, na pokład. Kiedy będą gwiazdy. - Zaprosił ją. Na otwartym morzu, nocne niebo było widać jeszcze lepiej. - Lubię kajutę na dziobie. Mogę miejsce, na moje zapiski, na książki. Nie mam ich dużo. - Przypomniał. Na razie nie potrzebował dużo miejsca, lecz mogło się to zmienić, jeśli w jakiś sposób rozbuduje biblioteczkę. - Spróbuję. Ale zabroniłaś czarów przeciwko załodze. Corin chciał uczyć mnie miecza, nim zdecydował się mnie powiesić. Nie chcę się z nim uczyć. Mogę z tobą. - Zaproponował, prostując się powoli. Pozycja nie była zbyt wygodna, gdy druga osoba nie ma oddawała gestu.

Nostalgiczna, niepewna Verą nie była obrazem, który mógł zobaczyć każdy. Mag starał się doceniać to, jak kapitan się przed nim obnaża. Nie mógł jej pomóc, ale mógł wysłuchać. Potarł wierzch swojej dłoni, zdrapując z niej cienką warstwę czerwonego błota. Wciąż musiał się umyć.

- Gdzie szłaś dotąd? - Podsunął pytanie. - Masz cel. Masz Corina i załogę. Twoja słabość, twoja siła. Masz mnie. Jesteś zmęczona, po demonie. Mieszał w głowach, odpoczniesz. - Spróbował usprawiedliwić jej stan. - Będzie cel. Erola. Svolvar. Będą przy tobie, ciągle są. Ufają ci. Ufam ci. Nie nienawidzę cię, kapitanie.
Obrazek

Zapomniana świątynia

160
POST POSTACI
Vera Umberto
Skinęła głową w odpowiedzi na zaproszenie. Nocami zwykle spała, oddając warty innym, ale raz na jakiś czas mogła przecież wyjść na zewnątrz, posiedzieć na głównym pokładzie, popatrzeć w niebo. Ostatnimi czasy nie miała do tego głowy, do takich zwyczajnych, drobnych radości, jak wpatrywanie się w gwiazdy, czy obserwowanie spokojnego morza o świcie, gdy Siostra sunęła po gładkiej powierzchni wody. Zawsze coś zaprzątało jej głowę, zawsze była zestresowana, zła, albo - ostatnio - pełna obaw. Czy teraz faktycznie będzie mogła odpocząć, przynajmniej przez kilka dni, zanim coś znów zwali się jej na głowę? Wątpiła. Spokój był teraz, w ruinach świątyni. Gdy wróci na statek, ten spokój pryśnie jak bańka mydlana.
- Usprawiedliwiasz moje zachowania wpływem demona. Dlaczego nie możesz usprawiedliwić też jego? Na pewno tego żałuje. Zrekompensuje ci to. Ja też ci to zrekompensuję. Tobie i wszystkim tym, którzy ucierpieli na tym... na tym czymś.
Wciąż musiała porządnie przeprosić Yetta za to, że zaatakowała go pod pokładem. Przed przybyciem do Tsu'rasate zaplanowała sobie już w głowie, że przygotuje dla niego kolację, może niekoniecznie na statku, może gdzieś... w odosobnieniu na Harlen. Że spróbuje obudzić w sobie te resztki romantyzmu, które gdzieś jeszcze przecież musiały tkwić, bo sądziła, że to doceni. Że zaplanuje dla nich jeden wieczór, który może nie będzie równał się z tym, co przygotował on w Porcie Erola, ale będzie... podobny. Teraz z jakiegoś powodu wątpiła, by był to dobry pomysł.
- Mam załogę - potwierdziła cicho. - Corina... nie sądzę. Nie wiem, co stało się pod moją nieobecność, ale myślę, że to będzie koniec - przyznała się do swoich obaw, choć Sovran nie był osobą, która by je zrozumiała. Od początku potępiał pomysły ślubu i wszystkiego, co z nim związane. Słabość. - Ale to nic. Całe życie byłam sama. Mogę być dalej. Bez słabości.
Mimo to, uśmiechnęła się lekko pod nosem. Nie nienawidzę cię nie należało do najbardziej popularnych wyznań, a jednak sprawiło, że zrobiło się jej trochę lepiej. Minimalnie, wśród tego ciężaru, jaki wisiał jej na barkach, to był jeden, pozytywny przebłysk. Wahała się przez chwilę, zanim sięgnęła do jego brudnej, ubłoconej dłoni i uścisnęła ją krótko, w geście, który miał wyrazić to, czego nie mogły wyrazić słowa. Nigdy się tego nie spodziewała, ale była wdzięczna za jego obecność. Wciąż nie do końca się rozumieli, ale widziała w nim swoje odbicie. Pochodzili z dwóch różnych światów, a jednak widziała w nim tę samą bezradność i desperację, jakie sama czuła. Te same rozpaczliwe próby poradzenia sobie z przytłaczającą rzeczywistością.
- Będzie dobrze - obiecała, trochę jemu, a trochę samej sobie, po czym wstała. - Idź do jeziora. Ja poszukam suchego kawałka drewna, a potem muszę wreszcie pójść spać. Ledwo widzę na oczy.
Obrazek

Zapomniana świątynia

161
POST BARDA
Sovran tłumaczył już Verze, dlaczego nie może wybaczyć Corinowi. Nachmurzył się, rozumiejąc, że kapitan nie uzna winy Corina w takim stopniu, w jakim chciałby to usłyszeć. Mroczny zawziął się i nie chciał odpuścić. W odpowiedzi na słowa Very, wypuścił powietrze nosem, co brzmiało niebezpiecznie blisko prychnięcia.

- To twoja słabość. - Zgodził się, nie wiedząc, jakie wątpliwości targały jego nową przyjaciółką. Nie miał więcej do dodania, ściskając jedynie jej dłoń w odpowiedzi na miły gest.

- Kapitanie! - Głos Pogad rozmył miłą, nostalgiczną atmosferę. - Rozpaliłam jakoś to cholerstwo! Chodź, coś zjemy! Jest tam z tobą Smoluch?

- Umyję się i przyjdę.
- Obiecał elf, wyciągając obolałe stopy z wody. - Do załogi.

***

Czas Very Umberto i jej dwójki załogantów w dziczy mijał dość... leniwie i nudno. Po tym, jak słońce wysuszyło opadłe listowie, mieli aż nadto opału, zapasy mrocznych były obfite i sycące, więc nie musieli nawet polować, nikt nie interesował się nimi ani w ruinach, ani na plaży. Dwa pająki uwiły sobie przytulne gniazdko w dawnym grobowcu, tylko czekając na ofiary, które niechybnie w końcu wpadną w ich sieci. Sovran polecił zostawienie ich w spokoju i odejście, gdyż głodne, mogły być nieprzewidywalne. Nie mieli tu trolli, którymi mogli nakarmić ośmionogie paskudy.

Czerwona plaża była o wiele bardziej przyjemna niż ruiny pośrodku jeziora. Piaszczysta, szeroka, osłonięta palmami tam, gdzie powinna, stanowiła miłe miejsce na spędzenie czasu. Pogad pluskała się w morzu, Sovran łapał kraby, zaś Vera mogła korzystać z wolnego czasu tak, jak tylko chciała. Mieli czekać na plaży - więc to robili.

Mijały dni. Pierwszy, drugi, trzeci, czwarty... przez obszar Zębów Staruchy nikt nie pływał, obawiając się wystających z morza skał. Na horyzoncie pojawiały się kształty statków, jednak żaden nie zbliżał się do lądu. W końcu, piątego dnia, jedna z sylwetek skierowała się w ich stronę, płynąc wzdłuż wybrzeża.

- Kapitanie. - Pierwszy zauważył go Sovran, spędzający więcej przytomnego czasu w nocy, aniżeli w dzień, gdy słońce mocno grzało. - Kapitanie. Statek. - Raportował, potrząsając ramieniem Very, gdy ta jeszcze spała. Był ledwie blady świt, nieco chłodniejszy, nieco bardziej rześki. - To chyba oni.
Obrazek

Zapomniana świątynia

162
POST POSTACI
Vera Umberto
Gdzieś tam z tyłu głowy Very istniała obawa, że Siódma Siostra po nich nie przypłynie. Nie byłoby to nic strasznego, zamierzała poczekać te kilka dni, a jeśli po tygodniu by się nie pojawili, zarządziłaby powrót do Tsu'rasate, usiłując odwzorować trasę, którą przyprowadziły ich tu gobliny. Potem poczekałaby na jakiś znajomy statek, albo poszukała kogoś, kto płynie na Archipelag i stamtąd już na pewno wcześniej czy później dotarłaby na Harlen. W jej obliczeniach jednak wszystko póki co się zgadzało: grupa, jaka została przez nią odesłana do miasta, z Oharem i Ashtonem, miała tam dotrzeć w ciągu trzech dni, może czterech, gdyby ludzie uratowani ze świątyni za bardzo opóźniali marsz. Potem chwila na zorganizowanie im jakiegoś transportu do innego, mniej zielonoskórego miejsca na Herbii, albo po prostu na odesłanie ich z Siódmej Siostry i statek mógł wypływać. Zgarnąć Weswalda od rodziców, z nadzieją, że chłopak ma tę obiecaną zupę cebulową dla Pogad, a potem płynąć po swoją kapitan.
Chyba nie potrafiła bezczynnie odpoczywać, zabijała więc czas w jedyny słuszny sposób, czyli konstruktywnie. Najpierw opróżniła szalupy z wody, sama, lub z pomocą pozostałej dwójki, jeśli mieli na to ochotę, choć miała tyle czasu, że nie organizowała im zajęć na siłę. Potem sprawdzała, na ile szczelne są to łodzie, wypływając w nich niedaleko w morze, w okolice kąpiącej się Pogad i z powrotem. A gdy już była pewna, że szalupa nie zatonie, zabrała się za przeszukiwanie statków, które utknęły tu na mieliźnie. W końcu Silas twierdził, że ich ładownie pełne są dobroci i Vera nie mogła pozwolić na to, żeby to wszystko przepadło.
Wszystko wartościowe, co znalazła na przechylonych wrakach, albo w ich okolicy - nawet jeśli wiązało się to z nurkowaniem po rzeczy, które zatonęły - znosiła na czerwoną plażę i układała z tego piękny stosik urodzaju. Wszystko jedno, czy były to stroje, tkaniny, futra, przyprawy, biżuteria, czy broń, Umberto brała co mogła i przygotowywała to do przetransportowania na Siódmą Siostrę. W ten sposób mogła zająć czymś myśli za dnia. Wieczorami i w nocy... było trochę gorzej. Próbowała więc namówić Sovrana na treningi z mieczem, albo przynajmniej na ćwiczenie mówienia w języku, którego podstaw ją uczył. Spała i jadła wciąż niewiele, chyba, że na wrakach znalazła butelki z jakimkolwiek alkoholem - wtedy sen przychodził dużo łatwiej.

Obudzona piątego dnia o świcie, Vera odzyskała pełną przytomność, gdy tylko Sovran zasugerował, że na horyzoncie mogła pojawić się Siódma Siostra. Wygrzebała się z posłania i podniosła, dłonią osłaniając zmrużone oczy. Próbowała dostrzec, czy żagle statku, który skręcił w ich stronę, miały znajome, pionowe pasy.
- Nareszcie - rzuciła ochryple, głosem, który w przeciwieństwie do niej nie obudził się jeszcze. - Zbierajmy się.
Szybko przemyła twarz niesłoną wodą z bukłaka i przebrała się w coś czystego, budząc w międzyczasie Pogad. Elfie ubrania wciąż nie były czymś, w czym czułaby się komfortowo, ale przynajmniej nie były to jej własne przemoczone, zapocone i ubłocone rzeczy. Tamte spisała już na straty i zostawiła je przy jeziorze. Musiała jakoś się prezentować, nawet odbierana po tygodniu z dżungli. Spodziewała się po powrocie wyjątkowo upokarzającej rozmowy, mogła więc przynajmniej nie dokładać sobie jeszcze wyglądania przy tym jak dziki troll. Włosy związała niedbale, bo były za bardzo poplątane, by zostawić je rozpuszczone.
Wrzuciła część rzeczy do szalupy i popchnęła ją w stronę wody, zbyt nabuzowana emocjami, by miejsce przy wiosłach oddać komukolwiek innemu. Po zdobycze z wraków kogoś tu przyśle, nie będzie tego wszystkiego przecież sama transportować. Miała od tego ludzi. Przede wszystkim musiała dotrzeć na swój statek, stanąć na pokładzie, przejść do swojej kajuty i znaleźć tam, o słodki Ulu, tę jedną butelkę Grozany, która zawsze tam na nią czekała.
Obrazek

Zapomniana świątynia

163
POST BARDA


Pogad i Sovran nie byli aż tak chętni do pomocy kapitan, gdy w końcu mieli parę dni wakacji w ciepłym, spokojnym miejscu. Pogad spędzała większość czasu w morzu, pluskając się w najlepsze i nawet próbując namówić ich elfa do nauki pływania, jednak bez powodzenia. Więcej szczęścia miała Vera, prowadząc z nim rozmowy i próbując walczyć na miecze, choć mag odmawiał choćby dotykania jej miecza, mamrocząc coś o jego mocy. Musiały wystarczyć im dobrze dobrane patyki, które i tak okazały się dla niego wymagające. Zupełnie nie miał siły w ramionach, ale okazał się dobrze wyczuwać rytm walki, nadrabiając pracą nóg.

Szalupy okazały się być w dobrym stanie, szczelne, choć pokryte liśćmi i napełnione wodą z deszczu. Vera miała dość czasu, by je oczyścić i sprawdzić ich wyporność z udziałem Pogad, która początkowo w żartach chciała ją zatopić na płyciźnie. Kiedy jednak żarty jej przeszły, pomogła nawet w przeszukaniu statków. Wszystkie osiadły na dnie, a dwa z nich zapełniły się wodą, gdy otarły o skały z siłą, która wyrwała dziury w kadłubie. Duże, ciężkie skrzynie były zbyt masywne nawet dla Very i Pogad, lecz udało im się przeszukać statek i znaleźć parę mniejszych ładunków kosztowności, które łatwo będzie spieniężyć. Część rzeczy przepadła, jak zamoczone materiały, gdy pakunki nie wytrzymały naporu wody, lecz wiele innych wciąż było w dobrym stanie. Butelki ginu z Grenefod doskonale przetrzymały zamoczenie, tak jak słodkie wino z Everam, które bardzo posmakowało tak Pogad, jak i Sovranowi, i ułatwiło rozmowy przy ognisku, gdy wszyscy odpoczywali po dniu pełnym wrażeń. Dobra, schnące na słońcu, dodatkowo poprawiały nastroje czekającym na ratunek.

Światło było nikłe, gdy słońce ledwie wchodziło, malując morze czerwienią, lecz Vera dostrzegła to, czego tak wyczekiwała - pionowe pasy. Siostra znajdowała się daleko, zbyt daleko, by wpaść na skały. Zbyt daleko, by zobaczyć ich na tle ciemnej puszczy.

Pogad nie budziła się tak łatwo, jak Vera. Nie zdążyła jednak dość pomarudzić, gdy zrozumiała, co się dzieje.

- Tutaj! - Wrzeszczała, machając rękoma nad głową. - Zawracajcie!

Kobieta pomogła Verze wypchnąć łódkę na morze, pomagając jej nabrać rozpędu. I chociaż Vera z pewnością mogła szybko wiosłować, to Siostra... Po prostu płynęła dalej.

- Odplywają. - Powiedział Sovran, uzmysławiając, co się dzieje. - Nie widzą nas.
Obrazek

Zapomniana świątynia

164
POST POSTACI
Vera Umberto
Wiosłowała z siłą, którą odzyskała przez ostatnie kilka dni. Prowadziła łódkę pomiędzy ostrymi skałami, nie musząc obawiać się, że zaryje dnem o płytkie dno, bo to nie był duży statek, jakim musiałaby lawirować z dużą ostrożnością. Żałowała tylko, że nie mają jednak nawet jednego, małego żagla, który mógłby znacząco przyspieszyć ich wypływanie na otwarte morze.
- Tutaj! Tu jesteśmy! - krzyczała potem razem z Pogad, stojąc w szalupie i machając rękami, naiwnie licząc na to, że którykolwiek z ich głosów dotrze do Siódmej Siostry. - Kurwa mać!
Oczywiście, że płynęli dalej. Przekrzywionych masztów zatopionych statków nie było widać od strony morza, inaczej dostrzegłaby je już wcześniej, gdy płynęli tu z południa. Mimo to, ogarnęła ją frustracja, jak za każdym razem, gdy coś szło nie po jej myśli... czyli ostatnimi czasy bez przerwy. Załoga powinna wiedzieć, że muszą wypatrywać ich uważniej. Powinni stać rzędem przy sterburcie, z lunetami przyciśniętymi do oczu i szukać swojej kapitan.
- Kurwa mać! - zawołała jeszcze raz, w okrzyku bezradności, a potem z powrotem usiadła. - Przecież to nie tak, że jesteśmy pod słońce. Jest wręcz przeciwnie.
Nagłe uświadomienie przyszło kilka uderzeń serca później.
- Słońce! - powtórzyła i zanurkowała do jednej ze skrzynek, jaką wrzuciła na łódkę, zanim zepchnęła ją do wody.
Była prawie pewna, że wśród kosztowności znalazła małe, zdobione lusterko, które zamierzała powiesić sobie w kajucie zamiast starego, zmęczonego już życiem, wypolerowanego kawałka stali. Miała nadzieję, że zabrała je tu ze sobą, że nie zostało na plaży, ale nie sprawdzała dokładnie który ze zdobycznych kuferków akurat teraz wylądował w łodzi. Jeśli tym razem dopisało jej szczęście, wstała z nim ponownie i spróbowała ustawić lustro pod takim kątem, żeby odblask dotarł do tego ślepca, który w tym momencie sterował jej statkiem. Może to zwróci ich uwagę na czekającą na ratunek trójkę.
Obrazek

Zapomniana świątynia

165
POST BARDA
- Wybrzeże jest za ciemne, a Sovran nie dopilnował ogniska! - Warczała Pogad między wymachiwaniem dłońmi, gdy już wspięła się na szalupę Very. Jasnym było, że zwali wszystko na elfa, nawet jeśli nie czuła, że to rzeczywiście on jest winien. Ognisko ledwie się tliło, bo Sovran w nocy nie potrzebował wiele światła, zaś w dzień nie przydawało się do niczego. Było ciepło, a suchy prowiant elfów nie wymagał przygotowania. Utrzymywanie go było niepotrzebne, lecz robili to, by nie musieć po raz kolejny krzesać ognia. Po tym, jak przygrzało słońce, opału było pod dostatkiem. - I po cholerę on został na brzegu!? Nie może użyć tej swojej magii?!

Mag pozostał za nimi i nie dysponował magicznymi umiejętnościami, które wysłałyby jaśniejący punkt w niebo, by oznaczyć ich miejsce pobytu. Pogad również nie wydawała się mieć pomysłu, poza przerzucaniem winy.

- Kapitanie?! - Orczyca spojrzała za Kapitan, która postanowiła nurkować. Vera jednak dobrze wiedziała, co robić. Dno było ciemne, ale nie na tyle, by nie znalazła w nim skrzynki, której szukała. Wyswobodzenie z niej lustra było kwestią chwili. Przedmiot wręcz wpadł jej w dłonie!

- Kapitanie! - Pogad pomogła Verze z powrotem wejść do łódki. - Tyś to jest łebska, kurwa! - Przyznała jej, widząc, jak Vera manewruje lustrem, chcąc, by ten, który ich wypatrywał, rzeczywiście dostrzegł sygnał.

Minęło parę chwil, nim dostrzegli, jak żagle sterowe zmieniają swoje położenie, a statek szykuje się do wykręcenia w ich stronę.

- Vera! - Doszedł ich kolejny głos. To Sovran wołał z brzegu. Za jego plecami zaś... płonęła palma.
Obrazek

Wróć do „Deszczowy Matecznik”