POST BARDA
Poranek przyszedł szybciej, niż Qadir mógł się spodziewać. Miał wrażenie, że ledwie zamknął oczy, a już obudziły go promienie słońca, tańczące na dachu jego namiotu. Na zewnątrz słyszał zamieszanie, dźwięki składania obozu i parskanie koni, choć gdy zebrał się i wyjrzał na zewnątrz, dostrzegł jedynie Shehla, zwijającego swoje schronienie. Na widok maga uniósł on dłoń w pozdrowieniu, nie przerywając jednak przeżuwania śniadania, które przy okazji podjadał. Namiot Tamny wciąż stał nieruszony - elfka mogła jeszcze spać, warta trwająca pół nocy była męcząca i z pewnością nie pozwalała na wypoczęcie tak porządne, jakie odczuwał Salih. Słońce wciąż było nisko, musiało więc być bardzo wcześnie, ale nie mieli czasu na beztroskie przesiadywanie na polance i spokojne spożywanie porannego posiłku. Podążał za nimi pościg, a jeśli przez noc ich nie dopadli, mogło to oznaczać wiele: mogli z jakiejś przyczyny znajdować się poza zasięgiem magii Lansiona, Keli mógł z sobie tylko znanych powodów wyruszyć dużo później, w międzyczasie zastawiono na nich pułapkę, albo po prostu grupa magów oddanych rektorowi postanowiła ich w nocy wyminąć i wyprzedzić, by znaleźć się w Fenistei zanim oni tam dotrą.
Qadir widział zmartwienie i wątpliwości na twarzy nerwowo rozglądającej się Tamny, gdy ta w pełni gotowa do drogi wyszła ze swojego namiotu - zupełnie jakby w ogóle nie spała, tylko przebrała się w świeże ubrania. Nawet włosy miała zaplecione w świeży warkocz, z którego nie zdążyły jeszcze powysuwać się pojedyncze kosmyki. Dziś za to nie miała ust zabarwionych czerwienią, jak wczoraj, co sprawiało, że gdyby nie strój w wyrazistych kolorach, wyglądałaby jak podążający u ich boku duch.
Franko wodził za nią spojrzeniem, ale poza przywitaniem o poranku elfka nie poświęcała mu zbyt wiele swojej uwagi. Zostawiła mu swój namiot do złożenia, podczas gdy sama poszła oporządzić konie, rzucając jeszcze magowi krótki, ale niespodziewany uśmiech. Nocna chwila szczerości mogła okazać się zbawienna dla ich skomplikowanej i niekoniecznie dotąd sympatycznej relacji.
- Konie są wypoczęte. Jak je popędzimy, dotrzemy do mostu nad Gryfią. Za nim, pod Meriandos, jest karczma, w której się zatrzymamy na noc, jeśli damy radę dojechać tam dziś i nic... nic nie stanie nam na przeszkodzie - mówiąc później, Tamna przesuwała palcem po mapie Królewskiej Prowincji, jaką zabrał ze sobą Franko. - To będzie męczący dzień. Spędzimy w siodle tyle czasu, ile będziemy w stanie. Ale może wizja porządnego łóżka na noc zrekompensuje nam obolałe ciała.
- Dla mnie to nie problem, Tamna. Czy wy dacie radę pociągnąć tak długo? - spytał mężczyzna, a jego zerknięcie w kierunku maga jednoznacznie świadczyło o tym, że to nie o jej wytrzymałość się martwił. Qadir czuł zmęczenie nóg po wczorajszej jeździe, ale nie było to nic, czego nie dałoby się znieść. Pytanie jak wytrzyma kolejne kilka dni.
- Damy radę. Oboje - zadecydowała Il'Dorai, wiedząc już, że ewentualne braki w doświadczeniu w jeździe konnej Salih nadrabia determinacją i pewnością co do słuszności swoich działań. Musieli tam dotrzeć, im szybciej tym lepiej, a obolałe pośladki i uda nie mogły stać się przeszkodą nie do pokonania. - Zrobimy jeden, godzinny postój, reszta dnia w siodle.
Gdy wyruszali dalej na wschód, jedynym śladem po ich obozie był popiół rozgrzebanego ogniska. Choć byli pełni niepokoju, dziś Tamna wyglądała już na mniej przygnębioną i pewniejszą siebie. Jej plecy były dumnie wyprostowane, jak na przedstawicielkę znamienitego rodu przystało, a spojrzenie chłodne, ale pewne. Przez pierwsze godziny jazdy nikt nic nie mówił, gdy skupieni byli na gnaniu w kierunku Fenistei tak szybko, jak byli w stanie - nawet jeśli nie był to galop, podczas którego najpewniej Salih zsunąłby się z siodła i tyle by z niego było pożytku. Wkrótce wyjechali z lasu, znajdując się na podwyższeniu, jakie dawało im ukształtowanie wzgórz Meriandos, a które pozwalało im rozejrzeć się wokół. Stąd widzieli odległe tereny, w tym trakt, którym podążali dotąd, zarówno przed, jak i za lasem, a także dalszą drogę. Faktycznie, gdy Salih wytężał wzrok, widział wstęgę Gryfiej Rzeki, nad którą górował szeroki, kamienny most, stąd będący jedynie niewielkim punktem na horyzoncie.
- Musimy się spiąć, jeśli chcemy dotrzeć tam przed zmrokiem - stwierdziła Tamna.
- Czekajcie! Patrzcie tam - Franko zawrócił konia i zmrużył oczy. - Szlag! Wjechali do lasu. Widziałem grupę jeźdźców, tam, na zachodzie. Konie z daleka wyglądały na porządne. To mogą być ci z uczelni.
- Ignaz? - spytała elfka, ściągając wodze i przytrzymując wierzchowca w miejscu.
- Nie wiem, jak on wygląda, zresztą byli za daleko.
- Cholera, niedobrze - syknęła Tamna.