Karczma pod „ Wyszczerbionym Kozikiem”
1Śnieg w Thirongadzie był czymś bardziej niż oczywistym. Każdy, kto pomieszkał tu dłużej, wiedział, że ten nie opuszcza stolicy Barbarzyńców, bez znaczenia, jak bardzo byłoby tam niebezpiecznie i groźnie. Nie tylko otulał chatki mieszkańców swoim chłodnym ramieniem, ale także hartował tych, którzy szli w bój, aby każdego dnia móc przynieść zwycięstwo do swoich domów. Wychowywał wojowników Uratai, uczył ich wytrwałości i cierpliwości. Dawał lekcje pokory, a także ukojenia, gdy było już po wszystkim. Śnieg mógł być zarówno bóstwem, jak i rodzicem obserwującym poczynania swoich dzieci. Dzieci Północy.
Lecz nawet Dzieci Północy chciałyby od czasu do czasu posiedzieć w cieple. Móc zdjąć z siebie warstwę wilczych futer, usiąść w cieple przy blasku kominka, opróżnić do dna kufel zacnego miodu. Oderwać się chociaż na chwilę od wszystkiego dokoła i pomyśleć. Nad życiem, nad sensem własnego istnienia i nad wszystkim innym, co głębokiego myślenia wymagało. Oczywiście, najlepiej by było, gdyby takie czynności dało się wykonywać w gronie tych, których ramiona towarzyszą podczas niezliczonej ilości bitek i są czymś więcej, niż Bracia Oręża.
Okazało się, że stworzenie czegoś takiego wcale innowacyjnością nie jest. Na Południu zwą takie przytułki karczmami i zwyczajem wypełnione są od białego rana po ciemnistą noc. Okalone krzykami i śmiechem, popiskiwaniem dziewek klepniętych w pośladek, a także odgłosem tłuczonego szkła, rozlewanego miodu na pogniłe deski, szmerem tajnych i nietajnych rozmów, a może nawet i płaczem; trudno stwierdzić w zasadzie, co w karczmach dziać się może.
Wkrótce w Thirongadzie także wybudowano karczmę. Ta zaś nie różniła się w zasadzie niczym od tych, które można było spotkać na Południu. Kiedy weszło się do środka, od razu buchał w nas smród czosnku, cebuli, potu i gówna. Dokoła nie krępowano się w rzucaniu kurwami, kośćmi dla wychudzonych psów, żebrzących gdzieś pośród stołów, nie krępowano się także prać po mordach, a także machać swoich poszczerbionych orężem z wyraźnie chwiejącą się sylwetką i spienioną mordą. Przy szynkwasie stał karczmarz, który jak zwykle udawał, że nic nie widzi, gdzie indziej chodziła dziewka i roznosiła jadło, klepana co i rusz po swoich krągłościach, a na stole spał pijany Wojciech, Wojciechem nazwanym nie wiadomo z jakiego powodu.
Jednym słowem, dla niektórych raj, a dla innych piekło. Wszystko zależało od roli, jaką się odgrywało. Albo prałeś po mordzie, albo byłeś po niej prany.
Ostatnio zmieniony 18 maja 2013, 14:27 przez Nicolas, łącznie zmieniany 1 raz.