POST POSTACI
Vera Umberto
Odmówiła żegnania się ze swoimi załogantami. Wieczerza po ich powrocie była wystarczająca; potem Vera upewniła się tylko, że na Siódmą Siostrę zostaną sprowadzone pewne rzeczy: zapas wermutu dla Osmara, dziczyzny dla Tripa, trochę tutejszych ziół dla Oleny... różne pierdoły, które przez jej załogę mogły zostać docenione. Za wszystko zapłaciła Belli z własnych zapasów złota, trochę traktując to jako prezent na pożegnanie. Corinowi... nie wiedziała, co zostawić. Gdyby wszystko miało zawieść, dostanie po niej cały statek, prawda? A na napisanie do niego listu, w którym być może pozwoliłaby sobie na więcej otwartości, niż zazwyczaj, nie miała już czasu. Tak czy inaczej, rzewne pożegnania były nie w jej stylu, a ona nie planowała dziś umierać - to były tylko drobne zabezpieczenia, na wypadek niepowodzenia.
Zajęła miejsce we wskazanym okręgu, opierając dłonie na kolanach. Zdenerwowanie Sovrana się jej nie udzielało, bo własne przepełniało już ją po brzegi. Starała się uspokoić oddech, skupić się na płomieniach świec i dziwnie satysfakcjonującym dla oka wzorze, wyrysowanym na podłodze. To była droga, którą wybrała, decyzja, jaką podjęła i nie mogła się już z tego wycofać. Pozostało jej zaufać w siłę obcego jej rytuału i elfa, który miał uratować jej życie, podczas gdy za kilka miesięcy, czy tygodni, ich statek mógł zatonąć po spotkaniu z lewiatanami i innymi takimi, jak Sovran. Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko, wsłuchując się w obce dla niej, wypowiadane przez niego słowa.
Budzące się do życia światło przebiło się przez jej powieki, więc podniosła je, czując, jak jej oddech przyspiesza, gdy zobaczyła płonące błękitem rysunki. Cudem powstrzymała chęć starcia pasty z własnego dekoltu, z jakiegoś powodu przekonana, że wyrysowane przez palec Sovrana linie zostaną na nim już na zawsze. Drgnęła, gdy wybuchły pierwsze ingrediencje, ale kolejne już nie zrobiły na niej aż takiego wrażenia. Nerwowo przełknęła ślinę, zaciskając dłonie w pięści, gotowa na nieopisany ból. Ale ten... ten nie nadszedł.
Uczucie ulgi, gdy demon opuścił jej ciało, racząc ją jeszcze uprzejmym pożegnaniem i zostawiając po sobie absolutnie cudowną pustkę, było nie do opisania. Odetchnęła głęboko, po raz pierwszy od wielu dni chyba biorąc wdech sięgający samego dna płuc. To było wspaniałe; wróciła do siebie. Znów była Verą Umberto, pozbawioną nieproszonego lokatora, zaburzającego jej postrzeganie i odczuwanie świata. Chyba nawet jej usta rozciągnęły się w uśmiechu, a wszystko, co robił dalej elf, przestało mieć dla niej jakiekolwiek znaczenie. Niech sobie tam pęta Noreddine jak chce; jej to już nie dotyczyło. Rytuał się udał, ona przeżyła, jeszcze chwila i będzie mogła wrócić na pokład i na południe.
Oczywiście, że nie mogło być tak łatwo.
Całkiem możliwe, że jej serce zatrzymało się na moment, a na pewno przestała oddychać. I przez tę sekundę, czy może dwie, w jej głowie wydarzyło się bardzo, bardzo wiele. Pierwszą myślą było zostawienie tego wszystkiego, by rozwiązało się samo. Bo czy to nie składało się doskonale? Nie będzie musiała przejmować się tym, co Sovran zrobi w najbliższej przyszłości i co na nich sprowadzi, bo umrze tutaj, a ona nie będzie temu w żadnym stopniu winna. Nie przyłoży ręki do jego śmierci, jeśli po prostu nie będzie robić teraz nic, prawda? Nikt nawet nie będzie jej oceniał, bo nikogo tutaj też nie było - będzie mogła powiedzieć wszystkim, że zabił go demon i to nie będzie kłamstwo. Nieruchomo, z dziwną fascynacją, szeroko otwartymi oczami patrzyła na spływającą elfowi po twarzy, czarną krew.
Wybuch składników w jednym z dwóch ostatnich kręgów wyrwał ją z tej niemocy. Coś... coś poszło nie tak. Inaczej to miało wyglądać. Cały demon miał trafić do niej, a potem dopiero miał zostać jej odebrany. Dlaczego tego nie zrobił? Sovran sam wciągnął go do siebie, czy Noreddine samowolnie opuściła Verę i postanowiła przenieść się do swoich pozostałych dwóch części?
Powoli wstała, jeszcze przez moment wahając się, czy w ogóle powinna opuścić swój krąg. Była rozdarta; z jednej strony pozbycie się mrocznego od samego początku wydawało się jej jedynym słusznym rozwiązaniem. Ale teraz... wiązałoby się to z uwolnieniem pełnej formy demona tutaj, w środku pałacu Svolvar. I była prawie pewna, że demonica nie będzie zadowolona, wiedząc już, do czego dążyli... i że Vera ją okłamała.
A do tego, choć chciała, z jakiegoś powodu nie potrafiła obojętnie patrzeć, jak Sovran umiera.
Wysyczała cicho jakieś przekleństwo, wściekła na samą siebie, i podbiegła do elfa, uważając, by nie nastąpić przypadkiem na żaden z wzorów. Złapała go za ramiona i pomogła mu podnieść się z powrotem do pozycji mniej lub bardziej pionowej.
-
Sovran? Sovran? Sovran! - próbowała zwrócić na siebie jego uwagę. -
Co mam robić? Mam podpalić tamte składniki? Mam je podpalić?
Jeśli potwierdził, choćby i słabym skinieniem głowy, zamierzała rzucić się do kominka - wciąż ostrożnie - i nadziać na pogrzebacz kawałek płonącego drewna, którym mogła potraktować resztę proszków, skoro nie wybuchły po zaklęciu elfa.