
Z targu w Saran Dun
Dworek robił wrażenie. Zbudowany był z jasnego kamienia, z dala krzyczał bogactwem i nowością. Przywodził na myśl rozpieszczone dzieciaki, wysokopostawionych mężów, żony, które korzystały z bogactwa małżonków... nic dobrego, nic słusznego, nic, za co zapłacono ciężką pracą. Nawet porozwieszane tu i ówdzie chorągwie z symbolami Sakira nie pomagały docenić, z jakim kunsztem wykonane były wnętrza i ogrody.
Droga do domu Vondelblettów przebiegała dość spokojnie, ale zarazem całkiem miło. Budin okazał się rozmowny, lekkoduszny, lubił żartować i łatwo podtrzymywał rozmowę, nawet gdy temat wydawał się nie do końca kleić. Zdradził przy okazji, że Pani rozesłała zaproszenia po raz kolejny, tym razem prezentując Morta jako gościa specjalnego, Mortiusha Mistrza Pędzla, nawet jeśli używał w jej obecności gównie węgielków. Dość było powiedzieć, że szlachta podekscytowała się na myśl o tym, że uroczystość będzie uwieczniona na obrazkach.
Nim jednak do uczty doszło, Mortiush został wysłany do łaziebnej, która wyszorowała go tak dokładnie, że czyste miał nawet miejsca, o których istnieniu wcześniej nie wiedział! Na koniec odarto go z naturalnego męskiego zapachu spryskując perfumami, poratowano szybkim strzyżeniem i goleniem, a następnie wciśnięto w kaftan piękny i haftowany, ale tak sztywny, że ledwie mógł się w nim ruszać! Czy taka była cena sławy?!
Bal przygotowywany był w ogrodzie. Wydawało się, że pogoda będzie sprzyjająca, dlatego na szerokim, wyłożonym kamiennymi płytami dziedzińcu ustawiono stoły, natomiast goście mieli mieć do dyspozycji gry na zielonym trawiniku, labirynty z żywopłotu, kwiaty, rzeczki i fontanny...! Wszystko to, co prezentowała sobą posiadłość. Oczywiście nikt nie miał mieć wstępu do stadnin, które znajdowały się na tyłach dworku. Wszystko miało zostać tuż przed nim, cywilizowanie, uprzejmie, nie straszące drogocennych koni.
- Mort! Mój miły, jak dobrze cię widzieć! - Głos Amerliny przedarł się przez szum służek i służących, którzy uwijali się przy stołach i zapinali wszystko na przysłowiowy ostatni guzik. - Jestem taka podekscytowana! Jak podoba ci się mój dom? - Zagadnęła, a gdy dopadła już do mężczyzny, wycałowała go w oba policzki. - Mistrzu, wszyscy czekają na twoje prace! Mamy jeszcze... godzinę, mniej więcej. - Poinformowała go, jednak zaraz się rozejrzała, jakby coś jej się przypomniało. - Jesteś głodny? Poczekaj do uczty! Och, gdzie jest Lidia? Lidio?
Córki nie było w zasięgu wzroku, za to z posiadłości wyszedł mężczyzna. Dobrze ubrany, choć nieco brudny od błota i kurzu, z krzaczastym wąsem i rudawymi włosami zaczesanymi do tyłu, na jego twarzy odcinały się głębokie zmarszczki. Choć wyglądał dobrze, nie dało się nie zauważyć, że był spracowany, jakby życie go doświadczyło w najgorszy sposób. Przy jego nogach kręciły się dwa chude charty.

Mąż zmierzył Mortiusha spojrzeniem, a następnie dość niespodziewanie uśmiechnął się i skinął głową jak równemu sobie.