POST BARDA
Nikt nie przejął się tym, że Vera roztarła krew na swojej twarzy - wszyscy byli tak upaćkani, że nie miało to najmniejszego znaczenia. Nim przybyła Umberto, musieli stoczyć już nie jedną potyczkę, ostatecznie wycofując się do lazaretu. - Od wschodu. - Nie zgodził się Samael, wchodząc w słowo Verze. Jego oczy znów były szeroko otworzone, nienaturalnie okrągławe. - Zaatakują od wschodu, z drugiej strony. - Machnął swoją szablą, by pozbyć się nadmiaru juchy. Nie było jednak czasu, by porządnie ją wyczyścić.
- Zabiorę ich na statek. - Zgłosił się Labrus, sam ranny, z nietęgną miną, ale starający się zachować zimną krew. - Olena, pomożesz mi.
- Tak jest!
Nie wszyscy nadawali się do dalszej walki, co było zrozumiałe, patrząc na to, jak długo starali się odeprzeć atak nim przyszła pomoc.
Za Umberto ruszył Ashton, Ohar, Osmar i Marda, jak również kilku innych, którzy jeszcze nie chcieli złożyć broni. Na dziedzińcu nie było już ani Mute'lakka, ani Ighnysa i pozostawało mieć nadzieję, że orkowi udało się przywrócić maga do używalności. Nawet jeśli tak było, nie dało się dostrzec oznak jego zaklęć. Niebo pozostawało spokojne.
Z trzaskiem walących się konstrukcji, zachodnia część pałacyku zapadła się, odcinając drogę w kierunku miasta. Jeśli ktoś jeszcze czekał na pomoc w dymie, nie było już ratunku. Ranni z lazaretu musieli wybrać okrężną niesprawdzoną drogę przez ogród na północy, jeśli chcieli dotrzeć do Siostry. Wcześniej walczyli tam sprzymierzeni orkowie, ale ci zniknęli, nie pozostawiając za sobą ciał. Walki musiały przenieść się do innej części, niewidocznej z dziedzińca.
- To tam! - Wskazał dłonią Samael wejście do kuchni. Z braku potrzeby, Umberto wcześniej tam nie była. Podwójne drzwi zamknięte były na trzy spusty, a z wnętrza nie dochodził nawet pisk.