POST POSTACI
Vera Umberto
Uniknęła spadającego na nią rekina, choć w życiu nie przyszło jej do głowy, że przyjdzie jej kiedykolwiek uskakiwać przed czymś takim. Ryby nie miały w zwyczaju lecieć na statek z nieba, do cholery! Zanim jednak zdążyła wyrwać harpun ze śliskiego, szarego łba, z ciemnych chmur wynurzyły się istoty, jakich Vera nie spodziewała się nigdy dostrzec z tak bliska. Znieruchomiała, onieśmielona pięknem i przerażającą potęgą tych stworzeń, teraz bardziej niż przedtem zdając sobie sprawę z tego, że jeśli Siódma Siostra jest ich celem, to miała zaledwie kilka sekund, żeby pożegnać się z życiem.
Ale ktoś nad nimi czuwał. Ktoś musiał! Czy to Sulon, czy Ul, którego świątynię Umberto odwiedziła niespełna kilka dni temu, smoki nie zostały zesłane przeciwko nim, a jako podniebni opiekunowie Siódmej Siostry. Bo to przecież nie był przypadek, prawda? Czuwały nad nimi wcześniej, gdy prażyli się w słońcu, ledwie pchani do przodu resztkami wiatru i pomogły im teraz, kiedy zostali zaatakowani przez morskie potwory z mrocznymi jeźdźcami na grzbietach. Vera obserwowała smoki, gdy te chwytały lewiatany i znikały z nimi w chmurach, tylko skrawkiem świadomości orientując się, że w międzyczasie popękały dwie reje. Z dłońmi zaciśniętymi na drzewcu harpuna sama też padła na kolana, przez długą chwilę walcząc z oddechem i przerażeniem, które docierało do niej dopiero teraz.
Co tu się wydarzyło?! Co oni właśnie przeżyli? I
jakim cudem to przeżyli? Lewiatany, smoki, trąba powietrzna i rekiny spadające z nieba? Na Harlen nikt im nie uwierzy, nie było szans. Nawet pół stada rekinów, leżące martwe na pokładzie, nie będzie wystarczające, żeby udowodnić, że sobie tego nie wymyśllili. Omiotła spojrzeniem okolicę, sprawdzając, ile na pierwszy rzut oka mieli ofiar, kto wymagał natychmiastowej opieki lekarskiej i jak bardzo poważnie uszkodzony został statek. Z tym ostatnim nie było tak źle; na wyspie był teraz szkutnik, dwie reje to nic strasznego, dopłyną na miejsce i bez nich. Rozejrzała się za Corinem. Nic mu nie było, prawda?
Puściła harpun i przyłożyła jedną drżącą dłoń do piersi, zamykając oczy na moment, by wyrównać oddech. Niewiele rzeczy budziło w niej strach, ale te, których nie rozumiała, a dla których potencjalnie nie stanowiła żadnego wyzwania - to była zupełnie inna sytuacja. Potem jej wzrok powędrował na uspokajające się fale, a następnie ku niebu, w niemym podziękowaniu Ulowi i Sulonowi. Lepiej, żeby Yett nie komentował już jej religijności. Miał okazję z pierwszego rzędu zobaczyć boską łaskę w działaniu. Vera nie wiedziała, który z nich miał ich w swojej opiece, ale nie zamierzała kusić losu i sprawdzać, jak długo potrwa ta przychylność. Podniosła się, odgarniając mokre włosy z twarzy i odklejając koszulę od skóry. Była cała i zdrowa, ale nie mogła powiedzieć tego samego o niektórych swoich załogantach. Ruszyła wzdłuż pokładu, rzucając polecenia zebrania martwych rekinów na jedną stertę i sprawdzając, kto zginął, a komu potrzebna była Olena. Posłała też po nią - zagrożenie minęło, mogła przyjść na pokład.
Czy podjęła złą decyzję, podpływając pod burzę? Nie uważała, by tak było. Gdyby nie była ona skutkiem elfiej magii, wszystko poszłoby zgodnie z planem, a ona nie miała prawa domyślić się, że źródło tego sztormu nie jest naturalne. Wiatr pchał ich teraz na wschód, choć nie potrafiła stwierdzić, że życie tych kilku było tego warte. Wciąż unosiła wzrok ku niebu, obawiając się, że smoki wrócą, tym razem po nich, ale przecież nie miały ku temu powodów, gdy w gruncie rzeczy ich polowanie było całkiem udane.