POST BARDA
Harsfald przewidział, że osiedlając się tutaj plemię uzyska szansę zadowolić żywioły, oswoić się z nimi, aż w końcu zawładnąć nimi. Trzeba było dopełnić przeznaczenia i karmić święte miejsce ogniem i krwią, a plemię miało rosnąć w siłę. Mężowie i kobiety żyli przez lata zanosząc skale zwierzęce wnętrzności, a w kakofoniach obrzędów gardłowymi rykami i jękami nawoływali żywioły, aby te zaszczyciły ich lud łaską. Na ołtarzu ofiarowano również i zdobycznych niewolników, jak i skazańców... niekiedy nawet ochotników, próbując zdobyć większą przychylność. Szaman przyjmował każdą ofiarę i uparcie powtarzał, że nagroda wymaga poświęcenia. Tymczasem plemię, pomimo otrzymanego ciosu sprzed lat i tułaczki, tutaj ponownie nabierało z każdym rokiem sił. Folvangrowie umocnili swoją pozycję przy świętym miejscu. Skard ze swoją drugą żoną, Mette, spłodził córkę Thusnel. Nocy, podczas której miłość dwóch śmiertelników miała stać się przyczyną narodzin kolejnego dziecka, Hersfald podczas rytualnego ofiarowania porządkowi dnia i nocy, doznał wizji. Samotnie, podczas obrzędu, zasypując gardło popiołem z flaków upolowanego niedźwiedzia, nagle dostrzegł niepojęte. Stracił oddech i padł na ołtarzu. Acz ani mróz, ani wiatr nie zabrały mu życia podczas snu. Pokryty śniegiem obudził się następnego dnia wraz ze wschodem słońca, będąc pewien, że nadchodzi świt nowej ery dla wszystkich Uratai.
W Thusnel szaman dojrzał wybrankę, nim ta jeszcze miała się urodzić. Przepowiedział Skardowi i Mette, że poczęta została córka, a tej pisane będzie wielkie przeznaczenie. Wojna i ogień, życie i śmierć w chwale.
Tymczasem do dnia dzisiejszego córka wodza nie wyróżniała się aż tak czymkolwiek szczególnym. Może i była córką wodzą ale na pierwsze spojrzenie była teraz nikim innym jak kolejną kobietą w plemieniu Folvangr. Aczkolwiek mało który wojownik miewał taką pojętność i chłonność wobec wiedzy i jednocześnie takie ambicje.
Tego wieczoru wracała wraz ze swoją grupą łowiecką do domu. Z Gizurem i Eidgrimem. Pierwszy był szczupłym i wysokim mężczyzną, wiekiem sięgał dwudziestu dwóch lat. Krótką rudą brodę trzymał w nieładzie, a głowę miał łysą, acz opatrzoną kapturem zimowego płaszcza. Zwykle był małomówny, a jego błękitne oczy lubiły spoglądać z łaknieniem na niemalże wszystko co żywe. Zwłaszcza na Thusnel. Był świetnym łowcą i tropicielem, szanowanym przez wodza jak i szamana. Eidgrim zaś uznawany był za jednego z najlepszych zapaśników w plemieniu. Był równie towarzyski co poznaczony bliznami od starć z dziką zwierzyną. Gębą i posturą sugerował typowego osiłka, oczywiście w rozumieniu barbarzyńców, co czyniło go kawałem miśka, obrośniętego nie tylko kudłami, wychodzącymi mu zewsząd, ale i napakowanego mięśniami zahartowanymi w ciężkiej pracy i walce. Czarne włosy związywał rzemieniami w pojedynczy sznur, teraz dyndający mu na przy jego prawym barku. Brodę golił do skóry. Czarnymi jak węgle oczyma patrzył z wyższością na niemalże każdego barbarzyńcę, a ledwie był starszy o rok od Thusnel. Na plecach niósł zdobycz, upolowanego białego kozła górskiego, trzymając go jedną łapą za rogi. Każdy z łowców wracał odziany w co najmniej futrzany płaszcz, acz ten drugi nie chował głowy za odzieniem. Gizur dodatkowo miał łuk i strzały, a Eidgrim drewnianą maczugę za oręż.
Wiatr i śnieg próbowały się wedrzeć pomimo ubrań. Opuścili las. Płomyk na skale w tle nocy i śnieżnej burzy kierował ich ku miejscu, które mogli nazywać domem. Po drodze pewnie miną szałasy innych członków plemienia nim dotrą do głównego wigwamu, gdzie złożą zdobycz. Dla Thusnel był to ważny wieczór. Lada moment następnego dnia miała się wybrać na próbę. Z tego tytułu kilka osób bardzo życzyło sobie jej uwagi. Naturalnie szaman Harsfald pragnął z nią pomówić o przeznaczeniu jakie je czeka, ale i wódz jej ojciec Skard chciał z nią pomówić. Nie mniej miała też pewność, że i Gizur i Eidgrim mieli coś na myśli, którzy nie siłą a sprytem próbowali do tej pory zdobyć jej względy. Jakby nie patrzeć, towarzyszyli jej od dzieciństwa, a Skard ufał im powierzając niejako ochronę jego ostatniego póki co dziecka. Na kolejne nie zapowiadało się. Choćby nie z Mette, której szaman nie przewidział kolejnego potomka.
— Na krew i ogień! Zbliżamy się! Toż jak okiem sięgnąć! — Spostrzegł Eidgrim byle jakoś złamać monotonię marszu i dać uszom nieco innych dźwięków, aniżeli szumu bezustającego wiatru
— Na to wygląda! — Rzekł przez hałas niemalże rozczarowany Gizur. Obrócił się w kierunku młodej kobiety i rzucił jedno spojrzenie, aby to nawiązać rozmowę. Wdzierający się na twarz mróz nie pozwolił mu się jednak uśmiechnąć
— Na prawdę wybierasz się jutro na próby!? Mimo że plemię zaniechało tradycji!?
— Właśnie! Znikniesz! Chcemy dziś uczcić nim wybędziesz!