Dom Śnienia Kamelii

1
Dom Śnienia Kamelii - jedna z najmłodszych, lecz zarazem cudownie rozkwitających na przestrzeni ostatniego dziesięciolecia filia Domu Kwiatów w Taj'cah.
Tereny, na których został postawiony, należały oryginalnie do jednego z bardziej majętnych w Południowo-Zachodniej części miasta baronów. Zafascynowany wróżbiarstwem oraz samym istnieniem Śniących ekscentryk, pokrył prawie 80% kosztów na rozbudowę, zaopatrzenie oraz rozwój nowej filii. Umierając, przepisał skromną część swych plantacji bawełny, majątku oraz prawie 1/3 ziem Gildii Śniących - w tym tereny, na których powstał Dom Kamelii.


Z zewnątrz, budynek przypomina raczej niepoważnych rozmiarów, bardzo egzotycznie wyglądającą gospodę (za którą zresztą oryginalnie robił przed wieloma lata), pozornie ciepłą i przytulną, lecz już z odległości kilku metrów emitującą tajemniczą aurę napawającą zarówno niepokojem, jak i ekscytacją.
Choć wystrój wewnątrz uległ znacznym modyfikacjom, a większość z pokoi oraz komnat zupełnie zmieniła swoje zastosowanie, część barowa oraz kuchnia wciąż funkcjonują, oferując swoim gościom, patronatom oraz klientom rozmaite udogodnienia podczas sesji, oraz spotkań.

Ci spośród Śniących oraz innych pracowników, którzy nie mają się gdzie podziać lub zwyczajnie nie chcą podziewać się nigdzie indziej, zamieszkują w większości niedostępne dla osób niezrzeszonych komnaty pod powierzchnią.

Spoiler:
Ostatnio zmieniony 17 paź 2021, 17:05 przez Lead, łącznie zmieniany 5 razy.
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

2
POST BARDA
Akcja przeniesiona STĄD

Umysł Parii zdawał się dryfować wśród bezkresnej nicości przez długi, długi czas, zanim ta zaczęła powoli ustępować. Młoda kobieta podświadomie starała się chwytać zanikającego błogostanu, mocniej wtulając przy tym w miękką pościel. Było jej ciepło i przytulnie. Czuła się bezpiecznie i za nic nie chciała wracać do realiów okrutnego świata. Jak wiadomo jednak nic w życiu przeciętnego śmiertelnika nie może trwać wiecznie. Zwłaszcza gdy ktoś bez przerwy krząta się dookoła i mamrocze niezrozumiale pod nosem, nieważne jak cicho nie starałby się tego robić. Koniec końców, Libeth niechętnie otworzyła oczy.

Przykryta aż pod samą szyję, leżała obecnie w komnacie z trzema, pojedynczymi łóżkami, ustawionymi nieopodal siebie pod jedną ścianą. W pomieszczeniu panował półmrok, rozjaśniany nielicznymi świecami. Dekoracje urozmaicające wnętrze były niestandardowe i egzotyczne, acz miłe dla oka. Dominowały przede wszystkim kolory złota, zielenie i lekkiego brązu. Zaraz obok jej łóżka stała dziwna, doniczkowa palma, spod której to liści zwisały przypominające duże dzwoneczniki, żółte kwiaty. Jej dziwność tkwiła w fakcie, iż kwiaty te pulsowały podejrzanym, migotliwym blaskiem.

Lekko przygarbiona postać starszej kobiety pochylała się właśnie nad kimś leżącym w łóżku obok, nie przestając mamrotać. Dopiero gdy Paria się poruszyła, lekki szelest pościeli zaalarmował drobną starowinkę, zmuszając do obrócenia się w jej stronę. Pierwszy, srogi wyraz i zmarszczone brwi szybko ustąpiły szerokiemu uśmiechowi.
Spoiler:
Było coś niezwykle rozpraszającego w kontraście, jaki tworzyła sympatyczna twarz kobiety oraz fakt, że tu i ówdzie usmarowana była krwią. Z jej ust sterczała długa fajka, z której końca unosił się dym. W komnacie nie śmierdziało jednak dobrze jej znanym, palonym najczęściej przez ludzi zielem czy tytoniem. Jeśli miałaby przyrównać ciężką, ale uspokajającą woń, chyba porównałaby ją do tymianku i... pomarańczy? Co za dziwna mieszanka.
- No, nareszcie! - kobieta klasnęła w dłonie po uprzednim odłożeniu na niewielką szafeczkę flakonika wypełnionego brunatną substancją, a następnie żwawo zbliżyła się do jej posłania. Nie wysilając się na zbędne grzeczności, od razy wyciągnęła dłoń i przyłożyła jej wciąż czysty wierzch do czoła Parii. - Słowo daję, że coraz mizerniejsze te nowe pokolenia! Gdyby matula mnie w waszym wieku widziała wylegującą się dwa dni w wyrze, wołem by przez łyse pole przeciągnęła! Hm? Aha! Gorączka prawie zbita. Dobrze, dobrze. Tylko mje teraz znowu nie zasypiaj przypadkiem! Trzeba wcisnąć w ciebie coś pożywnego.
Paria nie czuła dłużej zimna ni bólu w żadnej części swojego ciała poza lewą nogą, która pod kołdrą obłożona była dziwnie pachnącymi okładami. Ughh. Dziwne. Z tego, co pamiętała, to Kamelio skręcił kostkę, nie ona? Gardło wciąż lekko piekło, lecz nie tak alarmująco, jak jeszcze w kanałach. Poza tym ogólne zmęczenie i osłabienie dawały w kość najbardziej ze wszystkiego.
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

3
POST POSTACI
Paria
Brak wszechobecnego smrodu ścieków, miękka pościel i wygodny materac były wszystkim, czego Libeth pragnęła. I gdy zaczynały jej wracać zmysły, początkowo to było jedyne, na co zwracała uwagę. Łóżko, otulające ją w swoich cudownych ramionach, było spełnieniem jej marzeń. Gdyby wspomnienia z poranka zechciały pozostać z tyłu jej głowy i nie wracać jeszcze przez jakiś czas, kobieta byłaby naprawdę szczęśliwa. Na to jednak nie miała co liczyć.
Podróż przez kanały była chyba najgorszym, co Paria dotąd przeżyła. Nie mogła zapomnieć pisku szczurów, pędzących za nimi przez podziemia miasta, ich czerwonych oczu i zakrwawionych zębów. Widok człowieka zjadanego żywcem to był koszmar, jakiego nigdy nie sądziła, że doświadczy. A potem Kamelio i jego poszarpane dłonie i gdyby tego jeszcze było mało, monstrum, o jakim dotąd słyszała jedynie w opowieściach. Co to było za stworzenie? I, przede wszystkim, dlaczego do cholery żyło w kanałach stolicy?! Jakim cudem nikt tego jeszcze nie powybijał? Przecież służby porządkowe powinny dbać o bezpieczeństwo mieszkańców, a tamten obślizgły potwór zdecydowanie temu bezpieczeństwu zagrażał.
Czyjeś kroki i mamrotanie, podczas gdy ona sama usiłowała spać, przypomniały jej o Lady Cendan, która wciąż gdzieś tam czekała na swój triumf. Całe szczęście, że nie miała pojęcia, co działo się z Libeth przez ostatnie kilka godzin. Napuszyłaby się jak paw, gdyby dotarło do niej jak bardzo upokorzyć musiała się bardka, żeby uniknąć wymuszonej współpracy. Co, swoją drogą, przypomniało Parii też o fakcie, że razem ze swoją ukochaną lutnią wyrzuciła w głębiny kanału także kontrakt, jaki zaprezentowała jej stara szlachcianka, i jaki był póki co jedynym jej dowodem na winę tego spróchniałego babska. Gdyby mogła, Libeth zapadłaby się jeszcze głębiej w pościel, załamana swoją nieporadnością życiową.

Spokojne rozważania nie mogły trwać wieczność i do Parii powoli docierała nagląca konieczność otwarcia oczu. Wszystko to, o czym teraz myślała, wydarzyło się naprawdę i nie mogła teraz tak po prostu leżeć, musiała iść dalej, musiała znaleźć dowody, musiała...
Jej wzrok przyciągnęły migotliwe kwiaty rośliny rosnącej obok łóżka, a zanim zdążyła się choćby zastanowić, czy kiedykolwiek takie widziała, doskoczyła do niej starsza kobieta, która najwyraźniej opiekowała się nią odkąd ją tutaj dostarczyli. Cokolwiek oznaczało tutaj.
- Nie zasypiam - wymamrotała.
Uniosła nieco głowę, zerkając w dół, by sprawdzić, co ma na sobie. Fakt, że nie cuchnęła już ściekiem, świadczył o tym, że ktoś ją porządnie umył i przebrał, gdy była nieprzytomna. Jej twarz oblałaby się rumieńcem, gdyby Libeth w ogóle miała siłę się tym przejmować. Wtedy jednak nagle dotarła do niej reszta słów, które wypowiedziała nieznajoma.
- Dwa... dwa dni? - powtórzyła i poderwała (a przynajmniej spróbowała) się do pozycji siedzącej. - Nie mogę tu leżeć dwa dni! Dlaczego...
Rozejrzała się po pomieszczeniu, by zorientować się gdzie się znajduje i - przede wszystkim - czy jedną z pozostałych osób, którymi opiekowała się nieznajoma, był Kamelio. Nie wiedziała, czy zabrali go z kanałów. Kto to w ogóle był, ten tajemniczy wybawca? Zgarnął ją pod pachę jak worek z ziemniakami i przyniósł tutaj.
- Gdzie ja w ogóle jestem? - spytała, opierając dłoń o czoło i przenosząc wzrok z powrotem na kobietę. - Był ze mną elf. Wysoki taki, ciemne włosy, tatuaż na szyi, ubrany na czerwono. Był ciężko ranny. Przynieśli go tutaj też?
Zorientowała się, że jedna z jej nóg jest czymś owinięta i poruszyła nią lekko, nie przypominając sobie, by została wczoraj - nie wczoraj, dwa dni temu - ranna.
- Co się stało z moją nogą? - dodała jeszcze cicho, nie wiedząc, czy chce znać odpowiedź.
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

4
POST BARDA
Po dokładniejszym rozeznaniu w sytuacji, Paria dostrzegła, iż istotnie została dokładnie umyta oraz przebrana w kolejną, choć tym razem dłuższą, bo nieco za kolana, różowawą podomkę. Ktokolwiek zadbał o jej higienę przez okres, w którym była nieprzytomna, przynajmniej się do tego nieźle przyłożył. Jakkolwiek by to nie brzmiało czy wyglądało.
Cmokająca z kolei pod dużym nosem starowinka, szybko złapała ją za ramiona i stanowczym, silnym ruchem (kto by pomyślał, że w podobnie drobnej kobitce drzemać mogło tyle siły...) zmusiła do powrotu do pozycji płaskiej.
- Możesz i będziesz leżeć przynajmniej przez kolejne dwa, o ile nie zadecyduję inaczej! Gdziekolwiek ci się spieszy, dziecino, możesz mi wierzyć, że i tak nie chciałabyś teraz opuszczać tych murów. Chyba z połowa stolicy stoi teraz w ogniu. Co za czasy - wzdychając uciemiężenie, staruszka odsunęła się wreszcie, a po chwili namysłu, zrobiła dodatkowy krok w bok, aby umożliwić Parii przyjrzenie się swojemu sąsiadowi. Kamelio leżał wciąż nieprzytomny w łóżku obok. Część jego twarzy pokrywały okłady, zaś ręce ułożone na kołdrze zabandażowano aż po kostki. Nawet z tej odległości dało się rozpoznać, że mężczyzna pocił się obficie w trakcie swojego, zdecydowanie niespokojnego snu.
- Nie ma powodu do obaw. Jego dłońmi będą musieli zająć się magiczni uzdrowiciele, gdy już sami dojdą do siebie. Na razie postarałam się, żeby palce trzymały się w kupie. Głupi chłopak. - kręcąc głową z ciepłym, ale nieco wymuszonym uśmiechem, staruszka przez dłuższą chwilę milczała w zamyśleniu, zanim ponownie nie zwróciła swoich drobnych, przymrużonych oczu na przytomną pacjentkę. - To Dom Śnienia Kamelii, naturalnie! Steczko nic ci nie powiedział? Cóż... Porozmawiacie sobie, gdy już obydwoje dojdziecie do siebie. Co za skaranie boskie z tym Zaćmieniem, doprawdy. Noga będzie cała. Wdało się zakażenie, więc nie ruszaj opatrunku, choćby swędziało! No dobrze. Poczekaj tu i ANI SIĘ WAŻ RUSZAĆ Z POSŁANIA. Zrozumiano? Każe przygotować ci coś do jedzenia.
Poklepawszy Parię po kolanie schowanym pod pościelą, uzdrowicielka ruszyła do drzwi.
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

5
POST POSTACI
Paria
Opadła z powrotem na poduszkę, zbyt wycieńczona, by protestować. Nie widziała zresztą potrzeby, by na siłę wstawać, skoro łóżko było tak ciepłe i wygodne. Jedyne, czemu się sprzeciwiała, to wizja pozostania tutaj na kolejne dwa dni. Nic takiego się jej nie działo! Czuła się trochę słabo, ale z pewnością jak coś zje, to się jej poprawi, a nogę dało się zabandażować tak, by mogła chodzić. Nie rozumiała tylko dlaczego nie czuje w niej bólu. Nie miała dotąd zbyt wielu ran, ale te niewielkie, które miała, jednak bolały. Czy któryś z okładów miał zioła, które znieczulały?
- Nie mogę leżeć tutaj kolejnych dwóch dni! - zaprotestowała słabo, posyłając kobiecie błagalne spojrzenie. - Za dużo się dzieje, za dużo od tego zależy, jestem pani ogromnie wdzięczna za wszystko, ale już dwa dni straciłam, muszę... muszę przecież...
Co musiała? Potarła czoło dłonią, szukając odpowiedzi na to pytanie, lecz niestety go nie znalazła. Nie miała pojęcia, co mogłaby ze sobą zrobić, gdyby dali jej teraz ubrania i pozwolili iść w swoją stronę. Powrót do posiadłości baronowej nie wchodził w grę, odwiedzenie rezydencji Lady Cendan tak samo, szukanie Celestio było jak szukanie igły w stogu siana, a wszystkie dowody, które Libeth już miała, przepadły w kanałach razem z jej zdrowiem psychicznym.
Nie zapowiadało się to dobrze. Wątpliwości odnośnie słuszności tego wyboru, który podjęła na korytarzu przed garderobą, zawisły ciężkim kamieniem na jej sercu. Iść czy nie iść za błaznem? Czy w tej chwili, ze swoją obecną wiedzą, zadecydowałaby inaczej? Było za wcześnie, a ona była zbyt zmęczona, żeby odpowiedzieć sobie na to pytanie.
Wtedy zobaczyła Kamelio na łóżku obok i przynajmniej jedna obawa rozwiała się, przynosząc odrobinę spokoju. Paria westchnęła ciężko i zamknęła oczy, chowając twarz w dłoniach. Nadal nie mogła uwierzyć w to, że udało się jej go wyciągnąć z kanałów - no, a przynajmniej z ich najgłębszej i z pewnością najgorszej części. Całe jej ciało było obolałe przez ciężar, jaki musiała ze sobą targać, a dusza krwawiła na myśl o instrumencie, który poświęciła, by elf przeżył. Ale przynajmniej było to warte zachodu, bo przyniesiono tu ich oboje.
- Steczko lubi mówić zagadkami - jęknęła, czując, jak pod jej powiekami zbierają się łzy. - A przez ostatnią godzinę drogi okoliczności nie skłaniały do rozmów. Poza tym nie wiedziałam, kto nas znalazł. Mogliśmy wylądować wszędzie.
Czyli dotarli w końcu tutaj, gdzie mieli dotrzeć od samego początku. Czy to znaczyło, że za moment wszystkie jej problemy zostaną rozwiązane? Raczej mało prawdopodobne. Mimo to, ulga jaką mimo bólu czuła Libeth była nie do opisania. Nie znała tego miejsca i poza opowieściami Kamelio nie wiedziała o nim nic, ale wciąż jawiło się ono w jej wyobraźni jako ostoja, bezpieczna przystań, w której ukryją ją nawet przed królewskimi oczami.
- Zrozumiano - odparła cicho, z twarzą wciąż schowaną w dłoniach.

Kiedy medyczka wyszła, zostawiając ją samą z nieprzytomnym elfem, Paria nie była już w stanie dłużej powstrzymywać emocji. Pozwoliła łzom spływać po policzkach i wsiąkać w poduszkę po obu stronach jej głowy, wciąż jednak rozpaczliwie starając się nie wydać z siebie przy tym żadnego dźwięku.
Wszystko poszło nie tak. Ostatnie dni to była jedna wielka porażka. Powinna była trzymać się przydrożnych karczm i zostać na szlaku. Po co pakowała się z powrotem na salony? Z jakiegoś powodu przecież nie lubiła tam grać. To wszystko by się nie wydarzyło, gdyby została tydzień dłużej w Czerwonym Stawie, zamiast beztrosko pakować się do baronowej Bourbon. Cieszyła się, że zobaczy ojca, ale czy nie mogła odwiedzić rodziny tak po prostu, bez okazji? Teraz zamiast przynieść im dumę, narobiła im problemów. Do tego cała ta podróż podziemnymi korytarzami i kanałami, która ostatecznie wycisnęła z niej resztki optymizmu - co było sporym osiągnięciem, mało komu się to udawało - i stan, w jakim teraz był Kamelio... też z jej powodu. Wzięła głęboki, urywany wdech, usiłując się uspokoić.
Powinna była zostać w karczmie.
Rany, którą miała na nodze, nie chciała oglądać, zresztą nie znała się na medycynie na tyle, by wiedzieć, czy faktycznie oderwanie od niej okładu i odsłonięcie jej nie spowolni gojenia. Nie mogła stracić kończyny, a zakażenia kończyły się różnie. Pogryzły ją szczury, czy zahaczyła o coś gdy upadała po wybuchu? Zresztą, co to w ogóle było?! Głupi chłopak to było niedopowiedzenie. Kamelio był idiotą, skoro uznał, że wysadzenie w powietrze połowy kanału, razem z nimi, będzie świetnym pomysłem.

Połowa stolicy w ogniu, zaćmienie... Libeth nic z tego nie rozumiała. Był jakiś pożar? Zaćmienie... nie, nic z tego nie miało sensu. Zmusiła się do stopniowego wyrównania oddechu i starła łzy z twarzy, w końcu podnosząc się na łokciach, na tyle, by móc rozejrzeć się w poszukiwaniu okna. Nie wiedziała czego się spodziewać, raczej nie płomieni buzujących za szybą, ale dotarło do niej, że po tych całych podziemiach marzy o ujrzeniu choćby skrawka nieba.
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

6
POST BARDA
Unosząc wysoko brwi, kobieta wydała z siebie krótkie "mhm", nie wysilając się nawet na choćby szczątkowe sprawianie wrażenia przekonanej.
- Musisz to ty najpierw wydobrzeć - poprawiła ją, grożąc pulchnym palcem w towarzystwie wypuszczanego kącikiem ust kłębu szybko rozchodzącego się dymu. - Już się tam nic nie bój! Jakiekolwiek sprawy cię nie gnały, lepiej dla nich, aby poczekały, aż to całe wariactwo się skończy. Odpoczywaj teraz i niczym nie martw się na zapas. - ostatnie słowa wypowiedziała cieplej, choć wciąż było w nich coś z naturalnie przychodzącego jej rządzenia się i rozkazywania.
Nieświadoma faktycznych rozterek ani tym bardziej świeżo nabytych traum nowej pacjentki, uzdrowicielka postanowiła na razie dać jej przede wszystkim przestrzeń dla samej siebie oraz skołatanych myśli.

Choć Paria była istotnie bezpieczna, nie szło nijako stwierdzić, w jaki sposób zmieniła się jej sytuacja w ciągu tych nieszczęsnych, dwóch dni. Straż zapewne została dawno poinformowana i dziwnym by było, gdyby nie szukali jej po całym Taj'cah, a może i dalej. Ojciec zapewne również wychodził gdzieś tam z siebie, nie mając od niej żadnego znaku życia. To, co wydawało się prostym i całkiem przejrzystym planem przedostania się z punktu A do punktu B, ostatecznie skończyło się czymś nieporównywalnie bardziej pochrzanionym w całym majestacie tego słowa.
Przytłoczonej siłą wydarzeń oraz związanymi z tym emocjami Libeth, ciężko było powstrzymać się nie tylko od szlochu, ale również dogłębnego uczucia przybicia. Tyle rzeczy mogło potoczyć się inaczej, gdyby podjęła odmienne decyzje... Rzeczywistość pozostawała niestety taką, jaka była - niezmienna, niezależnie od chęci.

Libeth nie potrafiła stwierdzić, jaką porę dnia mieli obecnie. Wszystkie kurtyny w pokoju, a te wyglądały na wyjątkowo ciężkie, zostały szczelnie pozaciągane. Jedna z nich zwisała tuż za jej łóżkiem, musząc skrywać za sobą jedno z okien na świat. Jeśli Paria chciała przez nie wyjrzeć, musiała wysilić się nie tylko na podniesienie do siadu, ale również podsunięcie maksymalnie do zagłówka. Było to dużo bardziej męczące zadanie, niż z początku zakładała, zaś gdy już jej się to udało i jej ręce nieco niezgrabnie rozsunęły część materiału... Cóż. Widok po drugiej stronie szyby daleki był od tego, jaki spodziewała się zastać. Nie czekały na nią bowiem deszczowe chmury ni słońce. Nie czekały także jasno rozświetlające niebo gwiazdy czy też zupełnie ciemna noc. Z braku lepszego określenia, na zewnątrz panowało coś, co określić można chyba było, jako krwawy półmrok. Nie taki jednak, jakiego doświadczało się czasem w trakcie zachodzenia słońca. Nie. Ten stan był inny. Dużo bardziej złowieszczy i niepokojący. Jego centrum stanowił czarny dysk obleczony płonącą, pomarańczową łuną - zaćmienie, jakiego nigdy wcześniej nie widziały jej oczy.
Ponieważ Dom Śnienia nie stał na żadnym uboczy ni kompletnym odludziu, a komnata zajmowana przez samą Parię mieściła się ewidentnie na parterze, faktycznie dostrzec mogła poniżej tego okropnego zjawiska dym unoszący się tu i ówdzie nad dachami sąsiadujących nieco dalej budynków. Ściany i mury były grube, lecz gdy dobrze się wsłuchać, z zewnątrz dochodziło również dzikie ujadanie psów.
Ostatnio zmieniony 10 cze 2021, 19:50 przez Lead, łącznie zmieniany 1 raz.
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

7
POST POSTACI
Paria
Nie sądziła, że jest aż tak osłabiona. Podciągnięcie się wysoko w łóżku i podniesienie się do pozycji siedzącej kosztowało ją więcej wysiłku, niż się spodziewała. Zupełnie nie miała siły, tak jakby wykorzystała całą ciągając Kamelio po kanałach. W miarę możliwości obróciła się w miejscu, chcąc dosięgnąć zasłony i ujrzeć świat na zewnątrz, za którym tak się stęskniła. Nie było to do końca stosowanie się do zaleceń uzdrowicielki, która kazała jej leżeć, ale hej, przecież nie wychodziła z łóżka!
Gdy rozchyliła kotarę, a jej oczom ukazało się krwawe niebo, Paria zamarła, z dłonią zaciśniętą na ciężkiej tkaninie zasłony. To, co widziała za oknem, było widokiem jak z koszmaru. Może to wszystko było jednym, długim snem, od momentu w którym Lady Cendan weszła do garderoby, po chwilę obecną? To by wiele wyjaśniało. Świat nie powinien wyglądać tak, jak wyglądał teraz. Libeth szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w ciemną taflę, która powinna być słońcem. Jej dusza zamarła razem z nią, przytłoczona obrazem, którego kobieta długo miała nie wyprzeć z pamięci. Nie wiedziała, czy istniały słowa, które potrafiły opisać emocje, jakie w tej chwili czuła. Nie wiedziała nawet jaka jest pora dnia, czy też nocy, czy w ogóle czas stanął w miejscu, albo zaczął rządzić się zupełnie nowymi prawami. Zaćmienie. To o tym mówiła uzdrowicielka. Ile już trwało, że mówiła o nim z takim niezadowoleniem?
Pożar miasta też stanowił niemały problem. Nie wiedziała, w jakiej dzielnicy się znajduje i jaka część Taj'cah płonęła. Ponura czerwień nieba nadawała unoszącemu się dymowi krwawej poświaty. Libeth zasunęła zasłonę z powrotem i wróciła do poprzedniej pozycji, kładąc się tak, jak leżała przedtem, choć nie była w stanie już zamknąć oczu. Przerażony wzrok wbijała w sufit, czując, jak serce chce wyrwać się z jej klatki piersiowej. Nie powinna się już obawiać, przecież teoretycznie była bezpieczna, ale tym razem nie kontrolowała swoich emocji. Zbyt dużo niewiadomych, zbyt mało rozumiała, a jakby tego było mało, świat wydawał się walić w posadach.

Dojście do siebie po tym widoku zajęło jej dłuższą chwilę. Nie wiedziała ile czasu minęło, zanim jej oddech się uspokoił, ale w końcu dotarło do niej, że tu, gdzie się obecnie znajdowała, nic jej raczej nie groziło. A jeśli faktycznie kończył się świat, to cóż, i tak nie miała na to żadnego wpływu.
Obróciła głowę, spoglądając na leżącego obok niej Kamelio... czy też Steczko, jeśli to było jego prawdziwe imię, to, którego tak bardzo nie chciał jej podawać przedtem. Myślała, że to ona jest w kiepskim stanie, ale przyglądając się elfowi docierało do niej, że ktoś tutaj był w jeszcze gorszym. Może to i lepiej, że wciąż był nieprzytomny. Może nadal będzie, gdy magowie-uzdrowiciele zajmą się jego dłońmi i ominie go świadomość tej przerażającej bezradności, na którą skazywały go rany.
Musieli poczekać, oboje. Świat oszalał, więc może faktycznie wszyscy na moment o nich zapomną. Libeth nie wyobrażała sobie przeleżenia dwóch dni w łóżku, ale szczerze powiedziawszy nie narzekałaby, gdyby pozwolili jej przeczekać tutaj najbliższy czas. Nie miała teraz siły, ani fizycznie, ani psychicznie, na radzenie sobie z czymkolwiek.
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

8
POST BARDA
Z którejkolwiek strony nie spojrzeć na tę sytuację, najwyraźniej nie tylko w kanałach pod Taj'cah, ale i całej reszcie miasta wyprawiały się niestworzone rzeczy. Co dokładnie to wszystko zapoczątkowało - nie wiedziała, lecz być może nadarzy się jeszcze okazja, aby zapytać o to kogoś bardziej będącego na czasie z aktualnymi wydarzeniami.

Podczas gdy Libeth starała się sobie poukładać to wszystko w głowie i nie zwariować po drodze, dotarł do niej nowy rodzaj skowytu - tym razem już nie tak odległy i z całą pewnością dochodzący z WNĘTRZA budynku, w którym obecnie przebywała. Choć stłumiony oddzielającymi ją ścianami, wciąż była w stanie wychwycić go swoim uchem muzyka. Przywodził na myśl ranne zwierze, najprawdopodobniej psa, a jednocześnie był kompletnie różny od typowego dla psa zawodzenia. W żałosnym ujadaniu dało się bowiem dosłyszeć głos. Tak. Wyobraźnia jej nie oszukiwała. W każdy, pojedynczy skowyt wmieszany był głos przywodzący na myśl ludzki. Głos, czy może raczej głosik? Błagalny, ledwie dający się dosłyszeć, lecz jednak obecny.
Na nowo skonfundowana, zaniepokojona, a być może nawet nieco przestraszona Paria, nie miała dość czasu, aby zastanowić się nad tym zjawiskiem dwa razy. Chwilę później bowiem, drzwi komnaty, w której odpoczywała razem z mamroczącym coś niezrozumiałego we śnie Kamelio, otworzyły się gwałtownie na oścież. Do środka wparowała postać kobiety. Ogromnej i barczystej kobiety! Orka... Orczycy! A może pół-orczycy? Ciężko było powiedzieć na pewno.
Spoiler:
Jej wygląd budził wiele zastrzeżeń, głównie ze względu na płócienny, farbowany na zielono fartuszek, narzucony z kolei na pół-płytowy napierśnik. Jej włosy były w nieładzie, a mimo szerokiego, pełnego kłów uśmiechu, zmęczenie zdecydowanie zbierało się pod lekko podkrążonymi oczami. W lewej ręce trzymała tacę ciężką od licznych, drobnych dań oraz napitków.
- Uszanowanko Śpiącej Królewnie! - zwróciła się do Parii dziwnie znajomym barytonem, gdy tylko zawiesiła na niej od wejścia wzrok. - Głodna? Mamy owsiankę, trochę potrawki z kurczaka, krem kukurydziany, słodkie ziemnioczki, całkiem niezły napar z korzonków i wino medyczne. Ostatniego nie polecam, ale matulka kazała przekazać, że wypić trzeba. - roztrajkotała się hałaśliwie nowa, kobieca twarz, podchodząc raźnym krokiem do łóżka Libeth, by podstawić jej niemalże pod sam nos wciąż trzymaną na dłoni tacę.
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

9
POST POSTACI
Paria
Gdy dobiegł do niej dziwny skowyt, Paria na moment zamknęła oczy, licząc na to, że dźwięk ucichnie i będzie mogła o nim zapomnieć. Miała już dość wszelkiego rodzaju jęków, skrzeków, pisków i wrzasków. Pragnęła ciszy, tej, która panowała w pomieszczeniu do tej pory. Wolała nawet nie zastanawiać się nad tym, co wydawało takie dźwięki. Przekręciła się na bok i wyciągnęła poduszkę spod siebie, by przykryć nią sobie głowę i przytłumić to, co słyszała. Czy to jej słuch był dziwnie wyczulony, czy po prostu wszystko w Taj'cah tak w tej chwili brzmiało?
Gwałtowne otwarcie drzwi jednak do niej dotarło, więc ściągnęła poduszkę ze swojej twarzy i przeniosła wzrok na postać, która właśnie weszła. Spodziewała się tu staruszki, która opiekowała się nimi przedtem, a nie wielkiej orczycy, ale trzeba było przyznać, że widok i zapach szczegółowo opisywanego jedzenia znacząco poprawił jej nastrój. Do tego ten niski głos brzmiał znajomo. Libeth poprawiła się w miejscu i usiadła, ostrożnie, tak, by orczyca nie poczuła się zobowiązana do siłowego zmuszenia bardki do powrotu do pozycji leżącej. Przyjęła tacę, przesuwając nieco niepewnym spojrzeniem po sylwetce nieznajomej. Zbyt wiele kontrastów. Ten fartuszek zawiązany na zbroi i beztroska gadatliwość w ustach pełnych całkiem efektownego uzębienia...
- To byłaś ty? - spytała. - Ty wyciągnęłaś nas z podziemi. Dziękuję. Byłam przekonana, że tam zginiemy. Nie spodziewałam się, że ktoś stąd akurat będzie plątać się po kanałach. Trafiliście na nas przypadkiem?
Posłusznie sięgnęła po wino medyczne i bez ociągania wypiła je duszkiem, do samego dna, mając nadzieję, że faktycznie jest w nim coś z alkoholu, a nie tylko obrzydliwe ziółka. Och, ile by dała teraz za butelkę tego, co rozbiła o ścianę w podziemiach. Może wypicie takiej całej przywróciłoby jej spokój ducha choćby na chwilę. Potem zaczęła przegryzać słodkie ziemniaki, które dla wygłodniałej kobiety smakowały jak pokarm bogów i momentalnie poprawiały jej nastrój.
Przyglądając się nieznajomej, doszła do wniosku, że ta nie wyglądała jak ktoś, kto będzie jej odpowiadać zagadkami i wykręcać się od udzielania wyjaśnień, więc może przynajmniej ona będzie w stanie nieco rozjaśnić Parii sytuację.
- Wiesz może, co się stało z moją nogą? - zapytała. - Nie zauważyłam, żebym była ranna wcześniej, a teraz nie wolno mi zdjąć opatrunku. Ta cała... matulka... bo to chyba była ona... nie zdążyła mi powiedzieć. I o co chodzi z tym zaćmieniem? I czy pożar do nas nie dotrze?
Ziemniaczki zaczęły się już kończyć w zastraszającym tempie, bo Libeth jadła zbyt szybko. Gdy zdała sobie z tego sprawę, zwolniła, nie chcąc, by bolał ją potem żołądek.
- Dziękuję za jedzenie. Ostatnio jadłam kilka suszonych owoców, najwyraźniej dwa dni temu, które też nie wiem kiedy minęły - zerknęła w stronę drzwi. - Co to za wrzaski? To ujadanie?
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

10
POST BARDA
- Ja - potwierdziła, z dumą wypinając i bez tego pełną, masywną pierś. - Ja i Mik-... Ursa! Ja i Ursa. Czekalimy na was w pobliżu wyjścia, zanim nie zaatakowały te paskudne pijawy i krokodyle... Nikt nie wiedział, że je tutaj mamy! A potem wszystkiemu dookoła zaczęło po kolei odbijać. - zacmokała z niezadowoleniem. - Ursa uznał, że coś jest bardzo nie tak i że powinniśmy wyjść wam na spotkanie głębiej w kanały, więc tako zrobilimy. Problem taki, że im dalej, tym więcej pokręconych dziwactw się wyprawiało. Gdybyśmy tylko byli trochę szybsi-... - urwała, a przez jej podekscytowany wyraz twarzy przebiegło głębokie strapienie, zanim ponownie nie wróciła do swojego pozytywniejszego Ja. - Co by nie było, zdążyliśmy! Wcinaj, księżniczko, wcinaj! Zanim wystygnie!
Choć orczyca skupiała większość swojej, przesiąkniętej otwartą ciekawością uwagi na Parii, ciężko było nie dostrzec kilku nerwowych zerknięć, jakie rzucała mimochodem w stronę sąsiedniego łóżka. Ukrywanie tego nie wychodziło jej aż tak dobrze, jak prawdopodobnie zakładała.
Wino nie było smaczne. Ostre, palące gardło oraz trzewia, sprawiło, że pani muzyk o mało nie zaniosła się kaszlem. Choć wysokoprocentowe, nosiło w sobie zbyt wiele goryczy licznych ziół, aby móc się nim cieszyć. Co innego ziemniaczki! O tak! Skórka słodkich ziemniaczków była idealnie spieczona, a wnętrze wciąż miękkie i rozpływające się w ustach. Nie tylko doskonale syciły, ale i cieszyły idealną obróbką, mogącą wpasować się w gusta najbardziej wybrednych.
- Z nogą? To jest...? Oooh... - rzekome "Oooh" zabrzmiało tym razem w wykonaniu orkowej kobiety wyjątkowo delikatnie i niemalże cicho. Doprowadziło nawet do tego, że wyżej wymieniona opuściła wzrok na swój fartuszek, który momentalnie zaczęła miąć między palcami. - To... Moja wina. - wyznała wreszcie z żalem, którego nie sposób było przekłamać. - Szczury wylały się nam na łby w połowie drogi, prawie jak woda z rynny. Skubane, kąsały wściekle. Któryś i nogę musiał pechowo dziabnąć. - wyznała ostatecznie, spuszczając na chwilę jasne oczy. Jak na tak potężną kobietę, potrafiła się zaskakująco łatwo w podobnej sytuacji zawstydzić. A w każdym razie, tak to Parii na pierwszy rzut oka wyglądało.
- Nikt nie wie, dlaczego Zaćmienie trwa, ile trwa. Żaden nie umie też powiedzieć, ile jeszcze potrwa. Jest za to dziwne i niebezpieczne. Odkąd się zaczęło, wszyscy magiczni kwilą i skamlą. Nie umią panować nad swoimi talentami. Ursa poszedł sprawdzić, bo niewielu z nas nadawało się do przechadzek w tym czasie, widzisz. Magii i magom odbija, więc zdarzają się wypadki. Pożar zaczął się u alchemika z sąsiedztwa. Buchnęło jak raz! Wiele się nie pali, ale ogień jest magiczny i nie sposób go ugasić. Raz pali się bardziej, raz mniej, ale gasnąć wcale nie chce! O nas martwić się nie ma co. A ujadanie, to wina Efemy. Matulka Zaira poszła jej nieco uśmierzyć ból, więc mnie przyszło zanieść ci kolację. Biedna mała, strasznie się rzuca. Żaden magiczny nie ma teraz dobrze. - i tu ponownie zerknęła ukradkiem w stronę Kamelio, którego klatka piersiowa to podnosiła się szybciej, to znowu wolniej.
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

11
POST POSTACI
Paria
Może i wino było obrzydliwe, ale nadal było winem, więc Libeth się nawet nie skrzywiła. Przyglądała się potem orczycy, gdy odpowiadała na jej pytania, ciesząc się w duchu, że w końcu ktoś udziela jej jasnych i szczegółowych odpowiedzi. Uśmiechnęła się nawet do niej lekko, widząc strapienie na jej twarzy.
- A gdybyście nie weszli w te kanały w ogóle, nie byłoby kogo ratować - pocieszyła ją. - Nie miałabym już siły pociągnąć go dalej, w górę tych schodów. Uratowaliście nas i to jest najważniejsze. Dziękuję, w imieniu swoim i... - zerknęła na Kamelio, przez krótką chwilę zastanawiając się, jakim imieniem go nazwać, by w końcu bez przekonania dokończyć: - Jego. I możesz mi mówić Paria - dodała, licząc na to, że kobieta też się jej przedstawi.
Mina Libeth z powrotem zrzedła, kiedy dowiedziała się, że to szczury były odpowiedzialne za zakażenie, jakie wdało się w jej nogę. Kto wie, jakie choróbska przenosiły. Pozostało jej cieszyć się, że wylądowała od razu tutaj, gdzie ktoś mógł się tym natychmiast zająć. Inaczej kilka dni i mogłaby się pożegnać z nogą, a żegnając się z nogą mogłaby tym samym pożegnać się z karierą.
- To nic takiego - rzuciła cicho. - Noga będzie cała.
Jej błękitne oczy otworzyły się szeroko, gdy zaczęło do niej docierać co tak właściwie się wydarzyło w podziemiach. Skąd brało się nagłe złe samopoczucie trefnisia i być może także jej. Dlaczego elf mógł nadal być nieprzytomny i miotać się przez sen. Twierdził, że jego umiejętności są już na takim poziomie, że spokojnie może się nazywać już magiem, a skoro nie mógł panować nad swoim talentem, to jak miał zapanować nad rzuconym zaklęciem? Czy to dlatego tak poraniło jego dłonie? Może miał zupełnie inny plan, kiedy rzucał ten czar, a Paria była na niego zła bez przyczyny? Przekręciła głowę w jego stronę, przyglądając mu się przez chwilę w zamyśleniu.
- Więc musi czekać na uzdrowicieli, aż zaćmienie się skończy - podsumowała. - Ile dokładnie już trwa? Jaki w ogóle mamy dzień i porę dnia? Jest poranek, czy wieczór? Spałam zbyt długo.
Uniosła wzrok na orczycę, zauważając niespokojne spojrzenia, które ta rzucała elfowi.
- Był bardzo wytrwały. Mimo skręconej kostki, a potem problemów z oddychaniem, nawet nie narzekał. Potem postanowił użyć magii, kiedy goniły nas szczury, ale przez zaćmienie... nie zadziałała tak, jak powinna, jeśli dobrze zgaduję. Wysadziło fragment kanałów, co pewnie słyszeliście, jeśli byliście nieopodal. Nie wiem, czy dostał czymś w głowę, czy to zaklęcie pozbawiło go przytomności... a potem z kanału wylazła ta... pijawka... zeżarłaby nas, gdyby... - zamilkła i westchnęła ciężko, opuszczając wzrok na swój posiłek. Wspomnienie pokrwawionych i rozpadających się dłoni Kamelio, a potem oślizgłego monstrum ze ścieku i lutni rozbijającej się o ścianę, sprawiło, że chwilowo odechciało się jej jeść. - Wasza medyczka powiedziała, że nie ma powodów do obaw. Dojdzie do siebie, mam nadzieję.
Nagle poczuła się słabo. Mówiła za dużo, albo kosztowało ją to zbyt wiele nerwów. Albo wino wlane na pusty żołądek przy wycieńczonym organizmie sprawiło, że nieco zakręciło się jej już w głowie. Zmusiła się do zagryzienia tego wrażenia kolejnym kawałkiem pieczonego ziemniaka.
- Przez to zaćmienie pewnie cały Dom Śnienia stanął na głowie - zagadnęła orczycę, nie chcąc znów zostać tu sama ze swoimi myślami.
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

12
POST BARDA
Szczere podziękowania szybko przywróciły szeroki uśmiech od jednego okolczykowanego ucha postawnej kobiety do drugiego. Zakładając umięśnione ramiona na klatce piersiowej, energicznie przytaknęła głową.
- Pewnie! Przyjaciele Kamelio przyjaciółmi całego Domu! - odpowiedziała, w przeciwieństwie jednak do wcześniej poznanej uzdrowicielki, używając jedynie pseudonimu elfa. Paria nie miała oczywiście powodu do nadmiernego zaskoczenia. Mężczyzna wspominał wszakże, że znajomi zwykli tytułować go tą ksywką częściej niż faktycznym imieniem.
- Jesteś wątła, niewyszkolona w boju - zauważyła nagle i kompletnie przy tym bezceremonialnie. - Nie miałaś ze sobą żadnej broni, ale i tak robiłaś, co mogłaś, żeby mu pomóc. To ja dziękuję! Jestem Mija'Zga, ale wszyscy mówią mi Mija.
Zauważając, że świece w najbliższym świeczniku wypalają się, przedstawiająca siebie jako Mija orczyca szybko podjęła wszystkie potrzebne kroki do ich wymiany. Znalazła je w szufladzie niskiej szafeczki, na której wciąż stał pozostawiony przez starą kobietę flakonik wypełniony niewiadomego pochodzenia substancją.
- Mamy środek nocy i minęły dwa dni odkąd Mimbra i Zarul zakryły słońce. Za parę godzin zaczniemy trzeci, jakżem niczego nie pomyliła z tego, co matulka wcześniej tłumaczyła - tym razem słowa wypowiadała wolniej i ostrożnie, jakby w obawie, że coś poplącze lub pomiesza. Choć sama nie sprawiała wrażenia nadmiernie przejętej niecodziennością zjawiska, jego efekty martwiły ją nie mniej niż Parię. Zwłaszcza gdy ta druga postanowiła z udziałem większej ilości ilością szczegółów przytoczyć obrazy wydarzeń, do jakich doszło w trakcie całego procesu ucieczki z posiadłości baronowej.
Mija okazała się dużo lepszym słuchaczem, niż można by tego oczekiwać od osobnika jej rasy. Jej postawa na zmianę tężała i ponownie łagodniała w procesie, jakby nie mogła się zdecydować. Nic natomiast nie przygotowało Libeth na ogromne łzy, które ni z tego, ni z owego zaczęły spływać po wykrzywionej brzydko twarzy kompanki.
Pociągając głośno nosem, Mija'Zga uniosła wolną od wciąż trzymanych w garści świec dłoń, by jej wierzchem agresywnie zacząć pocierać oczy. Było coś ogromnie niekomfortowego w widoku zalewającej się łzami kobiety jej postury i wzrostu. Wielu spośród reszty ras Herbii sądziło, że orkowie w ogóle nie byli zdolni do okazywania podobnych emocji, ponieważ mogły zostać uznane za przejaw słabości. Cóż, najwyraźniej byli, choć nic dziwnego, że starali się z tym nadmiernie nie afiszować. Płaczący orkowie wyglądali strasznie brzydko, zwłaszcza gdy marszczyli wszystkie możliwe mięśnie twarzy w próbie powstrzymania się od tego.
- Steczuś to taki dobry gooooość...! - zawyła, chlipiąc we własne przedramię i niezdolna chwilowo do udzielenia dalszych odpowiedzi nieco oszołomionej całym wybuchem Parii. Całe szczęście, z pomocą przyszła ponownie stara uzdrowicielka, która z nieco zbyt wymuszonym uśmiechem wpadła do pokoju, by zdzielić zawodzącą Miję trzymaną przez siebie saszetką prosto w potylicę. Normalnie byłoby to fizycznie niemożliwe przez różnicę wzrostów między dwójką, lecz orczyca do tego momentu wciąż znajdowała się w kuckach przy szafce, gdy dopadła ją restrykcyjna starowinka.
- Zmarli powstają dzisiaj z grobów i bez pomocy twojego wycia! Mamy dom pełen pacjentów. Ile razy mam powtarzać, że dopóki ten stan się nie zmieni, masz zachowywać się tak cicho, jak to tylko możliwe, głupia dziewucho?! - strofowała ostro wytrzeszczającą na nią oczy Mija'Zgę, która, niczym z pomocą magicznej różdżki, przestała wylewać z siebie kolejne kaskady słonej wody. - Wymień te świece i won do roboty! Ursa znowu strzela z okien do czegoś, co wypełzło z dżungli. Zajmij się tym i pomóż nakarmić pozostałych. - poleciła, zanim zwróciła twarz w stronę Parii. - Widzę, że wpiłaś wino, które przygotowałam? Dobrze. Nie przerywaj sobie i jedz. Musisz nabrać sił. Zmienię ci teraz opatrunek.
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

13
POST POSTACI
Paria
Imię orczycy okazało się wyjątkowo łatwe do zapamiętania. Może w innych okolicznościach nawet by Parię odrobinę rozbawiło, ale nie dziś. Skinęła tylko głową w geście uprzejmego zapoznania, choć nie była przyzwyczajona do poznawania nowych osób, podczas gdy sama siedziała do pasa w pościeli, znów ubrana tylko w podomkę. Odgarnęła włosy z twarzy. Ktoś je umył, tak jak ją całą, bo były sypkie i nie czuć było z nich smrodu ścieków. Podciągnęła kołdrę trochę wyżej. Marzyła o normalnym ubraniu, tak dla odmiany.
Otworzyła szeroko oczy, zaskoczona odpowiedzią Miji. Dwudniowe zaćmienie? Księżyce nie tak poruszały się po niebie, to powinno być niemożliwe, z tego co pamiętała ze swojej edukacji. Zerknęła przez ramię, ale przecież zasunęła już zasłonę z powrotem, więc niczego nie zobaczyła.
- W takim razie ile jeszcze...? - spytała cicho, choć nie spodziewała się odpowiedzi, bo skąd orczyca miałaby ją znać?
Wybuch emocji ją zaskoczył. Mija musiała być bardzo przywiązana do Kamelio. Libeth potrafiła sobie wyobrazić, z jaką łatwością elf zjednywał sobie innych. Miał osobowość, która sprawiała, że Paria bez trudu zniosła niewygody i marsze zimnymi, podziemnymi korytarzami, a potem noc w grobowcu - bo nie potrafiła tego nazwać inaczej - choć zapewne w innym towarzystwie szlag by ją trafił już w połowie drogi. Przeniosła wzrok na trefnisia, może bez takiej rozpaczy, jaką właśnie przeżywała Mija, ale wciąż czując nieprzyjemne kłucie w klatce piersiowej, gdy patrzyła na jego stan. Mimo to, w głowie wciąż miała myśl, że mu pomogą. Jak tylko zaćmienie się skończy.
Drgnęła, gdy do pomieszczenia wpadła starsza kobieta, która po przebudzeniu Parii powitała ją ciepłym uśmiechem. Teraz starowinka strofowała wielką orczycę, poganiając ją do roboty, a potem posyłając do radzenia sobie z tym, co wylazło z dżungli. Po plecach Libeth przeszły ciarki. Nie chciała wiedzieć, o czym była mowa, wystarczyło jej już stworzeń, które chciały ich zeżreć.
- Dziękuję za kolację - rzuciła jeszcze do Miji, zanim ta wyszła.
Opuściła potem wzrok na tacę z posiłkiem. Jedzenie szło jej powoli, bo po pierwszym rzucie na słodkie ziemniaki teraz kobieta czuła się nie najlepiej. Niepewnie zamieszała potrawkę z kurczaka.
- Tak - potwierdziła, a chwilę po tym w jej głowie pojawiła się nowa obawa. Uniosła przestraszone spojrzenie na kobietę. - Co w nim było? Nie uśpi mnie znowu na dwa dni, prawda?
Zmiana opatrunku brzmiała dobrze; przynajmniej Paria będzie mogła zobaczyć, jak obecnie wyglądała jej noga. Miała ogromną nadzieję, że ugryzienia zostały oczyszczone i opatrzone na tyle szybko, że nie będzie miała blizn. Bardzo nie chciała mieć śladów, które szpeciłyby jej gładką skórę i do końca życia przypominałyby o nocy w kanałach.
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

14
POST BARDA
Rozcierając chwilę bez przekonania miejsce uderzenia, Mija posłusznie wymieniła świece, zanim z nowym blaskiem determinacji w oczach podniosła się na równe nogi.
- Byłoby dużo prościej, gdyby matulka po prostu zamieniła nas obowiązkami - zasugerowała niebywale przymilnie, z pewnym ociąganiem wycofując się w stronę drzwi.
Paria nie mogła dojrzeć ze swojego miejsca, jakim dokładnie spojrzeniem poczęstowała orkową kobietę starowinka, ale sądząc po nagłym wzdrygnięciu oraz gwałtownie występujących na czole kropelkach potu, nie miało ono nic wspólnego z aprobatą.
- Ta jest! Natychmiast! - zasalutowała Mija'Zga, doskakując momentalnie do drzwi, lecz zatrzymując się, by lekko pomachać od nich w stronę Parii na pożegnanie. - Wrócę ze śniadaniem! - obiecała entuzjastycznie, zanim zniknęła w akompaniamencie pospiesznych, ciężkich kroków.
- Skaranie - sapnęła uzdrowicielka, uśmiechając się mimo tego polubownie pod nosem.
Dając Libeth chwilę na dalsze kontemplowanie nad ponowieniem lub być może przełożeniem dalszego procesu konsumpcji, zaczęła wyciągać z saszetki narzędzia, świeże bandaże i kilka niewielkich słoiczków, które odkładała starannie jedno przy drugim pod ponownie jasno oświetlającym komnatę świecznikiem.
- Mm? Zioła, naturalnie. Chcesz, żebym zaczęła wymieniać? I nie, nie uśpi cię na dwa dni, choć pokusa była spora - tu kobieta bardzo pokazowo wywróciła oczami. - Co nie zmienia faktu, że pomoże ci dzisiaj z całą pewnością szybciej i spokojniej zasnąć.
Odciągając część kołdry na bok i odsłaniając tym samym nogi Parii od kolan w dół, starsza kobieta sięgnęła po niewielki nożyk, po czym zaczęła wprawnymi ruchami przecinać opatrunek, by móc go zupełnie ściągnąć. Jej ruchy były szybkie, pozbawione cienia wahania. Zapewne naznaczone wieloma latami praktyki.
Pod grubą warstwą opatrunku, noga była wyraźnie lepka, nasmarowana czymś o intensywnym, żółto-pomarańczowym kolorze. Ugryzienie nie było widoczne na pierwszy rzut oka, lecz gdy lepiej się przyjrzeć, Paria dostrzegła miejsce, w którym kończyna była wyraźnie opuchnięta parę cali ponad kostką. Więcej zobaczyć była w stanie dopiero po przemyciu przez uzdrowicielkę nogi, która... Nawet po pozbyciu się mazistego specyfiku, nadal była mocno nim zabarwiona. Wyglądałaby niebywale komicznie, gdyby tak już jej miało zostać.
- Wino powinno znieczulić cię na kolejnych parę godzin, ale powiedz mi, gdybyś cokolwiek poczuła - zakomunikowała kobieta, sięgając po jeden słoiczek po drugim. Każda maść, z której korzystała, pachniała inną mieszaniną ziół, z czego większość była całkiem przyjemna. Nie czuła bólu. Dotyk na skórze był ledwie wyczuwalny jako taki i to prawdopodobnie tylko dlatego, że była go zwyczajnie świadoma. Dopiero, gdy starowinka wylała nieco brunatnego płynu z czekającego dotąd na szafeczce flakonika na cienką szmatkę, Libeth aż musiała mimowolnie się skrzywić pod wpływem okropnie ostrej i ciężkiej woni amoniaku.
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

15
POST POSTACI
Paria
- Przecież jestem wzorowym pacjentem - zaprotestowała, wskazując wolną dłonią wszystko wokół siebie. Nie wyszła z łóżka, coś tam zjadła, nawet wino wypiła bez protestów. - Nie trzeba mnie usypiać.
Choć, prawdę mówiąc, teraz sama się zastanawiała, czy to nie byłoby dobre rozwiązanie. Może nie musiałaby się wtedy mierzyć z myślami, które galopowały przez jej głowę, doprowadzając ją do stanu psychicznego, w jakim nie była chyba nigdy dotąd. Po prostu by zasnęła i obudziła za dwa dni. Może krwawe zaćmienie i pożary by się już wtedy skończyły, a Kamelio byłby przytomny i mógłby ją zagadać tak skutecznie, żeby była w stanie odpędzić od siebie wspomnienia z kanałów. Może też ktoś w międzyczasie wyleczyłby jego dłonie. Na myśl o przebudzeniu elfa i tym, co będzie przeżywał, gdy dotrze do niego rzeczywistość, Libeth była nie mniej przerażona, niż on.
W milczeniu obserwowała, jak starsza kobieta odkrywa jej nogi i zaczyna rozcinać opatrunek. Coś w jej środku się skręcało, gdy ten nożyk zbliżał się do jej skóry, ale nie protestowała - w końcu uratowali im życia, a jej nogę, więc raczej wiedzieli co robią. W końcu Parii ukazała się pofarbowana na żółto skóra, pokrywająca opuchniętą łydkę. Nie rzuciła się jej w oczy żadna wielka, poważna rana, więc... chyba nie będzie mieć blizny?
- To było tylko jedno ugryzienie? - spytała. - Tyle wystarczyło, żeby wdało się zakażenie?
Skrzywiła się, gdy poczuła okrutny smród specyfiku. Jej zmysły od jakiegoś czasu były wystawiane na ciężką próbę. Przeszło jej przez myśl, że jak to wszystko się skończy, to spędzi trzy godziny w balii z wodą i olejkami, a potem trzy dni w rodzinnym ogrodzie wśród kwiatów, gdzie jedynym jej problemem będą komary wieczorową porą.
- Mija powiedziała... - zaczęła, ale przerwała na moment, przenosząc wzrok ze szmatki na twarz starowinki. - Proszę mi wybaczyć. Nie wiem jak się mam do pani zwracać. Ja jestem Paria.
Opuściła spojrzenie na tacę z jedzeniem, ale przy fetorze amoniaku miała jeszcze mniejszą ochotę na jedzenie.
- W każdym razie Mija powiedziała, że zaćmienie trwa już dwa dni. I że wpływa na osoby posługujące się magią... - zerknęła na elfa. - Czy naprawdę jest aż tak źle? Umarli wstają... wstają z grobów? I co wypełza z dżungli? - odstawiła tacę na stolik obok swojego łóżka, dochodząc do wniosku, że raczej nie będzie jeść już niczego więcej. - I kim jest Efema?
Obrazek

Wróć do „Stolica”