POST POSTACI
Josephine
Słowa Very dotyczące jej problemu ze współpracą Joe skwitowała jedynie prychnięciem i kolejnym pociągnięciem łyka z butelki. Następnie kontynuowała swój rant na temat Faaza i jego zdradzieckiej mordy, co jakiś czas zmieniając pozycję. Sama myśl na temat tego goblina wywoływała w niej kolejny atak agresji i rzucanie się w środku bestii. Ponownie kusiło ją, by zażyć kolejny narkotyk, ale nie mogła całkiem odlecieć. Musiała jakoś... wykorzystać potwora, jakim była w środku i przekuć to w złość na coś, czego potem by nie żałowała.Josephine
— Wariatka. Ładne słowo. Nikt mnie jeszcze tak nie nazywał — zaśmiała się gorzko, po czym przetarła spoconą twarz, odczuwając w nosie swój własny, nieprzyjemny zapach nijak zlikwidowany przez wodę. — I co byś mu w zamian za to dała? Nie warto paktować z demonem, nie takim jak Albrokad.
Przesunęła spojrzeniem po wyciąganej butelce, do wzoru ponownie pijąc swoje szczyny. — Nie wątpię. Kapitan, który zdradza swoich, jest warty tyle, co gówno rozdeptane na ulicy. — Na lojalność Joe też trzeba było zasłużyć. A kiedy już się to zrobi, można było być pewnym, że będzie służyć nawet zza grobu.
Na pytania o nią samą Jo nagle zamilkła, zjeżdżając niżej na krześle i dumając nad butelką. Zacisnęła mocniej usta i skrzywiła się, jakby nagle poczuła smak grogu w gardle. Następnie dopiła resztkę alkoholu i odstawiła naczynie na stół. — Josephine, moje pełne imię. A siedzi we mnie... furia. Taka, której sama nie potrafię czasem kontrolować. Jak jakaś hm, klątwa. Tak, to dobre słowo. Klątwa — prychnęła, rozbawiona tym. Nie zamierzała sprzedawać swojej najgorszej wady byle kobiecie, choćby ta przyłożyła jej do gardła ostrze. — Chyba już zauważyłaś, że zostawiam za sobą trupy? Faaz wie, że nie spocznę, dopóki go nie dopadnę, choćbym miała wrócić z zaświatów. Choćby miało to trwać lata, to zdechnie i on o tym wie, boi się. W innym przypadku miałby mnie w dupie, ale... to chyba trzeba opowiedzieć więcej, co?
Uniosła wzrok na Verę, po raz pierwszy od ich spotkania bardzo trzeźwo i spokojnie. — Faaz był stałym kontaktem mojego dawnego szefa, który zajmował się rabowaniem ruin, znajdywaniem ciekawych artefaktów i później ich sprzedażą. Albronkad i reszta pilnowali przepływu zębów i towarów, Yassid dostarczał im towary. W tym wszystkim ja byłam jego... ogarem, jak mówili na boku. Przygarniętym bezpańskim psem nauczonym paru sztuczek. Strzegłam go w dzień i w nocy, kradłam, szpiegowałam, zabijałam. Gdyby mnie poprosił o skurwienie się, zrobiłabym to z radością — wyraz twarzy Jo mówił jasno, że czuje się coraz mniej komfortowo z opowieścią. Zmarkotniała nawet, opowiadając dalej. — Na jednej z wypraw naszą ekipę dopadła bestia i tylko ja przeżyłam. Nie potrafiłam go obronić. A kiedy wróciłam do Karlgardu po jakimś czasie, okazało się że Faaz i reszta tych goblińskich skurwysynów zdążyła cały jego dorobek życia rozkraść, sprzedać i sprofanować. Jak usłyszeli, że wróciłam i ich szukam, natychmiast wrobili mnie w morderstwo Yassida. Mnie, kurwa, osobę, która zawdzięcza mu swoje życie. Mam wiele na sumieniu, ale nigdy to. Więc się wkurwiłam.
— Oni mieli swoje pieniądze i wpływy w półświatku, ale ja też potrafiłam pociągnąć parę starych kontaktów. Najpierw dopadłam pierwszego z nich, potem, po przerwie, żeby poczuli się bezpiecznie, drugiego. Teraz wróciłam po Faaza. Żaden z nich nie był łatwy do zajebania i pierdolony przemytnik o tym wie. Wie, że potrafię czekać na odpowiedni moment, że będę go śledzić i że zostawiam po sobie trupy, żeby wiedział, że jestem na tropie. Tylko, że on jest najbardziej cwany z trójki i miał czas, żeby się przygotować.
Zaczęła bawić się swoimi dłońmi, na chwilę milknąc. — Wie, że nie cofnę się przed niczym. Będę zabijała tak długo, aż nie zostanie mu nikt do obrony. Wie też, że nie tylko macham mieczem, ale potrafię przemknąć przez jego szeregi i nikt nawet nie usłyszy szmeru. Wie, że mam problemy z agresją od powrotu, przez co nikt nie potrafi ze mną wytrzymać — prychnęła. Duszek wszedł za mocno i wystarczyło jedno pytanie, a Joe zdradziła niemal całą historię swojego życia. — Faaz wszędzie widzi interes. Jeśli już go dorwiemy, a ty dasz mu uwierzyć, że dobijesz z nim targu w zamian za ochronę przede mną, wyśpiewa ci wszystko. A jeśli ty okażesz swoją lojalność, ja też to zrobię.
— Nie jestem wariatką ani dzikuską... nie zawsze. Potrafię słuchać rozkazów i jest mi z tym nawet łatwiej, ale jedyna osoba, która mi je dawała, nie żyje przez moją niekompetencję. Jeśli dasz mi go zaszlachtować, spróbuję się powstrzymać. A potem, jeśli będziesz chciała, pomogę ci z twoim skurwysynem. Dobrze walczę i jeszcze lepiej potrafię się skradać. Życie na ulicy w końcu do czegoś zobowiązuje.