Sefu i sprzedawca koszul z pewnością liczyli na pokaz. Być może nie pierwszy, nie ostatni raz oferowali tego typu zniżkę. Można było rzec, że chłopcy pozostawali chłopcami, gdyby nie to, że ci już dawno z dziecięctwa wyrośli i teraz można było ich nazwać mężczyznami. Najwyraźniej w głowie, mimo to, pozostało "pstro", ale ochoczo uratowali ją przed utratą swojego drobnego majątku. Kto wie, być może akcja z goblinicami była ukartowana? Z drugiej strony, czy warto było, gdy kosztowało to młodego goblina dwa zęby?
Sefu zaśmiał się i klepnął w pierś.
-
Rato! - Zgodził się, rozbawiony jej zdenerwowaniem. On, najwyraźniej, nawykł do szybkiego, niebezpiecznego życia ulicy, tak za dnia, jak i po zmroku. -
Pewnaś, że pokażesz panu Moxiclavowi?
Sefu nie pytał o walory estetyczne kobiecego ciała, ale raczej o umiejętności. Zwątpił, gdy zobaczył, że dziewczyna nie potrafi poradzić sobie nawet z goblinicami.
-
Moxiclav oceni. - Sefu odpowiedział sam sobie i poikwał głową, zgadzając się ze stwierdzeniem. Dla skwitowania faktu, a może z czystej, fizjologicznej potrzeby, wsadził paluch do dziurki zadartego nosa, nie przejmując się tym, czy w ogóle wypada czegoś tam szukać przy damie. -
Za taką ładną, to wszystko. - Dodał w temacie zakupów, kontynuując swoje wykopki.
Nie wydawało się, by Kamirin miała jakiekolwiek wyjście - dwóch dryblasów nie przepuściłoby jej tak łatwo, by odeszła bez zakupów. Jednooki przeszukał stosik swoich koszul, by wyciągnąć tę jedną, szczególną, najładniejszą, największą, najdelikatniejszą, a w istocie nie różniącą sie niczym od pozostałych. W myśl handlu wymiennego, przejął sakwę od czarodziejki i wreczył jej ubranie.
Sefu, wytarwszy owoc poszukiwań w nochalu o swoją własną koszulę, wsadził ręce do kieszeni.
-
Chodź. Musisz zasłużyć na noc. - Powiedział jej, kiwnął jednookiemu, a ten, rozumiejąc przekaz, przesunął się, jednocześnie odsuwając płachtę materiału, która tworzyła tył jego straganu. Sefu przepuścił Kamirin przodem. -
W prawo.
Znaleźli się w przesmyku między piaskowcowymi ścianami budynków. Przejście było tak wąskie, że dwóch tak rosłych, jak Sefu, nie wyminęłoby się idą ramię w ramię. Mężczyzna miał problem, by nawigować w nieco węższych miejscach, gdy musiał odwracać się bokiem, by jego ramiona nie zahaczały o mur. Nad ich głowami, na konopnych sznurkach rozwieszonych między okienkami, suszyło się pranie, częściowo przysłaniając i tak już ledwie docierające między budynki światło słoneczne. Cień dawał przyjemny chłód. W pewnym momencie tuż za nimi ktoś wylał wiadro pomyj, parę sekund wcześniej, a kapelusz Kamirin przyjąłby nieczystości na swoje rondo. Wyjaśniało to zaduch i smród, który panował w przejściu.
-
Idź. - Ponaglił Sefu, gdyby przypadkiem dziewczyna zapragnęła zatrzymać się i jeszcze raz przemyśleć swoje decyzje. Niedługo później droga zaczęła się rozwidlać, kolejne podobne, wąskie przejścia odbijały w obie strony. Oprowadzacz mówił, gdzie kobieta powinna skręcić. Kilka kolejnych zakrętów w tym labiryncie i Kamira nie wiedziała, jak wrócić do sprzedawcy koszul, gdy każdy przesmyk wylągał niemal identycznie. Została skazana na łaskę i niełaskę swojego zapro-opro. Na szczęście nie wydawało się, by Sefu miał jakiekolwiek złe zamiary. W pewnym momencie musieli odbić, tylko po to, by przepuścić w pośpiechu nadciągającego z naprzeciwka mężczyznę.
Podróż między budynkami nie była długa, ale pozwoliła im uniknąć gwaru ulicy i zaczepiających goblinic. Kiedy znów wyszli na ulicę, ta wydawała się spokojniejsza, choć i tu nie brakowało straganów. Sefu zatrzymał się przy jednym z nich, wyglądającym na stanowisko kolejnego rzeźnika, wymienił kilka słów ze sprzedawcą na temat towaru, który miał na niego czekać, a następnie zabrawszy przygotowany wór, ruszył z Kamirin w dalszą drogę. Czarodziejce nie umknęło, że z pakunku, który Sefu przerzucił przez ramię, kapała czerwona, gęsta maź, jak żywo przypominająca krew.
Po kolejnych minutach wędrówki, dotarli do półkolistego wejścia, strzeżonego przez dwóch ludzkich strażników. Nie zadawali żadnych pytań, przepuścili zarówno Sefu i jego podejrzany pakunek, jak i Kamirin, nie odzywając się ani słowem.
Pałacyk, do którego wkroczyli, nie wyglądał jak nic, co dotąd było dane widzieć Kamirin. Jasne, ozdobione złotem i wykończone drewnem wnętrze wypełnione było mnogością zielonych, mięsistych roślin, tak rzadkich w tej części świata. W chłodnym budynku również znajdowali się strażnicy, wszelkich ras i maści, jak również mnogość służących, ubranych w zwiewne, kolorowe szaty, biegających za tylko sobie znanymi zadaniami. Centralną część kompleksu stanowił basenik, w którym czas spędzały ludzkie kobiety, ubrane jedynie w złotą biżuterię uwieszoną na ich szyjach, nadgarstkach i kostkach. U brzegu wody, na przepastnym krześle wyłożonym licznymi poduszkami w bogatych kolorach czerwieni, fioletu i złota, siedział, czy też rozlewał się po dostępnej przestrzeni wódz, sułtan, mistrz - pan Moxiclav.
Otyły, wielki goblin o ciemnej skórze i siwych, rzadkich włosach cieszył kaprawe ślepia widokiem kąpiących się kobiet, będąc podobnie ozdobiony biżuterią, co one same, a nagość przykrywał mu tylko skrawek materiału. Wydawało się, że nikt nie zwraca uwagi na Kamirin i Sefu, do czasu, aż nie stanęli przed władcą. Jeden ze służących odebrał od Sefu worek, ktoś inny szybko zaczął ścierać krwawą ścieżkę, która pozostała na drodze, którą przebyli.
-
Coś mi tu przyniósł, Sefu? - Odezwał się Moxiclav, głosem znudzonym, ochrypłym, nieco niewyraźnym, jakby mówienie sprawiało mu trudność. Oczywistym było, że nie miał na myśli pakunku, który mężczyzna dostarczył chwilę wcześniej. -
Mam nadzieję, że więcej toto warte, niż ostatnie. Chcesz dołączyć do mojego haremu, dziewczyno? Czy więcej z ciebie pożytku, aniżeli z tych trzpiotek?
Jedna z kobiet, najwyraźniej urażona komentarzem, chlusnęła wodą pod krótkie, kołkowate nogi Moxiclava. Ten uniósł szponiasty paluch i pogroził jej, ale na jego ustach malował się pobłażliwy uśmiech.
-
Czarodziejka, panie! - Oświadczył Sefu. Pchnął Kamirin lekko, chcąc zaczęcić ją do mówienia.