POST POSTACI
Vera Umberto
No tak. To było jak fatum. Za każdym razem, jak płynęli na Archipelag, zrobić porządek ze statkiem i wyremontować go, jeśli było to potrzebne, potem działo się coś takiego. Spoglądając w ciemnicę kajuty Sovrana Umberto westchnęła ciężko. Przynajmniej przeżył, tak? Jakoś mu te zwęglone ściany i podłogę wyczyszczą, meble wymieni się na nowe, albo na Harlen odda do naprawienia. Weswald dostanie drucianą szczotkę i sam będzie szorował to, co podpalił.
Coś w niej odrobinę umarło, gdy chłopak uznał pomysł za
totalnie zajefajny, ale nie zrobiła nic poza kolejnym, tym razem bezgłośnym westchnięciem. Grunt, że się zgodził i nie musieli ryzykować życiem załogantów, bardziej niż ryzykowali już teraz, zostawiając część na wyspie. Vera starała się nie myśleć o tym, co zastaną, gdy wrócą na Harlen. Miała nadzieję, ogromną nadzieję, że schwytanego mrocznego, tego, który uciekł, i nic więcej, poza niedojedzonymi i niedopitymi resztkami z wczorajszej imprezy.
Skinęła głową.
-
Sovrana - poprawiła młodego chłodno. Jakoś nie przeszkadzało jej, gdy inni używali tego przezwiska, ale w ustach Weswalda nie brzmiało to dobrze. Był nieopierzonym gówniarzem i jeszcze nawet nie członkiem załogi, więc wypadałoby, żeby przynajmniej imion używał odpowiednich.
-
Tak. Nie mamy dwóch dni. Tak jak mówiłam, nie więcej, niż trzy godziny i wypływamy z Tsu'rasate - odpięła sakiewkę od biodra i podała ją rudemu. Jej zawartość zdecydowanie przekraczała koszt, jaki mogło stanowić wynajęcie tropicieli, ale po prezentach z okazji zaślubin Vera nie liczyła złota. Przynajmniej póki co. Jeśli Weswald chciał, mógł resztę oddać matce, jej było chwilowo wszystko jedno. -
Załatw sprawę poszukiwaczy, pójdź do domu, spakuj się. Jeśli nie będzie cię przed zachodem słońca, odpływamy bez ciebie.
Gdzieś z tyłu głowy wciąż miała myśl o cebulowej zupie, jaką oferowała jej jego matka, ale ostatnim, na co miała teraz ochotę, było ponowne przechodzenie przez błotniste, biedne dzielnice i spędzanie czasu w goblinim domostwie. Mogła lepiej wykorzystać ten czas, na przykład spytać Oleny i Tripa, czy czegoś nie potrzebują i wysłać kogoś po zakupy, albo samej przejść się po porcie. Może znalazłaby coś dla Corina? Coś, co mogłoby poprawić mu nastrój? Nie, raczej nie, wątpiła, by trafiła na cokolwiek sensownego w miejscu takim, jak to, zwłaszcza biorąc pod uwagę jej absolutny brak doświadczenia w wybieraniu prezentów. Pomyślała o duszku, ale po pierwsze nie miała pojęcia, gdzie i kto mógłby tu sprzedawać takie środki, a po drugie chyba nigdy nie widziała, żeby Yett korzystał z innych narkotyków, niż swoje fajkowe ziele. Nie lubił? Ona czasem lubiła, choć ostatnio nie miała kiedy. Gdyby wszystko się wczoraj nie spierdoliło, nie potrzebowaliby duszka, żeby odczuwać wszechogarniającą euforię.
Mogła też po prostu spędzić te trzy godziny z mężczyzną, którego wczoraj poślubiła i poprawić mu samopoczucie swoim doborowym towarzystwem.
Westchnęła znów, wybudzając się z chwilowego zamyślenia.
-
Leć, młody. Powodzenia - rzuciła, a potem ruszyła pod pokład, sprawdzić, jak czuje się Sovran i spytać o potrzebę ewentualnych zakupów przy okazji pobytu w mieście.