Port i okolice miasta

76
POST BARDA


Plany na przyszłość, choć tak dalekie od prawdopodobnie czekającego ich losu, były pewnym ukojeniem w ciężkich czasach. I choć sytuacja, w jakiej się znaleźli, daleka była od trudów, które mieli za sobą, również w takiej chwili potrzebowali pocieszenia.

- Nie, nie, Archipelag jest za blisko. - Zadecydował Corin. - Gdzieś dalej. Może rzeczywiście... Poza mapy. - Snuł, lecz przerwał na moment, by cmoknąć Verę w policzek i odsunąć się. Niewygodnie było mu przytulać się w ten sposób, a nowy wzrost wymuszał na nim nachylenie, od którego mogły boleć plecy. Spojrzał na Verę i uśmiechnął się lekko. Chyba było mu już odrobinę lepiej. - Dziękuję.

Oficer odsunął się kawałek, by przysiąść na swoim fotelu. Zaczął majstrować przy ubłoconym bucie, do którego musiało mu coś wcześniej wpaść. Zerknął na Verę, nim odpowiedział.

- Masz rację. Im więcej mamy pomocy, tym lepiej. Szczególnie teraz... - Westchnął, wyciągnąwszy z buta uwierającą go drobinę. - I jeszcze Everam. Zapomniałem o tym... Weźmy Weswalda ze sobą, ale nie podoba mi się wysyłanie naszych ludzi do dżungli. Skoro jego ojciec nie wrócił, to pewnie już nie żyje. Lepiej będzie nie narażać nikogo z naszej załogi.

Yett ominął pytanie o własne samopoczucie. Otrzepał dłonie.
Obrazek

Port i okolice miasta

77
POST POSTACI
Vera Umberto
Nie była przyzwyczajona do Corina zachowującego się w ten sposób. Rzadko kiedy był do wszystkiego nastawiony tak niechętnie. Ale miał też trochę racji, wysyłanie własnych załogantów do dżungli, której nie znali, wiązało się z kolejnym ryzykiem. Bo co, jeśli na obrzeżach Tsu'rasate już czekały wojska mrocznych? Jeśli porywali sobie niewolników z powierzchni i ojciec Weswalda był już jednym z nich? Nie będą przecież dla obcego goblina... człowieka? Nieważne, dla obcego mężczyzny ryzykować życia swoich ludzi.
Nie znaczyło to jednak, że nie mogą młodemu pomóc. Umberto miała inny pomysł i zamierzała za chwilę wprowadzić go w życie. Jeśli uzdrowicielowi się on nie spodoba, albo mu nie wystarczy, trudno. Nie miała w tej chwili głowy do martwienia się losem kogoś, kogo w życiu nie spotkała, gdy niezależność całego Harlen i wszystkich z nim związanych wisiała na włosku.
Zignorowanie pytania o samopoczucie Yetta nie umknęło Verze. Zmarszczyła brwi. Czyli jednak mleko działało tylko tymczasowo, przynajmniej jeśli chodzi o wzmacnianie kości i usuwanie bólu. Trochę liczyła na to, że razem ze wzrostem oficerowi zostanie też ulga, jaką przyniósł specyfik, ale jak widać przeliczyła się. Bez słowa odwróciła się i przeszła do skrzyni, w której trzymała drugą butelkę. Wcześniej teoretycznie zostawiła ją dla siebie, ale ona nie chciała być już wyższa. I tak przerastała niektórych mężczyzn, większość wschodnich elfów, a wśród kobiet czuła się czasem jak kamienny posąg - większy i pozbawiony subtelności, jaką mogły pochwalić się one. Wyjątkiem była Pogad, orczyca. Naprawdę, było się do kogo porównywać.
- Na Everam. Albo na kiedy będziesz chciał - wcisnęła butelkę Yettowi, nie przyjmując odmowy. - Ja tego nie potrzebuję. I popłyniemy po więcej.
Oparła dłonie na ramionach siedzącego mężczyzny, spoglądając na niego poważnie.
- Corin - poczekała, aż uniesie wzrok. - To, że się wczoraj wszystko koncertowo spierdoliło, to nie znaczy, że to nie był wspaniały dzień. Bo był. Dzień, jakiego nigdy nie oczekiwałam w życiu kogoś takiego, jak ja. W życiu Very Umberto. Do nocy, do momentu, w którym zebraliśmy się z tamtej plaży, wszystko było idealnie. Nic tego nie cofnie, ani żadne mroczne, ani pająki. Hm? - pochyliła się i pocałowała go, a potem uśmiechnęła się lekko, zerkając na sukienkę rzuconą na sąsiedni fotel. - Nawet jeśli nigdy już nie będę wyglądać tak dobrze, jak tamtego dnia.
W rzeczywistości Vera była równie wściekła, że odebrano im czas, który miał należeć do nich, co on, jak nie bardziej. Ale jednocześnie powiedziała samą prawdę. Mogli spróbować nie myśleć o tej nocy, przynajmniej dopóki nie musieli. Cała reszta była przecież doskonała.
- Poradzimy sobie ze wszystkim, tak, jak radzimy sobie za każdym razem - obiecała, nawet jeśli nie miała na to do końca wpływu. - Idę. Wyślę kogoś po zapasy, skoro już jesteśmy w mieście.
Obrazek

Port i okolice miasta

78
POST BARDA
Corin, choć z zewnątrz i w środku w oczach wielu był idealny, miał też swoje gorsze dni. Taki też przechodził obecnie, gdy po wielkich przygotowaniach i przeżyciach, świat zwalił mu się na głowę i przeszkodził w świętowaniu najważniejszego dnia w życiu. Jeśli ktoś miał prawo kręcić nosem z powodu straconych możliwości i zepsutego ślubu, to właśnie on... i Vera, która wolała działać zamiast zadzierać nosa i boczyć się na świat.

Oficer śledził spojrzeniem Verę, a gdy ta w końcu podała mu butelkę, przyjął ją, ale tylko po to, by zaraz odstawić na stolik.

- Nie, Vera. Ja też tego nie potrzebuję. - Obronił się. - Mogę z tym żyć, muszę z tym żyć. Mleko bardzo pomogło, prawie nic już nie czuję. Ale ta druga butelka jest dla ciebie. Czasami ciągle boli cię stopa, prawda? Wypij, spróbuj. - Zachęcił, unosząc wzrok na żonę. Potrafiła wyczytać z jego twarzy emocje: frustrację, złość, a ostatecznie również... smutek. Słowa Very jednak stopniowo rozganiały tą burzową chmurę, powodowały, że zmarszczka między brwiami mężczyzny wygładzała się. Nie wystarczyło to jednak, by się uśmiechnął. - Jesteś dla siebie taka surowa, Vero. To ja nie zasługuję dla ciebie i... wyglądasz pięknie każdego dnia. Nie potrzebujesz fal i kwiatów we włosach. Ja... zaraz do ciebie dołączę. - Obiecał. Kapitan mogła domyślić się, że potrzebował czasu dla siebie, by przemyśleć i wrócić do nastroju, z którym może pokazać się załodze.

A załoga cieszyła się na widok Weswalda. Mężczyźni i kobiety z załogi, która uratowała się z Everam, otoczyli uzdrowiciela i klepali go po plecach, rzucając jakieś miłe słowa, które miały pomóc mu w podjęciu decyzji co do powrotu na Siostrę, choć ta już zapadła. Rudy cieszył się do kolegów.

- Pani kapitan! - Zawołał do Very, również wesoło. - Pani kapitan, Lars i Polo chcą ze mną iść po tatę!

- I ja. - Zgłosiła się Pogad. - Skoro już ktoś ma iść, dobrze będzie, by był to ktoś z głową na karku. Dobrze będzie rozprostować kości... a nuż upolujemy jakiegoś jaszczura, na pohybel kapitanowi Hewelionowi!
Obrazek

Port i okolice miasta

79
POST POSTACI
Vera Umberto
Skoro Yett uważał, że wyglądała pięknie, kimże była, żeby udowadniać mu, że nie ma racji? Był chyba jedyną osobą, na której opinii pod tym względem jej zależało - normalnie nie starała się dla innych, tylko dla siebie, bo w gorsetach, falbaniastych koszulach i złocie czuła się zwyczajnie lepiej. Przyglądała mu się przez chwilę, próbując przyjąć jego słowa do wiadomości bez targających nią wątpliwości i niedowierzania, ale nie było lekko. Mimo, że była wobec siebie surowa, wbrew pozorom były rzeczy, które w sobie lubiła, nawet jeśli według postronnych miała za małe piersi i za szerokie biodra. Może Corin naprawdę tego nie widział? Może nie ignorował blizn z grzeczności, tylko naprawdę nie zwracał na nie uwagi? Przesunęła palcami po jego skroni, odgarniając z niej ciemne włosy w czułym geście, na jakie z reguły nie było miejsca poza tą kajutą.
- Dokończymy jeszcze to, czego nie było nam dane dokończyć - obiecała. - Na Harlen, czy nie, wszystko jedno. Tak łatwo się z tego nie wywiniesz.
Zostawiając Corina samego, by mógł na spokojnie dojść do siebie, opuściła kajutę kapitańską i wyszła na spotkanie z Młodym Uzdrowicielem Weswaldem. Miło było widzieć, że odnajduje się wśród załogi, ale czy mogło być inaczej, gdy część z nich zawdzięczała mu życie, a przynajmniej posiadanie jakiejś kończyny, jakiej w innym wypadku by już nie mieli? Podeszła bliżej i oparła dłonie na biodrach, zerkając w stronę kajuty, w której przedtem wzniecono mały pożar. Pogad była tutaj i nie wyglądała na zestresowaną, więc chyba łatwo poradzili sobie z tym problemem.
- Żadne z nas nadaje się do tropienia w dżungli. Zamiast znaleźć twojego ojca, najprędzej pogubicie się sami - pokręciła głową. - Z dziury w ziemi was wyciągnę, ale jak porwą was mroczni, to nic nie zdziałam. Powinieneś przyjąć ode mnie złoto i wynająć wykwalifikowanych poszukiwaczy, Weswald.
Wyjrzała za burtę, przesuwając spojrzeniem po niskich budynkach portu.
- Nie wiem, jakichś tropicieli? Chcesz pomocy, zapłacę ci za nich. Za kogoś, kto zna dżunglę i wie, jak się w niej odnaleźć. Zabieranie w tym celu trójki żeglarzy to jak zabieranie trzech szwaczek. Bez obrazy, Pogad. Ja też do niczego bym się tam nie przydała. To powinien być ktoś, kto orientuje się w okolicy i wie, jakie zagrożenia tam znajdzie. Znajdziemy kogoś takiego i wyślemy za twoim ojcem. Poczekamy trzy, cztery godziny, aż wrócą z raportem, ty się w międzyczasie spakujesz i jeszcze przed zachodem wypływamy. Możesz płynąć z nami.
Obrazek

Port i okolice miasta

80
POST BARDA


- Bylebyś tylko była obok. - Corin zgodził się na wszystkie jej propozycje. Czy oddadzą się namiętności w kajucie, czy będą spacerować po Harlen, czy po prostu siedzieć na plaży i rozmawiać - wszystko mógł przyjąć, bo stałym elementem wszystkich tych aktywności była właśnie jego świeżo upieczona żona.

Weswald brylował w towarzystwie, choć wielu z piratów raczej z niego żartowało, niż rzeczywiście okazywało sympatię. Rudy uzdrowiciel był łatwym celem śmieszków, ale sam zdawał sobie nie robić z tego wiele. Nikomu nie działa się krzywda... Zraniona została tylko kajuta. Ogień ugaszono, ale ciemne wnętrze nie było zasługą zasłoniętego okna, a raczej osmolonych ścian. Woda, która wyciekła z pokoiku po gaszeniu, była czarna, a w środku straszyły pozostałości nadpalonych mebli. Sovran nie będzie mógł tam wrócić.

Młody mag uniósł wzrok na kapitan.

-To totalnie zajefajny pomysł! - Zgodził się, słysząc propozycję Very. - Tak zrobię! Są tacy, którzy dobrze znają dżunglę i znajdą mojego tatę... Ale tata zawsze chodzi daleko. Jeśliby mieli go znaleźć, to wrócą za dwa dni. - Zmartwił się chłopak.

- No nie, dwóch dni to nie mamy. - Pokręciła nosem Pogad, zgadzając się z Verą, bo choć chciała przejść się między drzewami, to zdawała sobie sprawę z własnych braków w tropieniu. - Musisz zaufać, że wrócą, młody.

Weswald przygasł. Zagryzł wargę, rozważając sprawę.

- W porządku. Tak zrobię, kapitanie. Dzięki, pani Pogad!

-...samo Pogad wystarczy. Nie myśl, że cię łatwo wypuścimy. Ktoś musi odpracować remont kajuty Smolucha!

- To był wypadek! Przepraszam, kapitanie. Pana Smolucha też przeproszę.
Obrazek

Port i okolice miasta

81
POST POSTACI
Vera Umberto
No tak. To było jak fatum. Za każdym razem, jak płynęli na Archipelag, zrobić porządek ze statkiem i wyremontować go, jeśli było to potrzebne, potem działo się coś takiego. Spoglądając w ciemnicę kajuty Sovrana Umberto westchnęła ciężko. Przynajmniej przeżył, tak? Jakoś mu te zwęglone ściany i podłogę wyczyszczą, meble wymieni się na nowe, albo na Harlen odda do naprawienia. Weswald dostanie drucianą szczotkę i sam będzie szorował to, co podpalił.
Coś w niej odrobinę umarło, gdy chłopak uznał pomysł za totalnie zajefajny, ale nie zrobiła nic poza kolejnym, tym razem bezgłośnym westchnięciem. Grunt, że się zgodził i nie musieli ryzykować życiem załogantów, bardziej niż ryzykowali już teraz, zostawiając część na wyspie. Vera starała się nie myśleć o tym, co zastaną, gdy wrócą na Harlen. Miała nadzieję, ogromną nadzieję, że schwytanego mrocznego, tego, który uciekł, i nic więcej, poza niedojedzonymi i niedopitymi resztkami z wczorajszej imprezy.
Skinęła głową.
- Sovrana - poprawiła młodego chłodno. Jakoś nie przeszkadzało jej, gdy inni używali tego przezwiska, ale w ustach Weswalda nie brzmiało to dobrze. Był nieopierzonym gówniarzem i jeszcze nawet nie członkiem załogi, więc wypadałoby, żeby przynajmniej imion używał odpowiednich.
- Tak. Nie mamy dwóch dni. Tak jak mówiłam, nie więcej, niż trzy godziny i wypływamy z Tsu'rasate - odpięła sakiewkę od biodra i podała ją rudemu. Jej zawartość zdecydowanie przekraczała koszt, jaki mogło stanowić wynajęcie tropicieli, ale po prezentach z okazji zaślubin Vera nie liczyła złota. Przynajmniej póki co. Jeśli Weswald chciał, mógł resztę oddać matce, jej było chwilowo wszystko jedno. - Załatw sprawę poszukiwaczy, pójdź do domu, spakuj się. Jeśli nie będzie cię przed zachodem słońca, odpływamy bez ciebie.
Gdzieś z tyłu głowy wciąż miała myśl o cebulowej zupie, jaką oferowała jej jego matka, ale ostatnim, na co miała teraz ochotę, było ponowne przechodzenie przez błotniste, biedne dzielnice i spędzanie czasu w goblinim domostwie. Mogła lepiej wykorzystać ten czas, na przykład spytać Oleny i Tripa, czy czegoś nie potrzebują i wysłać kogoś po zakupy, albo samej przejść się po porcie. Może znalazłaby coś dla Corina? Coś, co mogłoby poprawić mu nastrój? Nie, raczej nie, wątpiła, by trafiła na cokolwiek sensownego w miejscu takim, jak to, zwłaszcza biorąc pod uwagę jej absolutny brak doświadczenia w wybieraniu prezentów. Pomyślała o duszku, ale po pierwsze nie miała pojęcia, gdzie i kto mógłby tu sprzedawać takie środki, a po drugie chyba nigdy nie widziała, żeby Yett korzystał z innych narkotyków, niż swoje fajkowe ziele. Nie lubił? Ona czasem lubiła, choć ostatnio nie miała kiedy. Gdyby wszystko się wczoraj nie spierdoliło, nie potrzebowaliby duszka, żeby odczuwać wszechogarniającą euforię.
Mogła też po prostu spędzić te trzy godziny z mężczyzną, którego wczoraj poślubiła i poprawić mu samopoczucie swoim doborowym towarzystwem.
Westchnęła znów, wybudzając się z chwilowego zamyślenia.
- Leć, młody. Powodzenia - rzuciła, a potem ruszyła pod pokład, sprawdzić, jak czuje się Sovran i spytać o potrzebę ewentualnych zakupów przy okazji pobytu w mieście.
Obrazek

Port i okolice miasta

82
POST BARDA


Spalona kajuta była małą ceną za uratowanie życia maga, który przecież mógł stanowić dla nich taką przewagę w walce z nieprzyjaznymi statkami. Pokazał już swoją moc, jak również w pewnym stopniu udowodnił lojalność, ratując Verę przed nadlatującym sztyletem. Przeniesienie się do innej kajuty lub też nawet ponowne zagrzanie miejsca pod pokładem nie będzie stanowić aż tak dużego problemu.

- Sovrana. - Poprawił się Weswald, choć już bez entuzjazmu. Prawdziwe imię bestii niosło za sobą grozę, jakiej nie posiadało nadane mu przez Osmara przezwisko. - Powinien czuć się już lepiej. A pani? Dalej swędzi?

Komentarz Weswalda spowodował, że piraci jak raz zainteresowali się osobą Very. I choć nie odważyli się komentować wprost tego, w czym mógłby pomóc jej Młody Uzdrowiciel Weswald, to wiele oczu skupiło się na kapitan, a dokładnie na jej podbrzuszu. Z klątwą Krinn nie było żartów, lecz ciekawskie twarze zdradzały, że akurat po Verze nie było tak oczywiste, kiedy i gdzie mogła to złapać.

- W porząsiu! - Uzdrowiciel pokiwał głową, odbierając sakiewkę dwiema rękami. - Lecę! Powiem Mute'lakkowi, że jesteście, przyjdzie się przywitać! Nie odpływajcie beze mnie! - Weswald uniósł dłoń i pobiegł, niesiony młodzieńczym uniesieniem. Zbiegł z pokładu i ruszył między domkami, błotnistą drogą.

Corin nie wychodził z kajuty, próbując uspokoić skołatane nerwy we własnym towarzystwie. Załoganci odprowadzili młodego spojrzeniem i wrócili do swoich prac. Vera mogła zejść pod pokład, zobaczyć, co z Sovranem.

Elf wyglądał nie najgorzej. Pod oczyma miał cienie jeszcze ciemnejsze, niż skóra na policzkach, ale nie wydawał się nadto zmęczony. Siedział na pryczy i powoli przeżuwał kawałek suchara, który musiała podsunąć mu Olena. Sama lekarka siedziała obok niego, mówiąc do elfa cicho, nawet jeśli ten nie wydawał się zainteresowany rozmową.

- Pani kapitan! - Odezwała się, dostrzegając Verę. - Zbadałam go, wygląda na to, że nic mu nie będzie. Weswald jak zwykle czyni cuda!

Sovran podniósł na Verę jasne spojrzenie szafirowych oczu, ale nic nie powiedział. Opuścił rękę z sucharkiem, oparł ją o swoje udo.
Obrazek

Port i okolice miasta

83
POST POSTACI
Vera Umberto
Była już gotowa odpowiedzieć na pytanie uzdrowiciela, gdy jednoznaczne spojrzenia załogantów, skierowane w dość konkretne miejsce, sprawiły, że otworzyła szerzej oczy, w mieszance złości i rozbawienia.
- Weswald! Myśl, kurwa, co mówisz! Nie to, pieprzona bando zboczeńców - machnęła dłonią, jakby chciała odgonić wzrok wszystkich zdecydowanie za bardzo zainteresowanych. - Miałam poraniony bok po nocy, przejechałam w sukience po kamieniach. Swędzi po wyleczeniu.
Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, piorunując spojrzeniem każdego, kogo mina sugerowałaby, że jej nie wierzy. Jeszcze czego, żeby się jakiegoś syfa nabawiła tuż przed nocą poślubną, której nawet nie było jej dane świętować jak należy. To nie ona na tym statku powinna mieć pieprzony miesięczny abonament w burdelu. Prychnęła z irytacją i zostawiła ich za plecami, zerkając tylko przez ramię w kierunku zamkniętych drzwi do kwater oficerskich. Wróci do Corina, później.
Zeszła pod pokład i bez wahania skierowała się do miejsca, w którym Olena zwykła przyjmować swoich pacjentów. Na widok Sovrana siedzącego na brzegu łóżka, bez dreszczy, a nawet coś jedzącego, poczuła przypływ ulgi. Podeszła bliżej i oparła się ramieniem o ścianę, przyglądając się dwójce przez chwilę. Skinęła głową w odpowiedzi na raport felczerki i przeniosła wzrok na elfa, z którym wciąż miała do pogadania. Mimo to, wszystkie ciężkie tematy, jakie mieli do poruszenia, musiały poczekać na chwilę, w której nie będzie przysłuchiwać się im Olena.
- Jak się czujesz? Nie wiedziałam, że ostrze było zatrute - zaczęła, chcąc trochę wytłumaczyć się z tego, że zostawiła mrocznego wśród paproci, choć prosił o pomoc. - Znów mnie uratowałeś. Trzeci raz.
Najpierw ocalił ją przed demonem, potem przed zbyt szybkim kapitanem z Archipelagu Łez, teraz tu. Zaczynała zawdzięczać mu zbyt wiele. Jednocześnie doskonale pamiętała, jak bezużyteczny się stawał, gdy musiał stanąć naprzeciw swoich pobratymców. Trochę potrafiła go zrozumieć, trochę nie chciała tego robić.
- Dziękuję - zmusiła się do wypowiedzenia słowa, które z takim trudem opuszczało jej usta. - Gdyby sztylet trafił tam, dokąd leciał, już by mnie tu nie było.
Wsunęła dłonie do kieszeni płaszcza, nie za bardzo wiedząc, co innego z nimi zrobić.
- Dużo wydarzyło się tej nocy. Dużo rzeczy powiedziałam. Wierzę ci, że to nie ty sprowadziłeś tamtą trójkę na Harlen. Wierzę, że nie zrobiłbyś nam tego. Że nie zrobiłbyś tego Corinowi. Naprawdę - jej ciemne spojrzenie nie odrywało się od zmęczonej twarzy Sovrana. - Ale jest wiele rzeczy, które musimy omówić.
Obrazek

Port i okolice miasta

84
POST BARDA


Weswald szczęśliwie zdążył uciec, gdy załoga śmiała się pod nosem z przypadłości, o którą oskarżył Verę w komentarzu, który nie był do końca jasny. Odwrócili wzrok od krągłych bioder kapitan, ale brudne myśli zostały w ich głowach.

- Się rozumie, kapitanie! - Zasalutowała Pogad, sama wyszczerzona, nie bojąc się groźnych spojrzeń Very. - Poraniony bok, tak, tak!

Jasnym było, że wieczorem na statku rozmowa będzie się toczyć tylko na jeden temat i Vera nie miała możliwości, by to powstrzymać. Z drugiej strony, parę batów dla głównych prowodyrów zamieszania skutecznie pozbawiłoby ich wesołych min.

Sovran nie uniósł sucharka z powrotem do ust. Parę okruszków oblepiło mu kącik ust, ale nikt nie kwapił się, by otrzeć mu twarz. Olena nie była Corinem, a Smoluch nie był umierający na tyle, by dbać o niego w ten sposób. Elf pokręcił lekko głową na pierwsze stwierdzenie kapitan, nie dając jej żadnej jasnej odpowiedzi na tłumaczenia ani podkreślenia faktu, że po raz kolejny ją uratował. Czy nie chciał tego przyznać, czy zaprzeczał, że do tego doszło, czy wreszcie chciał przekazać, że nie uznaje tego za duże, ważne wydarzenie, pozostało w strefie domysłów.

Olena przyglądała się obojgu. Choć nie była ulubioną koleżanką Very, miała pewnego rodzaju takt.

- Zostawię was, dobrze? - Zapytała, lecz nie czekając na odpowiedź, wstała, by opuścić pomieszczenie i dać im trochę prywatności. Odchodząc, na moment oparła jeszcze dłoń na ramieniu Sovrana.

I choć Vera mówiła, elf pozostawał milczący, przyglądając się jej że swojego miejsca na leżance.
Obrazek

Port i okolice miasta

85
POST POSTACI
Vera Umberto
- Na własną odpowiedzialność mnie dziś prowokujecie - syknęła tylko w kierunku niezmiennie rozbawionej orczycy, sama tracąc chęć do śmiechu. - Miałam wystarczająco spierdoloną noc, kiedy wy, najebani, zwaliliście się do łóżek. Nie mam dziś nerwów na wasze podśmiechujki. Moja cierpliwość wisi na włosku.
Zostawiając ich za plecami, zdusiła w zarodku kiełkującą w niej złość. To były tylko żarty, niby o tym wiedziała, a jednak coś momentalnie chciało ją roznieść od środka. Nie najlepiej znosiła śmieszki ze swojej osoby, w szczególności gdy nie miała dobrego nastroju, a teraz nie miała go bardzo mocno, nawet jeśli przed Yettem utrzymywała, że tragiczne zakończenie wczorajszego dnia nie robiło na niej żadnego wrażenia.
Skinęła głową do Oleny, gdy ta postanowiła ich opuścić. Miło, że nie trzeba było o to prosić. Poczekała, aż dziewczyna się oddali, w międzyczasie przyglądając się Sovranowi i okruszkom w kąciku jego ust. Czasem trudno było uwierzyć w to, jak bardzo był nieporadny. Zastanawiała się, jak wyglądało jego życie w podziemiach. Był magusem, ale mówiło jej to tyle, co nic. Czy zajmował jakieś zaszczytne stanowisko, które wiązało się z respektem i niewolnikami usługującymi mu na każdym kroku? Jak przykrą degradacją musiała być codzienność, do jakiej trafił teraz? Załoga Siódmej Siostry przyzwyczaiła się już do niego, niektórzy nawet doceniali jego obecność - Vera na pewno zaczęła do tych niektórych należeć - ale wciąż mogło to być dla niego trudne.
Z drugiej strony, dlaczego kręcił przecząco głową? Nie mówiła prawdy? Zrobił to zupełnym przypadkiem, czy protestował, bo jednak ją wcześniej okłamał? Mógłby się odezwać.
- Co? - spytała w końcu. - Nic nie powiesz?
Westchnęła i utkwiła wzrok w przeciwległej ścianie, a właściwie gdzieś poza nią. Sama też milczała przez chwilę. Czego on od niej chciał? Miała przeprosić? Za co? Nie zrobiła nic złego.
- Weswald był najlepszym rozwiązaniem. Jedynym rozwiązaniem. Nie mamy dostępu do innych uzdrowicieli, nie w tak bliskiej odległości od Harlen... nie takich, którzy wyleczyliby ciebie. Możesz przenieść się do sąsiedniej, większej kajuty na czas sprzątania twojej.
Obrazek

Port i okolice miasta

86
POST BARDA


Przypomnienie o nocy, która dla Very była mniej udana, niż dla innych, kazało wesołkom na powrót spoważnieć. Nie było wątpliwości, że poprawa zachowania była i tak tylko chwilowa.

Gdy Olena wyszła, ciemna twarz Sovrana, wciąż zwrócona ku Verze, nie zmieniła się zbytnio, zachowując swój neutralny, zmęczony wyraz. Jego spojrzenie nie było jednak wystarczająco skupione, chwilami uciekając na boki, zwracając się ku temu, co było za nią. Ciemna ściana za plecami kapitan nie była szczególnie znacząca, z pewnością nie bardziej interesująca, niż ich jednostronna rozmowa. W pewnym momencie powoli opuścił wzrok na ciastko, wciąż znajdujące się w jego dłoni. Westchnął ciężko, chrapliwie. Jego drogi oddechowe wciąż musiały dochodzić do siebie po wyrzucaniu z siebie piany.

- Nie wierzysz mi. - Powiedział powoli, cichym, słabym głosem. - Nie ufasz. Możesz nie ufać. - Zgodził się sam ze sobą, jak również z kapitan. Suchar w jego dłoniach pękł, gdy przyłożył do niego zbyt wiele siły. Okruszki posypały się na podłogę. - Ale pomogłaś. Weswald... - W ustach elfa imię młodego było miękkie, nadawały mu elegancji, pozbawiając naturalnego skojarzenia z goblinami. - Weswald pomógł. Nawet mi. Mi, mi. - Powtórzył, odkładając resztę sucharka na kozetkę, obok siebie. - To nie ja, Vero. Nie ja sprowadziłem ich na wyspę. Rozpoznali mnie; siostra siostry ojca. Chciałem przekonać, by odeszli. Teraz odeszli? Są martwi?
Obrazek

Port i okolice miasta

87
POST POSTACI
Vera Umberto
Przez chwilę chciała zaprotestować, powiedzieć Sovranowi, że mu wierzy i w pełni ufa, ale nie potrafiła. Zbyt wielu rzeczy nie rozumiała, zbyt wielu wydarzeń nie potrafiła ze sobą połączyć tak, żeby miały sens. Zbyt oczywista wydawała się jego zdrada, by tak po prostu zignorować tę opcję. Westchnęła i odepchnęła się od ściany, żeby podejść do elfa i usiąść na pryczy obok niego, w miejscu przedtem zajmowanym przez Olenę. Oparła łokcie na kolanach i ukryła twarz w dłoniach, pozwalając sobie na krótką chwilę poddania się bezradności. Była kapitanem tego statku. Była za nich wszystkich odpowiedzialna, zarówno za tych, którzy przypłynęli z nią tutaj, jak i za grupę pozostawioną na Harlen. Miała mieć dla nich odpowiedzi na wszystkie pytania i rozwiązanie wszelkich problemów. W rzeczywistości nie miała ani jednego, ani drugiego. Znów czuła się jak samotna szalupa na otwartym morzu, miotana wiatrem i wzburzonymi falami.
- Nie wiem - przyznała zgodnie z prawdą, nie podnosząc głowy. - Esselte nie żyje. Jej strażnik jest schwytany. Trzeci mi uciekł. Nam uciekł. Od nocy przeszukują wyspę, żeby go znaleźć, chociaż nie wiem, jak w ogóle dostali się na Harlen i czy tą samą drogą już nie wrócił do swoich.
To wszystko by się nie wydarzyło, gdyby Sovran zechciał sięgnąć ku niemu magią i złamać mu przynajmniej jedną nogę, żeby nie był już taki prędki. Gdyby Sovran nie struchlał i nie odmówił otwartego opowiedzenia się po jednej ze stron. Owszem, pomógł z pająkami, a potem wsiadł z Verą na tego dziwnego wierzchowca i osłonił ją przed sztyletem, ale nie zrobił niczego ofensywnego, choć Umberto doskonale wiedziała, że mógł. Że potrafił. Jak miała to rozumieć? Nie miał żadnej odpowiedzi na jej wątpliwości.
- Więc... wypatrzyli cię w tłumie? Później, jak wracałeś z plaży na statek? - spróbowała zgadnąć, jakoś samodzielnie dojść do tego, co wydarzyło się tej nocy. - Poszli za tobą i tak trafili na Siostrę? Do twojej kajuty?
Opierając czoło na dłoniach, wpatrywała się w ubłocone czubki butów. Eleganckie czółenka, jakie miała przygotowane na wczoraj, też leżały brudne w kajucie, choć nie były tak zniszczone, jak biała suknia. Wyczyści je i przynajmniej one jej zostaną, razem z pudrowym płaszczem. Gdzie ona go w ogóle miała zakładać? Zamknęła oczy.
- Nie wiem, co mam myśleć. W nocy... w nocy była chwila, w której coś prawie we mnie umarło. Myślałam, że już wszystko przepadło. Że będziemy żyć pod obcasem mrocznych w najgorszy z możliwych sposobów. Nie będę niewolnicą. Nie oddam swojej załogi w niewolę. Nie będę robić tego, czego będą ode mnie chcieć mroczni. Prędzej sama nadzieję się na miecz.
Pokręciła głową. Mówiła kiedyś Sovranowi o tym, jakie ma do tego podejście. Powinien pamiętać.
- A teraz nie wiem, co zastaniemy na wyspie, jak wrócimy. Nie wiem.
Wyprostowała się, unosząc na elfa spojrzenie tak samo zmęczone, jak jego własne.
- Wierzę ci, Sovran. Wierzę, że nie ty sprowadziłeś ich na Harlen - powtórzyła i zamyśliła się na moment, by dodać: - Powiedziałabym to w twoim języku, żeby do ciebie dotarło, ale nie pamiętam tego słowa. Teraz pamiętam tylko jalap. Ale nie walczyłeś z nimi. Nie zamierzasz z nimi walczyć? Muszę to wiedzieć. Muszę, Sovran.
Obrazek

Port i okolice miasta

88
POST BARDA
Fakt, iż Vera usiadła obok, bardzo zdziwił Sovrana. Zwrócił się bokiem ku niej, jakby nie dowierzał, że właśnie to się stało. Co więcej, kapitan nie wyglądała na pewną siebie, tak, jak to było zazwyczaj. Nie pokazywała po sobie słabości, nie odsłaniała się przed takimi, jak Sovran. Nawet wtedy, gdy razem leżeli w sali w Svolvar, była silną kobietą, która spotkała na swojej drodze niedogodność. Teraz... była złamana. Ciemna dłoń znalazła drogę do pleców Very. Nastąpił niepewny dotyk, ledwie wyczuwalny; gest musiał zostać podpatrzony u kogoś z załogi. Elf, choć chciał pokazać swoje wsparcie, nie do końca to potrafił. Kontakt z materiałem koszuli Very trwał ledwie parę sekund, nim został przerwany, a Sovran cofnął dłoń i oparł ją na pościeli.

- Nie wrócił. - Przekonywał Sovran. - Mieli mały statek, stracili przez sayozlar. Niskie morze. - Wyjaśnił, nie znając odpowiednich słów. - Nie ma livyatanów. Nie tam. - Pocieszył Verę, nabierając przy niej nieco pewności. Być może spodziewał się reprymendy z góry, dlatego był milczący. Być może stan Very kazał mu zmienić nastawienie. - Nie wołałem ich. - Dodał, odpychając po raz kolejny oskarżenie o sprowadzenie czarnych na Harlen, nie kwapił się jednak do wyjaśnienia, jak rzeczywiście go znaleźli. - Ze mną nie będziesz nieszczęśliwa. - Dodał po chwili, z wahaniem, jakby nie wiedział, czy jego słowa są na miejscu. - W niewoli, bez niej. Mogę dać ci szczęście. Walczysz i umierasz szczęśliwa. - Przekonywał, a by zająć czymś ręce, strzepał okruszki ze swoich spodni. - Nie bój się.

Ich spojrzenia spotkały się i tym razem Sovran nie opuścił wzroku. Nić kontaktu utrzymywała się dłuższą chwilę, nim elf zdecydował się odpowiedzieć.

- Walczyłem. Tak, jak mogłem. Walczyłem. - Próbował się bronić, choć słabo. - Nie mam miejsca między nimi. Nie mam między wami. Pozostaje mi walka. - Wyjaśnił, łapiąc się ostatnich szans, które stawiał przed nim świat. - Nie mogę być jednym z was, nie mogę jednym z nich. Jestem sam, Vero. Sam, sam. Ty... nie możesz się martwić. Masz przyjaciół. Masz załogę. Jesteś im yetakchi. Onasi.

Tylko to ostatnie słowo Vera znała.
Obrazek

Port i okolice miasta

89
POST POSTACI
Vera Umberto
Zaskoczenie, jakie odmalowało się na twarzy elfa, sprawiło, że dotarło do niej, jak dziwnie się zachowuje. W jego oczach, przynajmniej, bo przecież nigdy nie widział jej takiej. I być może wyprostowałaby się z powrotem i wróciła do swojej standardowej wyniosłości i pewności siebie, ale było już za późno. Zresztą, była zmęczona. Dobrze przynajmniej, że nie wszystko poszło nie tak. Że udało im się uratować Sovrana przed śmiercią przez truciznę.
Dotyk nie pomagał, bo Vera nie lubiła nieproszonej bliskości, ale nie zareagowała na to w żaden sposób. Mag nie wiedział, nie znał jej na tyle dobrze. Powinna docenić, że się starał, naśladując gesty troski, jakie widział u innych. Możliwe, że pod względem takich zachowań mieli nieco podobne nastawienie - dla obojga były one nienaturalne, nawet jeśli Sovranowi nie przeszkadzało, gdy okazywali je wobec niego pozostali. Corin, dziewczyny.
- Nie wrócił? - powtórzyła, szerzej otwierając oczy. Musiała przekazać to Corinowi. To go uspokoi. - Nie mogłeś powiedzieć mi tego wcześniej? Mam nadzieję, że już go znaleźli.
Pokręciła przecząco głową, gdy zaproponował uporządkowanie jej emocji, jeśli będzie tego potrzebowała. To było dla niego naturalne, oczywiste rozwiązanie. Nie mógł rozumieć, jak bardzo źle to dla niej brzmiało. Nie mógł rozumieć, że po odebraniu wolności ciała odebrałby jej w ten sposób wolność ducha. Przestałaby już być sobą, więc po co miałaby dalej w taki sposób żyć?
- Jesteś jednym z nas - zaprotestowała. - Wiem, że na początku było... inaczej, ale odkąd wypłynęliśmy z północy, jesteś jednym z nas. Może to nie jest życie, do jakiego jesteś przyzwyczajony, nikt ci nie służy i się nie podporządkowuje, ale to nie znaczy, że nie masz tu swojego miejsca. Zawsze będziesz... inny, nie zejdziesz z nami do miasta, nie wypijesz z nami w karczmie, ale na Siostrze i na Harlen jest przecież inaczej. Jesteś częścią załogi. Popłynęliśmy do Tsu'rasate po uzdrowiciela dla ciebie, bo jesteś jednym z nas. Nie trafiłeś do dobrze wychowanej załogi, trafiłeś do piratów, więc musisz uwierzyć mi na słowo, kiedy mówię ci, że oni też już uznają cię za swojego. Zabierają cię ze sobą do wspólnego picia. Nie dostaniesz lepszego dowodu, niż to. Daj im szansę, tak jak oni dają ją tobie, to nie będziesz sam.
Wyciągnęła nogi przed siebie i skrzyżowała je w kostkach, unosząc wzrok na przeciwległą ścianę.
- Czy oni są w stanie cię wyśledzić? Czy trafili na Harlen dlatego, że ty tam byłeś, czy naprawdę przypadkiem? - spytała. - Nie okłamuj mnie. Muszę to wiedzieć, dla bezpieczeństwa całej wyspy.
Obrazek

Port i okolice miasta

90
POST BARDA


Sytuacja dla nich obu była niecodzienna. Elf starał się, gdy kapitan pokazała słabość, lecz gest był tak dziwny dla niego, jak i niechciany dla niej. Przekraczali granice i zrzucali maski, choć dbali, by nie pokazywać przed nikim prawdziwej twarzy. Dotyk Sovrana nie trwał długo i nie powtórzył się - chwilowe pokazanie bliskości i wsparcia musiało wystarczyć Verze w formie, w jakiej je pokazał.

- Nie mogłem. - Choć Sovran być może nie chciał brzmieć pretensjonalnie, tak właśnie było. Z drugiej strony, miał dobrą wymówkę, gdy nie mógł prowadzić dyskusji w trakcie walki z trucizną. Zdradzanie takich rzeczy, gdy przed nimi stała Esselte, również nie było idealne. - Nie znajdą go. - Dodał z przekonaniem. Musiał wiedzieć, do czego jest zdolny uciekinier, a może po prostu ufał w zdolności swoich pobratymców
- Nie pozwoli.

Jego dłoń zacisnęła się na materiale pokrywającym łóżko, gdy Vera powiedziała tak ważne dla niego słowa. Trudno było mu uwierzyć w braterskość na statku, gdy był tak inny od pozostałych. Zacisnął usta, cisnęło się na nie wiele słów, wiele żalu chciało wypłynąć przez słowa, które nie powinny paść. Zamiast nich mruknął:

- Dziękuję. Dla nich jestem martwy. - Dodał zdawkowo w odpowiedzi na ostatnie pytanie Very.
Obrazek

Wróć do „Tsu`rasate”