Spoiler:
Noc Spadających Gwiazd zostawiła za sobą szeroką i lśniącą smugę krwi. Wśród dymu palonych ciał, przez wyciskane stratą łzy, leśne elfy opuściły Fenisteę. Zdziesiątkowane klany wędrowały w głąb królestwa, by odnaleźć nowy dom. Gdzieś za murami wielkich miast, gdzieś pośród ludzkich osad. Po spokój i ukojenie.
W przeciwieństwie do prowadzących wędrowny i odizolowany tryb życia elfów z Fenistei, leśni Kerończycy żyją pośród ludzi i innych ras w wielu miastach i wioskach całego królestwa Keronu, nie są im jednak równi.
Cieniem na życie elfów w Keronie kładzie się wojny toczone przeciwko ludziom i zniszczenie ich ojczyzny. Chociaż usilnie próbują wtopić się w tłum, w niemalże każdym zakątku królestwa są obywatelami drugiej kategorii. Żeby przetrwać, często zmuszani są do wykonywania najcięższych albo najbardziej upokarzających prac, a stałą częścią ich życia są uprzedzenia i ubóstwo.
Ci, którym nie udało się wkupić w łaski człowieka lub nie zdążyli wyrobić odpowiedniej pozycji społecznej, pozostaje życie w grupach. Leśne elfy w Keronie żyją przeważnie w enklawach. Są one jedynymi miejscami, gdzie długousi mogą żyć spokojnie wśród swoich pobratymców i bezpiecznie krzewić swoją kulturę, jakkolwiek nie byłaby ona ograniczana przez wpływy ludzi. Tutaj na szczególną uwagę zasługuje Zakon Sakira, który usilnie próbuje zatrzeć dziedzictwo elfów. Najgorzej sytuacja wygląda w Zachodniej Prowincji i Saran Dun, gdzie wpływy inkwizycji są największe. Tam zakonnicy nierzadko przypuszczają nocne rewaloryzacje. Podczas takowych wizytacji w leśnych społecznościach, usuwane są z obszarów zamieszkanych wszelkie pozostałości po czcicielach natury, które w przekonaniu wielu agitują okultyzm. Mimo to leśne elfy nie poddają się.
Chcąc pokazać jak silnym i dumnym ludem są, stale rozbudowują bogate w zieleń kręgi – mające przypominać te czczone przez druidów w Fenistei. Jednym z najważniejszych świadectw elfiego dziedzictwa są sadzane w dzielnicach drzewa ze wschodu. Takie rosłe gatunki, często bogato przyozdobione i otaczane troską, stanowią symbol pierwszej ojczyzny elfów. W Meriandos mieszkańcy enklawy zostawiają pod drzewami kolorowe kawałki materiału albo wstążki, z kolei w Qerel malują je w nietypowe wzory. W niektórych schroniskach drzewa takie zostały jednak ścięte – ze względu na srogie zimy ich mieszkańcy potrzebowali drewna opałowego, w innych z kolei zapomniano o ich znaczeniu. W pozostałych przypadkach drzewa mogą zostać ścięte a kręgi zniszczone wbrew woli mieszkańców, będąc karą wymierzoną przez miejscowych władców lub wskutek interwencji zakonnej.
Mimo ciężkich warunków życiowych w schroniskach, gdzie na porządku dziennym są przestępczość i dyskryminacja, elfy pozostają dumne. Enklawy w ludzkich ośrodkach są swego rodzaju sanktuariami, w których odrzuca się uprzedzenia i kultywuje więzi społeczne. Elfy, którym uda się zdobyć środki albo powiązania poza azylem i opuszczą go, postrzegane są przez jego mieszkańców jako „płaskousi” za porzucenie swoich ziomków – zwłaszcza w momencie, kiedy wracają po tym, jak zostaną niemal zlinczowani albo zabici przez ludzi. W enklawach elfy uczą się, jak nie zwracać na siebie uwagi i dbać o swoje bezpieczeństwo, są to również miejsca, w których elfi handlarze mogą uzyskać uczciwe ceny za swoje towary. Z drugiej strony, zieloni Kerończycy w celu przeciwstawienia się ludziom i zapewnienia dobrobytu swojej społeczności mogą angażować się w czyny nieakceptowane społecznie, takie jak chociażby przynależność do gildii złodziejskich. Taka działalność często okazuje się być trudna, a niekiedy wręcz śmiertelna, daje jednak elfom poczucie osobistej dumy i dumy ze wspólnoty, która niekiedy może okazać się zabójcza dla ciemiężących ich ludzi, którzy posunęli się za daleko.
Ze względu na dość napięte stosunki z ludźmi, enklawy są zamkniętymi społecznościami, a wejście do nich człowieka wiąże się zazwyczaj z wysokimi łapówkami. Niektóre grupy cieszą się renomą mniej lub bardziej opresyjnych, z reguły są jednak całkowicie ignorowane przez ludzkich władców, co z jednej strony jest błogosławieństwem, a z drugiej jednak stanowi problem. Elfy z enklawy w Meriandos są dumne ze swojej względnej wolności i statusu „biednego wolnego elfa”, co raczej nie jest spotykane w stolicy i innych miastach Zachodniej Prowincji. Przykładowo, enklawa w Irios, mieści się na mniejszym obszarze niż dzielnica handlowa, jej ściany są tak wysokie, że promienie słoneczne oświetlają schronisko dopiero w południe – mury te sprawiają wrażenie, jakby elfy nie były godne nawet spoglądać na resztę miasta. W Nowym Hollar dla odmiany elfy zamieszkują sporą część miasta, nie ma tam typowego elfiego getta. Elfy żyją wraz z innymi rasami w dzielnicy ludzi, ale wielu też najmuje się u swych wysokich pobratymców, stąd często można spotkać leśne elfy na polach uprawnych po wschodniej stronie miasta.
Cechą wspólną wszystkich schrosnik jest jednak niewyobrażalne wręcz ubóstwo, a większość ich mieszkańców ledwie wiąże koniec z końcem. Niektórym udaje się zebrać skromne oszczędności, wykorzystać rudery, żeby otworzyć sklep albo znaleźć pracę poza schroniskiem jako pracownicy fizyczni, posłańcy, służący czy też prostytutki. Ludzie często postrzegają elfy jako piękne i pociągające fizycznie. Z tego względu wiele elfek i elfów zostaje zwerbowanych do burdeli, gdzie świadczą swoje usługi. Dla większości jednak normą jest wiecznie doskwierający głód, a ostatnią deską ratunku jest zjadanie szczurów albo kotów. Ze względu na niskie warunki życiowe, powszechne w elfich enklawach są również choroby i zarazy. Jeżeli w schronisku dojdzie do takiej sytuacji, jego bramy są zamykane, żeby zaraza nie rozprzestrzeniła się na resztę miasta lub chore elfy szybko znikają w niejasnych okolicznościach.
Jako obywatele drugiej kategorii, elfy posiadają znacznie ograniczone prawa. Poza murami schronisk uprzedzenia i prawa skutkują tym, że przeciętny przechodzień z reguły całkowicie zignoruje przestępstwo, którego ofiarą jest elf. W niektórych miastach, jak chociażby w Saran Dun, zabicie człowieka w obronie elfa stanowi przestępstwo. Strażnicy miejscy z reguły przeoczają przestępstwa przeciwko elfom, jednak w przypadku morderstwa albo kradzieży stanowią oni pierwszych podejrzanych. W wybranych miastach elfy mogą zostać wyrzucone ze swoich domów albo miejsc, w których prowadzą działalność gospodarczą, bez podania przyczyn. Co więcej, nie są traktowani jako osoby mogące posiadać przyzwolenie na handel, zwłaszcza poza schroniskami. W tym celu muszą występować do władz z prośbą, która albo jest odrzucana albo rozpatrywana w nieskończoność.
Żywot leśnych elfów po Nocy Spadających Gwiazd nie należy do najłatwiejszych. Populacja jest niemal na wymarciu, a ludzie zdają się przyspieszać ten proces. Ciekawym aspektem są jednak badania demograficzne, bowiem w ostatnim czasie odnotowano znaczy przyrost urodzeń pół-elfów w miastach.
W przeciwieństwie do prowadzących wędrowny i odizolowany tryb życia elfów z Fenistei, leśni Kerończycy żyją pośród ludzi i innych ras w wielu miastach i wioskach całego królestwa Keronu, nie są im jednak równi.
Cieniem na życie elfów w Keronie kładzie się wojny toczone przeciwko ludziom i zniszczenie ich ojczyzny. Chociaż usilnie próbują wtopić się w tłum, w niemalże każdym zakątku królestwa są obywatelami drugiej kategorii. Żeby przetrwać, często zmuszani są do wykonywania najcięższych albo najbardziej upokarzających prac, a stałą częścią ich życia są uprzedzenia i ubóstwo.
Ci, którym nie udało się wkupić w łaski człowieka lub nie zdążyli wyrobić odpowiedniej pozycji społecznej, pozostaje życie w grupach. Leśne elfy w Keronie żyją przeważnie w enklawach. Są one jedynymi miejscami, gdzie długousi mogą żyć spokojnie wśród swoich pobratymców i bezpiecznie krzewić swoją kulturę, jakkolwiek nie byłaby ona ograniczana przez wpływy ludzi. Tutaj na szczególną uwagę zasługuje Zakon Sakira, który usilnie próbuje zatrzeć dziedzictwo elfów. Najgorzej sytuacja wygląda w Zachodniej Prowincji i Saran Dun, gdzie wpływy inkwizycji są największe. Tam zakonnicy nierzadko przypuszczają nocne rewaloryzacje. Podczas takowych wizytacji w leśnych społecznościach, usuwane są z obszarów zamieszkanych wszelkie pozostałości po czcicielach natury, które w przekonaniu wielu agitują okultyzm. Mimo to leśne elfy nie poddają się.
Chcąc pokazać jak silnym i dumnym ludem są, stale rozbudowują bogate w zieleń kręgi – mające przypominać te czczone przez druidów w Fenistei. Jednym z najważniejszych świadectw elfiego dziedzictwa są sadzane w dzielnicach drzewa ze wschodu. Takie rosłe gatunki, często bogato przyozdobione i otaczane troską, stanowią symbol pierwszej ojczyzny elfów. W Meriandos mieszkańcy enklawy zostawiają pod drzewami kolorowe kawałki materiału albo wstążki, z kolei w Qerel malują je w nietypowe wzory. W niektórych schroniskach drzewa takie zostały jednak ścięte – ze względu na srogie zimy ich mieszkańcy potrzebowali drewna opałowego, w innych z kolei zapomniano o ich znaczeniu. W pozostałych przypadkach drzewa mogą zostać ścięte a kręgi zniszczone wbrew woli mieszkańców, będąc karą wymierzoną przez miejscowych władców lub wskutek interwencji zakonnej.
Mimo ciężkich warunków życiowych w schroniskach, gdzie na porządku dziennym są przestępczość i dyskryminacja, elfy pozostają dumne. Enklawy w ludzkich ośrodkach są swego rodzaju sanktuariami, w których odrzuca się uprzedzenia i kultywuje więzi społeczne. Elfy, którym uda się zdobyć środki albo powiązania poza azylem i opuszczą go, postrzegane są przez jego mieszkańców jako „płaskousi” za porzucenie swoich ziomków – zwłaszcza w momencie, kiedy wracają po tym, jak zostaną niemal zlinczowani albo zabici przez ludzi. W enklawach elfy uczą się, jak nie zwracać na siebie uwagi i dbać o swoje bezpieczeństwo, są to również miejsca, w których elfi handlarze mogą uzyskać uczciwe ceny za swoje towary. Z drugiej strony, zieloni Kerończycy w celu przeciwstawienia się ludziom i zapewnienia dobrobytu swojej społeczności mogą angażować się w czyny nieakceptowane społecznie, takie jak chociażby przynależność do gildii złodziejskich. Taka działalność często okazuje się być trudna, a niekiedy wręcz śmiertelna, daje jednak elfom poczucie osobistej dumy i dumy ze wspólnoty, która niekiedy może okazać się zabójcza dla ciemiężących ich ludzi, którzy posunęli się za daleko.
Ze względu na dość napięte stosunki z ludźmi, enklawy są zamkniętymi społecznościami, a wejście do nich człowieka wiąże się zazwyczaj z wysokimi łapówkami. Niektóre grupy cieszą się renomą mniej lub bardziej opresyjnych, z reguły są jednak całkowicie ignorowane przez ludzkich władców, co z jednej strony jest błogosławieństwem, a z drugiej jednak stanowi problem. Elfy z enklawy w Meriandos są dumne ze swojej względnej wolności i statusu „biednego wolnego elfa”, co raczej nie jest spotykane w stolicy i innych miastach Zachodniej Prowincji. Przykładowo, enklawa w Irios, mieści się na mniejszym obszarze niż dzielnica handlowa, jej ściany są tak wysokie, że promienie słoneczne oświetlają schronisko dopiero w południe – mury te sprawiają wrażenie, jakby elfy nie były godne nawet spoglądać na resztę miasta. W Nowym Hollar dla odmiany elfy zamieszkują sporą część miasta, nie ma tam typowego elfiego getta. Elfy żyją wraz z innymi rasami w dzielnicy ludzi, ale wielu też najmuje się u swych wysokich pobratymców, stąd często można spotkać leśne elfy na polach uprawnych po wschodniej stronie miasta.
Cechą wspólną wszystkich schrosnik jest jednak niewyobrażalne wręcz ubóstwo, a większość ich mieszkańców ledwie wiąże koniec z końcem. Niektórym udaje się zebrać skromne oszczędności, wykorzystać rudery, żeby otworzyć sklep albo znaleźć pracę poza schroniskiem jako pracownicy fizyczni, posłańcy, służący czy też prostytutki. Ludzie często postrzegają elfy jako piękne i pociągające fizycznie. Z tego względu wiele elfek i elfów zostaje zwerbowanych do burdeli, gdzie świadczą swoje usługi. Dla większości jednak normą jest wiecznie doskwierający głód, a ostatnią deską ratunku jest zjadanie szczurów albo kotów. Ze względu na niskie warunki życiowe, powszechne w elfich enklawach są również choroby i zarazy. Jeżeli w schronisku dojdzie do takiej sytuacji, jego bramy są zamykane, żeby zaraza nie rozprzestrzeniła się na resztę miasta lub chore elfy szybko znikają w niejasnych okolicznościach.
Jako obywatele drugiej kategorii, elfy posiadają znacznie ograniczone prawa. Poza murami schronisk uprzedzenia i prawa skutkują tym, że przeciętny przechodzień z reguły całkowicie zignoruje przestępstwo, którego ofiarą jest elf. W niektórych miastach, jak chociażby w Saran Dun, zabicie człowieka w obronie elfa stanowi przestępstwo. Strażnicy miejscy z reguły przeoczają przestępstwa przeciwko elfom, jednak w przypadku morderstwa albo kradzieży stanowią oni pierwszych podejrzanych. W wybranych miastach elfy mogą zostać wyrzucone ze swoich domów albo miejsc, w których prowadzą działalność gospodarczą, bez podania przyczyn. Co więcej, nie są traktowani jako osoby mogące posiadać przyzwolenie na handel, zwłaszcza poza schroniskami. W tym celu muszą występować do władz z prośbą, która albo jest odrzucana albo rozpatrywana w nieskończoność.
Żywot leśnych elfów po Nocy Spadających Gwiazd nie należy do najłatwiejszych. Populacja jest niemal na wymarciu, a ludzie zdają się przyspieszać ten proces. Ciekawym aspektem są jednak badania demograficzne, bowiem w ostatnim czasie odnotowano znaczy przyrost urodzeń pół-elfów w miastach.
Iskariota
Spoiler:
Sennik Pyrii
Nazywam się Pyria Virleth, dawniej z domu Morfaren, w języku wspólnym "Morwa". Z moim Ivasaarem jestem po przysiędze od prawie siedemdziesięciu lat, wychowaliśmy razem dwójkę wspaniałych dzieci - syna Vulre i córkę Sakaal. Od przeszło czterdziestu lat żyjemy samotnie z mężem na granicy lasów Fenisteii, nieopodal drogi wiodącej przez Góry Wschodnie do traktu do miasta Meriandos. Mój mąż jest botanikiem z wykształcenia zdobytego w uczelnianych murach Oros, ja zajmuję się domem, a przy okazji korzystam z jego lekcji w zakresie pisania, czytania i niekiedy nawet rachunków co by lepiej operować towarem, na co półrocznych rynkach.
Ten dziennik snów polecił prowadzić mi w ramach ogólnego ćwiczenia.
--- Jesień 83r. Dwudziesty Siódmy dzień Września Dzisiejszej nocy śniły mi się dzieci Wiosenne słońce delikatnie przebijało się rannymi promykami przez gęste korony kwitnących drzew, ptaki śpiewały nam, jakby witając na powrót w rodzinnych stronach. Widziałam nawet niewielkie zwierzęta jak wiewiórki, czy jeże wybiegające na naprzeciw, przyglądające się naszej gromadce jakby próbowały zgadnąć, co też mamy w zamiarze uczynić z tymi dziwnymi rzeczami. Śmiałam się beztrosko, wszak było to jak piękne wspomnienie lasu z czasów młodzieńczych - z czasów polowań po kniejach na grzbietach fenistejskich byków, gdy nie musieliśmy uciekać się do karczowania lasu, ni ciężkiej pracy w polu. Żyliśmy z dnia na dzień, w zgodzie z naturą, nie martwiąc się o sprqwy, których nie rozumieliśmy. Liczyło się tu i teraz i nic więcej nas nie obchodziło. Życie było wtedy o wiele prostsze, oj tak.
Dalej, zmierzając w dół ścieżki, przyciskałam do biodra misę z ubraniami, a malutka Sakaal kurczowo trzymała mnie za rąbek spódnicy wystraszona pohukiwaniem sowy. Haha! Faktycznie znowu wszystko było po staremu! Znowu byłam młodą dziewczyną jak wtedy, gdy tuż po ślubie przenieśliśmy się z głębi lasu w okolice o wiele bardziej przyjazne pracy na roli. Znowu razem zmierzałyśmy do strumyka robić pranie, zbierać zioła, pleść wianki, znowu mój Ivasaar zbierał chrust na opał, podczas gdy Vulre ganiał z wiaderkiem za spłoszonymi ropuchami celem straszenia nimi siostry. Wszak tacy już są chłopcy, prawda? Zamiast pomagać rodzicom wolą wiecznie szukać przygody - bawić w wojnę, włazić na drzew... mój mały urwis.
Tęsknię za nimi to prawda, ale wchodząc w dorosły wiek sami podjęli wybór o życiu w mieście z dala od swoich staruszków. Długo kłóciliśmy się to prawda, długo nie mogłam znieść rozłąki jednak w głebi duszy wiedziałam, że sami muszą zadecydować o swoim przeznaczeniu i wybrać jak chcą spędzić resztę życia. Ciekawe co teraz porabiają? Czy mają co jeść? Czy dbają o higienę, jak im przykazałam? Obiecali mi na Sulona, że będą dbać o siebie nawzajem i nigdy nie zapomną o nas. Mam nadzieję, że gdziekolwiek są i cokolwiek robią, są szczęśliwi i wiedzą, że kochamy ich.
---
Jesień 83r. Siódmy dzień Października We śnie przyszedł do mnie dziadek Byłam w ciemnym gaju, gdzie wysokie, gęsto oplecione drzewa niemal zupełnie tłumiły blask jasnych tarczy księżycowych. Kroczyłam przed siebie niemal po omacku, co rusz podpierając o pnie w strachu, że zaraz potknę się i runę. Czułam się jakby ślepe dziecko błądzące po omacku w progach własnego domu, tak niezdarnie poszukujące pomocnej dłoni, zrozpaczone swoją bezsilnością. Wtem z mroków nocy wyłoniła się ku mnie chuda, trupio blada kończyna niby sama śmierć wyciągająca po mnie ręce - opleciona przez liany, łodygi, porośnięta ciemnym mchem i koniczyną. Bałam się. Część mnie podpowiadała przerażona, żeby wyrwać się czym prędzej, żeby biec byle gdzie, byle dalej, ale... znałam ten zapach tak podobny do rumianku i polnej mięty. Dziadek? Tak, to on! Ten sam! Wprawdzie miał siną twarz, oczy czarne jak kamyki, a ciało wiotkie nienaturalnie, ciasno ściśnięte przez gałązki nand'caleen, pod którym złożyliśmy go oddając w cykl wiecznego kręgu, ale to wciąż był mój dziadek, Tanatar! Jego dłoń w delikatnym ruchu musnęła wierzchem mój policzek odgarniając kilka niesfornych kosmyków. Serce moje rosło, złapałam go oburącz i mocniej przytuliłam do twarzy stęskniona, wtedy poczułam to po raz pierwszy - niepokój. Był zimny jak pierwsze przymrozki, słaby niczym spróchniałe, chore gałęzie, które złamać mógł nawet zbyt mocny powiew wiatru. Smutek ogarnął mnie, a łzy popłynęły mimowolnie.
- Nie smuć się, malutka, nie smuć. - rzekł spokojnie, ciepło jak za dawnych lat - Już za późno na płacz. - wyślizgnął się z uścisku, cofnął dłoń. Pomyślałam, że chce się pożegnać.
- Za późno. - tym razem zabrzmiał inaczej, niż zapamiętałam - Za późno! - krzyknął gniewnie, a dłoń jego z ogromną siłą pochwyciła moje gardło i ścisnęła, aż poczułam, że brak mi tchu. Dusiłam się, piszczałam próbując wydostać się oburącz z żelaznego uścisku, na nic to, na nic.
- Za późno! - znowu zagrzmiał, lecz tym razem jakby boleśnie.
Na chwilę tylko udało mi uchylić oczy i zobaczyłam... zobaczyłam ogień. Bezlitosny, szybko wdrapujący się ku górze po wszelkiej roślinie. Opalał skórę, parzył tak boleśnie! Cały las płonął - płonął mój dziadek, a zaraz płonęła i ja. Niemy krzyk wydał się z moich ust, a chwilę później obudziłam się cała zlana potem.
Czym był ten koszmar? Co się dzieje?
--- Jesień 83r. Osiemnasty dzień Października Kolejnej nocy ujrzałam bezmiar wód
Byłam naga i samotna pośrodku nieskończonej mielizny, która niewiele sięgała ponad kostki. Nie było mi zimno, ani ciepło tym bardziej. Nie czułam strachu, ani radości. Po prostu byłam, trwałam, jak w zawieszeniu, a czując przy tym, że wbrew skrępowanej powłoce dusza moja, gdzieś tam wewnątrz, tańczyła lekko jak tancerka cyrkowa na linie zawieszonej nad przepaścią śmiertelności. Noc ciemna jak ciemne są mroki dna morskiego górowała nade mną swym ogromem, swą tajemnicą. Nie poruszyłam się - "Chyba nie powinnam..." - pomyślałam w pierwszym odruchu, lecz oczarowana chwilą, omiotłam spojrzeniem najbliższą okolicę, obróciłam i dopiero zauważyłam, że na niebie nie ma gwiazd. Ani jednej, nawet najmniejszej i dopiero teraz poczułam... nie lęk, nie ból, a przerażenie, jakiego nigdy dotąd nie czułam. Poczęłam dychać ciężko jak dycha ranne zwierze, które chce czym prędzej uciec z sideł myśliwego. Opadłam ciężko na plecy ogarnięta tym niewytłumaczalnym uczuciem, przybita przez niedoskonałość własnych reakcji, przez strach charakterystyczny tylko żyjącym.
Wtedy go ujrzałam. Oto Sulon przemierzał nieboskłon na grzbiecie potężnego
Anadürine, a dalej zanim patroni Fenisteii gnali na innych wierzchowcach, z których części nie widziałam nigdy wcześniej - jedno jak zjawa prześwitujace, inne niczym ogromny wąż, inne jeszcze jak gryf, ale wyraźnie z inną barwą upierzenia. Byli tam wszyscy - na samym przodzie, tuż za ojcem Sakir i Ukir w zbrojach z kory drzewnej i kamienia, w chełmach z jesiennych liści splecionych pajęczyną. W ich rękach: łuk, tak piękny jak horyzont wzgórz - zgrabny, falujący, skąpany w blasku wschodzącego słońca; i miecz długi, potężny, lśniący jak rybie łuski na dnie rzeki. Dalej za orędownikami wojny gonił Loliusz zamiast odzienia obrastający w przeróżne dobra natury - owoce, mchy, grzyby, trawy wszelakie, a we włosach długich jego płatki kwiatów, tuż obok niego, Tenatir. Zbroja jego lśniła złotem i klejnotami na firmamencie jakby słońce przemierzajace codzienną drogę od brzasku do zmierzchu. Był siwy, prawie białowłosy, miał długą, sięgającą pasa brodę, a w jej połaciach kryły się ptaki i pomniejsze żyjątka. Na końcu orszak zamykały dwie siostry - Kariila i Osurela. Kariila w sukni z kłosów pszenicy i gorsecie z ziaren ułożonych na wzór złożony jakby malarskie arcydzieło malowane drobnymi ruchami pędzla. Osurela jako jedyna była naga, lecz nie umniejszało to jej wdziękowi, wręcz przeciwnie. Talia jej niczym strumyk wijący się delikatny na nierównościach ziemi, piersi pełne, obfite przypominające dojrzały owoc, usta delikatne jak delikatny jest pocałunek kochanka, a skóra przy tym biła młodością, ciepłem życia.
Zauroczona tym widokiem krnąbrnie chciałam dojrzeć, póki mogę oblicze stworzyciela wszystkich elfów, lecz gdy poruszyłam głową dostrzegłam tylko jak patron strzelców, naciąga na cięciwę cienką jak babie lato strzałę olśniewająco białą, promieniującą. Czy to była... gwiazda? Spadająca w moim kierunku w oślepiającym blasku?
Ocknęłam się nagle, ale przez resztę nocy nie mogłam zmróżyć oka. Trzęsłam się... chyba z zimna.
--- Jesień 83r. Pierwszy dzień Listopada Śniłam dzisiaj o samotności Biegnąc co tchu przez gęsty las panicznie szukałam ucieczki przed nieokreślonym niebezpieczeństwem. Noga za nogą, oddech za oddechem instynktownie oddalałam się od zagrożenia, które zdaje się czyhało tuż za moimi plecami. Przewróciłam się. Wstałam, znowu biegłam. Przeskoczyłam ostatni konar na swojej drodze i... stanęłam w miejscu. Ciężko dychałam, ale uczucie strachu odpuszczało. Byłam... bezpieczna?
Nie. Po prostu sama. Opuszczona.
--- Jesień 83r. Ostatni dzień Listopada Ja nie mam już snów Sulon porzucił swe dzieci - porzucił nas, tak jak my porzuciliśmy go dawno temu przez zaprzeczenie swej naturze - odwróciliśmy się od niego i spotkała nas zasłużona kara. Nadal nie wiem jak to się stało, ale chyba tylko cudem, że uszliśmy z życiem przed tragedią Nocy Spadających Gwiazd, gdy straszliwe ciemności zapanowały na ziemiach Herbii, gdy trwożąc śmiertelników zagasł i ciepły Mimbra, i lodowaty Zarul, a z nieba zeszli nowi ulubieńcy bogów. Nie było czasu... nie było...
Wszystko na wschód od gór przepadło - drzewa przodków, nasi bliscy, dom. Zostaliśmy wygnani z własnej ziemi, ogołoceni ze wszystkiego, co mieliśmy i... na zawsze pozbawieni świętej więzi z naturą. Nic nam już nie pozostało - możemy tylko ruszyć do Meriandos licząc, że naszym dzieciom wiedzie się lepiej niż nam. Nie widzę już potrzeby, aby opisywać tu coś, czego już nie mam.
To mój ostatni wpis. Kończy mi się miejsce i robi się ciemno.
Dobranoc, nieznajomy.
Ten dziennik snów polecił prowadzić mi w ramach ogólnego ćwiczenia.
--- Jesień 83r. Dwudziesty Siódmy dzień Września Dzisiejszej nocy śniły mi się dzieci Wiosenne słońce delikatnie przebijało się rannymi promykami przez gęste korony kwitnących drzew, ptaki śpiewały nam, jakby witając na powrót w rodzinnych stronach. Widziałam nawet niewielkie zwierzęta jak wiewiórki, czy jeże wybiegające na naprzeciw, przyglądające się naszej gromadce jakby próbowały zgadnąć, co też mamy w zamiarze uczynić z tymi dziwnymi rzeczami. Śmiałam się beztrosko, wszak było to jak piękne wspomnienie lasu z czasów młodzieńczych - z czasów polowań po kniejach na grzbietach fenistejskich byków, gdy nie musieliśmy uciekać się do karczowania lasu, ni ciężkiej pracy w polu. Żyliśmy z dnia na dzień, w zgodzie z naturą, nie martwiąc się o sprqwy, których nie rozumieliśmy. Liczyło się tu i teraz i nic więcej nas nie obchodziło. Życie było wtedy o wiele prostsze, oj tak.
Dalej, zmierzając w dół ścieżki, przyciskałam do biodra misę z ubraniami, a malutka Sakaal kurczowo trzymała mnie za rąbek spódnicy wystraszona pohukiwaniem sowy. Haha! Faktycznie znowu wszystko było po staremu! Znowu byłam młodą dziewczyną jak wtedy, gdy tuż po ślubie przenieśliśmy się z głębi lasu w okolice o wiele bardziej przyjazne pracy na roli. Znowu razem zmierzałyśmy do strumyka robić pranie, zbierać zioła, pleść wianki, znowu mój Ivasaar zbierał chrust na opał, podczas gdy Vulre ganiał z wiaderkiem za spłoszonymi ropuchami celem straszenia nimi siostry. Wszak tacy już są chłopcy, prawda? Zamiast pomagać rodzicom wolą wiecznie szukać przygody - bawić w wojnę, włazić na drzew... mój mały urwis.
Tęsknię za nimi to prawda, ale wchodząc w dorosły wiek sami podjęli wybór o życiu w mieście z dala od swoich staruszków. Długo kłóciliśmy się to prawda, długo nie mogłam znieść rozłąki jednak w głebi duszy wiedziałam, że sami muszą zadecydować o swoim przeznaczeniu i wybrać jak chcą spędzić resztę życia. Ciekawe co teraz porabiają? Czy mają co jeść? Czy dbają o higienę, jak im przykazałam? Obiecali mi na Sulona, że będą dbać o siebie nawzajem i nigdy nie zapomną o nas. Mam nadzieję, że gdziekolwiek są i cokolwiek robią, są szczęśliwi i wiedzą, że kochamy ich.
---
Jesień 83r. Siódmy dzień Października We śnie przyszedł do mnie dziadek Byłam w ciemnym gaju, gdzie wysokie, gęsto oplecione drzewa niemal zupełnie tłumiły blask jasnych tarczy księżycowych. Kroczyłam przed siebie niemal po omacku, co rusz podpierając o pnie w strachu, że zaraz potknę się i runę. Czułam się jakby ślepe dziecko błądzące po omacku w progach własnego domu, tak niezdarnie poszukujące pomocnej dłoni, zrozpaczone swoją bezsilnością. Wtem z mroków nocy wyłoniła się ku mnie chuda, trupio blada kończyna niby sama śmierć wyciągająca po mnie ręce - opleciona przez liany, łodygi, porośnięta ciemnym mchem i koniczyną. Bałam się. Część mnie podpowiadała przerażona, żeby wyrwać się czym prędzej, żeby biec byle gdzie, byle dalej, ale... znałam ten zapach tak podobny do rumianku i polnej mięty. Dziadek? Tak, to on! Ten sam! Wprawdzie miał siną twarz, oczy czarne jak kamyki, a ciało wiotkie nienaturalnie, ciasno ściśnięte przez gałązki nand'caleen, pod którym złożyliśmy go oddając w cykl wiecznego kręgu, ale to wciąż był mój dziadek, Tanatar! Jego dłoń w delikatnym ruchu musnęła wierzchem mój policzek odgarniając kilka niesfornych kosmyków. Serce moje rosło, złapałam go oburącz i mocniej przytuliłam do twarzy stęskniona, wtedy poczułam to po raz pierwszy - niepokój. Był zimny jak pierwsze przymrozki, słaby niczym spróchniałe, chore gałęzie, które złamać mógł nawet zbyt mocny powiew wiatru. Smutek ogarnął mnie, a łzy popłynęły mimowolnie.
- Nie smuć się, malutka, nie smuć. - rzekł spokojnie, ciepło jak za dawnych lat - Już za późno na płacz. - wyślizgnął się z uścisku, cofnął dłoń. Pomyślałam, że chce się pożegnać.
- Za późno. - tym razem zabrzmiał inaczej, niż zapamiętałam - Za późno! - krzyknął gniewnie, a dłoń jego z ogromną siłą pochwyciła moje gardło i ścisnęła, aż poczułam, że brak mi tchu. Dusiłam się, piszczałam próbując wydostać się oburącz z żelaznego uścisku, na nic to, na nic.
- Za późno! - znowu zagrzmiał, lecz tym razem jakby boleśnie.
Na chwilę tylko udało mi uchylić oczy i zobaczyłam... zobaczyłam ogień. Bezlitosny, szybko wdrapujący się ku górze po wszelkiej roślinie. Opalał skórę, parzył tak boleśnie! Cały las płonął - płonął mój dziadek, a zaraz płonęła i ja. Niemy krzyk wydał się z moich ust, a chwilę później obudziłam się cała zlana potem.
Czym był ten koszmar? Co się dzieje?
--- Jesień 83r. Osiemnasty dzień Października Kolejnej nocy ujrzałam bezmiar wód
Byłam naga i samotna pośrodku nieskończonej mielizny, która niewiele sięgała ponad kostki. Nie było mi zimno, ani ciepło tym bardziej. Nie czułam strachu, ani radości. Po prostu byłam, trwałam, jak w zawieszeniu, a czując przy tym, że wbrew skrępowanej powłoce dusza moja, gdzieś tam wewnątrz, tańczyła lekko jak tancerka cyrkowa na linie zawieszonej nad przepaścią śmiertelności. Noc ciemna jak ciemne są mroki dna morskiego górowała nade mną swym ogromem, swą tajemnicą. Nie poruszyłam się - "Chyba nie powinnam..." - pomyślałam w pierwszym odruchu, lecz oczarowana chwilą, omiotłam spojrzeniem najbliższą okolicę, obróciłam i dopiero zauważyłam, że na niebie nie ma gwiazd. Ani jednej, nawet najmniejszej i dopiero teraz poczułam... nie lęk, nie ból, a przerażenie, jakiego nigdy dotąd nie czułam. Poczęłam dychać ciężko jak dycha ranne zwierze, które chce czym prędzej uciec z sideł myśliwego. Opadłam ciężko na plecy ogarnięta tym niewytłumaczalnym uczuciem, przybita przez niedoskonałość własnych reakcji, przez strach charakterystyczny tylko żyjącym.
Wtedy go ujrzałam. Oto Sulon przemierzał nieboskłon na grzbiecie potężnego
Anadürine, a dalej zanim patroni Fenisteii gnali na innych wierzchowcach, z których części nie widziałam nigdy wcześniej - jedno jak zjawa prześwitujace, inne niczym ogromny wąż, inne jeszcze jak gryf, ale wyraźnie z inną barwą upierzenia. Byli tam wszyscy - na samym przodzie, tuż za ojcem Sakir i Ukir w zbrojach z kory drzewnej i kamienia, w chełmach z jesiennych liści splecionych pajęczyną. W ich rękach: łuk, tak piękny jak horyzont wzgórz - zgrabny, falujący, skąpany w blasku wschodzącego słońca; i miecz długi, potężny, lśniący jak rybie łuski na dnie rzeki. Dalej za orędownikami wojny gonił Loliusz zamiast odzienia obrastający w przeróżne dobra natury - owoce, mchy, grzyby, trawy wszelakie, a we włosach długich jego płatki kwiatów, tuż obok niego, Tenatir. Zbroja jego lśniła złotem i klejnotami na firmamencie jakby słońce przemierzajace codzienną drogę od brzasku do zmierzchu. Był siwy, prawie białowłosy, miał długą, sięgającą pasa brodę, a w jej połaciach kryły się ptaki i pomniejsze żyjątka. Na końcu orszak zamykały dwie siostry - Kariila i Osurela. Kariila w sukni z kłosów pszenicy i gorsecie z ziaren ułożonych na wzór złożony jakby malarskie arcydzieło malowane drobnymi ruchami pędzla. Osurela jako jedyna była naga, lecz nie umniejszało to jej wdziękowi, wręcz przeciwnie. Talia jej niczym strumyk wijący się delikatny na nierównościach ziemi, piersi pełne, obfite przypominające dojrzały owoc, usta delikatne jak delikatny jest pocałunek kochanka, a skóra przy tym biła młodością, ciepłem życia.
Zauroczona tym widokiem krnąbrnie chciałam dojrzeć, póki mogę oblicze stworzyciela wszystkich elfów, lecz gdy poruszyłam głową dostrzegłam tylko jak patron strzelców, naciąga na cięciwę cienką jak babie lato strzałę olśniewająco białą, promieniującą. Czy to była... gwiazda? Spadająca w moim kierunku w oślepiającym blasku?
Ocknęłam się nagle, ale przez resztę nocy nie mogłam zmróżyć oka. Trzęsłam się... chyba z zimna.
--- Jesień 83r. Pierwszy dzień Listopada Śniłam dzisiaj o samotności Biegnąc co tchu przez gęsty las panicznie szukałam ucieczki przed nieokreślonym niebezpieczeństwem. Noga za nogą, oddech za oddechem instynktownie oddalałam się od zagrożenia, które zdaje się czyhało tuż za moimi plecami. Przewróciłam się. Wstałam, znowu biegłam. Przeskoczyłam ostatni konar na swojej drodze i... stanęłam w miejscu. Ciężko dychałam, ale uczucie strachu odpuszczało. Byłam... bezpieczna?
Nie. Po prostu sama. Opuszczona.
--- Jesień 83r. Ostatni dzień Listopada Ja nie mam już snów Sulon porzucił swe dzieci - porzucił nas, tak jak my porzuciliśmy go dawno temu przez zaprzeczenie swej naturze - odwróciliśmy się od niego i spotkała nas zasłużona kara. Nadal nie wiem jak to się stało, ale chyba tylko cudem, że uszliśmy z życiem przed tragedią Nocy Spadających Gwiazd, gdy straszliwe ciemności zapanowały na ziemiach Herbii, gdy trwożąc śmiertelników zagasł i ciepły Mimbra, i lodowaty Zarul, a z nieba zeszli nowi ulubieńcy bogów. Nie było czasu... nie było...
Wszystko na wschód od gór przepadło - drzewa przodków, nasi bliscy, dom. Zostaliśmy wygnani z własnej ziemi, ogołoceni ze wszystkiego, co mieliśmy i... na zawsze pozbawieni świętej więzi z naturą. Nic nam już nie pozostało - możemy tylko ruszyć do Meriandos licząc, że naszym dzieciom wiedzie się lepiej niż nam. Nie widzę już potrzeby, aby opisywać tu coś, czego już nie mam.
To mój ostatni wpis. Kończy mi się miejsce i robi się ciemno.
Dobranoc, nieznajomy.
Septo
Spoiler:
Wojna, jedna z najpotężniejszych sił zmieniających życie zwykłych mieszkańców. Tym razem opowiedzmy o losach mieszkańców Fenistei. Leśne elfy bo tak zwano tą niegdyś dumną rasę, zamieszkiwały od niepamiętnych czasów obszar na wschód od Keronu. Pomińmy jednak lata wojny i kształtowania się ich społeczności. A skupmy na początku końca.
W 81 roku trzeciej ery dochodzi do konfliktu pomiędzy Keronem, ojczyzną leśnych elfów Fenisteią. Wojna ta wybuchła z powodów politycznych, wszystko to za sprawą wizji bogactw Krasnoludów. Zamknięci w Turionie po dziewiętnastu latach byli wstanie wydostać się na zewnątrz. Sprawiało to że pomoc krasnoludom za złoto była wyjątkowo opłacalna. Właśnie o wykorzystanie tej sytuacji rozpoczął się konflikt. Najpierw spokojny, zwykła rywalizacja o to kto dostarczy Krasnoludom towary których brakowało im przez długie lata. Dochodziło do prostych incydentów aż nieopłacenie cła w Heliar przelało czarę goryczy. W końcu jednak chciwość sprawiła że doszło do regularnej wojny, przygranicznej. Toczyła się ona na granicy wschodniej prowincji Keronu. Meriandos bo tak zwie się tutejsze miasto było bardzo ważnym punktem w tej wojnie. Nienawiść do elfów w tamtym rejonie szerzyła się w szybkim tempie. Szerząc nieufność względem elfów w tamtym rejonie. Nic nie zapowiadało jednak tego co miało dopiero nadejść. Wojna graniczna toczyła się dwa lata. Bez przewagi po żadnej stronie. Aż do pamiętnej nocy.
Noc Spadających Gwiazd, tak nazwano to zajście, mało kto wiedział co naprawdę się wydarzyło. Jedno było pewne, ojczyzna Elfów była utracona, niezdatna do życia. Elfy obwiniały tym zajściem samego Sulona który to też miał odwrócić się od swoich dzieci. Rozpoczął się exodus którego nikt się nie spodziewał. Jeszcze do niedawna toczyła się wojna z elfami, na skutek tych wydarzeń w końcu się zakończyła. Leśne elfy potrzebowały jednak nowego domu, najprostszym rozwiązaniem wydawały się okolice Meriandos. Były to znajdujące się niedaleko ich starego domu żyzne tereny, zamieszkiwane prze Ludzi i Niziołków. Istniał jednak pewien problem, to właśnie tam za ich sprawą toczyła się wojna sprawiło to że ich nowy dom był wyjątkowo nieprzychylny dla nich. Sprawiało to że byli tam co najmniej niechciani. Tym którzy pozostali czasem kończyli jako ofiary samosądu. Jednak nie wszyscy, wszystko zależało od szczęścia ale i rejonu. Dalej od granicy z elfami jak na ironię ludzie mniej nienawidzili elfów, zwyczajnie nie mając osobistych strat z ich powodu. Panująca w samym mieście klątwa zdecydowanie nie poprawiała sytuacji elfów.
Leśne elfy podzieliły się na wiele grup, w tym również na jedną grupę która ruszyła do Nowego Hollar. Mimo tego że obie rasy były elfami to również i w tym wypadku wystąpiła niechęć. Nie były to być może prześladowania jakie występowały w innych krainach. Jednak należało pamiętać o tym że Wysokie elfy w głębi serca uważały Leśne elfy za dzikie, nieczyste i splugawione. W szczególności biorąc pod uwagę to co stało się z ich ojczyzną. Na domiar złego wydarzenia które miały nadejść jeszcze bardziej utwierdziły Wysokie elfy w przekonaniu że ich bracia są przeklęci.
Kolejną grupą były elfy które udały się do Hollar, miasta w którym odmówiono zapłacenia cła. Miasto to przyjęło sporą liczbę imigrantów którzy podjęli się wyprawy na Archipelag, ziemi obiecanej. Reszta elfów postanowiła jednak pozostać w mieście, co okazało się zgubne w skutkach. Miasto przepada przygniecione skutkami Zderzenia Mimbry i Zarula. Zostaje to uznane za kolejny objaw, tego iż Leśne Elfy są przeklęte. Nieprzychylność względem leśnych elfów wzrosła na wieść o tym co stało się z Hollar. Wysokie elfy zwyczajnie chciały się pozbyć wszelakich problemów. Być może i nie przejawiało się to bezpośrednio na działania władzy, jednak Leśne Elfy odczuwały to na własnej skórze.
Kolejnym miejscem do którego mogły się udać elfy było największe miasto Keronu zwane Oros. Właśnie tam leśne elfy szukały ratunku. Doszło tam do jednak wyjątkowej katastrofy, którą wiązano po części również i z ich przybyciem. Propaganda głosiła że za incydentem stali magowie nieludzie. Z racji zamieszek zaś Elfy zmuszone były do ucieczki. Niektóre zginęły, inne przetrwały w ukryciu. Bardziej sławnymi ofiarami była Elfia rodzina z długoletnią tradycją magiczną, która została nago spalona na stosie. Były też miejsca do których elfy nie starały się udać jak ogarnięte plagą Qerel, nieliczne naiwne leśne elfy które się tam udały, trafiały zazwyczaj do nie najlepszych warunków umierając z racji plagi. Kolejnym takim miejscem było ujście które to też znajduje się pod okupacją, a samo dotarcie do środka było wręcz niemożliwe. Saran Dun również nie było miejscem gdzie miło przyjmowano elfy które jeszcze niedawno toczyły wojnę z Kerionem.
Wydarzenia te sprawiły że elfy nie pozostawały w sporej grupie, zamiast tego rozproszyły się po świecie, zamieszkując najczęściej jakieś mniejsze wioski gdzie bywało zazwyczaj spokojnie. Choć i te względnie bezpieczne peryferie w niektórych rejonach okazały się śmiertelną pułapką. Pomiędzy Saran Dun a Nowym Hollar wybuchła plaga, nieurodzaju. Mieszkańcy dotknięci plagą dość szybko podłapali tonację w której to Elfy były przeklęte. Dlatego też w tych rejonach Elfy muszą się mieć na szczególnej baczności.
Czy oznaczało to że Leśne Elfy nie zaznały spokoju? Nie było to prawdą, części elfów poszczęściło się trafiając w bezpieczne okolice niedotknięte przez plagi. Nie wszyscy też ludzie nienawidzili elfów co sprawiało że mieli oni szansę przetrwać. Szczególnie na prowincjach niezagrożonych plagami czy tez atakami potworów. Nie znaczyło to jednak że znalazły nową ojczyznę. Rozproszone i zdziesiątkowane Leśne elfy poszukiwały nieustannie coraz to nowej nadziei na lepsze jutro. Część z nich jednak zaaklimatyzowała się, a nawet i udało się im założyć kilka wiosek w różnych miejscach świata. Czasem też poformowały one grupy bandytów mszcząc się za odrzucenie jakie je spotkało z każdej strony. Sprawiając że życie innych elfów stawało się jeszcze trudniejsze.
Nawet mimo gniewu Sulona Leśne elfy trafiły pod skrzydła nowej pani, Kirin. Zwiastowało to jakąś przyszłość dla ich rasy, choć ciężko powiedzieć jak zakończą się ich losy.
W 81 roku trzeciej ery dochodzi do konfliktu pomiędzy Keronem, ojczyzną leśnych elfów Fenisteią. Wojna ta wybuchła z powodów politycznych, wszystko to za sprawą wizji bogactw Krasnoludów. Zamknięci w Turionie po dziewiętnastu latach byli wstanie wydostać się na zewnątrz. Sprawiało to że pomoc krasnoludom za złoto była wyjątkowo opłacalna. Właśnie o wykorzystanie tej sytuacji rozpoczął się konflikt. Najpierw spokojny, zwykła rywalizacja o to kto dostarczy Krasnoludom towary których brakowało im przez długie lata. Dochodziło do prostych incydentów aż nieopłacenie cła w Heliar przelało czarę goryczy. W końcu jednak chciwość sprawiła że doszło do regularnej wojny, przygranicznej. Toczyła się ona na granicy wschodniej prowincji Keronu. Meriandos bo tak zwie się tutejsze miasto było bardzo ważnym punktem w tej wojnie. Nienawiść do elfów w tamtym rejonie szerzyła się w szybkim tempie. Szerząc nieufność względem elfów w tamtym rejonie. Nic nie zapowiadało jednak tego co miało dopiero nadejść. Wojna graniczna toczyła się dwa lata. Bez przewagi po żadnej stronie. Aż do pamiętnej nocy.
Noc Spadających Gwiazd, tak nazwano to zajście, mało kto wiedział co naprawdę się wydarzyło. Jedno było pewne, ojczyzna Elfów była utracona, niezdatna do życia. Elfy obwiniały tym zajściem samego Sulona który to też miał odwrócić się od swoich dzieci. Rozpoczął się exodus którego nikt się nie spodziewał. Jeszcze do niedawna toczyła się wojna z elfami, na skutek tych wydarzeń w końcu się zakończyła. Leśne elfy potrzebowały jednak nowego domu, najprostszym rozwiązaniem wydawały się okolice Meriandos. Były to znajdujące się niedaleko ich starego domu żyzne tereny, zamieszkiwane prze Ludzi i Niziołków. Istniał jednak pewien problem, to właśnie tam za ich sprawą toczyła się wojna sprawiło to że ich nowy dom był wyjątkowo nieprzychylny dla nich. Sprawiało to że byli tam co najmniej niechciani. Tym którzy pozostali czasem kończyli jako ofiary samosądu. Jednak nie wszyscy, wszystko zależało od szczęścia ale i rejonu. Dalej od granicy z elfami jak na ironię ludzie mniej nienawidzili elfów, zwyczajnie nie mając osobistych strat z ich powodu. Panująca w samym mieście klątwa zdecydowanie nie poprawiała sytuacji elfów.
Leśne elfy podzieliły się na wiele grup, w tym również na jedną grupę która ruszyła do Nowego Hollar. Mimo tego że obie rasy były elfami to również i w tym wypadku wystąpiła niechęć. Nie były to być może prześladowania jakie występowały w innych krainach. Jednak należało pamiętać o tym że Wysokie elfy w głębi serca uważały Leśne elfy za dzikie, nieczyste i splugawione. W szczególności biorąc pod uwagę to co stało się z ich ojczyzną. Na domiar złego wydarzenia które miały nadejść jeszcze bardziej utwierdziły Wysokie elfy w przekonaniu że ich bracia są przeklęci.
Kolejną grupą były elfy które udały się do Hollar, miasta w którym odmówiono zapłacenia cła. Miasto to przyjęło sporą liczbę imigrantów którzy podjęli się wyprawy na Archipelag, ziemi obiecanej. Reszta elfów postanowiła jednak pozostać w mieście, co okazało się zgubne w skutkach. Miasto przepada przygniecione skutkami Zderzenia Mimbry i Zarula. Zostaje to uznane za kolejny objaw, tego iż Leśne Elfy są przeklęte. Nieprzychylność względem leśnych elfów wzrosła na wieść o tym co stało się z Hollar. Wysokie elfy zwyczajnie chciały się pozbyć wszelakich problemów. Być może i nie przejawiało się to bezpośrednio na działania władzy, jednak Leśne Elfy odczuwały to na własnej skórze.
Kolejnym miejscem do którego mogły się udać elfy było największe miasto Keronu zwane Oros. Właśnie tam leśne elfy szukały ratunku. Doszło tam do jednak wyjątkowej katastrofy, którą wiązano po części również i z ich przybyciem. Propaganda głosiła że za incydentem stali magowie nieludzie. Z racji zamieszek zaś Elfy zmuszone były do ucieczki. Niektóre zginęły, inne przetrwały w ukryciu. Bardziej sławnymi ofiarami była Elfia rodzina z długoletnią tradycją magiczną, która została nago spalona na stosie. Były też miejsca do których elfy nie starały się udać jak ogarnięte plagą Qerel, nieliczne naiwne leśne elfy które się tam udały, trafiały zazwyczaj do nie najlepszych warunków umierając z racji plagi. Kolejnym takim miejscem było ujście które to też znajduje się pod okupacją, a samo dotarcie do środka było wręcz niemożliwe. Saran Dun również nie było miejscem gdzie miło przyjmowano elfy które jeszcze niedawno toczyły wojnę z Kerionem.
Wydarzenia te sprawiły że elfy nie pozostawały w sporej grupie, zamiast tego rozproszyły się po świecie, zamieszkując najczęściej jakieś mniejsze wioski gdzie bywało zazwyczaj spokojnie. Choć i te względnie bezpieczne peryferie w niektórych rejonach okazały się śmiertelną pułapką. Pomiędzy Saran Dun a Nowym Hollar wybuchła plaga, nieurodzaju. Mieszkańcy dotknięci plagą dość szybko podłapali tonację w której to Elfy były przeklęte. Dlatego też w tych rejonach Elfy muszą się mieć na szczególnej baczności.
Czy oznaczało to że Leśne Elfy nie zaznały spokoju? Nie było to prawdą, części elfów poszczęściło się trafiając w bezpieczne okolice niedotknięte przez plagi. Nie wszyscy też ludzie nienawidzili elfów co sprawiało że mieli oni szansę przetrwać. Szczególnie na prowincjach niezagrożonych plagami czy tez atakami potworów. Nie znaczyło to jednak że znalazły nową ojczyznę. Rozproszone i zdziesiątkowane Leśne elfy poszukiwały nieustannie coraz to nowej nadziei na lepsze jutro. Część z nich jednak zaaklimatyzowała się, a nawet i udało się im założyć kilka wiosek w różnych miejscach świata. Czasem też poformowały one grupy bandytów mszcząc się za odrzucenie jakie je spotkało z każdej strony. Sprawiając że życie innych elfów stawało się jeszcze trudniejsze.
Nawet mimo gniewu Sulona Leśne elfy trafiły pod skrzydła nowej pani, Kirin. Zwiastowało to jakąś przyszłość dla ich rasy, choć ciężko powiedzieć jak zakończą się ich losy.
Spoiler:
Encyklopedia Augusta Hollarskiego - lokalnego badacza, uznanego antropologa, samozwańczego kolekcjonera obczyzny i zapomnianych obyczajów. Prekursor obserwacji uczestniczącej w Kerońskiej Gildii Eksploratorów. Tradycyjnymi metodami zebrał wiele tekstów dot. kultury Fenistei. Drugie tyle - napisał sam, zwieńczając to wszystko ożenkiem z Leśną Elfką. Po przejściu na emeryturę, przygotował rękopis zdecydowanie biorący stronę Leśnych Elfów. Pierwszy szkic zachował się pod następującą postacią:
Z dedykacją mojej Myriani i dzieciom
Aktualna liczebność populacji Leśnych Elfów w III Erze to, zasadniczo, równia pochyła. Niezależnie od przyjętego dyskursu, ich sytuacja jest cięższa, niż kiedykolwiek w historii. Na potrzeby opisu współczesnych dziejów wymierającej cywilizacji, przyjęte stanowisko dąży do jak największego obiektywizmu. Pomija marginalne zjawiska i chlubne wyjątki, a skupia się na subiektywnie postrzeganych normach i ogólnych trendach.
Dla porządku, wspomnieć należy o latach 83-87 w III erze. Wydarzenia katastroficzne dla społeczeństwa Leśnych Elfów, bezpośrednio przyczyniły się do rozbicia dotychczasowych struktur gospodarczych, społecznych i politycznych. Dla pogłębienia wiedzy na temat ówczesnej historii Fenistei, sugeruje się następujące lektury: Noc Spadających Gwiazd, Noc Spadających Gwiazd - rewizja, Archipelag a lata 83-85, Tajemnicze Życie Leśnych, Społeczeństwa w diasporze tom 3 - Leśne Elfy, Społeczeństwa w diasporze tom 7 - Centralny Keron a inkluzja społeczna. Wszystko to powinno jasno nakreślić, w jakiej sytuacji znajdują się teraz wszyscy ci, którzy pozostali na kontynencie.
W 89 roku III ery, pierwszym i najważniejszym problemem Leśnych jest gospodarka.
W kontakcie z działaniami wojennymi, społeczeństwo staje bowiem przed prostymi (a jednocześnie tragicznymi) wyborami. Zostać na swoim własnym terenie, znaczy lata wyrzeczeń i dosłownej walki(!) o każdy żyzny centymetr ziemi. Zwłaszcza, kiedy chodzi o ludzi prostych i profesją przywiązanych do domostwa - rolników, hodowców, sadowników.
Leśnym nie dane było podjąć decyzji o emigracji. Cała cywilizacja została dwukrotnie przesiedlona, na skutek apokaliptycznych katastrof. Wpłynęło to bezpośrednio na ich styl życia, praktycznie likwidując ich dotychczasowe mocne zakorzenienie w folklorze. Lokalne tradycje trwają więc tylko w opowieściach, bez odpowiednich warunków do praktykowania nie-tak-dawnych obrzędów.
Znaczący odsetek tych, którzy pozostali na kontynencie, prowadzi teraz semi-nomadyczny styl życia. Rodzinne uprawy zastąpiły teraz proste zlecenia, ciągnące całe rodziny od wsi do wsi. Tam, gdzie potrzeba pracowników sezonowych i fizycznych, przedsiębiorcy nie wahają się korzystać z usług Leśnych. Choć często nie jest to najsilniejszy z dostępnych pracowników, to ich wynagrodzenie wciąż jest drastycznie niższe, niż jakiejkolwiek innej rasy. Szerokim echem odbija się tu wojna z Keronem. Zarówno wyższe instancje, jak i prosta tłuszcza, deprecjonują zdolność Leśnych jako pełnoprawnego pracownika. Zdarzają się sytuacje, gdzie - na mocy lokalnych ustaw - odbierają im status pełnoprawnego obywatela! Zasłonę milczenia należy opuścić na skandaliczne, krwawe akty linczów i samosądów. Tłuszcza, jak zwykle żądna krwi, regularnie reaguje w ten sposób na nowych sąsiadów. Przykłada się to tylko do utrwalenia nomadycznego, niespokojnego trybu życia.
Jako podręcznikowy przykład niższej klasy społecznej, rozproszone grupy Leśnych raczej nie integrują się ani między sobą, ani z lokalnymi społecznościami. Dopiero kolejne pokolenia wskazują na pewien stopień asymilacji, przejęcia wzorców i realnej partycypacji w obcej gospodarce. Potwierdza to jednak tylko ten element badań, w których jasno wskazane jest - cywilizacja bez własnego domu, zagrożona jest zupełnym rozmyciem się w kulturze gospodarza. Tragiczny los tych, których kulturę tak umiłowałem w życiu zawodowym, jak i prywatnym. Znaczącym dla tej introdukcji jest...
Z dedykacją mojej Myriani i dzieciom
Aktualna liczebność populacji Leśnych Elfów w III Erze to, zasadniczo, równia pochyła. Niezależnie od przyjętego dyskursu, ich sytuacja jest cięższa, niż kiedykolwiek w historii. Na potrzeby opisu współczesnych dziejów wymierającej cywilizacji, przyjęte stanowisko dąży do jak największego obiektywizmu. Pomija marginalne zjawiska i chlubne wyjątki, a skupia się na subiektywnie postrzeganych normach i ogólnych trendach.
Dla porządku, wspomnieć należy o latach 83-87 w III erze. Wydarzenia katastroficzne dla społeczeństwa Leśnych Elfów, bezpośrednio przyczyniły się do rozbicia dotychczasowych struktur gospodarczych, społecznych i politycznych. Dla pogłębienia wiedzy na temat ówczesnej historii Fenistei, sugeruje się następujące lektury: Noc Spadających Gwiazd, Noc Spadających Gwiazd - rewizja, Archipelag a lata 83-85, Tajemnicze Życie Leśnych, Społeczeństwa w diasporze tom 3 - Leśne Elfy, Społeczeństwa w diasporze tom 7 - Centralny Keron a inkluzja społeczna. Wszystko to powinno jasno nakreślić, w jakiej sytuacji znajdują się teraz wszyscy ci, którzy pozostali na kontynencie.
W 89 roku III ery, pierwszym i najważniejszym problemem Leśnych jest gospodarka.
W kontakcie z działaniami wojennymi, społeczeństwo staje bowiem przed prostymi (a jednocześnie tragicznymi) wyborami. Zostać na swoim własnym terenie, znaczy lata wyrzeczeń i dosłownej walki(!) o każdy żyzny centymetr ziemi. Zwłaszcza, kiedy chodzi o ludzi prostych i profesją przywiązanych do domostwa - rolników, hodowców, sadowników.
Leśnym nie dane było podjąć decyzji o emigracji. Cała cywilizacja została dwukrotnie przesiedlona, na skutek apokaliptycznych katastrof. Wpłynęło to bezpośrednio na ich styl życia, praktycznie likwidując ich dotychczasowe mocne zakorzenienie w folklorze. Lokalne tradycje trwają więc tylko w opowieściach, bez odpowiednich warunków do praktykowania nie-tak-dawnych obrzędów.
Znaczący odsetek tych, którzy pozostali na kontynencie, prowadzi teraz semi-nomadyczny styl życia. Rodzinne uprawy zastąpiły teraz proste zlecenia, ciągnące całe rodziny od wsi do wsi. Tam, gdzie potrzeba pracowników sezonowych i fizycznych, przedsiębiorcy nie wahają się korzystać z usług Leśnych. Choć często nie jest to najsilniejszy z dostępnych pracowników, to ich wynagrodzenie wciąż jest drastycznie niższe, niż jakiejkolwiek innej rasy. Szerokim echem odbija się tu wojna z Keronem. Zarówno wyższe instancje, jak i prosta tłuszcza, deprecjonują zdolność Leśnych jako pełnoprawnego pracownika. Zdarzają się sytuacje, gdzie - na mocy lokalnych ustaw - odbierają im status pełnoprawnego obywatela! Zasłonę milczenia należy opuścić na skandaliczne, krwawe akty linczów i samosądów. Tłuszcza, jak zwykle żądna krwi, regularnie reaguje w ten sposób na nowych sąsiadów. Przykłada się to tylko do utrwalenia nomadycznego, niespokojnego trybu życia.
Jako podręcznikowy przykład niższej klasy społecznej, rozproszone grupy Leśnych raczej nie integrują się ani między sobą, ani z lokalnymi społecznościami. Dopiero kolejne pokolenia wskazują na pewien stopień asymilacji, przejęcia wzorców i realnej partycypacji w obcej gospodarce. Potwierdza to jednak tylko ten element badań, w których jasno wskazane jest - cywilizacja bez własnego domu, zagrożona jest zupełnym rozmyciem się w kulturze gospodarza. Tragiczny los tych, których kulturę tak umiłowałem w życiu zawodowym, jak i prywatnym. Znaczącym dla tej introdukcji jest...
Ernoth
Spoiler:
Pamiętnik Elfa, Anonim.
Zbiegliśmy. Bo i co mieliśmy robić? Bez jedzenia, wody, wszystko co mieliśmy zostało w naszym lesie, w naszym sanktuarium. Teraz każdy z nas miał jedynie ubranie na grzbiecie i bolące stopy. Niektórzy szczęśliwcy mieli wozy, inni torby z kosztownościami czy jedzeniem. Na początku dzieliliśmy się jak mogliśmy, ale było nas po prostu zbyt dużo. Od głównej fali zaczęły odbijać małe grupki. Ci którzy zrozumieli wcześniej, odeszli wcześniej, Ci którzy nie zrozumieli, umarli z głodu. Ja byłem jednym ze szczęśliwców.
***
Uciekliśmy do Keronu. Do przeklętego Keronu. Bo i gdzie mieliśmy uciekać? Duża grupa ponoć podążyła do Heliar. Ja, plus dwadzieścia cztery osoby z mojego sąsiedztwa weszliśmy między góry, próbując przedostać się do Meriandos. Wielki błąd. Nie byliśmy gotowi na taką przeprawę. Mimo że mieliśmy łopatę, gleba była zbyt kamienista, żeby wykopać groby. Niektórzy po prostu padali, i już nie wstawali, inni ulegali wypadkom. Gdy piętnastu nas wyszło z gór, mieliśmy nadzieję tylko na odrobinę chleba i miejsca do spania. Lecz pamięć ludzi, mimo że krótka, jakoś nie pozwalała im na zapomnienie o różnicach między naszymi rasami. Żołdacy przepędzili nas, ledwo postawiliśmy stopę w granicach wioski. Nie zabili nas, ale głód wkrótce miał zrobić to za nich. Sami żyli na elfiej ziemi, ich królestwo zbudowane na elfich fundamentach, a szkoda było im choćby bochenka chleba. Tej nocy napadli nas bandyci. Uciekałem co sił w nogach, było ich zbyt wielu. Przynajmniej tak sobie powtarzam, gdy w nocy nawiedzają mnie wspomnienia. Krzyki mordowanych mężczyzn i dzieci, a także gwałconych kobiet na zawsze zostaną w mojej głowie. Już zawsze na moim sercu będzie ciążył ten głaz.
***
Po jakimś czasie do ludzi doszła wieść o naszej tragedii. Gdy po paru tygodniach wyszedłem z lasu, w oczach chłopów i żołnierzy zamiast otwartej wrogości, wyczuwałem tylko pogardę i obojętność. Byłem zręcznym szewcem, toteż mimo odstających uszu, szybko znalazłem pracę na przedmieściach. Gdy nosiłem uszy pod czapką i nie zwracałem na siebie uwagi, nie różniłem się niczym od dziesiątek innych przechodniów. Dlaczego się ukrywałem? Dlatego że ludzie, jak na pomioty diabła, na mutantów, synów wielu a nie jednego przystało, prześladowali moją rasę na każdym kroku. Nie było dnia, gdy nie widziałem elfiego ciała w rynsztoku, zmasakrowanego, z obciętymi uszami. Od człowieka do zwierzęcia zaprawdę jest bardzo cienka granica, teraz to rozumiem.
***
Mayenne. Dzisiaj ją widziałem. Myślałem, że zginęła w napadzie, ale jak widać bandytom nie było dość jej ciała. Sprzedali ją. Sprzedali ją do burdelu. Moją piękną Mayenne. Podszedłem dzisiaj do niej, nie wierząc własnym oczom. I zanim gbur jej pilnujący mnie odepchnął, w jej pięknych, głębokich, zielonych oczach, w które niegdyś lśniły niczym wesołe gwiazdy, zobaczyłem pustą otchłań. Jak On nas tak może karać!? Jak ten tyran, którego zwaliśmy ojcem, może tak karać wszystkich za grzechy niewielu!? Przecież ona niczemu nie była winna... W mojej głowie wiruje tysiąc myśli, milion pytań i żadnej odpowiedzi. Nie ma już dla mnie nic na tej ziemi, nie ma Boga, nie ma bliskich, nie ma ziemi, drzew, ojczyzny. Jutro przekonam się, czy istnieje niebo. A jeśli tak, pójdę prosto do tego tyrana, który każe się czcić jak Boga, i wytknę mu wszystko. Kupiłem sztylet. Jutro zabiję ją, a potem siebie. Lepsza już śmierć, niż takie życie.
Zbiegliśmy. Bo i co mieliśmy robić? Bez jedzenia, wody, wszystko co mieliśmy zostało w naszym lesie, w naszym sanktuarium. Teraz każdy z nas miał jedynie ubranie na grzbiecie i bolące stopy. Niektórzy szczęśliwcy mieli wozy, inni torby z kosztownościami czy jedzeniem. Na początku dzieliliśmy się jak mogliśmy, ale było nas po prostu zbyt dużo. Od głównej fali zaczęły odbijać małe grupki. Ci którzy zrozumieli wcześniej, odeszli wcześniej, Ci którzy nie zrozumieli, umarli z głodu. Ja byłem jednym ze szczęśliwców.
***
Uciekliśmy do Keronu. Do przeklętego Keronu. Bo i gdzie mieliśmy uciekać? Duża grupa ponoć podążyła do Heliar. Ja, plus dwadzieścia cztery osoby z mojego sąsiedztwa weszliśmy między góry, próbując przedostać się do Meriandos. Wielki błąd. Nie byliśmy gotowi na taką przeprawę. Mimo że mieliśmy łopatę, gleba była zbyt kamienista, żeby wykopać groby. Niektórzy po prostu padali, i już nie wstawali, inni ulegali wypadkom. Gdy piętnastu nas wyszło z gór, mieliśmy nadzieję tylko na odrobinę chleba i miejsca do spania. Lecz pamięć ludzi, mimo że krótka, jakoś nie pozwalała im na zapomnienie o różnicach między naszymi rasami. Żołdacy przepędzili nas, ledwo postawiliśmy stopę w granicach wioski. Nie zabili nas, ale głód wkrótce miał zrobić to za nich. Sami żyli na elfiej ziemi, ich królestwo zbudowane na elfich fundamentach, a szkoda było im choćby bochenka chleba. Tej nocy napadli nas bandyci. Uciekałem co sił w nogach, było ich zbyt wielu. Przynajmniej tak sobie powtarzam, gdy w nocy nawiedzają mnie wspomnienia. Krzyki mordowanych mężczyzn i dzieci, a także gwałconych kobiet na zawsze zostaną w mojej głowie. Już zawsze na moim sercu będzie ciążył ten głaz.
***
Po jakimś czasie do ludzi doszła wieść o naszej tragedii. Gdy po paru tygodniach wyszedłem z lasu, w oczach chłopów i żołnierzy zamiast otwartej wrogości, wyczuwałem tylko pogardę i obojętność. Byłem zręcznym szewcem, toteż mimo odstających uszu, szybko znalazłem pracę na przedmieściach. Gdy nosiłem uszy pod czapką i nie zwracałem na siebie uwagi, nie różniłem się niczym od dziesiątek innych przechodniów. Dlaczego się ukrywałem? Dlatego że ludzie, jak na pomioty diabła, na mutantów, synów wielu a nie jednego przystało, prześladowali moją rasę na każdym kroku. Nie było dnia, gdy nie widziałem elfiego ciała w rynsztoku, zmasakrowanego, z obciętymi uszami. Od człowieka do zwierzęcia zaprawdę jest bardzo cienka granica, teraz to rozumiem.
***
Mayenne. Dzisiaj ją widziałem. Myślałem, że zginęła w napadzie, ale jak widać bandytom nie było dość jej ciała. Sprzedali ją. Sprzedali ją do burdelu. Moją piękną Mayenne. Podszedłem dzisiaj do niej, nie wierząc własnym oczom. I zanim gbur jej pilnujący mnie odepchnął, w jej pięknych, głębokich, zielonych oczach, w które niegdyś lśniły niczym wesołe gwiazdy, zobaczyłem pustą otchłań. Jak On nas tak może karać!? Jak ten tyran, którego zwaliśmy ojcem, może tak karać wszystkich za grzechy niewielu!? Przecież ona niczemu nie była winna... W mojej głowie wiruje tysiąc myśli, milion pytań i żadnej odpowiedzi. Nie ma już dla mnie nic na tej ziemi, nie ma Boga, nie ma bliskich, nie ma ziemi, drzew, ojczyzny. Jutro przekonam się, czy istnieje niebo. A jeśli tak, pójdę prosto do tego tyrana, który każe się czcić jak Boga, i wytknę mu wszystko. Kupiłem sztylet. Jutro zabiję ją, a potem siebie. Lepsza już śmierć, niż takie życie.