Zajazd Pod Wzgórzem

91
POST POSTACI
Arno
Wkraczając do płonącej karczmy mężczyzna zmrużył oczy i odruchowo zasłonił twarz ręką. Potrzebował kilku sekund, żeby nawyknąć do tych skrajnych warunków - wysokiej temperatury, trudności z oddychaniem, czy gęstego dymu. Wnętrze, choć bardzo znajome teraz zdawało się zupełnie inne od tego, jakim je pozostawił. Płomienie trawiły krzesła, stoły, wspinały się po ścianach, aby zająć coraz większe połacie sufitu. Popiół oraz rozżarzone drwa mieszały się w powietrzu przeskakując na kolejne łatwopalne elementy tej części gościńca. Zagrożenia nie stanowili już wyłącznie najeźdźcy, a całe środowisko, do którego tak ochoczo wparował. Po prawdzie wcale nie chodziło tu o przystosowanie się do zaistniałych przeciwności. Koniec końców krążyła w nim krew goblina i człowieka, nie smoka, czy ognistej salamandry. Choć dobrze znał ten żywioł, nie potrzeba było wiele by szybko podzielił los zwęglonych mebli. To, co faktycznie mógł zrobić w tej sytuacji to zaakceptować ją, po czym natychmiast przejść do działania. Musiał się śpieszyć, bo nawet czas postanowił sprzeniewierzyć się przeciwko nim. Każda chwila w tym miejscu mogła wkrótce okazać się tą ostatnią.

Pierwszym co go zaskoczyło była ów czarna jak smoła plama nienaturalnie zawieszona w pustej przestrzeni. Skąd się tu wzięła? Czym była i co winien z nią uczynić?

"Magia?" - pomyślał przelotnie, bo cóż innego?

W normalnych okolicznościach, gdyby natrafił na przeciwnika od razu by o tym wiedział. Obcy zarys sylwetki i wrogie spojrzenie wystarczyłyby mu w zupełności, żeby wywnioskować gdzie bić i kogo. Jakkolwiek w podobnej sytuacji kompletnie nie wiedział, jak powinien się zachować. Miał wszak do czynienia z magami, nie ze zwykłymi rabusiami, dla których szczytem zamysłu taktycznego było uderzenie kupą (dosłownie, bądź w przenośni). Gdy w ruch szły czary, iluzje to tacy jak on mogli zazwyczaj tylko przyglądać się i zastanawiać, czy kolorowe fajerwerki mają go oślepić, powalić, a może zamienić w ślimaka. Stając oko w oko z ciemnością, której winno wszak tu nie być rozważał jej pochodzenie oraz naturę. To więzienie? Efekt zaklęcia ofensywnego? Coś mu podpowiadało, że we wnętrzu tej pustki, mógłby spotkać jednego ze swoich towarzyszy. Być może nawet splątanego walką i w potrzebie, acz skąd miał wiedzieć, czy się nie myli? Co, jeśli w istocie jest to pocisk mocy, który nie dotarł nigdy celu, a on wskakując weń jedynie pomógłby najeźdźcy? Gdyby przez pośpiech oraz nietrafione podejrzenia miał teraz oberwać i paść nieprzytomnym na ziemię wówczas sam potrzebowałby ratunku. Wtem wszystkie wątpliwości przestały mieć znaczenie, rozwiązanie dosłownie pojawiło się znikąd.


Elf, który wylądował u jego stóp był jak spóźniony prezent urodzinowy. Stanowił spore zaskoczenie, acz wywołał szczery, może nawet trochę zbyt szeroki uśmiech na twarzy "jubilata". Arno nie słyną z cierpliwości, bardzo chciał odpakować ten specjalny podarunek, a z pewnością sprawniej by mu poszło, gdyby użył do tego ostrego narzędzia. Tym samym wnet uniósł dłoń zaciśniętą na rękojeści sztyletu zamiarem wbicia go w ślepia parszywej gęby, lecz niespodziewanie szkodnik postanowił wywinąć mu jakiś numer. Wiedziony instynktem mieszaniec nie zatrzymał ręki w powietrzu tylko sięgnął nią dalej za plecy, aby wykonać mostek i tym samym uniknąć ataku. Następnie, o ile wszystko poszłoby po jego myśli szybko odbiłby się od ziemi dłońmi, żeby tym razem wylądować na klęczkach tuż przy najeźdźcy. Wkrótce potem poczęstowałby go dwoma pchnięciami w okolice podbrzusza, gdzie tkanka jest szczególnie miękka. Chciał wówczas wykonać dwa cięcia, które rozwarłby wnętrzności niemilca narażając na uszkodzenie organów, zarazem szybkie wykrwawienie.

Sygn: Juno

Zajazd Pod Wzgórzem

92
POST POSTACI
Qadir
Wszystko wskazywało na to, że większość wiru bitwy pominie Saliha ze względu na nietypowe położenie karlgardczyka. Pomimo zaistniałego bałaganu mag poradził sobie z przynajmniej częściowym ukryciem swej obecności poza zajazdem tuż na skrawku lasu niedaleko traktu. Jedynym znanym mężczyźnie nieszczęściem okazał się tabun koni rozpędzony w kierunku dzikich drzew. Oznaczało to dobitnie, iż będą zmuszeni zdobyć nowe wierzchowce lub pokonać resztę drogi piechotą. Nie wolno zapomnieć o kwestii prowiantu oraz narzędzi, które mogły gdzieś plątać się przy siodłach. Większa strata również dla samego Franko, bo to koszt niebagatelny dla właściciela stadniny. Niemniej nic się nie dało z tym zrobić, skoro zostali tak podle zaskoczeni. Prawdę mówiąc, mogli wyruszyć szybciej, ale podjęli przeciwną decyzję. Jaki był jego stosunek do stanu zdrowia istot z gospody? Uczucia Yasina jak zwykle pozostawały w tyle za rozsądkiem czy logiką, ponieważ najwyraźniej stawiał swe bezpieczeństwo ze zdrowiem nad innych. W ten sposób nadal utrzymywał oddaloną pozycję, a skoro parzystokopytne zwierzęta go nie stratowały, no to nie miał tym bardziej powodu do paniki.

W każdym razie na wstępie skupił swą uwagę na zamieszaniu w obrębie budynku. Hałasów końca nie było, toteż potyczka z napastnikami trwała pewnie w najlepsze. Z powodu osłabienia po kontakcie z demonologiem nadal nie palił się do uczestnictwa w bitwie. Koniec końców odpoczywał w zaciszu natury, doglądając przez jakiś czas zwłok poległych. I wtedy jego oczy wybaczyły coś nadzwyczaj nietypowego, a co wcześniej kompletnie mu umknęło w dobie powodzenia czaru. Jego ubiór… zmienił kolor? - Co do… - Pytająco odezwał się do siebie w myślach Kadeem, przeglądając już uważniej odzienie wierzchnie, lecz nie tylko to. A zatem teleportacja zebrała swe żniwo, szczególnie przy braku pełnej koncentracji czy też magii. Otworzenie przejścia między wymiarami miało prawo wywołać takie skutki uboczne, choć “Pustynny Smok” miał cichą nadzieję, że to jedyna zmiana. No bo przecież garstka cudzej energii nie powinna go przetransformować w podłą kreaturę, prawda? Rathal wykorzystał niewiedzę obywatela Urk-hun? Zastawił na czarnoksiężnika pułapkę? Niemożliwe…

Syn Raaidy po przejrzeniu szaty zaczął bacznie doglądać swych dłoni z resztą przedramienia. Następnie postarałby się znaleźć większą nieco kałużę po zeszłym deszczu. Chodziło o dojrzenie własnego oblicza w odbiciu z tafli brudnej wody. Wymacał także swoje uszy, oczy, policzki… Dosłownie zrobił to ze wszystkim szczególnie przez ubranie. Po prostu człowiek musiał być pewny… czy nadal jest tym, kim się urodził. Kwestię ciał elfów zostawił na później. Nie zapowiadało się z pierwszych oględzin, by ktoś miał nagle powstać z martwych.
Obrazek

Zajazd Pod Wzgórzem

93
POST BARDA
Kamienne pociski, jakie wrogi elf wyrwał spod podłogi, przeleciały na milimetry nad twarzą Arno, który uchylił się w ostatniej chwili. Skała uderzyła we frontową ścianę zajazdu i utworzyła w nim trzy ziejące ogniem wyrwy. Można było sobie tylko wyobrazić, jak skończyłby Verg, gdyby dosięgły one zamierzonego celu. Jego ofiara krzyknęła coś, czego nie zrozumiał, obróciła się na brzuch i próbowała odpełznąć, ale on był szybszy; doskoczył do mężczyzny i zadał mu dwa bezwzględne ciosy w plecy, które odarły go z sił. Elf wrzasnął i skulił się w bólu, ale nie wyzionął jeszcze ducha.
W tym samym momencie kula ciemności zniknęła i Arno otrzymał odpowiedź przynajmniej na część swoich pytań.
Przebity eleganckim, wąskim mieczem, którego rękojeść znajdowała się teraz za jego plecami, a czubek ostrza tuż przed jego klatką piersiową, nieruchomo stał młody Lansion. To jego zaklęcie, użyte najpewniej w formie rozpaczliwej defensywy, zostało właśnie przerwane. Chłopak znieruchomiał, z półotwartymi ustami i szeroko otwartymi oczami wpatrując się w zakrwawiony czubek miecza. W odruchu złapał się za brzuch, ale co mógł zrobić, poza poranieniem sobie dodatkowo dłoni? Kaszlnął, a po jego brodzie spłynęła strużka krwi.
Ktoś krzyknął, ktoś wybiegł, ale pozostali goście karczmy nie mieli dla nich żadnego znaczenia.
- Lansion! - zawołał Voron, jakby mógł imieniem młodzika cofnąć czas. W jego oczach zapłonęła wściekłość, aż rozjarzyły się białym ogniem.
Elf wyszarpnął miecz, a ciało chłopaka osunęło się bezwładnie na ziemię.
- Nie ukryjecie się już - syknął, poprawiając chwyt na broni. - Keli wyśle kolejnych i jeszcze kolejnych, jeśli będzie trzeba.
Kątem oka zielonoskóry dostrzegł nieznaczny ruch ręką, jaki wykonał leżący przed nim i konający w katuszach elf. Zaczął też mówić coś cicho, najpewniej sięgając do resztek swojej mocy, by rzucić jakieś zaklęcie.
Tymczasem ze schodów jednym, wielkim susem zeskoczył tygrys, na którego plecach leżała Tamna. Białowłosa obejmowała zwierzę za szyję, wtulona w nie z całych sił. Wypadli na zewnątrz, poza płonący budynek, elfka zsunęła się na ziemię i usiadła, z przestrachem w niewidzących oczach wsłuchując się w trzask ognia, a tygrys zawrócił, by pobiec znów na górę, po kolejnego z uwięzionych tam magów. Futro drapieżnika było osmalone i nadpalone, a z jego boku sączyła się krew, ale nie ustawał on w swoich działaniach.
Qadir faktycznie dorwał jakąś kałużę, ale nie dostrzegł w niej niczego niepokojącego. Patrzyły na niego te same, ciemne oczy, co zwykle, broda była utrzymana w odpowiednim ładzie, włosy starannie związane, skóra w tym samym odcieniu. Nic nie świadczyło o niczym niepokojącym, jedynie kolor ubrania zmienił się podczas teleportacji.
W oddali dostrzegł za to Tamnę, którą tygrys zrzucił w biegu z grzbietu. Elfka siedziała niecały metr obok jednego z trupów, nie zdając sobie żadnej sprawy z obecności Saliha nieopodal.
Obrazek

Zajazd Pod Wzgórzem

94
POST POSTACI
Arno
Widok przebitego mieczem, martwego Lansiona wstrząsnął Vergiem bardziej niż by się tego spodziewał. Po prawdzie zdębiał na moment i otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, ale żadne słowa nie przechodziły mu przez gardło. Mógł tylko w ciszy obserwować jak mężczyzna żegna się z życiem, jego spojrzenie staje się zamglone, a dusza powoli opuszcza ciało. Zielony myślał tylko o tym, jak niesprawiedliwy los go spotkał. Właściwie prawie nic ich nie łączyło, znali się bardzo krótko i gdyby nie ta mała błyskotka, którą wiele lat temu skradł ze skarbca w Oros zapewne nigdy by się nie spotkali. A jednak Arno czuł... smutek? Gniew? Ciężko mu było nazwać te emocje. Strata kogoś tak młodego jawiła mu się zwykłym okrucieństwem, tanim żartem fortuny. Czym sobie zasłużył ten dzieciak? Przez moment jeszcze rozważał, czy mógł zrobić cokolwiek, aby zapobiec takiemu obrotowi spraw. Skądinąd szybko doszedł do wniosku, że teraz i tak nie miało to żadnego znaczenia. Lansion ich opuścił - takie były fakty.

Pojawienie się Vorona zadziałało na niego otrzeźwiająco. Nagle uświadomił sobie, że wciąż toczą walkę z poplecznikami Keliego i nawet jeśli nie mógł uratować jednego ze swoich towarzyszy to nadal pozostało parę osób, które nie przestały na nim polegać. Chciał wygrać to starcie - jeśli nie dla siebie to dla nich.

"Czyżbym zaczynał się do nich przywiązywać? Uh, bogowie." - świadomość tego, jak zmieniały się jego uczucia względem członków ekspedycji wywoływała dreszcz i pewien stopień zakłopotania. Ostatnim czego chciał było martwienie się o kogoś więcej niż siebie samego. Niemniej, zamiast skupiać się na wewnętrznych przeżyciach, przeniósł swoją uwagę na otoczenie oraz wrogich magów. W profesji, którą się parał mawiano, że niedobity przeciwnik może okazać się tym ostatnim dla nieostrożnego zabójcy. Tym samym miał na względzie dokończenie roboty i ukrócenie żywota elfa, jakkolwiek dopóki pozostawał w zasięgu wzroku dzierżyciela miecza, dopóty mogło nie być to takie proste jakby sobie życzył. Postanowił dokonać małej zmyłki, która przy dobrych wiatrach zakończyłaby to starcie w mgnieniu oka. Ponieważ nadal znajdował się w pozycji klęczącej bez problemu sięgnął prawą ręką do niewielkiego sztyletu schowanego przy kostce, lewą zaś zanurkował do torby w poszukiwaniu magicznej flaszki. Plan, jaki sobie umyślił powodował w nim drobne ukłucie serca bowiem zakładał permanentne rozstanie ze źródłem alkoholu, aczkolwiek w tym przypadku cel uświęcał środki.


Na początek zielony przelał w oba przedmioty część swojej vitae czyniąc z nich dwa ładunki wybuchowe w myśl działania zaklęcia Piętno. Chwilę po tym zakrzyknął w kierunku Vorona:

Kryj się! — wówczas zamierzał dać mu chwilę na reakcje. Nie miało znaczenia, czy w ten sposób ostrzeże przeciwnika, liczyło się tylko to, żeby nie narazić przypadkiem sojusznika. Sedno jego zmyłki bowiem nie leżało w niespodziewanym ataku, lecz w tym, by sprowokować wroga do defensywy nieadekwatnej do nadchodzącego nań zagrożenia. Upewniwszy się, że Voron nie oberwie rykoszetem Arno cisnął zaklętą fiolką w twarz zabójcy Lansiona, zaraz potem rzucił również ostrzem celując właśnie we wspomnianą magiczną flaszkę. Zamiarem rzezimieszka było rozbicie flaszki blisko przeciwnika, wówczas cała jej zawartość powinna rozlać się na jego ciele. Jeśli elf próbowałby zasłonić się mieczem bądź odbić ostrzem pierwszy pocisk efekt mógłby i tak dojść do skutku, gdyż w gruncie rzeczy było to jedynie niewielkie szklane naczynie zawierające niemal pełną beczkę silnego alkoholu. Drugi pocisk rzucony przez mieszańca, jego niewielki sztylet, miał stanowić dodatkowe zabezpieczenie, że mikstura faktycznie zostanie rozbita, a zawartość obleje niemilca. Verg miał również na względzie, iż obrona przed dwoma pociskami, może stanowić pewne wyzwania i nawet jeśli jeden nie dotrze celu to może przynajmniej zrobi to drugi. Tak czy siak, w finalnym etapie planu łotr rzuciłby słowa inkantacji aktywujące zaklęcie eksplozji.

Pożoga!

W idealnym układzie najeźdźca miał zostać najpierw oblany trunkiem, a następnie zarówno fiolka, jak i sztylet powinny eksplodować. Poza wybuchami elfowi groziły odłamki metalu, szkła, przede wszystkim zaś mógłby on stanąć w płomieniach, które podsycane alkoholem byłyby trudne do ugaszenia. Przynajmniej tak to sobie umyślił zielony. W międzyczasie sam przekręciłby ostrza wystające z pleców maga dogorywającego u jego stóp, aby trwale pozbawić go żywota. Przed ewentualnymi skutkami swoich wcześniejszych ataków ochroniłby się z pomocą jego martwego ciała.

Sygn: Juno

Zajazd Pod Wzgórzem

95
POST POSTACI
Qadir
Przeglądnięcie się w kałuży wystarczyło, aby uspokoić człowieka, chociaż na jakiś czas. Pełni efektów ubocznych Salih nie zdoła poznać w ciągu minuty czy dwóch, aczkolwiek przynajmniej część z nich mógł już wykluczyć. Poza zmianą koloru ubioru jego aparycja nie uległa zmianie. Jak w przypadku wewnętrznych zmian organizmu? Trudno powiedzieć na ten moment. Z pewnością coś miało prawo się wydarzyć, choć mag… czuł się jak zwykle? Tak mu się wydawało… Niemniej nie chciał zastanawiać się nad tym dłużej, gdy niebezpieczeństwo nie zostało całkowicie zażegnane. Wpierw otrzepał swoją “nową” szatę z jakiegokolwiek brudu o ile miał taką możliwość. Chciał poza fryzurą zachować jakikolwiek fason. Taki już był. Prezencja miała dla niego znaczenie nawet w dobie walki. Zresztą czy on należał do kasty wojowników, by szukać utarczki? Bynajmniej. Podejście Yasina dało się jasno dojrzeć od chwili teleportowania się na otwartą przestrzeń z dala od wiru tej małej wojny.

Gdy już odzienie wierzchnie wypielęgnował dłońmi w dziczy, ciszę powstałą niedługo od zniknięcia dźwięku kopyt koni przerwał tygrys z elfką na grzbiecie. Nie musiał ich od razu zauważyć, bo łapy zwierzęcia uderzające gwałtownie o grząską ziemię zdradziły mu jasno, że ktoś się zbliża w jego kierunku. Tym samym pozostał na pewien czas w swojej ukrytej pozycji pomimo większej pewności, iż kreatura powstała na skutek polimorfii należała do sojusznika. Po tym, jak transformowany/a czarodziej(ka) opuścił(a) ten teren, Qadir postanowił stopniowo opuścić leśne pielesze. Szelest liści z gałęziami na pewno przywiódł uwagę panny Il’Dorai, toteż powoli zbliżający się karlgardczyk zamierzał dać znać dobitniej o swej obecności, aby starsza od niego kobieta nie pomyślała o potencjalnej pułapce wroga za własnymi plecami. - Nie próbuj strzelać we mnie czymkolwiek. - Zaznaczył stanowczo, podchodząc do najbliższych zwłok. Czarnoskóry wieszcz szturchnął truchło kosturem, który do tej pory służył do oddzielania flory pośród drzew.

Uznał za stosowne stanięcie w wyprostowanej pozycji kawałek dalej od przedstawicielki płci pięknej (mniej więcej metr), tym samym przerywając potencjalną konwersację. Znaczyło to tyle, że nie kontynuował żadnym wartościowym wywodem. W końcu mieli inne zmartwienia na głowie niż kłótnie czy niesnaski, bo elfka uzna postawę śmiertelnika za zbyt wyniosłą lub zwyczajnie nie będzie miała ochoty z nim rozmawiać. Kadeem skoncentrował zmysły przede wszystkim na hałasie dochodzącym z okolic gospody. Nie planował przeszukiwać ciał przeciwników. Czarnoksiężnik pozostał czujnym na jakiekolwiek zmiany w pobliskim otoczeniu. Wciąż skupił się na zachowaniu własnego zdrowia w jak najlepszym stanie.
Obrazek

Zajazd Pod Wzgórzem

96
POST BARDA
Butelka przekoziołkowała przez pomieszczenie, a Arno jak w zwolnionym tempie mógł obserwować każdy kolejny jej obrót. Gdy uniósł sztylet i rzucił nim w jej kierunku, nie było już odwrotu. To nie był cios, jaki mógłby zatrzymać, lub zmniejszyć jego siłę; to nie była cięciwa łuku, jaką można było odpuścić. Jego mała magiczna bomba leciała już w kierunku celu i dopiero w chwili, w której wykrzykiwał słowo wyzwalające wybuch, dostrzegł, że Voron nie zdążył odsunąć się na wystarczający dystans. Może nie wiedział, czego się spodziewać, albo był zbyt skupiony na własnym, kumulowanym zaklęciu, od którego oczy lśniły mu błękitnym blaskiem. Gdy nastąpiła eksplozja, ogień objął ich obu.
Większe obrażenia otrzymał oczywiście ten, którego oblał płonący płyn. Jego krzyki zlały się z krzykami gości i Vorona, choć ten po prostu próbował zerwać z siebie szatę, stanowiącą największy problem. Odłamki przedmiotów, które wybuchły, sterczały zarówno z jego ciała, jak i z ciała wrogiego wojownika, ale to ten drugi zatoczył się do tyłu i padł na ziemię, pierwszy umierając pod odłamkami drewna i kamienia.
Odłamkami drewna i kamienia, które posypały się, gdy mag, leżący pod stopami Arno, zdążył skończyć swoją inkantację i zaklęcie zadziałało. Ostatkiem sił elf utworzył wyrwę w skale, która osunęła się wraz ze sporą częścią zajazdu, grzebiąc zarówno obu poranionych, płonących mężczyzn, jak i zapewne tych, którzy znajdowali się nad nimi, na piętrze - w tym prawdopodobnie tygrysa, który chwilę wcześniej przemknął obok Verga, Rathala, a także Qadira i ten nieszczęsny amulet.
Elf umarł, zanim Arno zdążył przekręcić mu swoje ostrza w plecach; pył opadł, a ogień zaczął dogasać, być może stłumiony przypadkiem którymś z zaklęć, a może po prostu dlatego, że strawił już wszystko, co miał to strawienia. Dym wciąż jednak gryzł w płuca, a wokół rozbrzmiały krzyki, płacze i lamenty. Osuwisko zerwało fragment schodów i przygniotło połowę głównej sali karczmy. I nikt już nie przebiegał obok Verga, ani w jedną, ani w drugą stronę. Walki dobiegły końca i teraz trzeba było poradzić sobie z ich konsekwencjami.

Słysząc kroki zbliżającego się mężczyzny, Tamna wbiła palce w ziemię i Qadir z daleka mógł dostrzec, jak z podłoża wokół niej wynurzają się roślinne pędy, układając się w kształt idealnego koła. Nie wiedziała, kto nadchodził, nie mogła atakować bez wsparcia czyichś oczu, postanowiła więc najwyraźniej w jakiś sposób zabezpieczyć samą siebie. Słysząc jednak głos Saliha, rozluźniła się i obróciła głowę w jego stronę, najpewniej chcąc coś powiedzieć...
Ale zanim zdążyli zamienić choćby jedno konstruktywne słowo, dźwięk osuwającej się skały zagłuszył nie tylko ich słowa, ale także myśli, a Karlgardczyk mógł w bezradności patrzeć, jak fragment zajazdu osuwa się i zapada w sobie, tworząc ziejącą dziurę w dachu. Ogień jednocześnie przygasł, znikając niemal całkowicie i zostawiając po sobie osmaloną, frontową ścianę, a z wewnątrz przestały dobiegać odgłosy walki.
Tamna zerwała się z ziemi i stanęła, wyciągając przed siebie ręce w rozpaczliwym pragnieniu zorientowania się, czego właśnie doświadczyli. Niczego wciąż nie widziała, a niewyćwiczony słuch nie pozwalał jej wyciągnąć jednoznacznych wniosków.
- Co się stało? - spytała, przerażona, robiąc krok w stronę karczmy, potem drugi, ale nie więcej. - Co się właśnie stało?

Spoiler:
Obrazek

Zajazd Pod Wzgórzem

97
POST POSTACI
Arno
Jak oczarowany przyglądał się zainicjowanej eksplozji, a także wszystkim jej następstwom. Przeciwnik stanął w płomieniach tak jak sobie tego życzył, lecz nie trzeba było długo czekać, by uczucie satysfakcji, które w nim zakiełkowało zostało brutalnie zdeptane przez paraliżujący strach. Wbrew bądź co bądź słusznym zamiarom, wbrew ostrzeżeniom ogień sięgną również szaty Vorona. Na ten widok oczy mieszańca otworzyły się szerzej, podczas gdy w blasku ich przekrwionych źrenic odbijał się trawiony żywiołem sojusznik. Chociaż Arno brał pod uwagę podobny scenariusz stając twarzą w twarz z tragicznymi konsekwencjami swoich poczynań zwyczajnie zaniemówił. Gdzieś w środku zdążył już się oskarżyć i zbesztać za cały ten chaos. Najpierw wzniecił pożar, teraz zaś podpalił kogoś, kogo miał przecież wyciągnąć z opresji. Zdążył wspomnieć nawet własne słowa:

"Naszym priorytetem nie jest zabijanie, lecz wyciągnięcie wszystkich członków ekspedycji na zewnątrz..."

Wszystko, co do tej pory zrobił to mordowanie popleczników Keliego, nie pomógł nikomu. Wobec trwogi, która nim owładnęła mógł jedynie patrzeć. Jego własna niekompetencja wprawiła go w taki szok, że zaczął realnie rozważać, czy podejmując się ratunku towarzysza nie przyczyni się do jeszcze większej katastrofy. Co miał uczynić? Zostać? Uciec? Nie chciał tu być. Nie chciał takiego obrotu spraw, ale czy ucieczka w ogóle coś zmieni? Czy jeśli odwróci się i pobiegnie byle dalej poczuje się lepiej? Odpowiedź była oczywista: nie, będzie tylko gorzej. Gorzka prawda zaczynała powoli do niego docierać. Zrozumiał, że aby cokolwiek zmienić będzie musiał podjąć się jakiegoś działania. Zareagować, nawet pomimo strachu. Oprzytomniał. W ułamku sekundy powrócił do siebie, po czym od razu postanowił, że jego priorytetem będzie naprawienie tego, co do tej pory schrzanił.

Voron. — rzucił półgłosem do siebie.


Wnet podążył spojrzeniem za towarzyszem. Zdążył tylko ustalić jego położenie, a następnie unieść rękę, gdy inkantacja umierającego przeciwnika dobiegła końca. Zielony nie do końca rozumiał, co właściwie miało miejsce zaraz potem. Czar wywołał silne drżenie w całym budynku. Wkrótce zaczęły pękać ściany, momentalnie zerwał się strop. Ogrom budulca zwalił się na parter niczym wysoka fala uderzająca o brzeg. Arno odruchowo zasłonił twarz, schylił się oczekując najgorszego. Jego uszu docierała kakofonia dźwięków - krzyków przerażenia, zrywanych belek, walących się kamieni. Nie mógł się ruszyć, a nawet jeśli to w którą stronę? Tumany kurzu przesłoniły mu wizję, pozostało tylko czekać. Nim się zorientował wszystko dobiegło końca. Powoli uniósł powieki. Jedyne co ujrzał to piach unoszący się w powietrzu oraz niewyraźne kształty majaczące gdzieś poza nim.

"Ja... żyję?" — dopiero zauważył, że od jakiegoś czasu wstrzymywał oddech.

Niepewnie postąpił kroku, posuwał się po omacku w nieznanym mu kierunku. Natrafiając stopą na pierwsze zwaliny gruzu pojął, że to, czego doświadczył nie było tylko złudzeniem. W istocie jakimś cudem znalazł się poza zasięgiem zaklęcia, które momentalnie pogrzebało znaczną część budynku - szczęście w nieszczęściu. Udało mu się uniknąć najgorszego, ale co z resztą? Nim zdążył pomyśleć znalazł się na kolanach rozpaczliwie odgarniając gruz w miejscu, w którym jak mu się zdawało powinien znaleźć maga.

Voron! Puella! Rathal! Qadir! — wydzierał się tak głośno jak mógł — Gdzie jesteście?! Odezwijcie się!

Nie zastanawiał się, nie zważał na dotychczasowe rany, czy niebezpieczeństwo zawalenia kolejnego fragmentu elewacji - po prostu kopał. Wpadł w panikę i może to nawet lepiej, bo zamiast zdębieć albo martwić się zanadto zareagował instynktownie. Szybko stracił poczucie czasu. Nie zamierzał przerywać poszukiwań, nawet gdyby jego dłonie miały krwawić i nie zamierzał przestać wykrzykiwać imion członków ekspedycji dopóty, dopóki jego gardło mu na to pozwoli. Gdyby w końcu kogoś odkopał wziąłby tę osobę pod ramię, po czym odciągnąłby w trochę bezpieczniejsze miejsce przed ruinami zajazdu.

Sygn: Juno

Zajazd Pod Wzgórzem

98
POST POSTACI
Qadir
Podejście do sylwetki elfki wiązało się z pewnym ryzykiem, bo przecież nie mogła dostrzec, kto do niej nadchodził od strony kawałka lasu przy głównym trakcie. Niemniej Salih obrał najskuteczniejszą metodę zwaną mową, aby rozpoznała tę personę dobrze. Pomimo znajdowania się technicznie w lepszej sytuacji do obrony mężczyzna nie chciał marnować resztek pokładów energii z kamienia Rathala, a przy tym pojedynkować się ze ślepą córką wcześniej wspomnianego maga. Na dalsze niesnaski przyjdzie jeszcze czas, jeżeli ona sobie tego życzyła. Prawdopodobnie Yasin nie miał ochoty na kontynuowanie tego tematu przy zaistniałym zamieszaniu po bitwie. Zbliżenie się karlgardczyka miało cel bliższego dojrzenia efektów… nieprzemyślanych zaklęć ze strony bezpośrednich uczestników potyczki.

Niemniej oględziny przerwało nagłe zawalenie się górnej elewacji budynku, gdy tylko skrócił odległość do Tamny. Poprzednie hałasy walki nie umknęły uwadze obywatela Urk-hun, aczkolwiek obecnie czarodziej został postawiony przed faktem dokonanym. Izba została doszczętnie zniszczona, a w tym utraciła gości w zapewne makabryczny sposób. Cokolwiek potomkini założycieli Nowego Hollar miała zamiar na początku powiedzieć, musiało poczekać, bo tuż po grzmotnięciu dachu w głąb gospody Qadir głęboko westchnął. Nic za bardzo nie mógł zrobić względem zatrzymania tej tragedii, prawda? Nie mydlił sobie oczu postawą herosa. Ktoś ewidentnie przesadził w magicznej ofensywie, lecz… ten bój miał charakter śmiertelnego. Nie oszczędzali swych sił jak czarnoskóry czarnoksiężnik. - Karczma się zawaliła… Nie dostrzegam żywych… - Zaznaczył wpierw wywiadowczo. Ile miał słuszności? Trudno powiedzieć, bo nie znał stanu ze środka zajazdu. Przekazał kobiecie tyle, ile powiedziały mu jego zmysły. Szybszym krokiem podszedł bliżej frontowych wejść, mając na uwadze pobliskie otoczenie. Nie chciał być wyłącznie zaskoczony z bocznej flanki przez kogokolwiek. Panna Il’Dorai mogła podążać za głosem towarzysza, toteż, uczony nie zaoferował pomocnej dłoni. Całkiem przewidywalne biorąc pod uwagę ich napiętą relację.

I wtedy gdy już oceniał potencjalną próbę otworzenia przejścia u zdewastowanego progu wejścia, posłyszał wołanie pół-goblina z wewnątrz. Rozczarowany wynikiem starcia wizjoner uniósł jedną brew. - Jestem na podwórzu! - Zawtórował mieszańcowi, przyglądając się dalej sporej ilości gruzu przed sobą. Jakie istniały szanse na odgrodzenie strefy ewakuacji przy użyciu tężyzny fizycznej wykładowcy? Wiotkie ciało profesora nie zda się tu za bardzo, ale… być może wspomoże w przejęciu zwłok oraz udzielaniu pierwszej pomocy ocalałym, gdyby tacy się trafili. Oczywiście Arno znów musi odwalić najwięcej. I to od wojownika będzie zależeć, kto znajdzie się na świeżym powietrzu. Ewentualnie ktoś samodzielnie wykaraska się spod rumowiska.
Obrazek

Zajazd Pod Wzgórzem

99
POST BARDA
Krzyki dookoła nie ustawały. Większość gości zdążyła uciec gdzieś w inną część budynku, ale Arno ze swojego miejsca nie był w stanie określić, jak dużo zajazdu runęło i czy wzgórze nie zawaliło się doszczętnie, pod ciężkimi skałami grzebiąc wszystkich tych, którzy chcieli tu tylko odpocząć w drodze do lub z Meriandos. Ci, którzy zostali tutaj, także częściowo zostali zasypani, ale gdy wreszcie czary ustały i zapanował względny spokój, rozpoczęły się nawoływania, wykrzykiwanie imion i czekanie na odpowiedzi - dokładnie takie, jak to, które wyrwało się z piersi Verga.
Rozrzucając fragmenty cegieł i drewniane kawałki zawalonego stropu, przebijał się do miejsca, w którym ostatni raz widział ciemnowłosego elfa. W międzyczasie dotarło do niego wołanie Qadira. Najwyraźniej Karlgardczyk znalazł jakiś sposób wydostania się na zewnątrz, na pewno mniej efektowny, niż wyskakujący przez okno, płonący Arno, ale równie skuteczny. To mogło go nieco uspokoić, przynajmniej w kwestii Tamny, która teraz nie była tam sama.
Za to w pewnej chwili dotarł do niego dźwięk kaszlu i gdy ostrożnie odciągnął fragment belki, pod inną dostrzegł uwięzionego Vorona. Elf opierał się plecami o blat przewróconego stołu, a jego nogi przygniecione były od kolan w dół kawałkiem zapadniętego sufitu. Verga dostrzegł natychmiast; obrócił głowę w jego stronę i stęknął, a choć twarz miał zalaną krwią z płytkich cięć, jakie zadała mu wybuchająca butelka, to w jego oczach błysnęła ulga.
- Rathal mówił, że będziesz sojusznikiem w walce, ale nie uprzedzał, że tak problematycznym - wychrypiał i uśmiechnął się słabo. Elfie zęby błysnęły bielą na tle czerwieni i brudu, który pokrywał jego twarz. - Spokojnie. Panika w niczym nie pomoże. Pomóż mi się wydostać spod tej belki i znajdziemy pozostałych. O ile będę w stanie chodzić.
Jego stoicki spokój był zaskakujący, biorąc pod uwagę stan, w jakim się znajdował. Nic dziwnego, że tak dobrze dogadywał się z Qadirem - trzeba było więcej, niż zawalająca się karczma, żeby wyprowadzić go z równowagi. Mimo to, usta zacisnął w wąską kreskę z bólu, jaki niełatwo było mu ukrywać. Jego nogi równie dobrze mogły być doszczętnie zmiażdżone.

- Nie dostrze... - powtórzyła Tamna, ale nie była w stanie nawet wypowiedzieć tych słów do końca, bo jej głos się załamał. Choć mogło się wydawać, że jej skóra z natury jest już alabastrowo biała i nie istniała szansa, by stała się jaśniejsza, blednąc teraz elfka obaliła tę teorię. W tej chwili już kompletnie wyglądała tak, jakby w jej żyłach nie płynęła krew. Nawet z jej ust odpłynął kolor.
Milczała przez chwilę, a jej oddech stawał się coraz bardziej urywany. Salih spędził z nią już wystarczająco dużo czasu, by z łatwością rozpoznać co robiła: próbowała telepatycznie skontaktować się z ojcem, przekazać mu jakieś wiadomości, zmusić do podniesienia się i wyjścia z karczmy do niej, do swojej córki. Nic takiego jednak nie miało miejsca. Rathal nie pojawił się ani w drzwiach, ani w tym jednym oknie na piętrze, które nie pękło i nie osunęło się razem z dachem.
- Znajdź mojego ojca - poprosiła cicho. - Proszę. Błagam cię. Znajdź go, Qadir.

Zanim jednak mag zdążył rozważyć spełnienie jej prośby, w drzwiach zaczęli pojawiać się powoli ludzie, którzy przetrwali tę sytuację. Kilku przypadkowych cywili, których kojarzył z widzenia z tego poranka lub wczorajszego wieczora, kobieta, która wczoraj ich obsługiwała, dwie płaczące dziewczęta, brodaty mężczyzna ze złamaną ręką. Nikt z nich nie potrzebował pomocy, ale w końcu pojawił się Arno - i ciągnął on za sobą jego ciemnowłosego, elfiego przyjaciela.
Voron podpierał się na jednej nodze, ale druga zwisała bezwładnie i ciągnęła się po ziemi. Nie mógł chodzić i nie miał wystarczająco dużo siły, by wraz z Vergiem szukać pozostałych. Mógł jednak zostać na zewnątrz, razem z Tamną i Qadirem, posiadającym umiejętności lecznicze i wciąż odrobinę magii w rezerwuarze od Rathala. Pytanie tylko, czy Karlgardczyk chciał wykorzystywać go już teraz, nie wiedząc, co z pozostałymi. Złamana, a nawet zmiażdżona noga teoretycznie nie była niczym, co nie mogło poczekać kilku godzin, aż magia Saliha się zregeneruje, prawda?

Gdzieś w oddali słychać było rżenie i poparskiwanie koni, które nie odbiegły zupełnie w las, tylko zatrzymały się gdzieś w zasięgu ich słuchu. Miotła Arno wylądowała przy płocie i stanęła oparta o niego, równo i elegancko, dużo bardziej niezawodna od czworonożnego wierzchowca. Wciąż jeszcze jednak nie wiedzieli, co z resztą. Tamna mamrotała coś pod nosem, wpatrując się niewidzącym spojrzeniem w znajdujący się w opłakanym stanie budynek.

Spoiler:
Obrazek

Zajazd Pod Wzgórzem

100
POST POSTACI
Arno
Przedzierając się przez gruz czuł jak powoli dopada go zmęczenie. Ciągła walka i stres sprawiały, że siły opuszczały go trochę szybciej niż powinny. Mimo to tak jak postanowił już zawczasu nie zamierzał zaprzestać poszukiwań członków ekspedycji. Na szczęście nie musiał długo czekać, by ujrzeć pierwsze wyniki swoich starań. Odrzucając na bok połamane drzwi dostrzegł pod nimi znajomą twarz. Usta mieszańca wykrzywiły się w szczerym uśmiechu, widok towarzysza przywracał mu nadzieję.

Voron! — zakrzyknął może nawet trochę zbyt entuzjastycznie — Ty żyjesz! To znaczy, eee... to oczywiste.

Panika, która dotychczas dyktowała jego poczynaniami teraz wyraźnie zmalała. Po prawdzie czuł ulgę, bo choć sytuacja nadal była poważna, a czas ponownie działał na ich niekorzyść to udało im się poczynić jakieś postępy na drodze wygrzebania z opresji. Arno poświęcił następne minuty na odgarnianie resztek materiału z przygniecionego maga. Robił to w ciszy, jednak myślami był już przy rozważaniach, w jaki sposób powinni kontynuować poszukiwania Rathala, Puelli i w miarę możliwości amuletu. Zielony postanowił, że będzie priorytetyzował życie ponad błyskotkę. Oczywiście kłóciło się to z jego dwojaką naturą, ale rozsądek, którego przeważnie miał jak na lekarstwo, tym razem podpowiadał mu, że jego kompani mogą mieć o wiele mniej czasu niż jakieś zaczarowane świecidełko. Il'Dorai był im przewodnikiem, głosem rozsądku zaś Puella... nie była mu obojętna. Strata tych dwóch istnień stanowiłaby poważny cios dla ich drużyny, mogłaby wręcz rzucić cień na powodzenie całej misji.

Przepraszam, że musiałeś oberwać wtedy rykoszetem, schrzaniłem. Ja, um... nie nawykłem do działania w zespole. — rzekł chwilę po tym, jak zaczęli oddalać się od miejsca, z którego go wyciągnął. Gdyby Voron zerknął teraz na twarz mieszańca zauważyłby lekki rumieniec. Poza wspomnianym "działaniem w zespole" kolejnym, do czego nie zdążył przywyknąć było przepraszanie.


Niedługo później panowie wydostali się poza teren zajazdu wyłaniając się z tumanów kurzu i pyłu. Zielony szedł powoli, bardzo uważał jak stawia kroki, bo nie chciał przewrócić się z kompanem zawieszonym na ramieniu. Gdy zbliżali się do pozostałych ocalałych z katastrofy poczuł w sercu ukłucie radości - dziwne, acz przyjemne uczucie. Obraz Tamny i Qadira całych, bezpiecznych nieco odciążał jego sumienie. Poprzednio, gdy wzywał imię czarnoskórego jegomościa w istocie był zbyt zafrasowany poszukiwaniami, aby uwierzyć własnym uszom. Spodziewał się, że to wyobraźnia płata mu figle, jednak szczęśliwie nie przywidziało mu się. Przez moment zastanawiał się, jak udało mu się tak szybko i bez żadnego szwanku opuścić karczmę, ale uznał, iż nie jest to teraz najważniejsza kwestia. Odłożył te wątpliwości na potem.

Tamna! Qadir! Jesteście cali! — zawołał w ich kierunku.

W miarę jak zbliżali się do tej dwójki Salih mógł odnotować stan Dortrisa, jego zgniecione kończyny, nadpalone szaty, a także wygląd Verga - umorusanego we krwi i brudzie od butów po chustę na szyi. Nim mieszaniec do nich podszedł najpierw ułożył czarodzieja na skraju drogi, opartego o drewniany płot, za którym rozpościerało się zielone pastwisko.

Zostań tutaj, miej oko na Tamne, my poszukamy w tym czasie pozostałych. — nim odszedł zagwizdał przywołując do siebie latającą miotłę — Jeśli sytuacja się skomplikuje możecie skorzystać z tego, żeby odlecieć kawałek w stronę lasu i ukryć się w zaroślach.

Mówił tonem nieznoszącym sprzeciwu, lecz dało się wyczuć, że kieruje nim przede wszystkim troska. Gdzieś w środku zastanawiał się tylko, czy nie przeliczył się oceniając możliwości swoich towarzyszy. Elfka, choć niemal całkiem sprawna z pewnością może mieć problem z lataniem na miotle nie widząc dokąd prowadzi ją ów sprzęt. Pokiereszowany, osłabiony Voron musiałby znaleźć sposób, żeby dosiąść zmiotki albo dać się przez nią ciągnąć przez pole. Żadna z tych wizji nie napawała optymizmem, ale czy mieli jeszcze jakieś inne opcje? Szybko poinformował swego wierzchowca o odpowiedzialności, jaka na nim spoczęła. Wiedział, że gdy ten dzień dobiegnie końca będzie winny miotle wiele czułości, wszak nie mało jej zawdzięczał.


Następnie nasz rzezimieszek zbliżył się do stojącego nieopodal czarodzieja w szatach barwy pomarańczy. Ta zmiana stroju nieco go zaskoczyła, ale nie na tyle, żeby uznał to teraz za istotne. Gdy znalazł się na wyciągnięcie dłoni ujął go za ramię zupełnie nieumyślnie pozostawiając na czystej odzieży duży ślad z krwi i brudu. Nieco zakłopotany zmarszczył brwi, niemniej przemilczał ten afront i miał nadzieję, że stojący przed nim mężczyzna... nie zauważy?

Cieszę się widząc cię w dobrym zdrowiu. — rzucił zdobywając się na słaby uśmiech, choć w jego głosie mogła ukrywać się nutka... irytacji? — Jak udało ci się tak szybko opuścić zajazd? Wiesz co z Rathalem? Widziałeś pannę Sonos? Gdzie mój amulet?

Zamiast czekać na odpowiedzi, mieszaniec potrząsnął głową jakby próbował obudzić się ze snu, a raczej koszmaru.

Nie... to bez znaczenia. Ja i ty musimy tam po nich wrócić. — o ile do Vorona zwracał się z pewną troską, o tyle do Saliha mówił tonem, który wymagał współpracy. W końcu co innego miał teraz uczynić? Zostać z pozostałymi w tym miejscu? Szykować konie do drogi? Na to było już za późno. Ich kompani czekali gdzieś tam pogrzebani pod gruzami. Jeśli pojawią się kolejne karki Keliego ich następne starcie mogłoby okazać się tym ostatnim.


Nim zielony odwrócił się w stronę zajazdu na moment jeszcze przyklęknął obok panny Il'Dorai. Widział jak się trzęsie, jak emocje biorą nad nią górę, a śnieżnobiała cera teraz przybierała blady, niepokojący odcień. Jej puste, nieobecne oczy stanowiły dla niego jasną informację, że próba odzyskania wzroku spaliła na panewce, a wszystko, co udało im się osiągnąć to wzniecenie pożaru, który zagroził niemal wszystkim. Ostrożnie i nie bez wahania wyciągnął do niej rękę, po czym pochwycił jej zimną dłoń. Chciał, aby wiedziała kto do niej mówi i gdzie się znajduje. Mówił spokojnym głosem, powoli:

Tamna, to ja Arno. Jeden z czarnoksiężników Keliego zawalił część zajazdu. Udało mi się wyciągnąć Vorona, ale nadal musimy znaleźć Rathala i Puellę. Wy zostaniecie tutaj, a w razie potrzeby posłużycie się moją latającą miotłą, żeby ukryć się w lesie. W tym czasie ja i Qadir wrócimy, żeby poszukać pozostałych. Niedługo wrócimy, ja... — choć starał się panować nad emocjami, czuł jak zaczyna łamać mu się głos — ...obiecuję ci, że znajdziemy twojego ojca i sprowadzimy go z powrotem. To samo tyczy się Puelli. Obiecuję.

Miał nadzieję, że chociaż trochę ułatwił jej te trudne chwile. Zaraz potem zwrócił się do Saliha.

Chodźmy. — ruszył nie oglądając się za siebie.

Sygn: Juno

Zajazd Pod Wzgórzem

101
POST BARDA
- Mhm. Zauważyłem. Miałeś kilka dni, żeby mnie przed tym ostrzec, szkoda, że nie skorzystałeś - mruknął Voron, siląc się na żart, by jakoś poradzić sobie z niewątpliwie narastającym bólem. Elf miał jednak sporą przewagę nad pozostałymi członkami ekspedycji: był już bezpieczny i przede wszystkim żywy, czego nie dało się powiedzieć o pozostałych. Nie dopóki się ich nie odnajdzie pomiędzy belkami zawalonego zajazdu, przynajmniej. Gdzieś tam znajdowała się Puella i Rathal, a oni mogli tylko modlić się do wszystkich bogów, by ci zechcieli się nad nimi ulitować.
- Co z moim ojcem? - spytała Tamna prosto z mostu, gdy tylko dotarł do niej głos zbliżającego się Arno. - Gdzie jest Rathal Il'Dorai? Gdzie jest mój ojciec?
- Już wyciągają wszystkich ze środka, trwa akcja ratunkowa, spokojnie, Tamna
- odpowiedział jej Voron, choć jego zmartwione spojrzenie wbite było nie w nią, a w osmalone okno na piętrze, nieopodal którego ziała w dachu wielka dziura. Zbyt blisko ich kwater, by móc zachować ten spokój, o którym mówił... ale elfka tego nie widziała. - Rathala i Puelli jeszcze nie ma, ale zaraz się dowiemy co z nimi.
- A Lansion?
- spytała białowłosa po chwili milczenia.
Odpowiedziała jej tylko cisza, bo nawet Voron nie miał na to przygotowanych odpowiednich słów. Kobieta zrozumiała natychmiast; zacisnęła dłonie na materiale swojej bluzki, mnąc ją na środku klatki piersiowej. Nie mieli prawa narzekać - jedna ofiara przy pozbawieniu życia całej grupy wysłanej za nimi przez Ignaza, to był imponujący wynik. Nie zmieniało to jednak faktu, że strata kogoś tak młodego i im potrzebnego mogła być bolesna.
Ciężko stwierdzić, czy słowa Verga uspokoiły ją, czy też nie. Obróciła głowę w jego stronę i wbiła w niego niewidzące spojrzenie, nie uciekając od dotyku. I może to był błąd - była w stanie ukrywać swoje skrajne przerażenie pod maską zwyczajnego strachu i zmartwienia, gdy trzymało się od niej standardowy dystans. Ale Arno chwycił ją za rękę, lodowato zimną i drżącą jak osika. Z bliska słyszał, jak kobieta w panice walczy z urywanym oddechem i zapewne gdyby jej wzrok działał bez zarzutu, miałaby teraz mroczki przed oczami. Cała jej duma, cała potrzeba udowodnienia czegokolwiek, uleciały teraz jak dym z dogasającego ogniska, zostawiając po sobie tylko tę trzęsącą się, zbyt chudą i zbyt bladą istotę, pozbawioną zmysłu, na którym nie mogła teraz polegać, by ruszyć na pomoc swojemu ojcu. Pokiwała bez przekonania głową.
- Wyciągnij go stamtąd - poprosiła, ledwie słyszalna w zamieszaniu trwającej dookoła akcji ratunkowej. - Co by... co by się nie stało... cokolwiek z nim... - jej głos się załamał. - Przyprowadź go do mnie. Proszę.
Arno musiał wrócić do karczmy i spróbować dostać się po schodach na górę, bo na dole nie było nikogo ze znajomych mu osób. Widział kilka ciał, które leżały bezwładne, nie tylko tych należących do popleczników Keliego, ale też innych; nie miał jednak czasu ubolewać nad śmiercią obcych. Musiał dostać się na piętro, wspinając się po tym skrawku schodów, na który nie osunęła się podłoga piętra. Musiał iść ostrożnie - nie wszystkie miejsca, w których stawiał stopy, wydawały się stabilne i raz ledwo uniknął spadnięcia z powrotem na parter, ale w końcu dotarł na górę. Zwinność i rozmiary mniejsze od przeciętnego człowieka pozwoliły mu jednak przecisnąć się przez osuwisko do miejsca, w którym mógł spodziewać się pozostałej dwójki.
Pokój, w jakim wraz z Puellą próbowali przywrócić Tamnie wzrok, był teraz osmalonym rumowiskiem. Belki sufitowe przebiły się przez pochyloną pod kątem podłogę, a meble zsunęły się po niej w jedną stronę, pod resztki ściany.
Długą chwilę Vergowi zajęło wypatrzenie w całym tym chaosie kogokolwiek, ale w końcu dostrzegł fragment bordowej szaty Puelli. Rudowłosa przygnieciona była przez komodę, która zsuwając się, musiała zgarnąć ją ze sobą; niemałym wysiłkiem udało mu się odsunąć mebel i dotrzeć do kobiety. Ta była nieprzytomna, ale oddychała. Prawa strona jej bluzki zalana była krwią, miedziane loki nadpalone z jednej strony, a jeden z jej policzków i bok szyi szpeciło świeże poparzenie. Zakrwawioną miała też dolną część twarzy - usta, zęby, brodę - jak drapieżnik, przyłapany świeżo po polowaniu. Mimo to, wyglądała tak słabo i bezbronnie, że trudno było przypisać jej jakąkolwiek krwiożerczość.
Kawałek dalej za nią Arno dostrzegł wyciągnięte na krzywej podłodze elfie nogi, odziane w charakterystyczne, sznurowane srebrną nicią buty Rathala Il'Dorai.
Obrazek

Zajazd Pod Wzgórzem

102
POST POSTACI
Qadir
W istocie Salih nie miał okazji odpowiedzieć kobiecie z alabastrową cerą względem jej prośby, bo równie szybko po zbliżeniu się do karczmy dosłyszeli hałas dobiegający z wnętrza izby. Czarnoskóry mag nie silił się od razu na potencjalną walkę, gdyż ci polegli w środku gospody na pewno sami nie byli pełni sił. Być może w aktualnym stanie zmęczenia obezwładniłby oponentów bez potrzeby rozlewania czyjejkolwiek krwi. Na szczęście spokój z opanowaniem wygrały oraz okazały się słusznym doradcą. Widok pół goblina z elfem opartym na barkach wojownika przywiódł pewnego rodzaju ulgę karlgardczykowi. Oznaczało to, że nie wszyscy polegli w ruinach budynku. - Na razie jesteśmy. Oby takie spotkania się nie powtórzyły. - Odparł mieszańcowi na ponowne przywitanie podczas tej doby, po czym dalej spoglądał na nich już nieco uważniej, zawracając wnikliwie spojrzeniem szczególnie w kierunku obrażeń Vorona. Nie wyglądało to najlepiej. Będzie mógł chodzić? Teoretycznie dało się to naprawić magią lub w warunkach szpitalnych. Niemniej jakoś się czarodziej trzymał, toteż można mówić o sukcesie. I tym samym Dortris nie uniknął zaczepnego komentarza przyjaciela po fachu. - Nie każ mi znowu szykować dla ciebie trumny. Miałeś wszak przeżyć co najmniej moich prawnuków. - Zapewne zostało to rzucone w stronę drugiego uczonego jako próba rozbawienia w sytuacji kryzysowej. Na tyle Qadir znał współpracownika z Nowego Hollar, że mógł sobie pozwolić na tego typu przytyk. A nuż mu to pomoże w tym całym cierpieniu, czyż nie?

Poniekąd zaskoczył się reakcją Verga, gdy ten ujął go pod ramię. Ukazało się to poprzez wysoko uniesione brwi obywatela Urk-hun, który w tym momencie w ciszy wysłuchiwał tego, co miał mu do przekazania Arno. Ślady czyjejś posoki z błotem dało się zauważyć dość łatwo, aczkolwiek ubranie czarnoksiężnika do najświeższych też nie należało. Nosiło ono wszak znaki użytkowania od kilku dni z niewystarczającym przepraniem ręcznym w zwykłej wodzie. Naturalnie zapach nie należałby do przyjemnych, choć brzoskwiniowe perfumy zamożnego podróżnika skutecznie to maskowały. Bardziej istotne niż odzież okazały się natomiast pytania rzucone w stronę wizjonera. Wiele czasu na udzielenie odpowiedzi nie miał, a zatem wcisnął wyłącznie pojedyncze słowo, zanim posiadacz amuletu skierował się do potomkini Rathala. - Czar. - I na tym poprzestał, zerkając już w dalszym rozrachunku na tę dwójkę. Na sprawę pójścia wyłącznie przytaknął głową. Intencje jak zwykle nie zostały przedstawione. Syn Raaidy pozostał obecnie bardzo rzeczowy i lakoniczny.

Od siebie nie miał nic do dodania w kwestii zapewnień kompana. Tamna otrzymała wybłaganą obietnicę od bardziej otwartego sercem mężczyzny. Prawdopodobnie “Pustynny Smok” nie zamierzał dawać tego typu zapewnień, jeżeli nie miał informacji na temat prawdy. Co, jeśli jej tata zginął razem z resztą nieszczęśników? Ciało wyciągną przecież wyłącznie, gdy będzie to możliwe, a żadna z żyjących istot nie miała obecnie wigoru do przenoszenia zawalonego dachu z gruzem — fizycznie lub przy użyciu zaklęć. Na pewno nie zrobią tego, jeśli zwłoki znajdowały się pod toną budulca. Koniec końców westchnął głęboko, spoglądając już wyraźniej na przestraszone oblicze bladej badaczki. - Miejmy nadzieję, iż przetrwali. - Z tym “tonącym, co chwyta się brzytwy” komentarzem udał się wprost do środka upadłego zajazdu. Od właściciela latającej miotły dzieliło go może kilka metrów.

Teraz po raz pierwszy mógł w pełni ujrzeć pobojowisko po starciu z poplecznikami Keliego. O ile wyobraźnia wiele mu podpowiadała, to Yasin nie był przygotowany na każdy detal. Przerodziło się to w tragedię, o której chciałoby się zapomnieć. Uczucie smutku ogarnęło umysł proroka, lecz ten przedstawiciel rasy ludzkiej skoncentrował się na ratowaniu żyjących (o ile tacy jeszcze się tam znajdowali). Nie miał na myśli wyłącznie rudowłosej na czele z profesorem. Pozostali z parteru mieliby pomocną dłoń w postaci osoby czarownika, gdyby ci nie wyzionęli ducha w formie wyciągnięcia ich na podwórze. Poza tym nie miał zbyt wiele do gadania pod kątem sprzątania bałaganu. Nie zdołałby uczynić tego sam, gdzie, tak czy inaczej, musieli się stąd zwijać. Wolnym, acz bezpiecznym krokiem maszerował wśród zgliszczy na rozwalone schody.

Należał do grupy niespecjalnie zręcznych śmiertelników. Kadeem porzucił próby nieudolnego skakania pomiędzy łamiącym się drewnem i wybrał przeciśnięcie się pod ścianą na górę, będąc praktycznie przylepionym do ściany. Majętny wykładowca zrobi to bez pośpiechu, obierając sobie za cel utrzymanie się przy życiu. Dalej pozostanie wsparcie Zielonego w wytarganiu Puelli i Il’Dorai jako dodatkowa para rąk do odsuwania kamieni bądź belek z meblami.
Obrazek

Zajazd Pod Wzgórzem

103
POST BARDA
Akcja ratunkowa przebiegała na tyle sprawnie, na ile dało się to zorganizować w obecnych warunkach. Ci, którzy czuli się dobrze, wynosili tych, którzy jeszcze z trudem dychali, martwych zostawiając na później. Nikt z postronnych nie wiedział, do czego właściwie doszło. Nikt nie miał pojęcia, co spowodowało wybuch i choć Puella z pewnością doskonale zdawała sobie z tego sprawę, łatwiej było zrzucić winę na przybyszów, którzy przecież przyjechali tu po to, by pozbawić życia grupę uciekinierów z Akademii. A Puella? Była nieprzytomna, nie miała nic do powiedzenia.
Na piętro pierwszy wszedł Arno i chyba jedynie to ocaliło Qadira przed skończeniem w ruinach, przysypanym resztkami dachu. Gdy zielonoskóry zrobił kilka zbyt gwałtownych kroków, odsuwając od Puelli komodę, nadpalona i naruszona zaklęciem podłoga zarwała się pod nim i z hukiem spadł piętro niżej. Łomotowi towarzyszyła chmura pyłu, która uniosła się w powietrzu i z dołu dobiegły okrzyki. Ktoś podbiegł do Verga i odciągnął go z rumowiska, ale czy mężczyzna przeżył, czy też nie - tego Salih nie wiedział. Chaos panujący w zajeździe nie pozwalał na kontrolowanie sytuacji.
Na brzegu zarwanej podłogi wciąż leżała nieprzytomna Puella, nieświadoma tego, co się właśnie stało, a zza ukośnej belki dotarł do maga kaszel Rathala Il'Dorai. Jeden z jasnoszarych butów poruszył się, a potem elf usiadł, wynurzając się tak, że znalazł się w polu widzenia Qadira. Miał brzydko zakrwawioną twarz, włosy i sporą część swojej jasnej szaty. I choć siedział, nie wyglądał na do końca przytomnego. Musiał porządnie oberwać w głowę, gdy karczma się zawaliła.
- Salih? - spytał, mrużąc oczy. - Zaatakowali nas - podzielił się z Karlgardczykiem szokującą informacją, a potem obrócił się i zwymiotował w bok, pod belkę. Mógł być starym, doświadczonym magiem o wielkiej mocy i jeszcze większej wiedzy, ale to nie zapewniało ochrony przed spadającym na głowę sufitem.
Obrazek

Zajazd Pod Wzgórzem

104
POST POSTACI
Qadir
Nasz “dzielny” mag brnął do przodu, miarowo wskazując grupie ratowniczej, gdzie znajdują się ciała. Naturalnie nie był całkowicie skupiony na wyciąganiu z rumowiska każdego przejezdnego, aczkolwiek chociażby rzucenie krótkiego hasła celem odnalezienia uwięzionych nie należało do spraw trudnych. Niemniej przy obecnie trwającym chaosie mógł zaledwie nadmienić tę kwestię kilka razy, lecz jego głównym celem pozostało odnalezienie ojca Tamny. Tak, robił to dla niej, pomimo iż otwarcie niczego nie obiecał. Z pewnością kryły jednak za tym również osobiste pobudki.

Podążał za żwawymi ruchami pół goblina, który skutecznie wymijał wszelkie przeszkody ze względu na swoją gibkość. W ten oto sposób niedługo po nim Salih znalazł się u podnóży podniszczonych schodów. I w istocie wypadek Verga był dla czarodzieja zbawiennym. Gdy mieszaniec runął pod podłogę, to wykładowca Nowego Hollar odleciał do tyłu w przypływie adrenaliny. Nie było mowy o kontrolowanym upadku czy też akrobatycznym zwodzie. Wylądował praktycznie na plecy pośród drewnianych stopni, aczkolwiek nie odniósł wielkich obrażeń. Próba wyswobodzenia Arno została podjęta przez nieznajomą mu postronną osobę, także Yasin odpuścił zwracania uwagi w tę stronę, toteż czasu na reakcję nie miał. Chaos trwał w najlepsze, więc uznał za koniecznie powrócenie do równowagi z jednoczesnym przejściem do Puelli oraz… Rathala? Zatem tam był? Żywy?

Gdy Karlgardczyk go dojrzał, to zbliżył się w miarę ostrożnie, unikając pułapek w formie ruchomego lub zapadającego się podłoża. Przykucnąwszy w pobliżu elfa, Kadeem rozpoczął wpierw doglądać jego rany. Chodziło przede wszystkim o ocenę sytuacji. Musiał upewnić się, czy bez noszenia kolegi z pracy się obejdzie lub będzie konieczny czar z resztek sił czarnoskórego uczonego. Głowa nie wyglądała najlepiej. - Zauważyłem. - Dopowiedział do słów członka rodu Il’Dorai, lecz wówczas nie znał powagi sytuacji z wnętrza budynku. Było gorzej, niż się tego spodziewał przy pierwszym ataku. Lekki pot na czole ujawniał stres syna Raaidy.

Po chwili, gdy długowieczny zwymiotował zawartość swego żołądka na ziemię, Qadir przystawił dłoń do czoła poszkodowanego. Zaklęcie uzdrowienia było jedynym słusznym wyjściem do wstępnej rekonwalescencji, aby niejaki profesor o szpiczastych uszach nie trwał z tym uszczerbkiem na zdrowiu. - Dasz radę wstać? Poruszać się? - Dał mu przestrzeń na złapanie oddechu oraz sprawdzenie jak się czuje przy zmianie pozycji. W razie konieczności spróbuje, bo poprowadzić do wyjścia. Pozostanie jeszcze rudowłosa, ale… planem było zabranie ich razem. Nawet jak potomek założycieli magicznej szkoły mu w tym nie pomoże. Tylko jak? Po krótkim zastanowieniu… - Jest tu Puella… - Zaznaczył koledze naprędce. Ostatecznie chciał ją przenieść w bezpieczniejsze miejsce do dalszej eskorty. Był wyczerpany? Owszem. Czasu niestety brakowało. Użyje swych mięśni, bo co mu pozostało? Białowłosy towarzysz został postawiony przed wyborem. Wymagało to szybkiej decyzji, gdyż brodacz z pustyni nie zamierzał czekać.
Obrazek

Zajazd Pod Wzgórzem

105
POST BARDA
Gdy Qadir dotknął czoła Rathala, jego dłoń ubrudziła krew, cieknąca z jakiegoś bliżej nieokreślonego rozcięcia na skórze głowy elfa. Nie był w stanie stwierdzić, czy było gorące, czy miało standardową temperaturę; wiedział jednak, że uzdrowienie było czymś, czego Il'Dorai zdecydowanie potrzebował. Poczuł przepływającą przez niego magię, choć jej źródło nie pochodziło z głębi niego - to było vitae Rathala, z rezerwuaru, jaki starszy mag zostawił dla niego wcześniej. Sam Salih był zbyt wyczerpany magicznie po rozmowie z osobnikiem po drugiej stronie amuletu, by rzucać teraz jakiekolwiek zaklęcia na własną rękę. Gdy się na tym skupił, wciąż czuł resztkę ciepła, pulsującego w okrągłym kamieniu. Nie wiedział, na ile zaklęć mogło jeszcze wystarczyć, ale raczej nie było to więcej niż jedno, może przy dobrych wiatrach dwa; ciężko było to wyczuć, gdy działało się z pomocą cudzej mocy.
Ale Il'Dorai oprzytomniał nieco. Stęknął, a jego nieobecne spojrzenie skupiło się i zatrzymało najpierw na wyrzuconej obok zawartości jego żołądka, a potem na Puelli leżącej bezwładnie, jak porzucona marionetka.
- Na Sulona... Już po walce? - szepnął i rozejrzał się po pomieszczeniu. Pokój z zawalonym sufitem i wyrwą w podłodze nie wyglądał szczególnie stabilnie. - Musimy stąd wyjść. Musimy ją stąd zabrać. Gdzie jest amulet?
Dopiero wtedy uniósł wzrok na Qadira i zmarszczył swoje białe brwi.
- Jak pozostali? - spytał. Nie musiał doprecyzowywać, by Karlgardczyk wiedział, kto interesuje go najbardziej, ale i tak to zrobił: - Tamna?
Skrzywił się i spróbował wstać, ale kosztowało go to dużo wysiłku. Zaklęcie nie wyleczyło go ze wszystkiego, pomogło mu jedynie odzyskać pełnię przytomności i powstrzymać krwawienie, lecz na resztę Salih musiałby poświęcić więcej czasu i wysiłku. Tego czasu i wysiłku, które najpewniej będą bardziej potrzebne komuś innemu. Rathal ostrożnie oparł się na zwisającej ukosem belce, zostawiając na niej krwawy odcisk swojej dłoni i zerknął w dziurę w podłodze, ale profilaktycznie nie podchodził do niej zbyt blisko.
- Znieś ją. Ja dam radę sam.
Puella nawet nie drgnęła, gdy ktokolwiek spróbował podnieść jej bezwładne ciało. Jej głowa odchyliła się do tyłu, ręce zsunęły się i zawisły nad podłogą jak gałęzie płaczącej wierzby, a zakrwawione usta rozchyliły się, kiedy Qadir wziął ją na ręce. Nie miał chyba zbyt dużej wprawy w noszeniu kobiet na rękach, ale nie miał też długiej drogi do przejścia. Gorzej, że schody w sporej części zasypane były przez rumowisko. Na szczęście został dostrzeżony ze swoją próbą ratunku i ktoś wspiął się wyżej, żeby mu pomóc. Obcy, młody mężczyzna przejął od niego rudowłosą i wkrótce wszyscy znaleźli się na zewnątrz.
Rathal jakimś cudem dotarł do córki i w milczeniu objął ją, brudząc ją krwią, ale Tamna nic sobie z tego nie robiła - wtuliła się w niego, opierając czoło o jego klatkę piersiową. Z pewnością mieli sobie wiele do powiedzenia, lecz teraz tylko cieszyli się tym, że obojgu udało się przetrwać, nawet jeśli cała ich grupa skończyła w totalnie opłakanym stanie. No, poza Qadirem. On fizycznie miał się bardzo dobrze.
- Potrzebujemy leczenia - rzucił Voron, ale nie miał na myśli swojej zmiażdżonej nogi. Jego spojrzenie wbite było w nieprzytomną Puellę. - I musimy odzyskać wszystkie nasze rzeczy. Księgi, zwoje, zapiski. Trzeba to wygrzebać, zanim zaginie na wieki, albo zostanie rozkradzione.
Obrazek

Wróć do „Wschodnia prowincja”