Zajazd Pod Wzgórzem

76
POST POSTACI
Qadir
Pomimo wartości dialogu, którą zamierzali mu przekazać Rathal z Tamną, Salih przyjął to wszystko… bez jakiejkolwiek uwagi przynajmniej na pierwszy rzut oka. W pewnym sensie te ostre słowa lub wręcz “groźby” spłynęły po nim jak woda po kaczce. Nie dał niczego po sobie poznać w kwestii emocji, toteż zachowywał chłodny wyraz twarzy niczym starszy elf po wypowiedzi sugerującej swoiste pouczenie. Pytania pozostały dwa na ten moment — czy to opierało się na odmiennych kulturach elfów i ludów południa? Czy może całokształt nieporozumienia wynikał z osobowości każdej z zebranych istot? Te zagwozdki będą się zapewne przewijać w ich relacjach jeszcze wielokrotnie, przy czym na chwilę obecną temat został zakończony. Bez kozery Qadir przeszedł do kolejnej sprawy zbadania artefaktu, a zatem prywata zeszła na drugi bądź trzeci tor. Jedynym podsumowaniem całego zgrzytu stało się… oceniające spojrzenie spod przymrużonych oczu czarnoskórego czarodzieja. W tym wypadku ten wzrok obywatela Urk-hun spoczął głównie na widzącym profesorze ze szpiczastymi uszami, gdyż jego potomkini utraciła ten zmysł… chociaż na parę chwil. I jak zawsze to nie pozostało wyłącznie tajemnicą proroka. Białowłosy doświadczony mag mógł zauważyć wniosek “Pustynnego Smoka” wymalowany na obliczu mężczyzny jak opuszczał ich pomieszczenie. Nie otrzymali nawet słowa przeprosin.

W następnym geście przyjaźni wobec rudej kobiety przy schodach, wizjoner ujawnił swoją lepszą stronę. Wprawdzie nie znał panny Sonos zbyt dobrze oraz nie mieli więzów krwi, które łączyłyby ich w jakikolwiek dodatkowy sposób. Niemniej użytkowniczka magii była świadkiem czegoś zupełnie innego. Uzyskała obraz… ciepła od przedstawiciela jej rasy. Syn Raaidy potrafił okazać aurę wdzięczności wraz z pokornością. Basowy głos jegomościa roznosił się w przejściu niczym miła melodia. - Dziękuję… Zamierzamy to przetrwać… - Skinąwszy głową na odejście, zniknął w głębi holu po przejściu przez drzwi drewnianej komnaty ze swoimi przedmiotami. Puella miała prawo nosić zmartwienie w sercu. Dobitnie dwójka utalentowanych czarowników szykowała coś więcej niż bezpieczne dywagacje na temat unikatowego amuletu. Tak czy inaczej, otrzymała garść zapewnienia. Będą próbowali to zakończyć skutecznie, a w tym… bezpiecznie. Czy im się to uda?

Kiedy już zasiedli pośród wynajętego pokoju Kadeema, brodacz z pustyni przedstawił pokrótce swe wymagania znajomemu wykładowcy z Nowego Hollar. Ten… miał jedną obiekcję, ale w dobie profesjonalnej analizy sytuacji podzielił się własną opinią. A nie, zaraz… Zabrzmiało to bardziej jak rozkaz. Delikatny ruch brwi ku dolnej części czoła karlgardczyka ujrzał światło dzienne. Sugerował coś przez tę reakcję? - W porządku… Nie szczędź tylko sił, jeżeli chcesz, by mi się powiodło… - Dodał od siebie z ostrzeżeniem, aby następnie przejść do wcześniej omówionych części procesu kontaktu z obcym demonologiem (?) po drugiej stronie lustra zwanego odległym wymiarem. W zasadzie większość inicjacji przebiegła bez zarzutu… Monolog został wypowiedziany publicznie w obrębie ścian lokum, podobnie jak istotna inkantacja do wzmocnienia rytuału. Potem nastąpiła chwila ciszy w dobie koncentracji… i… śmiech? Potężne zaklęcie łamiące barierę oplecioną na skutek starań towarzysza? Interesujące… Stres w połączeniu ze strachem nie opuściły ducha człowieka o ciemnej karnacji skóry. Wręcz przeciwnie. Igranie z energią pod wieloma postaciami równała się wystawianiem żywota na próbę. Zwyczajnie Yasin nauczył się maskować tego typu zaburzenia niepokoju z całkiem pozytywnymi skutkami jak do tej pory. Definitywnie próbował to kontynuować pomimo niebagatelnego zadania. Tak też przeszedł do odpowiedzi, zmieniając swe podejście… Choć może mówił całkowitą prawdę? Nie jest pewne, jaki go dopadł nastrój po zaciętym lustrowaniu członków rodu Il’Dorai. Przesyłał nićmi vitae wypowiedź w ojczystym dialekcie, czyli tak jak zazwyczaj myślał na co dzień. Ten sam język co wspólny, aczkolwiek wydźwięk niektórych sylab brzmiał inaczej. Miało to jednak znaczenie?
Nareszcie zwróciłem twoją uwagę… Już się bałem, iż moje wymyślone błaganie ominie twoje uszy…
Westchnął nieco na fakt próby zamordowania jego osoby, tak jakby zmęczenie ogarnęło całe ciało ucznia Zakkuma.
Możesz na chwilę powstrzymać swoje złowrogie zaklęcia, bo nie robią one na mnie wrażenia… Mam jedną kwestię do omówienia, przyjacielu… Otóż widzisz, chcę skorzystać z bramy… Chcę przejść na drugą stronę, celem znalezienie lepszego życia u boku takich co poszukują wiedzy łącznie z potęgą jak ja… Tutejsze akademie na powierzchni oferują zbyt mało i jest zbyt wiele reguł do przestrzegania… Potrzeba mi wolności w lepszym świecie…
Przetwarzał w głowie ewentualne kontrargumenty, nie porzucając nonszalanckiej postawy. Rathal dokładnie wyłapywał zdania czarnoksiężnika w niebieskiej szacie, ponieważ te nie ulatywały wyłącznie w eter poprzez połączenie pomiędzy tą parą.
Niestety oślepiłeś tę bladą kobietę. Ona znała drogę do tego przejścia… A ja potrzebuję przewodnika… Możesz nas podglądać. Mnie to nie przeszkadza, jeżeli ci na tym zależy lub masz takie potrzeby… W każdym razie te informacje są mi pilnie potrzebne. Po omacku nie planuję przemierzać lasów Fenistei, by gdzieś ją dojrzeć po wielu nieudanych próbach… Pozostaje zatem pytanie — chcesz ubić interes? Doprowadzisz mnie do tej bramy poprzez elfkę, a my możemy się pozbyć tych kretynów już na miejscu. Nie zależy mi na ich egzystencji. To samo tyczy się reszty śmiertelników z tej rzeczywistości. Mam inne cele niż oni… Co ty na to? Pasuje mi również, jeśli masz możliwość oddania mi tych danych o lokalizacji portalu bez dalszego ingerowania dziewczyny. Da radę egzystować jako ślepiec. Oni nie są moimi sojusznikami.
Dysputa miała iść do przodu, dopóki tamten domniemany wyznawca bożków chciałby to ciągnąć. Mieli na razie sporo czasu. Salih włożył więcej mocy niż na początku, zachowując umiar.
Wiele wymagam? Czy może… za mało? Powiedz mi.
Obrazek

Zajazd Pod Wzgórzem

77
POST POSTACI
Arno
Zignorował ostrzeżenie Lansiona, jakby jego słowa w ogóle nie padły. Czy oznaczało to, że się z nim nie zgadzał? Gdzieżby tam! Był przecież mieszańcem. Kto jak kto, ale Arno akurat dobrze wiedział, co mogłoby oznaczać ów "zaniepokojenie" gawiedzi. Wielu wystarczył zaledwie pretekst, co by sięgnąć po widły - jedno krzywe spojrzenie na żółte ślepia, czy goblinie uszy. W odróżnieniu jednak od młodzika Verg nie miał sposobności, żeby pewne rzeczy ot, tak ukryć przed społeczeństwem, tym samym jego metody na radzenie sobie z brakiem przychylności były zgoła inne. To nie był typ, który pożąda akceptacji każdego. Kilku wybranych osób owszem, jednak z tą aparycją nie łudził się, że kiedykolwiek zostanie ulubieńcem choćby i lokalsów. Żadnych pomników nie wzniosą po nim dla potomności, oj nie. Do tej pory wszelkie przejawy agresji kontrował na swój bezduszny, niemniej skuteczny sposób. Zdrajców rzucał na pożarcie, złodziei naznaczał spalenizną, zabójców częstował stalą - proste, acz efektywne. Potrafił wypić, śmiać się i bawić jakby jutro miało nigdy nie nadejść, aczkolwiek w tak brutalnym świecie nie mógł pozostać ślepy na czyhające zagrożenia. Po prostu wolał zwalczać ogień ogniem, zamiast dostosowywać się pod widzimisię maluczkich. Wobec uwag elfa czuł raczej rozbawienie niż irytacje.

"Szczyl myśli, że będzie uczył mnie jak działa świat? Dobre sobie." - pomyślał śmiejąc się w duchu.

Gdyby naprawdę chciał być uszczypliwy wspomniałby przecież o tym, że odkąd przybyli do zajazdu sami magowie nie specjalnie przejmowali się kryciem ze swoimi talentami, o ubiorze rodem z magicznej akademii nie wspominając. Mimo to w swojej aroganckiej wspaniałomyślności piromanta poprzestał na wewnętrznym poczuciu posiadania racji. Właściwie trochę nawet współczuł mężczyźnie tego pochmurnego nastroju, jakaś jego cząstka chciała zostać przez moment, żeby wyjaśnić tę niechęć, którą ewidentnie do niego pałał. Czy był zwyczajnie uprzedzony? Instynkt podpowiadał mu, że mogło chodzić o coś innego, niemniej w obliczu zaproszenia Sonos wszelkie rozterki szybko poszły w odstawkę.


Gdy znaleźli się na schodach zielony szedł kawałek za nią. Dostrzegłszy jak Salih chce zamienić z Puellą parę słów poczekał z wejściem na górę i plecami oparł się o ścianę. Nie interesowały go te rozmowy, a jeszcze mniej interesował go widok Karlgardczyka, co dopiero, gdyby akurat ściskał w dłoni jego własność. Dla nich wszystkich było lepiej, żeby panowie przynajmniej na razie nie wpadali na siebie. Jak tylko usłyszał, jak to mężczyzna oddala się w sobie znanym kierunku Verg wspiął się na piętro. Widok przemiany rudowłosej w znajomego kota był cóż... powiedzmy, że nie wywołał w nim szoku, ani tym bardziej zawstydzenia w kontekście do słów, jakimi opisywał zwierzę jeszcze nie tak dawno temu. Właściwie nie miał żadnej pewności, jedynie przeczucie, ale to właśnie ze względu na nie zdecydował się na takie czułe opisanie czworonoga, a także jego sympatii do niego... czy raczej do niej. Kolor sierści, swoboda, z jaką zwierze go obserwowało, z jaką wskoczyło do izby akurat chwilę przed tym, nim przestąpił próg. Dla niego to było trochę zbyt wiele zbiegów okoliczności, niemniej wyglądało na to, że czarodziejka była wyjątkowo zadowolona ze swojego drobnego, acz na swój sposób uroczego "psikusa". Postanowił nie wyprowadzać jej z przekonania jakoby kompletnie go przechytrzyła.

Och- — zrobił wielkie oczy przyglądając się temu małemu pokazowi — To ci gratka.

Widząc, z jakim zakłopotaniem tłumaczy się przed nim uśmiechnął się cokolwiek powstrzymując rozbawienie.

Ja... dziękuję Puello, serio. Jesteś niezastąpiona. — czuł wobec niej wdzięczność i tego akurat nie zamierzał ukrywać, zdawał się nawet nieco zakłopotany to jest w ten dobry sposób.

"Tamna naprawdę wie, jak dobierać sojuszników" — zawtórował sam sobie w myślach.


Wkraczając do pomieszczenia Arno wciąż bił się z myślami, czy robi właściwie, a nawet jeżeli to czy powinien poinformować elfkę o swojej obecności? Nie... to byłoby nieuczciwe wobec Il'Dorai, żeby zatajać swoje przybycie. Wówczas wykorzystałby jej słabość dla własnej wygody, nie godziło się tak traktować kogoś w tym położeniu. Mógł mieć to i owo na sumieniu, lecz gdy posuwał się do nikczemności to raczej w ramach zasady "oko za oko" - ta sytuacja była zupełnie inna. Postąpił kroku, wyciągnął ku niej dłoń jakby chciał ją wesprzeć, ale wtem zatrzymał się w połowie. Źle się czuł z myślą, że miałby im przerwać rozmowę, co więcej zaskoczyć spiczastouchą tym, że przez cały czas trwania tej krótkiej wymiany zdań stał tuż obok. Zamiast tego zrobił pół kroku do tyłu, chwycił klamkę, by następnie niezbyt głośno trzasnąć drzwiami. Chciał jej tym dać znać jakoby właśnie wszedł do pomieszczenia.

To ja... Arno. — oznajmił głosem na tyle uprzejmym, pozbawionym żalu, czy złości jak tylko był w stanie — Chciałem sprawdzić jak się trzymasz. Czy... czy mogę coś dla ciebie zrobić? — pytanie mogło zabrzmieć głupio, ale co innego mógł powiedzieć?

Wbrew wszystkiemu czuł jak głos może mu się nieco łamać. Obiecał sobie, że nie będzie się obwiniał za jej stan - ani Tamna, ani Rathal tego nie robili, dziewczyna wyraźnie mu uzmysłowiła, że nie jest niczemu winien. Podejrzewał, że byłoby to nie w porządku wobec nich trwać przy swoim, ale potrzebował też trochę więcej czasu, żeby pogodzić się z własnym sumieniem. Choć mogło się zdawać jakby wkroczył skruszony, poszukujący ponownego potwierdzenia swojej niewinności to nie dlatego zdecydował się podążyć za Sonos. Przyszedł, bo się o nią martwił i wbrew swoim ograniczonym możliwościom chciał jakoś pomóc, nawet jeśli miał ją prowadzić za ramię do samej bramy albo posłużyć za słuchacza, co by wyrzuciła z siebie całą złość. Chciał wierzyć, że nie powodowało nim poczucie winy, a jedynie fakt, że stanowili drużynę. Wspieranie towarzysza w potrzebie było czymś zupełnie naturalnym, prawda?

Sygn: Juno

Zajazd Pod Wzgórzem

78
POST BARDA
Arno

Choć wcześniej komplementy skierowane w stronę Puelli nie wywołały u niej zakłopotania, to teraz było zupełnie inaczej. Musiała spodziewać się złości, pretensji o to, że nie pytając o zgodę wpakowała mu się w chwilę prywatności, jakiej potrzebował. Może zakładała, że zostanie uznana za bezczelną, a Arno zaraz wytknie jej brak wyczucia, tudzież coś podobnego. Jej uśmiech zmienił wyraz, z nieco psotnego, ale głównie przepraszającego, na trochę zmieszany. Podziękowanie ją mocno zaskoczyło.
- Nic takiego nie zrobiłam - wzruszyła nieznacznie ramionami, by zaraz z wyraźną ulgą zmienić temat na problem Tamny.
Elfka uniosła głowę, gdy Verg się odezwał, ale nie mogła na niego spojrzeć, więc potem tylko posłała mu krótkie skinienie, bez słowa przyjmując jego obecność do wiadomości. W reakcji na pytanie o samopoczucie uśmiechnęła się słabo.
- Nie przyszedłeś nastukać mi rozsądku do głowy? To miła odmiana - rzuciła. - Chyba nie. Nie wiem. Poza tym, że widzę tylko ciemność, jest... normalnie.
Wiatr poruszył zakurzoną zasłoną, wiszącą w uchylonym oknie. Na zewnątrz ćwierkały ptaki, nieświadome i zupełnie obojętne wobec dramatów, jakie miały miejsce w karczmie. Jeden przeleciał blisko, a jego poruszające się skrzydła rzuciły cień na bladą twarz Tamny. Nie miała jak tego zauważyć, nawet nie drgnęła. Dłonie Puelli, obejmujące jej skronie, lśniły bladym, złotym światłem, a sama rudowłosa czarodziejka zaciskała zęby, walcząc z czymś bardziej problematycznym, niż początkowo zakładała.
- Nic się nie zmienia - westchnęła elfka.
- Daj mi trochę czasu. Muszę poszukać właściwej drogi. Ostatnio z gorszymi rzeczami dałam sobie radę, prawda?
- Mhm.
- Gdybym nie była sama, byłoby łatwiej... w Saran Dun nad niektórymi przypadkami pochylają się całe zespoły uzdrowicieli. Myślę, że jak Qadir znajdzie później chwilę, moglibyśmy...
- Niczego od niego już nie chcę.

Puella westchnęła, w mieszance irytacji i rezygnacji, a potem zastanowiła się chwilę.
- Arno? - spojrzała na niego przez ramię. - Chcesz spróbować czegoś innego, niż podpalanie? - I choć mówiła tak swobodnie, jak zawsze, w jej oczach widział dużą prośbę. Nie była w stanie poradzić sobie z tym sama. - Złap mnie, możesz za nadgarstek. Tak, żeby twoja skóra dotykała mojej. Zaczerpnę trochę mocy od ciebie. Mogę? - Upewniła się. - Nie myśl o zaklęciach, nie myśl o ogniu, spróbuj tylko wyczuć to, co robię ja i otworzyć się na mnie.
Gdy Arno zrobił to, o co go prosiła, poczuł, jak opływa go ciepło zaklęcia, nad którym pracowała. Poczuł też, jak czerpie z jego vitae w powolnym, stabilnym przepływie. Nie wydawało się to niczym, co mogłoby go wyczerpać, ale nie wiedział też, jak długo miało to trwać. Miał za to przynajmniej poczucie przydatności; mógł pośrednio pomóc Tamnie, choć sądził, że jego obecność tu na nic się nie przyda.
- Co się właściwie stało między tobą a tym Karlgardczykiem? Opowiesz mi? - poprosiła Puella, chcąc skupić uwagę elfki na czymś innym.
Ta milczała przez długą chwilę, zanim zdecydowała się mówić, by czymś wypełnić ciszę.
- Nic... konkretnego. Nie wiem. Jest wyniosły, irytujący i traktuje mnie jak gorszą od siebie. Zachowuje się, jakby miał aspiracje do bycia moim drugim ojcem. A ile on może mieć lat? Dwadzieścia?
- Myślę, że trochę więcej, Tamna
- odparła z rozbawieniem rudowłosa.
- Uratował mnie przed Kelim, zdjął ze mnie kajdany antymagiczne, doprowadził mnie tutaj. I powinnam być wdzięczna, wiem, że powinnam być. Ale do szału mnie doprowadza każe jego słowo. Każde zdanie, wypowiedziane przez niego z tym stoickim spokojem, jakby pozbawiony był emocji. I to milczenie. Idzie na te swoje medytacje i odcina się od rzeczywistości, kiedy mnie roznosi. Był umówiony z moim ojcem na konkretną godzinę spotkania u Shehla, podjął sobie decyzję, że nie będzie się tych ustaleń trzymał i zamiast mi cokolwiek na ten temat powiedzieć, ciągnął mnie przez ten pieprzony las, obojętnie patrząc, jak ja miotam się w strachu o ojca, o powodzenie tego wszystkiego. I pieprzy jakieś farmazony, jakby był równy ojcu i Voronowi, jakby żył od wieków, bo bogowie... - urwała i zacisnęła usta. Cokolwiek chciała powiedzieć, w ostatniej chwili uznała, że nie powinna dzielić się tym z pozostałą dwójką. - Nie znoszę tego akademickiego nabzdyczenia, a on jest jego pieprzonym ucieleśnieniem. Nie bez powodu uciekłam przed tym w pustkowia Fenistei. I wiesz, co do mnie powiedział, wychodząc? Zostań tu, nie chcę słyszeć żadnego sprzeciwu. Rozumiesz? Nie chcę żadnego sprzeciwu - wypluła z siebie ze złością, dobitnie podkreślając każde słowo.
Puella rzuciła Vergowi krótkie spojrzenie, które mogło znaczyć wszystko i nic jednocześnie.
- Próbowałaś z nim o tym porozmawiać?
Tamna zaśmiała się sucho.
- Tak jakbym go w ogóle... czekaj - zamarła, unosząc nieznacznie dłonie. - Chyba coś... coś się zmienia. Widzę... światło.
- Jeśli jest na końcu długiego tunelu, to nie idź w tamtą stronę.
- Och, przestań sobie żartować chociaż na moment! Coś się zmienia!

Zza okna dobiegł dźwięk kopyt koni, podjeżdżających pod karczmę. Starająca się zachować pozory swobody i jak gdyby nic prowadząca rozmowę Puella oddychała ciężko, a gdy nie mówiła, jej usta zaciśnięte były w wysiłku. Arno czuł, jak czerpie od niego moc, jak jego vitae wiąże się z jej własnym, w skomplikowanym zaklęciu leczącym. Czuł też swoją magię, rwącą się do działania. Buzujący w jego piersi płomień, domagający się ujścia. Woda nie była jego żywiołem, był nim ogień, kompletne jej przeciwieństwo, nic dziwnego więc, że coś w nim, w środku, buntowało się coraz mocniej. Nie wiedział, jak długo jeszcze będzie w stanie to powstrzymywać i co się stanie, jeśli przeciągnie ryzyko zbyt długo, ale wiedział też, że bez jego pomocy Puella nic nie zdziała.

Qadir

Choć Rathal słyszał to, co Karlgardczyk mówił, nie komentował, ani nie angażował się w dyskusję, skupiony na podtrzymywaniu rytuału ochronnego. Był potężnym magiem i Salih dobrze to wiedział, wyczuwał to też, zdając sobie sprawę z siły tarczy, jaką został otoczony. Ataki z drugiej strony nadchodziły raz za razem, co drugie wypowiadane przez niego zdanie, bezskutecznie szukając luki w jego magicznym pancerzu, ale każde miejsce, w które trafiały, było tylko dodatkowo wzmacniane. Qadir nie czuł emocji osoby po drugiej stronie, ale wnioskując po narastającej częstotliwości magicznych uderzeń, mógł zakładać, że nie było to dla niego typowa interakcja.
Gdzieś pod koniec jego monologu ataki ustały, nagle, jakby przeciwnik zmienił zdanie. Zapadła cisza; Rathal wpatrywał się w Saliha uważnie, choć bez niepokoju ani strachu o to, że może zostać zdradzony. Pokładał w człowieku z południa niczym nie poparte zaufanie, choć przecież istniała realna szansa, że mag będzie chciał sprzymierzyć się z kimś potężnym, dla uzyskania mocy większej od tej, jaką mogła dać mu Akademia w Nowym Hollar. Ale przecież uratował on jego córkę, wyciągnął z uczelni, na której wiele jej groziło, próbował ją wyleczyć i sam zaoferował się do zbadania niebezpiecznego artefaktu, kładąc swoje życie na szali. Oczywistym było, że traktował to, co słyszał, jako próbę manipulacji i oszustwa, skierowaną w stronę tego, kto patrzył na nich z drugiej strony amuletu.
- Jest wielu, którzy chcą się sprzymierzyć. Większość robi to ze strachu. Niewielu jest takich, co są w stanie zaoferować cokolwiek w zamian - odpowiedział głos w głowie Qadira.
Czy Il'Dorai to słyszał, nie dało się tego stwierdzić. Jego oczy jaśniały, tak samo, jak oczy Karlgardczyka, choć innym odcieniem magii, a na twarzy malowało się jedynie skupienie. Siedząc odpowiednio daleko, ale wciąż naprzeciw towarzysza, wpatrywał się w niego uważnie, nie tyle bojąc się jego zachowania, co wyczekując kolejnego ataku do odbicia.
- Jesteś kłamcą, albo głupcem - kontynuował głos. - Znam krew tego, który cię chroni. Znam krew dziewczyny, której odebrałem wzrok. Ildore. Ich przodkowie byli jednymi z tych, którzy odebrali nam słońce. Zasłużyła na ślepotę. Zasłużyła na więcej, niż ślepotę. Znajdę ją i znajdę jej ojca, a ich ciała zawisną w naszych salach jako trofea w imię odzyskanego dostępu do nieba. Nie będą martwi, będą krwawić i krzyczeć, aż ich gardła wyschną, a w płucach zabraknie powietrza. Wymierzymy zemstę za wszystkie cierpienia, na jakie tacy, jak oni, skazali naszą rasę.
Twarz Rathala nawet nie drgnęła. Najpewniej wciąż niczego nie słyszał. Ale faktycznie, Tamna wspominała o tym wcześniej, gdy jeszcze leżała na podłodze, chwilę po oślepieniu. Ten ktoś znał ich krew. Żaden z nich nie wpadł na to, by spytać, co miała na myśli.
- Chcesz pomocy, daj mi coś w zamian - odezwał się głos po chwili milczenia. - Ona jedna mi wystarczy. Pozwolę jej znów ujrzeć, jeśli obiecasz doprowadzić ją do mnie i oddać mi ją, kiedy przyjdzie pora. A tego Ildore, który cię chroni... Zabij.
Natężenie magii w powietrzu sprawiało, że Qadir niemal fizycznie czuł w uszach pulsowanie vitae. Moc unosiła się wokół nich w blasku ochronnej runy, jaką był otoczony. Cała siła wiekowego elfa skupiona była na tym, by zapewnić bezpieczeństwo człowiekowi, nie samemu sobie. On siedział pod oknem, bezbronny, bo nawet w najgorszym wypadku nie spodziewał się ataku ze strony tego, który ocalił jego córkę i z którym teraz we dwóch próbowali wydobyć z artefaktu prawdę. Gdyby Salih postanowił spełnić żądanie tej tajemniczej postaci i uderzyć w niego zaklęciem ofensywnym, z pewnością kosztowałoby go to wiele wysiłku i skończyłoby się skrajnym wyczerpaniem, ale zdołałby zabić Rathala Il'Dorai. Teraz z większą łatwością, niż kiedykolwiek... i nie miałby żadnych świadków.
Obrazek

Zajazd Pod Wzgórzem

79
POST POSTACI
Qadir
Kolejne uderzenia w magię ochronną Rathala były niczym obelgi rzucone w kierunku Saliha, gdzie ten drugi próbował nawiązać jakąkolwiek relację z nieznanym bytem. Nie chodziło rzecz jasna o przyjaźń. Do tego było… daleko dla obu stron konfliktu. Niemniej mag z południowych terenów miał wiele powodów dla kontynuowania nietypowej konwersacji, będąc jednocześnie niezadowolonym z wrogości odbiorcy jego wiadomości. Liczyła się misja, a także liczyła się wspominana wielokrotnie wiedza. Tym żywił się przedstawiciel rasy ludzi o ciemnej karnacji skóry pod kątem egzystencji na tym ziemskim padole. Człowiek z pustyni pragnął zgłębiać tajniki świata pod różnymi postaciami, aczkolwiek… miał na uwadze pewne reguły. Boskie zasady stały wręcz murem za wartościami tego czarnoksiężnika, o czym prawdopodobnie jedynie Tamna wiedziała w nieco szerszym zakresie szczegółów. Nie oddawał się bezpowrotnie żądzy zysku, nie bacząc na cenę do zapłaty za tę brawurowość w łaknieniu potęgi. Tak postępujące jednostki stawały się zbyt niebezpieczne dla wymiaru. Były ciągłym celem do odstrzału ze względu na zagrożenie, toteż multum łowców była gotowa pójść za ich śladem. Co to za życie w ciągłym biegu? Kimże byłby Qadir wtedy jak nie cieniem samego siebie, gdyż nie miałby prawa funkcjonować w normalnym społeczeństwie, a wyłącznie pod ustaloną przykrywką obcego przybysza? Tego typu przykładów z historii znał całą masę. Obecnie pewna znana bohaterowi nekromantka z Nowego Hollar dobitnie obrazowała powstające w ten sposób problemy… Musiały istnieć pewne granice. Bez nich wszystko sprowadzało się do zagłady otoczenia oraz nas samych. Innej kontrastującej opinii prorok nie brał pod uwagę.

W tej atmosferze negocjacji umysłowa dyskusja dwójki użytkowników magii trwała w najlepsze. Najwidoczniej persona po drugiej stronie klejnotu i za smugą czarnej mgły nie zamierzała przerywać “spotkania”, co naturalnie sprzyjało drużynie Yasina. Natomiast Kadeem w dobie wymiany informacji wsłuchiwał się uważnie w świeży dudniący głos rozchodzący we własnych myślach, utrzymując zarazem połączenie magiczne z możliwie pełną koncentracją na ukrytym czarodzieju. Il’Dorai mógł przede wszystkim tworzyć domysły w głowie na temat tej rozmowy. A zatem ufał poczynaniom “Pustynnego Smoka”? Na ten moment każde działanie podróżnika z daleka sugerowało… walkę w dobrej sprawie. Dbał o nich, nawet jeśli metody karlgardczyka kłóciły się z ich kodeksami postępowania. Przez to starszy elf miał najwyraźniej słuszność w daniu asysty brodaczowi. A jak to się klarowało we wsparciu… wrogiego czarownika? Tutaj dialog poszybował ku ostrej… wymianie. Ostrej, bo stawiającej czyjeś istnienie w formie karty przetargowej. Tak czy inaczej, humor syna Raaidy przekształcił się po raz trzeci. Pewność siebie utrzymała się, ale doszło dodatkowe uczucie… rozbawienia. Protegowany Alfrada zaczął się śmiać… Brzmiał podobnie jak nieznajomy komunikujący się poprzez wężowy talizman. Transfer energii trwał w najlepsze ze zdwojonym wkładem wieszcza. Ciekawe czemu?
Ty mówisz o sprzymierzeniu się, a nadal nie powiedziałeś mi, kim jesteś… Jak mam zaufać komuś, kogo imienia nawet nie poznałem? Rzeczywiście masz mnie za głupca… Lekceważysz mnie… Czy darzysz mnie takimi samymi uczuciami jak Ildore? Przypomnę ci, iż jestem człowiekiem… Nie porównuj mnie z gównem, bo nie znasz mej siły… Tak samo nie próbuj mnie dalej atakować...
Napomniał mu twardą mową, a po drobnej pauzie kontynuował, mając na względzie potrzeby białowłosego mężczyzny odnośnie do odnowienia rytuału protekcji. Możliwe, że ten ekscentryk z manią wyższości będzie despotycznie chciał zgładzić śmiertelnika tak… po prostu. Miałby szansę dostać łatkę “idealnego partnera do interesów”. Jak planował nawiązać nić porozumienia z takim zachowaniem okropnego tyrana? Kto robił z siebie idiotę oraz słabego kłamcę?
Ten obrońca jest mym służącym… I nim pozostanie aż do końca mej podróży… Nie zabiję teraz tego, który zna swoje miejsce w szeregu… Dopóki podąża za wytycznymi i mnie chroni, ma prawo jeszcze pożyć… Chcesz śmierci tego insekta? Dopiero jak dotrę do bramy. Nie licz, że opuszczę dla ciebie gardę, bo jesteś rzekomo prawdomówny… Powtórzę… Nie lekceważ mnie… Za wcześnie na takie sugestie…
Błękitna aura użytkownika vitae rozszerzyła się na każdy metr kwadratowy przestrzeni. Ojciec Tamny poczuł esencję obywatela Urk-hun stykającą się z mocą szpiczastouchego. Wybór mógł plasować się w sferze… bardzo kuszącego. Więcej many, potencjału? Zabić sędziwego, doświadczonego przez dekady studiów członka rodu Wysokich dzieci Sulona przy minucie bezbronności? Niejeden nie przepuściłby takiej okazji. Do tej grupy jak się okazało, nie zaliczał się wizjoner. On miał coś więcej w zanadrzu niż mordowanie wykładowcy z akademii. Przeznaczenie, które obrał, wyznaczało mu drogę poprzez ogrom wyrzeczeń. Salih wspominał już coś przedtem. Misja… Zrobi to, do czego został stworzony.
Cokolwiek planujesz zrobić z tymi elfami to nie mój problem… Moja propozycja wygląda następująco… Oddam w twoje ręce trójkę przedstawicieli tej rasy po dostaniu się do astralnych wrót, bo tylu mi towarzyszy. Dorzucę do tego… artefakt, jeśli jesteś nim zainteresowany oraz wykażesz inicjatywę w dalszej części naszej znajomości… W zamian chcę wiedzieć, z kim dzielę tę umowę, informacje o bramie razem z dokładną drogą do niej i…wiedzę o… tym leżącym przede mną… artefakcie… Oko Zirentha? Służysz mu? Demon? Jak widzisz, wiele pytań rodzi się w mej ciekawskiej głowie… Jak zatem będzie, mroczny elfie bez miana...? Bawimy się nieustannie w przekomarzanki czy chcesz może w końcu wspólnie pozbyć się tego ścierwa raz, a dobrze?
Na pewno nie chciał przeciągać te dysputy w nieskończoność. Mieli ubić interes, prawda? Ludzki znawca czarów brzmiał na zdecydowanego. Nadejdzie chwila z podsumowaniem współpracy. Zdecydują się na coś wreszcie bez krzty odmowy? Czas pokaże.
I jeszcze jedno… Jeżeli twoi bracia wraz z siostrami będą próbować zatrzymać moją podróż do portalu to… zaznają niebagatelnego gniewu… Nie wysyłaj armii ku mej zgubie… Potraktuj to jako sugestię… Jak będziesz chciał powtórnie nawiązać kontakt, to wiesz, gdzie jestem…
Wnioski nasuwały się same. To niezwykle ciężki układ. Każdy miał chrapkę na realizację chorych bardziej lub mniej ambicji. Nie pozostaną długo w impasie. Ktoś wreszcie odpuści. Tylko kiedy… W każdym razie Qadir rozpocznie powolne uwalnianie energii do przerwania łączności. Chyba zbytnio nie ugra nic więcej z tym kultystą. Postanowił działać stanowczo. Strach go nie opanuje. Ostrożnie… zamykał złote gady do pierwotnej pozycji na amulecie.
Obrazek

Zajazd Pod Wzgórzem

80
POST POSTACI
Arno
Słuchanie wywodu elfki dawało mu nie tylko lepsze wyobrażenie relacji, jaka łączyła ją z Karlgardczykiem, ale również poczucie, że ten chyba celowo traktuje wszystkich instrumentalnie. Prawdziwe pytanie, które kołatało się w makówce mieszańca brzmiało: "Czy faktycznie powoduje nim brak empatii, czy ma w tym wszystkim jakiś inny, potencjalnie wyższy cel?". Postanowił jakkolwiek odsunąć te gdybania na bok, bo i cóż miałby z nich wyciągnąć? Dowiedziałby się, że Salih jest równie dobrym magiem, co topornym towarzyszem albo, że skrywa przed nimi jakieś tajemnice. Jakby nie patrzeć żadne z tych stwierdzeń nie byłoby specjalnie szokujące bądź odkrywcze. Dla zielonego to był po prostu kolejny mag w drużynie - ani zbyteczny, ani szczególnie ważny. Każdy członek ekspedycji miał swoje silne i słabe strony, każdy coś ukrywał, ale każdy też wnosił coś od siebie. Arno nie czuł się w pozycji do oceniania mężczyzny z południa, nie na tym etapie, ani tym bardziej do decydowania o jego przydatności dla ich sprawy. Bądź co bądź znali się zbyt krótko, podpadł mu tylko raz i to poniekąd przez poczynania samego Verga. W końcu utrata medalionu stanowiła konsekwencję zbyt pochopnej decyzji, by pozwolić Tamnie zbadać ów przedmiot. W dobie tych wydarzeń o wiele ważniejsze było przywrócenie jej wzroku, by jak najszybciej wyruszyć w dalszą drogę, aniżeli szukanie zwady, które osłabiłoby ich szyki jeszcze mocniej. Pozwolił zatem pannie Il'Dorai wygadać się, zgodnie ze swoimi intencjami, jednak w żaden sposób nie opowiedział się za jej perspektywą bądź w opozycji do niej. Wewnątrz czuł, że nawet gdyby spróbował rozjemczej postawy to na ten moment mogłaby przynieść zupełnie odwrotny od zamierzonego skutek. Wszak nie bez przyczyny lepiej mu szło podsycanie płomieni, aniżeli ich gaszenie.

Niemniej odnosząc się do tlącego w nim ognia, lekko to ujmując zielony nie był zadowolony z perspektywy wymykającej mu się spod kontroli magii. Chociaż znacznie lepszym określeniem byłoby "zaczynał wpadać w lekką panikę", bo i któż na jego miejscu zachowałby zimne nerwy? Brał udział w swoistym eksperymencie, którego właściwie nie pojmował. Naturalnie chciał pomóc, ale jak miał ocenić, czy właśnie nie przyczynia się do kolejnej niezamierzonej tragedii? Czy to, co teraz czuje... czy tak powinien się czuć ktoś, kto jest bliski przełomu w leczeniu? Czy jeśli pozwoli by to uczucie, które w nim wzrasta osiągnęło swoje apogeum to wzrok Tamny zostanie przywrócony? Nie. Bardziej niż szycie niewidocznych ran nićmi z vitae przypominało mu to zbliżającą się eksplozję. Oczywiście mógł się mylić, jednak czy był gotowy, aby podjąć ryzyko? Coś mu podpowiadało, że w tej rozgrywce z losem nie powinien obstawiać na kolejną kartę i wchodzić all-in. Z drugiej strony... mógł zagrać inaczej.

Arno nie odzywał się, nie informował nikogo o swoim niepokojącym stanie. Stwierdził, że w ten sposób mógłby tylko zdekoncentrować Puelle, niepotrzebnie pośpieszyć albo wywołać jakieś niepożądane emocje, które utrudniłyby zadanie czarodziejki. Musiał jej zaufać - ona miała swoją rolę, a on swoją. Kto wie, czy Sonos nie dokona tutaj jednak jakiegoś cudu? Jego celem było zaś nie sfajczyć zajazdu ani żadnego ze swoich druhów, szczególnie że do tej konkretnej dwójki akurat pałał sympatią, a poparzenia trzeciego stopnia zapewne tych relacji by nie wzmocniły. Wówczas na tym metaforycznym placu boju podejmował się samotnego starcia z tkwiącą w nim dziką, wrzącą magią. Zamknął oczy, oczyścił umysł ze wszystkich myśli, z każdej zbytecznej emocji. Całą swoją koncentrację, całą siłę woli skupił na tej jednej czynności - poskromieniu płomieniu. Nie chodziło o to, żeby odciąć od siebie czarodziejkę i uniemożliwić leczenie, lecz by zachodziło to w sposób kontrolowany, możliwie bezpieczny. Przestał przejmować się czasem, tudzież rozmowami zachodzącymi gdzieś wokoło, liczyło się tylko to, aby kupić rudzielcowi jak najwięcej czasu. Gdyby jednak jego wewnętrzny zegar niepokojąco zbliżył się do swej ostatniej godziny, gdyby w ułamku chwili miała nastąpić erupcja mocy, której nie będzie w stanie powstrzymać wówczas puściłby dłoń Puelli, po czym wskoczyłby na biurko przed sobą i zasłaniając twarz łokciami wyskoczyłby przez zamknięte okno byle dalej od pomieszczenia, w którym aktualnie przebywali. Niewątpliwie musiałby najpierw wybić szybę, kto wie jak wiele narobiłby tym szkód sobie, czy pozostałym. Niemniej w sytuacji takiej jak ta wolałby dokonać względnie kontrolowanej eksplozji poza obszarem zagrażającym obu paniom, niż narazić na szwank wszystkich w zajeździe.

Ot, cały plan. Nie zamierzał dopuścić do katastrofy, ale zarazem nie planował wycofać się, dopóki istniała szansa na wyleczenie Tamny. Liczył po cichu, że być może uda mu się opanować płomień, że nim sprawy zajdą za daleko przywrócą elfce wzrok. Jakkolwiek wolał wyskoczyć przez okno we właściwym momencie, być może złamać sobie to i owo, przypalić co nieco, zebrać stosowanych ochrzan, a może zmotywować motłoch do sięgnięcia po widły, ale absolutnie nie zamierzał czekać do ostatniej chwili w środku i zwyczajnie pozwolić kotłującej się w nim magii dokonać nieplanowanych szkód - tego ostatniego po prostu by sobie nie wybaczył. No i wciąż dochodził argument Rathala, iż lepiej byłoby przerwać zabieg nie osiągając pożądanego rezultatu, niż ryzykować nadmierną gorliwością następną tragedię bowiem nawet gdyby niczego nie osiągnęli mogliby po prostu spróbować ponownie za jakiś czas - tym razem w bezpieczniejszych okolicznościach, bogatsi o nową wiedzę.

Sygn: Juno

Zajazd Pod Wzgórzem

81
POST BARDA
Qadir

Gdy Qadir mówił, ktoś po drugiej stronie słuchał go uważnie. Nie odpowiadał, ale też nie następowały kolejne ataki, być może przez fakt, że żaden z poprzednich nie przebił się przez postawioną przez Rathala barierę, więc tajemniczy rozmówca nie chciał marnować mocy.
- Zatem nie głupiec, a kłamca. A może jedno i drugie. Arogancja niewiedzy - syknął w pewnym momencie głos z drugiej strony. - Armia nie idzie po ciebie. Po ciebie pójdę ja, a moje imię będzie ostatnim, co usłyszysz w swoim miernym życiu.
Po tych słowach nastąpiło kolejne uderzenie. Uderzenie, które stanowiło kumulację mocy o natężeniu, jakiego nawet Il'Dorai nie był w stanie w pełni zatrzymać. Krzyknął i zachwiał się, a jego tarcza zamigotała. Część run zgasła, część rozbłysła mocniej, jakby tracił kontrolę nad zaklęciem. I w tej krótkiej chwili macki mocy z drugiej strony amuletu uderzyły w Qadira. Poczuł ciemność, zalewającą go z siłą, jakiej nie potrafił się oprzeć. Powstałą z czystej nienawiści i żądzy zemsty tak silnej, że napędzała ona kumulowany od dłuższej chwili atak. Ogarnęła go słabość, a jego ciało wyprężyło się w bólu. Przez tę krótką chwilę zdawał sobie sprawę z faktu, że to nie on podtrzymuje nić kontaktu.
- Jesteście insektami, Qadir Salih. Niczym więcej.
Z chwili na chwilę ból przemijał, zastępowany ciszą i blaskiem odnawiających się run wiekowego elfa, który klęczał teraz, oparty dłońmi o deski podłogi, i dyszał ciężko, desperacko usiłując odbudować zaklęcie. Wyrysowane przez niego linie rozjaśniały się powoli, jedna po drugiej, a czarne macki, które przez amulet sięgnęły do umysłu Karlgardczyka, były z niego stopniowo wyrywane, pozostawiając po sobie ziejącą pustkę i nieopisaną ulgę. W końcu artefakt zwinął się z powrotem, a obecność mrocznego maga zniknęła - choć istniała możliwość, że nadal ich obserwował. Bariera Rathala runęła, rozkruszając się na podłodze jak rozświetlone szkło i znikając tak, jakby nigdy jej tu nie było. Elf zacharczał dziwnie i zgiął się w pół, by zwymiotować... choć nie miał czym, tak właściwie, więc tylko targało nim w konwulsjach przez kilka chwil. Nie było mu dane jeszcze zjeść śniadania. Qadir musiał zrozumieć, jak dużo go to kosztowało i z jak potężnym bytem mieli przed chwilą do czynienia. Musiał zrozumieć, że gdyby nie bariera elfa, rozmowa z tajemniczym nieznajomym niechybnie skończyłaby się bolesną śmiercią.
Zapadła cisza. Rathal usiadł na podłodze i otarł zroszone potem czoło, a potem uniósł wzrok na Qadira. Obaj byli wykończeni, koszmarnie wykończeni. W chwili, w której elf otworzył usta, żeby coś powiedzieć, karczmą wstrząsnął wybuch, a płomienie liznęły okno od zewnątrz. Z sąsiedniego pokoju dobiegł przestraszony krzyk dwóch kobiet.
Gwałtownie otwarte drzwi huknęły, a do środka wpadł Lansion.
- Są tutaj - wydyszał. - Znaleźli nas.

Arno

Skupiona na leczeniu Puella wyraźnie nie zdawała sobie sprawy z walki, jaką Arno toczył wewnątrz siebie. Oddychała ciężko, nie próbując już nawet udawać przed Tamną, że nie sprawia jej to trudności, że to nie jest dla niej gigantyczny wysiłek. Sama elfka też zamilkła, bo choć pozbawiona wzroku, to rozumiała, jakie wyzwanie stało przed jej przyjaciółką. Salih nie dał sobie rady z przywróceniem jej wzroku, ale on też miał na to mniej czasu, próbował w biegu, bez wsparcia drugiego maga. Odkąd Puella zaczęła przelewać w Tamnę swoją uzdrawiającą magię, z pewnością minął już kwadrans, może nawet dwa - Vergowi ciężko było dokładnie ocenić upływający czas, gdy próbował utrzymać na wodzy szarpiącą się w jego piersi moc. Nie był doświadczonym magiem, wyszkolonym przez lata nauki na uczelni. Nikt nie powiedział mu, jak kontrolować swoje vitae, jak regulować jego przepływ, a tym bardziej jak powstrzymywać je przed wyzwoleniem takiej kumulacji, jaką odczuwał w tej chwili. Z reguły działał w zupełnie drugą stronę - czysto destrukcyjną.
- Widzę światło. Widzę je - powtórzyła cicho elfka, jakby chciała zmotywować rudowłosą do tego, by próbowała dalej. Jakby chciała dać jej do zrozumienia, że jej działania nie są bezsensowne, a wysiłek nie pozostaje bezskuteczny. Pomagało, choć powoli.
I może to ta świadomość nie pozwoliła mężczyźnie wycofać się wystarczająco szybko. Może liczył na to, że bardziej kontroluje swoją magię. Że to uczucie, które rozrywało go od środka, dawało mu więcej czasu, niż dawało w rzeczywistości. W chwili, w której ogień wypełnił mu żyły, a Puella syknęła z bólu, wyrywając mu swój nadgarstek i tym samym przerywając zaklęcie, było już za późno. Jej oczy rozszerzyły się w strachu i przebiegła przez nie gonitwa myśli, ale żadnej z nich nie zdążyła wypowiedzieć na głos, bo Arno zerwał się z miejsca i skoczył w stronę okna, przebijając się przez nie na zewnątrz. I w chwili, w której szyba pękła, a on wypadł nad pochyłe zadaszenie wejścia do karczmy, nastąpiła eksplozja zbyt długo wstrzymywanej mocy. Kobiety krzyknęły, gdy ogień częściowo wypełnił pomieszczenie, ale Verg nie wiedział, czy zrobił im krzywdę, czy wynikało to wyłącznie z zaskoczenia. Nie wiedział, czy płomienie, które prześlizgnęły się po zewnętrznej ścianie zajazdu, nie postawią także jego w ogniu.
Nie wiedział też, kim byli jeźdźcy, na których sturlał się po dachu jak żywa pochodnia. Niewiele widział; całe pole jego widzenia wypełniał ogień, nareszcie uwolniony, sprawiając, że Arno czuł praktycznie czystą ulgę i nieopisaną błogość. Kiedy wylądował na ziemi, potłuczony, ale nie połamany, pochylił się nad nim wysoki mężczyzna. Spod długich włosów wynurzały się długie, spiczaste uszy, a wzory na jego szacie wydawały się mieszańcowi zbyt znajome, żeby był to przypadek. Otumaniony przez upadek, początkowo nie był w stanie połączyć faktów w żaden sensowny sposób, dojść do tego, skąd mógł znać tego elfa.
- Gość Rathala - odezwał się nagle przybysz. - Są tutaj.
- Do środka
- zarządził ktoś, ale Verg nie miał jak zorientować się, kto do tego środka miał wejść i w jakiej liczbie. Widział tylko pochylającego się nad nim mężczyznę. Widział jego oczy, nabiegające magią i dłoń, która wychylała się spod jego płaszcza, by skierować się w stronę tego, który w ogniu spadł w dachu. Miał zaledwie moment, żeby zareagować.
Obrazek

Zajazd Pod Wzgórzem

82
POST POSTACI
Qadir
Swoisty język, którym posługiwała się para czarowników, zakrawał na intensywną wymianę myśli, gdzie każdy z członków rozmowy potrafił przekazać między sobą dawkę informacji poprzez niemalże niewidzialne nici magii. Ich nieprzerwany dialog nabrał słusznego rozpędu, toteż Salih uzyskał tym samym garść pewności względem powodzenia własnych działań oraz Rathala. Nawet jeśli był bombardowany przez multum strzałów mrocznych zaklęć, to jego znajomy elfi mędrzec skutecznie stawiał demonologowi opór. Niestety ta metoda działa tylko do czasu. W pewnym momencie dyskusja przerodziła się w… niewyobrażalne psychiczne piekło dla nieprzygotowanych na gniew obcego czarodziei. Chwilowy ubytek ofensywnych czarów skierowanych w jestestwo Qadira miał prawo wzbudzić podejrzenia, lecz w trakcie surowej dysputy uczonych prawdopodobnie żaden z nich nie zdołał przetworzyć, co dokładnie nastąpiło w przeciągu sekund. Dosłownie zostali zaskoczeni ogromem potęgi skierowanej wprost na ochronną tarczę rytuału ojca Tamny. Cokolwiek Yasin zamierzał odpowiedzieć nieznajomemu kultyście, nie opuściło to jego ust. Gwałtowna, wręcz niewidzialna eksplozja objęła wolną przestrzeń pokoju. Nie dało się wszystkiego dostrzec gołym okiem, aczkolwiek pewien element napaści maga z amuletu urzeczywistnił się również części pozostałych zmysłów zebranych.

Przerwane wsparcie Il’Dorai dało obraz czarnych macek oblegających ciało karlgardczyka, choć głównie ofiara kuriozalnie silnego wkładu energii została zakryta płaszczem cienia umysłu. Tym samym nieznany użytkownik vitae pochwycił “Pustynnego Smoka” w pewny chwyt przy użyciu mocy, a zatem Kadeem nie mógł zbyt wiele na to poradzić. Praktycznie świadomość obywatela Urk-hun została… zepchnięta przez cudzą esencję gdzieś na dalszy plan. Obecnie w stanie kompletnej bezbronności wysłuchał uważnie ostatniego zdania drugiego czarnoksiężnika. Niemniej nie odwzajemnił mu “pożegnania” nawet słowem. Cóż mógł uczynić na takie przerwanie mistycznej konwersacji w ostrym wydaniu? Insekty, hę? Być może, ale wyłącznie być może… ta pycha go zgubi. Taką miał nadzieję w głębi syn Raaidy, gdy wreszcie przełamany potencjałem istoty białowłosy profesor Nowego Hollar próbował zebrać koncentrację do kupy, aby odnowić znaki osłaniające proroka. I… połowicznie przetrwali to nietypowe starcie. Połowicznie, bo wszak nie osiągnęli pełni sukcesu, jednak w końcu przetrwali. Czy to nie było najważniejsze? Pomimo skazy utraty sił?

Odkrztuszające resztki płynów dziecko Sulona widziało, jak człowiek z południa zachłysnął się powietrzem podczas błyskawicznego uwolnienia, kiedy umarłe pnącza powracały do talizmanu po śmiertelnym uścisku. Zerwane połączenie odrzuciło wizjonera do tyłu jak przy popchnięciu za ramiona. Oddech jegomościa zrobił się płytki i bardzo przyśpieszony. Typowa reakcja na prawie kompletne wypalenie many ducha. Łatwo ocenić od strony pracowników akademii, iż lekko obity czarnoskóry kompan czuł się, jakby właśnie przebiegł maraton bez żadnego stopu po drodze. Próbował przywrócić należytą pozycję, odnajdując leżący nieopodal kostur. Krople potu wsiąkały w panele podłoża. Każdy ruch kończynami powodował cierpienie niczym przy potocznie zwanych zakwasach, a żołądek samoistnie podchodził go gardła także brodaczowi. Nie zwymiotował garstki posiłku jak na razie. Tak czy inaczej, nie nadeszła chwila wytchnienia. Miało zdarzyć się coś zgoła strasznego. Bój nie ustał, ponieważ zmienił swą formę na rzeczywisty konflikt w ich otoczeniu.

Zadyszana sylwetka Lansiona została zlustrowana spod brwi przez podróżnika z pustyni. Wieszcz skrzywił się, siadając po turecku na ziemi. Nawet nie ustał na nogach do wyprostowanych pleców. - Weźcie artefakt… - I nic więcej nie rzekł w ich stronę, gdyż skupił się na czymś zupełnie innym. Zamknął oczy, próbując uregulować nabieranie tlenu do organizmu. Całokształt procesu dotyczył koncentracji. Tymczasem resztki magii zaczęły drgać małymi przedmiotami dookoła Saliha. Obu mężczyzn poczuło, że nietypowy wykładowca uczelni coś szykował. Jak mieli się niebawem przekonać, sprawa okazała się nad wyraz… ryzykowna. Interesująca inkantacja wygłoszona została cichą mową.
Śmierć demonologom… Śmierć tym, którzy otworzyli bramy wymiarów…

Jestem strażnikiem portali… Nie spocznę, dopóki nie zostaną one zamknięte na zawsze…

Czarnoskrzydły… Ulegam przed Tobą, ale nie ulegnę przed nimi

Odejdę dopiero wtedy, gdy TY tego zechcesz… Tobie powierzam wyrok w tej sprawie…

Zabiorę twych wrogów do Zaświatów… Jak tylko mi pozwolisz wygrać…

Bo żyć mogę tylko tym, za co zgodzę się umrzeć...

Myśli Qadira

Przedstawiciel rasy ludzkiej obudził się na wzgórzu o późnej porze pośród intensywnej mgły. Ta pora nosiła ze sobą więcej zimna z wiatrem niż zwykle. Uczeń Zakkuma leżał na ziemi w brązowych łachmanach niczym bezdomny tułacz, próbujący przetrwać kolejną dobę bez dachu nad głową. Nagle ni stąd, ni zowąd zmaterializowało się w oddali pięć par drzwi pośród pierwszej linii drzew gęstego lasu. Każde z nich pozostało otwarte, ujawniając za przejściem bezdenną ciemność. W tym samym czasie do bezradnego faceta przyfrunął sęp o ciemnych skrzydłach. Spoglądał na maga wnikliwie, tak jakby oczekiwał od niego określonej czynności.

Raptem ptak zaczął go dziobać, zostawiając okropne rany wraz z zerwaną skórą. Pobudzony męczennik bez sprzeciwu… dołączył do rozszarpywania własnego ciała. Wpierw dokonali razem amputacji nóg, potem wyjęli jelita z resztą narządów przy narastającej kałuży posoki… To była bestialska agonia niemożliwa do opisania wprost z pełnią emocji temu towarzyszących. Za każdą odseparowaną częścią cielska jeden z portali kolejno się zamykał. Dodatkowo Qadir starzał się, jak gdyby następował jednoczesny wzmożony rozkład tkanek. Ostatecznie w dobie niewyobrażalnego bólu mag pozbył się osobno wszystkich organów, trzymając finalnie w swych dłoniach ledwo bijące serce. Skrzydlata istota przerwała manię skubania, by zwrócić uwagę na iskrę życia absolwenta szkoły Karlgardu. Przenosiła ślepia na oblicze i z powrotem na centralny układ krwionośny. Wybrała gałki oczne śmiertelnika na deser, przebijając rogówki dziobem z niemałym impetem. Następnie… on utracił pozostały obraz wyobraźni.

Rzeczywistość

Każdy szept jasnowidza był rejestrowany przez tę dwójkę, o ile jeszcze znajdowali się w jego wynajętej komnacie z drewna. Sygnatura energii badacza… zmieniła się. Nie przygotowywał zwykłego czaru. On wzywał kogoś ponad nim… Bez wątpienia boska eksklamacja miała w tym swój udział. Jak trwoga to do boga, czyż nie? Tutaj w każdym razie nie jest to klasyczna modlitwa kapłańska. Okruchami sił życiowych “otwierał” się na ingerencję Pana Śmierci. Co to oznaczało? Ciężko powiedzieć, jednakże nie mogło to być przyjemne czy też… proste. Podkomendni Ignaza wkraczali do budynku. Nie miał czasu stworzyć osłony na rytuał. Wykładał karty na stół, stawiając na szali żywot. Świadomie jak się wydawało, wysłał prośbę wsparcia do tego, kto wystawi go na próbę. Nie szedł na potyczkę do głównej sali. Tamci musieli przyjść do niego. Znajdą go na górze gotowego do walki lub… martwego. Cokolwiek Usal zarządzi. Nie ruszyłby się z miejsca mimo starań Rathala lub Lansiona. Tkwiłby w milczeniu…
Obrazek

Zajazd Pod Wzgórzem

83
POST POSTACI
Arno
Eksplozja vitae, którą nieumyślnie wywołał była dla niego jednocześnie przyczynkiem narastającej gonitwy myśli i uczuć. Błogość owładnęła nim, czuł przyjemne ciepło tak wewnątrz, jak i wokół siebie. Gdyby nie fakt, że właśnie przebił się przez szklaną szybę, uderzył o zadaszenie zajazdu, a dalej o glebę to pewnie ów przyjemne uczucie mogłoby przysporzyć go o senność. Niemniej poza tym miłym wrażeniem dochodziły też zgoła inne - ból odczuwany przy przeturlaniu się po twardej powierzchni, strach wobec tego, co spotkało Puelle i Tamne, niewyraźne wrażenie wyczerpania, a także ciekawość zmieszana z poczuciem rosnącego zagrożenia w miarę zbliżającej się doń elfiej dłoni. W głowie majaczyły mu kolejne pytania:

"Co- co się stało? Czy wszyscy są cali?" - chwycił się za czoło jakby miało mu to pomóc w opanowaniu zgiełku myśli - "Obcy. Niebezpieczeństwo. Rusz się!"

Impulsywnie przeturlał się na bok, po czym chwycił dłonią miotły przylegającej do jego pleców.

Zabierz mnie stąd. — rzucił twardo, choć nie była to próba ucieczki. Po prostu czuł, że znajduje się w niewłaściwym miejscu i zbyt mało wie o tym, co się dzieje wokoło oraz z kim ma do czynienia. Miotła była szybka, co więcej potrafiła wznosić się, więc bez trudu umożliwiłaby mu spojrzenie na stan zajazdu, jak również jeźdźców z pewnego dystansu. To, co go interesowało najbardziej to jak dużym ogniem zajął się przybytek, ilu było adwersarzy, a także co mógł o nich powiedzieć na pierwszy rzut oka. Wzrokiem szukałby również pozostałych towarzyszy, głównie starałby się zwrócić uwagę na pomieszczenie, z którego nie tak dawno wyskoczył. Równie istotne było dla niego też to, aby jak najszybciej przywrócić się do porządku - jeśli dalej płoną, a miotła wpadłaby w panikę z tego powodu równie dobrze mogła go od razu wyrzucić w najbliższej kępie krzaków, bądź koronie drzewa. Magiczne akcesorium uniknęłoby przysmażenia, on zaś przy właściwym dystansie i względnej ochronie terenu zyskałby szansę odpowiedniego przygotowania się do podjęcia inicjatywy.

Sygn: Juno

Zajazd Pod Wzgórzem

84
POST BARDA
Qadir

W desperacji wynikłej z braku mocy i nadciągającego zagrożenia, Qadir postanowił sięgnąć po boskie wsparcie. I być może w innych okolicznościach zakończyłoby się to inaczej, niż dziś. Gdyby miał więcej czasu, gdyby mógł włożyć w ten rytuał więcej swoich sił. Tymczasem naprędce sklecone zaklęcie sięgnęło ku boskości i... odpowiedziała mu cisza. Głucha cisza, tak martwa, jak ci, za których odpowiadał bóg, do którego Salih wznosił swoje modły. Mógł w rozpaczy rozrywać swoje ciało nie tylko w wyobraźni, ale i w rzeczywistości, a Usal i tak nie byłby zainteresowany udzieleniem mu swojego wsparcia. Być może życie jednego człowieka nie miało dla niego aż tak wielkiego znaczenia. Być może kwestia inwazji mrocznych elfów nie dotykała go tak, jak dotykała chociażby Sulona, bezpośrednio w to poniekąd zaangażowanego. Być może prośba Karlgardczyka do niego nie dotarła, a może po prostu nie chciał na nią odpowiadać, ignorując ją tak, jak ignorowało się brzęczenie muchy.
Gdzieś w międzyczasie mężczyzna słyszał głosy dwóch elfów, czuł dotyk na ramieniu i dźwięk zamykających się, a potem otwierających ponownie drzwi. Gdy wyrwał się w końcu z odrętwienia i otworzył oczy, pierwszym, co mu się w nie rzuciło, były języki ognia, liżące od zewnątrz szybę okna. Z dołu dobiegały przestraszone krzyki i generalne zamieszanie, a przed nim, w miejscu, gdzie przedtem leżał amulet, teraz znajdował się równo oszlifowany, biały kryształ, wielkości małej śliwki. Przyciskał skrawek papieru, ewidentnie wyrwany z jakiejś książki, Qadir widział nawet fragmenty tekstu, jakie zostały oderwane razem z nim. Na brzegu widniała krótka, ale wystarczająca informacja, spisana w pośpiechu:
rezerwuar
Salih musiał otrzymać go od Rathala, który przygotował się do podróży na tyle dobrze, że pamiętał o zabraniu zapasów magii, umieszczonych w bezpiecznych kryształach. Qadirowi nie było jeszcze dane korzystać z cudzych, nie wiedział więc, jakie będzie to miało konsekwencje, ale co mogło być gorsze od całkowitego wyczerpania i pozostawania bezbronnym, gdy wrogowie stali u drzwi?
Samego elfa tu nie było i mag mógł tylko zgadywać, że udał się on albo do córki, albo stanąć twarzą w twarz z przeciwnikiem.


Arno

Elf, który pochylał się nad Arno, musiał zakładać, że czeka go już tylko dobicie nieprzytomnego, więc moment, w którym Verg odturlał się spod jego nóg, kompletnie go zaskoczył. Fioletowa lanca mocy, która wystrzeliła z jego dłoni, wbiła się w ziemię w miejscu, w którym przed chwilą znajdowała się głowa zielonoskórego, ale nie zdążył zrobić wiele więcej, gdy jego niedoszła ofiara wystrzeliła na latającej miotle w powietrze.
- Co jest... - rzucił i cofnął się o krok, próbując nadążyć za nią spojrzeniem.
Miotła okazała się być całkiem opanowaną, biorąc pod uwagę sytuację, w jakiej się znaleźli. Nie uciekła spod Verga, nie zrzuciła i dostosowywała się do kierunków, w jakich ją prowadził. Zawisła przed karczmą i nad przyjezdnymi, pozwalając mężczyźnie w pełni ocenić powagę sytuacji.
Zajazd płonął. Póki co jeszcze nie bardzo poważnie, ale część dachu i przedniej ściany zajęła się ogniem. Ludzie w środku krzyczeli, ale nie z bólu, a w zwyczajnej panice, naturalnie wywołanej niespodziewanym wybuchem. Wcześniej czy później ktoś dotrze tutaj i jakoś ugasi pożar... prawda?
Jeśli o elfa i jego towarzyszy chodzi, była ich piątka: trzech mężczyzn i dwie kobiety, odziani w bogate, akademickie szaty, przykryte podróżnymi płaszczami. Każdy z nich miał wierzchowca - jeden siedział jeszcze w siodle, jeden stał przy koniu, trzymając go za wodze, a pozostali kierowali się już do środka w wiadomym celu. To nie była pokojowa wyprawa, to nie była grupa, jaka miała ich wesprzeć.
Rudowłosy elf uniósł rękę i kolejna lanca mocy wystrzeliła w górę, ale miotła jakimś wrodzonym odruchem odskoczyła w bok, ratując Verga przed skutkiem, z jakim musiałby się zmierzyć, gdyby atak dosięgnął celu.
- Ląduj, ty zielony... - zaczął wściekle elf, ale nie było mu dane skończyć.
Z okna, z którego przedtem wypadł Arno, spomiędzy płomieni, wyskoczył kot - choć nie ten rudzielec, którego dobrze już znał. Ten kot był wielki i rozwścieczony. Jego pokryte czarnymi pasami ciało spadło na wroga i powaliło go na ziemię. Tygrys ryknął i bez wahania wgryzł się elfowi w ramię, by zaraz szarpnąć łbem i oderwać kawałek ciała. Krzyk poniósł się po okolicy, a z rany wystrzeliła fontanna krwi. I może zwierzę zagryzłoby już przeciwnika do reszty, gdyby nie uderzenie mocy, przywołane przez jedną z kobiet, które rzuciło nim o ścianę budynku. Na pomarańczowe, pasiaste futro posypał się żar płonącego drewna.
Obrazek

Zajazd Pod Wzgórzem

85
POST POSTACI
Arno
Chociaż ucieczka na miotle była planowanym manewrem to płynność, z jaką Arno zrealizował swoje założenia zaskoczyła nawet samego mieszańca. W ułamku chwili uniknął poważnych obrażeń, wskoczył na zaklęty kij, po czym wzleciał w przestworza. Brak jakichkolwiek potknięć, czy nazbyt gwałtownych reakcji ze strony zmiotki prowokowały szczery uśmiech na twarzy zielonego.

Pięknie miotełko! — wyraził swoje uznanie — Ratujesz mi skórę!

Gdy lanca magicznej mocy nie trafiła celu Verg chwycił się mocniej żerdzi i przycisnął doń klatkę. Manewr unikowy był nagły, aczkolwiek bardzo mile widziany. Zaskoczony rozdziawił usta wydobywając z siebie tylko głuche "łoo". Wówczas dotarły go pogróżki elfich najeźdźców, na które... głośno się roześmiał.

To mnie zmuś, nyahahaha! — musiał trzymać się za brzuch, żeby nie przekręcić się zbytnio na pojeździe i nie spełnić życzenia przeciwnika.


Pojawienie się czworonożnego sojusznika na polu bitwy stanowiło kolejną niespodziankę, którą piromanta przyjął bez słowa skargi. Po cichu zastanawiał się, czy rzeczonym kotem była przeobrażona Puella, czy też ktoś inny z ich drużyny posiadał podobne talenty. Jakkolwiek szybko uznał te rozważania za kompletnie nieistotne w ich położeniu, dlatego bez wahania je porzucił. Obserwowanie drapieżcy wgryzającego się w ciało niemilca najpierw wywołało u Verga cichy pogwizd, w którym naturalnie zawierał się podziw dla potęgi bestii. Odgryzienie ramienia z kolei odrobinę zniesmaczyło pół-goblina, ale tylko odrobinę.

"Z magami lepiej być ostrożnym, oj tak." - pomyślał przelotnie.

Naraz uderzenie mocy odrzuciło znacząco stworzenie, a oczy mieszańca rozszerzyły się w niemym zaskoczeniu.

"O ty kurwo wściekła." - przeklął w myślach kobietę.


Agresja elfki podziałała na niego niczym kubeł zimnej wody. Gorączkowo zaczął rozważać swoje kolejne posunięcie. Powinien zanurkować? Sprawdzić co z pozostałymi? Nie. Miał przewagę wysokości, dobry widok na swój cel i niebagatelne wsparcie. Przeczucie podpowiadało mu, że należy skorzystać z tych atutów, póki były dostępne. Tym samym Arno przygotował się do natarcia. Lewą dłonią pewniej chwycił uchwyt miotły zaś w prawej przywołał płomienie, które tylko czekały na odpowiednią inkantację.

Dajmy im popalić. — zagrzewał do boju zarówno siebie, jak i akcesorium sprzątające. W następnej chwili "zielony myśliwiec" gwałtownie obniżył tor lotu wykonując przelot nad głowami adwersarzy. Z jego dłoni wyciągniętej ku nim winien rozlać się potok śmiercionośnego ognia, gdy z ust rzezimieszka padły słowa zaklęcia.

Expanso!

Zamiarem jego było spopielenie czterech przeciwników stojących blisko siebie, a następnie oddalenie się na bezpieczną odległość, acz z dobrym widokiem na wejście do zajazdu i pokój na piętrze, z którego wcześniej wypadł.

Sygn: Juno

Zajazd Pod Wzgórzem

86
POST POSTACI
Qadir
Zaskakującym pozostał fakt braku reakcji ze strony Usala w ocenie “Pustynnego Smoka”. Jako strażnik wymiarów oraz ktoś silnie nienawidzący demonologii z nekromacją, Salih podejrzewał go o większe zainteresowanie sprawą naruszającą poniekąd domenę śmiertelników. Relacji boskich z pewnością nie pojmował, podobnie jak pewnych wytycznych, którymi mogli się kierować do osiągnięcia własnych celów. Qadir należał do jednej z wielu grup wznoszących prośby do wyższych bytów. Być może skuteczność rytuału nabrałaby większego znaczenia z odpowiednim przygotowaniem, aczkolwiek na to nie miał zwyczajnie czasu. Bój z poszukiwaczami magów się rozpoczął, toteż po nieudanym wezwaniu Pana Śmierci otworzył swe oczęta, utrzymawszy pozycję siedzącą przez kilka sekund. Co dalej? Musiał zwyczajnie wziąć sprawy w swoje ręce. Z ludzką wiedzą niewiele mógł zdziałać wobec istot patrzących na niego z góry, które zarazem przywyknął traktować jak “pracodawców”. Kim on był, żeby kwestionować wybory wyższych bytów? Nikim istotnym, a wręcz insektem jak to zaznaczył wrogi czarnoksiężnik. Nie dało się ukryć tego faktu, choć za żywotem każdego człowieka kryło się coś więcej. Decyzji Czarnoskrzydłego zmienić nie potrafił. Miał co prawda wpływ na swe przeznaczenie, bo te wszak sobie obrał. W ten sposób podążył za sugestią Sulona sprzed kilku dni.
Będziesz więc musiał na mnie zaczekać…
Rzucił jednym zdaniem w myślach, lecz nie jest pewne czy zwracał się do Usala, czy też innego boga. Niemniej podpatrzył prędko pozostawiony biały kamień z notatką noszącą na sobie pismo Rathala. Te w pewnym stopniu rozpoznawał ze względu na czytanie niektórych prac kolegi z akademii. Tak czy inaczej, dało mu to pewną opcję do rozważenia. Definitywnie czarnoskóry mag nie zamierzał tłuc się bez wigoru w strasznym chaosie wywołanym przyjezdnymi elfami. Wolał obrać słuszną strategię, pomijając tym samym schodzenie na dół do bezpośredniego starcia. Inaczej będzie mało przydatny dla garści kompanów. Wpierw zabrał z ziemi ukształtowany minerał, przechodząc od razu do zastawienia drzwi. Wykorzystałby do tego krzesło lub szafkę, przy czym o ile druga z opcji nie zaliczała się do rzeczy ciężkich, to byłaby prawdopodobnie lepszym narzędziem do zablokowania przejścia wraz z klamką. Chodziło o to, aby nikt z “gości” nie przerwał mu następnego zaklęcia. Na czym ono miało się opierać?

Otóż syn Raaidy chciał wykorzystać panujące zamieszanie do zmiany lokalizacji. Chodziło konkretnie o krótką teleportację mierzącą kawałek odcinka od aktualnego położenia do miejsca za stojącym na zewnątrz czarownikiem. Prorok mimowolnie wyjrzał za okno frontowe, stojąc już kilka kroków od framugi. Droga prowadząca do zajazdu wychylała się zza gęstwiny pobliskiego lasu. O jakim dystansie magicznego przemieszczenia się tu mówimy? To zaledwie kilkadziesiąt metrów w dół ścieżki. W ten sposób nie czułby stresu związanego z walką pośród stopniowo zawalającego się budynku z ogniem nieustannie liżącym tutejsze okiennice. Miałby większe pole do manewru, a jednocześnie możliwości bojowe. - Nie zawiedź mnie… - Umysł wizjonera objęło jedno zdanie niczym wypowiedź szeptem przeplatająca się z szumem pozostałych emocji. Czuł, że musi tego spróbować. Potem nie będzie miał takiej okazji, gdy już zostanie bezpośrednio zaatakowany.

Skoncentrował transfer energii w prawej dłoni, próbując wyssać całą zawartość mocy kryształu. Co ze skutkami ubocznymi, o których nie miał zielonego pojęcia? Poza rzuceniem nadzieją w głowie Yasin przyjął już do wiadomości, iż konsekwencjami tego zabiegu będzie martwił się później. A zatem… do dzieła. Pogrąży się w skupieniu, aby wykonać niedaleki skok do nowej przestrzeni wcześniej dotkniętej kopytami jego wierzchowca. Użyje do procesu konkretną inkantację słowną wypowiedzianą tuż przed czarem: “فلاش”. Gdyby to się nie udało, to Kadeem spróbuje wyskoczyć przez okno… metodą wprawdzie najprostszą w formie ostatecznego rozwiązania fizycznego. Na pewno nie zamierzał tam dłużej tkwić.
Obrazek

Zajazd Pod Wzgórzem

87
POST BARDA
Zaciskając kamień w dłoni, Qadir poczuł wypełniającą go moc. Nie było jej wiele; nie tyle, by pozwolić mu walczyć bez końca i rzucać zaklęcia ofensywne, jedno po drugim, aż z przybyszy zostanie garstka pyłu. Jej ilość była jednak wystarczająca, by wiedział, że w zaistniałej sytuacji nie jest zupełnie bezradny. Wystarczająca, by mógł z niej zaczerpnąć i wyszukać w myślach miejsce, do którego przeniesienie się potencjalnie było bezpieczne. Czar jednak nie zadziałał do końca tak, jak Salih oczekiwał - czy to przez wyczerpanie, czy przez zmniejszoną ilość dostępnej mocy, a może ze względu na to, że nie należała ona do niego, przeniosło go znacznie bliżej, niż zakładał. Gdy przestrzeń wokół niego zawirowała, a potem ukształtowała się na nowo, znalazł się wśród rzadkich drzew przy samym zajeździe, zaledwie kilka metrów od przemieszczającego się na latającej miotle Arno.
Arno, który przelatując wzdłuż frontowej ściany karczmy, wystrzelił z siebie strumień ognia, jaki wylał się na grupę przybyszów. W międzyczasie słyszał zbolały szept rannego, rudowłosego mężczyzny, który leżąc na ziemi wpatrywał się w niego wściekle i ewidentnie próbował coś tym osiągnąć, ale Verg czuł co najwyżej słabe łaskotanie z tyłu głowy. Zaklęcie nic mu nie robiło, mógł więc skupić się na swoim własnym.
Jedna z dwóch elfek zarzuciła szatą i wykrzyczała coś, a ogień, nie czyniąc jej żadnej krzywdy, odbił się od niewidocznej tarczy, jaką się otoczyła. Próbowała także osłonić swoją towarzyszkę, ale ta stała jednak zbyt daleko i tak, jak sobie tego życzył zielonoskóry piroman, zaczęła się palić. I choć ubrania kierującej się do wejścia dwójki też zajęły się ogniem, jeden z nich ugasił się sprawnie, pokrywając się warstwą szronu - a potem obaj zniknęli we wnętrzu.
Ze środka dobiegły ich paniczne krzyki gości zajazdu. Ktoś wołał, żeby uciekać do tyłu, wyprowadzając zapewne wszystkich jakimś innym wyjściem, albo przynajmniej w głąb wzgórza, ktoś inny płakał i błagał o litość. Wszystkie te wrzaski w pewnym momencie zagłuszył jednak łoskot kamienia, gdy coś wewnątrz runęło, być może grzebiąc zbyt wielu niewinnych, których nikt nie miał czasu jeszcze opłakiwać, a potem błysnęło światło. Cokolwiek działo się w środku, działo się to jednak poza zasięgiem percepcji Arno i Qadira.
Płonąca elfka wrzasnęła wściekle i zamachnęła się ręką, a zaskakująco silne uderzenie mocy oderwało Verga od miotły i zrzuciło go na ziemię. Przeturlał się jeszcze kilka metrów, zanim się zatrzymał, a gdy już to zrobił, musiał skulić się w sobie i błagać bogów o ratunek, kiedy wylądował tuż pod kopytami spanikowanych koni. Zwierzęta przebiegły nad nim i obok niego, jakimś cudem nie robiąc mu krzywdy większej niż ta, jaką zrobił mu upadek z wysokości; bolała go ręka, bolało go biodro i czuł ciepłą krew, spływającą mu po czole, ale poza tym chyba był względnie cały. Miotła przez chwilę jeszcze nie zorientowała się, że straciła jeźdźca, ale w końcu zatrzymała się w powietrzu i ruszyła w dół, z powrotem do niego.
W płonącym oknie na piętrze pojawiła się Tamna i choć stała wśród płomieni, te zdawały się ją omijać, zapewne powstrzymywane przez tarczę opierającego jej dłoń o ramię ojca - być może tę samą, jaka przedtem chroniła Qadira, tylko w znacznie słabszej formie. Powiedział coś do niej, cicho i szybko, a białowłosa skinęła głową. Gdy wyciągnęła przed siebie dłonie i wypowiedziała formułę zaklęcia, ziemia przed karczmą poruszyła się i wystrzeliły z niej korzenie, które oplątały rudowłosego elfa i wciągnęły go pod powierzchnię. Jego krzyk ucichł, stłumiony przez warstwę ziemi, jaka go przysypała. I Sulon jeden raczył wiedzieć, jakim cudem tygrysowi udało się otrząsnąć z ogłuszenia i odskoczyć, wystarczająco szybko uciekając z pola rażenia zaklęcia rzucanego przez pozbawioną wzroku Tamnę. Zwierzę ryknęło wściekle i nie czekając na nic, rzuciło się przed siebie, długim susem przeskakując kłębowisko korzeni, przewracając płonącą elfkę i szykując się do odgryzienia kawałka ciała także i jej.
Obrazek

Zajazd Pod Wzgórzem

88
POST POSTACI
Qadir
Jedynym słusznym wyjściem w ocenie Yasina okazało się opuszczenie karczmy w jak najmniej inwazyjny sposób, toteż tak właśnie uczynił. Unikając przy tym niepotrzebnej, a zarazem niebezpiecznej potyczki z napastnikami wewnątrz izby skoncentrował energię pobraną ze szlachetnego kamienia wprost do przetransportowania się poza podwórko zajazdu. Problem w tym, że nie poświęcił temu działaniu wystarczająco dużo czasu. Czyż to nie plasowało się w sferze głównego powodu połowicznego powodzenia zaklęcia? Być może obca jemu sygnatura elfickiej magii także brała w tym udział, lecz nie przeprowadził odpowiednich badań, by mieć podstawy do złożenia konstruktywnej opinii włącznie z wnioskami naukowej analizy. Wszystko opierało się wyłącznie na luźnych domysłach, które zostały naprędce utworzone w głowie maga. Niemniej zaistniałe wydarzenie ponaglało do dalszych działań, a zatem po zastawieniu meblem progu drzwi oraz wybadanie potencjalnego miejsca do teleportacji Salih rozpoczął zwięzłą inkantację. Czar fakt faktem podziałał… I choć nie uzyskał w pełni upragnionego efektu, to wciąż uniknął kłopotu wiążącego się z walącym od płomieni dachem i walką w niesprzyjających warunkach. Na wolnej przestrzeni miał większą szansę na przyjęcie kolejnej taktyki.

Tak też po wylądowaniu pomiędzy drzewami dojrzał bez wątpienia błyskawicznie, jak blisko znajdował się jednej części bitwy. Kilka metrów pozostawiony przez ślad mocy Qadir wiedział, że nie jest w pełni zdolny do stawienia czoła przeciwnikom w formie popleczników Ignaza. Musiał rozważyć coś innego niż nagłą ofensywę ze swej strony. W ten sposób postanowił pozbierać się do kupy. Celem pozostało wykorzystanie chaosu dotychczasowych uczestników konfliktu, a on sam postara się nieco ukryć własną obecność. Nie zamierzał całkowicie uciekać od gospody, a co najwyżej wykonać kilkanaście kroków do tyłu. Czarnoksiężnik nie spuszczał wzroku z pobojowiska przed nim, pokładając więcej nadziei w fakcie posiadania czystych pleców. Ktoś go planował zaskoczyć od tyłu, z głównego traktu? Możliwe, lecz mało prawdopodobne.

Kadeem stanął za możliwie najszerszym z drzew w tej rzadkiej gromadzie roślin, zerkając jak zza rogu budynku na kombatantów. Co dalej? Zbiera siły w ukryciu o ile tak można nazwać próbę schowania sylwetki za drewnianą korą. Będzie walczył tylko wtedy gdy reszta zawiedzie lub ktoś go mimowolnie wciągnie w ten wir potyczki, mięśniami albo pewniej mówiąc przy użyciu vitae. Na razie nie pchał się do przodu. Obserwował, regenerując pokłady energii. Jego ruchy będą zależne od przyszłych akcji elfów z pozostałymi istotami. Być może uda mu się skumulować wystarczająco resztek many na coś więcej niż uniki. Dobrze, iż pomimo skorzystania z zasobów Il'Dorai nie doświadczył tymczasowo żadnych efektów ubocznych.
Obrazek

Zajazd Pod Wzgórzem

89
POST POSTACI
Arno
Gdyby ktoś uważnie obserwował mieszańca w chwili, gdy suną po niebie na swej miotle zalewając przeciwników strumieniem destruktywnego żywiołu ujrzałby na jego twarzy szczery, niemal obrzydliwy wyszczerz przypominający uśmiech zaś w oczach blask płomieni. A choć Verg śmiał się bezgłośnie, choć tylko połowicznie przyglądał się trawionym ogniem ofiarom to było jasne jak słońce, że czerpie nieskrywaną przyjemność z pastwienia się nad elfami. Ba! Rozkosz, jaką dawała mu przemoc była równie upajająca, co niepokojąca. Na co dzień mężczyzna prowadził trudną batalię godząc dziką, psotliwą naturę goblina z obliczem człowieka empatycznego, acz wyobcowanego. Niemniej istniał przynajmniej jeden mianownik, wobec którym te dwa myślowe fronty dochodziły do porozumienia. Potrzeba, czy raczej pragnienie agresji nie budziło w nim rozważań natury moralnej. Nie zadawał sobie pytań "jak daleko mogę się posunąć" albo "czy powinienem użyć siły". Kiedy sytuacja wymagała od niego reakcji bądź gdy czuł się nią usprawiedliwiony robił wszystko, co w jego mocy, by zadać wrogom jak największy ból. Śmiał im się w twarz, czerpał radość z cierpienia, a wszystko to by przekazać jasny komunikat: ze mną lepiej nie zadzierać.

W końcu jednak oberwał magiczną kontrą, w następstwie czego osunął się z lewitującego kija boleśnie lądując barkiem na ubitej ziemi. Kraksa pozbawiła go oddechu i porządnie poturbowała, ale nie umniejszyło to jego zapału bitewnego. Zaklął pod nosem trafiając między końskie kopyta, po czym możliwie sprawnie przeturlał się bliżej wejścia, co by uniknąć oberwania podkową w czoło. Ból, jaki mu przy tym towarzyszył był równie uciążliwy, co otrzeźwiający. Ręka, biodro wołały o chwilę przerwy, o pomoc medyczną, jednak doświadczenie bojowe podpowiadało mu, że jeśli nie przyłoży się bardziej może narazić się na zdecydowanie większy uszczerbek na zdrowiu. Prostując się na nogach Arno bez wahania sięgnął nieobolałą dłonią po sztylet zawieszony na pasku za plecami. Wyciągnął go w jednym ruchu, uniósł na wysokość oczu i od razu ruszył w stronę jedynego ocalałego przeciwnika, który nadal nie przekroczył progu zajazdu. W razie potrzeby gotów był polegać na swojej nadnaturalnej zwinności, by uniknąć wszelkich pocisków maga. Nie posiadał wszak tarczy, pancerza, ani przeciwzaklęć, którymi mógłby zasłonić się w takiej chwili. Umyślnie trenował swoje ciało, aby w razie potrzeby mieć tę przewagę refleksu oraz prędkości nad adwersarzem. Zakładając sukces mieszaniec planował zajść elfa od tyłu, wskoczyć na jego barki i z tej pozycji zadać kilka zdecydowanych pchnięć ostrzem w szyję. Mógłby wówczas zaczekać aż ten wykrwawi się, opadnie pośmiertnie na kolana, a nim twarz nieszczęśnika dotknie gleby Verg zgrabnie wykonałby lekki zeskok stając tuż przed wejściem do zajazdu.

Gdyby do tej pory pół-goblin nie wąchałby kwiatków od spodu, a na zewnątrz nie pozostałby nikt, komu mógłby nabić guza wówczas oznaczałoby to, że na tym placu boju zostali tylko we dwójkę - on i tygrys. Wobec takiej kolei rzeczy żółtoki zabójca wytarłby umorusaną we krwi klingę o odzienie trupa, następnie zaś schowałby ją w pochwie na pasku, gdzie jej miejsce.

Musimy się pośpieszyć płomienie przybierają na sile, a w środku wciąż są nasi towarzysze. — mówił pośpiesznie, ale starał się, aby każde słowo, które kierował do kociego sojusznika zostało usłyszane — Naszym priorytetem nie jest zabijanie, lecz wyciągnięcie wszystkich członków ekspedycji na zewnątrz i zabezpieczenie amuletu. Nie wchodzimy sobie w drogę, działamy sprawnie, jeśli trzeba wycofujemy się ratując kogo się da, bez oglądania się w tył. Wszystko jasne?

Nie czekał na odpowiedź. W międzyczasie przywołał do siebie miotłę i gestem nakazał jej pozostać na zewnątrz. Wolał nie ryzykować, że jego preferowany wierzchowiec w ferworze walki oberwie rykoszetem albo zajmie się ogniem. Zawsze mógł zawołać zmiotkę krzykiem bądź gwizdnięciem, gdyby zaszła taka potrzeba, jednak na razie wolał jej zbytecznie nie narażać. Gdy przedstawił bestii plan działania wykorzystał ten czas, aby ocenić swoją kondycję. Gdyby nic nie stało na przeszkodzie sięgnąłby po łuk i strzały. Ograniczony przestrzenią oraz chaosem, jaki zapewne panował w środku mógłby napotkać problemy z rzucaniem zaklęć, czy szlachtowaniem niemilców sztyletem. Jakkolwiek bystre oko w towarzystwie sprawnej ręki nadałoby się idealnie do efektywnego ściągania czarowników jeden po drugim. Niemniej gdyby jego kondycja okazała się niepewna, a precyzyjność strzału zawodna odwołałby się do dwóch ostrzy, które w tej sytuacji potrafiły wybaczyć więcej.

Wchodzimy. — oznajmił krótko przesłaniając nos i usta chustą. W ten sposób chciał zapewnić sobie choćby minimalną ochronę przed gryzącym dymem.

Sygn: Juno

Zajazd Pod Wzgórzem

90
POST BARDA
Konie w końcu odbiegły, a Arno mógł z powrotem podnieść się z ziemi. Miotła zawróciła w powietrzu i ruszyła w jego kierunku, ale choć zawisła tuż nad nim, Verg nie sięgnął po nią i nie wskoczył na nią z powrotem. Miał inne plany - plany dużo bardziej śmiercionośne.
Skupiona na płonącej towarzyszce elfka nie zdawała sobie sprawy z tego, że ktokolwiek na nią szarżuje. Trzask ognia i tętent kopyt zagłuszyły go wystarczająco dobrze. Słyszał, jak wykrzykuje ona coś ze złością, jak sięga po długi, wąski miecz, wiszący u pasa, a potem dostrzegł, że kobieta znika. Gdy dobiegał do niej, jej ciało rozpływało się w powietrzu, rozmywało, ostatecznie nie pozostawiając po sobie nawet śladu. Szybko jednak okazało się, że to tylko iluzja, mająca na celu ukrycie jej przed rozwścieczonym drapieżnikiem, ułatwienie jej podejścia bliżej i wyprowadzenia mało ryzykownego ataku. Elfka krzyknęła, zaskoczona, gdy Arno wskoczył na nią tak czy inaczej, a jej zaklęcie niewidzialności opadło. Zachwiała się i przewróciła do tyłu, na plecy, przygniatając swojego przeciwnika. Nie była silnym, wysokim mężczyzną, który utrzymałby taki ciężar, przez co kolejny upadek znów wypchnął mieszańcowi powietrze z płuc, ale nie stracił on czujności i wbił kobiecie sztylet prosto w szyję. Raz, drugi, potem jeszcze kolejny, aż elfia krew zalała ich oboje, a jej szczupłe ciało znieruchomiało, z jedną dłonią zaciśniętą na rękawie Verga, a drugą na własnym, rozpłatanym gardle.
Tygrys zaskomlał i odskoczył od płonącej elfki, na którą się rzucił, bo ogień okazał się zbyt gorący. Zwierzę przetoczyło się po ziemi, gasząc swoje własne, osmalone futro, a potem potrząsnęło łbem, z bezpiecznej odległości obserwując, jak przy wrzaskach i rozpaczliwych próbach ugaszenia się, kobieta zostaje pożarta przez płomienie. Przeskoczyło ją, podchodząc do Verga, który dopiero wtedy zdał sobie sprawę z tego, jak ogromny jest to drapieżnik. Ale choć sięgał mu on w kłębie prawie pod pachę, nie miał się czego bać, prawda? Stał przecież po ich stronie. Tygrys zawarczał i obrócił głowę w bok, spoglądając w stronę płonącego budynku. Chyba przyjął wszystko do wiadomości. W żaden sposób nie zaprotestował, w każdym razie.
Łuk i strzały nie wydawały się najrozsądniejszym wyborem, gdy Arno spojrzał do środka przez otwarte drzwi. Ogień i gryzący dym zajmowały coraz więcej przestrzeni, więc celowanie bronią dystansową w takich warunkach mogło być wręcz niewykonalne. Dwa ostrza zdecydowanie sprawdzą się w tym wypadku lepiej. Wpadli z tygrysem do środka, a zwierzę natychmiast pognało po schodach na górę, stosując się do poleceń Verga: uratować towarzyszy, nie zważając na nic innego. Na górze zdecydowanie był ktoś, kogo trzeba było prędko stamtąd wyciągnąć, choć ten ktoś mógł uparcie protestować i twierdzić, że mimo utraty wzroku świetnie poradzi sobie sam. No i prawdopodobnie był tam też Qadir, prawda?
Część cywili uciekła w głąb karczmy, część zajęła się wynoszeniem ze środka wody i wylewaniem jej na na ogień, by ugasić pożar, zanim było zbyt późno. Drewniana część zajazdu nie stanowiła jego większości, bo przecież wydrążony był w skale, wchodząc głęboko we wzgórze. Straty, nawet duże, nie będą całkowite, co nie znaczyło, że ludzie nie uwijali się przy wiadrach.
Trudno było za to określić, co konkretnie Arno widział, gdy patrzył na miejsce, w którym starli się magowie. Płonący płaszcz został zrzucony gdzieś na ziemię i teraz od niego zajmował się ogniem jeden ze stołów. Kawałek dalej, przy stole, przy którym Puella i Tamna prowadziły rano badania, panowała nieprzenikniona ciemność, jakby ktoś rozlał w powietrzu wiadro czarnej farby. Tę samą ciemność rozświetlały rozbłyski błyskawic, a krzyk, jaki stamtąd dobiegł chwilę później, mógł należeć zarówno do któregoś z przybyszów, jak i do Vorona, albo Lansiona. W pewnym momencie jasnozielona, widmowa ręka wyszarpnęła jednego z obcych elfów z ciemności i rzuciła nim o ziemię. Jego długie ciało potoczyło się po podłodze i wylądowało Vergowi niemal pod nogami. Mężczyzna warknął i rzucił mu wściekłe spojrzenie, a potem wyrzucił z siebie dwa krótkie słowa i spod podłogi wyrwały się trzy podłużne, wirujące fragmenty skały, wycelowane prosto w Arno. Miał może ułamek sekundy, żeby zareagować.
Tymczasem obok Qadira przebiegły spłoszone konie, kierując się w stronę lasu. Nie tylko konie gości zajazdu, ale także te należące do wysłanników Keliego. Sytuacja, w jakiej się znalazł, nie wyglądała dla niego najgorzej - został na zewnątrz sam, nic mu nie zagrażało, a przed nim leżały trzy ciała martwych elfów, jedno do połowy wciągnięte w ziemię przez pnącza, drugie dopalające się już w ciszy i trzecie, brutalnie zadźgane przez Verga.
I dopiero wtedy Salih zauważył, że podczas teleportacji jego szaty zmieniły kolor na pomarańczowy.
Obrazek

Wróć do „Wschodnia prowincja”