Trakt łączący Port Salu ze wschodem
1Podróż Adberta zwanego Żercą
Zza długiego pasma Karelin, okrytych grubym płaszczem śniegu, a które przedzielały północny region Herbii na dwie części, wyłaniało się leniwie słońce, aby przynieść choć jeden zabłąkany promień nadziei mieszkańcom tego regionu. Choć ziemie były to piękne, nikt nie potrafił dostrzec w nich uroku. Mieszkanie na terenach obleganych przez demoniczne siły, było ciągłym walczeniem o przeżycie, a ciężkie warunki atmosferyczne jedynie dokładały problemów w przetrwaniu. Srogie zimy, potężny mroźny wiatr, twarda gleba ciężka w uprawie oraz surowa flora, nie zachęcały ludzi do osiedlania się na tym obszarze. Od trzydziestu lat zaś społeczności tworzą coraz większe i spójne skupiska, pozostawiając po sobie opustoszałe wioski, w których żyje się w ciągłym strachu przed kolejnym atakiem demonów. Nawet za murami Salu i innych większych ośrodków Północy nikt nie czuje się zupełnie beztroski. Strach wpisał się w niezbędny element każdego mieszkańca. Ich dusza była wręcz przesiąknięta obawami.
Po swojej prawej Adbert mijał Górę Gautlandię, na której postawiono jeden z posterunków Salu, a w której stacjonowała II Kompania Wyzwolenia Północy. Choć nazwa brzmiała dumnie i dodawała otuchy w walce z demonami, doszły słuchy mężczyznę, że działo się tam coraz gorzej. Potężne stworzenia ponoć zniszczyły duża część niewielkie kamiennej fortecy, pozostawiając żołnierzy obnażonych przed kolejnym atakiem. Najgorszym był fakt, że nikt nie wysyłał tam posiłków w obawie przed niepotrzebnymi stratami w kolejnych ludziach, materiałach i żywności. Dziwnym był również fakt, że oddziały nekromantów nie ruszyły z odsieczą. Były znane przecie z radzenia sobie w większych opresjach i pokonywaniu gorszych przeciwności losu. Choćby w bitwie nad Mirt, gdzie odnaleziono legowiska demonów, które składały jaja niczym zwyczajne stworzenia. Jednakże to co wyłaniało się ze skórzastych skorup, byłoby w stanie przerazić nawet doświadczonego przepatrywacza. Wtedy wymyślili błyskotliwą taktykę i mimo dużych strat oczyścili tamtejsze tereny z zagrożenia. Teraz zaś jakby na coś czekali. Szczyt dumnie prężył się ponad innymi.
Przez nierówny szlak, którym podążał jeździec, rozlegał się jedynie monotonny dźwięk stukotu kopyt rumaka. Oddanego towarzysza Żercy. I wiatr syczał, zawodził i szeptał niezrozumiałe słowa do jego ucha. Może to Sulon, odwróciwszy swoją uwagę od swoich śmiertelnych dzieci-elfów, postanowił w swojej łasce, zwrócić się ku samotnie podróżującemu mężczyźnie i ostrzec go przed niebezpieczeństwem. Oczywistym jest, że szlak z Salu na wschód ku krasnoludzkiej twierdzy Turon, był miejscem bardzo niebezpiecznym. Choć nie był to trakt poprowadzony jedynie przez doliny, był bardziej odsłonięty i często odwiedzany przez demony. Wskazywało to na wysoką rozumność tych stworzeń, które przybyły do Herbii z innych wymiarów. Wiedziały, którymi drogami transportują towary ludzie, a więc szykowały zasadzki i żerowały w tych rejonach. Stąd ćwierćelf musiał być ostrożny podczas swojej drogi, a jego wyostrzone zmysły doskonale lustrowały otoczenie. Był uważny i gotowy do działania. Nic jednak nie wskazywało, żeby atak miał na niego nastąpić niedługo. Nie widział śladu, żadnej przeklętej istoty. Wiedział jednak, że jest to tylko cisza przed prawdziwą burzą, która rozpęta się w najmniej spodziewanym momencie.
Zbliżał się właśnie ku rzece Pieśców, która źródło miała na szczycie Tymusza w paśmie Gór Błyszczących, a która następnie wpadała w objęcia jeziora mroźnego. Przepływając już przez dolinę była leniwą rzeką, która meandrowała i rozlewała, wciągając w swoje ramiona szeroką połać terenu. Inaczej zaś wyglądała zlewając się z kilku mniejszych strumyków w zupełnej niecierpliwości pod grubą warstwą lodu. Wody jej były zimne lecz zamieszkiwane przez duże kolonie ryb, które złożywszy ikrę, wracały do większego zbiornika. Surowy górzysty obraz, charakteryzującymi się jedynie niskimi kosodrzewinami i nagimi skałami, ustępował tutaj miejsca prawdziwej tajdze. Gęste runo leśne składające się z wrzosów, dzikich traw i ziół, porostów oraz mchów. Wysoko pnące się sosny z wyłamanymi gałęziami w niższych partiach i dostojnie prężące się świerki, które porywają między swe igły szamoczący się wiatr. Gdzieś z jednej konara na drugi przeskoczyła niewielka ruda wiewiórka, szukając w swym uporze nasion dla swojego potomstwa. Nagle poruszyły się niewielkie krzewy, z których wyłoniła się para białych lisów, która równie szybko znikła w kolejnej gęstwinie spłoszona dźwiękiem zbliżającego się konia. Tylko niebo wydawało się jakieś ponure, poszarpane szarymi chmurami, jakby zapowiadające tragedię. Zima skończyła się niedawno, lecz tutaj nadal panował mróz.
***
Sprawy nie miały się dobrze i wszelakie myśli męczyły głowę Żercy. Odwiedził niedawno młodego barona. Syna niegdysiejszego pracodawcy, który zmarł cztery lata temu. Przekraczając bramy jego rezydencji odczuł niepokój i zmiany, które mogły przynieść tylko nieszczęście. Ziemie Północy były wystarczająco splugawione, więc nie trzeba było kolejnych czarnych zaklęć, aby pogłębić kryzys tego regionu. Nowy władca ziem sprowadził do siebie kilku nekromantów, którym nadał tytuły przepatrywaczy, co mogło wywołać duże oburzenie wewnątrz starego wojownika. Szóstka niezbyt doświadczonych ludzi, którzy przybyli z Wysp Umarłych, stały się główną obroną włości Ruthefordów. Zarządzanie tak niebezpiecznym obszarem był z pewnością wielką trudnością dla niedoświadczonego młodzieńca. Jednakże decyzja sprowadzenia mistrzów ożywania zwłok, była coraz bardziej popularna. Zbyt wiele osób ginęło, aby poświęcać kolejnych. Stąd wysyłano na walkę z demonami żywe trupy. Koszt jednak takiego posunięcia było bardzo ryzykowne i kosztowne. Ziemie splądrowane nie były już jednak równie dobrym zarobkiem jak kiedyś. A bój nadal trwał.
Kiedy mężczyzna stanął przed młodym baronem, nie poczuł się zbyt komfortowo. Nie miał w naturze okazywać swoich negatywnych uczuć. Był przecie osobą niezłomną o silnym charakterze. Nie wyraził jawnie swojej dezaprobaty, choć przecie mógł wybuchnąć gniewem. Deral, bo tak miał na imię młodzieniec, był osobą nieufną wobec obcych, a przede wszystkim jeżeli reprezentowali oni poglądy konserwatywne. Nie wydawał się człowiekiem honoru, lecz zastraszonym przez świat dzieckiem, który w celu przetrwania, mógłby wykazać się podstępem i tchórzostwem. Nie szanował również ludzi, gdyż wymagał od nich większej pracy za ochronę. Był małomówny i znerwicowany. Na widok Żercy zupełnie zbladł. Starał się go zbyć i prędko odprawił. Coś go niepokoiło.
Opuszczając twierdzę, w której skrywał się Rutheford zobaczył zbiedniały lud. Nie wiedli oni spokojnego i beztroskiego życia. Nie zmagali się jedynie z okropieństwem przekleństwa wieży. Na ich barkach również musieli unieść trud służby baronowi. Może sam był na skraju bankructwa i nie dawał rady przeciwstawiać się hordom demonów, ale czy mógł się usprawiedliwiać w ten sposób wykorzystując niewinnych ludzi? Jak postąpiłby na jego miejscu ktoś inny?
***
Od wewnętrznej strony swojego płaszcza miał skryty list od swojego przyjaciela, pisany w pośpiechu na kolanie. Nie wiele mógł z niego wywnioskować. Potrzebował pomocy. Nie mógł jednak jasno określić czego oczekiwał od niego Elesar. W ubogiej treści jedynie prosił o przybycie do Srebrnego Fortu. Znajdował się on daleko od ziem barona. Najważniejsza militarna siedziba zakonu Sakira. Z pewnością sprawy związane były z demonami. Co mogło się jednak stać strasznego w centrum cywilizacji. Keron był miejscem niebezpiecznym, lecz w porównaniu z Północą zupełnie beztroski. Może nie mieczem będzie musiał wojować lecz swoim spokojnym językiem? Wszystkiego dowiedzieć się powinien na miejscu. Czekała go jednak długa droga przez tereny zamieszkałe przez parszywe bestie z innych wymiarów. Czy sam był w stanie sobie poradzić przedrzeć się przez kilometry tajgi? Wyruszanie samemu na niebezpieczną wyprawę mogło być złym pomysłem. Mógł wybrać pieniądze i opłacić transport z portu Salu. Byłoby szybciej i bezpieczniej. Z drugiej strony przeczucie kazało mu jechać tędy. A przeczucie jeszcze nigdy go nie zawiodło.
Rumak przemierzał wolnym stępem drogę. Zbliżał się właśnie do roztaju dróg. Według wieszczów wszelkie rozgałęzienia traktów mają dla człowieka dwojakie znaczenie. Fizyczne, ponieważ muszą wybrać kierunek swojej podróży, lecz również duchowy, gdyż ciągle trzeba wytyczać swoją linię życia na nowo. Każdy wybór poprzez swoją tajemnicę skutków, prowadzi nas ku przemianie. Nie zawsze jest ona dobra. Czasem odkrywa najciemniejsze zakamarki duszy. Teraz Adbert stanął przed wyborem. Czy powędruje na południe w stronę fortu, potrzebującej wszelkiej pomocy II Kampanii Wyzwolenia Północy i odłoży na bok osobiste sprawy? Czy skieruje się w kierunku miasteczka barona, w której znajdować się powinien Eder, jego dawny towarzysz broni, aby zaczerpnąć języka na temat całej sytuacji? Czy nie tracąc czasu ruszy wprost do Srebrnego Fortu, wpierw jadąc na wschód, aby traktem dotrzeć na południe?