Herbia wierzchem

1
O WIERZCHOWCACH WSZELAKICH
Czyli kawaleria na ziemiach Herbii
Obrazek
Zwę się Otwan von Fried, syn Egharta von Frieda i matki z domu Schultz. Jestem oto o schyłku życia i mam wielkie szczęście rzec, że życia, które było mi dobre. Widziałem swoje, swoje przepracowałem, podróżowałem więcej, niźli mi się za młodzika śniło. Wysłużyłem dwie dekady na dworze miłościwego króla Augusta III, świećcie Sakirze nad jego duchem, jako masztalerz i koniuszy koronny. Nie uczono mnie w domu mego ojca dumy, lecz żal byłoby mi nie rzec na koniec, że po śmierci króla zostawiłem ten urząd lepszym niż kiedykolwiek, a stajnie jego wysokości pełne rumaków na wagę skrzyń złota. Przemierzyłem kontynent od ciepłych brzegów Złotego Morza po mroźne szczyty północnych masywów górskich. Widywałem dziwa, na które i keroński chłop, i jego szkapina wybałuszaliby oczy, a w swej miłości do wiedzy, jak i do mego cechu, obserwowałem kawaleryjskie zwyczaje tych bliskich nam oraz tych dalekich ludów. Dziś składam na wasze ręce, uczeni mężowie, moje magnus opum. Mój własny dorobek: dziennik oraz notatki, byście z nich czerpali wieści o szerokim świecie. A przede wszystkich, o stworzeniach weń kulbaczonych i obarczanych co dzień szorami ku postępkowi cywilizacji. Samemu chyba czas mi dosiąść ostatni raz mej wiernej cisawej kobyłki i wyruszać na otwarty trakt... Z tej przejażdżki nie spodziewam się wrócić.
- z dziennika Otwana von Frieda, koniuszego koronnego Keronu KERON I ZIEMIE CENTRALNEJ HERBII
(...) Przyszło mi się urodzić w Keronie, w posiadłości rodu ojca, gdziem konie widywał i dosiadał od najmłodszego berbecia. Moi starsi bracia przebierali wśród rączych, chyżych kłusaków do gonitw za lisem, a pola przy naszych folwarkach parobkowie orali z pomocą wielkich, ciężkich konisk napierających na chomąta jak zmagający się z żywiołem tytani. Chyba tylko ogary na tych ziemiach służyły nam, ludziom, dłużej niźli konie, a obaj ci wierni kompani okazali się nam równie ważni, jeśli nie kłóciłbym się, że ci drudzy nawet ważniejsi. Nie sposób przygotować gleby pod obsiew na polach tak wielkich, jakie dziś obsiewamy, bez potu lejącego się z grzbietu poczciwych szkap. Nie zliczę rycerzy, których w swojej służbie u króla Augusta III widywałem, gdy powracali z bitew półżywi, a cudem ocaleni, bo mądry rumak wyniósł ich bezpiecznie przez zamieć ognia i żelaza albo czuwał przy nieprzytomnym, powalonym jeźdźcu. Nawet włóczęgi, obdarte wagabundy, wiedzą swoje, by dzielić trudy podróży z zaufanym wierzchowcem. Konie wplecione są w historię oraz losy Keronu, jak wpisany jest w nie miecz i korona — nierozerwalnie...
Rumak Kerona, koń kopijniczy (destrier) — typ rosłego wierzchowca popularnego wśród kerońskiej szlachty oraz zamożnego rycerstwa. Szalenie drogi; zdrowy, dobrze wyszkolony siedmiolatek z pożądanej linii może osiągnąć wartość małego folwarku, a uznane ogiery zmieniają właścicieli kosztem istnych majątków. Takie rumaki pełnią funkcję hodowlaną i czysto reprezentacyjną lub turniejową, ich życia oraz dobrobytu nie ryzykuje się w boju. Konie z mniej elitarnych linii wypełniają szeregi kawalerii pod ciężką jazdą, gdzie wrodzona odwaga, karność oraz siła i wytrzymałość rasy są cechami bezcennymi dla dosiadających ich w bitwach rycerzy. Rumaki te wyróżnia wzrost — niekiedy nawet do osiemnastu dłoni w kłębie — muskularna, zwarta budowa o poprawnym dla konia wierzchowego pokroju oraz szeroka klatka piersiowa i mocny zad, które uzyskano poprzez systematyczne dolewanie do rasy zimnej krwi, umożliwiając im długotrwałe dźwiganie jeźdźca w pełnej zbroi. W porównaniu do lżejszych typów wierzchowych, posiadają dość duży, lecz szlachetny łeb o żywych oczach i szerokich chrapach. Dosiadanie rasowego destriera to prestiż porównywalny z pasowaniem, a kawalerzy Zakonu Sakira mają zwyczaj honorować najlepsze spośród nich imionami poległych bohaterów w wyrazie uznania. Formalna nazwa rumaków wywodzi się od legendarnego założyciela królestwa Keronu, lecz wierzchowce w podobnym typie pojawiały się w szeregach oddziałów jazdy na długo przed zjednoczeniem centralnej Herbii.

Szlachetny keroński — typ konia umownie gromadzący pod tą nazwą dokładnie wszystkie te zwierzęta, którym brak ujednoliconego wzorca, lecz nadal uznaje się je za szlachetnej krwi. W zależności od prowincji, dolewów lokalnych, a nawet egzotycznych ras, linii hodowlanych i indywidualnych potrzeb użytkowych właścicieli oraz hodowców, wzdłuż i wszerz Herbii można spotkać od zwinnych, niewysokich koników zbójeckich o fantazyjnej prezencji, przez krępe wierzchowce niezrównane w tułaczkach i forsownych podróżach, po czempiony gonitw oraz dworskich polowań. Niektóre będą poruszać się jak kulawe prosię w polu kartofli, inne czarująco płynąć niczym w tańcu i odbijać się od ziemi jak od chmurki, skakać palisady wysokie na pięć stóp albo i rzęzić dychawicznie po dwóch stajach galopu... Tak jak solidny miecz ze stali pierwszego sortu przeciwko szczerbatemu kozikowi, wierzchowiec w typie szlachetnym może kosztować swojego właściciela grosze lub ostatni grosz. To najbardziej niejednolita rasa, nieraz mająca za wspólne jedynie prawo do wpisu do ksiąg stadnych, lecz obeznany jeździec lub nabywca doskonale zorientuje się, które linie oraz hodowle oferują prawdziwe nieoszlifowane diamenty. Ci, którym użyczy oka sprytny Tenatir, mogą za ułamek ceny elitarnego destiera zdobyć wierzchowca przewyższającego go pod każdym względem.

Koń keroński, koń roboczy — najbardziej poczciwa, najczęściej widywana i pewnie najbardziej niezbędna człekowi do życia szkapka. „Szkapka” to co najmniej pieszczotliwy przydomek, bo przyzwoity roboczy koń, lekko licząc, powinien ważyć bez mała tonę, zaczynać się kopytami o średnicy talerza, a kończyć łbem o wdzięku i masie przeciętnych rozmiarów kowadła, po drodze celując wzrostem gdzieś pomiędzy szesnaście, a nawet osiemnaście dłoni. Niemniej, ponoć w Nowym Hollar powszechnie szanowany hodowca-niziołek przez ponad dwie dekady deklasował konkurencję na aukcjach ze swoim bezcennym ogierem, sięgającym kłębem skromnych siedmiu i pół stopy. Rumaki o bardziej szlachetnej prowieniencji mogą w cuglach wygrywać gonitwy, nosić wysoko urodzonych do bitew, zadzierać kształtne głowy na paradach i pozować do monumentów z legendarnymi bohaterami ludu, lecz największe brzemię — i największe zasługi — w cywilizowanych zakątkach świata dźwigają na swoich szerokich grzbietach właśnie te pospolite „szkapki”. Ciągną na polach wzdłuż i wszerz Keronu pługi, chłopskie furmany i karawany kupieckie, żelazne kolejki wyładowane kruszcem z kopalni oraz holowane wzdłuż brzegów rzek barki. Na północnych brzegach mórz opływających kontynent ponoć rybacy nauczyli się zarzucać na swoje konie wielkie plecione kosze i wjeżdżać na nich prosto w lodowate fale, poławiając drobnicę. Ba, tylko skończony ignorant wyśmiałby jeźdźca, decydującego się podróżować na grzbiecie jednego z tych łagodnych olbrzymów. Może nie tak zwrotne, jak rumaki gorącej krwi, nadal cechują się niespotykaną siłą i odpornością oraz wspaniałym charakterem, a gdy rozwiną prędkość w dudniącym galopie, nikt nie chciałby stać na ich drodze.
PÓŁNOC
THIRONGRAD | TURON
Trudno mi było z początku zawierzyć, że coś trwa i chce trwać na ziemiach tak nieprzyjaznych, tak lodowatych i zdradliwych, jaka jest daleka Północ naszego kontynentu. Myślałem jednak: „jeśli istnieją ludy dość uparte, by tam wieść żywot, to ni chybi istnieją i równie uparte zwierze”. Nie myliłem się. Ale, och, jak zadziwionym był, nawykły do ślicznych, rasowych koników o łagodnej naturze oraz dumnych rycerskich rumaków. Pókim nie zawitał u bram samego Turonu, wszystko, com napotkał po drodze tak było małe, tak kudłate, a jakże złośliwe! Jako żem pewnie dawno w ziemi, kiedy wy czytacie te zapiski, mogę wyznać bez wstydu: żaden niepokorny podjezdek tak mnie nie sponiewierał, jak jeden z górskich kucyków należących do barbarzyńców! Gdyby postawić między nie rasowego destriera, to choćby i czesał grzywą chmury, ta złośliwa czereda zakopałaby go i zamęczyła bez litości. Nie zdołam skryć jednak podziwu, gdy piszę te słowa. Wszystko, co wyżyło zdrowo na tym zamarzniętym pustkowiu ceniłbym sobie dziesięciokrotnie. I dąb nie góruje nad korzonkiem, gdy ten, by wyrosnąć, przebił nawet śniegi!
Hjafhi, konie Uratai — wierzchowce, które upodobał sobie północny lud Uratai muszą być co najmniej równie wytrzymałe i uparte, co sami Uratai. Hjafhi są jeszcze bardziej. Te krępe i włochate niczym niedźwiadki, mocarne koniki na nizinach służą za niełatwe w obsłudze, ale odporne kuce. To prawda, rzadko dorastają do szesnastu dłoni w kłębie, jeśli nadal mowa o tych, które wyhodowano poniżej śnieżnych zboczy Gór Dzikich, w łagodniejszym i pełnym pożywienia klimacie. Uratajscy wojownicy rumaki z zagród w swoich wioskach mogą objąć pod brzuchem nogami, gdy już wdrapią się na płaskie siodła-gapy ze skrawków garbowanej skóry oraz futer. I z całym optymizmem zakładając, że dany hjafhi godzi się tolerować jakiś bagaż na swym grzbiecie. Nie bez przyczyny wiosenne zajeżdżanie dwu- trzyletnich koników z tabunu wśród wielu plemion obraca się w jedno z nielicznych w roku świąt, podczas których młodzieńcy o największej liczbie „pokonanych” w boju rumaków — albo najmniejszej liczbie połamanych gnatów — ogłasza się honorowymi zwycięzcami. Niemniej, w górach hjafhi to bezcenny towarzysz. Przy braku trawy pożywi się nawet karłowatymi roślinami i porostami wygrzebanymi spod śniegu, grube futro ochroni go przed wichrem i mrozem, a drogę do domu znajdzie w najstraszliwszej zawiei, stąpając pewnie po zdradliwych graniach oraz skalistych, wąskich ścieżkach. Żaden szanujący się badacz nie poświęcił temu jeszcze uwagi, lecz już od czasu wyrośnięcia na północy Wieży, Uratai zauważali, że w przeciwieństwie do innych zwierząt, żaden z dzikich ani plemiennych koników nie padł nigdy ofiarą demonów. Bez wzajemności po drugiej stronie.

Baskonóg — to nie koń. To nie jeleń. Nie jest to koza ani wielbłąd, ani muł, ani osioł. Baskonóg to w najbardziej przybliżonym opisie, coś rozmiarów dorodnej krowy, o grubych niczym pniaki nogach i gładkim, szarym cielsku, tak obłym, że konstrukcja siodła dla podobnego stworzenia na zawsze pozostanie jedną z krasnoludzkich tajemnic. O ile istnieją takie siodła. Jak na roślinożercę, posiada niebywale wielką paszczę wyposażoną w co najmniej dwie pary gargantuicznych kłów; przy poczciwym ziewnięciu baskonoga ich widok zmroziłyby krew w żyłach największemu chwatowi. Krasnoludy tłumaczą, że jest to osobnicza cecha tych poczciwych zwierząt, które to wyróżnia wysoki poziom agresji wobec przedstawicieli tego samego gatunku oraz skrajna terytorialność. Często widuje się na ich grubych skórach mozaiki blizn po starciach w zagrodach. Poza tym, baskonogi to ponoć niespotykanie łagodne w obsłudze, leniwie i pokorne juczne zwierzęta, od wieków służące w Turonie swoją siłą pozwalającą im ciągnąć ładunki wielokrotnie przekraczające ich własną masę. A ta do piórkowych nie należy.

Baran turoński — niewielki, zwinny wierzchowiec z najwyższy partii północnych gór, któremu nadano mylącą nazwę. Te zwierzęta i ich zdolność do poruszania się po absurdalnie stromych i skalistych powierzchniach ponoć wykorzystywały, przede wszystkim, nie Krasnoludy, lecz Gnomy z Morlis. Pojedynczy jeźdźcy szybko i swobodnie przemieszczali się na ich grzbietach pomiędzy swym miastem a dowolnymi zakątkami dalekiej Północy. Od czasu pojawienia się Wieży i upadku Morlis oraz całej północnej cywilizacji Gnomów, populacja oswojonych baranów turońskich drastycznie spadła, by w końcu niemal całkowicie zaniknąć. Uratai hodują ich pojedyncze grupki wyłącznie dla mleka oraz mięsa. Dla Krasnoludów zaś jako rumaki miały one zawsze znikome znaczenie; każdy rodzaj zwierzęcia wierzchowego brodaty lud zwykł określać „niebezpiecznym z tyłu i z przodu, i niewygodnym pośrodku”. W przypadku barana turońskiego, może być to wcale prawdomówne przysłowie: w stosunku do swoich rozmiarów, dysponują one ogromną siłą w zadnich nogach, pozwalającą na oddawanie potężnych skoków, natomiast łby o twardych czaszkach zbroi im para chropawych, zakręconych rogów. Siodła pasujące na ich wąskie, krótkie grzbiety faktycznie mogłyby pomieścić co najwyżej gnoma lub niziołka.
FENISTEA
Długo dręczyły mnie wahania, czy wędrować za swą zdrożną ciekawością w sam głąb Puszczy Fenistei. Wiadomym mi było dobrze, iż Elfy strzegą czujnie swych sekretów. Niechybnie, ciekawość wzięła nade mną górę i gdym w końcu zawitał na łonie tej pradawnej kniei, wynagrodziłem sobie wszelkie rozterki oraz lęki, czy mnie nie zdejmie z kulbaki zbłąkana strzała gniewnego kłusownika. Rozkoszą dla oczu było obserwować kawaleryjską kulturę Leśnych Elfów, jak niewiele ponoć z jej dawnej świetności by nie pozostało. Co my o sztuce jeździectwa odkrywaliśmy niezgrabnie latami, niczym dzieci próbując na nowo i popełniając błędy, śpiesząc się, pragnąc zysków, one zdawały się mieć we krwi, wlane w serce przez ichniego Sulona. Jakby doprawdy posiadały z naturą jakąś unikalną więź, którą nam nie sposób było odtworzyć. Ha! Sama myśl o obłaskawianiu rogatych jeleni, zwierząt dzikich od zarania dziejów i w których sercach szypy myśliwych zasiały nieuleczalny strach, uznałbym za proces tak żmudny, tak pełen przeszkód i potencjalnych porażek, iże żadną miarą nieopłacalny. Doprowadziło mnie to do tego, że zapytałem jednego z ostatnich hodowców tych majestatycznych stworzeń, jakimże tajemniczym sposobem je oswajają. Odparł mi krótko: „nie robimy tego”.
Jeleń fenistejski, fenistejski byk — imponujące stworzenie, zwłaszcza dla kogoś, komu przyszło ujrzeć jakiegoś na oczy po raz pierwszy; wyłaniającego z matecznika dostojnym krokiem, o porożu rozłożystym niczym korona olchy. Elfy Leśne to zamiłowani esteci, którzy zawsze cenili sobie piękno, a starannie uzyskane jelenie fenistejskie są przykładem zwieńczenia ich wysiłków. Selektywna hodowla utrwaliła to, co Elfy uznawały za najlepsze w niegdyś dzikich zwierzętach — inteligencję, czujność, grację i rączość. Doprowadziła także do pojawienia się rozmaitych ich maści, po których z łatwością można odróżnić wierzchowe jelenie od ich nieco niższych, płowych kuzynów. Delikatne, czarnookie łanie zwykły służyć w tabunach do rozrodu, a niekiedy do uświetniania swoją obecnością przydomowych obejść. Dosiadało się byków, majestatycznych, wysokich nawet na siedemnaście dłoni i znanych od zarania dziejów ze swojej legendarnej wierności wobec jeźdźców oraz odwagi w boju. Niegdyś stada przechadzające się w Puszczy pomiędzy zabudowaniami nie budziły niczyjego zaskoczenia, lecz od czasu postępującej industrializacji oraz degradacji leśnego ludu, tradycja hodowania tych szlachetnych zwierząt zaczęła z wolna zanikać. Sprowadzane ze Wschodu konie okazywały się tańsze, mniej wymagające w wychowie oraz znacznie bardziej wszechstronne. Posiadanie za wierzchowca jelenia fenistejskiego urosło do rangi elitarności. Przypuszczalnie, gdyby nie staranne zabiegi druidów celem zachowania rasy, ich udomowiona odmiana w pewnym momencie wymarłaby całkowicie. Co i tak wydarzyło się nieuchronnie, gdy nadciągnęła Noc Spadających Gwiazd.

Serathi — rodzaj niewielkiego, płochliwego kuzyna jelenia fenistejskiego mającego swoją kolebkę, jak wskazuje nazwa, na rozległych bagnach Serathi. Te nieśmiałe, drobne zwierzęta cechuje znacznie niższy od jeleni z Puszczy wzrost, ciemna sierść pokryta opalizującymi plamami niczym jabłkowitość u koni oraz zajęczy refleks. Dzikie serathi spostrzegają zagrożenie na długo, nim ono spostrzeże je i natychmiast salwują się ucieczką, przemykając niczym zwinne cienie między pniami drzew. Wyselekcjonowanie oswojonej populacji kosztowało Leśne Elfy dużo wysiłku, który zdążył zaowocować — aż do feralnej Nocy Spadających Gwiazd. Serathi zamieszkujące podmokłe tereny okazały się zwierzętami o niewybrednych potrzebach, odporności na choroby i kontuzje prześladujące powszechnie inne rumaki oraz dużej dozie pokory; w ich naturze nie leżała walka, lecz ucieczka przed niebezpieczeństwami. Potrafiły żywić się każdym rodzajem roślinności, nawet silnie toksycznym, a ich żołądki można by przyrównywać do kozich, gdyby nie fakt, że były znacznie mocniejsze. Poza wykorzystywaniem ich jako bardziej dostępnych wierzchowców oraz jucznych zwierząt, niepozorne serathi zawsze wzbudzały swoimi właściwościami zainteresowanie magów, druidów i alchemików. Od czasu zagłady Puszczy Fenistejskiej nie odnotowywano obserwacji przedstawicieli tego gatunku na wolności, lecz ze względu na ich nieśmiałą naturę, mogło być to spowodowane wycofaniem się zwierzyny głęboko w knieję.

Anadürine, Jeleń Gwiaździsty — wymarły relikt z legend. Chociaż minęły dekady, odkąd zaobserwowano ostatniego osobnika, jak brodził we mgle, odchodząc samotnie w stronę góry Eliar, Anadürine pozostają wiecznie żywe w pamięci oraz wyobraźni Elfów wzdłuż i wszerz Herbii; nie tylko mieszkańców Fenistei. Mityczny Król Lasu, Erlkönig, był ponoć wierzchowcem samego Loliusza, którego racice w bitwie krzesały iskry ognia, na wiosnę zaś topniały pod ich krokami śniegi i wykwitał kobierzec kwiatów, w jego porożu wiły sobie gniazda trelujące ptaki. Być może nadal istnieją gdzieś pojedyncze szczepy kultów czczących ten majestatyczny atrybut boga wszystkich kniei, na pewno zaś w czasach świetności Puszczy Fenistejskiej położenie choćby jednego Jelenia Gwiaździstego przez kłusownika mogło sprowadzić na takowego śmierć bez prawa łaski lub osądu — z rąk Druidów strzegących lokalnego Kręgu lub całkiem przypadkowych Fenistejczyków. Anadürine, choć nigdy tak naprawdę nie oswojone, miały status świętych zwierząt, ulubieńców Loliusza i strażników puszczy, których krzywda lub śmierć oznaczałaby bezpowrotne zniszczenie delikatnej równowagi w naturze. Nie sposób wiedzieć, ile prawdy w tych wierzeniach, ale od czasu powolnego i niewyjaśnionego znikania Jeleni Gwiaździstych z zakamarków Fenistei przed nieomal stuleciem, niezliczone Kręgi w Puszczy popadły w bezsilną rozpacz, niekiedy przekonania o zmierzchu świata. Podania, co do samych zwierząt należy traktować z przymrużeniem oka, bowiem większość opływa w metafory i wyolbrzymienia ich rozlicznych cudowności. Niemniej, uważało się ja za przepiękne, wręcz nieziemskie. Srebrne duchy o sierści miękkiej niczym kobiece włosy i białej jak światło gwiazdy.
URK-HUN
(...) Niecierpliwie wypatrywałem tajemnic, które te gorące, spękane ziemie i wędrujące z wiatrem wydmy mogły przede mną skrywać. Tak jak w przypadku elfiej ojczyzny, trawiła mnie potrzeba, by ujrzeć na własne oczy pustynne Urk-Hun oraz jego mieszkańców. Zdawałoby się, tak jak przed wędrówką na Północ, że nie sposób mi było oczekiwać nadzwyczajności po terytoriach równie nieprzyjaznych wszelkiemu życiu. Musiałbym się jednako nazwać się bufonem i ignorantem, nie masztalerzem króla, gdybym jeszcze za dziecka nie słyszał legend o nomadach z pustyń oraz ich wierzchowcach, tak lojalnych i dzielnych, że trwających przy karawanach tygodniami bez kropli wody ni garści paszy. Pogłoski mnie nie zawiodły, a gdybym tylko je ujrzał na swe stare już oczy! Teraz mogę wreszcie rzec: jak długo żyłem i zjeżdżałem świat samotrzeć, tak nigdzie nie widziałem dźwigających brzemienia równie egzotycznych stworzeń, co na ziemiach Urk-Hun!
Szaszarath — coś o tak paskudnym i złośliwym usposobieniu mogły upodobać sobie tylko Gobliny. Powodowanie rozmaitymi wierzchowcami nawet ignorantom kojarzy się zwykle z koniecznością wpakowania im do pyska jakiegoś rodzaju kiełzna; szaszarathów się nie kiełzna — im zakłada się kagańce. O ile, rzecz jasna, dysponuje się wężowym refleksem i czymś, co w goblińskim narzeczu określane jest brakka sath; wolno tłumacząc: jaja olbrzyma. Szaszarathy to pokaźnych rozmiarów jaszczurowate bydlaki, zdolne przy skromnych dwunastu dłoniach wzrostu rozrosnąć się do nawet dziesięciu stóp w długości; a rosną całe swoje życie, regularnie wymieniając skórę. Spora tego część to ich potężny, umięśniony ogon — uzbrojony w zadzierzystą łuskę i zdolny jednym zamachnięciem pogruchotać żebra wołu. Łuska ta na ciele jaszczura zwykle przybiera odcienie od zieleni, aż po głęboko brunatny lub piaskowy brąz. Z drugiej strony potencjalną ofiarę czekają równie groźne szczęki, których siłę oraz nacisk można śmiało porównać do tych krokodylich, ino spotęgowanych przynajmniej trzykrotnie. Podobnież zwierzęta te zwykły atakować przeciwnika — nie gryzą, nie duszą, a zaciskają swoją uzbrojoną w dwa rzędy spiczastych zębów paszczę i gwałtownymi szarpnięciami łba wyrywają mięso kawałami, roznosząc w ten sposób ofiarę na sztuki. Weterani bitwy o Ujście i potyczek z Varulae są zgodni we wspomnieniach, że nic tak nie robiło na porządne rzyganie, jak widok tego, co zostaje z okutego blachą rycerza po spotkaniu ze szczękami szaszaratha. Nie da się im odmówić zaciekłości, za którą cenią je goblińscy harcownicy. Szaszarathy doskonale odnajdują się w podjazdowych potyczkach oraz terroryzowaniu ludności cywilnej, budzą przerażenie w szerach wroga. Nie dziwota, że Varulae zazdrośnie strzeże szczegółów ich hodowli oraz zajeżdżania.

Szarorożec — zwierzę o majestatycznej, potężnej prezencji, budzące strach przemieszany z podziwem, a gdy coś rozjuszy je do szarży — czysty, zniewalający terror. Trójkątny, garbaty kłąb szarorożca przewyższa rycerskie rumaki, zaś pospolita nazwa zwierzęcia wywodzi się od grubo ciosanego, płowego rogu wyrastającego pomiędzy jego chrapami a czołem. W zależności od cech danego osobnika, dominujące samce posiadają towarzyszące mu jeden lub dwa mniejsze rogi oraz parę zakrzywionych ciosów. Orkowie nazywają szarorożce krogh r’ebasar, pędzącą śmiercią. Znamienny przydomek. Dziki szarorożec nie jest wyjątkowo łatwy do sprowokowania — potężny i świadom swojej siły oraz skóry grubej niczym zbroja płytowa, mało czego lękający się na pustynnych ziemiach, którym króluje — lecz bardzo nieliczni, którym udała się ta niechlubna sztuka, przeżywają, żeby opowiedzieć, jak to jest stanąć oko w oko z rozpędzoną bestią. Krogh r’ebasar to wojownicy, urodzeni władcy, manifestacja siły mięśnia i wytrwałości na spieczonych słońcem ziemiach — te cechy upodobali sobie w szczególności Orkowie. Dzikie szczepy Czarnych z Gór Czarcich traktują je niemal z boskim namaszczeniem. Z kolei szarorożce z Czarnych Murów noszą barwy wojenne, ich twarda, guzowata ciemna skóra dozbrajana jest elementami pancerzy, łańcuchami, węzłami plemiennymi, ozdobami błogosławionymi przez air’qu-shok. Kobiety wytwarzają pierścienie i bransolety na rogi wierzchowców swych mężów-wojowników. Szarorożców, choć ku temu najlepiej zdaje się nadawać ich pokrój, rzadko używa się w charakterze zwierząt jucznych lub zaprzęgowych. Umownie uchodzi to wśród Orq za poniżej ich temperamentu oraz charakteru wojownika. Zamiast tego, Orkowie dosiadają je za pomocą specjalnych kulbak, ustabilizowanych na szerokim karku szarorożca, pomiędzy garbem a potężnym łbem. Stają się wtedy niepowstrzymanym tandemem.

Konie z Everam — równie rzadkie, co i bezcenne. Nazywa się je „klejnotami pustyni” oraz „chartami pośród koni”, te niezwykłej urody wierzchowce dosłownie lśnią i mienią się w promieniach słońca niczym żywe diamenty z powodu swej nietypowej, gładkiej i krótkiej sierści o naturalnie metalicznym połysku. Zwierzęta jasnej maści prezentują się doprawdy, jakby oblano je płynnym złotem, stając się szczególnie pożądanymi przez najmajętniejszych nabywców. Drugi ich przydomek odnosi się do ich specyficznego pokroju koni — suchego i niebywale lekkiego, o długich, łabędzich szyjach oraz podkasanych brzuchach. Na tle wierzchowców z centralnych ziem Herbii rzeczywiście przypominają charty, stworzone do gonitw po rozpalonych piaskach. Ale nie tym zasłynęły. Nim stały się elitarną ozdobą stajni magnatów kupieckich oraz everamskich szahów, służyły nomadom podczas najcięższych wędrówek przez ziemie Urk-Hun. Legendy roztaczające się wokół genezy tej bardzo, bardzo starej rasy mają swoje kiełkowanie w pierwszych osobnikach, które przybyły do Everam z okolic Gór Daugon, pokonawszy wielotygodniową trasę bez wody ani pożywienia. Wcześni osiedleńcy znad Złotego Morza byli zafascynowani szlachetnością oraz wytrzymałością tych zwierząt, co zaowocowało stworzeniem, a następnie wyprowadzeniem pierwszej ujednoliconej linii. Everamczycy nigdy nie wyróżniły rasy żadną szczególną nazwą, gdyż były dla nich po prostu „końmi”, jedynymi słusznymi, uformowanymi przez bogów z południowego wiatru. Dziś wyróżniają ich typy poprzez trzy linie, trzy pierwotne klacze, które przybyły wtedy do Everam: khaimi — konie w mocniejszym, nieco cięższym typie, tasbih — konie-charty, najlżejsze, niezrównane w biegu, oraz persei — typ paradny, hodowany we wzmocnieniu łabędziej budowy wierzchowców. Konie te obecnie nie opuszczają ziem Everam, stanowią skarb miasta. Wyjątkiem są ponoć podarki dla głów państw lub ważnych sojuszników, lecz nawet wtedy mawia się o karmieniu źrebaków tłuczonym szkłem wymieszanym ze śrutą, by nie dożyły końca podróży. Gród zazdrośnie strzeże swych egzotycznych klejnotów.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Rzemiosło, nauka”