Zachodni Barbakan jest najnowszym z elementów fortyfikacji miasta, wybudowano go niecałe pięć dekad temu. Ta okrągła budowla ma około 35 kroków średnicy. Mury zewnętrzne zbudowane są głownie ze sporej wielkości głazów, mają około 10 stóp grubości i 30 stóp wysokości, ponadto umieszczono na nich kilka małych ceglanych wieżyczek obserwacyjnych wysokich na 10 stóp. Całość upstrzona jest sporą ilością niewielkich otworów strzelniczych. Wjeżdża się do barbakanu od północy, przez bramę poprzedzoną zwodzonym mostem, będąc wewnątrz należy skręcić w lewo i wąską szyją, która przedzielona jest czterema opuszczanymi bronami, można wjechać do miasta.
Zachodni Barbakan jest obiektem budzącym cały czas skrajne emocje. Wojskowi cenią jego wartość obronną, natomiast władze cywilne, które wykorzystują go jako komorę celną, zadowolone są z tego, że wozy każdego wjeżdżającego kupca można dokładnie przejrzeć i odpowiednio opodatkować. I z tego też powodu skrajnie negatywnie wyrażają się o nim wszyscy wjeżdżają. Dodatkowym mankamentem jest też to, że do samego barbakanu prowadzi szeroki trakt, natomiast budowla powoduje znaczne spowolnienie przejazdu.
Przybył stąd
Dojeżdżając do barbakanu Samuel skręci w lewo, zgodnie z biegiem traktu. Gdy zobaczył, że most jest opuszczony a brama otwarta, odetchnął z ulgą i zeskoczył z grzbietu osła. Ostatnie parę kroków pokonał piechotą, przekroczył mostek i wszedł pod łuk bramy.
– Czego tu? – powiedział ktoś niemalże bezpośrednio do prawego ucha Samuela. Ten ze strachu niemal wskoczył na grzbiet osła, co spowodowało salwę śmiechu. Rechoczącymi byli dwaj strażnicy. Ten z prawej stał oparty o włócznię i z zapamiętaniem wycierał ubrudzony czymś palec w tunikę z herbem Oros na piersi. Drugi strażnik, po lewej, siedział na wysokim taborecie i majtał nogami.
– Ym… Hmmm… Yyy… – jąkał się Samuel.
– A ty co, niemowa? – zapytał ten z prawej.
– Yyyy… Nie. Przepraszam… – zaczął Samuel.
– Dobra, dobra. – przerwał mu strażnik. – Ktoś ty i po co do miasta?
– Samuel Barratt z Nowego Hollar. Czeladnik snycerski.
– A co tam wieziesz? – zapytał ten z lewej, zeskakując z taboretu. – Może coś trza by oclić?
– Nic takiego nie mam, same swoje rzeczy, nic na handel. – odpowiedział Samuel. Strażnicy podeszli do niego. Jeden chwycił osła za uzdę, a drugi zabrał się za rozsznurowywanie juków.
– Każdy tak gada. A później się okazuje, że w jukach sam kontrabanda!
– Ależ panie! – protestował bezskutecznie Samuel.
– Zamknij ryj! – syknął strażnik trzymający osła i odepchnął chłopaka tak, że ten oparł się plecami o mur.
– Baczność! – wrzasnął nagle ktoś od strony wjazdu do miasta. – Co się tu dzieje?
– A nic takiego panie kapitanie… - powiedział jeden ze strażników.
– Kim jesteś chłopcze? – zapytał zwracając się do Samuela nazwany kapitanem.
– Samuel Barratt, panie kapitanie. Czeladnik na wędrówce.
– Jakieś papiery masz?
– Oczywiście, mamy listy polecające. – mówiąc to chłopiec zaczął rozsznurowywać juki. Chwilę to potrwało, ale w końcu wygrzebał jeden z listów i podał kapitanowi. Ten przebiegł szybko wzrokiem po piśmie i oddał je Samuelowi.
– A wy co tak kurwa stoicie jak te ciołki?! – nagły wrzask kapitan spowodował, że Samuel aż podskoczył, a strażnik opierający się o włócznię stracił równowagę i grzmotnął o ziemię. Całe zajście podsumował osioł, wydając z siebie przeciągły ryk.
– Słońce już zaszło a bramy jeszcze otwarte? – podjął kapitan. – Chyba wam się ta robota nie podoba.
– Ależ panie kapitanie… – zaczął strażnik podnoszący się z ziemi. Kapitan tylko wzniósł rękę, nakazując milczenie i skinięciem głowy wskazał na bramę. Strażnicy już bez słowa zabrali się za podnoszenie mostu i opuszczanie brony.
– Chodź. – powiedział do Samuela kapitan.
Ruszyli razem przez dziedzińczyk barbakanu w stronę wejścia do miasta. Kiedy byli mniej więcej na środku, nagle osioł Samuela przystanął, stęknął, a następnie przy wtórze dźwięków przypominających orkiestrę dętą wydalił wszystko, co dziś zjadł.
Samuel już brał wdech żeby zacząć się tłumaczyć, ale kapitan uciszył go szybkim gestem i zwrócił się do strażników.
– Do prawdy, nie wiem jak wy możecie w takich warunkach pracować. Zanim wrócę, bruk ma być czysty, niechluje! – powiedziawszy to odwrócił się na pięcie i ruszył dalej uśmiechając się do siebie. Samuel pośpiesznie podążył za nim, ciągnąc za uzdę osła, który nagle zrobił się bardzo żwawy.
– Dobrze przeczytałem, jesteś snycerzem? – zapytał kapitan kiedy przekroczyli ostatnią z bron i wyszli na ulicę miasta.
– Tak, panie.
– Hm… Może będę potrzebował twoich usług. Ale to innym razem, zostaniesz przecież trochę w Oros, czyż nie?
– Tak, panie. Chciałbym tu znaleźć mistrza, który mnie na jakiś czas weźmie do terminu. Moglibyście, panie, wskazać mi siedzibę cechu snycerskiego?
– U nas wszystkie cechy mają siedzibę w Domu Cechowym przy Targu. Ale dziś już tam nikogo nie zastaniesz.
– Dziękuję, tak też myślałem. A możecie, panie, polecić mi jakąś karczmę czeladniczą?
– U nas chłopcze każda pełna jest studentów i czeladników. Wszędzie cię przyjmą jeśli masz pieniądze. Ale trzymaj się tych przy głównych ulicach. Tak na wszelki wypadek.
– Dziękuję, panie.
– No już zmykaj chłopcze. Witamy w Oros. – powiedziawszy to kapitan poklepał Samuela po ramieniu, po czym skręcił w jakąś boczną uliczkę, zostawiając chłopca na głównej ulicy miasta.
Hm… To gdzie teraz? – pomyślał Samuel.
[Brama miasta od strony zachodniej] Zachodni Barbakan
1.
.
.
Barwy ze słońca są. A ono nie ma
Żadnej barwy, bo ma wszystkie. (...)
Kto chce malować świat w barwnej postaci,
Niechaj nie patrzy nigdy prosto w słońce. (...)
.....................................................Czesław Miłosz, Słońce
.
.
Barwy ze słońca są. A ono nie ma
Żadnej barwy, bo ma wszystkie. (...)
Kto chce malować świat w barwnej postaci,
Niechaj nie patrzy nigdy prosto w słońce. (...)
.....................................................Czesław Miłosz, Słońce