POST POSTACI
Vera Umberto
Reakcja Yetta sprawiła, że w Verze zaczęła narastać panika. Nie tak! Nie tego chciała! Nie chciała zarazić go swoimi wątpliwościami!
-
Ja... Corin, nie o to mi chodzi, ja jestem szczęśliwa, jestem cholernie szczęśliwa. W życiu się tego nie spodziewałam, w życiu nie przypuszczałam, że... - potrząsnęła głową, a potem uderzyła czołem o klatkę piersiową mężczyzny i jęknęła boleśnie. -
Bogowie, jestem w tym tak beznadziejna.
I powiedział w końcu to, o co go prosiła, choć nie tak to sobie wyobrażała. Sądziła, że padną żarliwe obietnice, takie jak wczoraj, które utwierdzą ją w przekonaniu, że to nie jest jeden wielki błąd, ale z drugiej strony czy mogła się mu dziwić? On też miał swoją cierpliwość, też miał pewne granice. Nie mógł przecież w nieskończoność namawiać jej do tego, czym powinna być podekscytowana tak samo, jak on. Miała ochotę wziąć rozbieg i walnąć głową w ścianę, może to by ją trochę otrzeźwiło.
-
Wierzę ci. Wierzę, naprawdę - odpowiedziała cicho. -
Niczego nie chcę bardziej. Przepraszam. Nie wiem... nie wiem, co mi strzeliło do głowy. Jedyne, czego nie czuję, to tego, żebym była dla ciebie wystarczająca. Zasługujesz na więcej, na dużo, dużo więcej, niż to, co ja mam do zaoferowania. To tyle. Bo ja... sam widzisz. Pierdolony przypadek beznadziejny. To nie znaczy, że tego nie chcę! Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Nie istniałoby moje życie bez ciebie. Nie chciałam żebyś... żebyś myślał... jeśli ty naprawdę...
Frustracja, jaką czuła przez własną nieporadność, sprawiła, że prawie boleśnie zacisnęła palce na dłoniach Yetta. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby wycofał się z tego nie przez swoją niepewność, a przez Verę! Patrzyła na niego tak intensywnie, jakby chciała wypalić mu dziurę w głowie, jakby samym spojrzeniem chciała przekazać mu emocje, których nie umiała ubrać w słowa. W końcu podniosła się i pocałowała go z całym przekonaniem, jakie tylko potrafiła w sobie znaleźć.
-
Kocham cię - powiedziała cicho chwilę później. -
Nie mam wątpliwości i nigdy ich nie miałam, odkąd pocałowałam cię po raz pierwszy. Przy nikim nie jestem tak szczęśliwa, jak przy tobie i jeśli ty jesteś gotowy spędzić ze mną resztę życia, w unii pobłogosławionej przez bogów, to zróbmy to. Jestem twoja, a ty jesteś mój. Przez poprzednie siedem lat i każde kolejne siedem, jakie będzie nam dane.
Znów oparła głowę o pierś Yetta i westchnęła ciężko.
-
Przepraszam, Corin.
Milczała przez chwilę, zanim o czymś sobie przypomniała. Wyswobodziła się z objęć mężczyzny, by podejść do jednej ze skrzyni, w których robiła porządek wcześniej. Pochyliła się nad nią i przez chwilę przekładała schowane w niej przedmioty, aż wreszcie wyciągnęła z niej to, czego szukała - zdobioną fajkę z długą szyjką, misternie rzeźbioną główką z drewna różanego i bursztynowym ustnikiem. Nie miała pojęcia, kiedy i skąd ją ukradła, i z całą pewnością nie mogło to równać się z tym, co sprezentował jej wczoraj Yett, ale chciała zrobić... cokolwiek. Wstała z kolan i podała ją oficerowi, nerwowo przygryzając policzek od środka.
-
Pomyślałam, że może... to dla ciebie - dokończyła niezdarnie, czując się jak ostatnia idiotka. Zwykle, gdy komuś coś dawała, były to butelki z alkoholem. To zawsze było doceniane, z tym nigdy nie było problemu, każdy był zadowolony. A ta fajka? Jej się podobała, dlatego ją zabrała, ale czy spodoba się Corinowi? Rzadko zdarzały się chwile, w których czułaby się tak nieporadna życiowo, jak teraz.