Ulice Portu Erola

181
POST BARDA
Spojrzenie Yetta nie gasło, a może nawet rozjarzyło się jeszcze bardziej, gdy Vera potwierdziła, że chce za niego wyjść. Mężczyzna zamarł przez chwilę, nie wiedząc, co powiedzieć, nie wiedząc, co robić. Wlepione w Verę oczy płonęły nowym uwielbieniem.

Wokół Very i Corina stopniowo rozbrzmiały oklaski. Najpierw pojedyncze uderzenia dłoni o dłoń, które wkrótce zlały się w szum, gdy inni goście lokalu cieszyli cię szczęściem piratów. Vera mogła dostrzec rozradowane twarze kobiet, panów, którzy kiwali głowami na znak uznania, obsługę, która uwijała się jak pszczółki w ulu, byleby sprostać nowemu zadaniu! Nagle z wyższych poziomów lokalu zaczęto rozrzucać płatki kwiatów i papierowe, kolorowe skrawki - konfetti dla niespodziewanego dla nikogo uczczenia święta tych dwojga. Na nowo rozbrzmiała muzyka, tym razem wolniejsza, spokojniejsza... romantyczniejsza.

- Cóż za piękne przedstawienie: dwoje ludzi znalazło się na tym łez padole...! - Westchnął mężczyzna, który kręcił się po szybko zapełniającym się parkiecie. Mógł być lokalnym wodzirejem. Był wysoki i smukły, choć w kwiecie wieku, nosił się elegancko, miał szpakowate włosy i podkręcony wąs. Kogoś Verze przypominał, ale kogo? Czy miało to znaczenie? - Cieszymy się waszym szczęściem, kochani!

- Gratulacje! Gratulacje! - Rozbrzmiewały podniesione głosy dookoła.

Corin podniósł się z kolan i ujął dłonie Very w swoje własne. Nie interesowali go inni ludzie.

- Sprawiłaś, że jestem najszczęśliwszym mężczyzną na Herbii. - Przyznał jej z niegasnącym entuzjazmem. - Uczynisz mi tę przyjemność i zatańczysz ze mną, Vero? Nie musisz, jeśli nie chcesz. - Dodał szybko, wiedząc, jakie odczucia wobec tańców miała kapitan. - Zaufaj mi, uczyłem się prowadzić w tańcu cały zeszły miesiąc. Sprawdźmy, czego nauczył mnie Ashton.
Obrazek

Ulice Portu Erola

182
POST POSTACI
Vera Umberto
Zamieszanie, jakie rozpętało się wokół nich, sprawiło, że Vera boleśnie przypomniała sobie, gdzie się znajdują. Nie lubiła być w centrum uwagi. Nie wiedziała, jak ma się w takich sytuacjach zachować, zwłaszcza, gdy nie była na bezpiecznym Harlen, gdzie mogła pozwolić sobie na wszystko. Lubiła, gdy na nią patrzono tylko wtedy, kiedy miała ostrze w dłoni i zaczynała swój taniec. Była szybka i skuteczna, i bardziej niż zadowolona, kiedy rozkładała przeciwnika na łopatki, czy to podczas treningów, czy w prawdziwej walce. Na dźwięk oklasków i widok spadającego z góry konfetti, Umberto zapadła się nieco w sobie, marząc o tym, żeby każdy zajął się sobą i dał im święty spokój. Przekonanie Yetta, że jego ukochana zasługuje na to, co najlepsze, było w tym momencie mocno przesadzone - jeśli faktycznie zaplanował to wszystko, łącznie z sypiącymi się z góry kwiatami i skrawkami papieru. Owszem, to było urocze i bardzo efektowne, ale... to było za dużo. Czy on to wymyślił, czy ta kobieta, siedząca obok, która zauważyła, co się święci?
Gdy Corin wstał, z powrotem skupiła się na nim i posłała mu nerwowy uśmiech.
- Ja... tak - zgodziła się, strzelając wzrokiem w stronę parkietu. Miała wrażenie, że jej skóra płonie od utkwionych w ich dwójce spojrzeń. - Ale nie teraz. Nie tutaj. Wszyscy na nas patrzą. Nie potrafię.
Serce waliło jej jak oszalałe i nie była pewna, czy w ten dobry sposób, czy wręcz przeciwnie. Podniosła się z krzesła i rozejrzała się w poszukiwaniu wyjścia innego, niż główne. Może lokal miał jakiś taras? Balkon? Jeśli stał na skale, od strony morza, raczej właściciele nie zrezygnowaliby z zapewnienia swoim gościom możliwości cieszenia oczu takim widokiem. Vera potrzebowała to zobaczyć, potrzebowała, żeby w jej zasięgu wzroku pojawił się znajomy żywioł, tutaj tak spokojny, odbijający leniwie promienie słońca. Pociągnęła Corina w tamtą stronę, a gdyby nie znalazła niczego takiego, to zwyczajnie w stronę wyjścia - widok na morze mogli mieć także stojąc obok restauracji.
Dopiero wtedy odetchnęła głęboko i przytuliła się do Yetta, opierając czoło o jego klatkę piersiową. Stopniowo się uspokajała, tutaj, gdzie nie mieli publiczności, albo mieli mniejszą, jeśli faktycznie znalazła jakiś taras. Zajęło jej to dłuższą chwilę, ale w końcu wszystkie negatywne emocje wywołane przez bycie w centrum uwagi odeszły w cień, zostawiając tylko radość. Nieistotne były oklaski i gratulacje obcych ludzi, którzy nie mieli zielonego pojęcia o ich życiu. Gdyby w ten sposób cieszyła się jej załoga, Vera na pewno by tak nie spanikowała, bo to byli ważni dla niej ludzie - nie banda nabzdyczonych okolicznych szlachciców, robiących ze wszystkiego szopkę. Nieistotne były skrawki papieru, które pewnie miała we włosach. Wtulona w narzeczonego, wsłuchiwała się w dobiegającą ze środka muzykę i powoli docierało do niej, że Corin naprawdę musiał mieć nie po kolei w głowie, skoro to z nią chciał oficjalnie spędzić resztę życia. Będzie musiała postarać się bardziej. Być lepszą osobą... przynajmniej dla niego.
Ale uśmiech jakoś nie chciał odkleić się jej od ust.
Uniosła głowę.
- Ashton? - spytała w końcu niewinnie. - Tańczył z tobą? Robił za twoją partnerkę? Jestem trochę mniejsza od niego.
Przesunęła spojrzeniem po okolicy.
- Możemy... zatańczyć tutaj - zaproponowała niepewnie, niezależnie od tego, gdzie właściwie się teraz znajdowali.
Obrazek

Ulice Portu Erola

183
POST BARDA


Vera czuła na sobie dziesiątki spojrzeń. Uśmiechnięte twarze, zwrócone w ich kierunku, wyglądały wręcz groteskowo. Czy podobnie cieszyliby się, gdyby widzieli Verę na szafocie tuż po tym, jak jej winy zostałyby ogłoszone światu? Przez ułamek sekundy przed oczami kapitan stanęła wizja, którą już przecież tak dawno zesłał jej Sovran. Czy tylko jej się wydawało, czy wtedy również słyszała wiwaty i oklaski? Czy to samo towarzyszyło egzekucji Corina, gdy pętla zaciskała się na jego szyi? Motłoch tak szybko zmieniał nastawienie.

Przez tłumem ochraniały ją ramiona Corina, który bez wahania zgodził się podążyć tam, gdzie Vera iść chciała. Nie patrzył nawet na konfetti, choć wyciągnął pojedyncze płatki z włosów Very, gdy tam osiadły.

- Nie sądziłem, że przyciągniemy taką uwagę. - Wyjaśnił się, gdy wychodzili na taras. Tak jak Vera przewodziła, właściciele lokalu nie przepuścili okazji i wybudowali balkonik tuż nad brzegiem. Morze było spokojne, barwione złotem i czerwienią, gdy słońce malowniczo chowało się za horyzont. Z Portu Erola mieli doskonały widok na zachód. - Mogłem wybrać mniej oblegane miejsce. - Dodał, przyznając się do winy, bo choć chciał dobrze, zrozumiał, że w przypadku tej restauracji nie trafił w gusta Very. - Tu jest trochę spokojniej.

Szlachcice opuścili balkon, gdy tylko usłyszeli poruszenie w środku, a i rozpoczęcie tańców skutecznie zatrzymało ich na parkiecie, gdy już tam byli. Przez krótką chwilę nikt miał nie przeszkadzać Verze i Corinowi. Mężczyzna uśmiechnął się nieco szerzej.

- Ashton pokazywał, Marda tańczyła. Wiesz, że zrobi wszystko za alkohol. Skoro dałem radę poprowadzić ją, gdy ledwie trzymała się na nogach, dam radę tańczyć z każdą. To znaczy... - Speszył się odrobinę. - Ach... Nieważne. Nie tańczysz przecież źle, zaufaj mi.

Oficer odsunął się na krok, by lekko skłonić się partnerce, jak obyczaj nakazywał. Wyciągnął w jej stronę dłoń, zapraszając tym samym do tańca. Muzyka zdążyła się zmienić na nieco żywszą, z równym tempem.
Obrazek

Ulice Portu Erola

184
POST POSTACI
Vera Umberto
- Podoba mi się tu. Jest pyszne jedzenie i widok na morze, a występy były niesamowite - zaprotestowała.
Może i przerosło ją zamieszanie, ale nie chciała, by Corin czuł się źle ze względu na miejsce, jakie wybrał. Nie wiedziała, ile na to wydał, choć była pewna, że za dużo. Dopóki wszyscy nie patrzyli na nich, tylko byli zajęci swoimi sprawami, Vera naprawdę bawiła się fantastycznie. I teraz, gdy już znaleźli się z dala od wścibskich spojrzeń, zamierzała do tego stanu powrócić. Wcześniej trochę spanikowała, ale teraz naprawdę czuła się bardzo, ale to bardzo szczęśliwa. I była pewna, że to po niej widać. Nie pamiętała, kiedy tak bardzo nie potrafiła przestać się uśmiechać. Aż miała wrażenie, że za chwilę się obudzi w swojej koi, z Yettem u boku i choć wszystko będzie w porządku, to dzisiejsze wydarzenia okażą się dziwnym wytworem jej podświadomości.
- Ale potrzebowałam wyjść na balkon. Zaczerpnąć świeżego powietrza. Zobaczyć morze - wytłumaczyła się.
Odsunęła się od Yetta i wbrew własnym słowom stanęła tyłem do barierki i widoku, opierając się o nią łokciami. Patrzyła na Corina. Jej Corina. Na jego ciemne włosy, szerokie ramiona i wyraźnie zarysowaną szczękę. Na bliznę, jaką zostawiła mu Anna Caldwell. Patrzyła i dochodziła do wniosku, że jak niewiele rzeczy w życiu miało dla niej szczególnie duże znaczenie, tak bez niego nie potrafiłaby już żyć. Emocje, których nie dopuszczała do głosu przez siedem lat, teraz zalewały ją z taką siłą, jakby puściła tama.
- Z każdą, to znaczy nawet ze mną? - dokończyła z rozbawieniem. - Zobaczymy.
Dygnęła niezdarnie i chwyciła wyciągniętą do siebie dłoń oficera. Spróbowała poddać się jego ruchom, bo sama i tak nie była w stanie zrobić niczego bardziej sensownego, niż równe bujanie się do muzyki. Vera Umberto nie tańczyła. Co też on sobie wymyślił?
A jednak jak już udało mu się rozruszać ją na tyle, że ten taniec nie wyglądał, jakby przesuwał po balkonie kamienny posąg, Vera nawet roześmiała się cicho. Nikt na nich nie patrzył, nikt ich tu nie znał, a Corin jej nie oceniał; mogła pozwolić sobie na pełną swobodę, nieważne jak nieporadna by ona nie była. A może nie wychodziło jej tak źle? Nie potrafiła tego stwierdzić.
- Gdyby świat się nie kończył... - powiedziała, przysuwając się do Yetta bliżej i unosząc głowę. - Mogłabym się do tego przyzwyczaić. Do takiego życia. Niekoniecznie tak luksusowego, jak ten wieczór, jaki dla mnie zaplanowałeś, bo na takie nie wiem jak długo musielibyśmy oszczędzać. Ten dom pod Portem Erola... może nie byłby taki absurdalny. Z drugiej strony, teraz go już nie potrzebuję. Niczego więcej nie potrzebuję - oparła dłoń na karku mężczyzny i przyciągnęła go do siebie, do zbyt długo wyczekanego pocałunku.
Obrazek

Ulice Portu Erola

185
POST BARDA
- To będzie teraz nasze miejsce w Porcie Erola. - Zaproponował Corin, a to, że zostało mu polecone przez Huberta, w ogóle nie miało znaczenia. Hewelion i Labrus najwyraźniej znali się na luksusach i mogli służyć podpowiedzią, gdy zależało na tego typu aktywnościach i miejscach. - Główna część pokazów dobiegła końca, teraz będą tańce, rozmowy towarzyskie i więcej wina. - Wyjaśnił Corin z uśmiechem. - Tylko to ostatnie nam pasuje, mm?

Byli sami na balkonie - byli wolni. Nikt na nich nie patrzył i nikt ich nie oceniał. Morze szumiało znajomo, gdy słońce chowało się za linię wody, kończąc dzień. Padające z wnętrza światło pochodni i magicznych ogników wystarczyło Verze i Corinowi, gdy oficer spokojnie prowadził kobietę w tańcu. Proste kroki, takt na cztery, przemierzali niewielką przestrzeń tarasu, ciesząc się tańcem i bliskością odkrywaną na nowo. Corin nie wahał się przed żadnym pocałunkiem.

- Dobrze sobie radzisz.- Pochwalił Verę wesoło, gdy udało im się przejść parę kroków bez nadepnięcia na palce drugiej osoby. - Jeśli chcesz, możemy zacząć rozglądać się za miejscem, gdzie osiądziemy. Jeśli przeżyjemy zagładę, będziemy na to zasługiwać. Z drugiej strony, ja też już nie potrzebuję domku nad morzem. Póki mam ciebie w kajucie, Siódma Siostra będzie mi domem. - Oświadczył, okręcając kapitan w wymyślnej figurze. Zaśmiał się lekko.

- Tu są nasi młodzi! - Rozległ się pisk kobiety. Łatwo było ją rozpoznać, szlachcianka była tą samą, która wcześniej kiwała na służbę, by zaczęli szykować atrakcje na cześć zaręczonych. Miała szerokie biodra, suknię w kolorze buraka i tyle pudru na twarzy, że ciężko było orzec, czy w ogóle ma zmarszczki, czy to jej makijaż zaczął się sklejać i pękać pod ruchami mimiki.

- Nie tacy młodzi, nie tacy młodzi! - Zaśmiał się wąsacz, towarzyszący bogatej pani. - Dobrze widzieć, że znaleźliście drogę do siebie nawet w takim wieku!

- Nie każdy miał szczęście trafić tak dobrze, jak my, Taurysie, jeśli chodzi o zaaranżowane małżeństwa! - Zaśmiała się kobieta. Tam, gdzie jasny puder kończył pokrywać jej twarz, zaczynała się czerwonawa szyja. Szlachcianka wypiła już najwyraźniej dość dużo.

- Przepraszamy państwa, niestety, nie zostaniemy na balu.

- Ależ kto to widział! - Taurys machnął rękoma. - Nie zaszczyci mnie pani nawet jednym tańcem?!
Obrazek

Ulice Portu Erola

186
POST POSTACI
Vera Umberto
- Naprawdę? - upewniła się, spoglądając pod nogi. Faktycznie, chwilę jej to zajęło, ale taniec nie wydawał się jej teraz tak nienaturalny, jak na początku. Kroki były proste i nieskomplikowane, a gdy cokolwiek się zmieniało, Yett dawał jej o tym znać wcześniej odpowiednim ruchem. Nie do końca rozumiała, jak to się działo, ale doskonale wiedziała, o co mu chodzi. Może fakt, że miała kontrolę nad swoim ciałem w walce, dawał jej też kontrolę w innych okolicznościach? Chyba że tylko się jej tak wydawało, a w rzeczywistości poruszała się jak ostatnia kaleka. Nie było to istotne, Corin jej nie oceniał. - To nie jest w sumie takie trudne. Albo Ashton dobrze cię nauczył.
Obróciła się, a jej twarz rozjaśniła się w szerokim uśmiechu. Taniec okazywał się wcale nie taki straszny, jak go przed sobą malowała. Uśmiech jednak zrzedł w momencie, gdy ktoś postanowił za wszelką cenę ich znaleźć. Wytrącona z rytmu, potknęła się o czubek buta Corina i zatrzymała, zerkając przez ramię na niechciane towarzystwo.
W innych okolicznościach rzuciłaby niewybrednym komentarzem, albo nawet wyklęła od najgorszych, byle ta dwójka zostawiła ich w spokoju, ale tutaj nie mogła tego zrobić. Nie chciała zepsuć Corinowi wieczoru, który tak starannie zaplanował i którym tak bardzo się stresował. Z drugiej strony jednak, jej cierpliwość kończyła się bardzo szybko, zwłaszcza w sytuacjach takich, jak ta. To był ich dzień. Buraczana purchawa i jej wąsacz mogli iść tarzać się w konfetti, jak dla niej. Objęła oficera mocno w pasie, mierząc starsze małżeństwo lodowatym spojrzeniem. Nie była młodziutką szlachcianką, która czekała tylko na gratulacje i tańce ze wszystkimi mężczyznami na balu, w ramach świętowania swoich zaręczyn. Jak sami stwierdzili, miała już swoje lata, a wraz z nimi przychodziły dość konkretne oczekiwania i jasno określone niechęci. Była też Verą Umberto, pewne normy i zasady dobrego wychowania mającą głęboko tam, gdzie nie dochodziło światło.
- Dziękujemy za... gratulacje - odpowiedziała, nie odsuwając się od Corina ani na milimetr. - Ale mój narzeczony ma rację. Nie zostaniemy na balu, przynajmniej nie na tyle, żeby tańczyć z innymi, pan wybaczy.
Uśmiechnęła się niewinnie - na tyle, na ile jeszcze potrafiła to robić.
- Będę tańczyła tu wyłącznie z jednym mężczyzną, tak długo, jak będzie tego chciał. A potem pójdziemy świętować w odosobnieniu, w znacznie przyjemniejszy sposób, tak długo, jak ja będę chciała. Ani w jednym, ani w drugim przypadku nie jestem zainteresowana towarzystwem.
Nie wiedziała, czy szlachta Archipelagu była równie pruderyjna, co szlachta Keronu, ale to powinno jasno dać im do zrozumienia, że nie są tu mile widziani. Vera założyła, że albo się oburzą, albo ich to rozbawi - tak czy inaczej powinno zachęcić do prędkiego oddalenia się od szczęśliwych narzeczonych.
Obrazek

Ulice Portu Erola

187
POST BARDA


Corin nie był tak niezadowolony z towarzystwa, jak Vera, ale gdy ta zaborczo przycisnęła się do niego, odpowiedział tym samym, trzymając kapitan blisko siebie w mocnym uścisku. Zadowolony był z udanego tańca, nawet jeśli został im przerwany w tak nieprzyjemny sposób. Oparł głowę o włosy narzeczonej.

Uśmiech na twarzy pani powoli gasł, bardziej i bardziej z każdym wypowiedzianym przez Verę słowem, jednak daleko było jej do oburzenia zwieńczonego dramatycznym co by twój ojciec powiedział!

- Jeśli takie są życzenia mojej narzeczonej, kim jestem, by jej odmawiać. - Westchnął Corin, jakby naprawdę nie miał wyboru w tej kwestii! - Państwo wybaczą. Obowiązki wzywają.

Przynajmniej wąsacz stanął na wysokości zadania i zabrał żonę, nim ta zdążyła narobić rabanu. Życzył im jeszcze wesołej nocy i zostawili ich tańcowi na balkoniku.

***

Kolejnego dnia pojawili się na statku dopiero wtedy, gdy ciało pozwoliło opuścić łóżko gospody po owocnej nocy pełnej atrakcji. Wypoczęci i szczęśliwi mogli wrócić na Siostrę, by ogłosić dobre nowiny, jeśli Vera chciała. Corin uprzedził ją, że Osmar, jako jedyny, słyszał już o jego planach. Przed krasnoludem niewiele dało się ukryć.

Łajba w żaden sposób nie ucierpiała w nocy. Kołysała się na lekkich falach doku jak poprzednio, wachtę przy kładce stanowiła para piratów, jak im przykazano. Po pokładzie kręcili się załoganci i szkutnicy, ludzie Landa, naprawiając drobne uszkodzenia i stawiając ścianki tam, gdzie zostało im to wskazane. Dyrygował im Osmar, uganiający się za mężczyznami w te i wewte.

- Kapitanie! - Rozradował się bosman. - Zaraz do was podejdę! - Obiecał, nim zajął się krzyczeniem na jednego z robotnikowi, gdy ten prawie uderzył go deską, którą dźwigał na ramieniu.

- Możemy płynąć do domu, jak tylko skończą. - Zauważył Corin leniwie. W jego dłoni znów pojawiła się fajka. - Tęskno wszystkim za Harlen.

Piraci witali się podniesieniem dłoni lub krótkim pozdrowieniem. Pogad i Gerda schodziły ze statku, Nepal kopcił swoje zioła gdzieś w okolicy dzioba, Irina i Eldar kręcili się na rufie, zaraz obok Sovrana, który nierozważnie pozostał na pokładzie mimo pełnego słońca. Przynajmniej miał na sobie płaszcz, którego szeroki kaptur zasłaniał mu głowę. Ashton, Ohar i paru innych zwijali liny po zmianie mocowania żagli.
Obrazek

Ulice Portu Erola

188
POST POSTACI
Vera Umberto
Miło było spędzić czas tylko we dwoje, bez ryzyka, że w każdej chwili mogą usłyszeć łomot w drzwi i ktoś znów będzie od nich czegoś chciał. Niezależnie od tego, co zorganizował Corin, w karczmie Vera zamówiła dla nich dodatkowo ciepłą kąpiel, pamiętając, jak dobrze robi ona na obolałe ciało oficera. Brak załogi za ścianą, ani Osmara, ani kaszlącego Sovrana, był wyjątkowo miłą odmianą, pozwalającą jej na wylegiwanie się o poranku do absurdalnie późnej pory - dochodziło południe, gdy Umberto uznała, że jest gotowa wygrzebać się z pościeli. Dziś już nie uśmiechała się bez przerwy, jakby była niespełna rozumu, ale wciąż czuła w klatce piersiowej tę nową lekkość, a sposób, w jaki Yett na nią patrzył, sprawiał, że miała ochotę nie wracać do obowiązków w ogóle, tylko zostać w jego objęciach na kolejny tydzień.

A jednak dobrze było zobaczyć zamieszanie panujące na Siódmej Siostrze, bo porządny remont świadczył o tym, że się im powodziło. Dobra przywiezione z północy pozwoliły im pozbyć się wszystkich uszkodzeń i przygotować kadłub na kolejne miesiące na otwartym morzu, zakupić zapas pasiastego płótna i jeszcze odłożyć złoto, jakim wciąż trzeba było przecież spłacić długi.
Machnęła dłonią do Osmara i zmierzyła spojrzeniem pozostałych. Musiała się przebrać, paradowanie po pokładzie w sukience było już bez sensu. Potem trzeba było spytać Sovrana, co on tam chciał kupić przed wypłynięciem, rozliczyć się ze szkutnikiem po wprowadzonych dodatkowych zmianach i jeszcze znaleźć te nieszczęsne krowy dla Silasa. Musiała też pójść pod pokład i zobaczyć, co wymyśliły dziewczyny.
- Mi też tęskno za Harlen - przyznała. Wahała się chwilę, zanim uniosła na Yetta pytające spojrzenie. - Chcesz im wszystkim powiedzieć? Nigdy za bardzo... nie dzieliłam się z załogą swoim prywatnym życiem. Raz może, w Ujściu, kiedy Gerda z Oleną zaczęły wypytywać... nie byliśmy wtedy jeszcze razem.
Przygryzła policzek od środka, opuszczając wzrok na zdobiący jej palec pierścionek. Sam w sobie nie oznaczał niczego nadzwyczajnego, Vera nosiła ich wiele. Z niego samego nikt nie wyciągnie żadnych wniosków, ale...
- Ale i tak się dowiedzą, co? Powiesz im, Corin? - poprosiła i uśmiechnęła się nerwowo. - Mam wrażenie, że jak usłyszą to od ciebie, ucieszą się bardziej. O ile w ogóle. A może nie? Może się nie ucieszą? W sumie kogo to obchodzi... Olenę obchodzi. Znów będzie płakać.
Obrazek

Ulice Portu Erola

189
POST BARDA


Corin nie potrafił ukryć uśmiechu rozbawienia nawet za fajką, która znalazła się pomiędzy jego wargami. Spojrzał na Verę z psotnym błyskiem w oczach.

- Opowiadałaś dziewczynom o przystojnym oficerze, na którego masz oko? - Zapytał wprost, kierując się ku kajucie kapitańskiej, którą teraz dzielili. Najwyraźniej sam również chciał się przebrać. - Chyba nie wstydzisz się, co? Ty powinnaś im powiedzieć. To twój statek i twoja załoga, jestem pewny, że będą się cieszyć. No... Może poza Oleną. - Przyznał Verze rację. - Najlepiej będzie powiedzieć im, gdy wypłyniemy. Wszyscy będą na miejscu.

Kajuta została przebudowana całkiem sprawnie i szybko. Tam, gdzie dotąd znajdowała się ścianka dzieląca miejsce Very i Corina, ziało przejście do sąsiedniego pomieszczenia, które utworzyło całkiem przytulną wnękę. Rzeczy Very zsunięto w jeden kąt, by nie przeszkadzały podczas remontu. Wyglądało na to, że sama musiała rozlokować swój dobytek w nowej przestrzeni.

- Ależ bałagan. - Zmartwił się Corin. - Powiedz, co gdzie chcesz postawić, to poprzesuwam. - Zaoferował się, ale nim Vera zdążyła odpowiedzieć, do kajuty wpadł Osmar.

- Vera! Corin! Moje gratulacje! - Zawołał od wejścia. - Wiedziałem, że się zgodzisz, toż wy tacy nierozłączni! - Biadolił kransnolud. - Mam dla was nawet prezent z tej okazji! No, ale ważne rzeczy pierwsze! Prawie żeśmy skończyli remont. Jeszcze naszym dziewynkom na dole drzwi wstawią, do wieczora będzie. Kiedy wypływamy?
Obrazek

Ulice Portu Erola

190
POST POSTACI
Vera Umberto
Vera parsknęła śmiechem.
- O oficerze? Żartujesz? Plotki poszłyby wśród załogi tak szybko, że nie zdążyłabym wrócić na statek, a ty już byś wiedział. Nie, wtedy... nie sądziłam, że mam jakiekolwiek szanse. Właściwie to z góry zakladalam, że nie.
Pod niektórymi względami podchodziła do siebie bardzo krytycznie. Gdy spytał, czy się wstydzi, natychmiast zaprotestowała, choć trochę tak wlasnie było. Nie czuła się komfortowo z przekazywaniem tej informacji, tak jakby Vera Umberto nie powinna robić takich rzeczy. Wychodzić za mąż, czerpać z życia jakiegoś jawnego szczęścia, do tego tak publicznie. Powinna zająć się tym, czym zajmowała się najlepiej, czyli nienawidzeniem świata.
Chciała powiedzieć coś na temat swojego planu umeblowania kajuty, ale wtedy właśnie wparował Osmar z gratulacjami. Uniosła w górę jedną brew, opierając dłonie na biodrach.
- Skąd wiesz, że się zgodziłam? Może odmówiłam, ale postanowiliśmy pozostać przyjaciółmi? - spytała. Mało to było wiarygodne, więc uśmiechnęła się do krasnoluda lekko. - Dzięki. Prezent to chyba dopiero... na ślub - zerknęła na Yetta.
Ślub. Jeszcze to trzeba było zorganizować. Kto mógł im go udzielić i gdzie? Będą musieli to omówić. Sądziła, że Harlen było ku temu jedynym słusznym miejscem, ale oficer mógł mieć inne zdanie na ten temat.
- Możemy jutro z samego rana. Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia, chłopaki niech sobie do Pachnącej skoczą ostatni raz, żeby mi potem Nepal o wyskakujących cycuszkach nie pierdolił w desperacji - przewróciła oczami. - I mamy kogoś, kto zna się na krowach? Silas prosił o dwie. Ja nie mam o tym pojęcia, ani o cenach, ani o samych zwierzętach.
Obrazek

Ulice Portu Erola

191
POST BARDA


- Szanse? - Corin zdziwił się wyraźnie. Uniósł brwi i zmarszczył czoło, patrząc na Verę z pytaniem wymalowanym na twarzy. - Musimy popracować nad twoją samooceną, kochanie. - Oficer skończył dyskusję.

Bałagan kajuty nie pozostał niezauważony przez Osmara. Choć krasnolud początkowo skupił się na nowozaręczonych, szybko dostrzegł, w jakim stanie jest pokój.

- Ale macie burdel. - Skomentował krótko. - Kurwa, Vera, jakbyś się nie zgodziła, to by Corin nie lazł tak za tobą! I cały ten remont byłby o kant dupy potłuc! - Uznał, opierając się bokiem o ściankę. - Gdzie ten biedak by poszedł, jakbyś go nie przyjęła, co? Do kajuty na dziobie? Czy ja bym się dzielił miejscem? - Dopytywał, bo rzeczywiście, po małym remoncie Siostry mogłoby być to problematyczne. Szczęśliwie, nie musieli tego rozważać, bo oświadczyny zostały przyjęte! - Ten tego, nie mam prezentu tutaj, przyniosę wam potem. Na ślub też się coś znajdzie. A ten ślub, to kiedy, co? Zostawcie mi, ja wszystko wam zorganizuję! I kapłankę Osureli, i wszystko. Musimy zrobić listę gości... Darmozjadów pieprzonych.- Osmar pogładził brodę. - Dużo do załatwienia, ale damy radę, damy radę. O nic się nie martwta. A co do krów... Polo kiedyś pracował na folwarku? A Yala w kuchni, czy coś takiego? Nie wiem, czy znają się na krowach, podpytam. Ty sięo nic nie martw, ja wszystko załatwię.
Obrazek

Ulice Portu Erola

192
POST POSTACI
Vera Umberto
Pytania o kwestie organizacyjne, dotyczące ślubu, znów nieco zbiły Verę z tropu. Miała zaplanowane wszystko dotyczące statku, zakupy, rozliczenia, przygotowania do wypłynięcia, mogła je podać Osmarowi co do godziny... Nie była gotowa tylko na przekazywanie wytycznych względem czegoś tak dla niej nowego i wciąż nieco absurdalnego. Podrapała się w skroń, zerkając na Yetta.
- ...Nie wiem? Nie rozmawialiśmy o tym jeszcze. Ale czy naprawdę potrzebna jest kapłanka? Będziemy ją ciągnąć na Harlen? Bo na Harlen, prawda? Nie wiem - zirytowała się i potrząsnęła głową. - Nic jeszcze nie organizuj. Doceniam, że ci się chce, ale musimy sami najpierw określić chyba... czego chcemy my.
Po wczorajszym wieczorze obawiała się, że Corin może mieć inne wyobrażenie tej uroczystości, niż ona. Jej kapłanka Osureli była całkowicie zbędna, bo na morzu ślubu mógł udzielić kapitan statku. Gdyby uznali Harlen jako morze, skoro i tak nie było tam żadnej świątyni, nie panowało tam żadne prawo poza tym, jakie nadali sobie sami i port nie miał żadnego zarządcy, to mogliby poprosić Leobariusa, by udzielił im ślubu i problem byłby z głowy. Nie było powodu robić wielkiego zamieszania, szukać kapłanki, zastanawiać się nad - Sulonie, ratuj - listą gości, gdy wszystko można było zrobić tak zwyczajnie, kameralnie, bez zbędnej wzniosłości. Z drugiej strony, Biały Kruk uciekł przed nimi, więc nie wiedziała, czy Leobariusa wciąż można było brać pod uwagę w tym kontekście. Może przyjaźń skończyła się pod ich nieobecność i nikt ich o tym nie poinformował?
- Dobrze. Jutro rano chcę te krowy mieć w ładowni. A teraz tak, musimy tu ogarnąć, bo jest syf jak cholera. Przebiorę się, sprzątniemy trochę i wyjdę do was.
Obrazek

Ulice Portu Erola

193
POST BARDA


Osmar wydawał się czerpać radość z niepewności Very, choć starał się bardzo to ukrywać za zamyśloną miną i gładzeniem brody. Vera znała jednak starego bosmana dość długo, by widzieć, jak ten w duchu naśmiewa się z jej problemów, które przecież jeszcze wczoraj o tej samej porze nie istniały! Corin nie wtrącał się, pozwalając kapitan decydować, póki nie znajdą chwili, by to przedyskutować na spokojnie, bez obecności Osmara. Układał na boku jakieś rzeczy, które ekipa remontowa szorstko wcisnęła w kąt.

- Można i bez kapłanki, tak po naszemu! Ale, no, kapitan to ci ślubu nie udzieli, jego zastępca ani wcale. - Mówił, przenosząc wzrok na Yetta, który chyba po prostu się zawstydził i dlatego nie dyskutował. - A to się Irinka ucieszy, że ją taki zaszczyt kopnie!

Śmieszkując pod nosem, Osmar zostawił parę ich zadaniom. Musieli uprzątnąć kajutę, ogarnąć się i przebrać, a własne towarzystwo z pewnością było rozpraszające. Nim udało im się osiągnąć cel, słońce już zaczęło zachodzić. Na statku niewiele się zmieniło, choć duża część mężczyzn zeszła z pokładu, by ostatni raz skorzystać z dobrodziejstw Pachnącej Panny lub załatwić innr interesy. Kobiety z załogi Very zebrały się na pokładzie razem, wraz z paroma piratami, którzy woleli szukać szczęścia we własnym gronie. Wśród nich był też Trip, umilający czas piosenką. Przynajmniej ekipa remontowa już się ulotniła i na pokładzie byli tylko ci zaufani, dobrze znani ludzie Very. Nawet Sovran dołączył, choć siedział w pewnym oddaleniu przy relingu i wychyliwszy się przez niego, patrzył w wodę.
Obrazek

Ulice Portu Erola

194
POST POSTACI
Vera Umberto
- Nie o to mi... - zaczęła protestować, gdy Osmar zaproponował Irinę, ale śmiech krasnoluda uświadomił jej, że nie mówił poważnie. Rzuciła mu lodowate spojrzenie spod zmarszczonych brwi i kazała spierdalać, czy coś równie sympatycznego, wiedziała jednak, że się na nią nie obrazi. To był Osmar. On znał ją już na tyle, by wiedzieć, że było to równoznaczne z przyjacielskim poklepaniem po plecach na pożegnanie.
Ściągnęła potem z siebie zarówno sukienkę, jak i kolię, zmieniając je na wygodne, jasne spodnie z cienkiego zamszu i białą koszulę z szerokimi rękawami. Wciągnęła też porządne, sznurowane buty, a nie jakieś pantofelki. Pierścionek został na palcu; dołożyła tylko nowe kolczyki, ładnie odcinające się czerwienią od czerni jej włosów. Te wciąż jeszcze były pofalowane po wczoraj, z lustra patrzyła więc na nią ładniejsza niż zwykle Vera Umberto. Tylko ust nie miała już pomalowanych.
Przystosowanie kajuty do wspólnego życia zajęło im więcej czasu, niż zakładała. Praktycznie wszystko trzeba było przecież wyciągnąć i pochować od nowa, w zupełnie innym porządku, taki, który odpowiadać miał im obojgu. Zadaniowy umysł Very nie pozwalał jej się za bardzo rozpraszać, przynajmniej do momentu, w którym znów panował względny ład. Zadowolona, z dłońmi opartymi na biodrach, rozejrzała się po kajucie, a potem przytuliła do Yetta. Domek pod miastem? Po co to komu, jeśli mogli mieć to samo na statku i dzięki temu pozostawać na morzu? Jeszcze tylko nauczyć Osmara, żeby przestał dobijać się do nich z samego rana i czekała ich istna sielanka.

Po rozliczeniu się ze szkutnikiem i pożegnaniu robotników, a także załatwieniu zakupów dla mrocznego, wieczorem Umberto zeszła pod pokład. Chciała sprawdzić, gdzie kobiety postanowiły postawić ściankę, by oddzielić się od wygłodniałych spojrzeń i nieprzyjemnych tekstów śpiącego z nimi na dole bydła. Potem upewniła się też, że znajdzie się miejsce dla faktycznego bydła, tych dwóch krów, które obiecała Silasowi, zanim złapała butelkę swojego ulubionego rumu (jakiego nakupiła, oczywiście, zapas, jak tylko dopłynęli do Portu Erola) i razem z nią udała się do tej części załogi, jaka postanowiła pozostać na pokładzie. Usiadła wśród nich, obok Yetta i zabrała się za odkorkowywanie alkoholu, początkowo bez słowa wsłuchując się w pieśń Tripa i ich beztroskie rozmowy. Gdy korek wyskoczył z szyjki pękatej butelki, pociągnęła łyka i zerknęła z ukosa na Sovrana. Trzymała swój dystans od oficera, tak jak zawsze, gdy byli w towarzystwie, choć miała wielką ochotę wcisnąć mu się pod ramię. Po tych dwóch dniach ciężko było jej zachować swoją zwyczajową obojętność.
Włączyła się do rozmowy: do przypuszczeń, co mogło wydarzyć się na Harlen pod ich nieobecność, do podejrzeń względem Białego Kruka i do żartów z napalonego Nepala, zanim zamilkła na dłuższą chwilę. Zbierała się w sobie; raz po raz spoglądała na Corina, zastanawiając się, czy faktycznie powinna poczekać z informacją na moment, w którym na pokładzie będą absolutnie wszyscy, czy może powiedzieć teraz?
- Bierzemy ślub - wyrzuciła z siebie w końcu, korzystając z chwili, w której zapadła dłuższa cisza. Momentalnie poczuła się jak ostatnia idiotka. - Corin i ja. Bierzemy ślub.
Czy powinna była zrobić jakiś wstęp? Przygotować ich do tej wieści? Zrobić to bardziej oficjalnie? Aaa, jebać. Prosiła Yetta, żeby zrobił to za nią, odmówił, więc nie miał prawa mieć do niej teraz żadnych pretensji!
Obrazek

Ulice Portu Erola

195
POST BARDA
Piraci rozpalili pochodnie, by nie siedzieć po ciemku, gdy słońce zaszło za horyzont, w sposób identyczny, jak zrobiło to poprzedniego dnia i tak, jak będzie robić to w dni następne, póki Mroczni nie ukradną go dla siebie. Ciepły blask ognia oświetlał twarze zebranych. Weseli, odprężeni załoganci cieszyli się alkoholem, śpiewem i rozmowami, podsumowując wyprawę na Północ i parę dni spędzone w Porcie Erola. Były owocne - przebudowano statek tak, by lepiej pomieścił załogę. Pod pokładem wydzielono przestrzeń, która miała być dostępna tylko dla kobiet, dziewczęta nie zajęły wiele miejsca, gdy wybrały piętrowe koje ponad podwieszane hamaki. Tylko mężczyźni nie byli zadowoleni, gdy przepadło im towarzystwo pań i te czasami wyskakujące cycuszki, o których śnił Nepal. I choć męskie wieprze zajmowali wciąż dużo miejsca, było go dość, by pomieścić tam również prawdziwe bydło, choć nikomu nie uśmiechało się takie rogate towarzystwo.

Corin opuścił bok Very tylko na chwilę, by pójść po Sovrana i przyprowadzić go do kółeczka. Wcisnął mu w dłonie butelkę i postawił obok miseczkę suszonych owoców, którymi zajadało się towarzystwo. To ostatnie wydawało się zajmować elfa bardziej, niż współzałoganci i ich słowa, gdy dzielnie żuł kolejne kawałki przekąski. Oficer nie poświęcał mu więcej uwagi, bardziej skupiony na dodawaniu swoich komentarzy do ogólnych dyskusji. Nie nalegał na brak bliskości z kapitan Umberto... przynajmniej do momentu, gdy Vera podzieliła się wieściami, bo wtedy mógł objąć ją ramieniem. Dumnie uniósł głowę.

- To prawda. Nie ustaliliśmy jeszcze szczegółów, ale bierzemy ślub. - Powtórzył po Verze, by nie było już żadnych wątpliwości.

Nastąpiła zbyt długa chwila ciszy... po której nastąpiły zbyt głośne piski!

- Tak! Wiedziałam, że w końcu do tego dojdzie! - Cieszyła się Gerda, owijając ramię wokół szyi Tripa. - Gratulacje! Tak się cieszę!

- Dobre wieści! - Uśmiechneła się Pogad.

- Byleby więcej takich. Cieszymy się waszym szczęściem. - Dodała spokojnie Yala.

- To bardzo dobrze, kapitanie! - Powiedział też Trip, obejmując Gerdę w pasie. Dziewczyna bywała nachalna, ale kuchcik potrafił o siebie zadbać, gdy nie chciał kontaktu.

I tylko Olena wyglądała, jakby ktoś strzelił jej w twarz. Zamrugała, a następnie wymusiła uśmiech i kiwnęła głową na znak aprobaty, choć oczy jej zalśniły smutkiem. Gratulacje nadchodziły z każdej strony i nawet Irina, nie wiedząc jeszcze, co planuje dla niej Osmar, cieszyła się razem z innymi. Nieodstępujący jej na krok Eldar, który ledwie doszedł do siebie po Everam, klepał Corina po plecach.

- Czy ten Pan i ta Pani są na siebie skazani? - Cicho zaintonował Sovran, zapewne wyciągając z pamęci kolejny cytat z książek Osmara. To była jedyna reakcja na wieści, strzelał spojrzeniem po kolejnych osobach w grupie, dziwiąc się ich reakcjom.

- Za zdrowie pani kapitan i pana Yetta! - Wrzasnęła Gerda, unosząc swoją butelkę. - Niech nam żyją sto lat!

- Boję się myśleć, co będzie się działo na ślubie! - Mruknął rozbawiony Corin, unosząc swój rum.
Obrazek

Wróć do „Port Erola”