189
autor: Altaris
Nieznany mag uniósł rękę wyżej i wtedy jego usta otworzyły się szerzej, by rzucać kolejne, niszczycielskie zaklęcia, które powoli pogrążały tą część targu w ogniu. Wtedy to Elernai, chcąc jakkolwiek przydać się w tej potyczce, zanim się ona skończy, postanowił rzucić w przeciwnika nożem - to umiał całkiem dobrze, a do tego wspomagało go przecież jego oko. Chociaż podczas rzutu tego nie wiedział, to prawdopodobnie rzut ten ocalił jemu, Logowi i Rolfiemu życie, bo gdy inkantacja zawiesiła się na - Laveto Maxima - to kręcąc się w powietrzu nóż zatoczył kilka okręgów i trafił ostrzem prosto w usta maga, wbijając się między zęby górnej części jamy ustnej, rozrywając także same usta, a także wbijając się głębiej, by rozciąć obszar pod nosem i dosięgnąć także gardła. Jakby bez życia osunął się na podłogę, a jego szata zajęła się przy stopach ogniem, który sam wyczarował. Kula, którą trzymał, upadła i potoczyła się między straganami i wpadła do małego otworu ściekowego przy ścianie jednego z budynków koło wozu. Rzut został wykonany niemalże idealnie.
Gdy tak biegli krótkim dystansem, podskakując, to diabelstwo widziało, jak trzykrotnie ciała upadają tuż obok niego - jakby powalone przez Rolfiego, bądź też Loga. Raz też ktoś zamachnął się za plecami rudzielca właśnie na Elernaia, ale ktoś w masce szybko sparował cios i dźgnął wroga w gardło, a krew, mając otwartą drogę, tryskała we wszystkie strony, również na niesionego na ramieniu.
- Odwrót! Do kamienicy! - krzyk dał się rozpoznać jako krzyk Televana. Elernai powoli tracił przytomność, albo świadomość swoich czynów - czuł, jak po nogach strugami cieknie mu krew, a także wycieńczenie dawało się we znaki - od poprzedniego wieczora jadł tylko jeden posiłek, niedawno co prawda, ale mizerny. Mało też pił, a spał już prawie w ogóle, nie licząc krótkiej drzemki koło Karczmy. Dodatkowo dwie bitwy... Tego było już za wiele nawet dla młodego, silnego dzięki krwi demonów organizmu. Ktoś go podniósł i został przeniesiony na inne ramię, by widzieć, jak Rolfi i Log dołączają do Televana i Anny, którzy rozpaczliwie fechtują się z malejącą, ale nadal większą grupką przeciwników. Zmiana tempa podpowiedziała Elernaiowi, że jest niesiony pod górę - jego nosiciel wskakiwał po schodach. Gdy tak czerwone oko spoglądało na rynek, dało się widzieć, jak z boków i zza dwóch budynków, omijając płonącą uliczkę, zdąża tutaj kilkudziesięciu, uzbrojonych mężczyzn w podobnych rynsztunkach - regularna armia bądź Straż. Trudno było stwierdzić. Po lewej tętent koni zwiastował małą grupkę lekkich jeźdźców, którzy po chwili również się zjawili.
Wszystko zniknęło niemalże od razu, gdy pokonano schody i Elernai znalazł się w miłym, chłodnym, zacienionym miejscu, gdzie jedynym świetlistym kwadratem było wyjście na schody i dalej targ, gdzie teraz Televan wraz z kilkoma niedobitkami wspinali się na schody, a rzucony przez dowódcę tej eskapady nóż poleciał z furkotem piór zawieszonych na rękojeści, by trafić w środek szyi nadjeżdżającego jako pierwszego jeźdźca, który spadł, zaplątany w uprząż, rozbijając sobie głowę na kamiennym bruku, a koń stanął dęba.
Wszyscy wskoczyli do środka i zamknęli ciężkie, podwójne drzwi, ryglując je potężnym kawałem drewna, a i kilka osób zaczęło przesuwać meble tego bardzo przestronnego i wielkiego jak na środek budynku korytarza. Niemalże od razu, gdy drzwi zaryglowano, a trwało to chwilę, z zewnątrz uderzono w nie z impetem - Otwierajcie! Haha! Nie macie dokąd uciekać! Erola jest własnością króla Archipelagu! Potwory! Potwory! - ktoś zaczął skandować i duża część zebranych musiała się przyłączyć. Przez szparę w oknie, pod którym położono naprędce Elernaia widać było, jak pod budynkiem gromadzi się tłum - nie tylko uzbrojeni, ale i zwykli ludzie, mieszkańcy i przechodnie, obwiniając Televana za całe to zamieszanie, oraz ogień, który strawiał teraz targ, gdzie zapewne wielu kupców straci dobytek który miał im zapewnić przetrwanie. O zabite deskami od wewnątrz okna odbiły się przedmioty - widać było kamienie i palące się przedmioty - w szeregach przed głównym wejściem stało dwóch innych w szatach - czerwonej i brązowej, którzy strzelali okrągłymi pociskami w ściany kamienicy.
- To koniec... Kurwa! - krzyknął Televan, łapiąc się za głowę, gdy ludzie próbowali się szybko przegrupować - sprawdzano rany, zakładano opatrunki, wymieniano amunicję z kołczanów i pojemników na bełty. Były tutaj noże, miecze, tarcze. Wszyscy dozbroili się szybko - tarcze, miecze jednoręczne, amunicja. Ktoś wcisnął Elernaiowi trzy zwykłe, chociaż dobrze wyważone noże bez zdobień, gotowe do rzucania - Elernai! - dowódca przerwał to, co robił i podbiegł do chłopaka, który ułożony barkiem do ściany w sumie mało co mógł się ruszać od pasa w górę, nie zapominając o ręce ze zdruzgotanym łokciem - Dobrze Cię widzieć. Możesz jakoś... Cholera, nie za dobrze z Tobą. Spróbuj ile masz sił, by nas wspomóc. Jazda, za dużo czasu tutaj straciliśmy! - Televan sam dźwignął Cię na bark, będąc już w normalnej postaci. Wydawało się, że jest pół-elfem, a pół-demonem tak samo, jak Elernai.
Drużyna dźwignięta ruszyła z Televanem na czele przez korytarz.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla