- No dobra - chłopak cicho westchnął, gdy przyszło mu przekroczyć granicę zaułka. Nie miał najmniejszej ochoty zagłębiać się w jego czeluściach, ale to jedyne miejsce na spotkanie zbrodniczego handlarza, które przyszło mu do głowy.
Kilka skrzynek i beczek między, którymi przebiegały niewielkie myszki, odbijające nikłe światło kałuże, tylko tyle mógł dostrzec. Cała zaś reszta skrywała się w cieniu i mroku wysokich murów. Strach było myśleć, co mogło się w nich kryć, ale Telion nie miał wyboru. Jeśli chciał się czegoś dowiedzieć, musiał zagłębić się w ten niezbadany skrawek dzielnicy.
Zrobił pierwszy, niepewny krok. Gwar ruchliwej ulicy zdawał się cichnąć z każdym następnym krokiem, tak jak i pewność śmiałka, który odważył się tutaj zapuścić.
Wytężając wszystkie zmysły, powoli dawał się pochłaniać cieniowi, zwracając uwagę na każdy, nawet najmniejszy dźwięk. Dłoń zdrowej ręki zaciskała się nerwowo na rękojeści sztyletu, który sprawił mu tyle bólu i gotowym do natychmiastowego użycia. Pisk myszy wydawał mu się teraz równie złowrogi i przerażający jak wycie wilków podczas samotnej wędrówki przez las, a spojrzenia ciekawskich wron i innego miejskiego ptactwa, spojrzeniem samych bogów, obserwujących i planujących dalsze losy swojej nowej, ludzkiej
zabawki.
- Spokojnie, spokojnie... - pocieszał się na duchu. Pot zaczął ściekać mu po skroniach. Raz obracał się to co chwilę za siebie, raz wytężał wzrok przed, aby uchronić się przed niespodziewanym atakiem od frontu.
- No kogo mogę tu spotkać? - rzucał kolejne słowa niczym jakiś niespełna rozumu.
- Nieprzytomnego pijaka, młodą i jeszcze płochliwą dziwkę chowającą się przed pierwszymi klientami, trupa...rzezi-mieszka-a, kt-tórego po-poszukuję... - jego głos zdradzał, że z resztek determinacji i pewności siebie nie pozostało już zbyt wiele. Coraz usilniej rozważając drogę powrotną na główną ulicę, pomniejszał i tak ślamazarne tempo, żeby w końcu się zatrzymać zupełnie, pośród otaczającego go półcieniu budynków i wszelkich rupieci.
- Niech go diabli porwą, zasrany sukinkot! W dupę niech se wsadzi tą mapę. Niech ja go tylko dorwę! - Nie wytrzymał i począł wyładowywać się pierwszym lepszym przedmiocie, chlastając go niemiłosiernie sztyletem wciąż noszącym ślady jego własnej krwi, dopóki ledwo co opatrzona rana nie dała o sobie znać, a kolejna dawka bólu powstrzymała go od dalszego cięcia niczemu niewinnych śmieciach.
Dopiero teraz, zdyszany i zagniewany oparł się o chłodny kamienny mur i powoli odzyskując spokój ducha rozważał nad dalszymi poszukiwaniami napastnika i czy dalszy trud był w ogóle warty świeczki.