Re: Lochy więzienne
: 26 sie 2017, 22:18
Atak przyniósł skutek. Co prawda nie był to pełny sukces. Lecz czy zwykła mniszka mogłaby pokonać demona jednym ciosem? Musiała bardziej zawierzyć swojemu Panu... niestety nie jej sytuacja nie pozwalała jej na wyciszenie umysłu. Jej opiekun przybył na ratunek... lecz oto sam go obecnie potrzebował. Nie mogąc skupić się na rozmyślaniu skupiła się na emocjach. Emocjach, które obecnie najgłośniej w niej przemawiały. Musiała ochronić swych towarzyszy. Widząc, iż ciało demona zmaterializowało się znacząco wykonała płonącą pięścią mocny zamach i grzmotnęła go z całej siły w to co winno być jego twarzą wywalając całą jej moc. Wykorzystując chwilową dezorientacje czarciego pomiotu lub nawet stracenie przezeń równowagi rzuciła się biegiem ku swemu opiekunowi. Te kilka chwil pozwoliło jej nareszcie zebrać rozbiegane myśli w zwartą całość.
Demon przybrał bardziej materialną postać. Gdyby tylko było tu więcej żołnierzy... jednak obecnie najgroźniejszą przeciw niemu bronią w tym korytarzu był... Tu wzrok Meiry powędrował ku młotowi Salazara. Ona nie mogłaby go podźwignąć... ale on tak. Potrzebowali tego młoty. Teraz. Jej sztylet najwyżej rozbawiłby czarta. Dlatego też rzuciła się niema w kierunku swego opiekuna, położyła mu dłoń na ramieniu nie zważając na to czy był on już pokryty ohydną demoniczną wydzieliną i... padła na kolana. Zaciskając dłoń kurczowo na ciele Inkwizytora poczęła recytować niczym mantrę kolejną formułę.
- Pan jest moją osłoną. On otacza mnie swym ramieniem. Wspomóż mnie... wesprzyj mnie gdy jestem spowita w mroku. Odgoń zło. Osłoń mnie swym światłem....
Inkantacja trwała nieprzerwanie. Kapłanka byłą całkowicie bezbronna... całą swoją rozpacz i chęć uratowania Salazara przelała w jedno pragnienie. By zostali oni osłonięci przez Sakira jego rozpędzającym mrok światłem. Musiała oczyścić Salazara z owego paskudztwa i umożliwić mu dalszą walkę... powierzyć całą swą nadzieje i zaufanie w sile jego ciosu i jego doświadczeniu. Nie mogła sama walczyć ze złem. Zakon powstał właśnie po to by ludzie walcząc ramię w ramię potrafili je zniszczyć... i Meira miała zamiar podtrzymać tę tradycję miast porzucając towarzyszy na pastwę losu.
Demon przybrał bardziej materialną postać. Gdyby tylko było tu więcej żołnierzy... jednak obecnie najgroźniejszą przeciw niemu bronią w tym korytarzu był... Tu wzrok Meiry powędrował ku młotowi Salazara. Ona nie mogłaby go podźwignąć... ale on tak. Potrzebowali tego młoty. Teraz. Jej sztylet najwyżej rozbawiłby czarta. Dlatego też rzuciła się niema w kierunku swego opiekuna, położyła mu dłoń na ramieniu nie zważając na to czy był on już pokryty ohydną demoniczną wydzieliną i... padła na kolana. Zaciskając dłoń kurczowo na ciele Inkwizytora poczęła recytować niczym mantrę kolejną formułę.
- Pan jest moją osłoną. On otacza mnie swym ramieniem. Wspomóż mnie... wesprzyj mnie gdy jestem spowita w mroku. Odgoń zło. Osłoń mnie swym światłem....
Inkantacja trwała nieprzerwanie. Kapłanka byłą całkowicie bezbronna... całą swoją rozpacz i chęć uratowania Salazara przelała w jedno pragnienie. By zostali oni osłonięci przez Sakira jego rozpędzającym mrok światłem. Musiała oczyścić Salazara z owego paskudztwa i umożliwić mu dalszą walkę... powierzyć całą swą nadzieje i zaufanie w sile jego ciosu i jego doświadczeniu. Nie mogła sama walczyć ze złem. Zakon powstał właśnie po to by ludzie walcząc ramię w ramię potrafili je zniszczyć... i Meira miała zamiar podtrzymać tę tradycję miast porzucając towarzyszy na pastwę losu.