POST POSTACI
Tanga
Przykładanie uwagi do snów nigdy nie było czymś, na czym Tandze szczególnie zależało. Były one wszakże jedynie nocnymi widziadłami, o których łatwo zapominał wraz z rozpoczęciem kolejnego dnia. Niewiele inaczej było i tym razem, bo o ile widmo wspomnień z młodszych lat było czymś przyjemnym i całkiem mile widzianym, o tyle część z obcą kobietą była dla niego kompletnie niezrozumiała. Kto zresztą atakuje czyjąś twarz przy pomocy ust, zamiast pięści? Nawet w snach walczył z bardziej zaradnymi przeciwnikami!
Zbyt prostolinijny i ograniczony w swej wiedzy, doświadczeniu oraz pojmowaniu natury rzeczy oderwanych od otaczających go realiów, Tanga nie był w stanie wyciągnąć z tego ostrzeżenia, jeśli właśnie tym miał być jego sen. Zamiast tego, wraz ze świtem wygrzebał się z łóżka i zszedł na posiłek, oczekując pojawienia się swojego elfiego kompana, w którego towarzystwie wreszcie miał opuścić nieprzyjemne na wskroś Ujście.
Wizja przemieszczania się powozem nie była dla Tangi nadmiernie atrakcyjna. W kwestiach podróżowania zdecydowanie bardziej preferował własne nogi. Nic więc dziwnego, że początkowo kręcił nosem i nadymał policzki, niczym rozkapryszony bachor - duży i groźnie napinający skrzyżowane na klatce piersiowej ramiona bachor.
Sama przeprawa okazała się znacznie bardziej owocna we wrażenia, niż początkowo można było zakładać. Permanentne ataki bandytów nie pozwalały się nudzić, a samych atakujących był więcej, niż mógłby sobie wymarzyć. Co prawda nie stanowili żadnego specjalnego wyzwania, zwłaszcza gdy poza nim samym karawanie towarzyszyło również kilku innych, wprawnych w posługiwaniu się bronią strażników, ale wciąż oferowali więcej rozrywki i ruchu, niż ostatni tydzień w parszywym Ujściu. Koniec końców, prawie żałował, gdy w oddali wreszcie ukazały się pierwsze zarysy murów zbliżającego się miasta.
Wycieczka nie była w ogólnym rozrachunku zła. Większość członków karawany nie zaczepiała go bez dobrego powodu, a on sam mógł jechać na jednym z wozów lub biec obok nich, jeśli taka naszła go akurat ochota - a zatem przez sporą część.
Rozglądając się akurat dookoła, o mało nie przegapił momentu, w którym długowłosy elf - którego imienia wciąż swoją drogą nie pamiętał - wycofał się z zasięgu wierzchowca i jego jeźdźca. W żadnym z nich nie dało się jednak wyczuć zagrożenia ni groźby takowego?
Nie zwracając zupełnie uwagi na słowa strażnika, Tanga spojrzał na Lindiriona z prostym i otwartym zainteresowaniem.
-
Nie lubisz koni? - spytał, bo czemuś miałby tego nie robić?
Oros było rodzinnym miastem elfa - tę część pamiętał już akurat bardzo dobrze. Reszty? Nie bardzo. Jego umiejętności skupiania uwagi na czymś, co nie dotyczyło jego własnej gamy zainteresowań, wciąż pozostawiały wiele do życzenia. Zwłaszcza gdy potencjalny rozmówca używał zbyt wielu skomplikowanych słów. Jego towarzysz kochał skomplikowane słowa.
-
Uniwersytet? - powtórzył, przekrzywiając niego głowę. Słowo było znajome. Podobno mieli w Oros Uniwersytet. Bardzo ważne miejsce dla... Ważnych osób, zdaje się? I najwyraźniej uczono tam... Czegoś? -
Czego miałbym się tam nauczyć? Mają tam nauczycieli szermierki? Pojedynkują się? Potrzebuję-... - uciął, marszcząc brwi i starając sobie przypomnieć, kogóż to miał szukać w Oros, skoro już o nie zahaczali. -
O! Kowal! Potrzebuję znaleźć kowala! Wiesz, gdzie go znajdę?
Ojciec na pewno by wiedział. Przyjaźnił się z jednym z tutejszych, ot z uwagi na własny kunszt. Tanga jednak nigdy nie przywiązywał do tego uwagi. Nie sądził, że kiedyś przyda mu się to do szczęścia. Miał przecież ojca i braci, gdy w grę wchodziło kowalstwo, ale do tych nie mógł się zwrócić w sprawie glewii...