Zajazd Pod Wzgórzem

121
POST POSTACI
Qadir
Zgodnie z sugestią wojownika Salih rozpoczął uzupełnianie bryczki ekwipunkiem towarzyszy oraz swoim. Tak jak zostało wspomniane, zajęło mu to być może kilka minut, przy czym ich dostępny czas właśnie upłynął. Tak więc bez większego zastanowienia udał się do pozostałych, gdy dyskusja z Rolandem wraz z pakunkiem zostały zakończone. “Pustynny Smok” poobserwował grupę z dystansu, zanim się do nich zbliżył. Niby sytuacja klarowała się na trochę lepszą, ale wciąż byli dobitnie niezdolni do walki lub też korzystania ze zdolności magicznych. - W takim stanie nie zajedziemy daleko… - Skomentował ciut pesymistycznie mężczyzna z pustyni, aby w końcu podać dłoń Dortrisowi do podniesienia się z ziemi. Obciążać nogę wszak musiał, choć pomocna dłoń zawsze była mile widziana, prawda?

Dalsza konwersacja przyprawiła go nieco o dodatkową garść zmartwień. O ile wyjaśnienie ich misji Lunie z ochroniarzem wydawało się rzeczą prostą to znalezienie właściwego rozwiązania już nie. Przecież nie mieli zbyt wielkiego pola do manewru, jeśli ekspedycja myślała o zakończeniu tej wyprawy z powodzeniem. Tyle że brakowało im sił, a to już niwelowało sporą część wyborów. - Udajemy się do Fenistei zamknąć bramę mrocznych, która została tam otwarta. Z każdą chwilą ich jednostki przedzierają się do naszego wymiaru… Z tego powodu odwlekanie czegokolwiek w tej sprawie nie jest możliwe. Nie można się teraz wycofać. - Słowa wypływające z ust syna Raaidy świadczyły o jego determinacji, toteż Pani Tagweramt mogła od razu wyczuć, iż karlgardczyka tak łatwo nie odwiedzie od podróży samym… rozsądkiem. Widocznie kryło się za tym coś więcej niż czynienie dobra. Misja? Powołanie? Tak nie mówił byle człowiek poza służbą. - Jedynie nie wiem, jak mielibyśmy się podzielić, drogi Voronie… Ja z pewnością chciałbym być blisko naszych notatek, toteż zostałbym w wozie… I potrzebuję Rathala z Tamną. Są dla mnie tu kluczowi do dalszych działań. - Mag objaśnił w miarę lakonicznie, rzucając zarazem przelotne spojrzenie na tamtą dwójkę. Niemniej młodsza Il’Dorai nie mogła dojrzeć lustrującego wzroku obywatela Urk-hun. Co ciekawe nadmienił stanowczo również potomkinię założycieli Nowego Hollar. Pewnie chodziło o lokację portalu.

Kostur czarnoksiężnika oderwał się od ziemi za ruchem jego prawicy, która jednocześnie wskazywała na pozostałe konie z okolicy. - Sugeruję zrobienie dodatkowego postoju pośród drzew. Zboczymy ze ścieżki celem odpoczynku, chociaż na godzinę lub dwie… Pozostali niech dołączą do was, Luno. Lepiej, żeby ranni utrzymywali się z dala od nas w tyle… - Poprawiwszy swoją pomarańczową szatę, westchnął i jeszcze podrapał się po brodzie. - Nie zamierzam wchodzić w otwartą bitwę z kimkolwiek. Będziemy próbowali się podkraść. Niemniej… pragnę też, by gniew tych istot spadł na mnie. Wy spróbujcie zregenerować swe pokłady energii. - Strategia pozostała ryzykowną, aczkolwiek zgadzał się z przyjacielem z uniwersytetu. W tej kupie na pewno byli łatwiejszym celem, a w końcu… czy brama wraz z Qadirem oraz starszym elfem z córką nie byli głównym zagrożeniem dla konszachtów Ignaza? Kadeem mocno trzymał się swej opinii, chyba że ktoś wpadnie na coś genialniejszego. Tymczasem Yasin czuł potrzebę posiadania wysokich elfów koło siebie. Najwyżej oni pierwsi pójdą na odstrzał. Bez ryzyka się nie obejdzie.

- Właściciel zajazdu zaraz nas stąd wygoni. Ruszajmy. - Podsumował ponaglająco, kierując się z powrotem do wozu.
Mowa
Myśli

Obrazek

Zajazd Pod Wzgórzem

122
POST BARDA
- Chodzi mi o podział pomiędzy dwoma wozami - wyjaśnił Voron. - Kto jedzie dużym, kto jedzie z wami. Myślę, że jako... wykwalifikowana uzdrowicielka powinnaś wziąć ze sobą Puellę.
Wyjaśnienie Qadira zdawało się wystarczające, a jednak, gdy zapadła po nim chwila ciszy, odezwała się Tamna. Jej spojrzenie zawisło gdzieś nad głową gnomki, tak, jakby elfka nie zdawała sobie sprawy z tego, z przedstawicielką jakiej rasy ma do czynienia. Gnomy nie były często widziane w Nowym Hollar, choć w przeciwieństwie do większości tu zebranych, sama Tamna też tam często widziana nie była.
- Nie możemy udać się do Saran Dun. Nie mamy czasu. Znalazłam bramę i tylko ja w tej grupie znam jej dokładną lokalizację. Schwytaliśmy też kilku mrocznych i przesłuchaliśmy ich. Inwazja już się zaczęła. Jeśli my nie spróbujemy zamknąć bramy, to kto to zrobi? Wojsko Sakira? Są zbyt zajęci własnymi sprawami. Armia Meriandos? - parsknęła śmiechem, rozbawiona absurdem tej sugestii. - Nie. Jesteśmy tylko my.
- Mamy przewagę małej grupy, która być może będzie w stanie przekraść się tam, lepiej, niż przykładowy oddział wojska - wtrącił się Rathal, wciąż obejmując córkę. - Mamy też notatki o podobnych przejściach. Potrzebne będzie nam jeszcze tylko trochę czasu, żeby dojść do konkretnych wniosków. Mieliśmy te wnioski wyciągnąć dziś, w karczmie, ale nasze plany zostały pokrzyżowane. Na szczęście Qadir wydobył wszystko z gruzowiska.
Roland bez przekonania podrapał się po łysej czaszce.
- To pierdolona misja samobójcza - skomentował cicho.
- Tak - zgodziła się Tamna. - ...Prawdopodobnie tak.
Wszystkie niewypowiedziane słowa zawisły w powietrzu ciężką, gorzką chmurą. Nie mieli wyjścia; przynajmniej byli magami, a to pozwoli im sięgnąć do trzewi mocy, z której korzystało przejście i być może zostaną tymi bohaterami, na których czekał świat.
- No trudno, jedziemy z wami, nie? - Roland poklepał Lunę w ramię. Tyle lat, a wciąż nie nauczył się robić tego delikatniej. - Mówili o tych czarnych z podziemi. Słyszało się co nieco. Nie mam nic przeciwko temu, żeby zrobić sobie naszyjnik ze spiczastych uszu, hehe. Znaczy no, tych ciemnych - doprecyzował, gdy padło na niego kilka nieprzychylnych spojrzeń. I choć w jego oczach błyszczała niepewność, uśmiechnął się szeroko. - Tamte na pewno nie są takie śliczne, jak nasze, z powierzchni, co?
Tamna westchnęła tylko bezgłośnie.
Zebrani załadowali się do powozów: Rathal z córką, a także Voron do dużego, a Roland delikatnie podniósł Puellę i przeniósł ją na tyły ich pojazdu, by tam mogła pod okiem medyczki dochodzić do siebie. Dortris wyraził przypuszczenie, że teraz przynajmniej przez kilka godzin będą mieć spokój, bo nawet jeśli Keli szykował na nich kolejny atak, to przecież nie wiedział jeszcze, że ten się nie powiódł. A nawet jeśli, to minie trochę czasu, zanim kolejni jego wysłannicy do nich się zbliżą. Dopóki nie wjadą na teren Fenistei i nie staną naprzeciw mrocznym wojskom z podmroku, chyba byli stosunkowo bezpieczni.
Nikt ich nie żegnał, gdy odjeżdżali. Karczmarz nie wyszedł ani przeprosić, ani ich przegonić. Wyrzuceni jak zapchlone psy, udali się w swoim kierunku. Rathal, który powoził pierwszym wozem i Roland trzymający lejce w drugim, korzystając z szerokiego traktu trzymali się blisko, tak, by wszyscy mogli kontynuować rozmowę.
- Znacie się? - zagadnęła Tamna, chwilowo zmieniając temat. Nie określiła, komu zadała to pytanie, ale z pewnością chodziło jej o Lunę i ojca. - Skąd?
Obrazek

Zajazd Pod Wzgórzem

123
POST POSTACI
Luna Tagweramt
Słuchała ich uważnie, a zdziwienie szybko spełzło z jej miny i przyjęła kamienną twarz. To nie była grupa zgubionych uczniów. Byli całkiem pewni tego czego chcą pomimo tego, że byli ranni, osłabieni i właściwie bez perspektywy jak się do tego zabrać. Jeszcze nie wiedzieli, ale mieli w sobie dość dedykacji, aby Luna zrozumiała ich motyw.
Odniosła wrażenie, jakby to było wczoraj. Wspomnienie, że nikt by im nie pomógł było takie znajome i doskonale odczute na własnej skórze. Tak... kogo by to obchodziło. A jednak znaleźli się tacy wtedy, to i właśnie znaleźli się i teraz.
Nie zostawię tak Rathala, a i jeśli rzeczywiście doszlibyście do tego jak zamknąć to przejście... — Rzekła na kwestie samobójcze po tym, kiedy to Roland zachęcił ją na tyle, że dosłownie musiała zrobić krok do przodu i wtem spojrzeć na niego krytycznie, acz bez szczególnej złości — Zmieniłoby to postać rzeczy. — Po czym pokręciła głową na tekst o ślicznotkach, acz cóż Roland był Rolandem. —Zbyt mało wiemy o tych elfach, możesz się przypadkiem zakochać Roland, jak będziesz nieostrożny. Jednak raczej nie dotrzemy tam dziś, nieprawdaż? Jak mamy ruszać to ruchy, ale trzeba w dobrym miejscu rozbić obóz na noc i to będzie też moment na studia i przywracanie was do sił. Może uda mi się coś uwarzyć na szybko. Na pewno musimy się przygotować.

Co, że my?— Odpowiedziała jakby oderwana od jakiejś myśli, szukając potwierdzenia w postawie ślepej. Acz nie inaczej nie mogło o nikogo innego chodzić, w końcu sama też nie poznała córki czarodzieja — Rathal i ja? A niewiele tego było — Uśmiechnęła się nieznacznie, dryfując nieobecnym wzrokiem w pustej przestrzeni, jakby wspomnienia ożywały przed nią. Acz były to ledwie skojarzenia i jakaś bliżej nieokreślona nostalgia za czymś. Wszystko widniało w wyobraźni wyblaknięte, transparentne.— Choć więcej czasu spędził z moją rodziną, kiedy go gościliśmy w Morlis, aniżeli ze mną. Później jako jedyny z tych wszystkich czarodziejów przyjął moją prośbę, aby ich ratować w trakcie incydentu z Wieżą w pięćdziesiątym trzecim — Spochmurniała nie dopowiadając, jak to ostatecznie przebiegło. Acz było to już dawno. Nawet część rzeczy już nie pamiętała jak to dokładnie przebiegło, wiedziała tylko jaka pustka była później, jak nie udało jej się odzyskać nawet drobiny tego co miała. Zamyśliła się wtem, usuwając się z rozmowy. Co powinna uwarzyć, aby jak najszybciej postawić Puellę na nogi?

Zajazd Pod Wzgórzem

124
POST POSTACI
Qadir
Ze swej strony karlgardczyk nie miał nic więcej do dodania, tak więc, jak tylko grupa zaczęła się zbierać do wozu, to on wyruszył tuż za nimi. Zasiadł niedaleko Rathala będącego aktualnie kierującym wozem, aczkolwiek nie dał po sobie poznać zmęczenia… przez jakiś czas. Z każdą mijającą minutą jego powieki powoli zachodziły na piwne oczy, które do tej pory tak uważnie obserwowały otoczenie. Dodatkowe czynności eskortowe odebrały mu całkiem dużo sił, toteż Salih musiał odpocząć. W ten sposób nie poświęcał się nader rozmowie z innymi, o ile nie został słownie zaczepiony.

Gdyby nie znalazł sobie solidnego zajęcia, to pewnie odpłynąłbym kompletnie, lecz obywatel Urk-hun przypomniał sobie o znalezionym winie o niezwykłym… kolorze. To nie było zwyczajne wino na pewno. W ten sposób mimowolnie zasięgnął do swej torby, aby wydobyć znaleziony artefakt w płynie. Czarnoksiężnik obserwował butlę uważniej tym razem, sprawdzając jej korek oraz szkło. Otwarcia nie można było uczynić fizyczną krzepą, prawda? Skoro istniała tam moc bogini lub jej… jestestwo to należało zasięgnąć własnej przebiegłości być może w połączeniu z magią. “Pustynny Smok” uśmiechnął się do samego siebie, bawiąc się delikatnie cieczą w pojemniku. Można to nazwać pierwszą próbą poznania struktury boskiego reliktu. Jak inaczej można to było nazwać?

Powyższa czynność trwała kilka dobrych minut jak nie kilkanaście, natomiast następnie syn Raaidy kontynuował podróż w formie przysypiania. Pozostawał czujnym, choć naturalnie regenerował swe pokłady vitae, jak tylko potrafił. W tym stanie ochroniarskiego letargu modlił się po cichu. Ktoś siedzący tuż koło maga w pomarańczowej szacie mógł posłyszeć szepty skierowane do Ojca Elfów. - Sulonie, zwiększ nasz potencjał… Oto jesteśmy na twej ścieżce… - Qadir nie rozpoczynał z nikim błahych tematów. Jedną nogą odleciał do krainy snów, a drugą… "skupiał" się na misji, cokolwiek to znaczyło. Po przebudzeniu czarnoskóry uczony zapewne przejrzy ponownie notatki. To jednak zaczeka kolejną godzinę lub więcej. Odpoczynek stanowił priorytet dla dalszej części tej świętej misji.
Mowa
Myśli

Obrazek

Zajazd Pod Wzgórzem

126
Obrazek


POST BARDA
Arno nie był w stanie określić, ile dni minęło od momentu, w którym ogień zaczął trawić tawernę. Nie wiedział też do końca, jak skończył w tej beznadziejnej sytuacji. Pamiętny poranek wymknął mu się spod kontroli chyba w momencie, w którym pozwolił elfce zbadać tajemniczy artefakt, a potem... potem z chwili na chwilę było tylko gorzej. Pamiętał, że sufit zawalił się pod nim... albo nad nim? Nie był pewien, w każdym razie któraś z przygniatających go belek musiała ostatecznie pozbawić go przytomności.
Gdy się obudził, przez okno wpadały ciepłe promienie słońca i śpiew ptaków. Wciąż czuł swąd spalenizny, ale pomieszczenie, w którym się znajdował, było chyba całe. Leżał na jednym z czterech łóżek, ustawionych obok siebie, a dwa z nich zajmowały jeszcze inne osoby - jasnowłosa dziewczyna z poparzoną twarzą, mogąca mieć nie więcej, jak piętnaście lat, a także jakiś starzec, oboje pogrążeni w głębokim śnie. Ostatnie łóżko było puste.
Za oknem jakby nigdy nic śpiewały ptaki. Nikt nie przeszkadzał, nikt do nich nie zaglądał. Arno mógł ocenić swój własny stan, a ten, o dziwo, okazał się nie taki straszny. Klatka piersiowa trochę bolała go przy głębszych wdechach i miał też ciasno owiniętą bandażem prawą nogę, od pachwiny aż po kolano, a poza tym był też umyty i przebrany w ubrania, które nie należały do niego. Ktoś musiał zająć się nim, tak samo, jak innymi, którzy po pożarze skończyli w podobnym stanie. Obok łóżka leżały jego rzeczy; gdy w miarę doszedł do siebie, mógł poprzeglądać je i sprawdzić się, co się uchowało. W torbie poza swoim własnym dobytkiem znalazł także kilka przedmiotów, najpewniej należących do magów, z którymi przybył do zajazdu. Rzuciło mu się w oczy kilka książek, eleganckie, elfie ubrania, a nawet biżuteria, w tym zestaw obrączek, zamknięty w ozdobnym pudełeczku. Ktoś najwyraźniej uznał, że to jemu należy się wszystko, co w karczmie pozostało po ekspedycji z Nowego Hollar.
Artefaktu nie było.
Jak się okazało potem, chodzenie wciąż sprawiało mu pewien kłopot, mimo, że - jak się dowiedział - od zajścia minął ponad tydzień. Mężczyzna, który opiekował się ich trójką, nie zamierzał zatrzymywać Arno, jeśli ten chciał zabrać się i odjechać w swoją stronę, ale uprzedził, że ma codziennie zmieniać opatrunki i pilnować, żeby rana na udzie nie babrała się brzydko. Gdyby zaczęło się to dziać, miał natychmiast szukać medyka. Ostry fragment belki, który odłamał się od niej i wbił mu się w nogę, wyrządził duże szkody, ale i tak miał sporo szczęścia, bo nie trafił w żaden witalny punkt.
Najrozsądniejszym było poczekanie, aż znajdzie się wóz, który zabierze go na południe, z powrotem do domu - a przynajmniej mniej-więcej w tamtym kierunku. Gdyby dotarł do jakiegoś miasta, tam z pewnością mógłby znaleźć już pewny transport do samego Urk-hun. Miał prawo nie mieć już ochoty na dalsze eskapady. W Czarcim Forcie zwykło panować zamieszanie, a problemy nawarstwiać się tak, jakby robiły mu to na złość, ale przynajmniej było to zamieszanie znajome, a problemom wiedział, jak zaradzić. Taki wóz, z ekipą chętną za odpowiednią opłatą zawieźć go aż do Oros, pojawił się dwa dni po jego przebudzeniu, a woźnica poinformował półgoblina, że ma cztery godziny, żeby się zebrać i przygotować do wyjazdu.

Arno pakował właśnie torbę na tył dużego, ośmioosobowego powozu, gdy kątem oka dostrzegł ruch na granicy swojego pola widzenia. Na ubitą, pokrytą popiołem ziemię przed zajazdem, niemrawo wszedł rudy kot, zataczając się, jakby ledwie trzymał się na nogach. Jego futro było skołtunione i brudne, a jedna z łap wyraźnie ranna. Pamiętał to zwierzę, pamiętał jego charakterystyczny pyszczek, mądre spojrzenie i pasiasty ogon. Kot zatrzymał się w miejscu, gdy dostrzegł znajomego mężczyznę i zanim Arno zdążył mrugnąć, jego forma urosła i zmieniła kształt, a w jego miejscu na nogach zachwiała się Puella Sonos.
Brudna, ranna i wycieńczona, z nieprzytomnym spojrzeniem utkwionym w półgoblinie, zrobiła kilka kroków w jego stronę i runęła, jak długa, na ziemię, zaledwie trzy metry od niego.

Spoiler:
Obrazek

Zajazd Pod Wzgórzem

127
POST POSTACI
Arno Verg
Wspomnienia powracały do niego jak fragmenty urywanej opowieści. Był... w karczmie? Tak, chyba tak. Pamiętał żar ognia, dym i to jak bardzo się śpieszył. Pamiętał presje, naglący ucisk w klatce. Zdaje się, że nie był tam sam. Niewyraźne twarze wrogów i sojuszników wołały do niego. Ci pierwsi próbowali go powstrzymać, ci drudzy błagali o ratunek przysypani zwaliną gruzu lub konający. Czy udało mu się komuś pomóc? Tego nie wiedział. Pamięć go zawodziła, a każde echo tamtych dni odbijało się w jego czaszce w akompaniamencie bólu. Gdy w końcu się ocknął oddychał ciężko, tak jakby gonił gdzieś przez sen, a może uciekał? Czuł jak krople potu spływają po jego czole. Ból w klatce nieznacznie ustąpił oddając pierwszeństwo migrenie i powtarzalnemu skurczowi prawej nogi. Otworzył oczy, by po chwili znowu je zamknąć. Pomimo że w pomieszczeniu panował półmrok światło dochodzące z zewnątrz oślepiało go, dezorientowało i potrzebował dobrych kilku minut, by do niego przywyknąć.

Z czasem wszystko stało się prostsze, a wręcz klarowne. Zdążył już przyzwyczaić się do słońca i do bólu. Otarł pot z czoła, odetchnął głęboko, po czym ze stęknięciem podniósł się z łóżka, by przysiąść na jego krawędzi. Na moment zawiesił wzrok w podłodze. Zaczynał łączyć ze sobą wszystkie fakty. Przybył do Keronu, żeby raz na zawsze poznać tajemnice pewnego medalionu, który dawno temu skradł ze skarbca w Oros. Przez długi czas ta niepozorna błyskotka znajdywała się w centrum zainteresowania licznych mniej i bardziej przyjaznych mu osobistości. Niektórzy próbowali odebrać ją siłą, innych fascynowała nietypowa natura artefaktu. Gdy okazało się, że może być on w jakiś sposób powiązany z rasą mrocznych elfów, które postanowiły najechać znany świat, skrzyknięto ekspedycję. Arno powziął decyzję pomóc śmiałkom w zamknięciu wrót, zza których przybyły obce siły, a medalion miał im to zadanie ułatwić. W rzeczywistości jednak stał się przyczyną ich zguby. Nim zdążyli opuścić Zajazd Pod Wzgórzem Tamna straciła wzrok, zaatakowali ich wysłannicy z Nowego Holar, wszystko wokół stanęło w płomieniach. Tamtego dnia wiele osób poległo. Mieszaniec stawiał opór napastnikom zaś gdy budynek runął im na głowy starał się wyciągnąć spod gruzów kogo się dało. Na tym etapie jego wspomnienia były już mgliście niewyraźne. Prawdopodobnie samotna misja ratunkowa na wysoce niestabilnym terenie doprowadziła do przewidywalnej tragedii. W następstwie czego obudził się, no właśnie... gdzie?

Szybki rzut oka na otoczenie pozwolił mu wysunąć kilka wniosków.

Nie wiem gdzie jestem. Nie wiem kim są ci ludzie... — spróbował wstać o własnych siłach i od razu pożałował, że w odruchu przeniósł ciężar ciała na prawą nogę — ...ale wiem, że jakimś cudem nadal żyje.

Gdy zlokalizował swój dobytek postanowił pobieżnie sprawdzić jego zawartość. Ku zaskoczeniu prawie niczego (z wyjątkiem medalionu rzecz jasna) mu nie brakowało, co więcej nieoczekiwanie wzbogacił się o zupełnie nowy asortyment. Na razie postanowił przemilczeć ten zaskakujący uśmiech losu. Przez moment przeszło mu nawet przez głowę, że być może pozbywając się artefaktu opuściło go również upiorne fatum. Szybko jednak przegonił tę myśl, karcąc się za nadmierny optymizm - wszak to nie w jego stylu. Oporządzał się nieśpiesznie.


Po rozmowie z gospodarzem zaczęło do niego docierać jak wiele czasu stracił i jak niewiele wiedział o obecnej sytuacji. Jak potoczyły się losy członków ekspedycji? Czy udało się powstrzymać inwazje? A co z Czarcim Fortem? Czy przetrwał wojenną zawieruchę? Pytania piętrzyły się bez końca nie dając mu spokoju, ale wszystko to postanowił kontemplować w milczeniu. Teraz gdy nic go nie trzymało w Keronie czuł, że winien powrócić do swoich i upewnić się, że jego podwładni w istocie nadal nimi są, a twierdza stoi jak stała. Przynajmniej taką żywił nadzieję. Jakaś jego część nadal martwiła się o Puelle, Tamne, Vorona, Rathala, nawet o tego dwulicowego złodzieja Qadira, ale cóż miał z tym począć? Właściwie nie wiedział, w którą stronę ruszyli. Po tak długiej rozłące równie dobrze mogli być na drugim końcu kontynentu, w lochach akademii lub zwyczajnie martwi. Ta ostatnia myśl szczególnie zakuła go w serce. Nie znał ich zbyt długo, ale chyba trochę przywiązał się do tej gromadki i w jakimś stopniu czuł się winny za to, że sprawy przybrały tak nieoczekiwany obrót. Westchnął. Nie było sensu drążyć przeszłości ni głowić się nad czymś, na co nie miał już wpływu.

Jakiś czas później postanowił opuścić przybytek swojego dobrodzieja. Naturalnie nie uczynił tego bez uprzednich podziękowań. Poza dobrym słowem zostawił po sobie również stosowną zapłatę i obiecał zwrócić przysługę, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba. Spakowany i gotowy do wyruszenia w dalszą drogę wystąpił przed domostwo oczekując powozu, który miał go zabrać gdzieś w okolice Gryfiego Gniazda. Choć nigdy wcześniej nie był w tym miejscu wiedział, że znajduje się ono nieopodal granicy z Urk-hun toteż miał nadzieje znaleźć tam wędrowne karawany handlarzy z Wushoh. Z kupcami znał się nie najgorzej, wszak podróżował przez większość swego życia, nierzadko na tyłach ich konwoju w charakterze pasażera bądź najemnika. Oczekiwanie nie trwało długo. W międzyczasie zdążył usiąść i zadbać o wygląd magicznej miotły, która ostatnie dni spędziła leżąc w polu. Wydłubując z niej kępy trawy, przeganiając mrówki dostrzegł jak zza zakrętu nadjeżdża tabor ciągnięty przez wysłużoną chabetę. Bez pośpiechu zbliżył się, zarzucił tobołki na furę, po czym na moment zamarł, gdy w kąciku oka dostrzegł nazbyt znajomy kształt.

P-Puella? — zapytał niepewnie.

Gdy kształt przeistoczył się na jego oczach w dobrze mu znaną czarodziejkę wszelkie wątpliwości go opuściły. Nie zastanawiał się. Torba z bagażem zsunęła się na ziemię, miotła opadła mu z rąk. Zrobił krok, potem kolejny, a gdy Sonos zaczęła bezwładnie opadać ruszył pośpiesznie w jej kierunku. Nie zdążył jej pochwycić, ale jak tylko znalazł się dostatecznie blisko przyklęknął tuż obok.

"Jak? Skąd? Dlaczego właśnie teraz?" - pytania mnożyły się w jego głowie, choć nie miał teraz czasu, by szukać dla nich odpowiedzi. Szybkim rzutem oka spróbował ocenić stan kobiety. Nie był medykiem i nie wiedział, jak jej pomóc - to był odruch. Zawahanie potrwało najwyżej sekundę, nim dodał dwa do dwóch już zmierzali w kierunku chaty, z której jeszcze chwilę temu wyszedł. Ponieważ niósł ją w ramionach drzwi otworzył kopniakiem.

Pomocy! — krzyknął przekraczając próg — Błagam, pomóżcie jej!

Nie czekał na odpowiedź. Od razu ruszył w kierunku pomieszczenia przeznaczonego dla pacjentów i ostrożnie ułożył ją na pierwszym wolnym łożu. Być może jeszcze to do niego nie dotarło, ale w tamtej chwili postanowił zostać z nią, dopóki nie wróci do pełni zdrowia, a już na pewno, dopóki nie odzyska przytomności. Jeśli mógł w jakiś sposób jej pomóc, zrobi to.

"Puello, w co ty się wpakowałaś?"

Sygn: Juno

Zajazd Pod Wzgórzem

128
POST BARDA
Czarodziejka nie była nieprzytomna, tylko absolutnie wykończona, jakby ostatnie trzy dni spędziła w drodze, bez przerw na jedzenie, czy sen. Miała podkrążone oczy i zapadnięte policzki, a jej płomiennorude włosy teraz stanowiły tylko brudny, kasztanowy chaos. Jej lewa ręka owinięta była nieporadnym opatrunkiem, przez który wciąż jeszcze przeciekała krew, więc rana musiała być albo świeża, albo Puella nie dała jej czasu, by się zagoiła. Wyglądało na to, że jakoś znalazła w sobie siłę i determinację, by dotrzeć aż tutaj, ale gdy weszła na znajomy teren Zajazdu Pod Wzgórzem, pierwszego przyjaznego miejsca poza granicami Fenistei, a potem jej wzrok padł na Arno, nogi już się pod nią ugięły.
Jęknęła cicho, gdy mężczyzna ją podniósł, ale nie protestowała. Nie było to najprostsze zadanie, ale przynajmniej była kobietą - gdyby na jej miejscu padł choćby taki Rathal, Arno mógłby go co najwyżej zaciągnąć do Zajazdu za nogę. Mężczyzna, który zajmował się pilnowaniem stanu zdrowia rannych, zareagował natychmiast, gdy został przywołany z zaplecza karczmy. Pomógł ułożyć rudowłosą na posłaniu, a potem sprawdził jej stan. Gdy odwinął brudny bandaż, ich oczom ukazała się paskudna, jątrząca się rana, od której pod skórą odchodziły cienkie, czarne nitki.
- Trucizna - mruknął. - Ugryzło panią jakieś zwierzę?
- Pająk
- wychrypiała Puella słabo.
- Pająki nie robią takich ran - westchnął. - Bredzi. Przyniosę jej sole trzeźwiące, zrobię maść odkażającą, może uda się uratować rękę. Jest odwodniona i słaba, bo najpewniej nic nie jadła... jak długo nic pani nie jadła?
Rudowłosa milczała przez chwilę, pozwalając medykowi oglądać się ze wszystkich stron. Nie miała więcej ran, a przynajmniej żadnych nie znaleźli.
- Dwa dni... może - szepnęła. - Nie mogłam...
- Proszę jej przynieść jakąś zupę. Nic ciężkiego na żołądek. I nie za dużo
- polecił mężczyzna Arno, zanim pogonił go do kuchni Zajazdu, a sam zabrał się za przygotowywanie ziołowego specyfiku. - Jak zje, to Sara ją umyje i zrobimy nowy opatrunek. Potrzebuje przede wszystkim snu i odpoczynku. Powinna tu zostać, aż wydobrzeje.
- Nie. Muszę... List do Saran Dun. Pilnie
- spróbowała wstać, ale medyk przycisnął ją za ramię do materaca. Nie miała siły stawiać oporu. - Arno...

Czy tego chciała, czy nie, doprowadzono ją do porządku. Córka karczmarza pomogła jej się umyć, dano jej czystą suknię, buty i płaszcz - za które zapłacić musiał, niestety, Arno, bo czarodziejka nie miała przy sobie praktycznie niczego - dostała zupę i leki, a także świeży bandaż. Przez cały ten czas albo ignorowano, albo uciszano jej rozpaczliwe prośby o napisanie listu, aż w pewnym momencie przestała cokolwiek mówić i tylko czekała, aż skończą. Nie trwało to długo, może w sumie z godzinę, zanim medyk ułożył ją z powrotem na łóżku i kazał w nim zostać, aż poczuje się lepiej.
- Już się czuję lepiej.
- Proszę leżeć
- polecił sucho mężczyzna i wyszedł.
Puella odprowadziła go spojrzeniem, a potem przeniosła wzrok na zielonoskórego. Milczała przez chwilę, a on mógł przez ten czas dostrzec w jej oczach dużo więcej, niż zmęczenie. Coś wydarzyło się przez ten tydzień; coś, co odcisnęło na niej piętno, jakiego nie dało się wyleczyć zupą i świeżą sukienką. Coś, co miało prześladować ją jeszcze przez bardzo długi czas.
- Myślałam, że nie żyjesz. Czemu wciąż tu jesteś? - odezwała się w końcu chrapliwie i zamknęła oczy. - Byliśmy w Fenistei. Oni wszyscy...
Oddech zamarł jej w piersi, ale szybko się ogarnęła i gwałtownie wypuściła powietrze z płuc.
- Brama jest zamknięta. Przejście... udało się. Ale to nie koniec. Muszę wysłać list. To ważne. Pomóż mi go napisać, proszę.
Jeśli chciał to zrobić, musiał znaleźć jakiś papier i przyrządy do pisania, o ile nie miał swoich własnych, a potem zorganizować kogoś, kto dostarczy wiadomość do Saran Dun. Puella podniosła zdrową rękę i zakryła oczy zgięciem łokcia.
- Uciekłam - wyznała słabo. - Zostawiłam ich tam i uciekłam, Arno.
Obrazek

Zajazd Pod Wzgórzem

129
POST POSTACI
Arno Verg
Zrobił dwa kroki w tył niemal zderzając się ze ścianą za swoimi plecami. Gdy zobaczył tę okropną ranę, tę sieć żyłek niby czarna pajęczyna, zbladł lekko, choć nie była to awersja do procedur medycznych, ni krwi, jeśli już to zmartwienie losem przyjaciółki. Chwilę później Verg opuścił pomieszczenie i powędrował do karczmarza tak jak mu polecono. Na odchodne usłyszał coś o liście, a gdy zawołano jego imię zerknął za siebie przez ramię, ale nie zatrzymał się. Cokolwiek zaprzątało myśli Sonos musiało zaczekać przynajmniej do czasu, gdy czarodziejka będzie w stanie wydusić z siebie coś więcej niż same pojękiwania bólu i zdawkowe zdania. Niemniej zielony podejrzewał, że kwestia listu prędzej, czy później powróci toteż poświęcił trochę czasu, aby zorganizować pergamin, kałamarz i wiekowe gęsie pióro, które gospodarz pożyczył mu z wyraźnym poleceniem zwrotu, gdyż była to ważna pamiątka rodzinna - wszystko schował do torby.

Do pokoju wrócił niosąc miskę zupy cebulowej oraz grubą pajdę chleba smarowaną smalcem. Smarowidło wcisnął mu rzecz jasna karczmarz, który uważał ów wyrób za miejscowy rarytas, niejako markę regionalną. Arno nie skomentował peanów o smalcu, po prostu był wdzięczny, że nie musiał za niego płacić. Co zaś się tyczyło polewki to sam ją wybrał oraz podał stosowny przepis. Smarkiem będąc zajadał się nią dość często, gdyż matka miała dość ograniczony repertuar dań, aczkolwiek ta konkretna zupa została jej wpojona przez babkę Zolę i tym samym cebulowa stanowiła rodzinną potrawę Vergów. Vien zawsze wciskała mu do głowy jej zalety, że jest dobra na katar, przeziębienie, że wzmacnia odporność itd. Mieszaniec nie wiedział, czy będzie w stanie pomóc zwalczyć zatrucie, ale raczej nie powinna pogorszyć stanu Puelli. Nie licząc ich dwójki oraz paru nieprzytomnych pacjentów pomieszczenie było zupełnie puste, zostali sami.

Wyglądasz prawie tak paskudnie, jak ja. — uśmiechnął się słabo, wszak była to luźna aluzja do jego pół-goblińskiej facjaty. — Musisz jeść, żeby odzyskać siły.

To powiedziawszy przysiadł na krawędzi łóżka. Nim pozwolił jej zjeść w przód pomógł poprawić pozycję do półsiedzącej, następnie miskę z zupą położył na kawałku deski na jej kolanach. W razie potrzeby zamierzał ją karmić, choć podejrzewał, że o ile dalej ma w sobie ten sam upór raczej mu na to nie pozwoli.

Nie żyje? Ah to, racja. W sumie sam myślałem, że już po mnie. Sufit zawalił mi się na głowę... albo coś w ten deseń. Koncyliarz wspomniał, że miałem sporo szczęścia, heh. Szczerze mówiąc niewiele z tego pamiętam. Raptem dziś rano ocknąłem się z letargu, spakowałem wszelkie instrumentarium i inne bibeloty, właśnie miałem opuścić to miejsce, wyruszyć na południe, gdy... gdy spotkałem ciebie.


Gdy rudowłosa ponownie przywołała temat listu niby od niechcenia sięgnął do bagażu i wyciągnął ówcześnie przygotowane przedmioty. Był gotowy by sporządzić pismo, chciał rzucić jej krótko "dyktuj", ale nim umoczył zaostrzoną dudkę w tuszu jego uszu dotarły słowa powątpiewania. Odłożył na moment pisak, po czym zwrócił się do niej przodem i spojrzał w twarz skrytą za łokciem.

Nie wiem, co tam zaszło, ale widząc twój obecny stan podejrzewam, że używasz niewłaściwych słów, Puello. Chyba chciałaś mi powiedzieć, że zrobiłaś wszystko co w twojej mocy, żeby jakimś cudem uniknąć znacznie gorszego losu. Czy gdybyś została z pozostałymi w Fenisteii to czy rozmawialibyśmy teraz? Czy byłaś w stanie komuś pomóc poza sobą samą? — zrobił pauzę by dać jej pozbierać myśli — Przeszłości nie zmienisz, ale chyba masz już jakiś plan jak wpłynąć na naszą przyszłość? Mylę się?

Sygn: Juno

Zajazd Pod Wzgórzem

130
POST BARDA
Tak, jak Arno się spodziewał, Puella pozwoliła podać sobie pierwszą łyżkę zupy, ale potem przejęła ją od niego i jadła dalej sama - choć ewidentnie nie była leworęczna, przez co było to trochę niezdarne. Nie zareagowała na żart, nawet jeśli pewnie domyśliła się, co Arno miał na myśli. Zerknęła na niego krótko; Puella, którą znał, rzuciłaby jakimś komentarzem, który sprawiłby, że oboje poczuliby się lepiej, ale ta tylko w milczeniu wróciła do cebulowej.
- Na południe? - zainteresowała się za to. - Do Urk-hun?
Przez chwilę patrzyła na niego nieobecnym spojrzeniem; ciałem była tutaj, ale myślami kompletnie gdzieś indziej, zanim zadała kolejne, dość zaskakujące pytanie.
- Mogę jechać z tobą?
Zabieranie czarodziejki z Saran Dun do Czarciego Fortu z pewnością nie było czymś, co Arno miał w swoich planach. Ciężko było stwierdzić, czy by się tam odnalazła, bo towarzystwo, jakie pod jego nieobecność zarządzało fortecą, znacząco różniło się od tego, z jakim dotąd mogła mieć styczność Puella. Nie wiadomo też, czy była w wystarczająco dobrym stanie fizycznym, by wytrzymać wielotygodniową podróż, ani nawet czy w powozie mieliby dla niej dodatkowe miejsce. Inna sprawa, że nie posiadała absolutnie nic. Żadnej torby, skrzyni, kufra; była tylko ona jedna. Może gdzieś by się jeszcze wcisnęła.
- Nie dam rady tam wrócić. Do Fenistei. Nie chcę przeżywać tego jeszcze raz. A będę musiała, jak pojadę do domu. Będę musiała, bo to będzie mój obowiązek; opowiadać o tym dziesiątki razy, wyjaśniać to wszystko, co się wydarzyło... A ja spełniłam już swój obowiązek dla świata. Wystarczająco dobrze. Napiszę list, ze wszystkimi informacjami, jakich mogą potrzebować, i odejdę w swoją stronę. Zabierz mnie ze sobą.
Cóż, decyzja należała do niego. Jeśli chciał, mógł odmówić.
Opuściła wzrok na zupę i zamieszała w niej łyżką. Zjadła połowę, reszta jakoś niezbyt dobrze jej wchodziła. Ugryzła też kawałek chleba, ale to by było na tyle. Zaciśnięty żołądek nie pozwalał na więcej, więc położyła się z powrotem.
- Nie - odparła cicho po długiej chwili wahania. - Wszystko szło dobrze... dopóki Qadir nie zdradził. Myślę, że oszalał na koniec. Jego działania nie miały sensu - pokręciła głową. - Rathal go zabił, ale nie zanim tamten ujawnił naszą pozycję wojsku mrocznych. Nie było czasu... Tamna przebiegła na drugą stronę portalu, żeby zamknąć go razem z Voronem, kiedy ja próbowałam odepchnąć siły mrocznych. Ale to, co oni mają... to, co wylazło z tego portalu... bogowie.
Przetarła twarz dłońmi.
- Schwytali Rathala i Vorona, i tego najemnika... nie poznałeś go. Dwóch ostatnich zabili od razu. Rathal kazał mi uciekać. Zmieniłam formę i wbiegłam w ruiny. Ścigali mnie długo, raz prawie mnie złapali - poruszyła rannym, zabandażowanym ramieniem. - Ale zgubiłam ich w końcu. Przybiegłam tutaj, bo tylko tutaj znałam drogę. I nie wiem... ciągle myślę, że mogłam jakoś pomóc. Jakoś go wyciągnąć. Tylko że traciłam już siły. Tak samo, jak on. I nie wiem, co gorsze; to, że mógł umrzeć, jak pozostali, czy to, że mogli go zachować przy życiu.
Znów zamilkła na długo, zanim westchnęła, opuściła rękę i przeniosła wzrok na Arno i przygotowany pergamin. Zastanawiała się przez chwilę, zanim skinęła głową, gotowa do dyktowania.
- Do władz Akademii Mniejszej w Saran Dun - zaczęła powoli, cicho, przerywając wtedy, gdy widziała, że Arno pisze. - Brama w Fenistei runęła. Przejście jest zamknięte. Mimo to, zdołała przedostać się przez nią armia wroga. Setki mrocznych elfów...
List był długi i szczegółowy. Puella w miarę możliwości opisywała obóz, siły wroga, ich rozlokowanie w Fenistei i wszystko, co mogło okazać się istotne dla kogoś, kto będzie zajmował się odparciem armii z podmroku. Brzmiało to zaiste przerażająco i nic dziwnego, że czarodziejka nie chciała mieć z tym już nic wspólnego. Gdy Arno skończył, poprosiła, by dodał informację, że list spisany jest cudzą ręką, bo jej samej brakuje sił, a potem sięgnęła po pióro i niezdarnie podpisała się na dole, dodając jeszcze: Nie oczekujcie mojego powrotu.
Obrazek

Wróć do „Wschodnia prowincja”