POST POSTACI
Vera Umberto
-
Moglibyśmy, ale obawiam się, że do takich wierzchowców nawet tutaj nie są przyzwyczajeni - odpowiedziała Vera. Normalnie pewnie uśmiechnęłaby się nawet na tę myśl, ale to nie był ten dzień. To nie był dzień na uśmiech. -
A podpłynięcie nie jest rozsądne. Do pewnego momentu poradzilibyśmy sobie z manewrowaniem, potem przesiadłoby się na szalupę, ale demon tego mógłby się spodziewać. Mógłby zobaczyć Siostrę z oddali. Wolę zakraść się od dżungli, o ile zaskoczenie przyniesie mi w ogóle jakiekolwiek skrawki przewagi.
Gdyby nie Corin, mogłaby wziąć mleko z północy dla Sovrana. Może trochę by mu pomogło, dodałoby mu siły, wzrostu, wzmocniłoby mu kości. Postanowiła, że jeśli to przeżyje i przyjdzie im znów odwiedzić Svolvar, załatwi mu jedno. Mogło się jeszcze okazać, że Labrus z Weswaldem poradzą sobie też z odwzorowaniem receptury na własną rękę i za moment będą mogli rozpocząć własną produkcję.
Szczerze było jej absolutnie wszystko jedno, co myślał sobie o nich Bralk, Knog, czy którykolwiek inny z goblinów, ale potrzebowali ich. Potrzebowali ich wiedzy i doświadczenia. Prowokować i olewać ich tradycje będą sobie mogli później, jak już wrócą. Wciąż ten powrót. Vera zakładała bardzo wiele rzeczy, które potencjalnie miały wydarzyć się za cztery dni, a mogło się okazać, że jej truchło będzie wtedy sobie radośnie gnić w starej świątyni, z której się nie wraca. Przygryzła policzek od środka, bezmyślnie podążając za Bralkiem.
-
Tak - odpowiedziała sucho na pytanie. -
Pobłogosławiła.
Nie próbowała nawet zdejmować z siebie pancerza, wyciskać koszuli, czy rozwiązywać mokrych włosów. I tak zaraz z powrotem wyjdą na ulewę i przemoczą się na nowo. Nie miała też siły do przepraszania Sovrana za rzeczy, za które prawdopodobnie powinna go przeprosić, ani do tłumaczenia się przed załogantami z rzeczy, z których powinna się wytłumaczyć. Zamiast tego usiadła pod ścianą i oparła się o nią, odchylając głowę do tyłu. Nie szukała ławki ani stołka - na czymkolwiek, co miało rozmiar dostosowany do goblina, czułaby się i wyglądałaby idiotycznie. Skoro i tak musieli jeszcze chwilę poczekać, zamknęła oczy, pogrążając się najpierw w spirali paniki, a potem, by choć trochę oczyścić umysł, w modlitwie.
Ulu, panie mórz i oceanów, mówiła w myślach do boga, który najpewniej miał ją gdzieś.
Poprowadź moją rękę tak, by pewnie przyniosła śmierć temu, który podszywa się pod ciebie. Zawsze byłam i jestem ci wierna. Zawsze dziękuję za pomyślne wiatry i prądy. Zawsze składam ofiary w twoich świątyniach. Całe życie spędziłam w twoim świecie, nie pozwól mi i moim ludziom umrzeć w gobliniej dziczy. Pomóż mi. Uderzyła tyłem głowy o ścianę, zbyt dobrze wiedząc, że jej myśli trafiają w pustkę. Bogowie nie zajmowali się jednostkami, boga nie obchodziła Vera Umberto, ale co jej pozostało?
Pomóż mi.