POST BARDA
Mimo swego rodzaju konsternacji i być może pewnej sprzeczności, co do pomysłu traktowania zwierząt mieczem, Tobias nie próbował zatrzymać Damona. Aż dziw brał, że żaden ze strażników nie spróbował tego samego, zanim czterołapy najeźdźca narobił dostatecznie dużo rabanu, by zakłócić bankiet. Dopiero nieoczekiwana reakcja Parii sprawiła, że starszy mężczyzna stanął bliżej swoje zięcia, rzucając jej jednocześnie mocno pytające spojrzenie.- Pies znajomego? W naszej posiadłości?
Nawet starego von Darhera mogło dziwić takie tłumaczenie. Twarz Damona zmuszonego do zatrzymania się w pół kroku z kolei zrobiła coś dziwnego, i w innych okolicznościach mogących pewnie uchodzić za zabawne - skrzywiła się w sposób, przez który przez dosłownie ułamek sekundy wyglądał niczym osoba, której właśnie przyłożono końskim łajnem prosto w twarz. Tak szybko, jak się jednak skrzywił, tak szybko się i odkrzywił, wracając do swojego stoickiego, chłodnego opanowania.
- Lady. Jesteś tego ZUPEŁNIE pewna? - dopytywał, mierząc ją uważnym wzrokiem. Może dlatego, że nie był to pierwszy raz, gdy był świadkiem pakowania się przez nią w niemałą aferę w trakcie jakiejś uroczystości. - Zwierzęta rzadko mają w naturze wpadać do obcych domów. Chyba że znajomy, o którym mowa, to typ wyjątkowego... Żartownisia?
Równie dobrze La'Rosh mógłby spytać, czy wyżej wspomniany znajomy nie jest przypadkiem plebejskim warchołem, którego nigdy nie nauczono dobrych manier, gdyby ocenić po tonie. Całe szczęście nie trzeba go było przynajmniej namawiać dwa razy, aby schował broń. Co też nie znaczyło, że zamierzał zostawiać sprawę niejasną i nieopanowaną. Wraz z Tobiasem i depczącym im po stopach strażnikiem, ruszyli za szturmującą drzwi na hol Libeth, niczym trzy cienie.
Obraz, jaki zastali, gdy tylko otworzyli drzwi, z pewnością nie należał do najładniejszych. Hol przypominał obecnie miejsce, przez które niedawno przeleciał co najmniej huragan. Żywy i wciąż siejący na domiar złego spustoszenie nie tylko wśród dekoracji, ale również zziajanych i słaniających się już powoli strażników, którzy wciąż usiłowali go powstrzymać.
Efema była więcej niż tylko wielkim i nieco strasznym z aparycji psem. Była niszczycielskim żywiołem, który przemykał pod wyciąganymi po nią ramionami, odbijał się od ścian, wykonywał dzikie susy, wpadał na ludzi i przewracał ich, kłapał zębiskami przy nogach i ujadał, biegając dookoła, niczym w amoku. Nie wydawało się, żeby komukolwiek wyrządziła realną krzywdę. Bardziej, jakby usiłowała zmęczyć swoich dręczycieli.