POST POSTACI
Vera Umberto
Nie zdarzało się jej jeszcze walczyć o życie nożem do sera. Zważyła go w dłoni, zastanawiając się jak miała skutecznie użyć tej broni. Tego nikt jej nigdy nie uczył, to było mniejsze od sztyletu, czy to w ogóle miało szansę przebić się wystarczająco głęboko, by sięgnąć najważniejszych organów i pozbawić kogoś życia? Niemniej nie narzekała. Zawsze to jakieś ostrze. Jeśli wbije je komuś w oko, nie będzie miało znaczenia, czy wcześniej kroiło ser. Vera Umberto
Widok, jaki ukazał się jej po wyjściu na główny pokład, sprawił, że znów potrzebowała krótkiej chwili, by w ogóle dotarło do niej to, co widzi. Nigdy też nie sądziła, że rubaszny głos Osmara będzie muzyką dla jej uszu. Przesunęła spojrzeniem po walczących, a potem uniosła je w niebo. To nie była naturalna burza! To nie był sztorm, w który Pegaz świadomie wpłynął i na który mógł się przygotować, bo z żadnej strony na horyzoncie nie było widać ciężkich, burzowych chmur - tylko bezpośrednio nad nimi. Jakby niebo postanowiło samo z siebie pokarać Levanta za bycie podłym hipokrytą. Wtedy jednak dotarło do niej: Ignhys! Wrócili na Harlen po Ignhysa! Po niego, po pozostałą część załogi i, najwyraźniej, również po Mżawkę, którą teraz poświęcili, by uratować swoich ludzi!
Vera nigdy nie sądziła, że będzie czuła taką wdzięczność, a w szczególności nie ostatnimi czasy, gdy jej ludziom zdarzyło się zbyt wiele potknięć w zbyt krótkim czasie. Teraz rekompensowali jej to wszystko z nawiązką. A szalony mag? Czy polubił ją, bo była dla niego towarzystwem, którego nikt inny nie chciał mu zapewnić, czy po prostu chciał wziąć udział w akcji, bo nie chciał tkwić w zbitej ze starych desek chacie w nieskończoność? A może Osmar zapłacił mu wystarczająco wiele? Czy ktoś potrafił wycenić magiczny sztorm, obudzenie niszczycielskiej siły żywiołu na żądanie? Na pewno nie Umberto, na pewno nie w obecnych okolicznościach. A Mżawka? Pogad, która dostała własny statek i część załogi pod swoje dowodzenie, teraz była skłonna tak po prostu poświęcić ją, by uratować ich czwórkę? Nie mogła odpędzić myśli, czy byłoby tak samo, gdyby nie udało się jej zapewnić Corinowi uzdrowiciela i gdyby nie było go już z nimi. Leobarius zasiał w jej głowie ziarno niepewności dotyczące wierności załogi, ale jak mogła wątpić w nią teraz? W takiej chwili? Było jej wszystko jedno, czy robili to dla niej, czy dla Yetta, czy dla nich obojga, grunt, że przypłynęli po nich i pokazali, jak wielką siłę ma Siódma Siostra, nawet bez dowódców na pokładzie.
- Mówiłam wam! - zawołała do współtowarzyszy niedoli i zaśmiała się szaleńczo. - Mówiłam, że to oni!
Odwrót? Rozejrzała się, szukając Siódmej Siostry. Dokąd mieli iść? Zeskakiwać na zakleszczoną o burtę Pegaza Mżawkę? Strażników wciąż było zbyt wielu, by mogli bez problemu zejść z okrętu. Łańcuch zmuszał ich do współpracy, jakiej nie mieli wyćwiczonej, ale raczej droga ucieczki powinna być jasna i wszystkich poprowadzić w jedną stronę.
- Młody, unik! - krzyknęła do chłopaka. Jak on chciał zablokować cios nożem, oszalał? Przy dobrych wiatrach przeciwnik utnie mu rękę! Vera złapała swoją finezyjną broń za rozwidloną końcówkę, tylko po to, by zamachnąć się i rzucić nią w kierunku atakującego. Nawet jeśli nie zrobi mu żadnej poważnej krzywdy, może go przynajmniej rozproszy.
Zaraz po tym, kierując się w tę samą stronę, w którą schodzili inni piraci, rozglądała się za sensowniejszą bronią. Walki trwały już trochę czasu, na pokładzie leżały ciała, w większości - jak nie wszystkie - uzbrojone. Zamierzała wyrwać miecz, lub cokolwiek większego od noża do sera z jakiejś zesztywniałej ręki i przebijać się do Siostry, gdziekolwiek ona w tym momencie była. Zemsta na Levancie musiała poczekać na inny czas. Umberto nie była tak niewdzięczna, by ryzykować życiem swoich ludzi jeszcze bardziej, niż to konieczne, dla wygrania swojej małej, prywatnej wojenki. Nie tym razem.