Bastion Khudamarkh

211
POST BARDA
Kamira była tylko małym trybikiem w machinie Bastionu. Koło toczyło się nieprzerwanie i na prowadzenie wychodził co chwilę nowy przywódca. Jedynie Kharkun, a wcześniej jego ojciec, po którym przejął schedę, wydawali się pewną stałą, filarem, który teraz Quetiapin i jego poplecznicy zamierzali obalić.

Obecny obraz Bastionu malował się miastem, które nie mogło upaść, które miało silnego przywódcę i ustaloną ekonomię. Z drugiej strony, podobne mogło być miasto, w którym wychowała się Qlaira - a jednak, nie zostało po nim nic, aniżeli kupa gruzu i mnóstwo piasku przykrywającego bielejące kości dawnych mieszkańców. I choć Khudamarkh wciąż cieszył się życiem, kilka ognistych zaklęć Kamiry wystarczyłoby, by zamieszkiwały go tylko duchy.

Qlaira westchnęła i ostatecznie oparła się na Kamirze całym swoim ciężarem, najwyraźniej dając za wygraną. Przymknęła powieki i nie odezwała się już ani słowem.

Kamira reagowała późno, ale hej - reagowała! Pozostawiając Qlairę tylko na chwilę, zabrała z namiotu zielarki pas materiału, który równie dobrze mógł posłużyć za bandaż i zacisnęła go nan raną niczym opaskę uciskową. Krawienie stopniowo ustawało, jednak kobieta zdążyła już stracić przytomność. Była zbyt blada, by jej cerę można było uznać za zdrową.

- Na stół. - Poleciła zielarka, gdy Qlaira znalazła się już w namiocie, ciągnięta przez drobną czarodziejkę. Z pomocą przyszedł jej sprzedawca koszul, który podniósł blondynę, jakby ta nic nie ważyła. Sefu, którego leczenie dobiegło końca, siedział na podłodze z niewyraźną miną, najwyraźniej nie będąc zbyt zadowolonym z rany, jaką udało mu się otrzymać. - Jestem zielarką, nie uzdrowicielką. Aj, aj, goście zawsze przynoszą za sobą biedę. - Westchnęła Hawortia, trzymając nóż nad ogniem.

Kamira tym razem mogła pozostać w namiocie. Obserwowała, jak goblinica opala narzędzie, a następnie, gdy było już dość gorące, przykłada je do rany na udzie Qlairy. Powietrze wypełnił smród palonej skóry, jednak kurtyzana nawet nie skrzywiła się, gdy przytomność całkowicie ją opuściła. Przynajmniej rana została zasklepiona i krwawienie ustało.

- Kto następny? - Odezwała się zielarka. - A ty, Ogniu Pustyni? Czego tobie potrzeba?

Wciąż gorący nóż w rękach Hawortii nie zachęcał do wyznań.
Dzięki obserwowaniu zielarki, Kamira nauczyła się, że ogień nie musi służyć wyłącznie do niszczenia, ale można nim również zamykać rany.
Kamira zyskuje +1 do felczerstwa.
Gratulacje!
Obrazek

Bastion Khudamarkh

212
POST POSTACI
Kamira
Małe trybiki były niezwykle ważne w machinie, bo jeśli jeden się złożył, to istniała szansa, że pozostałe również zostaną wytrącone z równowagi, dopóki ktoś nie zastąpi tego jednego, zepsutego. Z Kamirą było jednak trochę inaczej. Była nowym trybikiem, trybikiem, który nie za bardzo chciał pasować i nie za bardzo wykonywał swoją pracę, jak mu polecono... Chyba że właśnie na tym polegała jej praca, na tworzeniu kłopotów i chaosu.

Problemy zdawały się tak szybko nie chcieć zniknąć. Na całe szczęście Kamira zareagowała w czas, by Havrotia zajęła się już Sefu i mogła przystąpić do przyjęcia Qlairy. Szybka to była goblinica. Czarodziejka ze strachem obserwowała nagrzewający się metal, który skończył na nodzie zabójczyni. Kto by się spodziewał, że ogień też może pomóc? Na pewno nie było to ładne, ale krwawić przestało. W tej chwili do Kamiry wróciło wspomnienie związane z eksplozją, jaką sobie zaserwowała w posiadłości Kharkhuna. Nie były to miłe chwile i ból również taki nie był, nie chciała sobie wyobrażać co teraz czuła Qlaira, nie chciała, bo doskonale wiedziała, jak mogło to boleć, samo syczenie przyprawiało niemalże o dreszcze. Słowa traktujące o kolejnej osobie częściowo zabrzmiały jak groźbą wściekłego goblina, który jest zbyt opanowany, by wrzeszczeć, Kamira trochę się jej zlękła.

Na szczęście Sefu był w niezłym stanie, ale zapewne musiał odpoczywać. Lepiej go było nie niepokoić i zająć się własnymi sprawami z goblinią zielarką. – A-a no bo ja... — Nie za bardzo w tej chwili wiedziała jak kontynuować tę rozmowę. – Możemy na chwilę same? — Spojrzała w stronę sprzedawcy koszul i kręcącego się gdzieś tutaj drugiego goblina. Liczyła, że będą miały chwilę dla siebie w pomieszczeniu obok, albo zwyczajnie innych wyprosi, albo same wyjdą. Nie miało to większego znaczenia. Nie chciała, by im przeszkadzano w rozmowie, to nie tak, że obecność pozostałych bardzo zmieniała jej sytuacje... Po prostu brak wsparcia i żarty wcale nie sprawiały, że czuła się lepiej z tą sytuacją. – Pani Havrotio. No bo ja mam dwie sprawy – Zaczęła ciszej. – No bo, pierwsza to... — Wyciągnęła ręce, pokazując gojące się powoli rany – Mam na to maść, ale może da się zrobić coś jeszcze. No i, no i tydzień temu do mojej komnaty przyszedł taki elf i on... No i my, no i ja teraz nie wiem, co teraz... Bo ja nigdy przedtem... — Miała wyraźnie krzywą minę, jakby zupełnie nie miała pojęcia co o tym wszystkim myśleć, bo rzeczywiście nie wiedziała jak odnosić się do Azelila, tego, co zrobił ani tego, jak sama się z tym czuje. Na pewno nie czuła się dobrze, ale czy było to z powodu takiego, że sobie to wmówiła, czy może inni próbują ją na tę kwestię znieczulić?
Spoiler:
Spoiler:

Bastion Khudamarkh

213
POST BARDA
Nóż w szponiastej dłoni Hawortii stopniowo bladł, gdy żar rozgrzanego metalu gasł, zupełnie tak jak pewność siebie Kamiry. Qlaira na szczęście była nieprzytomna, więc kiedy gorąco zasklepiało ranę, nawet nie jęknęła. Syk i smród palonego ciała dobiegł do nozdrzy zebranych w namiocie.

- Aż, cholera. - Zaklął sprzedawca koszul, przykładając dłon do nosa. - Ale jebie. - Skomentował. Któż mógłby przypuszczać, że piękne ciało Qlairy może wyprodukować takie zapachy!

Hawortia wyglądała, jakby jej cierpliwość była na wyczerpaniu. Z pewnością nie spodziewała się, że dzień przyniesie jej tyle wrażeń. Samozwańczy przywódca goblinów siedział cicho, zupełnie jakby bał się odezwać się przy zierlarce.

- Będę tuż za tobą. - Obiecał cicho Kamirze, jednak nie ruszył się ze swojego miejsca. W namiocie, to Hawortia dowodziła.

Goblinica westchnęła po raz kolejny i złapawszy Kamirę za ramię, poprowadziła ją w głąb namiotu. Jak się szybko okazało, tuż obok było wejście do wykutej w skale groty, która najwyraźniej stanowiła dom zielarki. Choć ściany były w całości kamienne, mnogość ozdóbek, wiszących z sufitu płacht materiału, kadzidełek i świeczek sprawiały, że miejsce wydawało się nad wyraz przyjemne. Na jednej z poduszek rozciągnęła się jaszczurka, długa na dobre cztery stopy, zielono-niebieska, z pokaźnym grzebieniem na grzbiecie. Niczym mały smok na stercie skarbu, obserwowała Kamirę ciemnymi koralikami oczu.

Hawortia wsparła dłonie na biodrach, zaraz jednak zmieniła pozę, łapiąc czarodziejkę za ręce.

- Dobrze się goi. - Skomentowała. - Masz moją maść, czyż nie? Od Azeliela? - Dopytała. - Nie umiem zrobić nic więcej. Pomogłaby tylko magia. - Dodała. Niestety, jedyna magiczka, która potrafiła leczyć, a o której Kamira wiedziała, to Venla. Venla wydawała się poza zasięgiem.

- Nie. Nie rób tego.

Nagle do uszu Kamiry dobiegł nowy głos. Płomyk przez chwilę myślał, że ktoś nowy wszedł do pokoiku, a może to jaszczurka odezwała się ludzkim głosem? Hawortia wydawała się nie reagować na nową obecność.

- Zostaw je. Daj mi ciało. - Ciągnął głos.

- Aj, aj. - Hawortia zacmokała. - Lepiej zapobiegać niż spędzać. Zrobię ci herbatkę, ale wypij ją dopiero, jak będziesz mogła odchorować przez kolejne dni. - Powiedziała, puszczając dłonie czarodziejki.
Obrazek

Bastion Khudamarkh

214
POST POSTACI
Kamira
Obserwacja pracy zielarki była dla czarodziejki czymś nowym i w żadnym wypadku przyjemnym. Kamira pojmowała jak wielki ból może teraz trawić Qlairę, sama przechodziła niedawno przez coś prawdopodobnie, znacznie gorszego, tej przynajmniej oszczędzono przytomności. Ognik w mig podążyła za sprzedawcą koszul, zakrywając nos i usta, nie był to przyjemny zapach, ale najwidoczniej konieczny dla przeżycia zabójczyni. Na pewno nie codziennie Hawrotia miała okazje do tylu wrażeń, zwłaszcza w trakcie jednego dnia, ba — wieczora.

Dała się poprowadzić goblinicy. W końcu sama oczekiwała dyskrecji. Z zaciekawieniem oglądała wnętrze domostwa, tego prawdziwego. Ozdóbki, materiał, kadzidełka... Wszystko to uczyniło z tej mało wygodnej jamy... Nieco lepiej się prezentującą, mało wygodną jamę, ale chyba dla goblinów starczała. – T-tak, mam, od Azelila... — Westchnęła ciężko. – Dziękuje za nią — odpowiedziała zielarce podziękowaniem za maść, która koniec końców zdawała egzamin bardzo dobrze. Jedynym co mogłoby jej pomóc szybciej to magia Venli a ta była poza jej zasięgiem. W pierwszej chwili Kamira zignorowała głos, wiedziała, skąd się brał, wcale się nie zdziwiła, że Havrotia zupełnie go zignorowała, tak naprawdę wcale go nie słyszała. – Ale to Azelila wina... — skrzywiła się mocno, krzyżując ręce. – A-a bardzo będę po tym chorowała? — Cicho spytała, chcąc dowiedzieć się, jak wielkie nieprzyjemności przyniesie jej wypicie tej mikstury, którą przygotuje dla niej zielarka.

– A ty co? Jak potrzebowałam pomocy, to siedziałeś cicho, a teraz zachciało ci się ciała? Pewnie dlatego nic nie zrobiłeś! Zapomnij, na pewno nie chcesz przez nie wiadomo jak długo dorastać. Zapomnij! Kiedyś cię przywołam, jak należy. — Mówiła, jakby zwracała się do kogoś tam obecnego, ale nie spoglądała wtedy na Hawrotie, bardziej w puste miejsce, gdzie nie stał nikt. Brzmiała na wyraźnie poirytowaną sytuacją, w jakiej była. – I tak, zamierzam mówić do ciebie na głos, bo inaczej nie odpowiadasz! — tym razem nawet pogroziła ręką, znów w pustą przestrzeń.

– Pani Hawrotio, a czy istnieje szansa, że znajdziesz pani czas dla kogoś takiego jak ja, gdy już będzie po wszystkim? Maści, mikstury... One zdając się pomagać i to bardzo. — Nie ukrywała, że chciała potrafić coś więcej niż wysadzać wszystko, ale nigdy nie miała do tego cierpliwości, ani do niej nie miano takowej. – A i proszę się nie przejmować. To taki mój znajomy, nie widać go, ale jest tu przy nas, myśli, że przekona mnie do niepicia herbatki... Poza tym to chyba nie jest tak, że już po razie się zachodzi, prawda? — Jeszcze nie zdecydowała czy faktycznie zażyje herbatkę, nie miała natomiast pewności, czy w ogóle będzie potrzebna, chciała być tego pewna i wszystkiego, co się z tym wiąże. Zwłaszcza komplikacji, o jakich najpewniej jej dobry przyjaciel zdecydował się nie wspomnieć. Kamira nie miała pojęcia ani o rodzeniu dzieci, ani o ich wychowywaniu, poza tym była zbyt młoda na takie ekscesy. Tym bardziej krzywo widziały się jej kwestie dotyczące wychowywania i utrzymywania przy życiu małego elfo-demoniątka. Jak by to w ogóle wyglądało? Miałby kły? Skrzydła? Kopyta? Ogon? Może powinna zapytać Quetapina... Zresztą, gdyby doszło do czegoś takiego, to znając część pochodzenia barda, docierało do niej to, że Qlaira znów mogłaby ją znienawidzić. Być może Venla byłaby tutaj najlepsza w wyjaśnieniu – A może P-pani Venla byłaby w stanie przyjść i wyjaśnić to wszystko, bo ona zawsze wszystko o magii wie, o moim przyjacielu tez czytała. Na pewno by wyjaśniła, ale pewnie nie chce mnie nawet widzieć po wszystkim... Może chociaż listownie wyjaśni dla dobra wszystkich... —

Spoiler:
Spoiler:

Bastion Khudamarkh

215
POST BARDA
Kamira miała do dyspozycji całą niewielką jamę, którą zamieszkiwała Hawortia. Goblinica trzymała się wejścia, ale gestem zaprosiła czarodziejkę do środka, jakby prosiła ją na salony aniżeli do niewielkiej, acz przynajmniej suchej jaskinki.

Hawortia oglądała dłonie Kamiry, każdy palec z osobna, wnętrze, zewnętrze, nawet nadgarstki. Wydawało się, że jest zadowolona z leczenia, choć nawet nie widziała pierwotnych obrażeń. W zamyśleniu oblizała usta, a później zaśmiała się skrzekliwie.

- Nie ty pierwsza! - Zaskrzeczała, puszczając jej dłonie i odwracając się, by w niskiej szafeczce poszukać odpowiedniego słoiczka z odpowiednią mieszanką, która miała pozbyć się bękarta. - Zależy, zależy! Może wykręcać ci wnętrzności przez ćwierć księżyca, a możesz krwawić, póki nie umrzesz! Zależy, zależy! - Powtórzyła. W końcu wyprostowała się, a w dłoni ściskała słoiczek z szarawym proszkiem. Przygotowując czysty pergamin, za pomocą srebrnej łyżeczki przesypała na niego odrobinę proszku. - Lepiej zapobiegać niż spędzać! - Zacmokała ponownie.

Na twarzy goblinicy pojawiło się zdziwienie, gdy Kamira zaczęła mówić, niby bez ładu i składu. Obnażyła ostre kiełki, zapewne spodziewając się kłopotów.

W uszach Kamiry rozbrzmiał syk.

- Daj mi ciało! - Odezwał się demon, nieco bardziej natarczywie, nieco głośniej, domagając się tego, na czym mu zależało. - Przywołaj mnie!

Przez wrzaski demona Kamira poczuła bolesny ucisk skroni, jakby wokół głowy zaciskała jej się żelazna obręcz.

Hawortia zawinęła pergamin, robiąc z niego pojemniczek na herbatkę, po czym obeszła Kamirę dookoła, jakby oceniając.

- Mówią do ciebie bogowie? - Odezwała się, zupełnie ignorując jej pytania. - Którzy? To Krinn?

Goblinica spojrzała na tutkę w dłoniach, następnie znów na czarodziejkę. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, a w jej oczach rozbłysło szaleństwo, typowe dla każdego goblina.
Obrazek

Bastion Khudamarkh

216
POST POSTACI
Kamira
Kamira nawet nie wiedziała, czy robi dobrze. Chciała mieć możliwości, ale czy będzie zmuszona z nich skorzystać? Tego nie wiedziała, tak samo jak nie mógł wiedzieć tego jej towarzysz. Nie mógł wiedzieć, skoro ona sama nie była pewna, skąd więc wiedział? Prawdopodobnie nie wiedział, jedynie chciał ją zmusić do skorzystania z tej szansy. – A-ale to mówisz, że mogę z tego nie wyjść? To, co to za pomoc, co? — Niepewność i zwątpienie w cały plan miała wręcz wymalowane na twarzy. Kto byłby gotowy, do takiego ryzyka a co za tym idzie, zniesienia takich katuszy z ryzykiem śmierci? – Nie da się inaczej? Bezpieczniej jakoś? Może w ogóle nawet nie będę musiała, bo może nic mi nie będzie, wiesz jak to sprawdzić? — Szukała wyjścia z tej jakże jałowej dla siebie sytuacji. Wypijanie śmiertelnych... Potencjalnie śmiertelnych wywarów nie za bardzo wchodziło w grę, nie jeżeli wciąż mogła spróbować czego innego, tylko czego? Nie należała do najbardziej oczytanych osób, ale o tym chyba wiedział już tutaj każdy, że Kamira jest po prostu głupiutka.

Głowa zaczynała ją powoli boleć od tego wrzasku. Nie były one zwyczajne, to było coś więcej, coś, co nie docierało z zewnątrz a z wewnątrz, albo nawet zza ucha! Póki ich relacja wyglądała inaczej, mogła to znosić gdy komunikował się z nią normalnie, lecz teraz? Teraz jedynie wrzeszczał jej do ucha i wcale tym jej nie przekonywał. Gdzie podział się ten pomocny przyjaciel, zwłaszcza teraz? Kamira chwyciła się za głowę jedną z dłoni. Oddziaływało na nią właściwie to już wszystko. To, co do tej pory się wydarzyło z Qlairą, wrzaski demona, sama sytuacja związana z wyjściem i to, co najgorsze. Oczekiwanie na rozkazy Barda. Kamira już właściwie zapomniała, że wydawała goblinom jakiekolwiek polecenia, choć kilkanaście ich było i wypadałoby w niedługim czasie wspomnieć o nich Quetapinowi.

– Krinn? Chyba nie, nie. Raczej nie. To co innego... Ale poczekaj, zaraz a odpowiesz mi na wszystko? — Nie czuła się zbyt pewnie w ogóle, a teraz w chwili gdy była tak dokładnie rozpytywana o tematy, o których mówić nie do końca było wolno i nie powinno się rozwijać. – To skomplikowane. To nie bogowie, jakich znamy. Jeśli będzie miał szansę, to na pewno będzie chciał być tak czczony. — Westchnęła ciężko, bo po prawdzie nie znała ostatecznych planów swojego towarzysza, który zdawał się odzywać coraz rzadziej, za wyjątkiem okazji, w których czegoś zwyczajnie chciał, jak ciała lub morderstwa.
Spoiler:
Spoiler:

Bastion Khudamarkh

217
POST BARDA


Hawortia oblizała usta. Obeszła Kamirę raz jeszcze, a gdy była tuż za nią, objęła ją i położyła ręce na jej brzuchu, po czym ścisnęła mocno, przyciskając ją do siebie. Nie była wiele niższa od czarodziejki.

- Jeszcze wcześnie. Mniejsze ryzyko. - Syknęła jej do ucha. - Wyjdziesz i to z ciebie wyjdzie. Zatrujesz organizm, spędzisz płód. - Tłumaczyła, masująć Kamirę po podbrzuszu. Jej dłonie były szorstkie i zimne, nieprzyjemne na odkrytej skórze. - Im dłużej czekasz, tym gorzej. Wyrwiesz sadzonkę bez śladu, ale po drzewie zostanie rana w ziemi. - Posłużyła się metaforą, by łatwiej jej było zrozumieć, nawet jeśli na pustyni nie rosło wiele drzew.

Demon we wnętrzu Kamiry zmienił taktykę na niekoniecznie skuteczną. Wydawało się, że po chwili sam zrozumiał, że nie przekona czarodziejki i znów zamilkł, jakby urażony tym, że nie chce poświęcić mu lat życia na danie ciała i wychowanie tak, by zyskał potęgę.

- Nowy bóg? - Dłonie goblina zniknęły z ciała Kamiry, gdy zielarka odsunęła się od niej. - Jakie zsyła błogosławieństwa? - Podpytała, gdy najwyraźniej zainteresował ją temat darów, które mogłaby otrzymać od demona. - Ludzie i wasze listy! Słowo mówione ma po stokroć większą moc. - Syknęła. - Jeśli chcesz rozmawiać z Venlą, idź do niej lub wezwij ją do siebie. - Podpowiedziała. - Ale nie tutaj! Nie tutaj. - Podkreśliła.

Rozmowę kobiet przerwał brat Osoma, który wpadł do jamy bez zapowiedzi. Tylko ciężki krok goblina zdradzał, że ten się zbliża.

- Królowo! - Wrzasnął od progu, zdecydowanie zbyt głośno. - Mamy dla ciebie dary, o które prosiłaś!

W dłoniach brata Osoma lśniły drogocenne kamienie. We wszystkich kolorach tęczy, nawet takie, w których barwy zlewały się ze sobą, duże jak przepiórcze jajko i maleńkie, które zagubiłyby się w piasku. Piękne, jednak nie było ich więcej, aniżeli dwa tuziny.

Hawortia podeszła do goblina i zabrała z jego dłoni jednen z większych kamieni, ametyst, jak się wydawało.

- Za herbatkę. - Wyjaśniła.
Obrazek

Bastion Khudamarkh

218
POST POSTACI
Kamira
Goblinica zdawała się znać jakieś rytuały, o których Kamirze nie było wiadomo niczego, czy powinna jej bezgranicznie zaufać? Nie, bo tutaj nikomu nie można było ot tak zaufać. Dotyk zielonej nie należał do najmilszych i czarodziejka zastanawiała się na ile w tym dotyku jest faktycznie mocy odkrywania tajemnic cielesnych, których ona sama właściwie nie czuła... Jej słowa nieco wpływały na wizję tego wszystkiego w głowie magiczki. Czuła się delikatnie przestraszona jej słowami, chociaż... Czy powinna?

Na pytania zielarki mogła jedynie wzruszyć ramionami, nie wiedząc, jakie faktycznie "dary" na świat mógłby sprowadzić jej skrywający się w cieniu przyjaciel. Mówiąc jednak o nim, należało wspomnieć, że Kamira rozmyślała, na pewno wiedział, że myśli o nim i o tym, że to nie do końca jest tak, że nie nie poświęciłaby mu czasu, ot, byli razem od dawna i ostatnim czego by dla niego chciała to śmierć w piaskach pustyni, bo nie była w stanie go obronić, albo dać jeść. Sama nie miała pojęcia, jakie taktyki rozwoju by przyjął, ale kto wie, sama nie wiedziała, jak dużo potrafił w tej materii, ale... Wystarczyło powiedzieć, czyż nie? Mógł ją uspokoić, gdyby tylko potrafił.

Kiwała przytakująco głową, że słowo mówione jest ważniejsze. Wielkie umysły myślały podobnie i zgadzała się z tym w zupełności, problem jednak w tym, że nie miała jak spotkać się z czarodziejką, ani skontaktować w żaden rozsądny sposób. List wydawał się prostszy... Bardziej skryty, a tak? Tak mogła wysłać goblina, który nie wiadomo czy wróci.

Wrzask od razu zwrócił jej zmysły w stronę drzwi. Pojawił się brat Esoma wraz z częścią rzeczy, o które prosiła. Przyglądała się im przez kilka chwil zdumiona, nawet i zadowolona. Możliwe, że dzięki któremuś z nich byłaby w stanie stworzyć nawet więcej istot takich jak ta, która spopieliła pracownie, wtedy zwycięstwo Quetiego byłoby nieuniknione. – Wybornie. — Rzekła, wpatrując się w przyniesione kamienie. Nie było ich wiele, ale kilka z nich mogło się nadawać do przywołania ognistej istoty, której mogła potrzebować, czyż nie? Chciwość Hawrotii wcale nie zaskoczyła Kamiry, spojrzała się na nią odrobinę krzywo. Wiedziała, że została oszukana, bo taki kamyk nie mógł być wart jednej herbatki, głównie dlatego, że on był wieczny a herbatka? Herbatka była na raz.

Nie miała jednak zamiaru się sprzeczać. Przywitała goblina skinieniem głowy, potem zerknęła na zielarkę. – Długo muszą tutaj zostać? — Oczywiście herbatkę miała zamiar ze sobą zabrać. Pozostawała jeszcze kwestia handlarza koszul, do którego zdecydowałaby się wrócić po tej rozmowie. Teraz tylko on mógł odprowadzić ją do jej posiadłości. – Skontaktujesz się z Quetapinem. Powiesz mu, że poczyniłeś przygotowania, o które cię poprosiłam, wspomnisz, że bez tego nie uczynię największych wybuchów. Gdy już zgromadzicie wszystko oczywiście. Wystarczą nam nawet zwykłe, nieprzyjemne dla oka kamienie. — Miała zamiar z uśmiechem wziąć drugi, jaki był największy z pozostałych. Nie brała go jednak łapczywie a z dozą... Zrozumienia i uznania dla jego pracy? Tak się w ogóle dało? Ot, starała się wyglądać, jakby była zadowolona z jego dotychczasowej służby.
Spoiler:
Spoiler:

Bastion Khudamarkh

219
POST BARDA
Hawortia dłuższą chwilę oglądała kamyk, który zabrała z dłoni brata Osoma. Ten ostatni wydawał się być zaszokowany jej zachowaniem, ale tak długo, jak Kamira nie reagowała, nie zamierzał zwracać jej uwagi, również dlatego, że zielarka była najwyraźniej cenioną personą w społeczeństwie goblinów.

- Zabierz ich! Zabierz! - Hawortia machnęła szponiastą dłonią, jakby chciała przegnać nie tylko Kamirę, ale również brata Esoma i całą zgraję, która zajmowała jej pracownię. - Do uzdrowiciela. Nie tutaj, już im nie pomogę.

Ametyst w dłoniach zielarki wydawał się bardziej zajmujący, aniżeli pacjenci, których zostawiła. Siadła na poduszkach, tuż obok jaszczurki, zupełnie tracąc zainteresowanie gośćmi. Jej oczy błyszczały, odbijając blask kamienia.

- Chodź ze mną, Królowo. - Zachęcał goblin, gdy schował już kamienie do płóciennej torby. - Chodź! Pokażę ci twój pałac. Będziesz naszą ozdobą. - Obiecywał, łapiąc czarodziejkę za dłoń i ciągnąc do wyjścia, zostawiając tamtych dwoje na łaskę Hawortii. - Poradzimy sobie bez Quetiapina, o tak! O tak! Sami, sami zawojujemy Kharkuna!

Brat Esoma najwyraźniej nie zamierzał współpracować z kimkolwiek. Również ranni nie interesowali go zbytnio, gdy najpewniej chciałby dobić Qlairę i w ogóle nie interesować się Sefu. Łysy sprzedawca koszul gdzieś zniknął.
Obrazek

Bastion Khudamarkh

220
POST POSTACI
Kamira
Zielarka wyraźnie była zmęczona towarzystwem Kamiry i jej nietypowej... Określmy to — świty. Nic dziwnego, że chciała spokoju, patrząc na zamieszanie, jakie cała ta grupa wprowadziła do tej nieszczęsnej gobliniej jamy. Kto wie jakie kłopoty mogła również przynieść swoją przedłużającą się obecnością. Kamira miała swoje obawy co do rannych, ale właśnie ta sytuacja mogła pozwolić jej na kolejne spotkanie z Venlą. Czarodziejka zrozumiała jedno. Kosztowności napędzały tutaj wszystkich, ją również.

Kamira nie mogła iść ze swoim goblinem, powinien już zrozumieć, że jej plan jest dużo bardziej skomplikowany niżeli tylko osiąść na tronie gobliniej dzielnicy. – Posłuchaj. Trzeba wyłonić jednego władcę Bastionu. Tworzenie trzeciej strony nie ma obecnie sensu. — Westchnęła ciężko, wiedząc, że bez planu ani doświadczonych ludzi wiele nie zdziałają, zwłaszcza że na jednego orka przypadało kilka, jak nie kilkanaście goblinów, nie mieli takiej przewagi, nie mogli też zwalczyć w zupełności gobliniej tchórzliwości. – Wpierw muszę się nimi zająć. — Wspomniała, wskazując na dwójkę rannych, do których to ran nieszczęśliwie doprowadziła. – Nie jestem orkiem, ty też nim nie jesteś. Bastion to tylko Bastion, jeśli czegoś się nauczyłam to tego, że w takich sprawach trzeba spojrzeć na jutro. Myślisz, że zaprowadzisz tutaj porządek sam? Nie uda nam się, nawet jeśli pobijemy innych. Nie chcę rzezi. Mam własne zmartwienia, którymi chciałabym się zająć. — Próbowała tłumaczyć goblinowi swoje położenie, była niespokojna, bo nie miała pewności czy coś do tej zielonej łepetyny w ogóle dociera. – Znajdź łysego, albo poślij kogoś po Quetapina. Mają tutaj przysłać ludzi i mają ich zabrać w bezpieczne miejsce. Sama się już z Quetapinem rozmówię. Ugh... Chciałabym już wrócić do pokoju, ale nie zostawię ich tu. — Mimo wszystko wykazywała dozę lojalności wobec Qlairy i Sefu, mimo tego, że z jedną wiecznie się kłóciła i skakały sobie wzajemnie do gardeł a Sefu... Sefu po prostu był Sefu i jak można było chcieć dla niego źle, nawet jeśli zbytnio się go nie lubiło. Czerwonooka rozumiała, że czeka ją poważna rozmowa z Quetapinem na temat tego, jakim władcą dla bastionu będzie, bo im więcej chaosu dostrzegała, tym bardziej... Zdawała sobie sprawę, że gdyby sama miała tutaj rządzić, zniszczyłaby wszystko.

Finalnie wróciła do środka, przysiadła gdzieś z boku, obserwując rannych, musiała czekać, bo sama nie mogła ich zabrać, nie była ogrem albo innym gigantem, który podołałby temu zadaniu sam. Starała się być czujna, bo to jedyne na co ją było w tej chwili stać.
Spoiler:
Spoiler:

Bastion Khudamarkh

221
POST BARDA
Łysa, zielonkawa głowa ledwie sięgała do ramienia Kamiry, ale brat Esoma wpatrywał się w czarodziejkę kaprawymi ślepiami, jakby była kolejnym cudem Herbii.

- Jeden władca - ja! Jedna królowa - ty! - Wrzasnął goblin, jakby chciał przekrzyczeć rozsądne słowa czarodziejki. Złapał ją za dłonie i ścisnął mocno, pokazując w ten sposób swoje oddanie. - Masz rację, królowo! Zajmiejmy się Quetiapinem, Kharkunem, każdym!

Podniecony swoimi słowami goblin puścił Kamirę i wybiegł z namiotu. Ze śmiechem na ustach pognał w sobie znanym kierunku, a czarodziejka mogła się domyślić, że szalony zielony nie będzie w żaden sposób pomocny w rozmowach, a najpewniej przeszkodzi, jeśli dojdzie do jakiegokolwiek starcia.

Qlaira wciąż oddychała, choć płytko i powoli. Sefu przyciskał dłoń do zranionego miejsca.

- Nie opro. - Zmartwił się.

Kiepskie towarzystwo wielkoluda musiało wystarczyć Kamirze do czasu, aż wrócił łysy sprzedawca. Zaraz za nim przybyła również cała świta, która szybko zajęła się rannymi i przetransportowała ich w sobie znane miejsce. Łysy za to zabrał Kamirę z powrotem do znajomego miejsca, nie był to jednak domek na uboczu, a forteca Moxiclava. W głównym pomieszczeniu z basenikiem czekał na nią Quetiapin w otoczeniu kobiet.

Kiedy Kamira przybyła i łysy sam się oddelegował, czarodziejka zastała barda siedzącego po pas w wodzie, na jakimś wyższym stołku. Za nim siedziała ciemnoskóra Bimizza i powolnymi ruchami masowała jego ramiona.

- Ach, Płomyku. - Ucieszył się Quetiapin, ale prócz radości, na jego przystojnej twarzy malował się również słabo ukrywany ból. Mężczyzna był blady i zgarbiony. Najwyraźniej choroba znów dawała o sobie znać. - Słyszałem już, co się stało. Bardzo przepraszam cię za te niedogodności. - Powiedział, siląc się na nonszalancki ton. - Wydaje się, że będziemy musieli przesunąć nasze plany. Bez Qlairy...

Nie dokończył, gdy któryś z ruchów Bimizzy zranił go na tyle, że jego twarz wykrzywiła się w brzydkim grymasie. Kiedy Kamira podeszła bliżej, mogła zobaczyć, dlaczego bard dotąd nigdy się przed nią nie obnażał - kości piętrzyły się w nienaturalnych guzach, jakby chciały wyrwać się spod bariery skóry i utworzyć kostne zgrubienia, niczym kolce na grzbiecie należącego do zielarki jaszczura. Czarodziejka mogła zobaczyć, jak odpychająco wyglądał jego kręgosłup, gdzie w potwornym rzędzie kręgi odcinały się dziwnymi kształtami. Nie bez zmian pozostawały również jego żebra i łopatki.

- Dziękuję, kochana. - Posłał Bimizzie uśmiech, a kurtyzana narzuciła na jego ramiona materiał, który równie dobrze mógł służyć za ręcznik. Bard okrył się, szybko, jednak nie na tyle, by zdradzić pośpiech i zdenerwowanie. - Bez Qlairy - ciągnął, jakby nic się nie stało - nie będziemy w stanie poprowadzić ataku. Powiedz, kochana, co ustaliłaś z goblinami? Zbliż się, proszę. Nie ma się czego bać.
Obrazek

Bastion Khudamarkh

222
POST POSTACI
Kamira
Nie do końca o to jej chodziło... Nie mniej słowa brat Esoma powoli utwierdzały ją w przekonaniu pozostałych, że goblinami nie warto sobie zaprzątać głowy, że są zwyczajnie... Głupie a może nawet i zdradliwe. Zależało jej, by dać im szansę, ale jej podwładny, nazwijmy go w tej chwili "królem" niezbyt zaprzątał sobie głowę jakimkolwiek rozsądkiem, czy sensem. Nie, żeby czarodziejka miała go jakoś straszliwie dużo... On po prostu przekraczał już pewne granice. Westchnęła ciężko gdy tylko odszedł, wiedziała, że nie za bardzo ma możliwości go powstrzymać, albo zaufać mu na tyle, że zorganizuje to co obiecał, w czas i w odpowiednim miejscu.

Qlaira jak i Sefu zdawali się przeżyć — To był dla Kamiry dobry znak. Zwłaszcza to, że Sefu wciąż dychał I wyrażał chęci do oprowadzania, nawet jeżeli teraz nie był w stanie tego zrobić. Musiała znieśc przez jakiś czas towarzystwo rannego wielkoluda, miała też okazje finalnie odpocząć od towarzystwa goblina i odrobinę się uspokoić, mimo wciąż nadciągającego niepokoju w postaci rozmowy z Quetapinem jaka miała nadejść już niedługo.

Kamirin powróciła do włości Quetapina. Nie do domostwa, w którym musiała do tej pory przebywać a do miejsca, do którego ostatecznie chciała wrócić, do willi pełnej przepychu. Z początku wmaszerowała, starając się utrzymywać pewny siebie krok, wyniosły i niezachwiany... Trwało to jednak krótko. Widok, jakiego była świadkiem, nie był czymś, co chciała oglądać. Tym bardziej — nie był to też zupełnie nowy widok. Widziała już go w podobnym stanie wcześniej, tylko co mogło to oznaczać? Szła powoli, by się nieznacznie zbliżyć, ale nie zbyt blisko. Miała wyraźnie markotną minę, której raczej nic nie było w stanie w tej chwili zmienić. – To nasza wspólna wina. Na szczęście chyba zakopałyśmy już wszelkie niesnaski... Tak myślę. — Westchnęła ciężko spuszczając lekko głowę, wiedziała, że to częściowo jej wina – Potrzebujemy Qlairy i Sefu. Najlepiej pomogłaby im Venla. Nie jesteśmy w stanie się z nią rozmówić i przekonać do nas? Quetapinie... — Skrzywiła się, widząc jak wielki ból, sprawia mu jego przypadłość. – Co ci dolega? Powiesz mi wreszcie? — Spoglądała na niego w tej chwili z żalem. W tej chwili oboje rozumieli, że jego stan i przypadłość mogą wpłynąć na przebieg całej akcji, albo i gorzej, dalszego rządzenia.

Gdy ją wezwał podeszła bliżej, ale powoli, nie do końca pewnie. – Wszyscy mieli racje. Rozmowy z nimi są-są trudne. Nie słuchają, są głupie, chciałam im dać szansę, ale zupełnie nie potrafię ich zrozumieć. Brat Esoma zdaje się przewodzić jakiejś części. Póki co raczej nie wystąpi przeciwko nam, to jedyna rzecz jaką, chociaż w części da się zagwarantować, mimo że ciągle prawi o wzięciu głowy i twojej i Khakrhuna. No i... Kazałam im zbierać materiały. Metale i kamienie szlachetne. Dzięki nim byłabym w stanie przygotować pułapki, może nawet na samego Kharkhuna, albo jego świtę, albo po to, by odciąć jakieś korytarze jego posiadłości, albo wprowadzić popłoch... Tylko nie znam jego posiadłości, nie wiem, ilu ma ludzi, nie wiem nic, poza tym nie jestem aż tak dobra w planowaniu... — Próbowała się nieco wyżalić ze swoich prób układów, które dostrzegała jako bardziej... Nieudane niż oczekiwała, że będą w ostateczności. – Poza tym, wątpię bym była w stanie zatrzymać Venlę i Qbeu'a jeśli dojdzie do wszystkiego, jakby mieli być oboje przeciw nam. — Jedyne co mogła zrobić, to zabić ich z zaskoczenia, tutejsi jednak potrzebowali Venli i jej umiejętności, jej magii. – Tutejsi potrzebują pani Venli, Qlaira i Sefu... Ty też Quetapinie — nie kryła zmartwienia stanem zdrowia i komfortu barda.


Spoiler:
Spoiler:

Bastion Khudamarkh

223
POST BARDA
Quetiapin z pewnością zdawał sobie sprawę ze swojego okropnego wyglądu. Gdy tylko Kamira zbliżyła się, okręcił się ręcznikiem jeszcze bardziej, pilnując, by żadne zgrubienie i nienaturalny kształt ciała nie był widoczny.

- Ach, Venla. - Quetiapin westchnął, podniósł dłoń do skroni, jakby samo wspomnienie jego matki przyprawiało go o ból głowy. - Obawiam się, że Venla jest obecnie poza naszym zasięgiem. A jeśli ciekawi cię mój stan, Płomyku, właśnie Venla będzie osobą, którą powinnaś o to pytać. - Uśmiechnął się do Kamiry, jednak w jego spojrzeniu nie było wesołości. Rozciągnięcie ust podszyte było bólem, którego bardzo nie chciał po sobie pokazywać. - Zastanawiałaś się kiedyś, jak to się stało, że tak dobra osoba praktykuje magię nie w Karlgardzie, Oros, Nowym Hollar, ale tu, w zapomnianym przez bogów bastionie na środku pustyni? - Rzucił pytaniem, które rozbrzmiało w sali jak groźba. Kobiety, które towarzyszyły bardowi, pozostawały ciche, pozwalając mówić przywódcy. - Tak ona, jak i Q'beu, mają swoje grzeszki. Jednym z nich jestem ja. - Skłonił głowę, jakby oferował swoje usługi, aniżeli mówił o przykrych wydarzeniach, które go spotkały. - Przez nią jestem. Ale również przez nią jestem tym, kim jestem. - Posłużył się nie do końca jasnym stwierdzeniem. Nie wydawało się, by chciał więcej mówić w swoim temacie, o ile nie zostanie pociągnięty za język.

- Nie zdążyłem ci powiedzieć, Płomyku. Przepięknie wyglądasz w tym stroju. - Pochwalił, jednak do jego miodowych oczu nie wróciło ciepło. Unikał spojrzenia Kamiry, a żeby nie błądzić wzrokiem po sali, po prostu zamknął powieki. Bimizza siadła obok niego i objęła go lekko, a on pozwolił się pociągnąć, opierając się o ciało ciemnoskórej kurtyzany.

Wysłuchał słów czarodziejki, mówiącej o tym, co spotkało ją w podziemiach. Przez moment nie poruszał się i nic nie mówił, można było wręcz odnieść wrażenie, że zasnął.

- Bardzo dobrze. - Powiedział, w końcu przerywając ciszę. - Nie musisz planować strategii, Kamirin. Jeśli nie zdobędziemy pełnego poparcia goblinów, również mamy szansę, by przejąć Bastion. Mamy więcej czasu. Musimy poczekać na Sefu i Qlairę. Powiedz mi, Kamirin. Co mogę dla ciebie zrobić, gdy oczekujemy dogodnej chwili na działanie? Obiecuję ci ochronę, wolałbym jednak, byś zostałą w ukryciu. Azeliel doniósł, że Kharkun o tobie nie zapomniał.
Obrazek

Bastion Khudamarkh

224
POST POSTACI
Kamira


Próbował, nic dziwnego, że się tego wstydził, czarodziejka nie miała zamiaru go z tym konfrontować, doskonale rozumiała, dlaczego to robił, któż chciałby się chwalić czymś... Tak nienaturalnym? Spodziewała się akurat takiej reakcji, jaką ją uraczył względem Venli. Nie mogła oczekiwać, że będzie pozytywnie nastawiony do ponownego jej wezwania, zwłaszcza po tym co się tutaj wydarzyło.

– Nawet jeśli ona jest odpowiedzialna... To w trakcie mojej wizyty, jako jedyna nie chciała zgłębiać tych mrocznych sztuk, mimo rozkazów Kharkhuna i zachęty Qbeu'a. — Odpowiedziała dość zwięźle, stawiając jasno swoje stanowisko oparte o dotychczasowe doświadczenia ze starszą czarownicą. – Jeśli miałabym ją spytać, to inaczej niż w twarz nie mogę. — Bo porozumiewanie się listownie nie koniecznie było jej atutem, do którego braku wolała się aż tak otwarcie nie przyznawać, zresztą... Tutaj nie było to chyba żadną nowością. – Nie zastanawiałam, drogi Quetapinie. Nie zastanawiałam, bo Karlgardzka akademia ma bardzo duże wymagania i wiele rzeczy narzuca. Nie każdemu musi to odpowiadać. O pozostałych wiele nie wiem, ale to pewnie daleko i słyszałam, że w tym Kerononie całym to nie lubią czarodziejów. — Może i brzmiało to jak groźba, złowieszcza do tego, to co mówił bard, lecz Kamira jak to Kamira miała swoje spojrzenie na całą sprawę. Dla niej wiele prostszych powodów niżeli sama demonologia i nekromacja mogło wpłynąć na miejsce zgłębiania swoich czarów. Poza tym sama nie była jakoś przeciwna poszukiwaniu mocy i potęgi. – Qbeu się do ciebie nie przyznaje. Mówił to w trakcie uczty. — Stwierdziła, nie do końca rozumiejąc, co miał na myśli, twierdząc, że to on jest jego grzeszkiem, czyżby czarodziej pomagał, czy może "pomagał" w jakiś inny sposób?

Jego drobne gesty wykazywały nie służalczość a aktorstwo, które miał doskonale opanowała. Chciałaby móc powiedzieć, że już trochę go znała, ale widziała go na tyle, by osądzić niektóre z jego ruchów jako czystą grę, na pokaz. – Ehhh, czy ich lubisz, czy nie, wszyscy są od nich uzależnieni. Bo tak jak ja jestem w stanie zmieść eskardę goblinów, tak Qbeu pewnie również. Widziałam, co potrafi, w wieży. Jest jednym z tych, którzy są gotowi na każdą okazję. Venla z kolei... Jest opiekunką, uzdrawia i swoją magią chroni, tworzy... Spodziewałabym się, że nie byłaby w stanie zaatakować bezpośrednio. Lecz wciąż, bez niej twój stan się pogorszy. Widzę to przecież. Pozwolisz Qlairze się martwić albo cierpieć? Tu nie chodzi tylko o nią, ale o wszystkich. — Trochę się unosiła z każdym zdaniem, starała się brzmieć poważnie, chociaż... Więcej w tym emocji niżeli spokoju, przyjmowała zamkniętą pozycję, patrząc na niego spod byka, krzyżując ręce. – Musi stanąć po naszej stronie. — Finalnie wyraziła swoje zdanie, poza tym, potrzebowała nauczycielki i kogoś, kto zgłębił dużo więcej wszelkich sztuk niż ona, nawet jeżeli sama miałaby się w nie nigdy nie zatracić, a raczej, jedynie wiedzę na ich temat zdobyć.

– Jesteś ich nadzieją, nie możesz zgasnąć — Skwitowała krótko, niemalże ignorując komplement skierowany w swoją stronę. Lubiła ich słuchać, bardzo lubiła, ale teraz... Pośród tego wszystkiego wydawało się to jej jeszcze mniej realne, jakby otrzymanie takich słów od kogoś, kogo wzrok wyraźnie bladł. – Bimizzo, powiedz mu coś. — Zwróciła się do kurtyzany, która przecież jak Qlaira, musiała chcieć zmian pośród władzy w bastionie, zmian na lepsze. – Dla mnie? Obecnie nic... Jeśli chcesz bym była zadowolona, bądź nadzieją dla pozostałych i zadbaj o Qlairę. Kharkhun wygląda potężnie, ty też musisz. — Taka była niestety prawda, ludzie szli za siłą i potęgą, nawet i dobry władca musiał być jednocześnie wzorem do naśladowania, ale i tyranem, przed którym należało skłaniać głowę. Nie mógł wyglądać żałośnie. O ile Kamira nie chciała tyrana, to wiedziała, że gobliny nie rozumieją nic ponad siłę, to zdążyła pojąć. Orkowie? Pewnie podobnie, ludzie natomiast... Ludzie potrzebowali przykładów, a takim obecnie bard nie był. Był powłoką kogoś, kim miał być, a kto mógł to zmienić? Chyba tylko Venla. – Trudno, że nie zapomniał. Jeśli będzie trzeba, to codziennie będę mu przypominała o swojej obecności, tylko po to by nie spał spokojnie! Jeśli mam się ukrywać, dobrze, tylko... Musimy mieć po swojej stronie kogoś, kto zadba, jak Venla, kogoś, kto również ma kontakty na zewnątrz. Venla na pewno wie, Qbeu też. – Wtedy ciężko westchnęła – Była przeciwna przywołaniu, ale jeżeli jest, tak jak mówisz, to tylko dlatego, że nie chciała, by ta moc wpadła w ręce Kharkhuna. Jeśli jest ciekawa, to możesz jej zaoferować dokończenie rytuału z księgi, na jej i moich warunkach, po zakończeniu konfliktu, jeśli stanie po naszej stronie. — Kamira zastanawiała się, co właściwie byłoby potrzebne, by dokończyć rytuał, który rozpoczął się tak dawno temu a całkiem niedawno, odtwarzany ledwie się rozpoczął. Nie wiedziała jak będzie to trudne, ale zdawała sobie sprawę, że w kontrolowanych warunkach na pewno będzie prościej, poza tym. Była komuś coś winna, a to była najlepsza okazja do zakończenia przywołania pozytywnie, bez... Trudności i strachu, o jakie musiałaby się martwić, posiadając malutkiego cudaka. – Poza tym, wciąż mam tę herbatę od zielarki... — Spojrzała na Bimizzzę, potem na Quetapina a zaraz potem zupełnie w drugą stronę, w przestrzeń. – Pasowałby ci dokończony rytuał? — Zwróciła się do swojego nieodłącznego towarzysza.
Spoiler:
Spoiler:

Bastion Khudamarkh

225
POST BARDA
Quetiapin nie wydawał się przekonany. Wciąż oparty o Bimizzę, której smukła dłoń znalazła drogę do jego włosów, nie odzywał się przez dłuższą chwilę, a tylko patrzył na Kamirę miodowym spojrzeniem.

- Radzę ci, byś porzuciła ten temat. - Powiedział powoli, zbyt wyraźnie i dźwięcznie, by można było uznać to za zwykłe stwierdzenie. Kamira w jednej chwili poczuła dreszcz, kolana jej się zatrzęsły, a znajoma, choć równocześnie obca moc przepłynęła przez jej ciało. Groźba Quetiapina podszyta była magią, ponurą i nieprzyjazną, tak inną od tej, którą posługiwała się ona sama. - Jej działania są plugawe, dlatego tak pasuje do tego miejsca. - Wyjaśnił, nieco spokojniej, nie uciekając się do poprzednich sztuczek. Nie chciał słuchać, jak ta broni Venli.

Nie spodobał mu się komentarz na temat Q'beua. Spadła maska uprzejmości, która dotąd miał, a twarz wykrzywiła się brzydko, jednak nie bólem, a niezadowoleniem.

- Nie kpij ze mnie, Kamirin. - Syknął, podnosząc się z powrotem do siadu, nie dbając nawet o to, że okrycie zsunęło się z jego zniekształconych ramion. Jedyne, czego mógł używać, to jego własny autorytet, ze zniszczonym ciałem nie mógł posłużyć się niczym więcej. - To przez jej wypaczone badania zyskałem życie i to zniszczone ciało. Jak mam prosić ją o pomoc i łaskę zdrowia, gdy to ona jest winna mojej krzywdzie? - Zdenerwował się. Daleko mu było od użalania się nad sobą, jednak słowa czarodziejki zmusiły go do wyjaśnień.

Bimizza posłała Kamirin proszące spojrzenie, jakby zależało jej na tym, by Quetiapin odpoczywał, aniżeli wdawał się w dyskusje.

- Venla umrze, razem z Kharkunem, Q'beuem i resztą ich świty. - Postanowił Quetiapin. Powoli i ostrożnie zaczął podnosić się ze schodka basenu, na którym dotąd siedział. Woda spłynęła po jego ciele, a długie, płócienne spodnie, które na sobie miał, przykleiły się do jego ciemnej skóry. - Kiedy zdobędziemy Bastion, będziesz mogła dokończyć rytuał we własnym zakresie, jeśli tego sobie życzysz.

Bez pomocy bardziej doświadczonej koleżanki, która, jak się okazywało, również miała swoje za uszami i znała się na rzeczach, które mogły Kamirze pomóc, młoda Kamirin mogła narobić więcej szkód, aniżeli przynieść pożytku, gdyby chciała dokończyć rytuał własnymi siłami.

Podtrzymywany przez Bimizzę, Quetiapin gotów był opuścić salę i pójść własną drogą, zapewne kontynuować odpoczynek w innym pomieszczeniu, z dala od Kamirin.

Czarodziejka poczuła obecność demona, wezwanego jej słowami.

- Zbliża się wielka siła. Powinnaś się skryć. - Ostrzegł ją, nie odpowiadając od razu na jej pytanie. - Podaruj mi ciało, Kamirin. Poświęć istnienie, dla mnie!
Obrazek

Wróć do „Wschodnia baronia”