Dom Śnienia Kamelii

121
POST POSTACI
Paria
- Och, rozumiem - pokiwała głową, niewinnie unosząc brwi. - Faktycznie brzmi groźnie, masz rację. Nie chciałabym, żeby mnie... nie wiem... szturchnął ramieniem.
Przez chwilę udało się jej jeszcze zachować powagę, ale w końcu parsknęła śmiechem i uniosła dłonie w uspokajającym geście. Obawy, jakie widziała w oczach Kamelio, sugerowały, że coś jednak było na rzeczy i jeszcze nie wiedziała, czy faktycznie będzie miała ochotę sprawdzić co takiego. To się okaże w przyszłości. Dalszej.
- Dobrze, dobrze. Przepraszam. Postaram się nie wchodzić mu w drogę.
Czarna owca Domu Śnienia Kamelii wciąż pozostawała dla niej tajemnicą. Równie dobrze sam Steczko mógł nią być, tak samo jak stanowić jej całkowite przeciwieństwo. Wciąż wiedziała zbyt mało, by być w stanie lepiej ocenić tutejsze relacje. Z pewnością byłoby inaczej, gdyby nie musiała się ukrywać. Inaczej też byłaby postrzegana, gdyby poinformowała ich, że faktycznie jest zainteresowana współpracą. Tylko że jeszcze nie było ku temu za bardzo okazji. Może dziś powie elfowi, o ile znajdzie się jakaś wolna chwila, a przygotowania do jutrzejszej akcji nie zabiorą całego dnia.

Drzwi prowadzące do wspólnej sypialni zmierzyła uważnym spojrzeniem, ale ładowanie się tam bez zaproszenia byłoby wyjątkowo nie na miejscu, więc tego nie zrobiła. Zamiast tego zadała kolejne osobiste pytanie - kto wie, czy nie równie dla elfa intymne, jak nieszczęsne pytanie o imię.
- Czy ty wracasz do swojego domu na noc? To znaczy, jak nie masz poszukiwanej bardki pod opieką? - czując już podświadomą potrzebę łagodzenia podobnych pytań, kontynuowała: - Ja wyniosłam się już z domu rodzinnego kilka lat temu, a wciąż nie znalazłam dla siebie stałego miejsca. Nie potrafiłam zdecydować, czy chcę, żeby to było Taj'cah. Kiedyś nawet... zastanawiałam się, czy nie popłynąć na kontynent. Nie tak dawno nawet.
Opuściła wzrok na dywan, zaskoczona miękkością, którą poczuła pod nogami. Wyraźnie nie była to rzadko uczęszczana piwnica do składowania niepotrzebnych rzeczy i zapasów. Nie zdążyła jednak dłużej zastanawiać się nad tak nieistotnymi sprawami, gdy Kamelio wprowadził ją do pracowni alchemicznej - miejsca, jakiego do tej pory nigdy nie było jej dane odwiedzić. Przez chwilę stała w miejscu, nieco oszołomiona po przekroczeniu progu. Z jakiegoś powodu, gdy elf mówił o pracowni, wyobrażała sobie zwyczajne... biuro. Nie coś takiego. W końcu ruszyła ostrożnie wzdłuż szafek i stołów, przesuwając spojrzeniem po wszystkich tych obcych jej ingrediencjach, po rycinach na ścianach i tomach książek, z których większości pewnie by nawet nie zrozumiała.
- Hm? - odwróciła się, gdy dotarło do niej, że ktoś czegoś od niej chciał. - A, rozpałkę. Tak.
Rozejrzała się, w poszukiwaniu tego, czego potrzebował Kamelio, mimo wszystko wciąż niczego nie dotykając. Rzadko czuła się tak, jak tutaj, ale miała wrażenie, że wkroczyła w zupełnie obcy świat, w którym była absolutnym intruzem. Jej wykształcenie, choć naprawdę dobre, nie pozwalało odnaleźć się w tym pomieszczeniu.
- Tu pracuje Gabin? I Tulio? - zagadnęła, wciąż szukając rozpałki. - Imponujące miejsce.
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

122
POST BARDA
Spojrzenie, którym potraktował ją Kamelio, podpowiadało, że ani przez chwilę nie uwierzył w jej zapewnienia. Ponieważ jednak jako taki nie należał do osób, które lubiły się wymądrzać, czy też godzinami suszyć innym głowy, jak choćby taka Zaira, tymczasowo pozwolił sprawie przycichnąć i zamiast tego skupić się na bieżącym zadaniu.
Sposób, w jaki gibki krok elfa został na ułamek sekundy zachwiany, zasugerował Libeth, że faktycznie mogła zadać kolejne, może nie tyle krępujące, co w jakieś mierze niewygodne pytanie. Na ile? Nie umiała ocenić. Kamelio wydawał się powoli przyzwyczajać i stopniowo dostrajać własne reakcje do jej niekończącej się ciekawości oraz wścibstwa. Być może po prostu zrozumiał, że nie było sensu w nieskończoność uciekać przed nieuniknionym?
- Zdecydowanie za mało jeszcze mnie znasz, jeśli sądzisz, że miewam dni wolne od kłopotów - odparł lekko, rzucając jej zadziorny uśmieszek. - Obawiam się zresztą, że nawet gdyby się takie zdarzały, i tak nie miałbym większego powodu do opuszczania tego miejsca. Innymi słowy, jestem biedakiem bez własnego dachu nad głową.~ Zaskoczona? - zerknął w jej stronę ciekawsko, wyraźnie wypatrując reakcji.
Z jednej strony było to nieco zaskakujące. Elf z całą pewnością nie wyglądał na osobę mogącą narzekać na brak grosza przy duszy. Z drugiej natomiast, jeśli wrócić do ich małego pikniku w tunelach pod posiadłością Bourbon, do "gniazda" zbudowanego przez Kamelio oraz łatwości, z jaką dostosowywał się on do niekomfortowych warunków wszelkiego rodzaju, wskazywało, iż nie była to dla niego pierwszyzna.
- Więc... Nadal myślisz o wyprawie na kontynent? - zagadnął. - Jesteś pewna, że nie kusi cię tylko i wyłącznie dlatego, że jest ci obcy i przez to fascynujący?
Koniec końców, ostatnimi laty ludzie oraz nieludzie wszelkiego rodzaju, dużo chętniej czmychali na Archipelag, niż w drugą stronę. Nie bez powodu zresztą. Polowania na leśne elfy nie ustawały, demony wciąż nie dawały się przegnać z ziem śmiertelników, coraz bardziej ponure wieści dochodziły ze strony Ujścia, nad puszczą Lea'Fenistea w dalszym ciągu unosiła się wypaczona zorza... Kontynent Herbii w wielu miejscach spowijał mrok i obawy, które nie docierały do pysznie rozwijającego się, ciepłego Królestwa wyspiarzy.

Nieświadom jej rozkojarzenia magią pracowni alchemicznej, elf krzątał się od kąta do kąta, zaglądając na półki oraz między nogi stołowe.
- Mhmm - przytaknął krótko Kamelio. - Jest też odosobniony składzik alchemiczny i część, w której przeprowadzają nieco bardziej ekstremalne eksperymenty. Trochę głębiej pod naszymi stopami. - dodał, demonstracyjnie tupiąc jedną nogą w miejscu, w którym akurat przystanął. - Niechętnie kogokolwiek tam wpuszczają. Mira i Efema... To tam były poprzednio przetrzymywane. Przez poprzednika Gabina. Nikt nigdy nie zdołał się ostatecznie dowiedzieć, jakim sposobem udało mu się przemycić dziewczynki.
Paria cudem dostrzegła wreszcie rozpałkę, zalegającą na dnie jednego z nieco płytszych kociołków, pustego i pozostawionego na blacie mniej zagraconego stołu.
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

123
POST POSTACI
Paria
Nie wiedziała, jakiej odpowiedzi tak właściwie powinna się spodziewać. Poza tym z Kamelio i tak nigdy nie było wiadomo, czy mówi poważnie, czy żartuje, więc ciężko było jej wyciągnąć jakiekolwiek konkretne wnioski z jego słów. Jeśli spoglądając na nią, spodziewał się zobaczyć na jej twarzy rozczarowanie albo niechęć, to się przeliczył. Nie wzbudziło to też w kobiecie szczególnej radości. Ot, jedna z wielu typowo steczkowych wypowiedzi.
- Bardzo - odparła, unosząc lekko brwi. - Głównie faktem, że nocowanie pod dachem, który nie należy do mnie, świadczy o tym, że jestem biedakiem. Teraz już rozumiem, dlaczego moja matka twierdzi, że się stoczyłam.
Prawdę mówiąc, mogłaby wynająć sobie mieszkanie, mały domek na granicy Taj'cah i byłaby w stanie się utrzymać, ale była już przyzwyczajona do życia w biegu, w permanentnej trasie koncertowej. Miała niewiele rzeczy i łatwo było się jej przenieść z miejsca na miejsce. A elf? Spodziewała się, że ma za sobą ciężkie przejścia, związane z wiciem gniazd i kryciem się w podziemiach. Zdawała sobie sprawę, że nie wszyscy urodzili się w luksusach takich, jak ona i rozumiała zdziwienie Kamelio, gdy nie pojmował jej niechęci względem oferty Lory Cendan. Zdawała sobie też sprawę z tego, że nie przeszła w życiu zbyt wiele i być może patrzy na świat mocno naiwnie, z głupim optymizmem, darząc zaufaniem osoby, które na to zaufanie nie zasługiwały. Wiedziała, że kiedyś może się na tym potknąć i będzie żałowała. Przeczytała w życiu wystarczająco dużo książek, by rozumieć, że w innym świecie, niż znała, mogło nie być miejsca na takie, jak ona, a osoby takie, jak Steczko, mogły nie traktować jej poważnie. Mimo to, nie była w stanie zmienić własnego charakteru. Nie chciała być zgorzkniała i nieszczęśliwa. Dopóki nie musiała się uczyć na własnych błędach, wolała wychodzić z założenia, że żadnych nie popełnia.
- Ale skoro mieszkasz tutaj, to znaczy, że wolisz spać w pokoju ze mną, niż we własnym łóżku. Trochę mi to schlebia - uśmiechnęła się, zerkając na niego przez ramię.
Rozpałka... ciężko było ją wypatrzeć wśród tylu różnych rzeczy, zalegających na biurkach i półkach. Starała się nie dotykać niczego, czego dotykać nie powinna.
- Nie wiem. Może faktycznie kontynent jest obcy i fascynujący. Ale trochę też... - zamilkła na moment, by ciszej dopowiedzieć: - Nie znalazłam póki co powodu, dla którego miałabym zostać tutaj. Nie mam po co, nie mam dla kogo. Plączę się po wyspach, szukając celu, a może jego tutaj w ogóle nie ma? Może jest w Saran Dun, albo Nowym Hollar?
Jest. Zgarnęła garnek z rozpałką i zaniosła go elfowi, uśmiechając się słabo. Wątpiła, żeby jej rozterki go interesowały. Wyobrażała sobie, jak niepoważna musiała być w jego oczach, skoro tak naprawdę niczego w życiu nie doświadczyła. Nawet gdy ruszyła własną, niezależną ścieżką, wciąż miała rodzinę - miękką poduszkę, na którą mogłaby upaść, gdyby coś poszło bardzo mocno nie tak.
- A może masz rację. Może to tylko o to chodzi, chcę jedynie zobaczyć coś nowego i ciekawego. Może jestem tylko głupiutką szlachcianką znudzoną dotychczasowym życiem, kto wie? - wzruszyła ramionami, opuszczając wzrok na kamienną podłogę, pod którą znajdowały się kolejne laboratoria. Efema i Mira. Z jakiegoś powodu sądziła, że znaleźli je gdzieś indziej, nie tutaj, w Domu. Pokiwała głową.
- Ile czasu zostało do spotkania? - spytała.
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

124
POST BARDA
- Celowo łapiesz mnie za słówka- wytknął jej z udawaną pretensją. - Chociaż racji w jednym na pewno nie mogę ci nie przyznać. Zamiast zasypiać nad kolejnymi projektami w przyciasnych czterech ścianach, które robią mi za prywatną pracownię w najniższej części naszych podziemi, mogę chwilowo sypiać w tym samym pokoju, co pewna urodziwa, poszukiwana przez całe Taj'cah bardka, lubiąca się nieco nad ranem poślinić przez sen w poduszkę. Zgłaszam zero zastrzeżeń. Zero skarg. Z ręką na sercu mogę o tym zapewnić.
Przez chwilę chichotał pod nosem i jeśli chichot mógł brzmieć niemalże melodyjnie, jego z pewnością tak właśnie mógłby brzmieć dla ludzkiego ucha.
- W każdym razie, starałem się po prostu w ładny sposób powiedzieć, że w przeciwieństwie do ciebie, czy też sporej części pozostałych Śniących, nie mam i nigdy nie miałem domu, który mógłbym opuścić, lub do którego miałbym wracać. Ani tego, ani matki, która mogłaby narzekać, jak to nisko się stoczyłem. Dom Kamelii jest zwyczajnie lepszym rozwiązaniem niż te, które musiałbym rozważyć jako ewentualność. Shaoli-... Moja siostra. Wydaje mi się, że zadomowiła się już tutaj na tyle, aby zacząć uważać Dom Śnienia za faktyczny "dom". Byłoby nie w porządku z mojej strony, gdybym jej tego odmówił. Zdaje się, że obiecałem ci ją przedstawić? Przypomnij mi o tym, kiedy już uporamy się z twoją ulubioną Lady Cendan.
Siostra Kamelio wciąż była nieco mistyczną postacią, o której trudno było pamiętać, gdy nigdy się jej nie poznało, a o której sam mężczyzna wspominał jedynie przelotnie. On, i nikt inny, jak dotąd. Pamiętać o niej również było ciężko, gdy dookoła przewijała się cała masa innych postaci oraz powoli przyswajanych w otoczeniu imion.
Odbierając rozpałkę z ulgą wymalowaną na twarzy (być może miał zbyt dużo doświadczenia z bezskutecznymi poszukiwaniami tego typu w pracowni Gabina?), elf szybko podziękował Libeth i wydając z siebie pomruk na znak, że cały czas jej słucha, podszedł do kominka, nad którym nie wisiał akurat żaden kociołek. Przez chwilę miażdżył rozpałkę w dłoniach trzymanych rozważnie wysoko nad drewnem w palenisku, aby następnie cisnąć nią w nie niedbale. Ku zdziwieniu Parii, od razu buchnął w nim ogień. "Nie pytaj. Zero w tym magii. Ponoć czysta alchemia", wyjaśnił z wesołym uśmiechem, który stopniowo zelżał do swojej łagodniejszej, dobrze znanej już postaci.
- Sądzisz, że byłoby inaczej, gdybyś nie urodziła się szlachcianką? - odezwał się wreszcie, wpatrując w nią z niemal palącą skórę gorliwością. - Poszukiwanie samego siebie, to przywilej ludzi inteligentnych. Jeszcze częściej - ludzi obdarzonych możliwościami. Opcja, do której nie każdy ma dostęp. Dlaczego miałoby być czymś złym lub niewłaściwym wykorzystywanie jej?
Wycierając uprzednio dłonie o spodnie, spiczastouchy podszedł do Libeth dziarskim krokiem i zatrzymując się niebezpiecznie blisko, pochylił w jej stronę, nie spuszczając ani na moment z oka.
- Trzymanie w garści dobrego urodzenia, szczęścia i pieniędzy, to przywilej, o który ludność każdego miasta i kraju lubi się zabijać nie bez powodu.
Paria tak naprawdę ledwie zdążyła zadać pytanie o czas spotkania, gdy do drzwi pracowni najpierw ktoś załomotał, a następnie otworzył je z tym samym zgrzytem, który towarzyszył im poprzednio.
- Psiakrew, Gabin! Czemu jeszcze nie kazałeś swojemu szczeniakowi naoliwić tego kurestwa??? Zaczynają brzmieć gorzej, niż jęki mojej babki, gdy nie mogła się powstrzymać przed-... Oh! - wchodzący z buta do pomieszczenia krasnolud, wstrzymał nieco kroku na widok Parii, a następnie odchrząknął głośno, jakby mogło to zamaskować jego dotychczasowy dobór słownictwa. - Szanowna panienka Paria! - klasnął w swoje szerokie dłonie, ignorując sposób, w jaki Kamelio zmienił uśmiech na uprzejmie neutralny, zanim wyprostował się i cofnął na przyzwoitą odległość od bardki. - I Steczko! Wy już tutaj? Spać żeście nie mogli, że tak wcześnie zwlekliście się z łóżek?
W ślad za Ursą, do pracowni wszedł również wciąż mocno śnięty Gabin. Z okularami trzymanymi między palcami lewej dłoni, prawą usiłował namiętnie odgonić senność przez ciągłe pocieranie powiek oraz skroni.
- ...'obry - mruknął gnom od wejścia, kierując się chwiejnym krokiem w stronę jednego ze stołów. - ...-żecie usiąść. Po-szebuję... chwili... - dodał półprzytomnie, na co Kamelio ponownie zwrócił na siebie uwagę Libeth, chwytając ją lekko za dłoń i ciągnąc w stronę najmniej zagraconego stołu, do którego, jako jedynego, dosunięte były krzesła.
- Racja. Im szybciej się z tym uwiniemy, tym szybciej będziemy mogli wrócić do przyjemniejszych rzeczy.
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

125
POST POSTACI
Paria
Zachłysnęła się w oburzeniu, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Wypraszam sobie, nie ślinię żadnej poduszki!
Choć szczerze powiedziawszy, nie miała pojęcia, czy faktycznie to robiła, czy też nie. Pamiętała minę Kamelio z pobudki w podziemiach, ale raczej nie wynikała ona z tego, że podniosła się zaśliniona... prawda? No nie, na pewno nie. Mruknęła coś pod nosem i wróciła do szukania rozpałki, postanawiając, że nie da elfowi wyrobić w sobie nowych paranoi. Wystarczą jej już te, które miała. Pieprzony błazen.
- Rozumiem - odparła krótko na dodatkowe wyjaśnienie, które zresztą wcale nie było konieczne. Przez chwilę chciała skomentować, że Dom Śnienia wydawał się dobrym domem, ale przypomniało się jej, że nie wszystkimi Steczko tu miał udane relacje i nie każdy tolerował jego obecność. Powstrzymała się więc od komentarza. Zresztą w jego przypadku sama już nie wiedziała czasem, co było dobre, a co złe. - Oczywiście, że przypomnę, jak nie wywalicie mnie za drzwi w chwili, w której nie będę musiała się już ukrywać.
Z zaciekawieniem przyglądała się ogniowi, rozpalonemu w zaskakująco szybkim tempie. Zaczęła powoli czuć chłód pomieszczenia, który nie dotarł do niej aż tak bardzo do tej pory, więc objęła się ramionami, zerkając to na palenisko, to na płomienie świec w nietypowym kolorze. Świat alchemii to było dla niej coś tak niepojętego, że nawet nie próbowała zadawać pytań. Przysunęła się bliżej do ognia, tego dającego ciepło, i poczekała, aż przeniknie ono jej pokryte gęsią skórką ciało. Zimno nie było ani trochę porównywalne do tego, którego doświadczyła w podziemiach rezydencji Baronowej, ale wciąż nie była to przyjemna temperatura, jaka panowała na zewnątrz.
- Och, z pewnością byłoby inaczej - odparła, nie wiedząc w sumie, do czego Kamelio dążył. Dopiero gdy podszedł blisko, świdrując ją spojrzeniem, uniosła na niego zaskoczony wzrok. Nie cofnęła się, ale zamilkła na dłuższy moment, zbita z tropu. Czy chodziło mu o to, że Libeth popełniała błąd, wybierając życie na własną rękę, gdy mogła skorzystać z tego, co należało się jej z urodzenia? Czy czekał na jakąś reakcję z jej strony, na potwierdzenie lub zaprzeczenie?
- Nigdy nie powiedziałam, że jest w tym coś złego - odezwała się w końcu cicho. - Miałam niejasne wrażenie, że wyczuwam protekcjonalną nutę w twoich słowach. Nie wybrałam, gdzie się urodziłam, tak samo, jak nie wybrałeś tego ty. A zobacz, wylądowaliśmy w tym samym miejscu. I gdybym mogła wreszcie przestać ukrywać się za woalkami, a w ręce dostałabym lutnię, prawdopodobnie byłabym całkiem zadowolona. Przynajmniej na jakiś czas.
Opuściła ręce i splotła je za plecami, z lekkim uśmiechem robiąc jeszcze pół kroku w stronę elfa. Ona też mogła grać w tę grę.
Szkoda tylko, że wtedy drzwi się otworzyły, a do środka wparował Ursa ze swoim niewyparzonym językiem. Nie był to pierwszy raz, kiedy Paria słuchała takich wywodów. Czasem nawet zdarzały się podobne jej samej, gdy spędziła dużo czasu w nieodpowiednim towarzystwie i wypiła wystarczająco dużo alkoholu. Imponujące, kwieciste wiązanki przekleństw były ginącą sztuką, w której krasnolud najwyraźniej świetnie się odnajdował.
Uśmiechnęła się do przybyłych uprzejmie.
- Spałam trzy dni, Ursa - odparła. - Dobrze was widzieć.
Zaciągnięta przez Kamelio do w miarę pustego stołu, zajęła przy nim miejsce. Nie skomentowała wypowiedzi elfa, choć dla niej to spotkanie miało być póki co najprzyjemniejszym wydarzeniem ostatnich kilku dni. W końcu mieli ruszyć do przodu. W końcu miała dowiedzieć się czegoś więcej, poznać plan, przygotować się na spotkanie z Lorą. W końcu będzie mogła zacząć działać, zamiast siedzieć jak księżniczka w wieży, słaba, bezradna i ratowana przez wszystkich wokół. Była jak Sara, tak samo postrzegana i traktowana - a przynajmniej brak swobody sprawiał jej takie wrażenie. Miała tego szczerze dość.
- Ja jestem gotowa - poinformowała ich tylko krótko, splatając dłonie na blacie stołu i czekając, aż gnom dojdzie do siebie.
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

126
POST BARDA
Podśmiechując sobie jeszcze pod nosem, zapewne z bardziej lub mniej zmyślonej przez niego wizji zaśliniającej poduszkę Parii, Kamelio pokiwał leniwie głową.
- Jak długo będziesz gotowa udzielić Domowi Śnienia pomocy, niezależnie od stopnia ani wagi, tak długo nikt nie znajdzie powodu do pokazania ci drzwi. Choć nie mogę obiecać, że nadal będziesz miała przywilej zajmowania naszego zapasowego pokoju gościnno-rehabilitacyjnego, czy jakkolwiek nazywała go wcześniej Zaira. O ile oczywiście w ogóle zamierzałabyś zostawać od czasu do czasu na noc, mam na myśli.
Libeth mogła wciąż miewać swoje wątpliwości odnośnie do całej afery z Lady Cendan. Zwłaszcza przez fakt, że nadal nie wiedziała, na ile zamieszany był w nią Celestio, a jeśli nie był wcale, to czy po wszystkim rzeczywiście nie zdoła jej jakoś uprzykrzyć życia przez samo jej powiązanie z porwaniem. Kamelio natomiast sprawiał wrażenie, jakby uważał sprawę za odgórnie wygraną oraz zwyczajnie niemającą prawa potoczyć się nie po ich myśli. Co było zarówno pocieszające, jak i zastanawiające. Jak na osobę, która ewidentnie miała pewne kompleksy, był całkiem pewny siebie.
Choć komnata nie rozgrzewało się zbyt szybko, czego oczekiwać zapewne należało po umieszczeniu jej pod ziemią i między kamiennymi murami, stając dostatecznie blisko kominka, ciało Parii absorbowało ciepło dostatecznie szybko, aby zminimalizować wszelaki dyskomfort.
Przyglądający się jej elf, wyciągnął rękę, czubkiem palca wskazującego lekko stukając przestrzeń na skórze pomiędzy brwiami, samemu unosząc jedną z własnych ku górze.
- W takim razie, zróbmy, co trzeba, abyś faktycznie taka była. - zasugerował. - Jeśli chcesz znać moje zdanie, w ogóle nie jest ci do twarzy z błahymi strapieniami.
Libeth mogła jeszcze dostrzec, jak Kamelio odrobinę bardziej nerwowo cofa dłoń, widząc jej własną brawurę, zanim bezczelnie im przerwano. Niestety, mieli na głowach rzeczy ważne i ważniejsze.
- Trafna uwaga! - zagrzmiał Ursa ze śmiechem, idąc w ślad za nimi i zajmując trzecie z czterech miejsc przy stole, podczas gdy mamroczący do siebie, wciąż mocno zaspany gnom zaczął krzątać się po pracowni. Nie wyglądało na to, żeby miał brać czynny udział w samej "naradzie". Po cóż w takim razie go tutaj ściągano?
- No taaa, to tego - zaczął krasnolud pod pełnym oczekiwań spojrzeniem Kamelio, odchrząkując i kładąc na stole nieco wyświechtany zwój, który zaraz rozłożył na środku stołu. Zwój okazał się mapą. Mapą, która być może nie wyszła spod ręki najlepszego kartografa w Królestwie, za to dostatecznie dokładną i wyjątkowo bogatą w szczegóły. Mapą centralnej części ich stolicy oraz wyraźnie zakreślonym nań punktem w postaci pewnej, znanej im wszystkim oberży. Elf praktycznie od razu wskazał go palcem.
- Twoim pierwszym i najważniejszym zadaniem, Libeth, będzie przede wszystkim doprowadzić Lady Cendan do Czerwonego Stawu. Nieważne co by się działo, nieważne, jak bardzo nalegałaby na wybranie innego miejsca, Czerwony Staw jest jedynym, w którym powinniście się znaleźć, gdy już trafisz na nią na placu. To kluczowy element, jeśli nie chcemy zwrócić na siebie większej uwagi, niż to konieczne - zaczął spokojnie wyjaśniać Kamelio. - W najgorszym wypadku, a mówię tu o sytuacji, w której cokolwiek miałoby pójść nie tak, będziemy mieć w pogotowiu kilka dodatkowych par oczu, uszu i wyjątkowo głośno wydzierających się ust, rozstawionych w całej okolicy placu. Ot, na wszelki wypadek. Karczmarz będzie trzymał dla was pusty pokój. Podejdziesz do lady i dasz mu znać o swojej obecności. Będzie to ten sam pokój, w którym wcześniej się zatrzymałaś. Postaraj się, żeby Lady Cendan poszła razem z tobą.
- My w tym czasie zajmiemy się odwracaniem uwagi jej ludzi? - wtrącił Ursa, krzyżując mocarne łapska na klatce piersiowej.
- Musimy postarać się, aby nie zdążyli spostrzec, w którym dokładnie pokoju znikną obie panie - przytaknął elf. - Gdy będziemy wynosić Cendan z pokoju, ta będzie już dawno nieprzytomna i przybrana w coś zupełnie innego, niż to, w czym wejdzie do tawerny. Zwyczajnie spita bywalczyni.
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

127
POST POSTACI
Paria
Przekrzywiła tylko głowę, uśmiechając się do Kamelio lekko, może z odrobiną rozczarowania. Jeśli chodzi o swoje strapienia, nie nazwałaby ich błahymi, bo dla niej były dość poważne, ale przekonanie i pewność elfa pomagała jej podchodzić do nich z większym spokojem. Nie do końca pojmowała tylko niepewność, która pojawiała się w jego oczach za każdym razem, gdy pozwalała sobie na podobną otwartość względem niego. Dopóki przekomarzali się z daleka, Kamelio był pierwszy do dwuznacznych żartów i znaczących spojrzeń. Wystarczyło jednak, że Libeth robiła cokolwiek więcej i ten szeroki, ujmujący uśmiech zastępowało coś zupełnie innego. Coś, czego kompletnie nie rozumiała. Niestety, nie miała ani czasu, ani chyba odwagi, żeby spytać w czym tkwił problem. Bał się jej, czy co? Nie spotkała jeszcze mężczyzny, który byłby równie pełen sprzeczności. Zagadka, której chyba nie miała siły teraz rozwiązywać.
Mapa. Paria skupiła się na niej, wbijając spojrzenie w zaznaczony kółkiem punkt, a potem śledząc drogę z niego do znajdującego się na planie całkiem blisko Placu Swobody. Doprowadzenie Lady Cendan do właściwej karczmy było najważniejszym zadaniem jutrzejszego dnia. A właściwie najważniejszym jej zadaniem. Potem, gdy już stara raszpla zostanie stamtąd wyniesiona, problemy przejdą na kogoś innego. To tutejsi śniący będą musieli wydobyć z niej wspomnienia, dowiedzieć się, co właściwie zaszło i jak to wszystko odplątać. Chociaż nie, odplątywaniem zajmie się jeszcze ktoś inny. Być może po części ona. Miała taką nadzieję. Liczyła na to, że za czterdzieści osiem godzin Celestio będzie wolny, baronowa dostanie to, czego chciała, a sama Libeth będzie mogła w końcu swobodnie chodzić po mieście. I wystąpić w Czerwonym Stawie, przede wszystkim. Swoją drogą coś czuła, że jak to wszystko się rozniesie, jej publiczność przekroczy wszelkie rekordy. Powinna poćwiczyć, zamiast siedzieć bezczynnie i odwracać swoją uwagę od wszystkiego wokół, czytając książki. Nie miała lutni, ale to nic nie znaczyło. Mogła skupić się na tańcu, mogła pożyczyć, może Tulio...
Wyrwała się z tego ciągu myśli, unosząc wzrok na Kamelio i koncentrując się na jego wyjaśnieniach.
- Dobrze - odparła krótko. Czy była w stanie zaprowadzić Lorę we właściwe miejsce? To się okaże. Kobieta bardzo pragnęła mieć Parię tylko dla siebie, to dawało bardce pewną przewagę. Niewielką, niemal niezauważalną w obecnej sytuacji, ale zawsze.
W wyobraźni prześledziła ciąg wydarzeń. Spotykają się na placu, przechodzą do Czerwonego Stawu, wchodzą do zajmowanego przez bardkę pokoju...
- A samo uśpienie? - spytała. - Będzie tam ktoś, kto zrobi to za pomocą magii? Czy Lora ma coś wypić? Wolałabym tym razem nie uciekać się do swoich niewątpliwych umiejętności obsługi patelni.
Ucieczka z samej rezydencji baronowej wydawała się wspomnieniem tak odległym, że wręcz nierealnym, zagłuszonym przez wspomnienie kanałów. Tak samo jak jej powalenie strażnika, które do tej pory nawet na ułamek sekundy nie zaprzątnęło jej myśli. Miała nadzieję, że go nie zabiła... chociaż nie miała tyle siły, żeby to zrobić, prawda?
- A potem? Mam jakoś dać znać, że to już? Czy ktoś sam po nas przyjdzie? Jeśli to drugie, to skąd będę wiedzieć, że za drzwiami nie stoi straż Lory? - zamilkła na moment, by oprzeć się i skrzyżować ręce na klatce piersiowej. - Nie będę musiała jej przebierać, mam nadzieję? Ledwo mogę na nią patrzeć, nie zamierzam jej dotykać.
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

128
POST BARDA
- Dobre pytanie - przyznał krasnolud, znacząco kiwając w stronę Parii głową, podczas gdy oczy skoncentrowane były na Kamelio. - Jak zamierzasz uśpić starą trzpiotę, skoro to dziewczyna znajdzie się z nią sam-na-sam w jednym pomieszczeniu? Nie mówiłeś, że twoje śpiewne hokus-pokus w tym wypadku odpada?
Wspominane "śpiewne hokus-pokus", zapewne dotyczyć miało umiejętności elfa, którymi już wcześniej posłużył się w posiadłości baronowej. Skoro jednak rzekomo nie mógł tego powtórzyć, zgodnie ze słowami Ursy, czy to oznaczało, że wbrew temu, o czym wcześniej zapewniał, nie był zdolny użyć swojej magii bez pomocy instrumentu?
- Zbyt dużo zachodu niewartego ryzyka - pokręcił głową Kamelio. - Gdybym w pośpiechu nieumyślnie uśpił Libeth, albo i całą karczmę, znaleźlibyśmy się w iście kłopotliwej sytuacji, nie uważasz? Nie. Tym razem czarowanie pozostawiamy w pełni w rękach Gabina.
- ...Jakie "czarowanie"? - sarknął z poirytowaniem, wciąż nieco zachrypnięty gnom, zwracając na siebie uwagę pozostałej dwójki.
Powłócząc nogami, podszedł wreszcie do ich stolika z dwoma, niewielkimi przedmiotami w ręku. Jednym z nich był flakoników, drobny i o wyjątkowo fikuśnym kształcie, pełen substancji o subtelnie różowawym kolorze, przypominający raczej buteleczkę drogich perfum godnych majętnych arystokratek, który został przesunięty w stronę Parii.
Spoiler:
- Afrodyzjak - przedstawił szklany drobiazg. - Dostatecznie silny, aby kompletnie skorumpować umysł osoby wystawionej na jego działanie na dobrą godzinę czasu.
Ursa poprawił się w swoim krześle i zagwizdał z ewidentnym zainteresowaniem.
- Zadziała z takim samym skutkiem, niezależnie od tego, czy zostanie w czymś rozcieńczony, czy podany bezpośrednio. Polecam użyć tylko w ostateczności. Bycie obiektem obsesyjnych westchnień może być irytujące, ale w sytuacji kryzysowej kupi ci lojalnego sojusznika, który wykona każde polecenie i rozkaz.
Paria mogła, a nie musiała mieć wcześniej do czynienia z tego typu miksturami, choć nigdy na tyle silnymi, na ile sugerowałby alchemik. Szlachta lubowała się w różnego typu, ekscentrycznych ekscesach, a afrodyzjaki wszelkiego rodzaju nigdy nie wychodziły z mody. Zazwyczaj chodziło oczywiście wyłącznie o spotęgowanie wrażeń oraz uniesień, choć na pewno znaleźliby się różni dewianci, którzy wykorzystywaliby ich na inne sposoby. Bo to nie raz, miast trucizny, jeden zawistny szlachcic podał drugiemu afrodyzjak w winie tylko po to, aby ośmieszyć go publicznie?
Podczas gdy bardka przyglądała się flakonikowi, drugi przedmiot podetknięty został jej pod nos - luneta? Luneta jak to luneta. Na pierwszy rzut oka nie było w niej nic szczególnie magicznego ani wyjątkowego. Smukła, wykonana z drewna i miedzianych pierścieni oraz nieco dziwnymi pokrętłami z jednej strony, a po wysunięciu nieszczególnie długa. I gdy zastanawiać by się człowiek mógł nad jej przeznaczeniem, Gabin położył zaraz obok niej dwa, kolorowe szkiełka. Soczewki. Jedna z nich błękitna, druga pomarańczowa.
- Dawno temu, dostałem ją od pewnego goblina. Nigdy nie miałem potrzeby wykorzystać, więc... W gruncie rzeczy możesz ją sobie zatrzymać - westchnął Gabin, po czym wskazał palcem jedną z soczewek. - Używając pomarańczowej, będziesz w stanie widzieć przez ściany. To powinno rozwiązać problem z ewentualnym zaskoczeniem przez nieproszonych gości. Co do drugiej... - gnom poprawił okulary zsuwające mu się z nosa, chwilę pomruczał coś do siebie pod nosem, po czym z kolejnym westchnieniem, tym razem rezygnacji, wzruszył bezradnie ramionami. - Jak Myra mi świadkiem, nie pamiętam. Proponuję poeksperymentować w wolnej chwili.
Luneta, która umożliwiała praktycznie PODGLĄDANIE innych przez ściany?! Nigdy niewykorzystana? I to przez mężczyznę? Nieważne, ile lat miał gnom i jak bardzo zajęty był swoimi własnymi sprawami, ciężko było uwierzyć, że ktokolwiek odmówił sobie skorzystania z podobnego urządzenia, ot choćby dla zwykłej uciechy i ubawu. Tak czy inaczej, był to przedmiot nieoczekiwanie wyjątkowy sam w sobie i jeśli Gabin jej go oferował na własność, miał szansę przydać się jeszcze w niejednej, kłopotliwej sytuacji.
- Co to jeszcze... A, taaak - obrócił się, wykręcił i sięgnął do obładowanego, prostokątnego stolika za sobą, by capnąć z niego drobny słoiczek. Wypełniony był lekko szarawym, niepozornym proszkiem.
- Proszek usypiający- tym razem zawartość skomentował wyraźnie dobrze zaznajomiony z nią elf, zaskarbiając sobie potwierdzający pomruk alchemika. - Gdy nadarzy się odpowiednia chwila, będziesz mogła sypnąć nim w twarz Cendan. Musisz tylko pamiętać, aby usta i nos mieć przez cały czas zakryte, gdy będziesz to robić. Sądzisz, że dasz sobie radę? Ursa przyjdzie zabrać was. Zapuka do drzwi powoli pięć razu. Co do przebrania jednak-... - urwał, uśmiechając się szeroko i było w tym uśmiechu coś, co sugerowało, że nie chce mieć sam z tym tematem absolutnie nic do czynienia. - Możecie wybrać między sobą~
- Co? - szczeknął Ursa, rzucając Kamelio pełnie niedowierzania spojrzenie. - To twój pomysł! Czemu sam nie przyjdziesz jej przebrać?!
Uśmiech Kamelio poszerzył się niemalże niebezpiecznie, gdy kierował wzrok na krasnoluda. Tamten nie pozostawał mu dłużny, równie mocno marszcząc krzaczaste brwi.
- Ponieważ będę zajęty pilnowaniem, aby nikt nie wszedł wam w tym czasie w drogę? - odparł przesłodzonym tonem elf.
- Sam mogę tyle zrobić!
- Bez wbijania ludziom noży w plecy, miałem na myśli.
Obaj mężczyźni przez chwilę wpatrywali się w siebie nieprzejednanie, aż wreszcie krasnolud najwyraźniej nie uznał, że tej walki nie wygra i postanowił wymienić przeciwnika na Parię. Ursa był miły, gdy chciał być miły, ale również wyjątkowo uparty, gdy coś mu się nie podobało.
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

129
POST POSTACI
Paria
Libeth przyjęła buteleczkę z różowym płynem, spodziewając się, że jest to jakiegoś rodzaju mikstura nasenna, którą będzie musiała podać starszej kobiecie do wypicia. Informacja o właściwej jej zawartości sprawiła, że brwi bardki powędrowały w górę, a spojrzenie przeniosło się na Gabina, jakby gnom do reszty postradał zmysły. Nigdy nie korzystała z podobnych specyfików i raczej nie zamierzała. Raczej - bo przedtem nie zamierzała też spacerować kanałami i wyrzucać własnej lutni, a jak widać życie miało inne plany. Choć fakt, Kamelio miał wcześniej rację, mogła też nie tracić instrumentu i zamiast tego sama uciec. Z afrodyzjakiem też będzie podobnie; jeśli go kiedyś użyje, to zrobi to z własnej woli. Ale z całą pewnością nie planowała podawać go Lady Cendan. Na samą myśl skrzywiła się z obrzydzeniem. Ta kobieta już i tak miała wystarczającego hopla na jej punkcie. Czy jutro miał pojawić się ktoś jeszcze, na kim będzie mogła, lub musiała tego użyć? Nie wiadomo.
Zakręciła buteleczką w dłoni, patrząc, jak różowy płyn osadza się na ściankach.
- Dziękuję...? - rzuciła niepewnie, spoglądając na Kamelio. Czy to był kolejny jego świetny żart?
Luneta, którą otrzymała chwilę później, przyciągnęła jej uwagę na dłużej. Nigdy nie miała do czynienia z czymś podobnym, nawet zwykłą lunetę trzymała w rękach może ze dwa razy w życiu, zaglądając w nią co najwyżej z ciekawości. Ta najwyraźniej posiadała specjalne właściwości - a gdy Libeth usłyszała o możliwościach, jakie otwierała, z nieukrywanym zainteresowaniem podniosła przedmiot i obejrzała go ze wszystkich stron, sporo uwagi poświęcając samym szkiełkom. Najchętniej przetestowałaby je już w tej chwili, natychmiast, ale zdawała sobie sprawę z faktu, że byłoby to nadwyrężenie zaufania nie tylko elfa, ale i wszystkich tu zebranych. Steczko zdążył poznać ją już na tyle, by wiedzieć, ile samokontroli ją to kosztuje. A Gabin? No nie, Paria nie rozumiała, jak gnom mógł z tego nie korzystać. Gdyby luneta wpadła w jej ręce kilka miesięcy wcześniej, jej życie stałoby się znacznie prostsze. Jedno pomarańczowe szkiełko, a tyle możliwości! I to była zaledwie połowa zastosowań tego nietypowego urządzenia!
- Mhm - mruknęła. - To na pewno... pomoże. W zorientowaniu się, kto jest za drzwiami.
Tyle tajemnic do odkrycia. Tyle historii, o których nikt nie opowiada w towarzystwie. Och, Libeth zdecydowanie miała pomysły na więcej okoliczności wykorzystania lunety, niż mogło alchemikowi przyjść do głowy.

No i wreszcie przyszedł czas na coś, co miało faktycznie uśpić Lorę Cendan. Słoiczek wylądował przed nią na stole, w towarzystwie dwóch pozostałych przedmiotów. Paria pokiwała głową w nietypowym dla siebie milczeniu, przesuwając palcem wzdłuż brzegu szklanego naczynia. Wystarczyło, by nie zdejmowała woalki, a proszek nie powinien dostać się do jej płuc, o to się nie martwiła. Ale... nigdy nie korzystała z takich środków. Nigdy nie była odpowiedzialna za podobne działania. Szczytem jej... powiedzmy, negatywnego oddziaływania na innych, było niegdyś zwinięcie sakiewki czy dwóch, żeby mieć za co żyć na wystarczającym poziomie, z noclegiem i ciepłym posiłkiem pod porządnym dachem, ale tego nie robiła już od bardzo dawna. Teraz miała dwa specyfiki, z których jeden mógł omotać czyjś umysł i ciało na całą godzinę, a drugi kogoś uśpić. Jakby się zastanowić, nic strasznego, ale Paria się nie zastanawiała - Paria wpadła z powrotem w spiralę złych przeczuć.
- O co chodzi? - spytała, gdy zorientowała się, że Ursa wpatruje się w nią wyczekująco i dość szybko dotarło do niej, co krasnolud chciałby usłyszeć. Pf, po moim trupie. - O, nie, absolutnie nie. Chyba żartujesz, że ja mam to zrobić.
Przyjęła na twarz wyraz szczerego oburzenia i zawstydzenia, jak niewinna panienka, którą ktoś podejrzał w kąpieli. Przyłożyła dłoń do klatki piersiowej, wbijając w Ursę intensywne spojrzenie.
- Czyż nie wystarczająco dużo już przeszłam? Już i tak muszę żyć ze świadomością, że rozebraliście mnie i umyliście. Jestem wdzięczna za opiekę, naturalnie, ale myśl o tym, że moje nagie ciało przechodziło przez obce ręce, jest wystarczającą traumą - nie mówiła poważnie, naturalnie. Była wtedy nieprzytomna, zresztą nie miała się czego wstydzić i była zapewne zbyt brudna i śmierdząca, by ktokolwiek widział w niej coś interesującego. Ale to nie znaczyło, że nie mogła rzucić w krasnoluda kilkoma argumentami, prawda? - A teraz chcesz, żebym przebierała Lady Cendan? Kiedy próbuję o tym zapomnieć, ty proponujesz mi kolejne zadanie, jakie tak bardzo mi nie przystoi? Mam stracić resztki szacunku, jakie mam do samej siebie? Och, Ursa, nie podejrzewałam cię o taką okrutną obojętność względem moich uczuć i mojej godności.
Była wręcz pewna, że w rozmowie z Kamelio by to nie przeszło. Teraz, wciąż nie odrywając zbolałego wzroku od krasnoluda, miała tylko nadzieję, że elf nie zacznie się śmiać, czy w jakiś inny sposób nie zepsuje jej emocjonalnej argumentacji. Ursa jednak nie znał jej jeszcze prawie wcale i może akurat widział w niej pruderyjną szlachciankę, jak większość wielce szanownych panien na bankiecie baronowej? Paria naprawdę nie chciała tykać Lady Cendan choćby palcem.
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

130
POST BARDA
- ...Podobno wciąż są najmniej szkodliwe spośród reszty opcjonalnych substancji, mimo swojego wpływu na umysł - rzucił elf półszeptem w odpowiedzi na nieme pytanie, znacząco zerkając przy tym na flakonik i wzruszając lekko ramionami.
Niezależnie od tego, jakby nie patrzeć na sprawę afrodyzjaków, wciąż tylko i wyłącznie od Parii zależało, w jaki sposób i czy w ogóle zdecyduje się użyć stojącego pod znakiem zapytania specyfiku. Nikt jej do tego nie zmuszał. Nikt na nią nie naciskał, a jedynie umożliwiał dodatkowe opcje w razie zaistnienia nieprzewidzianej sytuacji. I kto wie, gdzie i kiedy taka rzeczywiście nadejdzie?

Wykrzywiający usta w pełną niezadowolenia linię, Ursa wywrócił z początku jeno oczami na jej pozę.
- Obie jesteście kobietami. W czym niby taki wielki problem? - spytał z początku nieprzejednanym tonem, lecz gdy tylko Libeth zaczęła swój teatrzyk, mina praktycznie od razu mu zrzedła.
Podczas gdy Kamelio odwrócił głowę, by w ukryciu walczyć z przemożną ochotą buchnięcia śmiechem, o którym świadczyły lekkie podrygiwania jego ramion, Gabin w towarzystwie krótkiego odchrząknięcia zdecydował się odstąpić od stołu, aby zająć się czymkolwiek innym w najbardziej oddalonej części okupowanej przez gości pracowni. Ursa z kolei, nieco czerwony na policzkach, dramatycznie, acz z dramatyzmem bynajmniej nieudawanym, wyrzucił ramiona w górę, robiąc przy tym wielkie oczy.
- Przecież ja nie-...! Co to ma do-...! - spróbował raz i drugi, urywając jednak szybko w obu przypadkach, przeskakując za to oczami do elfa w obliczu nowej dozy desperacji , który całe szczęście w porę odwrócił się i powitał go neutralnym uśmiechem uprzejmego rozczarowania. - Więc JA mogę stracić resztki szacunku do samego siebie, bo nie jestem babą?! - obruszył się, ale i szybko opuścił barczyste ramiona, z frustracją wypisaną na licu przeskakiwać z jednego, zdradzieckiego kompana na drugiego. Widać było, że chce, lecz mocno walczy z samym sobą, by nie powiedzieć tego, co rzeczywiście nasuwało mu się na język.
Paria mogła nie mieć z nim nie wiadomo jak wiele do czynienia przez ostatnie dni, ale na pewno zdążyła już zauważyć, że nie licząc jego oczywistych zgrzytów z Nuriel oraz przyjacielskich przepychanek słownych z Mija'Zgą, krasnolud zawsze starał się zachowywać szacunek do kobiet. Ograniczał w ich towarzystwie ilość stosowanych przekleństw i z grzeczności pozwalał nawet czasem ogrywać się im w karty, gdy akurat miał gest. Zwłaszcza jeśli w pobliżu była Kamelia, która mogła akurat coś podłapać swoim wyczulonym na najdrobniejsze szepty słuchem.
- Dasz sobie radę - pocieszył go Kamelio, wyciągając rękę, by pocieszająco poklepać nastroszonego krasnoluda po ramieniu. - Nic z tego nie dojdzie do uszu Kamelii, obiecuję. - dodał, co spotkało się ni to z burknięciem ni prychnięciem, a jednak zdołało w jakiś dziwny sposób sprawić, że zmarszczki na czole i między oczami Ursy wygładziły się. - Ponieważ jednak wciąż nie wiemy, ilu dokładnie ludzi szanownej Lady znajdzie się w pobliżu placu, istnieje zawsze szansa, że zarówno ja, jak i Ursa będziemy zbyt zajęci zajmowaniem ich uwagi, gdy będzie trzeba was wyprowadzić - wtrącił szybko, żeby przypadkiem nie dać wciąż niezadowolonemu mężczyźnie drugiej szansy na ponowienie dyskusji. - W takim wypadku, ktoś inny przyjdzie, dając ten sam sygnał w postaci pięciu puknięć. Najprawdopodobniej, będzie to wówczas jakiś młody obdartus z ulicy. Jeśli wciąż będziesz miała wątpliwości, po prostu zapytaj nim otworzysz, kto go przysłał.
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

131
POST POSTACI
Paria
Czy powinna mieć wyrzuty sumienia? Prawdopodobnie powinna. Teoretycznie mogłaby zgodzić się na przebranie Lady Cendan w inne ubrania, zwłaszcza, że faktycznie jakby się uprzeć, to nie było w tym niczego szczególnie niewłaściwego. Przecież trzeba będzie zmienić tylko wierzchni strój, nie bieliznę. Wzdrygnęła się mimowolnie na samą myśl.
- Jeśli cię nie będzie, Ursa, jakoś się tym zajmę - westchnęła ze zbolałą miną. - Spróbuję przynajmniej.
Z zupełnie innych powodów, niż krasnolud, nie chciała tego robić, ale cóż, jak przyjdzie co do czego, w praktyce przyjdzie im zdecydować, kto zajmie się nieprzyjemnymi przebierankami. Pokręciła głową, opuszczając wzrok na stojące przed nią fiolki.
- Mam nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem - rzuciła ciężko, tym razem już szczerze, kończąc swoją szopkę, która tak rozbawiła Kamelio. - Że nie zawiodę waszych oczekiwań.
Może się jej tylko wydawało, ale czuła, jakby bardzo duża odpowiedzialność leżała na jej barkach. Nie dość, że musiała zaciągnąć Lorę do Czerwonego Stawu w sposób, który nie wzbudzi podejrzeń wszystkich na placu i jej straży, wejść z nią do właściwego pokoju, to jeszcze w jakiś sposób sypnąć jej w twarz proszkiem nasennym i to na tyle sprytnie, by nie zdążyła nabrać podejrzeń i zacząć się przykładowo drzeć na całą karczmę. Libeth nie miała pojęcia, czego spodziewać się po tej kobiecie. Przetarła twarz dłonią i odgarnęła z niej pojedyncze kosmyki włosów, które jak zwykle zbyt szybko wydostały się z warkocza. Nadal nie wiedziała, jak odpowiedzialne za jej wygląd tutejsze śniące dawały radę je opanować, i to za każdym razem.
- W porządku. Lady Cendan jest nieprzytomna i przebrana. Co dalej? Zabieracie ją i wynosicie, albo robi to ktoś inny. Co mam zrobić ja? - uniosła wzrok na Kamelio. - Iść z wami, czekać w Stawie, na własną rękę dotrzeć do Domu Śnienia?
Z całą pewnością nie mogła pozwolić na to, żeby zgarnęła ją jakaś straż. Na pewno po mieście rozniosła się już informacja o tym, że jest poszukiwana. Za dużo czasu minęło, by to się nie wydarzyło. Poza tym, bardzo chciała dowiedzieć się, co wyniknie z odczytywania wspomnień arystokratki. Musiała wiedzieć co z Celestio. Mimo całej swojej niechęci do barda, wciąż się martwiła. Nie o niego, konkretnie, ale o to, że od teraz w nieskończoność będzie już wiązał przyczyny ostatnich wydarzeń i swojej niewoli z Parią. A tym razem naprawdę przecież nie miała z tym wszystkim nic wspólnego! Będzie musiała go jakoś do tego przekonać, a on wcześniej czy później będzie musiał jej uwierzyć.
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

132
POST BARDA
Krasnolud westchnął, a następnie wydał z siebie coś na kształt krótkiego, zduszonego tylko po części rechotu. Ponury nastrój nie był domeną Ursy. Nigdy nie trzymał się go zbyt długo.
- Każdy ma kiedyś swój pierwszy raz! Pomyśl o tym, jak o swego rodzaju chrzcie! - rozluźniony własną pewnością siebie, założył ramiona za głowę i lekko odchylił się w krześle.
- Niezależnie od tego, co by się nie działo, ktoś zawsze będzie gotów, żeby przyjść ci z pomocą. Wiem, że to może dziwnie zabrzmieć, ale postaraj się za bardzo nie zamęczać swojej głowy czarnymi scenariuszami. Od ich rozwiązywania, będziemy w pogotowiu my - odezwał się Kamelio, wskazując przy okazji na siebie oraz Ursę.
Do ich stolika ponownie podszedł Gabin, tym razem trzymając cały zestaw cieniutkich flakoników wypełnionych nieprzyjemnie brunatnymi, choć krystalicznie czystymi miksturami. Bez cienia wyjaśnienia, za to z lekko sceptycznym wyrazem twarzy postawił je bliżej elfa, zanim ponownie oddalił się, aby zając swoimi sprawami przy sporej wielkości alembiku. Kamelio uważnie zaczął przyglądać się niemalże tuzinowi flakoników.
- Dalej, zdajemy się przede wszystkim na improwizację - kontynuował elf, ostrożnie biorąc między palce jeden ze szklanych pojemniczków i unosząc go w stronę światła. - Udawaj przejętą, możesz pomóc zwlekać Cendan ze schodów lub po prostu marudzić, jak to jej mąż będzie wściekły, jeśli sprowadzisz ją w takim stanie do domu. Później czeka nas już tak naprawdę jednie znalezienie bezpiecznej drogi z powrotem.
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

133
POST POSTACI
Paria
- Dziwnie? - powtórzyła i parsknęła cicho śmiechem. - Postarać się mogę. Staram się, zresztą, z całkiem niezłym skutkiem. Od kilku dni.
Jeśli zabrzmiała nieuprzejmie, to zupełnie nie miała tego na myśli. Naprawdę się starała. Gdy patrzyła czasem na zachowania Kamelio, przypominały one jej własne. Uśmiechanie się wtedy, gdy ktoś na nią patrzył, omijanie niewygodnych tematów, trzymanie swoich obaw i innych negatywnych odczuć we własnej głowie. Cóż, przynajmniej dzielenie się ogólnymi informacjami na swój temat nie było dla niej tak problematyczne, jak dla elfa.
Podążyła spojrzeniem za kolejnymi, niesionymi przez Gabina fiolkami. Te nie były przeznaczone dla niej, więc o nic nie pytała. Zamiast tego ponownie opuściła wzrok na sypki proszek w słoiczku.
- Jak długo będzie działać ten... specyfik? - spytała. - Jak długo Cendan będzie nieprzytomna? Godzinę? Pięć? Całą dobę?
W porządku. Musiała nastawić się psychicznie na improwizację. Nie było to dla niej nic strasznego, radziła sobie z tym na co dzień, ale w tej chwili bardzo dużo od tego zależało. Dopóki nie będą iść do Domu Śnienia przez kanały, wszystko będzie w porządku. Prawda? Na pewno tak właśnie będzie.
- Dobrze zatem. Czy jest jeszcze coś, co powinnam wiedzieć, a co teraz nie przychodzi mi do głowy? - uniosła wzrok na elfa. - Jakieś jeszcze ustalenia, które mają związek ze mną? Coś, co dzisiaj powinnam zrobić? Z kimś porozmawiać?
Odstawiła słoiczek i oparła się, a palce jej prawej dłoni zastukały wyczekująco w blat stołu. Jeśli odpowiedź będzie przecząca, Libeth chciała wykorzystać czas przed przyjściem klientów na przejście się po ogrodzie - jedyny substytut wolności, jaki był jej dany. Światło słońca i poranna bryza z pewnością sprawią, że poczuje się lepiej, niż tutaj, w podziemiach. Lubiła przesiadywać na brzegu fontanny, albo spacerować między zadbaną roślinnością, nawet jeśli towarzyszyła jej przy tym wyjątkowo absorbująca Efema. Nie potrafiłaby funkcjonować w pomieszczeniu pod ziemią i bez okien, jak ta pracownia, albo to, które według Kamelio należało do niego. Musiała widzieć niebo.
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

134
POST BARDA
Kamelio był w trakcie odkładania flakonika na swoje poprzednie miejsce, gdy do odpowiedzi na pytanie Parii skusił się tym razem, będący w trakcie odważania czegoś białego i sproszkowanego, Gabin:
- Z reguły trzy do czterech godzin. Wystarczająco więc długo, jak mniemam? - tu spojrzał w stronę elfa, który wydał z siebie pozytywnie brzmiącą nutę.
- Od kiedy zajmujesz się produkcją tego typu substancji? - wtrącił się Ursa, łypiąc ku alchemikowi niemalże podejrzliwie.
Gnom nawet nie wysilił się zbytnio, żeby udać zaskoczonego pytaniem, ale i tak uniósł wyżej lewą brew.
- Jestem ALCHEMIKIEM, Ursa. POTRAFIĘ robić inne rzeczy, niż tylko destylować alkohole, modyfikować absynt czy masowo wytwarzać Piołunowy sen - odparł zgryźliwie Gabin, który, jak nic wstał tego dnia lewą nogą. Być może nie był stworzony do porannych spotkań, a być może po prostu zbyt długo dąsał się poprzedniej nocy na swojego młodego ucznia i zwyczajnie nie wyspał. Tak czy inaczej, krasnolud był mądrzejszy, niż wyglądał na pierwszy rzut oka i najwyraźniej nie zamierzał zaczepiać go po raz kolejny, kwitując wszystko jedynie głębokim wzruszeniem ramion.
Ignorujący pozostałą dwójkę Kamelio, ponownie zwrócił swoje oczy na Libeth.
- Na dzisiaj to wszystko, jak sądzę. Ursa wybierze się na miejsce przed nami, zasięgnie trochę dodatkowego języka i dopilnuje, żeby wokół placu nie znalazło się za dużo czujek naszej ulubionej Lady. Jeśli jednak masz jeszcze odrobinę czasu, Kamelia chciała, żebym pokazał ci miejsce, w którym z reguły odbywają się jej wykłady?
Racja. Jeśli pamięć jej nie myliła, Paria faktycznie miała otrzymać tego dnia przedsmak faktycznej, magicznej edukacji. Teorii, bo teorii, ale wciąż przedstawionej jej przez kogoś, kto w większym stopniu niż ona sama znał się na rzeczy. I jeśli wszystko pójdzie dobrze, kto wie, być może z pomocą znającego się na praktycznej części elfa, w końcu zdoła wykrzesać coś ze swoich własnych, uparcie ukrywających się gdzieś w uśpieniu zdolności, jakie rzekomo posiada? Kto wie, jakież to sztuczki byłaby w stanie wplatać w swoje przyszłe przedstawienia, gdyby faktycznie do tego doszło!
Spoiler:
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

135
POST POSTACI
Paria
Trzy godziny wystarczyły. Paria chciała tylko nie bać się, że Lady Cendan zacznie się budzić, zanim ktoś przyjdzie ją zabrać z Czerwonego Stawu. A wtedy już z pewnością Libeth musiałaby się uciec do innych sposobów pozbawienia kobiety przytomności, czego bardzo nie chciała robić. Pokiwała więc w milczeniu głową, podsumowując wszystko szybko w myślach, dopóki jeszcze tutaj siedzieli. Plan był prosty i raczej idiotoodporny, choć nie przewidywał tego, czego nie dało się przewidzieć. Dziwne, prawda? Kto by pomyślał. Siedziała tak, ze wzrokiem utkwionym w usypiającym proszku, dopóki Kamelio znów nie zwrócił się do niej.
I to, co miał jej do powiedzenia, zmieniło jej nastrój o sto osiemdziesiąt stopni. W jej oczach z powrotem pojawił się błysk, a kąciki ust uniosły w lekkim uśmiechu. Faktycznie, to miało być dzisiaj! Wciąż nie docierało do niej, że Dom Śnienia zapewni jej mniej lub bardziej profesjonalną edukację magiczną w zamian za pomoc, która nie kosztowała Parii praktycznie nic. Kilkanaście godzin w tygodniu, może dwa dni, trzy, czas, który i tak potrafiła nieraz zmarnować na kompletnie bezużyteczne zajęcia. Z chwili na chwilę doceniała tę możliwość coraz bardziej i miała tylko nadzieję, że nie zmieni się to po pierwszym wykładzie. Jeśli nie umrze z nudów, to wszystko zapowiadało się doskonale.
Skinęła głową i wstała od stołu, zbierając całe swoje nowe wyposażenie z blatu. Nie miała na to żadnego worka, sakiewki, ani nawet kieszeni, więc chwyciła buteleczki w jedną dłoń, a lunetę w drugą.
- Jeśli będziemy mieć mój pokój po drodze, to chętnie to tam zostawię - powiedziała. - Chyba że nie wracamy jeszcze na górę.
Ruszyła z elfem w stronę wyjścia, przy drzwiach jednak zwalniając nieco, by zerknąć przez ramię na Ursę. Po chwili namysłu rzuciła do Kamelio krótkie "idź, zaraz cię dogonię", by odwrócić się i podejść na moment do krasnoluda.
- Ursa - zaczepiła go cicho. - Chciałam ci jeszcze podziękować. Za to, co znalazłeś w kanałach. To bardzo wiele dla mnie znaczy - przygryzła policzek od środka, milknąc na kilka sekund. - Grałam na tej lutni odkąd skończyłam trzynaście lat. Nie miałam czasu się z nią pożegnać. Dzieki tobie nie muszę, a przynajmniej... nie do końca. Nie sądziłam, że chociaż kawałek do mnie wróci. Ten koziołek to herb mojej rodziny, a lutnia była w niej od pokoleń. To więcej, niż tylko ozdoba. Więc... Dziękuję. Naprawdę.
Pochyliła się i uścisnęła krasnoluda krótko, a gdy się odsunęła, wyciągnęła w jego stronę wyprostowany ostrzegawczo palec, na tyle, na ile byla w stanie, gdy trzymała jednocześnie lunetę.
- Co nie znaczy, że zmieniam zdanie co do przebierania Lory.
Uśmiechneła się i odwróciła, by szybkim krokiem dogonić elfa. Jeśli nie pytał, nie zamierzała mu się tłumaczyć.
- Więc... wykłady Kamelii. Prowadzi je codziennie? - zagadnęła, ruszając obok niego.
Obrazek

Wróć do „Stolica”