POST BARDA
Josephine była szorstka w obyciu z dilerem i jego kumplem. Ci, choć próbowali się układać, dostali w rezultacie bardzo niemiłe traktowanie! Opal krzywił się i mamrotał pod nosem, rozcierając obolałe plecy oraz dolną ich część, na którą spadł, gdy został wypchnięty z okna.
-
I co to mi przyszło na stare lata... - Burczał, choć patrząc na jego twarz, można było stwierdzić, że ledwie przekroczył trzydziestkę.
W karczmie rozgorzała awantura, gdy strażnicy wpadli do środka bez zbędnych ceregieli, zapewne aresztując z miejsca tych, którzy wydali się podejrzani. Joe nie słyszała żadnego znajomego głosu wśród członków straży - nie tylko kapitan Snu strażnicy stali! Zapewne wszyscy zdolni do pracy zostali zwołani, gdy tylko słońce zostało przykryte przez księżyce.
Opal i jego kolega poprowadzili Josephine wgłąb kamieniczki. Żaden z nich nie pokazał po sobie wrogich zamiarów, ale również strachu - najwyraźniej zdawali sobie sprawę z tego, że byli zbyt cenni dla tutejszej społeczności, by ktoś chciał ich dorwać.
W kamieniczce znajdowali się stali klienci Opala - mężczyźni i kobiety siedzieli pod ścianami na narkotykowym haju, wychudzeni, brudni i śmierdzący... Część z nich wyglądała, jakby dawno zmarła, co podkreślał zapach i stada much. Kilku nuciło pod nosem, dając znak, że jeszcze żyją.
-
Och, nie zważaj na nich. - Uśmiechnął się Opal, jakby mówił o niegrzecznych dzieciach, aniżeli umierających. -
Dalej, dalej, przejdźmy dalej. - Obejmując Jose ramieniem, próbował poprowadzić ją wgłąb kamieniczki.
Otwarte drzwi wyprowadziły ich na dziedziniec, pusty o tej porze dnia i nocy. Opal przeprosił ich na chwilę, po czym zniknął w innym wejściu, zapewne prowadzącym do jego zbiorów.
-
Wiesz. - Kolega dilera zaczął gadkę-szmatkę, zapewne nie mogąc nawet na chwilę znieść ciszy własnej głowy. -
Żeśmy czekali na większą dostawę, ale coś się nam kontakt nie stawił. Pewno przez to słońce. - Spojrzał w niebo, jakby fakt zaćmienia nie był oczywisty. -
Jakbyś chciała zarobić jakąś ekstra działkę, to może być mogła pomóc, jak go znajdziesz. Rappe się nazywa, zwykle żeśmy dobrze działali, a teraz się zgubił.
***
Marcel nie był zrażony tym, że pani kapitan nie chciała podać mu dłoni. Od czasu do czasu łapał ją za skrawek ubrania, jakby chciał upewnić się, że kobieta nie zostawi go na pastwę losu na własnym statku.
Wyszczerzył ząbki, gdy usłyszał, że znalazł osobę, która kupi czaszkę.
-
Za parę monet. Albo smażoną rybę! Albo... albo za coś innego. - Mówił, jakby sam nie wiedział, ile warta jest taka czaszka. Zresztą, zapewne nie wiedział również, po co komu kawałek kości.
Dzieciak chętnie wskoczył na rampę, zapewne ciesząc się głuchym dźwiękiem desek uderzających o kamienny brzeg.
-
Co parę dni. Idą z głównego aresztu do portu, tu, niedaleko. - Wskazał ręką kierunek. -
Zwykle przychodzi dużo ludzi, wiesz? Lubią patrzeć i zakładają się, ile będą tańczyć na linie. Jeden umierał prawie dwie godziny! - Ucieszył się z rzeczy, która zdecydowanie nie powinna cieszyć małego dziecka.
Pognał w stronę miejsca, gdzie odbywało się wykonywanie wyroku, oglądając się na Verę, czy ta nadążą.
Droga nie zajęła im wiele czasu. U końca doków, gdzie zostały zacumowane ostatnie mniejsze okręty, na podwyższeniu złowrogo wisiały przygotowane pętle. Rząd pięciu szubienic zdradzał, że niedługo życie straci dwóch wysokich i trzech niskich, tak jak wcześniej mówił Marcel.
-
Widzisz? To tutaj! A jak pójdziesz tam, w górę, między budynkami, to trafisz do aresztu. Po obu stronach będą stać wszyscy i krzyczeć. - Pokrótce wyjaśnił sposób, w jaki gawiedź umilała sobie poranki. -
A potem wisielce są przenoszeni dalej, tam na pomost, żeby ptaki obgryzły kości. Patrz!!! - W podekscytowaniu chłopiec wskazał miejsce gdzieś daleko, na pomoście, niknące w nędznym świetle zaćmienia. -
Jeszcze ma głowę!
Dzieciak puścił się biegiem w stronę, którą wcześniej wskazał. Podnosząc przy okazji kamienie i drobne kawałki drewna, już z daleka rzucał, by strącić zwłokom czerep z ramion. Zbliżając się do końca pomostu, Vera mogła poczuć odór zgnilizny. Poczerniałe, napuchnięte w cieple zwłoki, poszarpane przez ptactwo i nadgryzione przez owady, musiały wisieć przy końcu pomostu już dobry tydzień. Nawet jeśli byłby to ktoś jej bliski, przez stan zwłok nie rozpoznałaby znajomych rysów.