Każdy sobie bożka skrobie

1
Drzwi do karczmy otwarły się, pchnięte niecierpliwą - a może tylko energiczną - ręką, której właścicielem okazał się młody leśny elf. W dodatku jak na leśnego ubrany dość szczególnie.
Wprawdzie czarne spodnie nie były same w sobie nadzwyczajne, jednak jaskrawo-żółta tunika o szerokich, czarnych obszyciach na krawędziach oraz wyjątkowo szerokim - także czarnym - obszyciu dekoltu, raczej nie kojarzyła się z rasą nawykłą do leśnych zieleni i brązów.

Jego wtargnięcie, poza zdawkowym spojrzeniem jakim zwykle klientela obrzuca nowo przybyłych, wywołało falę stłumionych szmerów między patronami. Jeden tylko siedzący samotnie osobnik w płaszczu z kapturem, spuściwszy głowę zdawał się wciskać w kąt, sącząc swoje piwo.

Elf zdawał się nie zauważać poruszenia jakie wywołał swoją osobą. Sprężystym krokiem zbliżył się do szynkwasu, rozsiadł na stołku i z radosnym uśmiechem rzucając garść gryfów na blat zażądał najlepszego miodu jaki mieli.

Teraz już otwarcie mu się przyglądano, a szmery nasiliły się jeszcze bardziej. No bo w końcu, kto w dzisiejszych czasach widuje szczęśliwego leśnego elfa.

On sam zaś, obróciwszy się plecami do lady, pił swój trunek spoglądając na zebranych roziskrzonym ale też trochę kpiącym spojrzeniem. Jak ktoś, kto zna puentę dowcipu o którym nikt jeszcze nie wie.

Wówczas pośród szmerów dało się usłyszeć słowa w stylu "To jeden z tych..." oraz "Jest ich coraz więcej..." lub też "A jeśli to wszystko prawda?"

Wtem wzrok jaskrawo odzianego gościa, spoczął na postaci, która kuląc się w sobie starała się jakby stać niewidoczna.
Oczy elfa rozwarły się szeroko i wydał z siebie dźwięk jakby zakrztusił się własnym trunkiem. Odzyskawszy kontrolę nad oddechem, kilkoma haustami dopił swój miód i z uśmiechem promieniejącym ze szczęścia, niemal pobiegł w stronę stolika zakapturzonej postaci.

"To ty!" - Zawołał.

"Obawiam się, że mnie z kimś mylisz." - Jegomość rzucał wzrokiem na lewo i prawo, jak gdyby szukając drogi ucieczki, jednak dyskretne - jak sądził - miejsce w kącie, teraz okazało się wyjątkowo niefortunne.

"Ależ nie! Z całą pewnością jesteś Jego prorokiem!" - Oznajmił radośnie elf.

"Miałem tylko halucynacje!" - Wykrzyknął w końcu mężczyzna, a kaptur spadł na tył głowy odsłaniając twarz o ziemistej cerze i oczach w kolorze niezdrowej zieleni, które zdawały się niemal żółte. Siwe przerzedzające się włosy sięgały do ramion, a takiego samego koloru wąsy i broda były przycięte kilka cali poniżej podbródka.

"Ha! Wiedziałem, że to ty!" - Zawołał tryumfalnie elf. "Ale nie musisz umniejszać swoich zasług. Wielki Trzmiel zesłał ci wizję, a ty podzieliłeś się nią z nami. Bez wątpienia nagrodzi cię nawet bardziej obficie niż pozostałych."
"Pozostali!" - Zawołał nagle. - "Muszę powiedzieć o tobie pozostałym!"

Tym razem elf dosłownie wybiegł z karczmy, zostawiając samego mężczyznę, który ukrył twarz w dłoniach mamrocąc "Bogowie... Za jakie grzechy?"

Dopiero po chwili spostrzegł, że stał się obiektem spojrzeń dosłownie wszystkich zebranych.
Dla niego, miarka się przebrała, skrzywiwszy się niezmiernie, wydarł się na całą karczmę. "No i co się kurwa gapicie!"

Wybuch gniewu nie spowodował jednak by zainteresowanie spadło. Natomiast gdzieś z sali odezwał się rozbawiony głos.

"Hej, ja cię znam! To ty ganiałeś po ulicach Saran Dun, pieprząc coś o owadach!"

To wywołało salwy śmiechu i nowy jęk ze strony mężczyzny. Wtem wylądował przed nim kufel piwa. Tym razem - sądząc po kolorze - lepszego gatunku niż to które sobie zamówił. Ze zdziwieniem podniósł wzrok i zobaczył przy stole życzliwą postać właścicielki karczmy.

"Zaciekawiło mnie to. Na mój koszt, jeżeli opowiesz mi o co tu chodzi." - Rzekła.

Mężczyzna westchnął, ale przyjął piwo.

"Nazywam się Alfred Haagenti. Byłem alchemikiem w Saran Dun, gdzie specjalizowałem się w preparatach rozszerzających zdolności umysłu i postrzegania." - Wyznał mężczyzna, teraz znany już jako Alfred.
"Byłem tam dość znany, zwłaszcza wśród magów, którzy próbowali lepiej zrozumieć naturę magii, przez wyostrzenie swoich dodatkowych zmysłów."

Pociągając niewielki łyk piwa by zwilżyć gardło, wrócił wkrótce do opowieści.

"Jednakże moja praca nie jest zupełnie bezpieczna. Kiedyś, podczas eksperymentu, nawdychałem się oparów z warzonych specyfików. Pech chciał, że właśnie wtedy do mojej pracowni wleciał cholerny bąk. Gdy próbowałem go odgonić, użądlił mnie. Mieszanka jadu i oparów, wywołała u mnie potworne majaki i odebrała zdolność rozsądnego myślenia. Wyszedłem na ulice i sam nie wiem jak długo snułem się, głosząc jakoby Wielki Trzmiel miał przybyć i uczynić nasz świat krainą obfitości a następnie oddać go we władanie swoim wyznawcom."

Wziąwszy kolejny łyk piwa, rozmasował skronie, zanim znów podjął przerwany wątek.

"Gdy odzyskałem zmysły, ze wstydu zamknąłem się w pracowni ignorując wszelkie pukania i próby kontaktu. Dopiero po kilku dniach, wobec wyjątkowo uporczywego kołatania, odważyłem się otworzyć drzwi. Powitała mnie gromada elfów i kilkoro młodocianych ludzi. Wszyscy odziani w różne kombinacje i odcienie kolorów czerni i żółci. Przedstawili się jako Czciciele Wielkiego Trzmiela i nazwali mnie prorokiem."

"Więc to naprawdę był jeden..." - Wtrąciła karczmarka.

"Taaa... Te kolory to ich znak rozpoznawczy." - Alfred mruknął w podpowiedzi, po czym pokręcił głową jakby z niedowierzaniem.

"Mój napad szaleństwa stworzył nową sektę. Nie wiem od kogo się zaczęło, ale jakaś grupa uznała, że doświadczyłem objawienia. Moja własna sława jako specjalisty od wyższych stanów świadomości, zadziałała przeciw mnie. Cokolwiek odtąd mówiłem, nie mogłem przekonać kogo trzeba, że to były tylko halucynacje. Potem poszło lawinowo. Najbardziej podatna okazała się młodzież leśnych elfów. Porzucone przez swojego stwórcę, rozgoryczone znalazły sobie nowego boga. Lepszego boga. Takiego, który dużo obiecuje ale nic nie wymaga, ponieważ oddaje się mu cześć poprzez jedzenie, picie i używanie życia. Wkrótce potem dołączać zaczęła ludzka młodzież. Zbuntowani władzą rodzicielską, lub po prostu znudzeni, znaleźli przynależność bez wysiłku, wymagań i własnego wkładu, która jeszcze zachęca do hulanki. Uciekłem przed nimi aż do Qerel, ale rozprzestrzenili się już nawet tutaj..."

"Nie wiem czemu." - Stwierdziła jego rozmówczyni. - "Najwyraźniej cię szanują a cała ta gromadka brzmi zabawnie."

Alfred prychnął pogardliwie.

"To zgraja nierobów i opojów, która nic nie wnosi. Ba, widziałem zamożniejszych mieszczan, którzy deklarowali przynależność do nich, by swoje pijaństwo nazwać praktyką religijną. Kiedyś cała ulica nie mogła kupić chleba, bo jedyny piekarz w dzielnicy, wkrótce po wstąpieniu w ich szeregi zalał się w trupa i nie otworzył sklepu przez cały dzień. Mogą sobie nazywać mnie prorokiem a nawet nosić na rękach, ale ja ci mówię: Jeśli się namnożą, to za pokolenie czy dwa, rozwalą gospodarkę w Keronie."

Były alchemik dopił piwo i wstając od stołu rzekł. - "Dziękuję za trunek. Ale teraz muszę się zbierać, zanim naprawdę przyjdzie tu ich cały czereda."
Po tych słowach, znów zarzucił kaptur na głowę i szybko opuścił karczmę, znikając w tłumie.
... "I powiadam wam bracia i siostry, że piękny ten dzień nastanie, gdy Jego okrągły, włochaty kształt zjawi się na niebie i przesłoni słońce jak zaćmienie. A tam gdzie padnie jego cień, drzewa zamiast żywicy, miodem będą ociekać, strumienie mleka wytrysną, a miast deszczu, padać będzie najprzedniejsze wino. Rośliny więdnąć nie będą, za to rodzic owoce i warzywa, których wspaniałości nawet sobie nie wyobrażamy. Stoły pełne mięsiwa spod ziemi będą wyrastać i w ten czas wspaniały, będziemy się bawić, bo nasza będzie Herbia!"

Dyskretnie poprawił pomalowany na czarno szyszak. Dwa długie bratnale wbite od środka i także pomalowane na czarno, uwierały go nieco łebkami, ale całkiem zgrabnie symbolizowały czułki. Długa, imitująca kapłańską szata, ufarbowana w kolory czerni, żółci a nawet odrobiny bieli, we właściwych proporcjach, wzbudzała zachwyt zebranych. Stare prześcieradło, odpowiednio pocięte, powiewało za nim na lekkim wietrze w postaci pary skrzydeł, przyszytych do szaty.

Stojąc na skrzyni, powiódł wzrokiem po kilku tuzinach zgromadzonych, krzyczących radośnie elfów i ludzi. Cholera, nawet krasnolud gdzieś się tam przewinął. Żółto-czarny tłum wymachiwał radośnie patyczkami i drucikami z figurkami trzmiela przymocowanymi na końcu. Maleńkie zabawki wystrugane z drewna lub uszyte. Niektórzy machali nawet pieczonymi udkami kurczaka, tudzież innymi artykułami spożywczymi. Inni pociągali z bukłaków i niejeden chwiał się już na nogach.

"Prorok wyjawił mi kolejną wizję, w której opisał rytuały, które przyspieszą nadejście naszego zbawcy. Ale ja i inni kapłani musimy przeprowadzić niezbędne przygotowania, dlatego proszę was o wsparcie i datki na ofiary i relikwie które musimy zgromadzić."

Nie miał pojęcia kim jest ten cały "prorok". Nigdy go nie spotkał, ale jego istnienie wyświadczyło mu wielką przysługę - dzięki niemu, miał się na kogo powołać. Zwłaszcza gdy ten ktoś najwyraźniej nie chciał być znaleziony i nie mógł niczemu zaprzeczyć.

Widział jak na kilku twarzach w tłumie pojawiła się podejrzliwość i powątpiewanie, ale mentalność stada wkrótce porwała także i te oblicza, gdy wierni zaczęli wrzucać do ustawionej na wozie skrzyni monety, kosztowności a czasem zwykłe drobiazgi. Co kto miał. Bez przymusu. Jedynie kilkoma słowami zachęty i obietnic.
Na oko powinno wystarczyć na bardziej przekonujący i strojny ubiór. A wciąż przybywało wyznawców.
Musiał powstrzymać się od chichotu. Być może było w tym ziarno prawdy i Wielki Trzmiel naprawdę obdarzał swe sługi dobrobytem. O tak, dziś wieczorem uczci go jak należy.
Alfred Haagenti - Pechowy alchemik - Prorok
Spoiler:
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Dział Archiwum”