#1 Oset vs Wojmir [Canis vs Miklos Horthy]

1
Tego dnia walki zawodowców, poprzedzone zwyczajowymi polowaniami na bestie i krótkie, nieciekawe walki młodzików, rozpoczęte miały być pojedynkiem Oseta i Wojmira. Z piachu pozbawionej urozmaiceń areny ściągnięto truchła słabo zbudowanych niewolników i kilku szaszaratów - wielkich, drapieżnych jaszczurów, które zapewne bez problemu poradziłyby sobie nawet z bykiem. Było już późne popołudnie i widzowie zaczęli schodzić się, by zobaczyć co bardziej interesujące, finałowe walki, lecz chwilowo widownia była niepełna. Chylące się ku zachodowi słońce barwiło niebo na głęboki róż i pomarańcz, lecz nie sięgało ono ubitej ziemi i nie piekło gladiatorów, jak było to przez większość dnia.
Zebrano ostatnie zakłady i wojownicy zostali wypuszczeni przez potężne, drewniane wrota z dwóch stron areny. Tłum zakrzyknął, ale jakoś bez większego przekonania. Przewodzący dzisiejszym walkom orkowy kapłan Xanda uniósł w górę ręce w geście modlitwy, lecz jego słowa nie docierały do uszu tych, którzy mieli za chwilę skrzyżować ostrza.
- Zaczynać! - zakrzyknął w pewnym momencie kapłan, a tłum mu zawtórował.
Spoiler:

Re: #1 Oset vs Wojmir [Canis vs Miklos Horthy]

2
>Podkład

Arena.
Najpodlejsze miejsce na całym świecie. Miejsce służące jedynie bezcelowej przemocy, równie bezcelowej śmierci, rozrywce tłumów. Zabijanie, przelewanie krwi zawsze przyciąga uwagę i zawsze będzie się sprzedawać, podobnie jak seks. To właśnie zwierzęca część człowieka, ślepe instynkty kierujące jego podświadomością, każące stać i przyglądać się martwemu lub dogorywającemu człowiekowi. Świadomość, przyzwoitość, myślenie, to nie miało tutaj wiele do rzeczy. Nieważne, jak inteligentny, jak ogładzony i oświecony był człowiek, te nagłębsze, najbardziej podstawowe instynkty siedziały w nim głęboko czekając tylko na dobry moment, by się ujawnić.
On był jednym z nich. Kiedyś. Kiedyś był wolnomyślicielem, potrafiącym samodzielnie myśleć i dedukować, pomimo braków wykształcenia. To jednak leżało w przeszłości. Kimkolwiek był wtedy, teraz nie miało to najmniejszego znaczenia. Teraz trzeźwy, uładzony umysł, zdrowy rozsądek, jakakolwiek filozofia – to wszystko zeszło na drugi plan. Stał się zwierzęciem, opanowanym przez instynkty. Drapieżnikiem w klatce, który mógł zabić lub zostać zabitym, odwlekającym nieuniknione. Gdzieś na dnie jego jestestwa pozostały ślady straconego człowieczeństwa. Uczucia, emocje, których kiedyś doznał, leżały uśpione, odrzucone, do niczego niepotrzebne. Nie miały już najmniejszego znaczenia.
Nikt się tym nie przejmował – nawet on sam. Jego własne imię uleciało mu z pamięci, a jego miejsce zajął ironiczny przydomek, który, nadany przez któregoś z kapłanów, przyjął się i przylgnął do niego na dobre. Oset. Twarda, surowa, kolczasta roślina. Chwast, nieprzyciągający uwagi, bez żadnych walorów estetycznych.
Jego myśli zachowały ostrość jedynie w trakcie walki – wręcz wyostrzyły się jeszcze bardziej. Analiza pola bitwy, przeciwników i sytuacji przychodziła mu naturalnie, jakby był do tego stworzony. Poświęcony tylko jednemu celowi umysł pracował znacznie wydajniej niż inne – nie zadręczany zmartwieniami, uczuciami, nawet trywialnym strachem. Wypruty z emocji podchodził do sprawy z lodowatym, żelaznym spokojem i cierpliwością. Siedząc za okratowaną bramą, w swoim „narożniku” powoli zaczął wybudzać się z letargu - miał przed sobą kolejnego przeciwnika. Nie pamiętał nawet, który to już był, i nie zawracał sobie tym głowy.
W swoich myślach widział cały plac, pole bitwy, która miała się właśnie odbyć. Znał jej wszelkie zakamarki, znał ułożenie przeszkód i dokładne wymiary. Wiedział wszystko, co mogło przydać mu się w walce.
Słyszał ryczący na trybunach tłum, ale nie zwracał na niego najmniejszej uwagi. Nie robił tego dla sławy, zaszczytu czy uznania wlepiających swoje gały w krew i śmierć pasożytów. Czuł się tak samo, jak mogło się czuć zwierzę zamknięte w klatce i teraz wypuszczane przeciwko innemu. Wiedział, że stawką jest jego życie. I robił to, co robi wyłącznie po to, by przeżyć.
Kraty zostały podniesione.
Z jednej z nich wyszedł ubrany w lekką przeszywanicę i zamknięty, zasłaniający twarz hełm mężczyzna. Tuż za sobą ciągnął wielki młot, który wystającym z obucha kolcem żłobił wgłębienie w piachu. Szedł powoli przed siebie, swoim wzrokiem patrząc wprzód – we wroga naprzeciw niego, wychodzącego z drugiej strony. Ten prawdopodobnie był Uratajem, na co wskazywał ubiór, ale pochodzenie nie miało najmniejszego znaczenia. Zwracał uwagę na opancerzenie. Miał na sobie kolczugę i liczne, metalowe uzupełnienia na nogach i ramionach. Zauważył też utwardzoną skórę na jego klatce piersiowej. Broń Oseta była stworzona wręcz do takich przeciwników. Jeszcze lepsi byli ci w pełnych zbrojach płytowych – wtedy w istocie stawał się otwieraczem do puszek.
Zatrzymał się w odległości może trzydziestu kroków od niego, cały czas analizując sytuację. Przeciwnik uzbrojony był w tarczę i włócznię, dostrzegł też za jego pasem wekierę. Długi kij nieco komplikował sprawę – będzie mógł dzięki niemu trzymać go na dystans. Lekka przeszywanica nie będzie w stanie zatrzymać sztychu. Ale obłąkany żołnierz miał już plan – rodził się powoli w jego umyśle, nabierając kształtów.
Uniósł swoją broń z ziemi ku górze i jednorącz zaczął kręcić nią przed sobą imponującego młyńca. Nie sprawiło mu to żadnego problemu – robił to tylko na pokaz i przy tym się rozgrzewał. Wiedział już, co zrobi. Chwycił młot w obie ręce i ruszył naprzód.
Nabierał prędkości, ale cały czas panował nad sytuacją. Chciał upozorować dziką szarżę – naturalną reakcją na taki atak byłoby zasłonięcie się tarczą i przy tym wystawienie włóczni do przodu. I na to był przygotowany. Cały czas mając pełną władzę nad swoim wyszkolonym ciałem zaczął biec z dużą prędkością wprost na przeciwnika. Wiedział, że tamten będzie chciał wykonać sztych. Dlatego gdy tylko znalazł się w jego zasięgu miał zrobić unik w prawą stronę, wykonując przy tym obrót o 360 stopni w stronę przeciwną do ruchu wskazówek zegara. Wykorzystując impet, którego nabrał podczas obrotu z całej siły wykonał atak obuchem młota w lewą stronę ciała przeciwnika – w jego głowę, lewe ramię lub tarczę, jeśli miał ją uniesioną. Gdy tylko zadał cios, zaplanował odskoczyć w tył, poza zasięg włóczni i przygotować się na kontratak.
Jego ruchy były przerażająco wręcz szybkie, dzięki sile i zręczności, które wyrobił sobie przez lata. Lekka zbroja nie ograniczała go w żadnym stopniu, a młotem posługiwał się z diabelną wręcz skutecznością.
Obrazek

Re: #1 Oset vs Wojmir [Canis vs Miklos Horthy]

3
Znowu stało się tak, że przyszło mu stanąć na tym przeklętym placu boju, na tym jakże suto zastawionym stole Usala… Tak przynajmniej powiedziano Wojmirowi, bowiem on sam nigdy wcześniej nie słyszał o tym bóstwie… a może bogu? Włócznik jednak nie zaprzątał tym sobie teraz głowy, skupiając się raczej na trybunach, na które łypał groźnym wzrokiem. Nie znaczyło to jednak wcale, że miał na pieńku z publicznością – no, może po za tamtą chwilą, gdy dostał zgniłym pomidorem prosto w twarz – lecz czuł że tak właśnie musiał postąpić. Że to właśnie twardego, brutalnego męża oczekuje tłum. Zwykle nie przejmował się zdaniem innych, ale nawet on zauważył że im bardziej podobała się walka, tym później zwycięski gladiator otrzymywał więcej nagród. Wcale nierzadko zdarzało się, że zadowolony z dobrego zakładu możny, podsyłał potem do celi dzban zacnego trunku, albo i nawet ładne dziewki. Tak więc w ogólnym rozrachunku, według Wojmira gra warta była świeczki, choć tak naprawdę początkowy teatrzyk miał niewielkie znaczenie. Z walk na arenie dało się naprawdę wygodnie żyć, a w ciągu lat człowiek zdobył wśród tłumu… nie, nie był to ani prestiż, ani szacunek. Raczej coś w rodzaju szeroko pojętej rozpoznawalności. Ponadto po tylu latach tu spędzonych, kompleks ten stał się jego domem, szybko zastępując miejsce dziś już wypalone ogniem odwiecznej wojny. Dziś zaś już tylko tu mógł wykonywać jedyne rzemiosło, jakie przyszło mu poznać w ciągu życia. Tu też czekał go zaszczyt śmierci, jakiego dostąpił wcześniej jego ojciec, z matką. Śmierć w walce. Dobra śmierć.
Jego wzrok jednak szybko – jeszcze zanim kapłan dał znak do walki – przeniósł się na przeciwnika, lustrując go dokładnie, choć o dziwo… łagodnym spojrzeniem. Oczywiście, wpierw skupił się na broni i pancerzu oponenta, bowiem dzięki temu mógł już nieco domyślić się, czego może się spodziewać w walce. Później jednak zainteresował również budowa ciała, a także posturą, gdyż już dawno nauczył się, że daje to sporą przewagę. Jeszcze młody… młodszy ode mnie. Wciąż tryska energią. pomyślał woj, nie miał jednak zamiaru zlekceważyć przeciwnika. Wręcz przeciwnie, skupił się jeszcze bardziej.
Gdy krzyk oznajmił początek walki, Wojmir podniósł swa prawą dłoń w górę i zacisnął ją w pięść, by w następnej chwili lekko uderzyć nią o opancerzony tors. Gestem tym uprzejmie pozdrowił swojego przeciwnika, równocześnie niemo ogłaszając, iż oczekuje uczciwej i sprawiedliwej walki, ze swojej strony obiecując zaś to samo. W odpowiedzi zaś nie ujrzał tego samego, lecz jedynie przepełnioną gniewem szarże… Cóż, bywa i tak.
Gdy wróg ruszył na niego pełnym pędem, włócznik ugiął się lekko na nogach i pochwycił swą broń oburącz, chwilowo pozostawiając tarczę w spokoju. Następnie zaś zupełnie niespodziewanie krokiem odstawno-dostawnym ruszył po paraboli w lewo, najwyraźniej chcąc w ten sposób chwilowo uniknąć walki w zwarciu. Oczywiście, na dłuższą metę niewiele mu to dało, zwłaszcza że pancerz nie pozwalał mu „odskoczyć” zbyt daleko. Ruch ten jednak istotnie zmieniał sytuację, bowiem po pierwsze: przeciwnik żeby wciąż podążać w jego stronę, również musiał nieco skręcić, a to zaś z kolei ograniczało jego prędkość. Po drugie zaś, nie ważne jak bardzo by się Oset starał, to i tak nie udało by mu się stanąć twarzą do przeciwnika, tak jak by to miało miejsce, gdy Wojmir stał w miejscu. Tak naprawdę więc cala lewa strona włócznika była zupełni nienarażona na ataki, a połowę ciała jest dużo łatwej przed tym bronić. Ponadto wojownik wciąż zachował pierwszą świeżość, podczas gdy oponent stracił nieco sił na te wszystkie, małpie figle… Tak to przynajmniej widział Wojmir.
Jednak gdy przeciwnik znalazł się w jego zasięgu, gladiator niespodziewanie postanowił zaatakować, wykorzystując przy tym przewagę długości swojej broni. Przeniósł cały ciężar ciała na prawą nogą, a następnie wciąż trzymając włócznie oburącz, ruchem pół okrężnym uderzył w nogi przeciwnika. Gdyby zaś to mu się nie udało, zamierzał jeszcze wykręcić się na nodze i drzewcem broni poprawić mu w głowę i w ten sposób szybko zakończyć walkę.
Teczka Canisa

Re: #1 Oset vs Wojmir [Canis vs Miklos Horthy]

4
Tłum zakrzyknął radośnie, widząc nie ostrożnych, wycofanych nowicjuszy, a żądnych krwi i pełnych wigoru wojowników, którzy z miejsca rozpoczęli starcie.
Szarżujący Oset był zbyt doświadczonym wojownikiem, by nie zdążyć zareagować na manewry przeciwnika. Był w dodatku szybszy - wybieg Wojmira nie powiódł się, gdy zakuty w przykuwający wzrok hełm przeciwnik natarł na niego. Wprawdzie Oset wiele siły rozpędu stracił na obrocie, którym był dość powolny w stosunku do rozpędzonego kafarnika, ale i tak poświęcona Xandowi broń z radością gruchnęła o obróconego za własnym ciosem Wojmira, potężnie uderzając w zawieszoną na jego plecach tarczę.
Włócznika aż odrzuciło, ale zdążył odzyskać kontrolę nad ciałem jeszcze zanim odskakujący Oset zdążył zareagować i wyprowadzić kolejny cios. Jak na otrzymanie tak silnego ciosu, wywinął się nad wyraz zręcznie i płynnie, sprawnie przestępując z nogi na nogę i mocno, nieoczekiwania dźgając przeciwnika. Grot zsunął się nieco po nieudolnie podniesionym kafarze, ale i tak mocno uderzył w lewą pierś, niemal całkiem przebijając przeszywanicę.
Oset poczuł, jak żelazo przebija jego skórę i obrzydliwie chrobocze po żebrach, ale pancerz powstrzymał większość dość odlegle wysuniętego ciosu. Czuł, że nad jego sercem robi się ciepło i mokro, ale na pewno nie była to rana, od której miałby się wykrwawić.
Spoiler:

Re: #1 Oset vs Wojmir [Canis vs Miklos Horthy]

5
Wojmir poczuł jeno srogie uderzenie przez plecy, aż uszło zeń całe, nagromadzone dotąd w płucach, powietrze i nie trudno było zgadnąć iż zaskoczyło go to nieprzyjemnie. Wojownik poczuł przetaczającą się przez całe jego ciało falę gorąca, która tłumiła nieco rozrastający się w okolicach łopatek, nieznośny kwiat bólu. W uszach usłyszał potężne dudnienie, które najpewniej było jedynie odgłosem jego tętna, spotęgowane jedynie siłą wyobraźnie. Czuł jednak wyraźnie, jak szybko bije mu serce, a w żyłach wartko krąży krew, starając się jak najprędzej dostarczyć energie całemu ciału. Mężczyzna dychał głośno, jednak nie łapczywie i ciężko, zapewne chcąc w ten sposób przewentylować się nieco.
Jednak przyjęty na plecy cios, nie spowodował wyłącznie takiego efektu, lecz wzbudził w człowieku prawdziwa bestię, a najemnik będący do tej pory jedynie szarą i bezbarwną postacią – jedną z tych, o których zapomina się w dwa kroki po minięciu na ulicy, lub wcale nie zauważa – poczuł jak jego umysł gotuje się w czystym ekstraktem negatywnych emocji, a nad jego przesyca się wzmocniona endorfinami euforia. To był właśnie jego prawdziwy świat. Jego dom, miejsce w którym mógł poczuć się wreszcie sobą, poczuć się częścią większej układanki, jednym z wielu pasujących do siebie trybików, tak skutecznie napędzając wielką machinę. Nie znaczyło to jednak, że stracił na sobą kontrolę. Bynajmniej, mimo że jego głowa nie emanowała chłodem, człek nie popadł jednak w furię.
Wykonując wcześniejszy ataku, nie udało mu się przyszpilić przeciwnika, lecz mimo to dźgnął go solidnie, przy okazji odsuwając przeciwnika do tyłu na bezpieczną odległość… Oczywiście bezpieczną dla Wojmira, bowiem pomimo iż oponent bez podejścia bliżej, nie mógł póki co skorzystać swojej broni, a wojownika nie ograniczał jeszcze zasięg. Mężczyzna płynnie przesunął prawą dłoń ku końcu drzewca swej włóczni, lewą zaś osadzając mniej więcej w połowie, dzięki czemu jeszcze zyskał. Nie zwlekając też, aż wróg ucieknie mu spod ostrza. W gniewie pchnął – raz, drugi, trzeci – płynnie, jak może to zrobić tylko wieloletni użytkownik włóczni. Mocno na tyle, by za jednym razem przebić serce nawet dzikiem drapieżnikowi, lecz i przede wszystkim prędko… Na tyle szybko, by nie dopuścić do siebie przeciwnika…
Teczka Canisa
ODPOWIEDZ

Wróć do „Arena”