Wieża strażnicza
: 27 lis 2021, 17:55
Każde bogate, dobrze prosperujące miasto, tak jak i Meriandos, posiadało własne oddziały straży. Większość przedstawicieli tej instytucji zgłaszała się doń jako ochotnicy jakby nie patrzeć poszukujący dla siebie ciepłego miejsca i strawy w zamian za zajęcie ochrony prawa i porządku. Tylko nieliczni, przeważnie starsi stopniem milicjanci otrzymywali wynagrodzenie za swą służbę, gdyż od nich wymagano znacznie więcej niż tylko stróżowania, czy rozganiania rozjuszonej gniewem hołoty. Do obowiązków dowództwa często należało szkolenie młodszego personelu w duchu panującego kodeksu, sprawowanie nadzoru nad ochroną kluczowych budynków administracji, a także prowadzenie śledztwa w ramach zbrodni mniejszego znaczenia i kalibru. Symbolem stróżów był emblemat z czerwonym bykiem, który miał wieścić wszystkim, że jest to silna i nieznosząca sprzeciwu organizacja.
Dla wielu mieszkańców lokalne strażnice były często symbolem mniej lub bardziej obiektywnej sprawiedliwości. Sieć tych budynków stanowiła centra milicji rozsiane po całym mieście, lecz nie rzadko pełniły one znacznie więcej funkcji niż tylko charakterystyczny punkt obserwacyjny. Miejsce to zawierało w sobie baraki wraz z ograniczonym arsenałem, magazyn dóbr znalezionych, a gdy trzeba było mogło pełnić również rolę sali sądowej, przesłuchań, bądź miejsca tortur zależnie od potrzeby. Najniższe kondygnacje tej budowli stanowiły zarazem loch dla podejrzanych o występek, zapijaczonych awanturników, skazanych oraz oczekujących sądu. Pojedyncze, acz duże wrota ze wbudowanymi mniejszymi drzwiami stanowiły jedyne wejście do środka, zaś na kolejne piętra wiodły kamienne schody biegnące wzdłuż grubego muru. Niektóre kluczowe przejścia dodatkowo zabezpieczone były żeliwną kratą, a klucze do nich posiadali właściwi stopniem służbiści.
***
Gwardzista czerpał nieukrywaną przyjemność z pochwycenia Florenz. Prowadził ją przez miasto środkiem drogi, zaledwie parę metrów przed sobą niby gospodarz dumny ze swojego inwentarza, który to wiódł na targ w dzień handlowy. Niemniej przeznaczeniem dziewczyny nie był wcale punkt skupu, a wieża straży miejskiej, gdzie miała zostać aż do rozpoczęcia właściwego procesu. Mężczyzna od czasu do czasu poganiał ją albo raczył kąśliwym komentarzem, z kolei miejscowi, o ile mogli ją skądś kojarzyć wytykali dziewczę palcami, zasłaniali usta dłońmi, bądź pluli pod nogi. Mimo że werdykt w jej sprawie wciąż nie padł to mogła być pewna, iż prości ludzi zdążyli już ją osądzić, a niektórzy pewnikiem liczyli na szafot, gdyż była to rozrywka tłumów.
Gdy dotarli na miejsce Anais miała ostatnią okazję, żeby spojrzeć na błękitne niebo i słońce, które dawno wyjrzało za budynków sugerując, że mieli gdzieś przedpołudniową porę. Mogła być pewna, iż nikt więcej nie czekał na nią za miastem, a jej szansa na nowe życie bezpowrotnie przeminęła.
— Ruchy. — burknął milicjant, popychając ją w dół schodów tak, że nieomal przewróciła się, co przy obecnym stanie mogłoby się skończyć dla niej tragicznie, gdyż nie miałaby jak ochronić się przed wylądowaniem twarzą o kamienne stopnie.
Na dole w bladym świetle pochodni dostrzegła krótki korytarz, wzdłuż którego osadzone były cele. Każda z nich mieściła od jednej do nawet kilku osób, niektóre zaś stały zupełnie puste oczekując nowych lokatorów. Nieliczni "goście", którzy mieli tę odrobinę szczęścia posiadali niewielkie okna stanowiące właściwie dobrze zakracone wloty powietrza pod samym sufitem, choć z zewnątrz (tj. z poziomu ulicy) z pewnością wyglądały jak wlot studzienki kanalizacyjnej. Akolitka miała to niewysłowione szczęście trafić do jednego z takich lochów.
— Do środka! — padł rozkaz — No i słodkich snów, sikoreczko! Hah! — dodał na odchodnym zadowolony z siebie stróż.
Po tym jak została wepchnięta do środka, grube, drewniane drzwi zaskrzypiały za nią na zawiasach, klucz obrócił się w zamku. Została sama w niedużej celi. Pod jedną ze ścian miała posłanie ze słomy i kawałka cienkiego materiału, zaś po drugiej stronie pomieszczenia stało samotne, drewniane wiaderko stanowiące ubikację. W środku nie było nikogo więcej, ale miejsce to miało wiele znamion użytkowania - niekiedy były to ślady po darciu ściany paznokciami, jakieś podpisy typu "Siwy tu siedział", a innym razem niedomyta krew albo ślady walki współwięźniów. Z wylotu pod sufitem docierało do niej trochę światła oraz nieco chłodu, z korytarza zaś pogwizdywanie innych skazanych, krzyki szaleńców, bądź odgłosy brutalnego kaca. Teraz był to jej nowy, tymczasowy dom.
Dla wielu mieszkańców lokalne strażnice były często symbolem mniej lub bardziej obiektywnej sprawiedliwości. Sieć tych budynków stanowiła centra milicji rozsiane po całym mieście, lecz nie rzadko pełniły one znacznie więcej funkcji niż tylko charakterystyczny punkt obserwacyjny. Miejsce to zawierało w sobie baraki wraz z ograniczonym arsenałem, magazyn dóbr znalezionych, a gdy trzeba było mogło pełnić również rolę sali sądowej, przesłuchań, bądź miejsca tortur zależnie od potrzeby. Najniższe kondygnacje tej budowli stanowiły zarazem loch dla podejrzanych o występek, zapijaczonych awanturników, skazanych oraz oczekujących sądu. Pojedyncze, acz duże wrota ze wbudowanymi mniejszymi drzwiami stanowiły jedyne wejście do środka, zaś na kolejne piętra wiodły kamienne schody biegnące wzdłuż grubego muru. Niektóre kluczowe przejścia dodatkowo zabezpieczone były żeliwną kratą, a klucze do nich posiadali właściwi stopniem służbiści.
***
POST BARDA
Gwardzista czerpał nieukrywaną przyjemność z pochwycenia Florenz. Prowadził ją przez miasto środkiem drogi, zaledwie parę metrów przed sobą niby gospodarz dumny ze swojego inwentarza, który to wiódł na targ w dzień handlowy. Niemniej przeznaczeniem dziewczyny nie był wcale punkt skupu, a wieża straży miejskiej, gdzie miała zostać aż do rozpoczęcia właściwego procesu. Mężczyzna od czasu do czasu poganiał ją albo raczył kąśliwym komentarzem, z kolei miejscowi, o ile mogli ją skądś kojarzyć wytykali dziewczę palcami, zasłaniali usta dłońmi, bądź pluli pod nogi. Mimo że werdykt w jej sprawie wciąż nie padł to mogła być pewna, iż prości ludzi zdążyli już ją osądzić, a niektórzy pewnikiem liczyli na szafot, gdyż była to rozrywka tłumów.
Gdy dotarli na miejsce Anais miała ostatnią okazję, żeby spojrzeć na błękitne niebo i słońce, które dawno wyjrzało za budynków sugerując, że mieli gdzieś przedpołudniową porę. Mogła być pewna, iż nikt więcej nie czekał na nią za miastem, a jej szansa na nowe życie bezpowrotnie przeminęła.
— Ruchy. — burknął milicjant, popychając ją w dół schodów tak, że nieomal przewróciła się, co przy obecnym stanie mogłoby się skończyć dla niej tragicznie, gdyż nie miałaby jak ochronić się przed wylądowaniem twarzą o kamienne stopnie.
Na dole w bladym świetle pochodni dostrzegła krótki korytarz, wzdłuż którego osadzone były cele. Każda z nich mieściła od jednej do nawet kilku osób, niektóre zaś stały zupełnie puste oczekując nowych lokatorów. Nieliczni "goście", którzy mieli tę odrobinę szczęścia posiadali niewielkie okna stanowiące właściwie dobrze zakracone wloty powietrza pod samym sufitem, choć z zewnątrz (tj. z poziomu ulicy) z pewnością wyglądały jak wlot studzienki kanalizacyjnej. Akolitka miała to niewysłowione szczęście trafić do jednego z takich lochów.
— Do środka! — padł rozkaz — No i słodkich snów, sikoreczko! Hah! — dodał na odchodnym zadowolony z siebie stróż.
Po tym jak została wepchnięta do środka, grube, drewniane drzwi zaskrzypiały za nią na zawiasach, klucz obrócił się w zamku. Została sama w niedużej celi. Pod jedną ze ścian miała posłanie ze słomy i kawałka cienkiego materiału, zaś po drugiej stronie pomieszczenia stało samotne, drewniane wiaderko stanowiące ubikację. W środku nie było nikogo więcej, ale miejsce to miało wiele znamion użytkowania - niekiedy były to ślady po darciu ściany paznokciami, jakieś podpisy typu "Siwy tu siedział", a innym razem niedomyta krew albo ślady walki współwięźniów. Z wylotu pod sufitem docierało do niej trochę światła oraz nieco chłodu, z korytarza zaś pogwizdywanie innych skazanych, krzyki szaleńców, bądź odgłosy brutalnego kaca. Teraz był to jej nowy, tymczasowy dom.