Miasteczko Nüln

1
Obrazek

Nuln – miasteczko rządzone przez hrabię Zygmunta Hervesta , uważane przez wszystkich za krainę z bajki, wiecznie podpite i rozbawione, którego nikt we Wschodniej Prowincji nie traktuje poważnie. Zasłynęło z wyrobu najlepszych dań ze śledzi, eksportowanych niemalże na cały Keron. Tak dobrych dzięki zimnym prądom z cieśniny Epoit, dającym doskonałe warunki do rozwoju i wzrostu tymże popularnym na kontynencie rybom. Miasteczko jak i okoliczne, a także te oddalone, rozciągające się na północ i południe od centrum wioski, osłonięte są z zachodu pasmem góry Erial. Samo miasteczko ulokowane jest tuż nad morzem, ale przepływa przezeń kilka drobnych strumyków, jakie napędzają popularne na wschodzie młyny wodne.

Obrazek

W przeciwieństwie do okolicznych wiosek czy pół uprawnych, miasteczko jest dobrze rozbudowane. Chociaż niewielkie, większość budynków postawiono na kamieniu. Płytka pokrywa liczne uliczki, jakie piętrzą się na coraz to wyższych segmentach rosnącej wyżyny, albowiem Nuln rozciąga się od plaży po pagórki. Część wybrzeża została już zabudowana. Napotkać można tu kilka dźwigów portowych czy bramę wodną. Dobudowywane do brukowanej promenady maszyny idealnie wkomponowują się w charakter miasteczka. Większość z łodzi rybackich cumuje jednak na północnym skrzydle Nuln, gdzie szerokie plaże rozciągają się w nieskończoność.

Nuln należy do królestwa Keronu, a dokładniej do jego północno-wschodniej części. Ta kraina otoczona od zachodu górami i od wschodu morzem jest idyllicznym obrazem feudalnego królestwa. Liczne gospodarstwa i pola uprawne, młyny wodne czy wiatraki użytkowane są przez ludzi oraz niziołków. Społeczeństwo Nuln składa się w dużej części z ludzi i niziołków, przedstawiciele innych ras od czasu wojny elfów stanowią niewielki odsetek populacji miejscowości. W ciągu ostatnich lat dało się jednak zauważyć zmniejszenie napięcia międzyrasowego i częściowy zanik uprzedzeń wobec nieludzi, dzięki czemu obszar jest chętniej odwiedzany przez krasnoludy czy elfy. Występujące tu gleby wulkaniczne oraz ciepły mikroklimat sprawiają, że nawet zimy są łagodne i wilgotne, co ma zbawienny wpływ na rolnictwo. W tutejszym ekosystemie dużą rolę odgrywają rośliny uprawne. Wśród nich najczęściej spotykane są zboża, z których powstają w tym zakątku świata chlebki, rogale czy też bułki. Popularnymi roślinami uprawnymi są ponadto drzewa oliwne oraz figowe, te plantacje znajdują się jednak blisko morza na szerokości geograficznej góry Erial, która chroni obszar przed mroźnymi wiatrami ze środka kontynentu. Im bliżej południa, tym więcej owsa, rzepaku czy pszenicy. Mniej popularne zdają się być plantacje słonecznika. Farmerzy hodują konie, kozy i rogaciznę. Popularne są także fermy ptaków. W niemalże każdej okolicznej wiosce znajduje się bażanciarnia. W Nuln naliczyć można ich nawet kilka.

Samo miasteczko pełni rolę nadrzędną w regionie. I chociaż wielu właścicieli zgadza się z tym, bywają takie hermetyczne wioski, które prężnie rozwijają się, jakoby pragnąc samemu uzyskać status naczelnego wodza za górą Erial. Ale największym konkurentem Nuln jest Lucio Lar. Po zniszczeniu Ujścia i Heliar, wszystkie osady nad morzem próbują przejąć rolę poprzedników. W wyścigu niewątpliwie przoduje Lucio Lar na południu oraz Nuln na północy. Bez względu na wyniki przepychanek, oba miasteczka mogą cieszyć się dobrobytem, który zapewnia ciągły obrót z morskiego transportu.


Nuln na mapie
Spoiler:
Ostatnio zmieniony 26 paź 2020, 13:54 przez Callisto, łącznie zmieniany 1 raz.

Miasteczko Nuln

2
Jesień 89 rok Na świecie pojawiają się wzmianki o skrzydlatych gadach, które rzekomo powróciły z niebios na Herbię. Nad Keronem ciąży klątwa nieurodzaju, niosąc śmierć i głód. Przez te same ziemie maszeruje w nieokreślonym kierunku armia nieumarłych, a najświętszy Zakon Sakira wypowiada wojnę magicznemu Nowemu Hollar.

Telion przekroczył nieoficjalną granicę miasteczka o świecie. Nim dotarł do centrum było już południe. Słońce przeciskało się przez szare chmury nad horyzontem, ale nie zdawało to nadto trapić mieszkańców Nuln. Rzucił nostalgicznym spojrzeniem przez ramię, by jeszcze raz spojrzeć za siebie. Na górę Erial, za której szczytem daleko, daleko na zachodzie poznał miłość swojego życia. Był to mały krok dla ciała, ale wielki dla jego duszy.

Obrazek

Miasteczka Nuln, które żyło z rybołówstwa, z hodowli, transportu, badaczy i gości, które żyło z handlu morskiego i zabawy, z tego, co towarzyszy prężnie rozwijającemu się ośrodkowi. Z odpadków i odprysków teorii w miasteczku Nuln rodziły się bowiem praktyka, interes i zysk. Kruczowłosy jechał wolno spękaną od chwastów, zatłoczoną uliczką, mijając warsztaty, pracownie, kramy, sklepy i sklepiki, w których dzięki żegludze wytwarzano i sprzedawano dziesiątki tysięcy wyrobów i wspaniałości, niedostępnych w innych zakątkach świata, których wyprodukowanie było w innych zakątkach świata uważane za niemożliwe lub niecelowe. Mijał gospody, oberże, stragany, budki, lady i przenośne ruszty, od których płynął smakowity zapach wymyślnych, nieznanych w innych zakątkach świata potraw, przyrządzonych na nieznane gdzie indziej sposoby, z dodatkami i przyprawami, których gdzie indziej nie znano i nie używano. To było Nuln, barwne, wesołe, gwarne i pachnące miasteczko cudów, w jakie sprytni i pełni inicjatywy ludzie potrafili zmieniać suchą i bezużyteczną plażę, wyławianą po trochu przez wzrastające porty. Było to też miasteczko rozrywek, wiecznego festynu, stałego święta i nieustającego birbanctwa. Uliczki dniem i nocą rozbrzmiewały muzyką, śpiewem, brzękiem kielichów i stukiem kufli, wiadomo bowiem, że nic nie wzmaga pragnienia tak, jak chęć poznania cumujących gości zza morza. Pomimo iż zarządzenie hrabi zabraniało picia i hulania przed zapadnięciem zmroku, w Nuln pito i hulano całą dobę, na okrągło, wiadomo bowiem, że jeśli coś może wzmóc pragnienie jeszcze silniej niż wola zabawy, to tym czymś jest pełna lub częściowa prohibicja.

Co tak stoisz? Rusz się! — pogoniła chłopaka stara babinka z bukłakiem w ręku. On i jego prowizoryczny powóz zajmowali przeszło połowę wąskiego przejścia w jednej z dziesiątek nulńskich uliczek.

Miasteczko Nuln

3
Minęło kilka miesięcy odkąd wyruszył z rodzinnej ziemi na obczyznę, chociaż wydawało mu się jakby minęło zaledwie kilka dni. Emocje już dawno wygasły, uczucia - w większości - również. Nie mając zupełnie nikogo z kim mógłby porozmawiać, prócz okazjonalnie spotykanych handlarzy i pielgrzymów, odbiorcą swoich przemyśleń uczynił biednego osiołka, którego podarowała mu na odchodnym matka. Zwykłe zwierzę pomimo tego, że nie rozumiało pojedynczego słówka, ani też nie znało żadnego, zapewniało mężczyźnie żałosną namiastkę towarzystwa do czasu, aż oczom bruneta ukazał się cel jego wędrówki.

Nuln różniło się od Irios jak czerń nocy od popołudniowej tęczy. Wśród lokalnej społeczności próżno, było szukać trwogi i zmartwień z powodu nieszczęść, jakie od wielu lat dręczyła mieszkańców zachodniej części Królestwa Keronu. Miasto tętniło życiem i miało się dobrze. Gdzie okiem nie sięgnąć panował dobrobyt i... tolerancja? Ludzie, niziołki, a nawet i sporadycznie spotykane elfy funkcjonowali obok siebie, bez przykrych komentarzy i złorzeczeń. Dla wychowanego wśród hermetycznej społeczności Irios, nie mieściło się to w głowie. Ach, gdyby Esildra nie odeszła. Zmieniłaby zdanie i kto wie, porzuciła pogoń za niejakim Mordredem. Co się stało, to się nie odstanie. Śnieżna elfka podjęła decyzję i nic już nie można na to poradzić.

- Gdzie znajdę pałac lorda tej mieściny - zapytał bez ogródek, ignorując nagonkę niecierpliwiącej się kobieciny

Wiele dni spędzonych w samotności odbiło się na jego stosunku do ludzi. Odzywał się mało i tylko, gdy należało. Szczędził zbędnej paplaniny i podejmowania próżnych tematów, liczyły się konkrety.

Poprawił małą kitkę, utworzoną z dawna nie szczrzonych włosów. Spoglądając znudzonymi oczami na staruszkę, zrobił trochę miejsca na wozie.

- Widzę, że pani śpieszno. Podrzucę kawałek jeśli trzeba. Od dawna w drodze jestem. Wszelka gaduła będzie miłą odmianą - tym razem grzeczniej postąpił.

Sposobność zamienienia kilku słów z miejscową mogła okazać się pomocna, a nóż dowie się czegoś ciekawego na temat Nuln. Ponadto przydałby mu się przewodnik. Mnogość krętych uliczek dla kogoś nieobeznanego z tutjeszą architekturą nie wróżyła zbyt szybkiego dotarcia na miejsce.

Miasteczko Nüln

4
Kąciki ust wzniosły się lekko do góry, gdy kruczowłosy młodzieniec zaproponował zgorączkowanej kobiecie przejażdżkę. Ochoczo zasiadła na powozie podciągając wyżej spódnicę. Obrzęknięte podudzia od razu rzuciły się w oczy. Była otyła, zaniedbana i niewątpliwie zmęczona podróżą. Kiedy dołożyła cztery litery do cherlawego wózka, osiołek aż zarżał, niosąc hałas po okolicy. Przebierał kopytami to szybciej to wolniej, mocniej i słabiej, aż w końcu koło drgnęło z lekka. Machina ruszyła. Od teraz zdawało się, że problem leżeć będzie w zatrzymaniu konstrukcji niżeli jej ciągnięciu. Ciało raz wprowadzone w ruch...

Na dół i w lewo. W dół, dół i znowu lewo, a potem obok rozłupanej fontanny do lazaretu. Córka rodzi, babką zostanę — tłumaczyła, radośnie machając sinymi łydkami, do których powoli wracała krew.

No widać, że nietutejszy. Przejezdniak. Bladyś taki i wymoczek. — prychnęła mierząc mężczyznę od stóp po czoło. Osioł przebierał nóżkami wartko, jakoby napędzany ciężarem pasażerki; i po prawdzie tak było, bom zjeżdżali z góry.

Dużo was ostatnio tutaj, ale nie z kontynentu. Z portu zalewacie mieścinę. Skądś przybył? Może ty z tych uciekinierów przed zarazą? Słyszałam, że potężna czarownica z Nowego Hollar przeklęła króla Aidana, bo zakon zamordował jej rodzinę. No ale — machnęła ręką bezwiednie — żeby to jedyna katastrofa była. Heliar zalało szkło. Siostrę tam miałam, głupia jak but, a ja jej mówiłam: po czorta za tym chłopem jedziesz. Jakby tutaj fajnych gachów nie było. No i co? No jajco, bo wyjechała z nim i ślad po niej zaginął. Ale nie opłakuję jej. Jak jest głupia to ma głupio, i mnie suka okradła przed wyjazdem. Bo w ogóle to ja mam ośmioro rodzeństwa. I brat mój, co w stolicy robił interesy mówił o tej zarazie właśnie, panie. Żeby tego było mało — ochoczo klapnęła dłońmi w policzki — zmarli z grobów wyszli. Mogiły rozebrane. Wszyscy myśleli, że kolejny Dzień Umarłych to będzie. I dupa blada. Ha! Brachol nawijał, bo był przy tym, jechał do domu do nas do Nuln. I patrzy, a tysiące truposzy idzie na wschód. I nic! Normalnie nic. Szli, szli i zniknęli. Tyle z końca świata. Wierzę mu, bo to szczery chłopczyna. Też każdy wie, że u was na kontynencie źle się dzieje. Racja to? Bo u nas spokój. Znaczy dzieje się, ostatnio nawet goblina żem widziała w porcie. Handel kwitnie. Osioł, w lewo! — ryknęła na zwierzę, które w pierwszej sekundzie wzdrygnęło przerażone.

A po co ci hrabia? Zajęty człowiek. Nie dostaniesz się do niego. On teraz wyżej sra niż nogi ma. Jak Heliar padło to do nas wszyscy przypływają. Skarbiec pęka w szwach. Do Zygmunta to pół roku się czeka na audiencję. Stary cham. — po wszystkim zwilżyła gardło wodą z bukłaka, kolejno spluwając nadmiarem pod koła wózka.

Miasteczko Nüln

5
Babsko nie przestawało pleść głupot o swoim rodzeństwu i wydarzeniach, które średnio interesowały i dotyczyły młodzieńca. Zachodnia prowincja była już tylko wspomnieniem, a wieść o jakiejś wiedźmie i jej zatarczkach z zakonem na nic mu się przydała. Nie dał jednak po sobie poznać znudzenia, a krótkimi i mało znaczącymi przytaknięciami dobrze udawał, że sprawy ważne dla staruchy mają dla niego jakieś znaczenie.

- Ja? Pochodzę z Zachodniej Prowincji, Irios konkretnie, ale nie przybywam tu jako imigrant, ale…
- szukał odpowiedniego wyjaśnienia, bo też nie miał zamiaru przyznawać się do faktycznego powodu podróży. – Powiedzmy, że szukam miejsca do osiedlenia się na swoim – podał pierwsze lepsze wyjaśnienie jakie przyszło mu do głowy.

Pośród natłoku bzdurnych informacji, wychwycił coś, co rzeczywiście go zainteresowało. Tęgie babsko wspomniało, że lokalny hrabia to cham. I nawet jeśli powiedziała to nie do końca zdając sobie sprawę ze znaczenia wypowiadanych słów i mimochodem, obraźliwe określenie mogło świadczyć o stosunku poddanych do lokalnego władcy. Niezbyt dobrze to wróżyło, ale przynajmniej czegoś się dowiedział, poznając imię rzekomego wujaszka. Zygmunt, dobrze znać jego imię. To lepsze niż mówić per Pan do własnego krewnego. Jeszcze by się za to obraził.

Z braku laku począł oglądać miejscową architekturę. Miasto przeżywało swoją Złotą Erę. Gdzie nie spojrzeć, można było to dostrzec. Ale kosztem powstających jak grzyby po deszczu nowych osiedli, podupadały starsze części miasta. Omszałe drogi, spękane fontanny, wyglądało jakby kogoś przestał interesować los tej części Nuln. I nawet domyślał się kto. Jeśli kiedykolwiek zdobędzie znaczącą pozycję, z pewnością zwróci na to uwagę.

- Hrabia jest, aż tak zajęty, że nie ma czasu na wysłuchanie swoich poddanych? – zapytał jakby od niechcenia. – Myślę, że odpowiedni powód przekona go do poświęcenia krótkiej chwili – mówił rzekomo zainteresowany tematem. – To gdzie panią wyrzucić, i którędy do pałacu? – towarzystwo grubej kobiety już zdążyło mu się sprzykrzyć, to więc niecierpliwił się strasznie i dopytywał o najważniejsze.

Miasteczko Nüln

6
Patrzyła na niego spode łba. Impertynencki ton, zbytnia pewność siebie, to i coś więcej, coś czego teraz być może nie rozumiał, zwracało babę przeciwko niemu.

Ty chyba jakiś popaprany jesteś, chłopie. Jak ci ktoś mówi, że nie dopuszcza do siebie, to nie dopuszcza. — wzruszyła ramionami zgorszona postawą młodszego od niej, acz nie tak młodego mężczyzny. Pierwsze zmarszczki zarysowały się na czole, niczym faliste morze przyozdabiając dotąd gładką nawierzchnię. Szaroniebieskie przenikliwe spojrzenie zaś przyozdabiały nieliczne pajączki z kącikach oka. Każdy uśmiech niósł ze sobą uwydatnienie długiego krateru między wargą a nosem. Jednym słowem starość.

Bez przepustki nikt cię nie dopuści do hrabiego i zapamiętaj to! — podkreśliła pewnym ruchem palca. — Otoczył się pałacową strażą jak gówno muchami. A ci, debile, nikogo do Zygmutna nie dopuszczają. Chuj jeden wie, dlaczego. Ale... — baba podskoczyła na wózku. Wjechali na wyboistą dróżkę, a z niej placyk. Ujrzał wtem rozłupaną w połowię fontannę z białego piaskowca. Nad nią wielki lazaret liczący dwa piętra i długi na kilkaset stóp.

Dzięki, panie, za podwózkę. — zeskoczyła i w te pędy pognała na obrzękniętych kulasach w mury szpitala.

Potencjalnie prosty plan dostania się na dwór wuja zaczął stawać się zgoła pokręcony. Bo który strażnik uwierzy chłopakowi na słowo, że to bratanek włodarza i wpuści go do wnętrza pałacu? Nikt o nim nie wiedział i nikt o nim nie słyszał. Jeśli Telion doprawdy uważał, że dostanie się na salony bez większego problemu, to musiał być bardzo, ale to bardzo naiwny...


Zechce pan wesprzeć zakon Kariili? — z zadumy wyrwał go melodyjny i lekki jak liść na wietrze głosik. Odruchowo zwrócił twarz w kierunku, z którego nadeszło pytanie. Jego oczom ukazała się piękna dziewczyna w morskiej akwareli o równie głębokich jak ocean oczach i długich kasztanowych włosach połyskujących złotem. Rozpuszczone z lekka falowały na morskim wietrze, podkreślając wolność i niezależność kobiety. Uroku dodawały jej gęste rzęsy i rumiane policzki. Telion spostrzegł, że pani miała bardzo atrakcyjny lecz nieduży biust. Chociaż toga zapięta była dość wysoko i zdawała się być luźnym krojem, delikatnie podkreślała zgrabną sylwetkę nadmorskiej piękności.

Obrazek

Pan wybaczy. Wyrwałam pana z głębokiej zadumy — przyjrzała mu się bliżej. — Widzę, jak blask w oku niknie bezpowrotnie. Wybacz mi, sir. Jestem Andrastina z zakonu czcigodnej Kariili - patronki macierzyństwa i plonów, opiekunki głodujących, pani obfitości. Zbieram datki na rozbudowę tego lazaretu.
Spoiler:

Miasteczko Nüln

7
Nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Zamiast otrzymać konkretną wskazówkę, dostał ciąg niegrzecznych określeń i mało przydatnych informacji. Jedyną cenną rzeczą była nowinka o wzmocnionej straży pałacowej. Najwyraźniej pilnie szczerzono, aby nikt niepowołany się nie dostał do wnętrza i nie odkrył powodu izolacji hrabiego. Oby tylko władca owych włości zdążył poinformować swoją służbę, że spodziewa się gościa z Zachodniej Prowincji, zanim zupełnie zaniemógł. Ostatnie czego było potrzeba po tak długiej i męczącej podróży, to użeranie się z odźwiernymi samego zapraszającego i dowodzenia swojej tożsamości.

- Nie ma sprawy - rzekł na pożegnanie babince.

Pozostał na przysłowiowym lodzie. Co prawda mógł w ostateczności błądzić po krętych uliczkach Nuln z nadzieją, że kiedyś trafi pod właściwy adres, ale średnio ten pomysł mu się spodobał. Próbował więc rozkminić plan miasta i położenie dzielnicy, w której owy dwór mógł się znajdować. Z prostych domniemań musiało być to gdzieś z dala od centrum i hałaśliwego portu. Może na lekkim wzniesieniu, wręcz pokrytym majętnymi posiadłościami, wśród których figurowała ta jedna?

Wyprężywszy się, chciał dostrzec gdzieś na horyzoncie odpowiadający punkt, ale będąc otoczonym zewsząd zabudowaniami, próżny jego wysiłek.

Wtem z rozmyślań wyrwał go delikatny głosik. Spojrzał więc w kierunku źródła, prędko natrafiając na czyjąś czuprynę.

- Kapłanka, tak...? - w pierwszej chwili zmierzył z obojętnością dziewczynę, by w następnej nieco się ożywić.

Jej postura i świadomość pełnionej funkcji, narzuciły mu fałszywy obraz innej kobiety, również kapłanki, ale zgoła odmiennego bóstwa. Początkowe uniesienie opadło. Westchnąwszy z niemałym rozczarowaniem, włożył ręce do kieszonek spodni. A niech to. Wielomiesięczna tułaczka wyssała z niego niemal wszystkie zaskórniaki. Z tego powodu nie pozostało mu nic innego jak tylko pokręcić głową w odmownym geście. Jednak, zamiast odprawić dziewczę z niczym, spakował kilka najpotrzebniejszych rzeczy, jakie posiadał i zeskakując z siedziska, włożył w jej delikatne ręce lejce.

- Nie mam zbyt wiele, ale przyjmij to. Służył mi wiernie. Już go nie potrzebuję, a tutejszym felczerą z pewnością się przyda do szybszego poruszania po mieście lub przynajmniej jako obiekt na sprzedaż - Oddając w posiadanie jedyną cenną rzecz, jaka mu pozostała, tym samym ogołocił samego siebie ze wszystkiego. Cóż mu było po osiołku, jak nie miał gdzie go przechować i za co nakarmić, a komuś z pewnością mógł się przysłużyć.

- Proszę Cię tylko o jedno - stanowczym, ale i też pokornym głosem zwrócił się z prośbą. - Wskaż mi drogę do pałacu Zygmunta. Pilnie mi tam dotrzeć. I...i... - nie mógł z siebie tego wydusić - Polecaj w swoich modlitwach moją partnerkę. Los nas rozdzielił, a przed kilkoma miesiącami miała urodzić - kończył cichuteńko.

Miasteczko Nüln

8
Tu na otwartym terenie pod lazaretem, na kostce porośniętej mchem, z której sterczą kłosy wysokiej trawy cytrynowej, panowało zamieszanie, zupełnie jak w centrum Irios. Drzwiczki do szpitala trzaskały co rusz. Ktoś wprowadzał chorych, rannych, a wyprowadzano ozdrowieńców. Telion poklepał chrapiącego osiołka po szyi, patrząc na spokojnie przejeżdżającą w wozie grupkę leśnych elfów. Przed chwilą, gdy Andrastina powiedziała wreszcie, czego od niego chce, przekazał wodzę wierzchowca w jej ręce. Teraz miał znów przed sobą wdzięczną i niewątpliwie zauroczoną jego osobą piękną kobietę.

Dziękuję ci panie za twą szczodrość — przejęła wodzę, dalej obejmując swymi drobnymi paliczkami tęgie łapska amanta o iście przeszywającym spojrzeniu. Padła przed nim na kolana i poczęła całować ręce. Jej usta były delikatne, miękkie jak skórka soczystej czereśni. Rozmywały się po wierzchniej stronie dłoni, jakoby ją masując. Poczuł lekkie mrowienie będące dziwnie kojącym odczuciem. Tętno przyspieszyło.

Teraz zaś miał ją znowu przed sobą. Powstała w pełni okazałości, otrzepując dolne partie turkusowej togi. Wiatr zawiał od tyłu, rozgarniając włosy, a wtem ich zapach zderzył się z wielki nozdrzami Teliona. Pachniała świeżością, nutą mięty i róży skroplonych jakoby poranną rosą.

Mogłabym wskazać drogę — podniosła tembr o ton, ale bardzo lekko, niezauważalnie niemal. — Lecz zamek hrabiego jest pilnie strzeżony. Nikt bez pozycji nie może przekroczyć choćby zewnętrznego pierścienia. Gdybyś zechciał mi potowarzyszyć może wielebna matka byłaby w stanie zdziałać więcej w twej sprawie, o szczodry. — jeszcze raz objęła go za ręce, podciągając je na wysokość jędrnych jak świeżo zerwane cytrusy piersi. Przyłożyła je gdzieś w okolicy linii międzysutkowej. Westchnęła głośno, czuł bicie jej serca. Była bardzo wdzięczna - tego był pewien. A być może zauroczona osobą podróżnika.

Miasteczko Nüln

9
Po raz drugi w przeciągu krótkiej chwili mężczyzna wpadł w niemałe osłupienie. Kapłanka płaszczyła się przed nim, jakby ten swoją decyzją o oddaniu osiołka właśnie uratował jej życie. Czuł na sobie nieprzyjemne spojrzenia migrujących to tu, to tam pensjonariuszy i przypadkowych gapiów. Żadną miarą nie chciał, aby za ten skromny podarek ktokolwiek, w jakikolwiek sposób, uniżał się przed nim. Po prostu powierzył zbyteczny przedmiot potrzebującemu, nic wielkiego.

- Nie musisz się korzyć, ani nawet nazywać nie wiadomo jakimi tytułami. Telion, mam na imię - przedstawił się swoim zwięzłym stylem. - Nie pragnę chwały, ani nic w zamian, ino to, co powiedziałem - Wysunął delikatnie dłoń z między piersi dziewczęcia i objął ją drugą, jakby chcąc podzielić się częścią ciepła i uczucia bijącego serduszka.

Szczerość i wdzięczność rudowłosej była godna podziwu. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie spotkał nikogo o podobnych manierach. Istmie godne pochwały. Miły wygląd oraz nienaganne zachowanie nie sprawiły jednak, że nowoprzybyły podróżnik uległ bez wahania propozycji. Rozum podpowiadał mu, aby zachować ostrożność. Wszakże wiadomo nie od dziś, że niezaznajomieni z lokalną kulturą i obyczajami osobnicy łatwo padali ofiarą najpospolitszych rodzajów przestępstw i wyłudzeń, a on właśnie do takiej grupy się zaliczał.

- Hrabia sam po mnie posłał, ale jeśli jest tak, jak mówisz, skorzystam z twojej pomocy - I znów wzmianka o silnej ochronie Zygmunta. Brodacz począł się z lekka irytować, chociaż z zewnątrz nie dał tego po sobie poznać. Jaki sens miała mieć jego wizyta, skoro żaden ze stróżujących przy bramie pachołków nawet nie wiedział o jego przybyciu. Ach, gdyby tamtej nocy spytał o to matkę, pewnie odpowiedź by się znalazła. Lecz mleko zostało rozlane i nic nie mógł na to poradzić. Musiał zdać się na dobrą wolę innych ludzi.

- Prowadź więc - rzekł nie do końca zadowolony ze swojej decyzji - Oby te wielebne znały sposób na rozwiązanie mojego problemu - dodał, robiąc miejsce młódce, przed tym upewniając się, czy kozik Finna spoczywa bezpiecznie za pasem i jego ułożenie umożliwia szybkie wyjęcie, ot, tak, w razie gdyby sprawy przybrały niekorzystny obrót.

Miasteczko Nüln

10
Kapłanka spoglądała na mężczyznę spod gęstwiny z lekka rdzawych rzęs. Był dla niej szorstki, wręcz opryskliwy. Tembr głosu zdradzał zniecierpliwienie, a forma wypowiedzi bezceremonialnie wskazywała, że zgorączkowany. Zdeterminowany na spotkanie z hrabią, bo jak sam wspomniał; Zygmunt posłał po niego.

A w jakim celu hrabia miałby posyłać po ciebie, panie? — spytała z ciekawości, nie złośliwości. — Wszystkich swych konfratrów z morza ściąga. Chyba że mnie pamięć myli, miły, lecz nie widziałam tu żadnego ważnego jegomościa z kontynentu — patrzyła po nim w górę i w dół, był z zachodu, tego była pewna. — Dawno żeśmy zapomnieli o królestwie, bo ono zapomniało o reszcie świata. Samo pożera się niczym zaraza. My, kapłani Kariili z Meriandos postanowiliśmy wesprzeć słowem oraz czynem to zapomniane miasteczko. Chociaż handel tu rozkwita, a wicher pcha żaglowce do nas stale, jak wszędzie, korzysta z tego głównie władza. Nie myśl, że jestem sceptykiem, panie — odwróciła ku niemu głowę w trakcie przemarszu z osiołkiem. — Doceniam, że w Nuln ludziom żyje się dobrze, ale mogłoby żyć się jeszcze lepiej, gdyby nie skupiona na chomikowaniu polityka Hervesta.


Podróż przebiegała spokojnie, i kto wie, może do końca byłaby spokojna, gdyby nie impertynencki ton przejezdnego.

Wielebna matka Teresa z Meriandos ma różne kontakty — skonstatowała powątpiewanie w możliwości wielebnej matki Teresy. Tembr głosu nieco uniósł się, lecz wciąż była miła, a od każdego słowa, każdego gestu biło ciepłem.

Wierzę, że trafiłeś we właściwe miejsce we właściwym czasie.

Obrazek

Stanęli przed rozklekotanymi wrotami z tyłu lazaretu, gdzie urzędowała wspomniana przewodniczka kultu religijnego Kariili. Andrastina poprawiła suknię, a wtem przylegający do niej kurz wzniósł się w powietrze. Była niewątpliwie przejęta wizytacją u matki Teresy. Szybko przewiązała wodze osła przez okoliczny stojak na pochodnię. Zwierzę zarżało trzykroć. Nie chciało zostawać same, mimo to kobieta nie reagowała, była zbyt pochłonięta wizytacją. A jednak nie zapukała do drzwi. Biernie przyglądała się napotkanemu mężczyźnie.

Miasteczko Nüln

11
Mężczyzna nie wiedział, czy dobrze zrobiłby, podając powód wizytacji. Wprawdzie sama matka, wysyłając go ku nieznanemu, utrzymywała wszystko w największej tajemnicy i to przed najbliższymi. Czy więc rozsądnym byłoby wyjawić sekret pierwszej lepszej kapłance, pomimo tego, że wydawała się przyjaźnie nastawiona? Z pewnością nie.

- Wybacz, o pani - skoro ona postanowiła utrzymywać rozmowę w formalnym tonie, Telion nie zamierzał się z tym kłócić. - Sam nie do końca wiem co, czcigodny hrabia ode mnie oczekuje, ale nakazano mi zachować milczenie co do tej sprawy w najmniejszym szczególe - wytłumaczył najkrócej jak się dało.

Dalej nie odezwał się ni słowem, aż nie dotarli pod zmarniałe drzwi. Widząc, że kapłanka poprawia swój ubiór i daje nieme sygnały, że spotkanie z wielebną będzie dla niej nie lada wyzwaniem, brunet mimowolnie począł układać włosy w bardziej zgrabne uczesanie, wciągnął koszulę w spodnie, na końcu gładząc parokroć brodę i uciszając rżącego osła.

- Możemy? - zapytał z grzeczności i cierpliwie poczekał na odpowiedź, chociaż czas go naglił.

Miasteczko Nüln

12
Kobieta niepewnie wysunęła dłoń przed siebie, sięgnęła z wahaniem, jakby to nie była klamka, lecz śpiąca żmija. Powoli pchała do przodu stertę zbitych w leciwą blachę desek, a promienie słoneczne przedarły się szybko do wnętrza, z którego buchnęło dziwnym odorem. Zapach ten przypominał mieszaninę zmoczonej pościeli z nutką potu. Gdy Telion wkroczył do środka, chciwie wciągnął w nozdrza przejmującą mieszankę zapachów jodyny, amoniaku, alkoholu, eteru i eliksirów magicznych. Ona zdominowała nieprzyjemny smród chorych. Chciał nasycić się tą wonią teraz, gdy była jeszcze zdrowa, czysta, dziewiczo nie skażona i klinicznie sterylna. Wiedział, że długo taką nie pozostanie. I nie mylił się, bo z każdym kolejnym krokiem, gdy mijali coraz to kolejne łoża polowe, wracał pierwotny odór pościeli.

Pacjenci stękali, a wokół nich biegały młode i piękne kapłanki. Co rusz poprawiając poduchę, podając wodę bądź prowadząc do wychodka i z powrotem. Andrastina zdawała się jednak ignorować pozostałych. Wymijała przeszkody jedna po drugiej, zgrabnie wijąc biodrami to w lewo to w prawo. Przeszli przez cały hol, kierując się ku małym dębowym drzwiczkom na uboczu. Nieopodal nich biegł korytarz do zasłoniętej kotarą sali, która ów czas była odsłonięta. Spojrzał z oddali na stół operacyjny, dziewiczo biały, i na instrumentarium, na dziesiątki narzędzi budzących respekt i ufność chłodnym i groźnym dostojeństwem zimnej stali, niepokalaną czystością metalicznego połysku, porządkiem i estetyką ułożenia. Przy instrumentarium krzątał się jego personel - trzy kobiety. Tfu, poprawił się w myśli Telion. Jedna kobieta i dwie dziewczyny. Tfu. Jedna starsza, choć piękna i młodo wyglądająca baba. I dwoje dzieci. Andrastina zatrzymała się na chwilę, wtem starsza pani opuściła salę operacyjną. O krok za nią szła jedna z dwóch młodych dziewczyn. Z pożółkłą kartką papieru na drewnianej podstawce i gęsim piórem w ręku notowała słowa znawczyni: czary anestezyjne, dezynfekujące i tamujące krwawienie. Kobieta przestała mówić. Andrastina pochyliła się w geście powitalnym nisko - pani odpowiedziała ruchem głowy.

Dokończymy później, Casandro — rzuciła przez ramię wymownym spojrzeniem dziewczynce z gęsim piórem. Z dłońmi złożonymi jak do modlitwy minęła Teliona oraz jego towarzyszkę, która od razu dotrzymała kroku kobiecie. I tak udali się do izby za dębowymi drzwiami.

Wrota trzasnęły o zawiasy nieco zbyt głośno.

Oto umiłowana matka Teresa Gisela Pamela z Meriandos — wskazała dłonią na stojącą za szerokim biurkiem kobietę w bieli.

Chyba tylko ty mnie tak tytułujesz, Andrastino — uśmiechnęła się szeroko uwydatniając pełne kości policzkowe. Kobieta o urodzie niezgrzebnej jak złote płótno, o dużych, mocnych wieśniaczych dłoniach, które okrywała lniana siateczka spod kremowej togi. Te ręce to były pewne ręce, ręce godne zaufania. Dziewczyny ze świątyń rzadko zawodzą, w momentach rozpaczy nie pękają, lecz szukają oparcia w religii, w tej ich mistycznej wierze. Ona dodaje im siły. Toga zaś opływała kapłankę od czubku głowy kapturem, po kostki suknią. Wszystko jednolite i sterylnie czyste włącznie z metalowym pasem podtrzymującym brzuch. Spod kapuzy zabielone włosy opływały napiętą twarz o grubych i mocno zaznaczonych brwiach. Te idealnie współgrały z dużym acz prostym nosem nad śliwkowymi ustami bez przesadnego zarysu. Tylko oczy miała jakieś dziwne, bo miodowe, wręcz złote jak osnuty blaskiem słońca owies podczas żniw.

Kim jest twój przyjaciel, Andrastino?

Młoda kapłanka nie ozwała się ani słowem. Rzuciła mężczyźnie spojrzenie takie, jakby zaraz miał spłonąć. Tfu, mówić!

Matka Teresa Gisela Pamela z Meriandos, przewodząca zakonowi Kariili w Nuln. Wcześniej kapłanka Osureli w Meriandos.
Spoiler:

Miasteczko Nüln

13
Zastany za bramą widok, a co gorsza fetor, w pierwszej chwili odepchnął mężczyznę na tyle, żeby przystopował na moment kroku, jakby chcąc stopniowo przyzwyczajać nozdrza do nieprzyjemnie ostrego zapachu medykamentów i ludzkich wydzielin. Dopiero po tym odważył się postawić kolejne kroki, wgłąb centrum leczniczego.

Widok wijących się na białej pościeli niczym dżdżownice pacjentów, nie wywołał żadnej reakcji, ni krzty współczucia. Przechodził obok kolejnych łóżek niczym niewzruszony, uważając, by czasem nie wejść w drogę, którejś z zarobionych kapłanek sprawujących opiekę nad chorymi.

- Wygląda mi to na epidemię, albo masowe ofiary celowego zatrucia źródła wody- palnął na głos to, co myślał.

I właśnie miał dodać coś jeszcze, gdy płomiennowłosa przewodniczka zatrzymała się nagle i oddała pokłon dużo starszej, aczkolwiek zadbanej kobiecie, której tylko twarz i dłonie wystawały spod szczelnie zarzuconego na siebie odzienia.

Matka Teresa, jak ją nazwała Andrastina, z pozoru wiekowa trzymała nie najgorzej. Najwyraźniej surowe życie zakonne odbiło się na niej wcale nie źle. Zresztą, wszystkie tutejsze kapłanki nosiły w sobie wdzięk i urodę godne szlachcianek. Aż trudno było uwierzyć, że lokalni kawalerowie nie walili drzwiami i oknami, by którąś posiąść. Być może, że ludy Wschodu posiadali znacznie bardziej rozwiniętą kulturę osobistą, niż ci z okolic Irios.

Skupiając uwagę na przełożonej, Telion zawiesił spojrzenie na jej żółtawych oczach. Wszakże, jeszcze nigdy w życiu nie spotkał nikogo o podobnym kolorze tęczówek, jak tylko u licznie spotykanych kotów. Nieodparta chęć poznania tejże tajemnicy namawiała jego wargi do bezpośredniego pytania o ten stan rzeczy, ale pierzchnąca obok niego dziewczynka w porę oderwała go od popełnienia kardynalnego błędu odezwania się nieproszonym.

Samo zaś dziewczę obudziło w nim małe oburzenie. Wiadome, że młodych ludzi przyucza się do zawodu pod okiem mistrzów, by kiedyś i one mogły przejąć fach, ale wykorzystywanie, aż tak młodych i to przy sprawunkach, gdzie widok krwi, wnętrzności, bólu i agonii wpisane było wręcz wpisane w zajęcia, nie mieściło mu się w głowie. Biedactwa, zapewne odbije się to na ich psychice w późniejszym okresie życia.

- Pani, Telion, moja godność. Przybywam z Irios - raczył wypowiedzieć kilka słów, widząc, że ruda piorunuje go wzrokiem. - Twoja wierna poddana przywiodła mnie do ciebie, by zaradzić mojej sprawie - mówił powoli i wyraźnie, chcąc w ten sposób wyartykułować każde z wypowiadanym przez się słów. - Pan tych ziem mnie wezwał, lecz nie doręczono mi glejtu upoważniającego do przekroczenia bram posiadłości. Ponoć u ciebie, o dobra, mam szukać rady - wyjaśnił krótko, dodając gdzieniegdzie, bardziej z przymusu zachowania etykiety, niż wychowania, określenia podkreślające tytuły Giseli, by uniknąć sytuacji, gdzie wielebna mogłaby poczuć się urażona impertynencką postawią przybysza..

Miasteczko Nüln

14
Wielebna matka Teresa Gisela Pamela przyjrzała się mężczyźnie bardzo wnikliwie, zupełnie jakby widziała w nim więcej niż pozostali. Jakby odkryła zagadkę, której nie odkrył dotąd nikt. Zmarszczyła czoło, a kąciki ust powędrowały z lekka ku górze. To dodało jej aurze nieopisanej enigmatyczności. Wartko przeszła do rozmówców, ominąwszy wielkie biurko z jasnego drzewa. Stojąc na przeciw złożyła ponownie ręce jak do modlitwy i z monumentalnej niemal postawy rzekła bardzo wyraźnie, a głos był jej lekki i melodyjny:

Zakon Kariili pomaga głodującym i chorym — skonstatowała słowa kruczowłosego chłopka wielebna. Czegoż spodziewać się po oddanych swej sprawie kapłankach. Jednak w jakimś celu Andrastina przyprowadziła go tutaj. Cała ta farsa zdawała się być pozbawiona choćby kropli sensu. Mimo to, matka Teresa wciąż infiltrowała mężczyznę wzrokiem. Czuł jak jej złote spojrzenie przeszywa go na wskroś. I on też ją widział. Dobrze, bo z bliska. Nie wiedział, ile wiosen przeżyła, ale z pewnością z niejednego pieca jadła chleb. Była stara, to też o wiele młodsze zazdrościły jej urody. Nieprzesadnie nazywano ją także piękną Teresą. W pewnym sensie nie starzała się bądź starzała się zbyt ociągale jak na człowieka. A to podsuwało dwie myśli. Była czarodziejką, jakie słynęły z rytuałów odmładzających oraz kuracji alchemicznych hamujących proces starzenia lub, co ciekawsze, w jej żyłach płynęła w mniejszym bądź większym stopniu elfia krew. Myśl o elfim pochodzeniu kapłanki Kariili bez udziału woli wywlekła wspomnienia o Esildrze. Brzemiennej miłości - porzuconej miłości. Gdzie teraz była? Czy syna jego powiła?

Każda pomoc to pomoc i sądzę, że tobie również jesteśmy w stanie takową zaoferować — wyrwała go raptownie z wiru wspomnień, gdy ochoczo żeglował rozklekotaną łódeczką w oko cyklonu. Jej słowa były niczym górski potok na spierzchnięte usta.

Hrabia wzywał po medykamenty. Przygotowałam je, są w laboratorium. Mógłbyś mu je dostarczyć.

Umiłowana! Brakuje nam ziół dla chorych. Dyzenteria dotyka coraz więcej ludzi, musimy roztropnie...

I na zamku ktoś zapadł na Czerwonkę — urwała wypowiedź Andrastiny wielebna. — Tam też potrzebują pomocy. Nie nam wybierać, kto na nią bardziej zasługuje.

Tak, matko — potaknęła pokornie młoda kapłanka.

Być może dzisiejsza pomoc zaowocuje rewanżem w przyszłości — uśmiechnęła się szeroko odkrywając zęby. Telion wiedział, że szczerzy się do niego. Robiła to celowo lub nie, ale w głębi serca mężczyzny zasiano ziarno - dług wdzięczności - które nie da o sobie zapomnieć.

Po wszystkim skinęła chybko głową na znak zakończenia audiencji. Andrastina objęła ramię mężczyzny i wyprowadziła go na zewnątrz. Zdawała się być dość rozgorączkowana, tak jakby spotkanie nie przebiegło po jej myśli, a wielebna matka Teresa Gisela Pamela zagrała kartą, o którą jej nie podejrzewała.

Szybko — ponaglała Andrastina, skacząc między łóżkami niczym goniona przez lamparta antylopa.

Laboratorium niewiele różniło się od tego, które prowadził alchemik w Irios nim zakonnicy po incydencie z demonami nie poczęli oskarżać wszystkich zielarzy, magików oraz alchemików o czarną magię. Też było jasno oświetlone, czyste, z długimi stołami o blaszanych blatach, blatach pełnych szkła, pełnych słojów, retort, kolb, probówek, rurek, soczewek, syczących i bulgoczących alembików i innych przedziwnych przyrządów. Tutaj też, jak tam, w Irios, ostro śmierdziało eterem, spirytusem, formaliną i czymś jeszcze, czymś, co sprawiało, że czuło się strach. Nawet tu, w przyjaznej świątyni, u boku przyjaznych kapłanek, Telion czuł w laboratorium strach.

Do słoików na półce doczepiono na końskim włosiu karteczki. Mieli tu syrop na bóle miesięczne, okłady na jątrzące się rany, napary na duszność, a nawet maść na łysienie. Widział także krem na odciski, nalewkę na gorączkę czy dziwną kostkę przypominającą mydło na "swędzenie skóry" i wiele, wiele więcej.

Andrastina zgięła się w pół, nurkując między skrzyniami, z których dochodził go odgłos brzękającego szkła.
Spoiler:

Miasteczko Nüln

15
Najwyższa kapłanka świdrowała miodowymi oczkami mężczyznę niczym kot mający za chwilę rzucić się na nieświadomą zagrożenia myszkę. Zrobiła nawet kilka kroków w jego stronę, ale na tym się skończyło. Nie było żadnego miauknięcia czy pacnięcia pazurami. Stała tak wpatrzona w niego, jakby jakimś sposobem mogła wyczytać z jego twarzy najskrytsze myśli. Ten z kolei poczuł dyskomfort z zaistniałej sytuacji i będąc na granicy wytrzymałości zamierzał właśnie zwrócić jej uwagę, gdy wielebna wreszcie zaprzestała go wzrokowo terroryzować i przeszła do konkretów.

- Dziękuję. Nie zapomnę Ci tego - rzekł krótko, nieco zaskoczony ochoczą pomocą, jaką mu zechciała udzielić. - Ale czy hrabia czasem nie cierpi na tw... - ugryzł jęzor, nim zdążył powiedzieć za dużo. - Tak, na czerwonkę. Racja - poprawił się prędko.

W pierwszej chwili miał zamiar sprostować Giselę. Dobrze pamiętał, jak matka mu mówiła, na co choruje wuj. I z całą pewnością nie była to czerwonka. Jednak po chwili zdał sobie sprawę, że Teresa mogła przecież zostać wtajemniczona. Wszakże, jakiś lekarz musiał wiedzieć o dolegliwości władcy, żeby móc przepisać właściwe leki, logiczne.

- Pozwolisz, że odejdę - ukłoniwszy się lekko w końcu dał zatroskanej Andrastinie za wygraną i zezwolił, by ta go poniosła do laboratorium, gdzie sporządzano medykamenty.

Układ pokoiku przywiódł Telionowi na myśl wspomnienia z rodzinnego miasta. Tam też zagościł do podobnego miejsca, na moment przed opuszczeniem tamtych stron na dobre. Szklane menzurki, kolby, pipety i inne alchemiczne bzdety, słoiczki z tajemniczymi specyfikami i paleniska z gulgoczącymi wywarami o nieznanym przeznaczeniu. Westchnął z tego powodu i wodził niezgrabnie wzrokiem po ścianach, aż natrafił wreszcie na półeczkę z opisanymi naczyniami.

- Nie byłaś zachwycona decyzją przełożonej. Czy macie problem z dostawami półproduktów? - zbliżając się do wypatrzonej komódki, zagaił od niechcenia do dziewczyny.

Przeczesując wzrokiem po karteczkach, na których opisano właściwości remedium, natrafił na dwie pozycję, maść na odciski oraz mydlaną kosteczkę. Bez większego zawahania się, wziął je do rąk i z ciekawości zbadał ich zapach.

- Mógłbym i tego ze sobą trochę zabrać? Chyba byłyby mi pomocą - wyciągnąwszy lekko ręce przed siebie rozchylił je chcąc w ten sposób lepiej ukazać, o co mu chodzi, a odwróciwszy się w stronę rudej, o mało nie upuścił dzierżonych przedmiotów.

Zamiast pełnej postury kapłanki, zobaczył jej znacznie uwypukloną część. Skupiwszy na moment uwagę na tym fenomenie, kąciki ust mimowolnie powędrowały mu ku górze. Najwyraźniej wiele miesięcy samotnej podróży zachwiało jego odpornością na takie sceny i zdegradowało jego dojrzałość do poziomu nastoletniego.

- Niczym u młodej i dorodnej klaczy... - skomentował cicho w istmie szczeniackim stylu, po czym w ekspresowym tempie na powrót przybrał neutralny wyraz twarzy, oczekując na odpowiedzi odnośnie trzymanych specyfików.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wschodnia prowincja”