27
autor: Vult
Działo się to wszystko bardzo daleko. W półciemnej komnacie, której nikła poświata dwóch świec nie wystarczała, by móc zarysować ściany. Dlatego sala wydawała się być nieskończenie wielka, jak gdyby była to jaskinia, do i z której nie ma ani wejścia, ani wyjścia. Okropne miejsce. Na samym środku pomieszczenia(Czy nieskończone pomieszczenie może mieć w ogóle środek?) stał okrągły stolik. A na nim przeróżne flaszki z przeróżnymi, kolorowymi płynami. Wokół czerwonego stoliczka pełnego eliksirów stały trzy kobiety, stojąc dumnie wyprostowane i wpatrując się w kociołek postawiony pomiędzy wszystkimi flaszkami. Pierwszą z nich była Wiedźma, najstarsza z obecnych. W jej wypadku stanie wyprostowaną było sporym nadużyciem, z powodu starczego garba, jaki wyrósł na jej plecach. W dłoni trzymała niemowlaka. Karmiła dziecinę piersią, zupełnie ją jednocześnie ignorując.
Drugą kobietą obecną przy dziwnej ceremonii była Jaśniepani. Młodsza od Wiedźmy, o wiele piękniejsza i o wiele bardziej dostojna. Od pierwszego spojrzenia na kamiennie okrutną twarz szlachcianki można było poczuć dreszcze. Uśmiechała się delikatnie wiedząc, co ma się zaraz wydarzyć. Wyglądała dumnie. Na chwilkę, mimowolnie, kątem oka spojrzała na trzecią obecną przy rytuale.
Trzecią osobą była Arna.
Jej myśli biegły przez umysł, krążąc, pojawiając się, znikając i znowu wracając. Nie miała pojęcia, co tutaj robi. Dlaczego to robi. Dlaczego nie może się ruszyć. Właściwie to w tej chwili niewiele wiedziała. Chciała rozejrzeć się po pomieszczeniu, ale ciało odmówiło jej posłuszeństwa. Czuła się przerażona i wściekła. Nie potrzebowała rozumu elfickiego maga, by domyślić się, że ta sytuacja była sprawką pozostałej, obecnej tu dwójki.
Wiedźma przemówiła:
- Z prochu powstałaś i w proch powinnaś się obrócić, jak nakazał Hyriunin. - Czy ona właśnie pomyliła imię Boga-Ojca? - Niech krew tego dziecka zapewni Ci utracone piękno.
To, co wydarzyło się potem było straszne. czarownica wzięla w dłoń nóż i wbiła go w zawiniątko. Dziecko nie wydało nawet żadnego dźwięku podczas śmierci. Okropność. Arna próbowała odwrócić wzrok od tej strasznej sceny, ale znowu nie mogła ruszyć głową choćby o milimetr. Patrzyła, gdy Wiedźma, ta okropna Wiedźma zdjęła ubrania z dziecka, które już nie było dzieckiem, tylko miniaturową wersją starca, pomarszczoną, z brodą, wychudzoną, niewyobrażalnie brzydką. Krew potwora, które przed chwilą było niemowlakiem spłynęła po wyciągniętej dłoni kobiety i spadła prosto do kociołka. Następne ów starzec został do kotła włożony. Woda zawrzała. Wszystkie trzy kobiety poczęły dolewać tam eliksirów stojących na stole, aż w końcu Arna chwyciła w dłoń pustą butelkę. Nabrała wywaru ze starczego dziecka. Łzy napłynęły jej do oczu, gdy piła miksturę, do stworzenia której zabito niewiniątko. Ale wypiła zawartość flaszki do dna.
To, co widzieli przez ten czas inni także nie należało do najnormalniejszych sytuacji. Kobieta, która przed chwilą zamachnęła się na wielkoluda, miast pociąć mu brzuch, upadła na ziemię bez przytomności. Nawet Manul nie miał pojęcia co się stało. Nie tylko nie spodziewał się ataku, ale i tym bardziej nie spodziewał się, że dziewczę po prostu straci przytomność. No, trudno było wyobrazić sobie wściekłość mężczyzny, gdy tylko dowiedział się, że ta dziwka miała czelność podnieść na niego rękę.
Na jego nieszczęście nie miał także czasu zareagować, bowiem w prowizorycznej gospodzie zjawił się jeszcze jeden nieproszony gość. Odziany w zbroję łuskową, z długim, prostym mieczem w dłoni prawej i nie za dużą, pięciokątną tarczą w lewej. Wszedł pewny siebie i powiedział:
- Z rozkazu rodziny Katterów obecni tu chłopi mają obowiązek wydać prawu i osądowi kobietę o złotych włosach, złodziejkę najznakomitszego konia z Katterowej stajni. W przeciwnym wypadku będę poszukiwał złodziejki w każdym domu. Jeśli okaże się, że koniokrada ukrywacie, cała ta zapchlona osada zostanie spalona na popiół, a tutejsze dziewki zhańbione brutalnie. Zrozumiano? Wydajcię kurwę, a dostaniecie nagrodę.
Pojawił się nowy kandydat do pana sytuacji. Nowy oponent dla Manula, który jednak mógł równie dobrze przecież okazać się sojusznikiem. Miał przecież pod nogą poszukiwaną, a nikt nie wspomniał o przyprowadzeniu konia spowrotem. Do tego nagroda mogła także być kusząca. Jednak najemnik musiał ową nagrodę mieć przy sobie, więc po jego śmierci wystarczyło pewnie zrabować sakiewki, by dostać się do złota. Pozostawało tylko pytanie, czy ma ze sobą wsparcie, czy zupełnie jak bandyta, zgrywał twardziela z zapleczem, samemu będąc po prostu twardzielem.
W tym momencie Arna się obudziła, nie do końca rozumiejąc, co się właśnie wydarzyło. Była na podłodze, bez gorsetu, z szablą przy dłoni. Tyle widziała. Pamiętała też dokładnie ten okropny sen, który nagle ją napadł. Czuła także coś jeszcze. Coś niesprecyzowanego. Coś, czego na pewno nie powinna czuć. Chociaż może po prostu to był sen...
"Jak dzikie zwierze w okresie godowym
Jak marynarze z dziwkami w mieście portowym
Jak uczniowie Oros z uczennicami
Jak król ze sługami i nałożnicami
Jak żołnierze ze schwytanymi kobietami
Odpuść sobie, dziecię
I tak wszystko pierdolnie
Jak nikt jeszcze nie widział w świecie"