Re: Wieś Przygranicze

16
Arna słusznie i bardzo mądrze martwiła się o wierzchowca. W końcu zostawienie go samego na mrozie po tak wielkim wysiłku może być na prawdę niebezpieczne, a ona miała okazję się o tym przekonać. Niemądrze zaś zadecydowała o powrocie do karczmy, w której nie dość, że panował wojownik z toporem, chcący uciąć jej głowę, a i również tłum dowiedziawszy się o nagrodzie za jej pojmanie mógłby zechcieć obrócić się przeciw niej. I no cóż... tak właśnie się stało.
Nie trzeba być geniuszem, by skojarzyć wszystkie zdarzenia ostatnich kilkunastu chwil. Masywny niczym dąb barbarzyńca rzuca się na kobietę, by odciąć jej łeb, a ona zaraz wykrzykuje w szale wściekłości jak bandyta miał zostać nagrodzon za jej złapanie. Nic dziwnego więc, że gdy ów zaproponował wydanie Złotka w jego dłonie, w zamian za oszczędzenie ich wsi, odważniejszy i trzeźwiejszy z tubylców zakrzyknął:
- Panie, bierz ją precz od nas, jeno zostaw nas w spokoju! Daliśmy już wam, cośmy mieli, ni złamanego gryfa nam nie zostało, słowo daję! - Słychać było strach w jego głosie. Najwyraźniej plan Manula zadziałał o niebo lepiej od planu Arny, przed którą stanął dość oczywisty wybór: Oddać się w ręce żądnego jej krwi wielkoluda, lub uciec.
Kłamstwo Manula było dość kruche, jednak chłopi uwierzyli w bujdę. Ba, przestraszyli się na amen! Albo szloch kobiet w przybytku był spowodowany utratą właściciela tej dziury. Rodziła się w nich nadzieja na to, że przeżyją spotkanie z bandytą, na którego przecież mogli po prostu rzucić sie z tym, co mają w dłoni i pozbyć go raz na zawsze! Gdyby nie fakt, że jego wymyśleni towarzysze czekali tuż za wzgórzem...
"Jak dzikie zwierze w okresie godowym
Jak marynarze z dziwkami w mieście portowym
Jak uczniowie Oros z uczennicami
Jak król ze sługami i nałożnicami
Jak żołnierze ze schwytanymi kobietami

Odpuść sobie, dziecię

I tak wszystko pierdolnie
Jak nikt jeszcze nie widział w świecie"

Re: Wieś Przygranicze

17
Arna nawet nie próbowała się skradać. Jej zdaniem było to bez sensu z dwóch powodów: nie umiała niepostrzeżenie przemknąć w cieniach, choć czasem chciała się tego nauczyć. No i wszyscy wieśniacy byli zajęci Manulem, a on wieśniakami. Tak przynajmniej sądziła. Dlatego aż podskoczyła w miejscu, słysząc donośny męski głos. Bezwiednie spojrzała w tamtym kierunku i napotkała wściekły wzrok wielkiego wojownika. Wtedy jeszcze nie skojarzyła, jakie może mieć to konsekwencje, ale domyślała się, że czas uciekał jej przez palce zdecydowanie za szybko. Rozejrzała się pospiesznie i wyszczerzyła radośnie zęby na widok rozciągniętego na ziemi przy palenisku solidnego płaszcza. Nie obchodziło jej, że najpewniej był przez to brudny. W końcu zarówno ona jak i koń byli uwalani węglem i spoceni jak nieboskie stworzenia. Dziewczyna pobiegła przed siebie, podniosła fragment odzienia i przycisnęła do piersi jak skarb, którym rzeczywiście chwilowo dla niej był. Swojemu ukochanemu pieszczoszkowi była gotowa oddać ostatnią koszulę z własnego grzbietu, gdyby nie była tak mała, że i tak w niczym by to nie pomogło. Ale ta opończa byłaby idealna! Dla niezbyt wielkiego Krowy byłaby niemal jak kropierz dla destiera.
Zanim dżygitka zdążyła nacieszyć się zdobyczą, usłyszała warunek narzucony miejscowym i aż pobladła. Miała jakieś dziwne podejrzenia, pod czyim adresem został rzucony wątpliwy komplement o kurwiej wiedźmie. Podniosła przerażony wzrok na masywnego wojownika tylko po to, by zobaczyć, że to właśnie ją wskazywał za pomocą broni.
- Będę wierną i pobożną służką, tylko pomóż! - Wyszeptała zdrętwiałymi wargami, nie kierując krótkiej modlitwy do żadnego konkretnego boga. Na domiar złego wieśniacy wyraźnie stracili chęć do walki z wielkoludem. Nie, żeby ich winiła. Sama postąpiłaby identycznie. Ba! Podałaby intruza na srebrnym półmisku, gdyby miało to uratować jej skórę. Arna poczuła się nagle jak zając zagoniony w kąt przez stado chartów. Ani uciekać, ani atakować. Niby mogła próbować dobiec do drzwi, ale miała dziwne podejrzenie, że ciężki topór wbity w plecy mógł powodować pewien dyskomfort i utrudniać życie. No i aby uciec, musiałaby zmusić Krowę kolejny raz do galopu, a tego nie mogła zrobić. Nie tylko dlatego, że jej ulubieniec był wymęczony. Zaczął też stygnąć, więc nie mogła ryzykować, że następnego dnia ledwo by się wlókł, gdyby kazała mu cwałować bez rozgrzewki. Gdy był wypoczęty, mogli okazyjnie pozwolić sobie na takie zabawy, ale nie teraz. Na domiar złego potężny mężczyzna nie był sam. W pobliżu byli jego kompani, a przynajmniej tak twierdził. Nie mogła ryzykować życia i zdrowia swojego pupila. Tyle dobrze, że od zająca odróżniał ją jeden drobny szczegół: szarak nie mógł wsadzić sobie godności i honoru w buty, aby błagać psów o litość. Złotko mogła.
- Lepiej, żeby było warto, Mały. - Szepnęła, patrząc na drzwi, po czym opadła na oba kolana, wciąż ściskając zdobyczny płaszcz.
- Pozwólcie mi tylko zająć się koniem. Nie może się rozchorować! Błagam! Jest wart więcej niż ja, ale tylko zdrowy. Nikt nie zapłaci za niego choćby trzy srebra, jak będzie miał kolkę. Ja się poddam, tylko dajcie mi się nim zaopiekować. - Dziewczyna zawołała ze szklistymi oczami. Martwiła się o wierzchowca na tyle, aby po jej twarzy popłynęły łzy, rozmazując czarne ślady na policzkach. Nie była pewna, co zrobi później, ale chwilowo najważniejsze było wykaraskanie się z tych kłopotów. Wierzyła, że miała jeszcze szansę uratować skórę, ale podstawą każdego jej planu był łaciaty ogier. Dlatego też w pierwszej kolejności musiała zadbać o niego. Własny tyłek osłaniać mogła później.
- Błagam, panie, miejcie litość! On niewinny. Będę posłuszna jak pies, tylko nie dajcie biedakowi zachorować. - Tradycyjnie w chwilach stresu Arna paplała wszystko, co tylko przyszło jej do głowy, bez choćby minimalnego filtrowania słów.

Re: Wieś Przygranicze

18
Manul wiedział że wygrał w momencie, w którym wieśniacy stracili wolę walki. Wśród panującej szlachty krążyło przysłowie, by nie odbierać swoim poddanym wszystkiego, co posiadają, gdyż człowiek nie mający nic do stracenia, będzie zdolny do wszystkiego. Tak zawsze zaczynały się wszelkie ruchy chłopskie, a on – jakby nie było szlachcic – doskonale rozumiał że będzie w stanie ich uciskać, dopóki będzie dawał im nadzieję. Na kogo by tu nie spojrzał – zarówno kobiety, jak i mężczyzn - mógł dostrzec człeka silnego i hardego ale i zniszczonego. Zła dieta i ciężki żywot odcisnęły na tych ludziach piętno, a twarda ręka możnych nauczyła ich bezwzględnego, bezrozumnego posłuszeństwa. Dla nich zginanie karku przed istotami wyższego stanu było wręcz wyuczonym odruchem, a on potrafił to doskonale wykorzystać i kuć żelazo, póki było ono gorące.
- Zamilcz kmiocie! Nikt nie pytał cię o zdanie! – o dziwo, jego słowa były ciche, ale wypowiedziane w taki sposób, by dotarły do uszu każdego. Jednocześnie trzymany w ręce kawał drewna został ciśnięty na stos zgliszczy powstałych po upadku na stół, co miało sugerować zawieszenie broni. Chwilę potem bez oporów wkroczył pośród chłopów, którzy jeszcze mgnienie temu próbowali go zabić, ale teraz żaden z nich nie pomyślałby nawet o podniesieniu na niego ręki. Watażka poruszał się pewnie i dumnie. Zachowywał się władczo i tak naturalnie, jakby robił to od zawsze, a przez to pokazywał że to on ma wyłączne prawo do przebywania w tym miejscu, a cała reszta powinna zginać przed nim kark. Jednak mimo, że wytrącił im broń z ręki, nie mógł poprzestać jeno na tym. Potrzebował zyskać tu jakiegoś sprzymierzeńca, oraz podzielić tłuszczę. Siła chłopstwa była bowiem groźna do momentu, gdy chłopi byli zjednoczeni. A Blackster postanowił to zniszczyć.
- Ty! – rzucił ostro, nagle zatrzymując się przed jednym z mieszkańców. Jego wybór nie był jednak przypadkowy. Za cel obrał sobie największego, najsilniejszego i zarazem jak się zdawało, najgłupszego wieśniaka – Tak, ty! Patrz na mnie, jak do ciebie mówię! – stanął tuż przy nim i spojrzał na niego groźnie spode łba.
- Od jutra będziesz zarządzał tą budą – w tym momencie ręką zakreślił łuk, wskazując na wszystkie ściany gospody – rozumiesz? Nie patrz tak na mnie. Ten dzikus podniósł na mnie rękę, a to ja stanowię tu prawo. Jestem zarówno waszym sędzią, obrońcą jak i katem i jeśli będzie trzeba, wszyscy zawiśniecie za swoje podłe podstępki! Każdego, kto sprzeciwi się mojej woli, spotka śmierć, tak jak tego tam knura – tu ponownie wskazał na wciąż jeszcze ciepłe zwłoki karczmarza. Tak naprawdę nie miał prawa dysponować tym miejscem. Nie miał nawet pojęcia, kto jest jego prawowitym właścicielem i czy w ogóle ktokolwiek poczuwa się do tego zapomnianego przez bogów zadupia. W tej chwili mógł jednak zaproponować to miejsce człowiekowi, który w zamian za to okaże mu dozgonną wdzięczność, bo w myślach już dobiera się do ukrytych tu zapasów zabitego grubasa.
- Zbierz swoich synów i postaw ich na straży. Dzisiejszej nocy nikt nie ma prawa mi tutaj przeszkadzać. Każdego, kto ci się postawi, przyprowadzisz wprost przed moje oblicze, zrozumiałeś? Wy! Tak, wasza dwójka. Wynieść mi stad to ścierwo i rzucić na gnój! Jak się dowiem, że ktoś go pochował, zajebie jak psa! – rozkazywał tym ludziom zupełnie swobodnie i nie obchodziło go ich zdanie. Ważnym było, by w tej chwili się go słuchali i bali się potencjalnych konsekwencji jakiegokolwiek sprzeciwu. Dopóki się go bali, dopóty będą wykonywać jego polecenia…
- A ty – w tym momencie wskazał na rudawego młodzika, który do tej pory starał się uniknąć starcia i wycofał się pod ścianę – przyprowadź mi tą szkapę! Zobaczymy, ile prawdy jest w słowach tego kocmołucha. Ruchy, kurwa, ruchy! Życie ci niemiłe?! A cała reszta wynocha! Natychmiast! – po tych ostrych słowach mężczyzna kontynuował swą wędrówkę pośród tłuszczy, z przyjemnością obserwując reakcje chłopów. Bardzo szybko też zbliżył się do klęczącej dziewuchy.
- A my, rybeńko, mamy do pogadania… - jego ręka ciężko opadła na kark dziewczyny. Zamiast jednak uderzyć, człek złapał ją za grzbiet i siłą zmusił do powstania. Niewiele brakowało, a dosłownie by ją podniósł, jak małe i niewinne kocię. Niewątpliwie jednak jej stojącą pozycję bardziej zawdzięczała jego, niż swoim mięśniom.
- Złodziejskie nasienie… - wyrwało mu się tylko, gdy dostrzegło jak jego ofiara opuszcza na podłogę jego cenny płaszcz.
Smoki i gołe baby
Rycerz na koniu mknie
Pędzi jak pojebany
szybciej już nie da się

Re: Wieś Przygranicze

19
Tak oto Manul został panem sytuacji, właściwie to nawet i właścicielem wsi o wdzięcznej nazwie Przygranicze, oraz wszystkich upraw kaszy i buraków w okolicy. Wszyscy zebrani popatrzyli po sobie kilka razy, gdy mówił do nich i przydzielał im funkcje. Czuć było, że każdy niewyznaczony w duchu sprzeciwiał się właśnie takiemu, a nie innemu wyborowi tutejszego zarządcy. Nikt jednak nie kwapił się, by powiedzieć to na głos, bojąc się o własną pierś, głowę, czy inną część ciała tak potrzebną do życia. Niesmaki między sobą załatwią w swoim czasie - kiedy już zagrożenie w postaci gromady bandytów zniknie. Blackster co prawda skupił się przede wszystkim na dziewce, która właśnie ukradła mu płaszcz, ale słowa kmiecia, którego zbeształ za odezwanie się też złapały jego uwagę. Bo przecież jak to - oddali wszystko, co mieli, skoro on sam nie zabrał im jeszcze nic, prócz tego grubasa z toporem?
Wybrany osiłek był zmieszany. Z jednej strony przejął właśnie dobytek dobrze mu znanej i lubianej osoby, który należał się jego rodzinie, a z drugiej - dostał do ręki władzę! Ze zebraniem swych synów też nie miał problemów, bowiem byli w tym pomieszczeniu - jak wszyscy. Najwyraźniej byli, choć niewiele, bystrzejsi od ojca, bo chętniej przystąpili do współpracy, wiedząc, co właściciel przybytku może chować po kątach. Kolejna dwójka wyszła z trupem na zewnątrz, a zaraz po nich rudy chłopek wyszedł po konia Arny.
Ach, Arna. Nie przemyślała ni trochę wparowania spowrotem do stodoły i poniosła tego konsekwencje. Teraz, klęczała przed bandytą, prosząc o litość dla wierzchowca. Pozostawało pytanie: Czy Blackster okaże łaskę Krowie, jej ukochanemu koniu? Czy kazał go wprowadzić po to, by uciąć mu głowę tuż przed panną, która tak go upokorzyła? A może będzie chciał go sprzedać przy najbliższej okazji, jeśli na prawdę jest tak cenny? Bo póki co zdawało się, że to on był panem sytuacji.
"Jak dzikie zwierze w okresie godowym
Jak marynarze z dziwkami w mieście portowym
Jak uczniowie Oros z uczennicami
Jak król ze sługami i nałożnicami
Jak żołnierze ze schwytanymi kobietami

Odpuść sobie, dziecię

I tak wszystko pierdolnie
Jak nikt jeszcze nie widział w świecie"

Re: Wieś Przygranicze

20
Złotko zaskakująco grzecznie czekała, aż Manul skieruje swoją uwagę na jej skromną osobę. Ale nie próżnowała w tym czasie, ani nawet nie rozważała, w jakie kłopoty się wpakowała. Zamiast tego obserwowała uważnie mężczyznę i przysłuchiwała się każdemu jego słowu. Wolała wiedzieć, czego się spodziewać, czy może jak najlepiej go ugłaskać. Podczas wieloletniej pracy we dworze nauczyła się, że różni ludzie nie tylko różnie traktowali maluczkich uwijających się, by spełnić ich zachcianki, ale nawet w różny sposób wydawali polecenia. Liczyła, że ta wiedza pomoże jej wymyślić, jak powinna postępować.
W pierwszej chwili uznała, że wielkolud był kimś w rodzaju zarządcy. Z doświadczenia Arny wynikało, że tacy ludzie wymagali wykonywania ich poleceń bez szemrania i co do joty. A jednocześnie próbowali czasem dodać samym sobie powagi, wydając pozbawione sensu rozkazy, które w ustach szlachcica byłyby tylko dobrodusznym żartem. Pamiętała nawet sytuacje, gdy po szczególnie udanym polowaniu, czy sprzedaży części tabuna dworski zarządca zaglądał do stajni w imieniu Jaśniepana i nakazywał nagrodzić zwierzęta napełniając im żłoby jabłkami po brzegi. Stajenni sumiennie wykonywali polecenie pod czujnym okiem wyższego od nich stopniem służącego, a gdy tylko ten raczył zabrać swój wypielęgnowany tyłek z ich terenu, posyłali go do Garona i życzyli jak najgorzej. W końcu musieli zaraz potem opróżniać koryta w każdym boksie, rozdzielając hojnie pacnięcia w końskie nosy, gdy zwierzęta próbowały podebrać jeszcze kilka owoców. Aż za dobrze wiedzieli, kto byłby pociągnięty do odpowiedzialności, gdyby chociaż jeden wierzchowiec dostał potem kolki od nadmiaru dobra.
Dalsza surowość w słowach uzbrojonego w topór bandyty skojarzyła się Arnie z rozwścieczonym szlachcicem. Czy też raczej jego żoną, ale te przemyślenia dziewczyna wolała zostawić dla siebie. Finalnie, gdy mężczyzna nakazał przyprowadzenie konia, Złotko w myślach przyrównała go do nieformalnego przywódcy jej trupy. Niby wredny, ale jednak nie aż tak głupi, jakby się wydawało. Cała analiza sprawiła, że akrobatka wyrobiła sobie początkowy obraz tego, jak mogła uratować skórę. Opierał się on na chociaż pozornym wykonywaniu wszelkich poleceń, ale za to po swojemu, ze zdrową dozą modyfikacji. No i musiała pamiętać, aby zachować dostatecznie służalczą pozę, by nie rozwścieczyć wielkoluda, ale też nie przesadzić i nie dać wytrzeć swoim pyskiem podłogi.
Dlatego też, gdy została złapana za kark i postawiona na nogi, nawet nie pisnęła. Wzrok wbiła gdzieś w okolice ucha rzezimieszka. Ani myślała patrzeć mu w oczy, by nie uznał tego za brak szacunku i prowokację, ale też nie zamierzała gapić się w przerażeniu na swoje buty. Chociaż po prawdzie to miała ochotę tak właśnie postąpić.
- Ja nic nie ukradłam! Panie... - Dodała po chwili, na chwilę spuszczając wzrok i wściekając się na siebie za pojawiający się na jej policzkach rumieniec. Arna straciła trochę pewności siebie, gdy zorientowała się, że nawet w pełni wyprostowana mogła wygodnie utrzymać kontakt wzrokowy co najwyżej z mostkiem tymczasowego pana na włościach. Zauważyła też, że mężczyzna nie tylko mógłby ją podnieść jedną ręką, wsadzić sobie pod pachę i wynieść bez względu na jej protesty, ale gdyby ukradła mu spodnie, najpewniej zyskałaby w ten sposób dwie spódnice. Wyglądało na to, że w jedną nogawkę mogłaby włożyć obie nogi, a chociaż przeciągnięcie jej przez biodra byłoby problematyczne, to z pewnością talię miała węższą od uda rzezimieszka.
- Pomyślałam, że trupowi się już płaszcz nie przyda... - Rzuciła, zanim zdołała ugryźć się w język. Zaraz potem zauważyła kątem oka duży ciemny kształt wchodzący przez wrota karczmy i większość napięcia zniknęła z jej postawy. Zamiast tego wyszczerzyła zęby w mimowolnym, szczerym uśmiechu. Gwizdnęła krótko i pstryknęła palcami jednej dłoni, po czym zakreśliła dłonią szeroki łuk, sięgający aż za jej plecy, gdzie wskazała palcem na ziemię. Dała w ten sposób znać ulubieńcowi, gdzie chciała, aby podszedł.
- Krowa, do mnie! Proszę, panie, pozwólcie mi go rozsiodłać, ogłowie zdjąć. Jest zmęczony, bardzo potrzebuje odpoczynku! I zobaczycie też, bo on nie jest wcale czarny... Ten... - Arna nerwowo podrapała się po głowie i zaraz potem zaklęła, zobaczywszy, że miała palce jeszcze bardziej czarne od węgla niż wcześniej. A wtedy ponownie wyrwała jej się nazwa najstarszego zawodu świata, gdy zdała sobie sprawę, że wielkolud nie ucieszy się raczej, że i jego dłoń musiała się nieźle ubrudzić od zaciskania na jej karku i poczernionych włosach.

Re: Wieś Przygranicze

21
Palce Manula mimowolnie zacisnęły się nieco mocniej, a oczy rozszerzyły na widok „demona”, który raźnie dreptał w stronę obojga, najwyraźniej niewiele sobie robiąc z prób starającego się go utrzymać młodzika. Trudno było tu jednak stwierdzić, kto tu kogo tak naprawdę prowadził.
- E, ty! Rudy! Co ty, kurwa, ty?! – rzucił o wiele mniej pewnie, niżeli by chciał, lecz za to ton głosu miał potężny – Zabieraj mnie te chabetę sprzed oczu, albo wsadzę ci tę pryszczatą mordę prosto w jego rzyć! Do kąta z nim, już! – w ten o to sposób motywując swojego nowego pomagiera, bandzior jeszcze przez chwilę rzucał groźne spojrzenie i obserwował jak chłopak z trudem ciągnie kona.
- I przywiąż mnie go tam, bo nie ręczę za siebie! – dodał jeszcze, po czym kompletnie stracił nimi zainteresowanie. Blacksterowi wystarczyło zaledwie parę metrów luzu z dala od wielkiego zwierzaka, by znowu poczuć się pewnie.
- No dobrze, a teraz ty, moja rybeńko… Nie słyszałaś nigdy, żeby nie dzielić skóry na niedźwiedziu? – oswobodził kark dziewczęcia, jednak tylko po to, by złapać ją za podbródek. Nie było w tym ani krzty romantyzmu, a sam chwyt okazał się dość bolesny, a co więcej – zmuszał Arnę, bo spojrzała swemu ciemiężycielowi prosto w oczy. Dane było jej więc dostrzec iście sadystyczny uśmiech ledwo skrywany przez krzaczastą brodę, ale też… marszcząc z obrzydzeniem nos.
- Ty… cuchniesz! – warknął i brutalnie popchnął dziewczynę w głąb sali, spodziewając się jej rychłego upadku. Teraz twoja kolej, żeby się trochę popłaszczyć na ziemi, dziwko! – pomyślał jeszcze, nim zaciskając mocno trzonek topora, ruszył w stronę biedaczki…
Smoki i gołe baby
Rycerz na koniu mknie
Pędzi jak pojebany
szybciej już nie da się

Re: Wieś Przygranicze

22
Arna ani przez chwilę nie próbowała się wyrywać niedźwiedziowatemu zabijace. Spokojnie zniosła nawet złapanie za brodę, chociaż straszliwie korciło ją, aby splunąć w tą uśmiechniętą wrednie mordę. Właściwie bardziej niż zdrowy rozsądek przeszkodziło jej bardziej to, że nie zdążyła. Tak samo, jak nie miała czasu odpowiednio odciąć się za uwagę odnośnie jej woni. Ba! Nie miała okazji rzucić nawet krótkiego, acz treściwego "spierdalaj".
Popchnięta na plecy dziewczyna zareagowała odruchowo. Gdyby mężczyzna użył mniej siły, pewnie zwyczajnie klepnęłaby tyłkiem o podłogę i wyglądała na urażoną. Ale że potężny zbójca nadał Złotku taką prędkość początkową, że przekoziołkowanie po podłodze wymagało od niej właściwie tylko dobrego oparcia dłoni. Po prawdzie zabrakło jej gracji, którą miałaby szansę osiągnąć, gdyby była przygotowana na taki rozwój wydarzeń. Ważne jednak, że zamiast leżeć na klepisku i próbować nabrać powietrza w płuca, kucała i zerknęła na rudzielca próbującego prowadzić Krowę. Na ten widok w dżygitkę jakby demon wstąpił. Zerwała się na równe nogi i rzuciła biegiem w kierunku chłopaka, przeskakując przeszkadzające jej meble.
Ledwie zaczynała pracę w stajni, gdy poznała dogłębnie działanie wędzidła i innych rodzajów kiełzna. Raz tylko podstarzały masztalerz zobaczył, jak bezmyślnie szarpnęła za wodze konia z założonym wędzidłem i delikatnym podniebieniem. Potem miała okazję na własnej skórze przekonać się, jak który element wpływał na podniebienie, szczękę czy język. Zwłaszcza przy niewłaściwym używaniu. Dlatego osprzęt dla swojego wierzchowca wybierała bardzo starannie, ale jednak nie mogła ryzykować rezygnacji z kiełzna. I z tego powodu też trafił ją szlag, gdy zobaczyła, że jej ulubieniec obrywa całkowicie niesłusznie.
- Szarpnij jeszcze raz, a wsadzę ci to wędzidło w pysk i złamię nim szczękę! - Wrzasnęła w biegu, cała czerwona na twarzy. - To dobrze wychowany koń i reaguje na głos! Na cholerę ciągniesz na siłę?! Puść go, albo każę mu kopnąć cię w ten pusty łeb! Odsuń się, widziałeś kiedyś chociaż konia roboczego? To szlachetny, idioto! Siodło trzeba zdjąć, wytrzeć, wyczesać, kopyta wyczyścić... Idź w cholerę, zanim ci batem skórę wygarbuję!
Arna z wściekłości aż zapomniała o obecności Manula. Zamiast tego dopadła do wiernego rumaka i natychmiast zabrała się za zdejmowanie ciężkiego siodła, jednocześnie przemawiając do zwierzęcia z zaskakującym spokojem i łagodnością.
- Już, malutki... Nie chciałam cię nastraszyć. Przepraszam, że krzyczałam. Zaraz się tobą zajmę. Daj pyska. - Na tą komendę ogier uderzył chrapami w nadstawione usta swojej pani, gdy tylko wyprostowała się po położeniu siodła na ziemi. Korzystając z tego, że koń trzymał łeb na właściwej wysokości, akrobatka zabrała się za zdejmowanie mu ogłowia. Zaraz potem nakazała ulubieńcowi usiąść, co też wykonał. Nawet niewielki wierzchowiec wyglądał zabawnie, siedząc po psiemu, ale tak mogła zacząć wycierać mu sierść. Nie miała przy sobie żadnej szmatki, której mogłaby użyć, postanowiła więc poświęcić koszulę, którą z resztą zamierzała później znów założyć. Aby dobrać się do materiału, zaczęła rozpinać klamry gorsetu i obróciła się, by pogonić rudzielca z karczmy. Wtedy też zobaczyła sylwetkę Manula i przypomniała sobie, że miała większe kłopoty niż młodzik-idiota. Natychmiast rozłożyła szeroko ręce, próbując zasłonić sobą Krowę, co nie szło jej najlepiej.
- Ja tylko zadbam, żeby się nie rozchorował!

Re: Wieś Przygranicze

23
- Ta dziewka ma jaja! – słowa, które wyleciały z ust Manula, były dość zaskakujące, lecz to właśnie on był tutaj najbardziej zaskoczony… no i może jeszcze pryszczaty rudzielec, ale on najwyraźniej w tym uroczym zestawieniu nie miał kompletnie nic do gadania. Drab był jednak naprawdę zainteresowany nietypowym zachowaniem kobiety, która praktycznie to uciekła spod jego buta, a następnie nie dość że zwyczajnie zignorowała największe zagrożenie w okolicy – jego – to bardzo szybko ustawiła do pionu jego nowe popychadło. Nie boi się mnie? Mnie?! Takiego wielkoluda z toporem?! Jakże to tak?! Ta mała, wredna… Blacksterowi nie dawało to spokoju i dlatego też miast posłać dziewczynie soczysty sierpowy w wątrobę, tudzież frontalnego buciora między łopatki, czy też zwyczajowo złapać za kudły i wyszarpać – na co swoją drogą miał największą ochotę – łajdak chwilowo odpuścił, oraz przepuścił Arnę, która chcąc dostać się do konia, musiała go wyminąć. W milczeniu przysiadł na ławie, na której swego czasu złożył większość aktualnego dobytku i cieszył swe oko żywiołowością dziewczęcia.
- Nieźle… Naprawdę nieźle. Ona ma potencjał… Albo jest pyskatą idiotką… Psychiczna? Garon jeden ją wie… - mruczał pod nosem, obserwując jak mała wiedźma raz po raz naskakuje na młodzika, który w chwili obecnej zdecydowanie chciałby znaleźć się w zupełnie innym miejscu. W międzyczasie zaś flegmatycznie zaczął grzebać płóciennym worku, który przytargał w to miejsce ze sobą. To był cud, albo zwykły przypadek, że udało mu się go wynieść z wcześniejszej przygody, ale mężczyzna nie zamierzał na to psioczyć. A wręcz przeciwnie. Po chwili nawet wydobył zeń niewielką kuszę. Broń, co oczywiste, nie była załadowana. Ale nie miła też założonej cięciwy. Ułatwiało to bowiem transport, oraz zmniejszało ryzyko, że któryś z mechanizmów tego neurobalistycznego cudeńka ulegnie uszkodzeniu. Bandyta bez problemu odszukał jednak zwitek stalowej, spiralnej liny, który bez większego trudu nałożył łuk. Broń, którą posiadał, była dość niewielka. Poręczna i łatwa do schowania ale zarazem dość słaba. Ale przede wszystkim zakazana. Był to bowiem sprzęt używany jeno przez zabójców i oprychów i nigdy nie zalazłaby się w dłoniach uczciwego obywatela. Mieszkańcom Keronu, których przyłapano na posiadaniu takiej kuszy, groziła w najlepszym razie zsyłka do kopalni na wiele lat. Zwykle jednak ich po prostu wieszano, odkąd kilku strażników miejskich poszło do piachu dzięki tejże broni, oraz przy wykorzystaniu bełtów rozrywających. Manul jednak nie wyglądał na takiego, który obawiał się konsekwencji posiadania czegoś nielegalnego. Ba, nawet naciągnął mechanizm, czyniąc to bez większych problemów, mimo że kuszy brakowało kołowrotka, czy innych udogodnień. Chwilę potem wycelował w dziewkę zajmująca się swym wierzchowcem. Bez oporu oddał strzał na sucho i to właśnie dźwięk zwalnianej cięciwy zwrócił uwagę dziewczyny…
Złotko, która tak swoją drogą była w pół do ściągnięcia z siebie gorsetu, jak na zwołanie obróciła się i ze zgrozą spojrzała na swego niedawnego i zarazem niedoszłego oprawcę.
- Och, Szlachetny, mówisz? – zapytał niewinnie, posyłając dziewce najbardziej czarujący i arystokratyczny uśmiech, na jaki tylko było go stać. I o dziwo, było to dość imponujące. Wielkolud pomimo swego nieokrzesania, zdawał się wręcz stworzony do uśmiechów, po których doświadczona dama spodziewałaby się gradu komplementów. Całość psuły jednak jego oczy, a właściwie źrenice, które w wyobraźni Arny przemieniły się w dwa ogromne i połyskujące gryfy. Nie było wątpliwości, że dla tego obmierzłego typa liczył się jedynie zysk....
- Świetnie, świetnie – dodał, idąc za ciosem, ale jednocześnie po raz kolejny napiął swą broń – kontynuuj więc, proszę. W końcu teraz zajmujesz moim interesem… A właściwie zajmiesz się nim za niedługo, a tymczasem wyczyść konia… A Ty, rudy… Wypierdalaj. Nic tu po Tobie… Ach i przekaż tej bandzie wieprzy, żeby sobie nie myśleli, że można nas tu zamknąć i spalić. Dzięki temu – pieszczotliwie poklepał jeden ze swoich toporów, który ponownie znalazł się za pasem – spokojnie stąd wylezę… a potem zacznie się rzeź… Więc z dobroci serca nie radzę - jak łatwo było zgadnąć, młodzik czym prędzej skorzystał z okazji i zwyczajowo nawiał z obory, pozostawiając po sobie nieprzyjemny smród strachu. Manul nie przejął się tym jednak, całą swą uwagę poświęcając dziewczynie.
- Widziałaś tych ludzi, prawda? Jak myślisz, kiedy ostatni raz jedli mięso? Na przykład… koninę? – mężczyzna zrobił stosowną pauzę, którą dla zwiększenia grozy ułożył pocisk w łożu. Nie celował jeszcze co prawda w Krowę, ale w ułamku sekundy i z łatwością mógł to zrobić. Jego złośliwy uśmiech jawnie mówił, że ten oto rzezimieszek nie zawaha się przed ściągnięciem spustu.
- W sumie to mógłby tu dość dobrze sprzedać truchło tego bydlaka, wiesz? Na co czekasz! Pośpiesz się! Czas to złoto, a ja na złoto jestem bardzo pazerny! – Złotku więc przyszło działać pod presją… presją tym większą, że po ostatnich słowach ten drań rzeczywiście wycelował w stojącego naprzeciw Krowę – a jak już skończysz, znajdź kawałek czystej tkaniny i zagotuj wodę… obmyjesz mnie. Co się tak patrzysz? Szybciej! Bo cię pozbawię jednego dużego i cuchnącego kłopotu!
Smoki i gołe baby
Rycerz na koniu mknie
Pędzi jak pojebany
szybciej już nie da się

Re: Wieś Przygranicze

24
Po prawdzie Arna nie należała do najbystrzejszych istot w Keronie, ale nawet ona wiedziała, że nie należało dyskutować, gdy ktoś mierzył z kuszy w jej kierunku. A tym bardziej w kierunku jej ukochanego Krowy. Miała nawet tyle rozsądku, aby powoli rozluźnić palce zaciśnięte na przypiętym do pasa bacie i odsunąć je od prowizorycznej broni. Znów nawet nie pomyślała o szabli zwisającej u jej drugiego boku, jakby nie wiedziała o jej istnieniu, albo nie zdawała sobie sprawy z możliwości, jakie jej dawała. Tylko na chwilę strzeliła wzrokiem za uciekającym w popłochu rudzielcem, po czym wróciła spojrzeniem do Manula. Przez cały czas stała w tym samym miejscu, próbując zasłonić jak najbardziej swojego konia. Wyglądała przy tym trochę jak zaszczute, zapędzone do kąta zwierzę. Gdy mężczyzna ułożył na napiętej kuszy bełt, uniosła nawet górną wargę, odsłaniając zęby. Wcześniej tylko podejrzewała, że bandyta ma przy sobie amunicję, którą może szybko załadować, a potwierdzenie jej przypuszczać wcale nie poprawiło jej humoru.
Mimo podłej sytuacji i tak parsknęła pod nosem, słysząc jak wielkolud uwielbiał złoto. Gdyby poznał jej przezwisko, pewnie inaczej dobierałby słowa. Zaraz potem spięła się cała, obserwując jak ostrze bełtu skierowało się na siedzącego za nią zwierzaka. Dopiero popędzona obróciła się przodem do wierzchowca i rozejrzała za szmatką nadającą się do wytarcia go. Ponieważ w pierwszej chwili nic nie rzuciło jej się w oczy, podeszła do leżącego na ziemi siodła, zdjęła z niego ułożone na nim ogłowie, a potem własny płaszcz. Zaczęła od wytarcia dokładnie w materiał obślinionego wędzidła, a potem ułożyła starannie sprzęt na pobliskim stole. Płaszcz oraz wyjęte z juków zgrzebło zabrała ze sobą i przeszła obok Krowy, kierując się w stronę paleniska. Zacmokała, by zwrócić na siebie uwagę ogiera i poklepała się wolną dłonią po barku. Nieświadomy zagrożenia ze strony Manula rumak wstał i podreptał za swoją panią, nosem cały czas dotykając jej ramienia. Dziewczyna poprowadziła ulubieńca tak, aby palenisko grzało go choć trochę, ale jednocześnie stał jak najdalej od rozbójnika. Dodatkowo sama Arna stanęła pomiędzy nimi, tak dla pewności. Zaczęła starannie wycierać skrajem płaszcza bok konia, szczególną uwagę poświęcając miejscu, gdzie znajdowało się wcześniej siodło.
Pazerny bandyta mógł zauważyć, że zwierzę w rzeczywistości nie było kare. Im dłużej Złotko wycierała pot z ciemnej sierści, tym wyraźniej spod czerni wyzierały jaśniejsze plamy. Najwidoczniej konik był tylko farbowany i to bardzo mizernie.
- Sam jest dużym, cuchnącym kłopotem, prawda? O tak, jest! A ty jesteś kochany i milutki! - Dziewczyna wymamrotała, czyszcząc delikatnie pysk. Zaraz potem kucnęła i bez jakiegokolwiek zastanowienia wlazła pod brzuch ogiera, by zając się śladami po popręgu, a przy okazji obejrzeć, czy nigdzie go nie obtarło. Dokładnie ten moment Krowa wybrał, aby unieść zadnią nogę, wykręcić mocno szyję i podrapać się kopytem za uchem, trzęsąc przy tym całym ciałem.
- No też nie masz kiedy! - Akrobatka zawołała z oburzeniem, wsunąwszy dłoń między przednimi nogami konia i poklepawszy solidnie po klatce piersiowej. Odczekała, aż ulubieniec przestał się drapać, po czym wylazła spod jego brzucha i gestem kazała mu się obrócić. Zaczęła wycierać drugi bok i zerknęła przez ramię na Manula chyba pierwszy raz odkąd zajęła się wierzchowcem.
- Ja też nie wiem, kiedy ostatnio jadłam mięso i jakoś żyję! A koniny bym nie tknęła i tak. - Burknęła, chociaż zaraz potem uśmiechnęła się, czując na policzku chrapy Krowy. Bliskość konia wyraźnie ją uspokajała. Gdy wreszcie uznała, że zwierzak był dostatecznie suchy, rzuciła płaszcz na ławę i zaczęła czesać jego sierść zgrzebłem.
- Podacie mi kawałek drewna, z tamtego rozwalonego stołu? Kopyta mu tym wyczyszczę. Zapomniałam kopystki zabrać... - Rzuciła, wyczesując starannie długi ogon. - Jeśli spróbujecie sprzedać go we Wschodniej Prowincji, zawiśniecie.
Dodała po chwili, jakby mimochodem. W rzeczywistości wiedziała, że ona wisiałaby na szubienicy zaraz obok, więc wolała upewnić się, że do takiego scenariusza nie dojdzie.
- Zęby! - Dziewczyna nakazała, stukając lekko palcem w bok pyska ogiera. Ten niechętnie, ale pozwolił się złapać za dolną szczękę i otworzył szeroko pysk. Złotko bez namysłu chwyciła palcami język zwierzęcia i odsunęła na bok, by dokładniej obejrzeć, czy wędzidło nie uwierało go nadmiernie lub nie pokaleczyło. Zaraz po ten inspekcji zaczęła w nagrodę drapać szyję rumaka na co ten zaczął pomrukiwać z zadowoleniem i przeciągać się.
- Dobra mordka jesteś, wiesz? - Oznajmiła, tuląc "demona". Następnie zdjęła rękawiczki i rzemyk trzymający włosy w jako-takim ładzie, a całość podsunęła mu pod chrapy i zaczekała, aż chwycił zębami. - Potrzymaj, Krowa.
Po tym poleceniu Arna zaczęła rozczesywać własne włosy zgrzebłem, przy czym robiła to znacznie bardziej niechlujnie i pospiesznie, niż gdy zajmowała się koniem.
- Nie ma tej bandy za wzgórzem, prawda? Chciałeś ich nastraszyć.

Re: Wieś Przygranicze

25
- Pffffyt?! Muhahahaha – wyrwało mu się nieopacznie, gdy tak spokojnie obserwował sobie dziewczę, uwijające się jak w ukropie przy nieparzysto kopytnym bydlaku – Moja banda, co? Nie, nie ma. Nie żyjo, zginęli, przepadli albo dla śmiechu spłonęli na stosie, co jest dość żałosne. Nie, rybeńko, za mną podąża coś o wiele gorszego, niż zbiegowisko zawszonych obwiesi, choć nie powiem. Renomę i tak miałbym tu niezłą, gdybym tylko powiedział, kto jestem… i od kogo jestem. Ale nie, przewrotny los tak chciał, że moi ludzie zadarli z nie tym zakonem, co trzeba i bogowie mi świadkiem, że jeśli któryś z nich przeżył, to osobiście go uściskam… Ba! Nawet wycałuję! No, może oprócz tego zafajdanego goblina. On zawsze wcinał mi się do rozmowy w najlepszym momencie historii… - wygłaszając swój monolog, mężczyzna powoli przechadzał się po obmierzłym pomieszczeniu, choć swój wzrok cały czas kierował na dziewkę. W pewnym momencie zatrzymał się przy zgliszczach stołu, w których leniwie zaczął grzebać nogą. Wyglądało na to, że trochę się nudzi.
- Orientuj się! – krzyknął nagle, jednocześnie nogą posyłając w stronę Arny solidny kawał nogi od stołu. Młódka jednak z wprawą pochwyciła go w locie i jak gdyby nigdy nic, podjęła się czyszczenia kopyt. Na to zaś mógł już tylko zareagować skinieniem uznania.
- Ty, ale powiem Ci że ten numer z siadem to genialna sprawa. Co wy, z cyrku się urwaliście?! Czy innej trupy wyciągającej kruszec od prostej gawiedzi? Ale winszuję, nie powiem. Siadający koń, to najlepszy numer, jaki w życiu widziałem. Przebija nawet nadziewanie na pal, a uwierz że obserwowanie człeka, którego nienawidzisz, jak się mu ogromny kawał drewna w jaja wciska, to srogi ubaw! Aż szkoda, że jutro wpadną tu sakirowcy i puszczą całą wioskę z dymem… Ale, ale! Nie uprzedzajmy faktów, przed nami długa noc, a mnie od dawno brakowało dziewki więc ściągaj wreszcie te fatałaszki i chodź tu do mnie! Nie będę dwa razy grzecznie prosił…
Smoki i gołe baby
Rycerz na koniu mknie
Pędzi jak pojebany
szybciej już nie da się

Re: Wieś Przygranicze

26
Dziewczyna przysłuchiwała się monologowi bandziora, przyglądając mu się kątem oka. Nie, aby była przesadnie ciekawa, po prostu wolała widzieć, co kombinował. Odebrała lekko przeżute rękawiczki z pyska swojego ulubieńca i założyła je tuż przed tym, jak rzezimieszek kopnął w jej stronę kawał drewna. Zaklęła przy tym w myślach, zdając sobie sprawę, jak mogłoby się to skończyć, gdyby miała gorszy refleks. Od razu zabrała się za czyszczenie kopyt ulubieńca, zamiast kopystki używając nogi od stołu. Zaczęła od lewej przedniej, by następnie zająć się zadnimi i na koniec prawą przednią. Przy każdej nodze kilkakrotnie pochylała się nisko, by przyjrzeć uważnie w poszukiwaniu jakichkolwiek nieprawidłowości. Dodatkowo co chwilę przesuwała palcami po czyszczonej powierzchni, by upewnić się, czy była w dostatecznie dobrym stanie. Wykorzystywała ten czas, aby dobrze przemyśleć słowa mężczyzny. Przy ostatnim kopycie, zaczęła mówić do ogiera.
- Trzeba nam kowala, mały. Kopyta ci niedługo przerosną. - Dokładnie ten moment, gdy jego pani była niemal zgięta w pół i obrócona w stronę jego pyska tyłem, Krowa postanowił wykorzystać, aby domagać się większej uwagi w najlepszy znany sobie sposób.
- No niechby cię zaraza! Czy musisz zawsze, ale to zawsze gryźć mnie w dupę jak czyszczę ci kopyta?! - Złotko wyprostowała się gwałtownie, poczuwszy wyraźne uszczypnięcie zębami na pośladku. Zamachnęła się nawet dłonią uzbrojoną w kawał drewna, ale natychmiast zrezygnowała z tego pomysłu i w ramach kary wytargała lekko rumaka za ucho. Dopiero wtedy obróciła się w stronę Manula i oparła plecami o koński bok. Zazgrzytała zębami, wiedząc, że miała tylko jedną szansę. Ale nie miała zamiaru zostawać z nim w tej zapyziałej karczmie. Nie wtedy, gdy za dnia mieli pojawić się w niej sakirowcy. No ten, kto ścigał ją mógł postanowić zajrzeć do wsi. A coś czuła, że zakonnicy nie puściliby jej tak po prostu, gdyby powiedziała, że się spieszy, przez co mogła wpaść na własny pościg.
- Jesteśmy z trupy akrobatów. Dżygitów. Jakby Krowa był wypoczęty, moglibyśmy pokazać jeszcze niejedną sztuczkę. Dęba staje, tańczy na zadnich nogach, kopie i gryzie na komendę, turla się, rzucone przedmioty przynosi. I kroki paradne zna. Za co was ścigają, panie? - Arna paplała po swojemu, rozpinając powoli zapięcia gorsetu. - Mnie, jak wiecie, też ktoś szuka... Dlatego zamierzam udać się... na zachód. Drogą od lasu, przez wzgórza. Znaleźć jakiś majątek, który nas przyjmie.
Złotko ani myślała opowiadać bandycie, co naprawdę zamierzała zrobić. Zamiast tego postanowiła odesłać najemnika, który mógł wciąż być na jej tropie w drogę powrotną. W końcu już sama kradzież konia ze szlacheckiego dworu mogła się wydawać dostatecznym szaleństwem, by uwierzyli, że akrobatka postanowiła ukrywać się w tamtych okolicach.
Z gorsetem w dłoniach dziewczyna postąpiła kilka kroków w stronę potężnego mężczyzny. Przygryzła lekko wargi, jakby czegoś się obawiała. Gdy była już raptem o jeden porządny skok od niego, rzuciła materiałem celując w twarz zbójcy.
- Krowa, drzwi! - Zawołała, odpinając szablę z pochwą od pasa. Nie potrafiła walczyć i trochę bała się, że mogłaby wyszczerbić ostrze, ale była przekonana, że gdyby tylko udało jej się walnąć z całej siły taką bronią w wielkoluda, powinna zyskać dostatecznie dużo czasu, żeby się wydostać. Dlatego też Arna, przekonana o słuszności swojego planu, zamachnęła się solidnie szabelką wciąż ukrytą w pochwie, celując w brzuch bandyty, bo ten znajdował się na właściwej dla niej wysokości.

Re: Wieś Przygranicze

27
Działo się to wszystko bardzo daleko. W półciemnej komnacie, której nikła poświata dwóch świec nie wystarczała, by móc zarysować ściany. Dlatego sala wydawała się być nieskończenie wielka, jak gdyby była to jaskinia, do i z której nie ma ani wejścia, ani wyjścia. Okropne miejsce. Na samym środku pomieszczenia(Czy nieskończone pomieszczenie może mieć w ogóle środek?) stał okrągły stolik. A na nim przeróżne flaszki z przeróżnymi, kolorowymi płynami. Wokół czerwonego stoliczka pełnego eliksirów stały trzy kobiety, stojąc dumnie wyprostowane i wpatrując się w kociołek postawiony pomiędzy wszystkimi flaszkami. Pierwszą z nich była Wiedźma, najstarsza z obecnych. W jej wypadku stanie wyprostowaną było sporym nadużyciem, z powodu starczego garba, jaki wyrósł na jej plecach. W dłoni trzymała niemowlaka. Karmiła dziecinę piersią, zupełnie ją jednocześnie ignorując.
Drugą kobietą obecną przy dziwnej ceremonii była Jaśniepani. Młodsza od Wiedźmy, o wiele piękniejsza i o wiele bardziej dostojna. Od pierwszego spojrzenia na kamiennie okrutną twarz szlachcianki można było poczuć dreszcze. Uśmiechała się delikatnie wiedząc, co ma się zaraz wydarzyć. Wyglądała dumnie. Na chwilkę, mimowolnie, kątem oka spojrzała na trzecią obecną przy rytuale.
Trzecią osobą była Arna.
Jej myśli biegły przez umysł, krążąc, pojawiając się, znikając i znowu wracając. Nie miała pojęcia, co tutaj robi. Dlaczego to robi. Dlaczego nie może się ruszyć. Właściwie to w tej chwili niewiele wiedziała. Chciała rozejrzeć się po pomieszczeniu, ale ciało odmówiło jej posłuszeństwa. Czuła się przerażona i wściekła. Nie potrzebowała rozumu elfickiego maga, by domyślić się, że ta sytuacja była sprawką pozostałej, obecnej tu dwójki.
Wiedźma przemówiła:
- Z prochu powstałaś i w proch powinnaś się obrócić, jak nakazał Hyriunin. - Czy ona właśnie pomyliła imię Boga-Ojca? - Niech krew tego dziecka zapewni Ci utracone piękno.
To, co wydarzyło się potem było straszne. czarownica wzięla w dłoń nóż i wbiła go w zawiniątko. Dziecko nie wydało nawet żadnego dźwięku podczas śmierci. Okropność. Arna próbowała odwrócić wzrok od tej strasznej sceny, ale znowu nie mogła ruszyć głową choćby o milimetr. Patrzyła, gdy Wiedźma, ta okropna Wiedźma zdjęła ubrania z dziecka, które już nie było dzieckiem, tylko miniaturową wersją starca, pomarszczoną, z brodą, wychudzoną, niewyobrażalnie brzydką. Krew potwora, które przed chwilą było niemowlakiem spłynęła po wyciągniętej dłoni kobiety i spadła prosto do kociołka. Następne ów starzec został do kotła włożony. Woda zawrzała. Wszystkie trzy kobiety poczęły dolewać tam eliksirów stojących na stole, aż w końcu Arna chwyciła w dłoń pustą butelkę. Nabrała wywaru ze starczego dziecka. Łzy napłynęły jej do oczu, gdy piła miksturę, do stworzenia której zabito niewiniątko. Ale wypiła zawartość flaszki do dna.

To, co widzieli przez ten czas inni także nie należało do najnormalniejszych sytuacji. Kobieta, która przed chwilą zamachnęła się na wielkoluda, miast pociąć mu brzuch, upadła na ziemię bez przytomności. Nawet Manul nie miał pojęcia co się stało. Nie tylko nie spodziewał się ataku, ale i tym bardziej nie spodziewał się, że dziewczę po prostu straci przytomność. No, trudno było wyobrazić sobie wściekłość mężczyzny, gdy tylko dowiedział się, że ta dziwka miała czelność podnieść na niego rękę.
Na jego nieszczęście nie miał także czasu zareagować, bowiem w prowizorycznej gospodzie zjawił się jeszcze jeden nieproszony gość. Odziany w zbroję łuskową, z długim, prostym mieczem w dłoni prawej i nie za dużą, pięciokątną tarczą w lewej. Wszedł pewny siebie i powiedział:
- Z rozkazu rodziny Katterów obecni tu chłopi mają obowiązek wydać prawu i osądowi kobietę o złotych włosach, złodziejkę najznakomitszego konia z Katterowej stajni. W przeciwnym wypadku będę poszukiwał złodziejki w każdym domu. Jeśli okaże się, że koniokrada ukrywacie, cała ta zapchlona osada zostanie spalona na popiół, a tutejsze dziewki zhańbione brutalnie. Zrozumiano? Wydajcię kurwę, a dostaniecie nagrodę.
Pojawił się nowy kandydat do pana sytuacji. Nowy oponent dla Manula, który jednak mógł równie dobrze przecież okazać się sojusznikiem. Miał przecież pod nogą poszukiwaną, a nikt nie wspomniał o przyprowadzeniu konia spowrotem. Do tego nagroda mogła także być kusząca. Jednak najemnik musiał ową nagrodę mieć przy sobie, więc po jego śmierci wystarczyło pewnie zrabować sakiewki, by dostać się do złota. Pozostawało tylko pytanie, czy ma ze sobą wsparcie, czy zupełnie jak bandyta, zgrywał twardziela z zapleczem, samemu będąc po prostu twardzielem.

W tym momencie Arna się obudziła, nie do końca rozumiejąc, co się właśnie wydarzyło. Była na podłodze, bez gorsetu, z szablą przy dłoni. Tyle widziała. Pamiętała też dokładnie ten okropny sen, który nagle ją napadł. Czuła także coś jeszcze. Coś niesprecyzowanego. Coś, czego na pewno nie powinna czuć. Chociaż może po prostu to był sen...
"Jak dzikie zwierze w okresie godowym
Jak marynarze z dziwkami w mieście portowym
Jak uczniowie Oros z uczennicami
Jak król ze sługami i nałożnicami
Jak żołnierze ze schwytanymi kobietami

Odpuść sobie, dziecię

I tak wszystko pierdolnie
Jak nikt jeszcze nie widział w świecie"

Re: Wieś Przygranicze

28
- Och, więc lubisz na ostro? Dodajmy temu więc nieco pikanterii…– rzucił z rozbawieniem jawnie wyczuwalnym w głosie, nie bardzo przejmując się ciśniętym weń gorsetem. Wszak gęba nie szklanka i nie stłucze się. Tak więc metalowa sprzączka, która zupełnym tylko przypadkiem rozcięła mężczyźnie dolną wargę, dodała mu jeno animuszu, a nawet… rozochociła. Wierzchem lewej dłoni otarł usta, jednocześnie obserwując, jak dziewka zamachuje się nań bronią wciąż ukrytą w pochwie. Nah, za wolno… za głęboki zamach… jaka szkoda… W oczach bitnego wielkoluda była to ledwie igraszka. Już miał skontrować jej atak i poprzez pochwycenie ramienia blondyneczki, wykręcić jej rękę i docisnąć do blatu pobliskiego stołu, lecz wtedy wszystko się posypało. A dokładniej to Arna postanowiła nieodpowiedzialnie zasłabnąć w samym środku walki, co kompletnie zbiło łajdaka z tropu. Już nawet prawie miał ją w rękach, lecz ostatecznie pozwolił kobiecie paść boleśnie na brudną ziemię. A wszystko za sprawą osobnika, który właśnie wtargnął do pomieszczenia. Manul zwrócił się twarzą w jego stronę i zmierzył groźnym wzrokiem, kciuk lewej dłoni zatykając za pas, gdzie nadal znajdował się jeden z jego toporów. Pozwolił mu jednak mówić bez oporów, a gdy ten dotarł do krótkiego opisu poszukiwanej, na chwilę spojrzał na łachudrę, która leżała mu pod stopami. Choć rysopis był bardzo niedokładny, nie dało się jej pomylić z nikim innym. W co ja się do kurwej i nędzy znowu wpakowałem?! Wsunął stopę pod bezwładne ciało i bez krzty troski obrócił główną winną obecnego zamieszania na wznak, by następnie ułożyć buciora na jej brzuchu. Nie naciskał, ani też nie przenosił ciężaru ciała na tą stopę, lecz i tak dla dziewczęcia, któremu właśnie wracała świadomość, było to naprawdę bolesne doświadczenie. A będzie jeszcze bardziej, gdy tylko ta spróbuje kolejnych sztuczek, albo zacznie się wiercić.
- Naprawdę mnie nie obchodzi, jaką rodzinę kotletów czy innych kurwa pierdów reprezentujesz – warknął wrogo, albowiem nie bardzo podobało mu się to, że ktoś właśnie próbuje odebrać mu monopol na spalenie tej wsi. A przecież on groził tym wsiurom, zanim to było modne!
- W tej chwili przekraczasz swoje kompetencje, więc łaskawie wypierdalaj za drzwi! Kurwa, o której wspominasz, należy teraz do mnie i będę ją sobie dupczył do rana, czy ci się to podoba, czy nie. Rano będziesz sobie mógł pozbierać to, co z niej zostanie, a tym czasem won! – cóż, to chyba był uczciwy układ, w którym obaj mężczyźni dostaliby to, czego chcieli. Cała rzecz już wkrótce rozbije się o to, co zwykle… o męskie ego i cierpliwość.
Smoki i gołe baby
Rycerz na koniu mknie
Pędzi jak pojebany
szybciej już nie da się

Re: Wieś Przygranicze

29
Przebudzenie nie było dla Arny szczególnie przyjemne. Nie, żeby sama utrata przytomności w najmniej odpowiednim momencie, czy dziwaczne wizje były. W każdym razie zebrane do kupy wspomnienie rytuału, poczucie, że coś było bardzo nie tak, jak powinno oraz nieokreślony ciężar na brzuchu sprawiły, że dziewczyną szarpnęły silne torsje. Nie mogła jednak ani usiąść, ani obrócić się w pełni, by uniknąć zbryzgania samej siebie lub zakrztuszenia się treścią pokarmową. Chyba pierwszy raz w życiu podziękowała w duchu za całodzienną głodówkę, bo nie miała nawet z czego opróżniać żołądka, splunęła więc jedynie żółcią, tylko częściowo brudząc sobie czarne od węgla włosy.
Chwilę zajęło jej skojarzenie, co utrzymywało ją przyciśniętą do ziemi. Dokładniej zrozumiała to, gdy chwyciła przeszkodę obiema rękami, by zepchnąć z brzucha. Wtedy też z pewnym trudem zogniskowała wzrok na buciorze i połączonej z nim nogą.
- Zabieraj ten upierdolony bucior, zanim pokażę ci, jak Krowa pięknie szarżuje na skurwysynów takich, jak ty. - Złotko wymamrotała, po czym zakaszlała i splunęła w bok. Następne kilka sekund poświęciła na przemyślenia odnośnie słów wypowiedzianych przez bandziora, gdy powracała z krainy wątpliwych marzeń sennych. Podjęła nawet wysiłek podniesienia głowy i spojrzenia na przybysza stojącego w drzwiach karczmy.
- A ty ki cholery tu szukasz? - Akrobatka nie zdążyła ugryźć się w język, ale gdy tylko zadała to jakże roztropne pytanie, zrozumiała, że to ona była ową cholerą. Natychmiast adrenalina pozwoliła jej pozbyć się z kończyn uczucia słabości wywołanego utratą przytomności oraz nieudaną próbą ozdobienia własnej tuniki wymiocinami. Machnęła gwałtownie ręką w stronę Krowy, nakazując mu cofnięcie się. Po prawdzie ogier wciąż był bardziej czarny niż łaciaty, ale wolała, aby nie stał w kręgu światła rzucanym przez palenisko. Zaraz potem chwyciła nogę Manula i zacisnęła na niej palce, by zwrócić jego uwagę.
- Jak mnie wydasz, wrobię cię w tą kradzież i zawiśniesz razem ze mną, bogowie mi świadkami. - Syknęła przez zęby na tyle głośno, by zbir mógł ją usłyszeć, po czym spojrzała na uzbrojonego mężczyznę, który najpewniej miał przytroczyć ją do siodła i pociągnąć za swoim koniem aż do posiadłości Kattera. - Jak mój mężuś powiedział, jestem jego kurwą, więc spierdalaj i nie zawracaj dupy ciężarnej!

Re: Wieś Przygranicze

30
Manul nie mógł się spodziewać, że teraz najemnik przestraszy się i ucieknie. Głupi nie był. Przybysz od razu dobył metrowego miecza z pochwy i podniósł tarczę. Był gotów do boju, a jego uzbrojenie zdawało się jednoznacznie wskazywać, kto ma większe szanse wygrać podczas tej potyczki. Jego twarz przyjęła zacięty wyraz, pełen pogardy dla bandyty i jego kurwy.
- Daję ci ostatnią szansę, psi śmieciu. Pierdolić możesz co najwyżej własną matkę w krzakach, a ta kurwa należy do Katterów. Oddasz ją po dobroci, albo wezmę ją wraz z twoim chuja wartym życiem.
Z optymistycznej strony Arna za chwilę miała być świadkiem tego, jak dwóch mężczyzn będzie się o nią bić. Z każdej innej strony, jeden z dwóch mężczyzn chciał ją chędożyć do samego rana, a drugi zawieźć przed oblicze wyśnionej przed chwilą jaśnie pani. Jak to mawiają: "z deszczu pod rynsztok". Czy jakoś tak. Manul miał jeszcze dobre dziesięć sekund na reakcję, po których wojownik postawił krok do przodu, a potem dwa kolejne. Zamachnął się przy tym mieczem, odsłaniając swój tors, jednak tylko po to, by zablokować ewentualny nadchodzący cios szybkim powrotem tarczy na swoje miejsce. Nie ulegało wątpliwości, że ten przeciwnik ma sporo większą wprawę w walce od dżygitki.
Po sali przeszły serie szmerów ludzi, którzy poczuli się zmieszani. Ludzie byli zaniepokojeni, bowiem którakolwiek opcja by nie wygrała, Pograniczu grozi spalenie. Tak przynajmniej zapowiedzieli obydwaj bandziory. Z ciekawością i strachem spoglądali na rozpoczynającą się walkę.
"Jak dzikie zwierze w okresie godowym
Jak marynarze z dziwkami w mieście portowym
Jak uczniowie Oros z uczennicami
Jak król ze sługami i nałożnicami
Jak żołnierze ze schwytanymi kobietami

Odpuść sobie, dziecię

I tak wszystko pierdolnie
Jak nikt jeszcze nie widział w świecie"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wschodnia prowincja”