Ach Fenistea... Niegdyś to było diabelnie piękne miejsce. A dzisiaj? Dzisiaj jest tylko diabelne. Mija już trzeci rok od kiedy to gwiazdy spadły na ziemię Herbii i wygnały długouche elfy z ich własnego domu. To wydarzenie zakończyło wojnę między Keronem a mieszkańcami lasów, a jej wynik był zdecydowanie jednoznaczny. Był to jeden z wielu zwiastunów Nowej Ery... Ale o tym kiedy indziej.
Teraz po prastarych borach i uroczyskach pozostało jedynie wspomnienie. A i tych pozostało niewiele, bowiem większość tych, którzy mogliby tęsknić za tym miejscem umarła. Prócz wspomnienia pozostały jeszcze uschnięte drzewa. Ich pnie i gałęzie które załamują się z suchym trzaskiem przy najlżejszym nacisku. Jeśli ktoś miałby nieszczęście poprzechadzać się w tym niegościnnym terenie, wydać by mu się mogło, że wszystko, ale to wszystko tu wymarło. Nie słychać tu śpiewu ptaków, nie słychać też szumu liści. Wiatr co najwyżej gwiżdże przedzierając się przez obumarłe drzewa. No i ta łuna. Nad krainą niebo świeciło na tysiące przeróżnych kolorów zarówno w dzień i w nocy. Światło to było jak żywe - migotało, zmieniało się. Sprawiało, że noce były prawie tak samo jasne jak dzień. Ta światłość przedziwnie kontrastowała z pustką lasu, który okrywała.
W odległości od drzewnej ściany tej umarłej krainy ktoś kiedyś nieopatrznie założył osadę. Ta, nękana to przez bandytów, to przez leśne elfy żądne zemsty za swych poległych w wojnie nie wzrosła wiele, wciąż pozostając niewielką wsią, która żyła z pastwisk i drobnych upraw gryki i buraków. Stało tam kilkanaście domów oddzielonych od siebie polem oraz drogą, a jeden z budynków górował nad wszystkimi innymi jednym dodatkowym piętrem, oraz szerokością. Była to stara obora, przerobiona na gospodę, w której gromadzili się wieczorami wszyscy mieszkańcy, by wypić za lepsze czasy.
Na południu dało się ujrzeć szczyty ściany wschodniej. Wioska znajdowała się na wzgórzach. Od północy wiał delikatny, zimny wiatr. Nie było tego widać z osiedla, ale gdyby podążyć do źródła bryzy, po długim marszu dotarłoby się do morza.
W tej osadzie właśnie zjawił się Manul, chłop wielki jak dąb. Z braku lepszego wyboru, zrazu udał się do karczmy, by zapić dalszą podróż. Izba była obszerna, ale pusta. Na środku były poustawiane stoły w kształt prostokąta, przy którym siedzieli wszyscy goście rozmawiając ze sobą, pijąc i jedząc. Mało tego, przy lewej od wejścia ścianie stał podobny stół, tyle że niższy, przy którym gromadziły się podrostki, także zajmując się przede wszystkim sobą.
Kiedy tylko drzwi się otwarły a stopa obcego przekroczyła próg wszystkie twarze zwróciły się wprost ku niemu. Cała rozmowa ucichła. Jedynie dzieciarnia natychmiast wróciła do swych rozmów, ale i ta nie w całości. Wyraźnie czuć było niemiłą atmosferę. Niezręczną sytuację przerwał właściciel dobytku, który ręką zrobił znak, by awanturnik doń podszedł. Wzrostem prawie dorównywał Manulowi, ale na pewno przerastał go wszerz. Odezwał się, wykorzystując względną ciszę w pomieszczeniu:
-Podejdźże, zjedz. Musisz być znużony. Skąd przybywasz?
Z wyrazu twarzy zgromadzonych można by wywnioskować, że to tylko kramarz jest tu przyjaznym człowiekiem.
***
Arna jechała już kolejną z rzędu godzinę. Dochodził wieczór. Ilekroć nie spojrzała w tył, za nią, za linią horyzontu podążał wciąż ten sam jeździec. Dobrze wiedziała kim był i czego chciał. A najgorsze było to, że się powoli, acz nieustannie zbliżał. Prędzej, czy później przyjdzie jej stanąć do boju, o ile nie znajdzie wybawienia, lub nie zgubi najemnika. Ale na stepowej drodze to drugie zdawało się być dość niemożliwe.
Uwagę dziewczyny przykuł nie tylko jeździec, ale i przedziwna łuna światła, do której się zbliżała. Nie wiedziała zbytnio gdzie jedzie, wiedziala jedynie, że jeśliby podążała tą drogą, to w końcu dotarłaby do elfickich lasów, na które niegdyś spadły gwiazdy. I z tym właśnie skojarzyła zorzę. Z granicą Kerońsko-Fenisteiską. Czy aby na pewno ucieczka wprost na ziemie, co prawda spustoszone, ale jednak jeszcze tak niedawnego wroga? Bezpieczne to miejsce, czy nie - wyboru nie było.
Otuchy jeźdźczyni dodały domki rysujące się zza wzgórza. Niewielka wieś na tle ściany martwego lasu. Może właśnie to było jej wybawienie?
Wieś Przygranicze
1"Jak dzikie zwierze w okresie godowym
Jak marynarze z dziwkami w mieście portowym
Jak uczniowie Oros z uczennicami
Jak król ze sługami i nałożnicami
Jak żołnierze ze schwytanymi kobietami
Odpuść sobie, dziecię
I tak wszystko pierdolnie
Jak nikt jeszcze nie widział w świecie"
Jak marynarze z dziwkami w mieście portowym
Jak uczniowie Oros z uczennicami
Jak król ze sługami i nałożnicami
Jak żołnierze ze schwytanymi kobietami
Odpuść sobie, dziecię
I tak wszystko pierdolnie
Jak nikt jeszcze nie widział w świecie"