Wioska Kerlyn

1
Nad brzegiem Jeziora Gwiazd, rysuje się spora wioska pełna pól uprawnych, sadów i ogrodów. Liczne domy o kamiennych fundamentach i drewnianych piętrach, zachwycają swą prostotą, wytrzymałością, jak i pięknym wykończeniem. Z niektórych kominów buchają kłęby dymu, niektóre okna, otwarte na oścież przepuszczają na zewnątrz opary i zapachy pysznych potraw, przygotowywanych przez gospodynie domowe oraz dzieci.

Codziennie, sto dwadzieścia mieszkańców krząta się między budynkami, pracuje w polu, przy domach lub tłoczniach cydru, piwiarni czy też karczmie tuż przy drodze do wioski. Życie płynie tu dosyć spokojnie. Wszystko za sprawą dobrego zarządzania i wiedzy.

W największej chacie, w centrum, obok niewielkiego rynku ze studnią, mieszka Tavis, mężczyzna wysoki i umięśniony, o ciemnych włosach i niebieskich oczach. Wraz z żoną spożywając potrawę, spoglądają sobie oczy i uśmiechają się co jakiś czas. Nikt nic nie mówi. Cisza sprawia, że czują spokój i harmonię wokół siebie.

Re: Wioska Kerlyn

2
To miał być dzień jak co dzień. Kolejny zimowy wschód i zachód słońca, kolejny ciągnący się niemiłosiernie wieczór spędzony w karczmie, bądź na pracach w domu. Tavis akurat jadł z żoną obiad i nic nie wskazywało, że wydarzy się coś bardziej interesującego od widoku naprzeciwko.

Wtedy małżonkowie usłyszeli stukanie do drzwi.
A za drzwiami stał chłop, który był zdecydowanie zdenerwowany.
-Panie, nieszczęście! Wilki do zagrody się wdarły, bydła nam połowę pozagryzały!

Może przesadzał, a może nie. Jeżeli naprawdę nagle wioska straciła połowę rogacizny, to nie była to wesoła wiadomość. Zaś w obliczu przeciągającej się zimy utrudnienie to mogło się przerodzić w poważny problem.

Re: Wioska Kerlyn

3
Tavis od razu przeprosił małżonkę i ruszył za chłopem do zagrody. Tam zastał leżące kupy mięsa, kałuże krwi i obdarte skóry zwierząt. Na ten widok zareagował spokojnie i zaczął zastanawiać, dlaczego nikt nie słyszał odgłosów ginącego w męczarniach bydła. Po chwili zapytał jednego z hodowców:
- Ile zginęło, a ile pozostało trzody w zagrodzie?
Ostatnio zmieniony 08 cze 2014, 22:59 przez Sherds, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Wioska Kerlyn

4
Na konkretne pytanie "ile" chłop miał problem żeby odpowiedzieć tak od razu.
-Panie... nie wiem, dwa mendle może nawet! Wilki wlazły przez dziurę w ścianie stodoły i nam rogate pogryzły. Kiedym słyszeli muczenie i wybieglim na mróz to już bydło nam na pastwisko wybiegło przez drzwi wyrwane z zawiasów, tak się bały! Prawie cała północna zagroda, krowy leżą i parują, niektóre pewno ledwo zipią. I jeszcze byk nam w panice ogrodzenie wyłamał i w las uciekł!

Więc to dlatego pan na włościach nic nie słyszał. Ta zagroda była nieco oddalona od jego domu. Jednocześnie nadal była bliską wiosce, po prostu cała osada była przez obecność jeziora rozciągnięta wzdłuż jego brzegu.

Re: Wioska Kerlyn

5
Tavis stał chwilę w zamyśleniu. Czasami spoglądał na odsłonięte przez chmury niebo i przyświecające słońce, które nie miało na tyle siły by stopić śnieg zalegający na ziemi od dawna.
– Każ czterem chłopom udać się w poszukiwaniu byka, natomiast martwe zwierzyny i resztki kości, i mięsa zapakuj na wóz. Może uda nam się je sprzedać hodowcy psów, zanim do końca zgniją. Dobrze, że panuje chłód – powiedział mężczyzna, po czym wrócił do swej posiadłości.
Po drodze spotkał przechadzającego się po ulicy Galisa, jego wiernego przyjaciela.
– Jak się miewasz bracie? - zapytał Tavis z lekkim uśmiechem.
– No cóż... jak co dzień.
Po chwili milczenia wyrwał się i rzekł:
– Słyszałem o tragedii w zagrodzie. To nie wróży nic dobrego podczas zimy - poklepał się pod pachami. - Jeżeli chcesz, mogę udać się do miasta i poszukać handlarzy mających dużo rogatych na sprzedaż. Uzupełnilibyśmy luki w zagrodzie.
– Sam bym to zrobił, jednak o pieniądze trudno. Postanowiłem, że nie wydam już nic na zwierzęta. Musimy być samowystarczalni – mówił poważnie. – Na wiosnę, jeśli oczywiście znajdziemy byka, spłodzi się nowe bydła. Puki co zwiększymy produkcję chleba. Jeszcze nie przyszedł czas na głód – uśmiechnął się i poszedł w stronę domu.
Po kilku krokach krzyknął do stojącego dalej na drodze Galisa:
– Nie przemęczaj się dziś. Usiądź w domu, przy kominie. Ciesz się dobrą, jak na dzisiaj pogodą – uśmiechnął się znowu i poszedł poprawiając skórzane rękawiczki.
W domu czekała niecierpliwie na niego żona.
– Co takiego się stało, że musiałeś przerwać posiłek – powiedziała spokojnie, po czym usiadła mu na kolanach i objęła delikatnie za szyję.
– Incydent w zagrodzie. Nie przejmuj się, teraz mam czas tylko dla ciebie – powiedział czule i pocałował ją w usta.
Patrzyli sobie przez chwilę głęboko w oczy, a następnie udali do sypialni.

Tymczasem na zewnątrz, chłopi zbierali szczątki zwierząt zaatakowanych przez wilki. Mniejsze kawałki pakowali do worów, większe rzucali luźno na wozy.
– Wieziemy to do hodowcy psów w Hettor. Może uda się zarobić jakiś grosz. Kundle będą miały co jeść do końca zimy – powiedział właściciel zagrody.
– A nie możemy tego zjeść? – spytał jeden z chłopów. Mężczyzna wysoki, przystojny, ale nie zbyt mądry.
– Kto wie, jakie choroby roznoszą wilki. Słyszałem nie raz o chłopcach, którzy po zjedzeniu mięsa zagryzionego przez wilczury, umierały w gorączce, pluły krwią. Może to zwykłe banialuki, może i czarna magia. Nie wiadomo. Poza tym, co tu masz do zjedzenia? Dwa rogacze zachowały się w całkiem dobrym stanie. Pozostały bez grzbietów. Reszta prawie flaków nie ma, do kości są pozdzierane.
Chłop przeraził się nieco podczas wysłuchiwania opowieści hodowcy. Postanowił nie tracić czasu, załadować wszystkie zwierzęta i jak najszybciej odjechać, by zawieść je do Hettor.

Re: Wioska Kerlyn

6
Zanim jeszcze powrócił do domu ogólne zamieszanie wokół drugiej zagrody spowodowało, że wrócił do domu okrężna drogą. W końcu pan powinien wiedzieć, co się dzieje we włościach, prawda? Powodem małego tłumu był Ian, młody chłopak, który akurat pełnił obowiązki przy doglądaniu bydła, kiedy zaatakowały wilki. Tak na dobrą sprawę, gdyby nie on, to prawdopodobnie głodne bestie dorwałyby się również i do drugiej połowy bydła, więc młodzieniaszek nagle zarobił swoje pięć minut sławy. Tak na dobrą sprawę wybronił się nawet małym kosztem, zanim krzykami ściągnął resztę wieśniaków dostał jedynie jedno ugryzienie na łydce.

Następnie, nawet nie opatrując rany, chłopi odnieśli chłopaka na rękach w stronę gospody, gdzie najpewniej cała wieś z radości wydoi po kilka kolejek. Przynajmniej na chwilę zapomną o tym, że stracili połowę rogacizny.

Tavis z kolei zgodnie z zamierzeniami zaś powrócił do domu. Udali się do sypialni, by spełnić małżeńską powinność, lecz sprawy nie przybrały znowu tak typowego obrotu. Podczas rozmowy o incydencie w zagrodzie padło ze strony żony sakramentalne pytanie "czy ktoś ucierpiał". Po uzyskaniu odpowiedzi natychmiast przerwała rozrywki, ubrała się, zabrała swój felczerski tobołek i pomstując na czym świat stoi ruszyła do gospody, by zabandażować nogę Ianowi. Cóż, może i zostawiła Tavisa samego w łóżku jak go bogowie stworzyli, ale czyż nie dzięki takiemu charakterowi została tą jedyną?

Szlachcic miał za to nieco czasu, by przyjrzeć się innym sprawom, a przykład samej zimie. Kilka listów od znajomych z uczelni mówiło to, czego mógł się obawiać- zima trzyma wszędzie, gdzie nastała. Wiele miejscowości musi już importować żywność z południa, by wyrównać potrzeby żywieniowe, a większa część kraju była na granicy niedoborów pożywienia. Okolice Prowincji Wschodniej były jeszcze spichlerzem Keronu, więc tutaj głód nawet z połową stada nie dotknie ludzi jeszcze przez może nawet dwa miesiące, lecz...

Ostatnio Tavis dostał pismo z pieczęcią burmistrza Meridanosu (pełniącego także rolę cywilnego zarządcy prowincji), w którym polecono mu wyszczególnić posiadane na stanie wioski zapasy. List przyszedł nagle i na dniach pojawi się kurier by odebrać raport, lecz było pewne, że chodzi o wyciśnięcie z Wschodniej możliwie dużej ilości zboża dla reszty krain. Nie mógł też deklarować pustek czy olać pisma, bo wtedy przysłano by nie urzędników, a kontrolę wojskową, poza tym dokonanie akurat w tym momencie nagłego wykreślenia połowy bydła ze spisów majątkowych też jest cokolwiek podejrzane... Ciężki orzech do zgryzienia.

Albo mógł też rzucić wszystko w diabły i dołączyć do reszty w gospodzie.

Wioska Kerlyn

7
Tavis zasiadł wieczorem przy biurku, zapalił świecę i zaczął rozmyślać.
- "Jeżeli podam dokładny stan zapasów, oskrobią wioskę co do jednego źdźbła zboża. Z kolei nie mogę też fałszować i nie uwzględnić części spichlerza. " Argh... - wściekł się, wstał i zaczął krążyć po pokoju.
Po chwili stanął w miejscu, przybrał twardą minę i z trudem powiedział do siebie:
- Jadę do Meriandos. Muszę to wszystko wyjaśnić. Może to lekkomyślne lub niepotrzebne, ale nie będę narażał wioski na głód.
Natychmiast wyszedł z domu i udał się do czekającego w gospodzie kuriera. Wszedłszy do budynku zauważył mężczyznę zabawiającego się z pannami. Podszedł do niego i powiedział:
- Jadę wręczyć burmistrzowi raport osobiście.
Kurier lekko pijany kiwnął głową i zabrał się do dalszej zabawy. Nie minęła chwila, a Tavis znalazł się przy stajni i nakazał osiodłanie dwóch koni. Drugi - jak zamierzał - miał być przygotowany dla Gilesa. Nie chciał sam podróżować, a przyjaciel podczas wędrówki zapewniłby mu większą pewność oraz poczucie bezpieczeństwa. Zanim jednak poszedł po swego towarzysza, udał się do żony by powiedzieć jej o swoim wyjeździe. Ta na jego słowa zmartwiła się. Proponowałą mu różne rozwiązania sprawy, lecz Tavis był nader uparty. Po długim czasie namów skończyło się na zgodzie, pocieszających słowach, pocałunku i odejściu w dwie różne strony.
Giles został poinformowany o wyjeździe. Nie był zbyt chętny, ponieważ nie lubił opuszczać wioski, jednak zgodził się dla przyjaciela. Przygotowywali bagaże wieczorem. Droga do miasta nie była długa, około jeden dzień jazdy konno, dlatego nie obciążali się zbędnym prowiantem. Jedzenia starczyłoby na cztery posiłki. Po założeniu tobołów na konie, udali się do chat na spoczynek. Z samego rana stanęli na koniach przy wyjeździe z wioski, na trakcie do miasta.

Re: Wioska Kerlyn

8
Spoiler:
Kuriera we wsi nie było, za to był jeden z rybaków, który zasnąwszy nad kufelkiem wyglądał na pierwszy rzut oka niemal tak samo jak tamten posłaniec. Żona i karczmarz zostali w każdym razie poinformowani co należy przekazać kurierowi kiedy się już zjawi. Zgodnie z przewidywaniami jego ukochana próbowała go raczej odwieść od pomysłu, jednak tym razem jej się nie udało. Powróciła więc do nakładania na pogryzioną nogę jakiejś dziwnej, ziołowej maści, której składu chyba nikt poza nią samą nie ogarniał.
Giles był z kolei średnio... zadowolony. Miał nadzieję spędzić więcej czasu w cieple gospody, ale szybko lojalność wobec przyjaciela przeważyła i następnego dnia nieco już tylko burcząc z tęsknoty za ciepłem ruszył za Travisem.

W stojącej pośrodku wsi stajni na posterunku siedział tylko jeden chłopak grzejący ręce przy piecyku. Z lekką pomocą dwójki przybyszów osiodłane zostały dwie klaczki, a do juków zostały załadowane podstawowe racje żywnościowe z bukłaczkiem mocniejszego piwa na czele.

I... ruszyli. To była nieprzyjemna droga. Końskie kopyta cały czas brodziły w śniegu, a podróżnicy cały czas mieli wrażenie bycia obserwowanymi. Wilki? Bandyci? Zwykłe zwierzęta? Kto wie, co mogło się kryć pod tym polem śnieżnego puchu. Mijali także wieś, która stanowiła niegdyś wyznacznik półmetka w drodze z Kerlyn do Meridanosu. Wyludnionej. Żaden komin nie dymił, nie dobiegały od stamtąd żadne dźwięki, a uliczki były zaniedbane i nieodśnieżone. Po zbliżeniu się na pięćdziesiąt kroków Giles zauważył, że przynajmniej jeden z tych domów został jakiś czas temu spalony, czego nie zauważyli wcześniej, bo warstwa śniegu poprzykrywała większość sczerniałych od płomieni belek.

Droga wyglądała tak, że na wprost majaczyła już stolica prowincji, a na lewo był skręt do głównej części wsi. Będąc na skrzyżowaniu ujrzeli zaś leżącą na śniegu postać w ciężkim, czarnym płaszczu. Żyła, nawet wyciągnęła dłoń w ich stronę, kiedy ich ujrzała. Giles sugerował kontynuować drogę do Meridanosu, zaś Travis miał nieodparte wrażenie, że zna tę postać. I że nie jest to ktoś, kto pochodzi z tej wsi.

Re: Wioska Kerlyn

9
Każdy musi się kiedyś rozerwać. To samo pomyślał zarządca Kerlyny w siedemdziesiątym dziewiątym roku trzeciej ery dokładnie dwudziestego czwartego grudnia. Akurat miało rozpocząć się nowe dziesięciolecie, więc była to świetna okazja do wyprawienia hucznej imprezy na całą wieś. Zarządca, któremu na imię było Sylwester, własnoręcznie porozwieszał po wiosce ogłoszenia. "Czas się zabawić! Szykujcie kufle. Za tydzień przywitamy nowy rok tak, że będą o tym mówić od Saran Dun po Ujście!" I faktycznie mówili. Wędrowni minstrele spisali się na medal. Wieść o wielkim świętowaniu obiegła cały Keron. Na drugi rok miasteczko pękało w szwach od tłumów, którzy przyszli świętować nadejście roku osiemdziesiątego pierwszego zostawiając przy tym swoje pieniądze w miejscowych sklepach. Wszystko był na korzyść Kerlyn. Od tamtego czasu co roku trzydziestego pierwszego grudnia przerywa się spokojne życie w wiosce i zaczyna wielkie przyjęcie. Dzień ten nazywany jest sylwestrzynkami lub po prostu sylwestrem po byłym zarządcy, który wpadł na ten wspaniały pomysł.

Kilka miesięcy po wydarzeniach w Suchotach.
Kerlyn właśnie tej nocy było dla podróżnych jak latarnia morska dla statków kupieckich. Blask pochodni oświetlał hektary lasu wokół. Jednak to nie światło sprowadzało ludzi do tej wsi. Przecież był sylwester! Obok tego wydarzenia nikt nie przechodzi obojętnie. Nie przeszedł obojętnie również Sael, który właśnie jechał wzdłuż skraju lasu na swoim wierzchowcu. Wilk był widocznie zainteresowany całym wydarzeniem. Była noc. Wcześniej i tak było zimno, ale teraz mróz był o wiele bardziej dokuczliwy. Na szczęście śnieg nie padał, bo tylko tego brakowało. Jednak we wsi było dużo ognia można byłoby się ogrzać. Z każdą chwilą uczestnictwo w sylwestrzankach wydawało się coraz bardziej zachęcające. Blisko Karlyn była też inna wioska oddalona o pół godziny drogi konno. Mogła być to alternatywa, ale w sumie po co? Sael głodny nie był, specjalnie zmęczony również. Jedyne co mu doskwierało to odmarzający na zimnie tyłek.

Re: Wioska Kerlyn

10
Młodzieniec jechał powoli na swoim wierzchowcu... Pomimo długiej sierści Quill'a tyłek Sael'a i tak wołał o chociażby odrobinę ciepła grożąc jakimiś okropnymi schorzeniami. Tak więc korzystając z okazji znalezienia się w mieście młodzieniec postanowił dać odetchnąć zwierzakowi oraz swoim czterem literom. Stając przy karczmie zszedł z pupila i rzekł drapiąc go pod brodą:
-Ja trochę odpocznę i ty także powinieneś tak zrobić. Udaj się a polowanie, zjedz coś i wróć jak trochę odpoczniesz. W razie potrzeby będę Cię nawoływał.
Po tych słowach wilk powinien ruszyć w stronę dziczy, a jego właściciel zaś postanowił odwiedzić karczmę. Marzyło mu się zimne piwko oraz jajecznica na bekonie...

Re: Wioska Kerlyn

11
W tej wsi było więcej ognia niż podczas pożaru. Ogniska i pochodnie spotykało się tu co dwa kroki. Można było tu zapomnieć na chwilę o nie dającej od roku spokoju zimie. Kiedy tylko przekraczało się drewnianą bramę w podróżnego uderzała fala gorąca. W Kerlyn była tylko jedna karczma, lecz jej gmach był większy od domu burmistrza. Jakby powiększyć drzwi to można byłoby tu wcisnąć pięć pijanych trolli i nie martwić się o jakiekolwiek zniszczenia. A to jeszcze nie cała gospoda. Po drugiej stronie szerokiej - jak na taką wioskę - ulicy stał identyczny, drewniany budynek pod tym samym szyldem. Zbudowany został tylko po to by pomieścić ogromną ilość gości napływających do miasteczka podczas sylwestra. Pomiędzy obiema częściami karczmy cały czas wymieniali się ludzie. Ci mniej pijani dziwnie patrzyli na białowłosego i jego wielkiego wilczura.

Quill odbiegł a Sael wszedł do tej części gospody, która była czynna cały rok. Od razu, gdy wszedł usłyszał dźwięk nalewanego piwa, rozmów i szarpania strun lutni. Do Kerlyn przyjeżdżało wiele sławnych i utalentowanych minstrelów, ale ten komu akurat dano wystąpić zamiast pieśni i ballad wolał pobawić się rymami tworząc sprośne wierszyki. Małej grupce krasnoludów upijających się przy najbliższym stole bardzo się one podobały. Karczma miała dużo kondygnacji, ale piętro nie służyło pokojom mieszkalnym, a kolejnej sali ze stołami i oddzielnym barem. Sael wyróżniał się od reszty. Spostrzegł to rudobrody mężczyzna śmierdzący alkoholem i od razu do niego podszedł.
- Hej ludzie! Mamy diabelstwo! - wykrzyczał brodacz.
- Aby na pewno? - spytał ktoś z wnętrza sali - Twoje ostatnie diabelstwo było po prostu krasnoludzką kobietą.
- Wtedy myślałem, że one mają brody.
- Jeb się! - krzyknęła krasnoludzka kobieta.
- Ten tutaj to na pewno diaboł. Patrzajcie na te oczy, włosy, dłoń. - zapewniał dalej.
- A nawet jeśli to co? - spytał ktoś inny.
- Jak to co?! Zawsze chciałem takiego spotkać. Chowają się takie biedaczyny po lasach, bo boją się reakcji ludzi na ich obecność. Chcę im pokazać, że na sylwestrze jesteśmy wszyscy razem i bez podziałów rasowych!
- Wolę zachować podziały między mną a tymi karłami. Dla zdrowia. - skomentował wysoki elf spod ściany.
- Weź usiądź, Raff. Nawet jeśli to diabelstwo to... - Młody mężczyzna z burzą blond włosów wskazywał dyskretnie ręką na siedzącego przy barze dobrze zbudowanego mężczyznę. Ubrany był w był w zwykły kubrak. Domyślił się, że ktoś o nim mówi, więc odwrócił się pokazując tym samym wiszący na jego szyli miecz w płomieniach - symbol Zakonu.
- Co? Ja? - spytał Sakirowiec - JA jestem na urlopie. Chuj mnie ten koleś. I tak, jest diabelstwem jeśli chcecie opinii eksperta.
- Widzisz? - odezwał się ponownie brodacz lecz tym razem do Saela - Wszyscy cię tu traktują na równi! Choć usiądź. Postawię ci browara. - Wskazał na jeden ze stolików.

Re: Wioska Kerlyn

12
Chłopak po chwili zaniepokojenia uspokoił się. Wiadomość, że sakirowiec miał "wakacje" była dla niego raczej dobrą informacją, zważywszy na to, że chłopak nie miał zamiaru przelewać w nowo co odwiedzonej wiosce krwi. Uśmiechając się nieznacznie do karczmarza rzekł:
-Z przyjemnością, a może i jakaś strawa by się znalazła? Oczywiście zapłacę.
Po tych słowach udał się za karczmarzem.

Re: Wioska Kerlyn

13
Raz nie zauważyłem, raz zapomniałem i tak to się złożyło, że piszę dopiero teraz. Aha, i to nie jest karczmarz tylko zwykły klient.

Dyskusje przy wszystkich stolikach na chwilę zmieniły tor na demoniczne korzenie nowo przybyłego, lecz równie szybko co skręciły w diaboliczną uliczkę plotek i domysłów, tak szybko zawróciły na szlaki rozmów wszelakich. Rudobrody podszedł do czteroosobowego okrągłego stołu z przegniłego drewna i zajął miejsce naprzeciwko Saela. Zostały jeszcze dwa wolne krzesła. W karczmie dostępne były stoliki dla dwóch osób i nawet dwa takie stały niezajęte przez nikogo, więc dziwne, że brodacz zwany Raffem wybrał właśnie ten.
- Z żarłem to nie w sylwestra. - odparł drapiąc się po swojej krótko przystrzyżonej i łysiejącej już głowie - Urel z Renią by nie nadążyli z pichceniem. Widzisz przecież ile tu ludu jest.
Raff zatrzymał przebiegającego właśnie między stolikami dzieciaka, który wzrostem ledwo wybijał się ponad metr. Brzdąc miał na sobie obdartą brudną koszulę, która ledwo trzymała się na jego wychudzonym ciele. Rudzielec coś mu powiedział i wręczył kilka srebrnych monet, a ten od razu popędził wgłąb tawerny i przedzierał się przez tłum. W sylwestrzanki dzieci z biednych domów (jeśli je miały) dorabiały jako kelnerzy w tej właśnie gospodzie. Małe to i zwinne - idealne do manewrowania z tacą w zatłoczonych pomieszczeniach. Za każde zamówienie (przejście stolik-karczmarz-stolik) klient powinien dać w napiwku jednego gryfa kerońskiego kelnerowi niezależnie od ilości zamówionych towarów.
Prawie w tym samym momencie z zewnątrz słychać było kroki, rozmowy, śpiew i okrzyki większej ilości osób. Ludzie ci zmierzali prawdopodobnie właśnie do tego budynku karczmy. Po chwili drewniane drzwi - od dłuższego czasu nie otwierane - z wielkim hukiem wyrwały do przodu prawie wypadając z zawiasów. Za nimi widać było wyprostowaną w kopniaku nogę i jej właściciela - czarnowłosego krasnoluda.
- HEPI NYU JERR, SKURWYSYNY! - wykrzyczał tak głośno, że słyszała go cała wieś.
Za krasnoludem wszedł goblin. Dość wysoki jak na swoją rasę i dobrze ubrany... To znaczy jego ubranie kiedyś było dobre. Teraz to oblana piwem i usmarowana błotem szmata. Dalej przybyła cała piątka bardów ze swoimi lutniami, bębnami, fletami i innymi wymyślnymi instrumentami. W przeciwieństwie do "poety", który rzucał wierszykami dla krasi, ci tutaj wyglądali na zawodowców. Szybko wygonili wierszokletę i zaczęli grać swoją muzykę. Durudud dud-dud dada da-da da da. Nowi artyści spotkali się z większym zainteresowaniem i uznaniem od poprzedniego grajka, a po gospodzie rozniosły się owacje. Długowłosy, lecz krótkobrody krasnolud wraz z goblinem dosiedli się do stolika, przy którym siedział Sael.
- Witajć Raff! - przywitał się czarnowłosy.
- Witam, witam!
- A to kto? - spostrzegł goblin białowłosego.
- A to jest... - zawahał się rudobrody - Chyba się jeszcze nie poznaliśmy z imienia. Jestem Raffared, ale możesz mi mówić Raff. Ten tu obok to Yhir (czyt. Ir), a ten zielony to Zielony. Nikt nie zna jego imienia.
- Ja znam, - odparł Zielony.
- A jak ciebie zwą? - spytał krasnolud.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wschodnia prowincja”