Karczma „Pod Nieustannym Dębem”

1
Karczma „Pod Nieustannym Dębem” znajduje się na zachodzie Fenistei, w stosunkowo niewielkiej odległości od Wschodniej Ściany, co w okresie najbardziej zaciętych walk czyniło karczmę narażoną na ataki ze strony Keronu. Nie wiadomo, czy to sprawka jakiegoś rodzaju magii, dobrego ukrycia na zwodniczym dla obcych terenie czy ochrony oferowanej przez klientów, lecz budynek jak stał tak stoi, podobno od dziesiątek lat. Nie posiada żadnych śladów walki, choć wielu twierdzi, że w niewielkiej odległości od karczmy znaleziono wiele zakopanych, przyodzianych w zbroje ciał.
Budynek, jak wskazuje jego nazwa (która nie znajduje się szyldzie bowiem takowy nawet nie istnieje) znajduje się pod dębem - dosłownie. Wydrążony w dolnej części olbrzymiego, grubego pnia, otoczony grubymi gałęziami i korzeniami budynek stanowi jedyną rozrywkę w środku dzikiego, gęstego lasu, w odległości wielu kilometrów od najbliższej osady. Przez karczmę przewija się wiele elfów: myśliwi, zbieracze, badacze, dostawcy, nawet druidzi, lecz w głównym jednak stopniu wojownicy ruszający na front bądź z niego wracający. Przez to atmosfera często bywa napięta, sztywna, a wymiana poglądów może niekiedy zaowocować poważną bójką nawet wśród tak z reguły spokojnej i przywiązanej do siebie rasy. Mimo to karczmarz - który zmienia się z pokolenia na pokolenie - posiada umiejętności niezbędnie by sprawnie prowadzić swój mały przybytek, uspokajając gości i zapewniając im relaks i muzykę, sporą rolę odgrywają też zioła i kadzidełka.
Główna izba nie jest duża (mieści jedynie kilka stołów), lecz przytulna. Na drewnianych, grubych ścianach znajdują się myśliwskie trofea oraz łuki, strzały czy drzeworyty oraz ryciny. Na półkach, stołach i lampie zwisającej z sufitu, stworzonej z jelenich rogów, płoną świece dające odpowiednią ilość światła, ciepła i budujące relaksujący, nastrojowy klimat. Drugie pomieszczenie zawiera skromną kuchnię, będącą jednocześnie spiżarnią zawaloną beczkami, workami czy niewielkimi skrzyniami. Naturalnie przybytek wymagał małej podbudowy, główna część wygląda naturalnie, druga natomiast składa się z grubych belek i desek pokrytych mchem i grzybami.

Re: Karczma "Pod Nieustannym Dębem"

2
- Kiciusiu, nie uciekaj! - krzyczała w biegu mała Eflae, goniąc za białym kotkiem przemykającym wśród niskich roślin.
Ze wsi niedaleko wybrali się na małą, rodziną wycieczkę - dziewczynka, mała elfka, jej matka oraz ojciec, który w danych latach wojował z ludźmi i karczma "Pod Nieustannym Dębem" była mu miejscem dobrze znanym, gdzie przywitali ich ciepło i życzliwie. Eflae jednak nie spodobało się to miejsce, a choć jej mamusia i tatuś śmiali się bardzo głośno, ona czuła się bardzo nieswojo w tym towarzystwie. Może to wina całej konstrukcji i tego wielkiego drzewa, a nawet jeśli ona je uwielbiała, przywykła do mieszkania w normalnie zbudowanym domu, zgodnie z nowoczesnymi standardami. Od zawsze była rozsądną, mądrą i uważną dziewczynką, więc nie miała większych problemów z uzyskaniem pozwolenia rodziców na wyjście. Po kilku instrukcjach i obietnicach, znalazła się niedaleko budynku i grzebiąc patykiem w ziemi rysowała różne zwierzątka. Wtedy pojawił się on, malutki, puszysty, którego białe futerko świeciło w pełnym słońcu, z oczkami krzyczącymi "przygarnij mnie!".
Biegła ile sił w nóżkach, choć jej brudne i starte rączki oraz kolana nosiły ślady nierozważnej gonitwy. Zwierzaczek uciekał, lecz ona widziała go doskonale wśród zieleni, czasem się nawet zatrzymywał i siadał, przyglądając się jej, a ona, zdyszana, z zadowoleniem machała mu i przyspieszała. Wystające gałązki okrutnie uderzały jej w twarz, tak, że na okrągłej i różowej buzi pojawiły się czerwone kreski pełne krwi. Lecz biegła dalej. Kicius był taki śliczny, a poza tym wyglądał na bardzo smutnego. Chciała zabrać go, pokazać rodzicom, przygarnąć i wytresować. W myślach czesała go już, głaskała, karmiła, tuliła w swoim łóżku, a on lizał jej nosek. Nawet wyobrażała sobie jak go woła, a on posłusznie przybiegał i chodził z nią na długie wycieczki. Kimba, bo tak będzie się nazywał. Jeśli go złapie...
W końcu dotarła do niewielkiego zagajnika i usiadła na ziemi, oddychając ciężko i przecierając szczypiącą, brudną i zakrwawioną buzię. Oczy jej łzawiły, a zdarte dłonie i kolana piekły niemiłosiernie, lecz była twarda - miała to po tatusiu. Wzrokiem wyszukała swego małego przyjaciela, który siedział niedaleko i mył swoje lśniące futerko. Uśmiechnęła się szeroko i wstała, powoli drepcząc w stronę kotka, starając się nie spłoszyć go. Zwierzak nastawił uszu i wbił błyszczące, szmaragdowe oczyska w podchodzącą do niego dziewczynkę.
Wystawiła drobną rączkę by pogłaskać Kimbe. Ten nie sprawiał oporu, a wręcz przeciwnie - zamruczał zadowolony i nadstawił grzbiet; lizał również pokaleczoną dłoń dziewczynki. Eflae chichotała cicho, wręcz zauroczona delikatnością kociego futra. W pewnym momencie zwierzak drgnął, coś za plecami elfki przykuło jego uwagę, podążał wzrokiem za jakimś obiektem.
- Co się stało, kiciusiu? - zapytała Eflae nie odwracając się, przez co nie mogła zobaczyć dziwnego, nieznanego i niewidzianego dotąd światła, które po chwili zniknęło.
W ułamku sekundy, zupełnie niespodziewanie, łapka Kimby przyozdobiona w pazury, sięgnęła lewego oka dziewczynki. Eflae krzyknęła głośno i trzymając obiema rączkami ranę, zaczęła się cofać i miotać główką na wszystkie strony. Kot w tym czasie nastroszył futro, zasyczał groźnie i ponownie rzucił się na bezbronną dziewczynkę, obalając ją. Drapał i gryzł po rączkach zasłaniających twarz, a ofiara krzyczała piskliwym głosikiem coraz głośniej, miotała nóżkami rozkopując ściółkę i odruchowo próbując cofać się do tyłu. Atakujący nagle zeskoczył. Eflae odczuwała ogromny ból, rozpłakała się i krzyczała przez łzy, a krew ciekła jej po pociętych kończynach.
Dopiero po jakimś czasie zaczęła się uspokajać. Nieśmiało zdjęła zakrwawione ręce z twarzy, by upewnić się czy zagrożenie minęło. Z trudem wstała, obolała, zakrwawiona, brudna i płacząca. Szła z trudem, nie była nawet pewna, czy zmierza we właściwym kierunku - do mamy i taty. Tylko ich miała teraz w głowie, to pozwalało jej częściowo zapomnieć o bólu. Nie przejmowała się już nawet krzyczeniem i karą, jaką dostanie. Chciała być znowu bezpieczna i szczęśliwa, przeprosić rodziców i obiecać, że już nigdy nie opuści ich nawet na krok.
Nie uszła nawet kilkunastu metrów, kiedy jakiś ruch, a następnie dźwięk omal nie przyprawił jej o zawał serduszka. Odwróciła się i spostrzegła, że na ziemi leży duże gniazdo bzyczących os. Były rozzłoszczone i zebrały się w ogromną chmarę. Eflae nie czekała długo, utykając ruszyła przed siebie ile sił. Łzy nie przestały cieknąć jej po twarzy, a płucka pracowały ciężko. Była jednak zbyt wolna. Setki owadów dopadły ją i żądliły nieprzerwania. Dziewczynka krzyczała tak bardzo, że po chwili już nie mogła - po części do tego, że zdarła sobie głos, a po części dlatego, iż spuchło jej pokąsane gardło. Na jej ciałku pojawiła się niezliczona ilość bąbli, jeden na drugim, a w końcu każda jej kończyna zaczęła puchnąć. Głowa przypominała wielki, czerwony balon, gardło natomiast wyglądało jakby utkwiło w nim kilka pomarańczy.
Eflae upadła na ziemię, pożądlonymi oczami spoglądając na świat, który brutalnie odsunął ją od mamusi i tatusia.

Karczma „Pod Nieustannym Dębem”

3
POST BARDA
Wyruszenie z Oros było jednocześnie dość prosta i trudną sprawą. Mieli oczywiście czas na przygotowania. Wyruszali w kierunku puszczy, na co oczywiście Lindirion mógł przygotować ich. W końcu samym ich wrogiem będzie natura i pójście w tamtym kierunku bez odpowiednich przedmiotów, mogło skończyć się kiepsko. Rozmaite robale będą im tam towarzyszyć przez cały czas, nie wspominając o urokliwej pogodzie, jak i terenie, który mógłby pobrudzić jego najlepsze ubranie. Puszcze, tak dzikie i nieprzyjemne nie były najlepszym miejscem do wędrówki. Choć w tym kierunku zmierzała ich przygoda. I czy Lin radził sobie z tym, że w jego własnym mieście był w cieniu Tangi?

Tanga miał nasze na naprawę broni swego ojca. Fundusze, które otrzymał za sprawa wygranej, oczywiście na to pozwalały. I jeszcze by mu zostało. Choć najbardziej denerwującym momentem pobytu w Oros była sława, którą zyskał po wygranym turnieju. Oczywiście to, że ludzie próbowali do niego zagadywać, mogło być męczące i zniechęcające do pobytu. To w końcu on był tym sławniejszym, wyróżniającym się najbardziej z tłumu. I chciał przecież jeszcze pogadać z Zulu.

W trakcie podróżny przez większość czasu podróżowali z karawaną. To był czas na regeneracje Tangi i kończyny wróciły do pełni sprawności podczas podróży. Jego młode ciało doprawdy szybko się leczyło. I nie wydarzyło się przez ten czas nic szczególnego z wyjątkiem tego, że pewnej nocy po powrocie z Oros obydwoje znów mieli bardzo dziwny sen:

Lindirion przyśnił się coś, co wyglądało jak
mgielny upiór. Choć nie miał ust, doskonale słyszał słowo, wypowiadane przez niego? Tak to wyglądało. Otoczeniu snu zmieniło się bagienną krainę, pełną moczar i nieprzyjemnej aury.
- Ci, którzy poszukują nieśmiertelności, są skazani na porażkę. Triangulacja energii zabija próbujących. Ich engo nie jest w stanie utrzymać ciężaru, który prowadzi do krainy potępienia. Wśród twojego gatunku niewielu chce kroczyć ścieżką. Zeverok cię obserwuję i zauważył, że kohezja pośród twej rodziny jest słaba. Uznał, że przydasz mu się i jeśli faktycznie chcesz kroczyć jego ścieżką nieśmiertelności, udaj się do Nieustającego Dębu. Tam poprowadzi cię dalej. Czekaj na wskazówkę, inaczej twój cel życiowy nigdy nie zostanie zrealizowany i umrzesz, jak każdy śmiertelnik. - I na tym sen się skończył, a jedynie pozostawało nieprzyjemne uczucia i echo magicznej mocy, która postanowiła go odwiedzić.

Tanga też nie mógł spać spokojnie. Kolejny raz miał sen, który ukazywał mu kobietę. Choć pewnie nawet już jej nie pamiętał od tego momentu. Pojawiła się w jego snach ponownie i nie zmieniła się od ostatniego razu. Czy i znowu ją zapomni? W końcu to tylko sen, nie?
- Proszę cię, nie idź tam. To okropne, przesiąknięte niegodziwością i tym, czego twoi przybrani rodzice nienawidzą. Wyzwania, które na ciebie czekają, nie sprawią, że będziesz lepszy. Mogą nawet cię okaleczyć w nieoczekiwany sposób. Tak stare miejsca powodują, że dostaje gęsiej skórki. Boje się o ciebie, jesteś w końcu... - I na tym sen się urwał, a Tanga obudził się gwałtownie. I nie mógł zasnąć ponownie tej nocy.

Ostatnią część podróży, musieli przebyć na nogach w okropnym deszczu. I może nie byłoby to takie złe, gdyby jednoczesne nie było tak nieprzyjemnie duszno. Drzewa uschnięte i powyginane drzewa, dziwne rośliny i łuna. Do tego oczywiście robactwo, które żyło jakoś na tych terenach i dawało się we znaki. Dziwna Łuna nie zachęcała do niczego, a pośród tego - karczma jakimś cudem się ostała. Ostatnia z nielicznych, być może jedynie była w zasięgu ich ręki.
Licznik pechowych ofiar:
8

Karczma „Pod Nieustannym Dębem”

4
POST POSTACI
Lindirion
Oros zostawiło w mistrzu Lindirionie traumę i cieszył się, że mogli wrócić na szlak. Miasto nie spełniło jego oczekiwań, nawet jednego, najmniejszego! Oros stało się cieniem dawnego świata, który znał, plugawą, szyderczą karykaturą miejsca z jego wczesnych lat. Zniszczyło to, co kochał, wypaczyło nawet jego rodzinę. Nie miał za czym się oglądać. Nie było już niczego, do czego mógłby tęsknić. Spędził ostatnie dni w mieście w odosobnieniu, pozwalając Tandze cieszyć się sławą, jeśli tego sobie życzył. W ostatnim dniu zebrał zapasy - głównie suchy prowiant, magiczne ingrediencje potrzebne do jego rytuałów, koce, menażki, inne przydatne rzeczy, które Tanga mógł nieść do Fenistei... nie miał wielkiego doświadczenia w tego typu podróżach, lecz pamiętał jeszcze, co przydawało się podczas przemarszu przy służbie w wojsku. Liczył na to, że wyżywieniem zajmie się Tanga. Potrafił przecież polować?

Dołączenie się do karawany było miłym zrządzeniem losu. Stare kości mistrza nie były przyzwyczajone do pieszych wędrówek, a towarzyszy w wozie mógł uraczyć rozmową i podzielić się wiedzą. Spodziewał się, że Tandze nie do końca podobało się kolejne dołączenie się do podróżujących, lecz dla własnego dobra wybrał tę opcję. Chłopak musiał przecierpieć powolne tempo.

Dziwny sen zapamiętał bardzo dobrze. Mglista postać zabrała go we śnie do Fenistei, co do tego miał pewność, lecz musiał dowiedzieć się, gdzie dokładnie, a następnie skontaktować się z Zeverokiem, kimkolwiek był. Demoniczne wsparcie byłoby mile widziane na drodze ku nieśmiertelności. Był to trop, którym zamierzał podążyć.

"Pod Nieustannym Dębem" było jak wybawienie - przez wzgląd na przepowiednię jak i przez fakt, że miał już dosyć deszczu i robactwa. Nie było to dla niego nic dziwnego, bo przez prawie sto lat życia w Varulae miał czas, by przyzwyczaić się do duchoty, wilgoci, żyjątek i wszystkiego innego, co wiązało się z ciepłą puszczą. Rzadko jednak miał okazję przemierzać tak duże odległości w przemoczonych butach! Wokre włosy kleiły się do twarzy i wszystkiego innego, a błoto utrudniało poruszanie. Dość powiedzieć, że Lindirion nie miał najlepszego nastroju.
Obrazek

Karczma „Pod Nieustannym Dębem”

5
POST POSTACI
Tanga
Ostatnie dni w Oros były dla Tangi piekłem. Prawdziwym, żywym piekłem, które wprawiało go w wyjątkowo podły nastrój. Ograniczenia oraz zakazy były czymś, co kompletnie do niego nie przemawiało i co, jeśli już było na nim wymuszane, drażniło i irytowało go niemożebnie. Wyjątkowo jednak, ponieważ dotyczyły one jego przyszłej kondycji, silił się na cierpliwość, o jaką normalnie nie dbał. Nie pomagały niestety ani swędzące mazidła, ani tym bardziej problemy z jedzeniem, kiedy dziąsła były podrażnione, a usta same w sobie puste w kilku miejscach. "Magia", o której tak głośno wiecznie było w świecie, o której on sam słyszał mimo bycia kompletnym ignorantem, również okazała się w jego oczach czymś absolutnie miernym. Skoro tak długo go z jej pomocą leczono, a i tak nie potrafiono doleczyć dobrze i do końca, to co takiego cudownego miało niby w niej być?
Nieco przydatniejsze okazały się nagrody za wygraną w pojedynkach. Co prawda listów nie przeczytał (nie był AŻ TAK znudzony, żeby męczyć swoją biedną głowę podobnymi rozrywkami, ha-tfu!), ale rękawice stanowiły przyjemne zaskoczenie. Pieniądze jak rzadko w jego akurat przypadku - również. Przynajmniej mógł udać się przy pierwszej okazji do rekomendowanego kowala, żeby wreszcie oddać pozostałości po glewii do przekucia.
Zainteresowanie jego osobą na ulicach nie zawsze było niemile widziane, ale obecnie, zważywszy na wyjątkowo paskudne, zmienne niczym u kobiety nastroje, z całą pewnością wolał unikać tłumów. Szczęściem co niektórych, trzymając się zaleceń, nie pozwolił sobie na żaden większy wybuch, który kiedy indziej zapewne skończyłby się pobiciem kilkunastu fanów.

Ostateczna ucieczka z Oros przyniosła mu ogromną ulgę, chociaż poza sporadycznym łapaniem co większych żuczków i chrabąszczy (ot w ramach rozrywki), nie udzielał się nadmiernie w drodze i zdecydowaną większość czasu przesypiał. Budzony, często zachowywał się niczym nastroszony, niezadowolony z życia niedźwiedź - powarkując, marszcząc nos oraz rzucając groźnymi spojrzeniami. Pewnie i szczerzyłby zęby, gdyby wciąż nie czuł się niekomfortowo z racji ich braku w zbyt wielu miejscach. Nie obchodziło go pod tym kątem zdanie innych, oczywiście. Po prostu coś w całym tym braku okropnie mu nie pasowało, a nie umiejąc określić dokładnie co, tylko bardziej się naburmuszał. I tak aż do nocy, w trakcie której prawie znajoma postać nawiedziła go we śnie.
Tanga nie miał pojęcia, czego oczekiwała od niego kobieta. Nie miał też pojęcia, dlaczego ktoś obcy miałby się o niego martwić. Gdyby nie to, że resztę nocy spędził na czuwaniu, zapewne szybko zapomniałby o nocnej zmorze. Wciąż miał nadzieję, że zapomni. Chodził w końcu tam gdzie chciał i robił to, co chciał. ...Dopóki pozwalało mu na to ciało, rzecz jasna. To zaś, jak się okazało, wreszcie doszło do siebie!

Już w odrobinę lepszym nastroju, mimo "ciekawej" jego zdaniem pogody, Tanga przemierzał puszczę z dala od jakichkolwiek karawan i dziwnych, nocnych widziadeł. Jego nogi i ręce pracowały jak trzeba, plecy nie bolały, szczęka nie klikała przy zbyt szerokim jej otwieraniu, głowa nie pobolewała przy gwałtowniejszych ruchach.
- Czym jest to światło? - zapytał głośno towarzyszącego mu elfa, gdy zbliżali się do dość niespotykanego w tego typu okolicach przybytku. Palcem wskazywał wysoko, na wiecznie widoczną niezależnie od pogody łunę.
Foighidneach

Karczma „Pod Nieustannym Dębem”

6
POST POSTACI
Z zewnątrz jak podeszli bliżej widzieli leżące przed wejściem poniszczone pełne zbroje z metalu i niewielkie fragmenty kolczugi. Połamana broń także się znalazła. Brak natomiast był jakikolwiek ciał. Wszystkie drzewa były martwe i spalone. I to nie było najdziwniejsze, gdyż ich kształt był wypaczony. Wiatr był w tej okolicy zimniejszy, a każdy dźwięk wydawał się nienaturalny. Lindirion wyczuwał magiczną energią, która otaczała to miejsca. Nie posiadała żadnego żywiołu. Surowa, czysta magiczna moc.
Oprócz widoków nieprzyjemnej natury dostrzegli dwa zniszczone posągi, które przed rozpadnięciem się wyglądały tak, jakby ktoś je stworzył, by wykonały ruch. Nieco dalej pale powalonych drzew leżało. Nie posiadały korzeni. W powietrzu unosiła się jakaś niebezpieczna aura, jakby coś miało ich zaatakować. Ziemia stała się błotnista. Tanga czuł to lepiej, bo z każdym krokiem prawie jego cała stopa zanurzała się z głośnym plaskiem. Lin po prostu instynktownie wybierał miejsca, gdzie najmniej poplami swoje obuwie.

Sama karczma wydawała się z zewnątrz być jedynie osmolona i nieco zwęglona, ale nie przeszkadzało to w tym, b y na tle tych zniszczeń, prezentowała się całkiem obiecująco. Zwłaszcza że przez całe okna widzieli światło. Mogło to sugerować, że ktoś był w pomieszczeniu. Po przejściu do środka mogli zobaczyć, że ogień pali się w palenisku, jeden ze stolików i kilka krzeseł było połamanych. W roku przybytku czekały dwa sienniki. To oczywiście nie było najważniejsze. Na głównym stole był przygotowany posiłek dla podróżnych, składających się z kilku dań i trunków, wyłącznie alkoholowych. I dwa krzesła. Za ladą nikogo nie było. Słyszeli tylko, jak ogień pożera drewno. Na ścianach nie znajdowały się żadne bronie, czy trofea, te zniknęły dawno temu. Karczma na ścianach nosiła ślady walki. To samo lada i półki na alkohol za nią. Cokolwiek tu się stało, było to dawno temu i nikt nie zadał sobie trudu naprawić szkód. Tylko z jakiegoś dziwnego powodu było tu czysto! Kurz? Resztki drewna? Nic takiego tutaj by nie znaleźli. Z kuchni nie dochodziło żadne światło. Tam panowała ciemność.

Jeśli podeszli bliżej do stolika, zauważyliby kopertę. Na środku nosiła napis: Lindirion Aldario
Spoiler:
Licznik pechowych ofiar:
8

Karczma „Pod Nieustannym Dębem”

7
POST POSTACI
Lindirion
Dość było powiedzieć, że ani Lin, ani Tanga, nie byli zbyt zadowoleni z sytuacji, w której się znaleźli. I o ile opuszczenie Oros dało wytchnienie im obu, to pogoda, jaką przywitała ich Fenistea, pozostawiała wiele do życzenia.

- Magia. - Mruknął Lin pomiędzy strugami wody, ni to odpowiadając Tandze na jego pytanie, ni to stwierdzając sam fakt, gdy powietrze przesiąknięte było magią! I chociaż to elektryzujące uczucie nie opuszczało go ani na moment, był nieco rozczarowany, gdy w końcu dotarli do karczmy.

Sam nie wiedział, czego się spodziewał... może karczmarza, ciepłego jadła, paru kompanów do rozmowy? Zamiast tego dostali niepewną atmosferę miejsca, uczucie oczu obserwujących ich plecy, pozostałości po bitwie, może i po pożarze? Lindirion nie chciał się nad tym dłużej zastanawiać. To nie była jego walka. Wnętrze wyglądało jednak na przygotowane dla podróżników.

- Miej się na baczności. - Ostrzegł Tangę, zagłębiając się do wnętrza pomieszczenia.

Z największą radością przyjął obecność ognia. Przemoczone ciało było również zziębnięte i choć wszystko wyglądało podejrzanie, zacząć musiał od zrzucenia z siebie mokrej odzieży. Zimna, sztywna szata została zrzucona z pleców i rozwieszona na pozostałości krzesła, by spłynęła z niej woda, a ona sama wyschła. Zaraz za nią powędrowały również koszula, buty i spodnie. Elf nie miał problemu, by pokazywać się przed Tangą w ledwie przepasce na biodrach, która w rzeczy samej również była przemoczona. Pogoda nie była dla nich łaskawa. To nie mógł być pierwszy raz, gdy Tanga widział nieco zbyt szczupłe, nieco zbyt kościste ciało maga. A może i był? Barbarzyńca nie miał jednak prawa oceniać braku mięśni u uczonego!

Dopiero po zrzuceniu z siebie ubrań i ostrożnemu udaniu się w kierunku ognia, Lundirion dostrzegł list zaadresowany do siebie. Z pewnym wahaniem otworzył go i odczytał treść na głos, by również Tanga usłyszał tekst wiadomości.

- Wygląda na to, że jest nieopodal ktoś, kto chce się ze mną spotkać. - Powiedział na głos, zbliżając się do ognia, choć list nie uspokoił jego obaw. Z drugiej strony, miło było wiedzieć, że tajemniczy Zeverok, który pojawiał się w jego snach, istniał naprawdę. - Nie zdziwię się, jeśli to demon lub demoni sługa. Tango, wszystko w porządku? Ogrzej się, chłopcze. Nie musisz się bać tak długo, jak jesteś ze mną.

Dopiero przy ogniu Lin poczuł, jak bardzo przemarzł na deszczu, nawet jeśli nie było zimno na zewnątrz. Ciepłe płomienie przynosiły wytchnienie starym, suchym kościom.

- Sulonie, oby nie poskładał mnie reumatyzm... - Lin wypowiedział cichą modlitwę. - Lub przeziębienie.
Obrazek

Karczma „Pod Nieustannym Dębem”

8
POST POSTACI
Tanga
Tanga wydał z siebie dźwięk, który Lindiriom mógł już skojarzyć z oznaką zainteresowania.
- I długo będzie tak wisieć i świecić? - pytał dalej, zastanawiając się, po co właściwie tworzyć coś takiego. Wyglądało oczywiście ładnie, ale po co?
Oczywiście mając przed sobą obraz pogorzeliska otaczającego karczmę, jego uwaga szybko zmieniła kierunek. Tym bardziej, gdy uczucie dziwnego napięcia zaczęło igrać ze zmysłami, które po opuszczeniu hałaśliwego, śmierdzącego ludźmi miasta, raz kolejny wyostrzone zostały do maksimum swoich możliwości. Czuł zagrożenie, ale nie potrafił go dostrzec, usłyszeć ani wyczuć z żadnej konkretnie strony. Rozglądał się bacznie dłuższą chwilę, dochodząc do pierwszych, zalegających w błocku zbroi. Ciągle nic.
Przypływ nagłego nabuzowania spowodowany atmosferą panującą w otoczeniu, nie pozwoliło mu pozostać w jednym miejscu. Podniósł więc jeden, potem drugi kawałek najbliższej zbroi, oglądając chwilę i ponownie odrzucając.
- Powinny być przynajmniej kości - zauważył, nogą rozgrzebując inne elementy w poszukiwaniu jakichkolwiek resztek po właścicielach - Wszystko tutaj dziwnie pachnie i dziwnie wygląda. Myślisz, że coś grasuje w okolicy? Na pewno grasuje! Może zjada kości! - zasugerował prawie entuzjastycznie. Prawie, bo wciąż nie za bardzo wiedział, co ze sobą zrobić, gdy czuł od środka to śmieszne swędzenie oznaczające z reguły zniecierpliwienie.
Nie byłby natomiast sobą, gdyby wbrew pogodzie nie obejrzał także posągów. Jeśli któryś miał głowę, jak nic spróbował podłubać w kamiennym nosie jednego z nich! Dopiero po tym, nie doczekawszy się powodu uczucia zagrożenia, ale wciąż rozglądając się, dobiegł do drzwi, w których zniknął mu mag. Dostrzegając od drzwi zastawiony stół, niemal rzucił się w jego kierunku. Deszcz zawsze sprawiał, że diabelnie chciało mu się jeść! Nawet nie próbował się zastanawiać nad pochodzeniem potraw! Z pełnymi ustami tego, co pierwsze wpadło mu w rękę, obrócił się w stronę niemalże nagiego elfa dopiero wtedy, kiedy ten zaczął czytać pozostawioną w budynku wiadomość.
- Szym jeszsz 'emon? - zapytał z pełnymi ustami. - Nje-...! - przełknął, żeby się nie zakrztusić i dopiero kontynuował, wypinając mocno pierś. - I nie boję się! Ty się nie boisz? To bardzo paskudne miejsce! A ty nie wyglądasz za dobrze! Czemu jesteś taki chudy? - był to już co najmniej drugi raz, gdy zwracał uwagę na budowę ciała Lindiriona, ale też pierwszy, kiedy widział w pełni przykry obraz nędzy i rozpaczy, jaki sobą prezentował.
Marszcząc brwi, Tanga złapał kawałek mięsiwa, by z niemal rozkazującą manierą wyciągnąć go w stronę maga.
- Jedz!
W przeciwieństwie do elfa, czuł się jedynie nieco niekomfortowo w przemoczonych, lepiących się do niego ciuchach, ale priorytetem pozostawało napełnienie brzucha.
Foighidneach

Karczma „Pod Nieustannym Dębem”

9
POST BARDA
I Tanga, dłubiąc w nosach posągów, mógł włożyć mały palec głęboko. Twórca tych skał oddał dokładnie szczegóły ludzkiego nosa, a wyciągając, miał na placu coś tłustego i kamiennego. Czyżby to była tak zwana "koza" z nosa w postaci skamieniałości? Na to wyglądało, bo jeśli wziął ja w dwa palce, rozpadła się na kamienny pył, pozostawiając odrobinę dziwnego tłustego śladu na skórze.

- Ohohoho. - Rozległ się głos znikąd. Nie widzieli nikogo wcześniej, a teraz właściwie słyszeli kogoś nowego. - Zgrajo, patrzcie tu. Mamy gości. - I znów ten sam się odezwał, jakby ktoś ich obserwował. Po chwili to zobaczyli. Na początku jakaś niewyraźna sylwetka, dostrzegalna jedynie katem oka, przemieszczała się po przybytku. Następnie była to jakiś dziwny cień. Minęły kolejne uderzenia serca, a ogień odrobinę przygasł. Na prawo od nich materializowała się sylwetka mężczyzny. Półprzezroczysta, bez widocznych szczegółowych rysów twarzy. Mogli jedynie powiedzieć, że to coś miało ręce, nogi, głowę, nos, usta, uszy, czarne punkty jako oczy i coś przypominającego włosy.
- Wy jesteście gośćmi Zeveroka? - Odezwał się żeński głos i po chwili zobaczyli, jak materializuje się w podobny sposób kobieca sylwetka. Nie byli sami tutaj, więc będzie możliwość rozmowy z tubylcami.
- A kto inny by się zapuszczał w te tereny? - Rozległ się trzeci głos i druga sylwetka mężczyzny, ale niższego zmaterializowała się w takiej samej postaci, jak dwójka poprzednich.
- Chociażby te czarne robactwo, co się pałęta na terenach dawnych druidów, czy coś. Gorsze to to niż nasze wielkie mrówki. Tamte przynajmniej gryzły, jak były zagrożone, a te nowe to nie patrzy na nic. - Odpowiedziała im kobieta i westchnęła. Przecież nie mogli tak rozmawiać między sobą.
- Wybaczcie, coś mówiliście do nas? Chyba żeśmy przez chwile się zagadali. - Dodał pierwszy duch.
Licznik pechowych ofiar:
8

Karczma „Pod Nieustannym Dębem”

10
POST POSTACI
Lindirion
- Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, Tango. - Lin zbył nieco wojownika, który pytał o łunę nad Fenisteą. - Spodziewam się, że dawno nie będzie nas już tutaj, gdy to światło zgaśnie.

Nie przeszkadzało mu, że jego towarzysz interesuje się porozrzucanymi dookoła zbrojami i innymi przedmiotami. Musiał przyznać, że wyglądały niecodziennie i z pewnością były pozostałością po niesamowitych wydarzeniach.

- Nie jesteśmy w miejscu, które możesz uznać za bezpieczne. - Pouczył chłopca. - Być może to, co tu jest, zjada kości. Być może po śmierci tych biedaków kości nawet nie pozostały... sądzę, iż z czasem to odkryjemy.

Na cóż było gdybać, gdy mieli ważniejsze sprawy na głowie, takie jak chociaż zmarznięte ciała? Lindirion wyciągnął dłonie do ognia, by jego długie, szczupłe palce muskane były ciepłem płomieni. Zaraz jednak musiał unieść dłoń, by spróbować rozczesać ociekające wodą włosy choćby palcami. Jeśli pozwoli im wyschnąć poplątanymi, już nigdy nie dojdzie z nimi do ładu! Ach, gdyby tylko mogła teraz zadbać o niego jego goblinia gosposia...

- Demon to istota z innego świata. - Wyjaśnił mistrz, rozdzielając kosmyki w palcach. Na jedzenie przyjdzie czas, bo choć sam uważał się ponad to, by cierpieć przyziemne uczucia głodu, to przez drogę był tak wyposzczony, iż z chęcią zasiądzie do wieczerzy. - Przez tobie podobnych mógłby zostać nazwany potworem. Wielu potworami w istocie jest, inni przypominają człowieka czy elfa, jeszcze inni w ogóle nie mają namacalnej postaci. - Poczuał Tangę z niezmordowaną pasją, równą tej, z jaką nadstawiał zadek do ognia. Uwaga o jego nędznej powierzchowności zabolała tylko troszeczkę. - Nie każdy może być tak dobrze zbudowany jak ty, chłopcze. Gdybym dorównywał tobie masą mięśniową, czy ty nie byłbyś mniej wyjątkowy? Dziękuję, odłóż jedzenie na stół. Zjem za moment, pozwól mi ogrzać się przynajmniej.

Wydawało się jednak, że kolacja będzie musiała zostać odsunięta w czasie, bo głos, jaki rozbrzmiał w zniszczonej karczmie, skutecznie wytrącił maga z równowagi. Uniósł głowę, poszukując źródła dźwięku, a kiedy w końcu je dojrzał, sam siebie musiał zapytać, czy nie urodził się pod szczęśliwą gwiazdą.

- Duch oddzielony od ciała... - Mruknął do siebie bardziej, niż do zebranych. - W niemal widocznej postaci. Jakaż magia trzyma waszą materię w miejscu, nie pozwalając jej ulecieć ku bogom? - Zapytał niezbyt uprzejmie, bo przecież nawet przed przestawieniem się! Postanowił w porę poprawić się. - Nazywam się Mistrz Lindirion, mój towarzysz to Tanga z klanu Dwa-czar. - Przekręcił odrobinę nazwę. - W istocie, jesteśmy gośćmi Zeveroka, choć nie było nam dane poznać naszego gospodarza. Z listu, który nam zostawił, wynika, iż spotkamy się nazajutrz. Mam nadzieję, drodzy panowie i szanowna pani, iż nasza obecność nie przeszkadza wam zbytnio. Nie da się ukryć, iż... cóż, nie będzie wam dane korzystać z uciech świata doczesnego. - Wytaził się tak delikatnie, jak potrafił. - O jakim czarnym robactwie mówicie? Czy to coś, na co musimy baczyć podczas naszej wędrówki?
Obrazek

Karczma „Pod Nieustannym Dębem”

11
POST POSTACI
Tanga
Cóż, światło było dziwne, ale w ogólnym rozrachunku nieszkodliwe. W końcu jedyne co robiło, to... świeciło. Mdłą, nieprzesadną zresztą poświatą. Nic, co powinno móc zakłócić jego sen, jeśli chciałby zmrużyć oko. Tej nocy raczej się na to nie zapowiadało. Uczucie nieznanego zagrożenia nie mijało, a Tanga nie miał w zwyczaju ignorować swojego instynktu. Potrafił wytrzymać bez snu noc, dwie, a nawet trzy, jeśli sytuacja tego wymagała. Ostatnie zresztą dni przesypiał dosłownie za dwojga, zatem zaciągnięcie małego długu nie powinno wywrzeć na nim większego wrażenia. Swoją drogą, całkiem zabawne te posągi! Bardzo autentyczne! Nawet kamienne kozy były!
-Nie szkodzi! - odparł Lindirionowi, wycierając nieco upapraną od bawienia się przy posągach dłoń o udo. - Byłem w niebezpiecznych miejscach! - pochwalił się. - Jeśli coś przyjdzie, przyjdzie! A wtedy będę mógł to pobić!
Proste niczym konstrukt składający się na jego umysł, racja? Skoro nie potrafił stwierdzić, skąd przychodzi zagrożenie, wystarczyło na nie poczekać. Jeśli będzie chciało się ujawnić, ujawni się. Z doświadczenia wiedział już, że rzadko kiedy nie przychodziło, gdy już dawało o sobie tak jawnie znać. Tanga potrafił czekać. Zwłaszcza wtedy, gdy czekanie wydawało się opłacalne. No, i może pod warunkiem, że nie musiał siedzieć w jednym miejscu nieruchomo niczym posąg. Do tego typu wyrzeczeń bardzo rzadko się skłaniał.
Słuchając raczej prostego, choć w dalszym ciągu nie do końca zrozumiałego dla niego tłumaczenia, sięgnął po pierwszy trunek z brzegu i zaczął obwąchiwać zawartość.
- O! OOo! Biłem potwory na bagnach! - wystrzelił z ręką zaciśniętą na kości wystającej z udka jakiegoś, dobrze upieczonego ptaka. - Były krzywe i zielone! Skrzeczały i bulgotały i miały zrośnięte palce! Ale w wiosce nikt nie nazywał ich demonami!
Byłby pewnie dopytywał dalej, czy w takim razie wszystkie potwory były demonami, a wszystkie demony potworami i dlaczego potwór miałby przypominać elfa, a jeśli tak, to którym byłby Lindirion, ale wtedy usłyszał komplement i za bardzo się rozpromienił. Odłożył też z racji tego bardzo grzecznie mięso z powrotem na talerz i odsunął nico na bok. Ot coby pamiętać, że ma coś magowi zostawić.
Było jedzenie, był napitek, były sienniki i dach nad głową. I było poczucie zagrożenia, które bynajmniej Tandzie nie przeszkadzało. Wszystko pięknie, gdyby nie... No właśnie. Głosy. Dostatecznie ludzkie i dostatecznie niewzbudzające w jego towarzyszu nerwowości, żeby samemu nie robić wielkiego alarmu, ale jednocześnie tak bardzo pozbawione twarzy, do których można by je przypisać, że aż zaczął kręcić głową niczym sowa w każdym kierunku, chcąc znaleźć ich źródła. Całe szczęście nie za długo musiał ryzykować skręceniem własnego karku, ponieważ dziwadła zaczęły się po kolei pojawiać.
Robiąc wielkie oczy, Tanga napił się, oblizał palce z tego, co przed momentem konsumował i szybko podniósł z krzesła. Praktycznie od razu zaczął obchodzić półprzezroczyste postaci i kimże by był, gdyby nie spróbował dotknąć pierwszej z brzegu?
Foighidneach

Karczma „Pod Nieustannym Dębem”

12
POST BARDA
Ciepło przyjemne otulało elfa, jednak wraz z nim przyszło coś więcej. Katar i pociąganie nosem. Organizm starego elfa zaczynał reagować na sytuacje, w jakiej się znalazł. Przyzwyczajony do wygód i gosposi, odpowiedniego dbania o zbilansowana dietę i unikania niepotrzebnych zagrożeń, ciało była nawet słabsze niż chociażby u jego siostry. W porównaniu do Tangi, który przez swoja przeszłość miał cało bardzo dobrze przygotowane do znoszenia trudów, ten praktycznie zniesie się to bez zająknięcia. Potrzeba było czegoś więcej, by powalić tego człowieka. Za to oczywiście sam Lindirion miał przewagę tam, gdzie Tanga nie dałby sobie rady. Pod tym względem byli wyjątkowo dobrani.

- Eeee?- Dusza numer trzy spojrzała na pozostałych, jakby nie do końca rozumiała, o co pytał mag. I tak w istocie było. Nie każdy duch musiał być wykształcony.
- Mnie pytasz? To ty byłeś zawsze ten mądraliński. - Odpowiedział duch kobiety, kierując rozmyty kształt głowy w kierunku tego, co brzmiał tak głupio. Dusza numer jeden wykonała gest przypominający wzruszenie ramionami.
- Nie żyjecie, a zachowujecie się, jak dzieci. Na piękne lasy Fenistei, niech się od was uwolnię. - Jęknęła dusza, co poniekąd stanowiło odpowiedź na pytanie elfa. Oni nie wiedzieli. Nie zyskali po śmierci żadnej, ponadnaturalnej wiedzy. On sam mógł przypuszczać, co mogło to powodować. Pierwsza możliwość to oddzielenia rozdzielenie duszy od ciała w taki sposób tak gwałtowny, że dusza zwyczajnie utykała na tym planie. Bez przewodnika nie miała szans znaleźć się po drugiej stronie. Drugą opcją było poczucie niedokończenie pewnych spraw i dopóki ten cel nie zostanie zrealizowany, nie było możliwości, by poszła dalej. Inną opcją jest to, że takowa dusza sama zdecydowała, że chce zostać. A powody bywały naprawdę różne. To były najczęściej opisywane możliwości naturalnego pozostania istot duchowym. Przy czym często zdarzało się, że one zamieniały się w upiory w wyniku szaleństwa. Nieliczne pozostawały sobą. I to wszystko, kiedy dusza takiej istoty była względnie dobra. W przypadku tych złych było trochę inaczej. One zazwyczaj stawiały się od razu upiorami, jak były na tyle silne, by tu się utrzymać. No i do tego wchodziło sporo sposób, by dusze przy pomocy magii tu utrzymać.
- Ach, gdzie nasze maniery. Po śmierci stały się wręcz trupie. - Parsknął duch numer trzy. - Mnie możesz nazywać Maul. Ta jędza obok to Asoka, a ten sztywniak, któremu i po śmierci został widmowy kij w dupie to Jinn. Zazwyczaj jęczy i zawodzi gorzej niż wiatr. -
- Ej, robisz nam złą opinię. - Sprzeciwiła się Asoka.
- On zawsze nas pakował w kłopoty, nic nowego. Pamiętacie tę burdę tutaj? To przez niego, bo musiał podrywać tamtą elfkę. - Stwierdził Jinn. - Skoro tak napisał, to znaczy tak zrobi. Wiesz, to on w sumie przysłał nas, byśmy się opiekowali wali. A to, co tu widzicie, to jeden z jego materialnych sług zrobił. Bezrozumne stworzenie, ale wykonuje polecenia bez słowa. -
- Jakby była potrzeba. - Prychnęła Asoka. - Co on sobie wyobrażał, że będziemy dla nas pomocni. Równie dobrze nas mógłby zastąpić jakiś durny krzaczor. Efekt byłby ten sam. - Powiedziała, jakby nie lubiła ruszać się z jakiegoś miejsca.
- Może miał nadzieje, że zagramy z nimi w rozbierane kości. - Zaśmiał się Maul. - Nie martw się elfie. My nie żyjemy, nawet nie możemy skosztować tego. - Stwierdził rozbawiony, podlatując odrobinę bliżej. - Choć to mięso wygląda soczyście. - Dwójka pozostałych duchów także się zbliżyła.
- No ba.-Powiedziała Asoha. - Pełno takich ostatnio elfie. Maja twoje uszy, są czarni jak smoła o bieli włosów, jakby były z jakiegoś cholernego jedwabiu. Robią jakieś dziwne rzeczy, a towarzyszą im dziwne stworzenie. Nie zbliżamy się do nich, bo cuchną niebezpieczną mocą. - Stwierdziła, spoglądając na niego. Może elf słyszał legendy, może nie.

Tanga nie miał wygranych rękawic na sobie, toteż jak dotknął ducha Asoki, to nie poczuł nic. Jego ręka praktycznie przechodziła na wylot. Czuł jedynie przy tym takie nieprzyjemne zimno.
- Tu są moje cycki. Kręcą cię takie sprawy? Chcesz je pochwycić?-Spytała, obracając się bardziej ku niemu. Nie, żeby one były dostrzegalne. To były jedyne karykatury, ulotne całkiem i nie szlo nawet postać, gdzie był przód lub tył. A co dopiero stwierdzić, gdzie znajdują się jakiekolwiek kobiece atrybuty.
Licznik pechowych ofiar:
8

Karczma „Pod Nieustannym Dębem”

13
POST POSTACI
Lindirion
Nastawienie Tangi do niebezpiecznych stworzeń, miejsc i wydarzeń było dla Lindiriona korzystne. Młody prawie-ork wydawał się osobą doskonale radzącą sobie w sytuacjach napodkania takichże, dlatego mistrz mógł być choć odrobinę bardziej spokojny o siebie. Nie, żeby się denerwował. Jak mógłby denerwować się, gdy ciepło od kominka tak przyjemnie grzało...? Co prawda słyszał kiedyś, że suche kości dobrze się palą i choć sam tego nigdy nie sprawdzał, miał wielką nadzieję, że licha warstwa skóry i szczątkowe włókna mięśni uchronią go przed zapłonem. Nic jednak nie mogło powstrzymać nadchodzącej infekcji, objawiającej się katarem. Mistrz nieelegancko pociągnął nosem.

- Nie każdy potwór jest demonem. - Pouczył niepytany elf. - Nie każdy demon jest potworem. - Dodał, by chłopiec nie używał tych słów zamiennie! Jeszcze tego by brakowało.

Duchy, które ich nawiedziły, były duchami... cóż, prostaczków. Lindirion westchnął lekko. Naiwnie spodziewał się kogoś, z kim będzie mógł poprowadzić nieco bardziej interesującą konwersację. Nie wcinał się w przekrzykiwania dusz, mogąc się tylko domyślać, jakim trafem losu zostały przywiązane do materialnego świata.
Niesamowita aura Fenistei mogła mieć na to wpływ.

- Stan tej karczmy to wasze działanie? - Dopytał Lin tego, który mianował się Maulem. Zanotował w pamięci inne informacje, jednak postanowił pozostawić je w strefie domysłów. Tamci byli rozgadani, nieokrzesani... męczące typy. Może Tanga będzie miał więcej pytań. - Czerń skóry i biel włosów? - Powtórzył jednak, słysząc o przybyszach. - Co nazywacie: dziwnymi? I proszę, zostaw chłopca w spokoju. - Zwrócił uwagę kobiecie, która w ordynarny sposób zaczepiła Tangę, który tylko interesował się jej duchową powierzchownością.
Obrazek

Karczma „Pod Nieustannym Dębem”

14
POST POSTACI
Tanga
Przeprowadzana w tle rozmowa nie interesowała Tangi nawet w najmniejszym stopniu. Zamiast czegokolwiek i kogokolwiek słuchać, o wiele chętniej eksperymentował z przekładaniem ręki przez jedno z ciemnych widziadeł. Nieważne ile razy ją cofał i ponownie wyciągał, ta jedynie przechodziła na drugą stronę. Żadnej bariery, żadnego niezwykłego uczucia. Zupełnie, jakby niczego tam nie było! A przecież było! Widział, że było!
Z nowo narodzonej fascynacji cudacznym ewenementem, wyrwało go dopiero bezpośrednie pytanie skierowane w jego stronę. Unosząc wysoko lewą brew, spojrzał w białe punkciki wyznaczające najprawdopodobniej oczy. Zabawne.
- Czemu miałbym chcieć?- odpowiedział pytaniem na pytanie, bynajmniej nie po to, żeby być wrednym lub złośliwy, ale dlatego, że szczerze nie rozumiał powodu, dla którego miałby tak postępować.
Dawno temu, gdy był znacznie młodszy niż obecnie, ojciec powiedział im raz (to jest jemu i jego braciom), że zawsze powinni się upewnić, że kobieta którą zechcą złapać za cycki, chce być przez nich łapana za cycki. Być może więc było w tym coś na rzeczy? Problem w tym, że Tanga wciąż nie rozumiał co dokładnie. Nigdy nie czuł potrzeby robienia czegoś podobnego. Czy nie było to zresztą zadanie niemowląt, żeby wyciągać po nie ręce? Z dość oczywistej potrzeby, którą nawet on rozumiał?
Miast zastanawiać się nad rzeczami, których i tak nie pojmował i które nie miały dla niego żadnego znaczenia, tym razem wyciągnął rękę i spróbował przełożyć ją przez głowę tego samego, cienistego czegoś.
- Jak możesz mówić, skoro nie masz nawet twarzy? - spytał zaintrygowany.
Foighidneach

Karczma „Pod Nieustannym Dębem”

15
POST BARDA
- Karczmy? - Maul można powiedzieć, że spojrzał po reszcie duchów, choć bardziej przypominało się obrócenie powłoka. Problem był taki, że to, co robili, przychodziło im całkiem naturalnie. Uważali, że są żywi i nie przejmowali się pewnymi rzeczami. Nawet nie wiedzieli, że ich perspektywa była inna, niż to, co widziała dwójka żywych. Było tak, jak elf myślał.
- Ach... Chyba rozumiem. Dobra. Po tym, jak niebo spadło nam na głowę, cześć ocalałych uciekała. Tutaj była dziupla dla takich osób i po prostu wynieśli, co lepsze. Paru przy tym zginęło, innym zdarzyły się wypadki. Nikt nie miał wtedy szacunku do czegokolwiek i kogokolwiek. - Mówił dość powoli, jakby przypominał sobie wydarzenie sprzed kilku lat.
- Powiedziałbym, że wtedy po prostu liczyło się własne przetrwanie, choć wątpię, by wielu to się udało. Za duży egoizm, za mało współpracy. - Dodał do jego słów Jinn, który wtrącił się do rozmowy. Lindirion ewidentnie był w tyle z wieściami świata, skoro nawet wieści o tragedii w puszczy do niego nie dotarły.
- Ehe. Nie wiemy, skąd się pojawili. Nie umiemy lepiej ich opisać, niż dając tak prosty wygląd. Może to twoi krewni? Po uszach idzie poznać. - Stwierdziła Asoka rozbawionym tonem i pewnie, gdyby była człowiekiem, przybrałaby niezbyt zadowolony grymas po uwadze elfa.
- Stawiają jakieś słupy z kryształami lub budują jakieś inne budynki. Kij wie po co. I towarzysza im stworzenia, których nigdy w życiu i nieżyciu nie widzieliśmy. Dla nas to wszystko jest dziwne. W końcu robią to pośrodku niczego. Normalne to na pewno nie jest. - Dopowiedział Maul, bo co takie istoty miały wiedzieć, skoro nie zapuszczały się w tamte okolice? Jedynie czasem byli bliżej, niż by chcieli.
- A ty co, jego ojciec, czy męska swatka? Żonę już mu wybrałeś? Nie można już pożartować? Mało kiedy jest okazja pogadać z kimś żywym! - Tak, duch fuknął na Lindiriona, jakby właśnie powiedział coś, co mu się nie spodobało. Kobieta musiała mieć jeszcze bardziej porywczy charakter za życia, skoro jako duch wciąż najpierw robiła, bądź jak w tym przypadku gadała, niż myślała.

A Tanga po prostu sprawdzał, przekładanie ręki przez ciało dawało jedynie poczucie zimna. O ile on w ogóle je zauważał. Nie było specjalnie drastyczne, a jedynie włoski na ręce podnosiło do góry. Jedyna chyba rzecz, która powodowała, że coś się działo. Duchy oczywiście, jak to one, niezbyt to nawet odczuwały. One wiedziały, że nie mają fizycznych ciał i ograniczenia nie istniały. Z wyjątkiem oczywiście, dopóki nie spróbują same coś zrobić. Wtedy sprawa była o wiele gorsza, bo potrzebowali sporo energii i skupienia.
- Nigdy nie czułeś niczego w związku do kobiety? Nie podobała ci się żadna? Nie chciałeś jej pocałować, przytulić, rozedrzeć jej ubrań i przelecieć, jak prawdziwy facet? - Zapytała zaskoczona Asoka, bo takie pytanie zdecydowanie wytrąciło ją z równowagi. Jak jakiś mężczyzna mógł być tak tępy?
- A może wolisz chłopców, co? - Zapytała Asoka, bo to mogła być odpowiedź na wszystko. Jeśli tak faktycznie było, to wybrała sobie niezbyt dobrego mężczyznę na sprośne żarty. Może i zrozumie, ale nie nie odpowie tak, jakby na to liczyła. Zgroza. Z własnymi towarzyszami nudziło się jej, bo co mogła robić? Znała ich reakcje na wylot, poza tym traciło to na znaczeniu z czasem.
Na początku przełożenie ręki przez głowę nie zmieniło niczego. Było tak samo, jak w przypadku innej części ciała. Po prostu przeszła na wylot. Ułamek uderzenia serca, wszyscy usłyszeli inny głos żeński.
- NIEEEEEE!!! - Razem z tym krzykiem Asoha dosłownie się rozpłynęła i pojawiła się w innym miejscu. Tanga jako jedyny mógł rozpoznać ten głos. Należał on do dziewczyny, która pojawiła się dwa razy w jego głowie. - O ja pierdole. - Stwierdziła Asoka i Maul zaraz zjawił się przy niej. - Nic ci nie jest? Co ci się stało? -
- Ja nie wiem. - Stwierdziła zaskoczona. Jinn jako jedyny milczał i zastanawiał się jak odpowiedzieć Tandze, choć to tak naprawdę straciło na znaczeniu.
- Czyj to był głos? Nikogo więcej tu nie ma. - Zadał pytanie na głos, kierując je do jedynych żywych.
Licznik pechowych ofiar:
8
ODPOWIEDZ

Wróć do „Fenistea - puszcza”