Wyspa Kryształowego Powiewu

16
Ail'ei otworzyła oczy w momencie, kiedy usłyszała chichot Vearii. Automatycznie na jej twarzy także pojawił się uśmiech, skierowany do Zin która właśnie szykowała się do wyjścia z namiotu. Gwardzistka była szczęśliwa, że wszystko skończyło się dobrze, a ich pierwsza noc na wyspie nie była ostatnią.

- Wyspałaś się? Wczoraj było ciężko, ale jak zwykle nas ratujesz. - rzekła gwardzistka, ubrana jedynie w koszulę i bieliznę. Po tych słowach zaczęła zakładać na siebie rynsztunek, nie mieli wiele czasu i musieli jak najszybciej ustalić co dzieje się na wyspie.

***

Druidka miała rację, przyroda na wyspie była bardzo podobna do tej w Fenisteii, chociaż lasy były mniej zagęszczone, ale może to i nawet lepiej. Gdyby przyszło co do czego, to nie musieliby karczować dużych połaci lasu dla roli, a wycięte drzewa posłużyłyby do budowy.

- Masz rację. Prawie jak w domu.

I wtedy usłyszała szelest, a za nim zauważyła reakcję Yanneara. Głos...czy to dziewczynka? Ktoś tu żyje? To dawało nadzieję. Pierwszy zabrał głos Niriviel, więc gwardzistka nie wtrącała się w ich rozmowę, szczególnie, że ma średnie obycie w rozmowie z dziećmi. On był do tego lepszym materiałem, w końcu sam miał córkę. Ail położyła dłoń na ramieniu druidki, uśmiechając się do niej, tym samym dając znak, że jest szczęśliwa z tego spotkania...chociaż jeszcze nie wiadomo co będzie następstwem niego.

Wyspa Kryształowego Powiewu

17
Ratunkiem? — zająknęło się dziewczę, poruszając się ostrożnie wśród krzewów, które szeleściły w odpowiedzi na ruch.
W prześwicie między listkami pojawiła się para oczu, dużych i przestraszonych. Spojrzała na wszystkich podejrzliwie i wnikliwie. Drżące źrenice tańczyły i błyszczały błękitem do nieba podobnym.
Tak... Nie jesteście stąd. Nigdy was nie widziałam, a znam wszystkich mieszkańców wyspy. Nie mieliśmy gości... nigdy — przerwała i zamilkła na dłuższą chwilę. — Chyba starsi nie będą źli, jeśli was przyprowadzę do wioski. Matka zawsze mówiła, że powinniśmy się trzymać razem... W sensie elfy.
Dziewczyna wyszła zza krzewów, otrzepując się z gałązek i listków, które przyczepiły się do odzienia. Miała nie więcej niż szesnaście lat, spiczaste uszy, gęste rdzawe piegi pod oczami i na nosie oraz niezbyt długie, pszenicznej barwy włosy spoczywające na ramionach. Wzrostem sięgała Nirivielowi poniżej piersi. W dłoni trzymała ceramiczne naczynie wypełnione dojrzałymi owocami, odmiennymi od tych, które przyprawiły drużynę o zawrót głowy poprzedniego dnia.
Jestem Katni — powiedziała ze spuszczoną głową, błądząc wzrokiem i wolną dłonią drapiąc się po karku.
Jagódki! Fu! — krzyknęła Vearia, szarpiąc Ail'ei za rękę.
Hm? — mruknęła nieznajoma, spojrzała na swój dzbanek i się zmieszała.
Mieliśmy mały wypadek z tutejszym gatunkiem pewnej rośliny — wyjaśniła Zin'rel. — Dziękujemy ci za zaufanie — dodała od razu. — Obiecujemy nie sprawiać kłopotów.
Wyruszyli w ślad za dziewczyną i weszli wkrótce na udeptaną ścieżkę pośród wysokich paproci. Wkroczyli na rozległe torfowisko, częściowo zalane, usiane dziesiątkami młodych brzózek. Przeskakując po suchych kępach traw przedostali się na drugą stronę i ujrzeli zauważoną zeszłego dnia wieżę obserwacyjną wystającą ponad konarami drzew. Była pusta, a upleciona ze sznura i grubych palików drabina powiewała luźno na wietrze.
Już prawie jesteśmy — rzekła elfka, wskazując drogę.
Las przerzedził się i odsłonił płaską polankę. Na jej obrzeżach stały małe, drewniane, prowizoryczne domki oraz gliniane lepianki. W samym centrum znajdował się wyróżniający się spośród innych budynek, na pierwszy rzut oka przypominający świątynię. Strzelisty dach z ciemnego drewna oraz ściany pokryte były nierównomiernie rosnącym bluszczem. Wokół budowli stały wysokie na co najmniej cztery metry, grube pale z wyrytymi hieroglifami. Ozdobione były u podstawy wiankami kwiatów polnych, cierniowymi gałązkami, kolorowymi piórami ptaków i czaszkami leśnej zwierzyny.
Wioska z początku wydawała się pusta i cicha, jednak gdy drużyna dotarła do jej centrum i bliżej przypatrzyła się ewidentnemu miejscu kultu, dostrzegła również, że w chatach krzątają się jakieś sylwetki.
Katni! Kim oni są? — ozwał się kobiecy, donośny, pretensjonalny głos. Jego właścicielka pojawiła się znienacka, wynurzając się z czarnej otchłani świątyni.
Była dojrzałą elfką o rysach podobnych do młodej Katni. Ubrana była w prostą, szarawą szatę powiewającą na wietrze i odsłaniającą jej nagie stopy, które stawiała na ziemi ostrożnie i jednocześnie stanowczo. Kobieta zawahała się nagle, a jej twarz nabrała wyrazu lęku, jakby w tamtej chwili uświadomiła sobie coś przerażającego.
Na Loliusza, sprowadzicie na nas zgubę... — Złapała się za głowę.
Nie, nie.... my tylko chcemy się dowiedzieć co się dzieje na wyspie, przybywamy z daleka, szukamy odpowiedzi. Pomóż nam dobra pani — wtrącił Yannear wychodząc przed szereg.
Niespodziewany wstrząs i łomot w oddali przerwał rozmowę i zwrócił oczy wszystkich w kierunku jaśniejącego na niebie czerwonego jęzora. Przeciął on cały nieboskłon, zostawiając po sobie czarną smugę dymu. Znowu zatrzęsło ziemią. Kobieta nerwowo cofnęła się do schodków świątyni.
Trzeba przyspieszyć przygotowania do rytuału — mruknęła sama do siebie i rozchyliła kotarę niknąc we wnętrzu kaplicy.
Wybiegła stamtąd szybciej nim ktokolwiek zdążył zadać pytanie lub przemyśleć co przed chwilą się wydarzyło. Ciągnęła za rękę ostrouchego młodzieńca, który tylko przelotnym, zdziwionym spojrzeniem obdarzył przybyszów i pomknął za kobietą w kierunku lasu. Z chat powychodziły inne elfy i w nerwowym, przyspieszonym marszu, trzymając dziwne rekwizyty, wkroczyli w gęstwinę.
Z drużyną pozostała jedynie Katni. Usiadła na stopniach prowadzących do świątyni i wsadziła do ust duży, czerwony owoc, wzdychając ciężko i głęboko.

Wyspa Kryształowego Powiewu

18
Elfem szargała specyficzna mieszanka emocji od momentu w którym rozpoznał w swej rozmówczyni elfkę. Zdumienie było jednak wśród nich najsilniejsze. Dziewczyna była nad wyraz odważna, empatyczna... lub naiwna. Coś na co elf leśny na kontynencie nie mógł sobie pozwolić. Zaś słowa i zwroty przez nią używane były istnymi rozognionymi igłami wypalającymi fakty w umyśle uczonego. "Starszyzna", "wioska", "mieszkańcy wyspy"... tak mało słów a tak bardzo zmodyfikowały pogląd czarodzieje na otaczający ich ląd... iż ponownie strach i paranoja jęły zacieśniać się wkoło jego myśli. Jak wielu mieszkańców? Co tu robią? Czy są odpowiedzialni za czar? Czemu się ukrywali? Całą drogę do wioski uczony nie mógł powstrzymać cichego mamrotu sprowadzającego się mniej więcej do:

— Niemożliwe... mieszkańcy? Trasy handlowe... statki... piraci... ktoś by zauważył... ile to już lat? Magia? Ale prawie nas nie dotknęła. Co do stu spartaczonych kopii "Rozmyślań Burgunda"? Jeśli przyjmiemy, że średnio na rok przepływa przez cieśninę...

Mamrotanie ucichło dopiero na widok wioski. W tym momencie bowiem szczęka elfa postanowiła zacisnąć się w nagłym spazmie. Glinianki, chaty i perspektywa "cywilizacji" była tu czynnikiem drugorzędnym. Widział to już w obozie koło Wschodniej Ściany. I nie obchodziła go nawet prowizoryczność osiedla. Spazm spowodowany był kontrastem jaki domki mieszkalne wywoływały na tle jedynej porządnej budowli w zasięgu wzroku. I tego co sobą ta budowla reprezentowała. Świątynia. Na dodatek zadbana. Podchodząc do niej elf postanawiał zachować pewne wątpliwości, lecz z bliska stawało się jasnym, że z jakiegoś niewyjaśnionego powodu rdzenna ludność wyspy nie czuła się porzucona przez bogów. Przeciwnie. Jeśli dobrze interpretował słowa matki młodej elfki to aktywnie czcili jednego z bękartów Sulona. Czarodziej zacisnął wargi wspominając ostatni raz gdy modlił się do boga wiatrów. I to jakim to zabawnym zbiegiem okoliczności tego samego dnia jego życie zmieniło się w ściek, którym dopłynął aż tutaj. Teraz zaś banda modląca się dalej do zdradzieckich bogów panteonu Sulona zarzucała jemu i reszcie bycie źródłem zguby. Uczony z niemałym trudem powstrzymał parsknięcie śmiechu. Zakon potrafił cieplej przyjąć nieznajomych jak długo mieli odpowiedni kształt uszu.

Wstrząs i ognista smuga przemierzająca niebo urwała jednak ten nieprzyjemny ciąg myśli. Prawie powalając przy tym elfa. Miast jednak w ślepej panice próbować wypatrzeć źródło zagrożenia uszy Niriviela ponownie wyłapały to jedno słowo - "rytuał", które pchnęło jego umysł w kolejny tok rozważań. Rozważań przesyconych zdecydowanie negatywnym pierwszym wrażeniem jakie wywołała na uczonym dorosła elfka. Zdębiałym wzrokiem patrzył więc jak cała wioska wybiega z chat w stronę lasu ciągnąc za sobą szereg przedziwnych rekwizytów. Elf odprowadził ich ponurym spojrzeniem po czym westchnął. Nie było wątpliwości, widział i doznał to na własnej skórze. Cała wioska była niechybnie obłąkana. Najpewniej ruiny, które widzieli poprzedniego dnia były właściwą wioską. To zaś byli jedyni ocalali, którzy nie mogąc pogodzić się ze zdradą bogów pobudowali lepianki i szałasy wkoło świątyni... i wierzyli, że bogowie ich ochronią. Nie było innego wyjaśnienia. A nawet jeśli było to zbulwersowany elf nie chciał dopuścić go do swoich myśli. Nie było też sensu za nimi gonić. Byli teraz w delirium i tym samym stanowili największe potencjalne zagrożenie. Doszło najpewniej do naturalnego wstrząsu i dopóki nie odprawią swojego "rytuału" będą w stanie hiterii. Pokręciwszy głową elf podszedł do Ail'ei i mruknął cicho tak by Katni nie mogła usłyszeć co mówił.

— Odpraw może jeszcze raz ten rytuał... wydaje mi się, że trafiliśmy do nie tej wioski co trzeba. Chyba, że widziałaś królową w tym tłumie fanatyków.

Następnie zostawiwszy córkę przy Zin podszedł do "świątyni" i próbując uspokoić zirytowany umysł jął obserwować jej ściany, otaczające ją pale i ogół architektury. Jakkolwiek fanatyzm miejscowych nie budził żadnych wątpliwości w oczach elfa... budowla mogła wszak pełnić przed Nocą inną funkcje. Dopiero skruszone umysły miejscowych mogły przeinaczyć ją na świątynie. Krótka rundka wkoło budowli i rzut spojrzeniem bo wiosce później elf miał zamiar podejść do Katni i zapytać:

— Katni, skoro już czekamy na resztę wioski... mogłabyś nam powiedzieć czym jest ta budowla... i nas po niej oprowadzić? A... i czy to jedyna osada na wyspie?
Spoiler:

Wyspa Kryształowego Powiewu

19
Gwardzista była zaskoczona tym, że jednak ktokolwiek żyje na tej wyspie, nawet mimo tego, iż miała na to nadzieję. Nie uzewnętrzniała tego jednak, a zamiast tego trzymała się sposobu zachowania gwardzistów. Była więc czujna i trzymała się na uboczu, tak aby jak najlepiej wypaść przed królową, kiedy już ją spotkają.

Niestety pierwszy kontakt nie okazał się być tym, na który liczyła Ail. Zamiast tego, spotkali innych przedstawicieli ich rasy, co samo w sobie i tak było pokrzepiające, przynajmniej ich populacja właśnie się zwiększyła. Całe to zajście w wiosce nie wytrąciło jej z powagi i ciszy którą zachowywała. Cały czas skupiała się na detalach, sposobie mowy, dekoracji, run itp rzeczach. Wszystko to mogłoby bardziej określić, czym jest ten odłam elfów, który zamieszkuje wyspę przykrytą tak potężną iluzją.

Na propozycję Niriviela, gwardzistka jakby bez słowa odeszła kilkadziesiąt metrów po za wioskę, gdzie mogła znaleźć cichy kąt. Przyklęknęła na ziemi, wyciągnęła amulet rodu i rozpoczęła ten sam rytuał, który wskazał obecność królowej na tej wyspie. Musiała potwierdzić, czy to nie zwykła pomyłka...ale po tylu latach? Taka pomyłka?

Wyspa Kryształowego Powiewu

20
W ciszy i odosobnieniu, na miękkiej trawie między młodymi czarnymi olszami, Ail'ei odprawiła swój rytuał. Trzymany w garści medalion otrzymany niegdyś od Królowej, rozgrzany ciepłem dłoni, przesączył swą esencję i echa minionych lat wprost do umysłu gwardzistki. Zobaczyła ścieżki, jak za poprzednim razem. Dziesiątki wijących się serpentyn, niestałych i wibrujących. Biegły przez wioskę, omijając chaty i elfy, i urywały się gdzieś w leśnym gąszczu, tam dokąd w niespokojnym marszu powędrowali mieszkańcy osady. Po chwili pojawiła się jeszcze jedna droga, jeden cel, bliski i wyraźny. Świątynia.
Wizję przerwał drozd, który przysiadł na ziemi blisko Ail i zaczął gwiazdać wesoło, wytrącając ją z równowagi.

To świątynia Loliusza — odparła dziewczyna. — Moja mama jest starszą kapłanką i druidką. Chyba nie mogę was wprowadzić do środka. Wchodzimy tam tylko podczas specjalnych świąt albo gdy chcemy zasięgnąć porady Drzewca.
Katni wstała, zostawiając dzbanek z owocami na schodach.
No ale... — Podrapała się po głowie. — Jeśli mówicie że jesteście zagubieni, to chyba można... Matka mówi, że korzenie Drzewca, przez które przemawia Pan Lasu, sprowadzają nas na dobrą drogę. Może wam też pomoże? — Oczy zaświeciły się jej lekko, a na usta wstąpił nieśmiały i niewinny uśmiech.
Dziewczyna zrobiła się nieco bardziej żywa i raźna. Machnęła ręką zapraszająco i zrobiła miejsce na schodkach, w międzyczasie odpowiadając na drugie pytanie Niriviela.
Jest jeszcze jedna wioska, położona bliżej centrum wyspy. To odszczepieńcy i degeneraci, tak mówią starsi. Odwrócili się od wiary w Pana Lasu i zezwierzęcili, a do tego są niebezpieczni i zagrażają naszej komunie. Jest ich mniej niż nas, ale czasem przychodzą w nocy podkradać zapasy, ponieważ wyspa nie obdarowuje ich tak dobrze jak nas. Wśród nich jest mój tato. To on odszedł jako pierwszy trzy lata temu. Ja i Matka nauczyłyśmy się żyć bez niego, chociaż na początku było trudno. W sumie to już nawet nie tęsknię — zakończyła monolog beznamiętnie, rozsuwając drugą, wewnętrzną kotarę. — Musicie poczekać aż zostaniecie wywołani — wyjaśniła Katni.
Świątynia zbudowana była na bazie sześciokąta. Zewnętrzne ściany postawione były z gładko polerowanych i woskowanych desek w ciemnym odcieniu. We wnętrzu nie uświadczono wielkiego kunsztu i misterności. Jedna, przestronna izba mieściła w swoim centrum drzewo o zdrowych, dużych liściach budujących bujną koronę. Był to z pewnością dąb. Miał nie więcej niż cztery metry. Sufit ponad owym drzewem był dziurawy i wpuszczał do środka słońce w postaci jasnego, szerokiego snopa światła, w którym mienił się fruwający kurz i pyłki. Na pozór zwyczajne drzewo okazało się być czymś więcej, a wystarczyło tylko przypatrzyć mu się uważniej. Gruby pień skrywał w sobie zatracone kształty istoty humanoidalnej. Niewyraźnie wyrzeźbione w korze łono, brzuch, piersi, szyja i głowa mogłyby być jedynie wytworem artysty, gdyby nie fakt, że z drewnianych ust wydobył się głos, któremu akompaniowało skrzypienie podobne do tego, które wydają z siebie poruszane na wietrze strzeliste sosny.
Zin'rel, podejdź dziecko.
Słucham? — Druidka osłupiała. — Skąd...
Twoja dobrotliwość dla Lasu odbija się echem pośród korzeni. Twój Pan cię opuścił, jednak nie jesteś sama. Loliusz bacznie ci się przygląda i błogosławi na ścieżce natury. W domu Pana Lasu zawsze odnajdziesz opokę.
Zin'rel w milczeniu spojrzała po towarzyszach. Drzewo zaszeleściło.
Yannearze — podjęło znów drzewo. — Los naznaczył cię wieloma bliznami.
Weteran mimowolnie złapał się za bok i spuścił głowę.
Troska o twych braci i siostry dają ci wytrwałość, by przeć dalej i zapomnieć o tym, co niegdyś ukształtowało twoje spojrzenie na świat. Loliusz łagodnie spogląda w twoją stronę, bo choć twardy i niezłomny jak żelazne drzewo, wypuszcza na świat łaskawe kwiaty. Nie można ci zwątpić w prawość twoich czynów. Błogosławimy tobie w imieniu Lasu.
Drzewo poruszyło się delikatnie, opuszczając jedną z gałęzi. Zaszeleściły liście, drewno zaskrzypiało.
Ail'ei Lúinwë, protektorko Królewskiej Mości. Twa piękna i niesłychanie odważna misja zyskała posłuch pośród korzeni Drzewca. I tedy oznajmiamy ci, że twoje poszukiwania powoli dobiegają końca. Podążaj za śladami wyznawców Bóstwa Dziczy. Oni wskażą ci właściwą drogę.
Dąb poruszył się ponownie, przestawiając ułożenie niektórych gałęzi. Nowa konfiguracja ujawniła wiewiórkę przesiadującą na jednym z konarów, z zaciekawieniem spoglądającą na gości.
Felivrinie Nargothrond — powiedziały drewniane usta. — Przeszłość twoja spowita jest grubą zasłoną cienia. Nie potrafimy przez nią spojrzeć. Cień ten parzy nasze wici, rozsiewa truciznę. Bądź ostrożny na twej ścieżce i miej oczy wokół głowy. Słowa i kroki dobieraj rozważnie. Obserwujemy cię.
Kim jest Felivrin? — zapytała Zin'rel rozglądając się po świątyni.
A-a... a co ze mną? — zawołała Vearia.
Drzewo milczało.

Wyspa Kryształowego Powiewu

21
Już wchodząc do świątyni elf nie miał najlepszego nastroju. Wioska "odszczepieńców" zaprzątała jego umysł bardziej niż sobie tego życzył. Po prostu... była? Nie próbowali opuścić wyspy, nie walczyli... tylko siedzieli i żerowali na tej osadzie? Brzmiało to... co najmniej dziwnie. W końcu tym samym wielu nieludzi było w oczach Zakonu... jaką miał pewność, że choć jedno słowo dziecka było prawdą a nie kolejnym kłamstwem rzuconym w imię ślepej wiary? Skoro ci odrzuceni przedstawiciele społeczeństwa byli tacy podli i niezdolni do samodzielnej egzystencji... to czemu życie bez jednego z nich dziewczyna opisywała jako "z początku trudne"? Sugerowało to, że był w stanie w jakiś sposób złagodzić ich codzienne życie przed zniknięciem. Cała ta sytuacja napełniała również elfa goryczą. Było ich tak niewielu i mieli tak mało zmartwień w porównaniu z leśnymi na kontynencie... a i tak znaleźli pretekst do podzielenia się i antagonizmu. A jeśli był on nawet w stanie podzielić rodziny to czy był jakikolwiek sens w próbach zebrania uchodźców? Rzucą się sobie do gardeł oskarżą o wszystkie problemy... i zostanie to co na tej wyspie. Banda lepianek wzniesionych wśród świątyni... osoby... idei, której jedyną obietnicą będzie sama egzystencja. Doprawdy wspaniała przyszłość.

— Brat przeciw bratu, dziecko przeciw rodzicowi, elf przeciw elfowi... doprawdy uroczo. — mruknął przekraczając próg

Wnętrze napełniło uczonego wątpliwością. Nie tego spodziewał się po bandzie szaleńców. Drzewo było dość... rozsądnym obiektem kultu? Zakładał stos czaszek, krew na podłodze... może kanibalizm. Tymczasem wszystko wskazywało na faktyczną świątynie, faktyczną kapłankę i faktyczny kult Loliusza... i szczerze Niriviel nie był pewien czy czół bardziej ulgę czy gniew. Z jednej strony nie czół już tak wielkiego zagrożenia... nie miał wszak okazji zrazić do siebie bezpośrednio bóstwa dziczy. Z drugiej nienawidził jego ojca dostatecznie by momentami rozważać podróż do serca puszczy w samym tylko celu zbezczeszczenia jego głównej świątyni... oczywiście wtedy gdy gniew odbierał mu resztki zdrowego rozsądku... no i to przez domenę Loliusza Sulon egzekwował sporą część swojej klątwy. Po czyjej więc stronie naprawdę było bóstewko i jak bardzo różniło się od ojca? Elf nie był kapłanem lecz miał przemożne wrażenie, że sytuacja nie była czarno-biała... i nie miał zamiaru jej tak traktować. Jasne było, że Loliusz miał problemy z pewnymi elfami. Druga wioska była tego dowodem. Jak zresztą same słowa drzewca.

Czarodziej wzdrygnął się na pierwszy dźwięk jego głosu. Czym była ta istota? Demon? Duch natury? Faktyczne drzewo dotknięte przez bóstwo? Przez krótką chwilę elf walczył z pokusą urwania z niego kawałka kory. Mogła mieć wszak ciekawe właściwości. Tymczasem głos kontynuował swoje wywody o błogosławieństwie, dobroci serc i innych religijnych wywodach. Obrona, przyjaźń... pozostało wierzyć, że nie były słowami rzucanymi na wiatr i zostaną uszanowane przez mieszkańców. Dopiero Ail otrzymała jakieś konkretne informacje. Musieli... podążać za tłumem? Czy znaczyło to, że jej królowa była wśród niego... czy tłum do niej zmierzał? Ale wystarczyło najwyraźniej pójść za nim i cała ta przygoda dobiegnie końca. Może nawet załapią się na okręt. Perspektywa pozostania na tej rozdartej religią wyspie dłużej niż koniecznie była.. odtrącająca.

Tymczasem istota kontynuowała swoje wywody... i postanowiła je zaadresować do bardzo niemile widzianej przez elfa osoby. Dalsza wypowiedź drzewa okazała się jednak nektarem dla uszu uczonego. Boski sługa potwierdzał, że jego przeszłość była spowita w cieniu przed boskim sługą? Było to... niespodziewanie miła zaskoczenie w ustach kogoś kto zdradzał prawdziwe imię czarodzieja. Jak gdyby ktoś uderzył go w brzuch... i sam jęknął z bólu. Było to też doprawdy pobudzające umysł odkrycie. I nie brzmiało to jak słowa kogoś odpowiedzialnego za jego niedolę. Miał dowód! Dowód, że wszystko nie było jednym wielkim kosmicznym przypadkiem! Ktoś doprowadził to tego wszystkiego, ktoś był odpowiedzialny! Nawet bóg obserwował go i nie mógł ujrzeć wszystkiego. Pytanie oczywiście brzmiało czy ktoś ukrywał jego przeszłość próbując "coś" ukryć... czy próbując ukryć "jego" przed oczyma boga. I oczywiście... kto? Sulon? Miało to najwięcej sensu... ale coś było nie na miejscu. Ktokolwiek jednak krył jego przeszłość musiał być niechybnie źródłem jego problemów. Było to pierwsze potwierdzenie z Bożylądu jakie otrzymał... dar dalece cenniejszy w jego oczach niż błogosławieństwo bóstwa. Być może ocenił je nazbyt pochopnie... może. Pożarty rozmyślaniami o naturze swojego pozaziemskiego wroga, który okazał się nie być tworem jego umysłu uczony zapomniał całkowicie o problemie jakim było jego imię krążące pod znakiem zapytania po sali. Miast tego półprzytomnie mamrotał dygocząc w mieszance szoku i euforii.

— On istnieje... miałem racje... cały czas... od rocznicy... cień... parzy boski dotyk... ale kto jest za cieniem?
Spoiler:

Wyspa Kryształowego Powiewu

22
Otrzymawszy odpowiedzi przez rytuał, gwardzistka powróciła do wioski, ale nie zastała tam nikogo. Podejrzewała, że pozostali weszli do świątyni, dlatego sama także się tam udała. W związku z latami poszukiwań, nie miały dla niej większego znaczenia to, iż nie powinna wchodzić do takich budynków. Do środka weszła zamyślona z lekko spuszczonym wzrokiem, a wtedy ktoś wymówił jej imię i nie był to nikt z jej przyjaciół, gdyż znała ich głosy. Pierwsza myśl jaka przeszła jej przez głowę, to taka, że to jej królowa, ale niestety nie. Podniosła głowę i zobaczyła drzewca, który przekazał jej niezwykle istotną informację. Drzewce słynęły z faktu, że były istotami które potrafią wymieniać się informacjami na niesłychane odległości, dlatego też lekko ukłoniła się po swoim...podsumowaniu? Czyżby te elfy znały odpowiedzi których poszukiwała? To zafiksowało ją tak bardzo, że nie zwróciła uwagi na mowę o nieznanym im elfie. Zamiast tego, podeszła do tutejszej dziewczynki, przyklęknęła przed nią i z lekkim uśmiechem zapytała.

- Czy możesz mi wskazać dokąd udali się mieszkańcy? To bardzo ważne. - powiedziała spokojnie ale krótko, nie chciała przytłaczać ją ilością informacji.

Czyżby była blisko końca ten wędrówki? Jaką odpowiedź dostanie? I czy w ogóle chce poznać zakończenie? Co jeśli ona nie żyje? Co wtedy? Co będzie robić dalej? Jest kim jest i tego nie zmieni, jeśli ród wymarł to co ma robić dalej? W głowie Ail miała mnóstwo informacji, jednak to wszystko przyćmiło jej zdolność polegania na innych, tym razem musiała poznać prawdę sama, jak prawdziwa gwardzistka.

Wyspa Kryształowego Powiewu

23
Poszli do Gaju Ofiarnego. Rytuał zwykle odprawiany co miesiąc, ale od zaćmienia musimy teraz codziennie, bo Pan Lasu się gniewa. Matka mówi, że tylko tak będziemy bezpieczni — wyjaśniła Katni. — Mogę was zaprowadzić, ale trzeba być cicho i nie przeszkadzać.
Dziewczyna wyprowadziła drużynę ze świątyni i zasunęła za nimi dwa rzędy ciemnych kotar. Owinąwszy w rękach swój dzbanek, ruszyła w stronę oddalających się elfów, po drodze podjadając owoce i mlaskając, a od czasu do czasu oglądając się za siebie i sprawdzając, czy goście za nią nadążają.
Z osadniczej polany weszli w las, gęsty i dziki. Powykręcane drzewa o bujnych koronach przysłaniały dużą część światła słonecznego, toteż zrobiło się ciemniej, poniekąd mroczniej. Dogoniwszy elfy z wioski, Ail'ei i Niriviel mogli przyjrzeć się lepiej ich rekwizytom. W rękach trzymali pochodnie, ubrani byli w długie, proste togi przewiązywane konopnymi sznurami, a na głowach ubrane mieli wyszukane wianki skręcone z gałęzi lub poroży, zdobione suchymi liśćmi i koralikami z jarzębiny. W tle rozbrzmiewały odgłosy dzwonków. Tajemniczości i dziwnej sakralności dodawała pochodowi woń kadzideł, która drażniła nosy i wyciskała łzy z oczu.
Spoiler:
Pochód kończył się na szczycie niewielkiego pagórka, usłanego setkami drzew w różnym wieku i najróżniejszego gatunku.
Cisza, rozpoczynamy! — krzyknęła matka Katni.
Kapłanka stała na piedestale obejmując spojrzeniem wszystkich zebranych. Spotkała się ze wzrokiem przybyszów, jednak nie poświęciła im wiele uwagi.
Dziękujemy ci, o Panie Lasu, za to że dałeś nam schronienie i opatrzność w dobie klęski. Za to, że chronisz nas przed zdradzieckimi wichrami swego ojca, żywisz nasze dzieci, dajesz nadzieję na przyszłość.
Spójrzcie na to — szepnął Yannear do towarzyszy i wskazał palcem w stronę pobliskiego drzewa.
Dopiero teraz pojęli na czym polegała ofiara. Patrzyli na drzewo, u którego stóp siedział elf, choć ze swojej dawnej formy niewiele z niego już zostało. Z grubego konara wystawały skrzyżowane nogi, ręce ułożone na kolanach oraz pochylona jakby w zamyśleniu głowa. Skóra zastąpiona byłą przez młodą korę. W miejscu włosów wyrastały sterczące gałązki. Tam, gdzie kończyny stykały się z ziemią, wyłaniały się pokręcone korzenie.
Im dłużej i uważniej rozglądali się po gaju, tym więcej dostrzegali podobnych widoków. Dziesiątki sylwetek scalonych w jedno z drzewem. Jedni byli całkiem spetryfikowani, niektórzy posiadali jeszcze elfią skórę, inni zdolni byli częściowo się poruszać i beznamiętnie obserwowali widowisko. Jeszcze inni, najpewniej ci najświeżsi, niepochłonięci jeszcze wcale przez drewno, przyjmowali od osadników dary w postaci kwiecistych wianków, owoców i miodu.
Dziękujemy również ochotnikom, którzy oddają się dziś Drzewcowi — kontynuowała kapłanka. — Nagrodą za ich poświęcenie jest wieczne życie pośród świętych korzeni. Ich wspomnienia, mądrość i życiodajna siła zasilą wkrótce soki Wszechdrzewa.
Z tłumu wyszły dwie postacie, zrzuciły z ramion płócienne szaty, stając przed wszystkimi tak jak Sulon ich stworzył. On — elf w młodym wieku, ten sam, którego matka Katni wyciągnęła ze świątyni na oczach przybyszów. Ona — piękna elfka, o szlachetnych rysach i mądrych oczach. Tylko jedna mogła mieć takie oczy.
Ail'ei poczuła jak serce wyrywa jej się z piersi. Jedynie ona mogła odczytać to, co skrywało się pod tą niewzruszoną twarzą. Zagubienie, niepewność i strach.
Wybierzcie swoje drzewo i zasiądźcie — rzekła kapłanka.

Wyspa Kryształowego Powiewu

24
Ail jak zwykle wyruszyła za grupą na końcu, zabezpieczając tyły. Z przodu widziała co się działo, ale nie miała oczu z tyłu głowy, dlatego zabezpieczała je osobiście.
- Rytuał, gaj ofiarny, dlaczego brzmi to niepokojąco? - wypowiedziała słowa do Zin, jak gdyby szukała odpowiedzi szybciej, niż dotarcie do owego gaju.
Słowa drzewca zaprzątały głowę gwardzistki, skąd ono mogło wiedzieć o jej misji, skąd wiedziało o każdym z nich? Dlaczego dla miejscowych tak ważny był rytuał, że potraktowali ich, przybyszów, jakby praktycznie się tam nie pojawili? Kim byli ci "odszczepieńcy"? Czy na pewno byli tymi złymi? A może po prostu tak postrzegając ich mieszkańcy tej wioski? Zanim zdążyła zadać sobie wszystkie pytania świata, dotarli do gaju.

Pierwsze wrażenie jakie na niej wywarł, to niepokój i poczucie zagrożenia. Zupełnie nie czuła się tu jak w dawnej Fenistei, coś nieznanego unosiło się w powietrzu. Potem dostrzegła kapłankę, która również zlustrowała ich wzrokiem. To wszystko śmierdziało sektą na kilometr, cokolwiek się tutaj działo, nie było godne nikogo, a tym bardziej elfów. Jednak dopiero po znalezisku Yanneara Ail zrozumiała, że odbywało się tu coś, co wywołało w niej odruch wymiotny. Szybko odwróciła głowę i zrzuciła z siebie dzisiejsze śniadanie. Kiedy skończyła przetarła twarz chustą i wyszła przed grupę, chcąc zażądać wyjaśnień, nie zwracając uwagi na trwający rytuał. Tuż przed ujawnieniem się ochotników wystrzeliła.

- Ghilan'him banal'vhen. Co to ma znaczyć? Czyście do końca powariowali? - zwróciła się do kapłanki, jednak w tym samym momencie w którym skończyła, zobaczyła ją. Czas zdawał się jakby zatrzymać, jednak jej serce zaczęła walić jak szalone. Wzrok miała wbity w oczy elfki ochotniczki. Czy to mogło być prawdziwe? Czy to tylko umysł płata jej figle? Podeszła powoli do niej bliżej, aż stanęła tuż naprzeciw niej.

- Czy...czy to ty? Królowa Y'asmanaya? - stała jak wryta, nie była tego pewna. Chciała uklęknąć, ale musiała mieć pewność, chciała uronić łzę, ale nie wypadało. Te oczy, kolor włosów, rysy twarzy, wszystko się zgadzało, ale minęło tyle czasu. Po za tym, nigdy nie widziała jej w tak mało eleganckim stanie, w sensie tak prostym. Jeśli to ona, to powinna jednak rozpoznać swoją gwardzistkę, Ail nie wiele zmieniła się przez te lata, jedynie zapuściła trochę dłuższe włosy.

Stan w jakim się znajdowała Ail mógł być dla fanatyków mylący, wyglądało jakby była w tym momencie niezdolna do szybszej reakcji, ale faktem było, że była niemal pewna, iż odnalazła królową. Ktokolwiek spróbowałby zbliżyć się z tych czubków, straciłby kończynę, albo i życie. Nie zadawałaby pytań, po prostu zrobiła wszystko aby ją ochronić. Jej zmysły były w tym momencie wyczulone na każdy ruch i dźwięk.

Wyspa Kryształowego Powiewu

25
Euforia elfa szybko przerodziła się w konsternacje na słowa dziewczyny. Z jej słów wynikało, że koniunkcja namieszała w ich rytuale... bardziej niż Noc Spadających Gwiazd? Było to co najmniej niepokojące. Jednak bardziej poruszył elfa fakt, że tajemniczy rytuał był nie tyle dobrowolną czcią... co comiesięczną koniecznością. Nie brzmiało to nazbyt "łaskawie" ze strony ich rzekomego protektora. Wszak bogowie cieszyli się mocą przekraczającą pojęcie śmiertelnych... czemu brak ofiary miałby nagle każdego dnia powodować załamanie się rytuału? Brzmiało to podejrzenie... jak zwykła magia.

Konsternacja nie towarzyszyła jednak czarodziejowi długo. Przerodziła się dość szybko w... zniesmaczenie. Tylko to był bowiem wydusić z siebie elf na widok gaju i pojęcie natury obrządku. Jego skórę przeszył co prawda szereg dreszczy, blizny zapiekły jakby ponownie ktoś jechał po nich rytualnym nożem... ale nic więcej. Widział tego typu obrazy w swoim życiu częściej niż chciał. We snach były zaś niemal codziennością. Widział gorsze rzeczy, doznał gorszych rzeczy... może nawet dokonał. Zatrute jagody wywoływały w nim silniejszą reakcje niż kolejne... "to". Nie zmieniało to oczywiście jego nastawienia do tego co rozpoznał jako magię zdecydowanie leżącą zbyt blisko mroku... ale nie wpadł też w szał czy atak paniki. Aczkolwiek zauważywszy reakcje gwardzistki miał i tak ochotę zapaść się pod ziemie przypominając sobie jak onegdaj zwrócił ciasto prosto na dywan inkwizytorski. Ale nawet w tym zobojętnieniu nie potrafił uciec przed jednym faktem. Trzeba było powstrzymać to szaleństwo. Pytanie... jak? Zamyślony odburknął do Yanneara.

— No to przynajmniej wiemy co Drzewiec miał na myśli mówiąc o " trosce o braci i siostry". Wspaniała perspektywa na życie.

Chwilę później Ail wystrzeliła do przodu z okrzykami i oskarżeniami. Niriviel zacisnął mocniej dłoń na rączce córki gotowy na potencjalne zostanie "usuniętym" z obszaru gaju. Może konieczność ucieczki. Nie miał ochoty ani zamiaru walczyć z całą wioską. Wątpił też by Ail tego pragnęła. Szykował się więc powoli na taktyczny odwrót... gdy Gwardzistka krzyknęła te kilka słów. Była tu królowa. Żywa. Jego wzrok zastygł na elfce-ochotniku. Spodziewał się doprawdy wielu rzeczy po swoim życiu. Zwłaszcza odkąd stanęło na głowie. Przyjacielskiej rozmowy z Wielkim Mistrzem Zakonu w jakimś przytulnym lochu. Dostania zaproszenia do jakiegoś bractwa nekromantów, którzy ewidentnie nie odrobili pracy domowej gdy chodziło o historie jego osoby. Ba! Nie zdziwiłoby go nawet gdyby okazało się, że był adoptowany a jego brat nie. Ale zobaczenie koronowanej głowy nago? Do tego przy pierwszym spotkaniu!? Świat zwariował do reszty. I choć przez krótką chwilę absurd sytuacji bawił Niriviela to po chwili zaklną w myślach. Znał swoją towarzyszkę podróży dość dobrze by wiedzieć, że nie ma już żadnej szansy deeskalacje. Zrobiła z królowej swoją mentalną kotwicę przez ostatnie kilka lat, jedyną rzecz, która motywowała ją do życia. Słowem... mogła się polać krew. Dużo krwi. Klnąc pod nosem pchnął delikatnie Vearię w ramiona Yanneara i mruknął.

— Nie chce kusić losu... ale jeśli Ail coś zacznie to zabierz małą do latarni. Nasza trójka jakoś się magią wybroni... chyba.

Wybrał weterana głównie dlatego, że poza Ail był najszybszy z całej ich grupy i miał realne szanse na ucieczkę. Następnie próbując nie tracić koncentracji przez dwójkę nagich postaci stojących jak kołki pośród kultystów mag jął możliwie dyskretnie rozglądać się po tłumie. Liczył pochodnie, i pałki, patrzył na rodzaje szat, wypatrywał biżuterii. Słowem... próbował zdeterminować kto w tłumie był ważny, kto był groźny... i w którym kierunku lepiej nie ciskać czarów jeśli nie chce mieć na sumieniu życia jakiegoś dziecka. Dalej po cichu liczył na to że... po prostu odejdą. Ale doniosłość z jaką obywał się obrządek mówiła mu, że najpewniej dotknęli jakiegoś taboo przerywając rytuał.
Spoiler:

Wyspa Kryształowego Powiewu

26
Mówiłam! Trzeba być cicho! — przejęła się Katni, aż z ust wypadł jej nieprzeżuty kawałek owoca.
Jak śmiesz przerywać... — warknęła kapłanka. — Ah, to ty... Odsuń się, obca. Bezcześcisz święte obrzędy swą obecnością. Tutaj nie ma królów, ni królowych. Jesteśmy równymi dziećmi lasu. Odpuszczę ci twoje zuchwalstwo, lecz raz jedyny i ostatni. Przeszkodź mi jeszcze raz, a ty i twoi przyjaciele będą tego żałować. Pozwól mi dokończyć obrzęd, a otrzymasz odpowiedzi.
Setka oczu patrzyła na Ail'ei wysuniętą na czele tłumu. Patrzyła też rozebrana elfka. Spotkały się ich spojrzenia. Oczy kobiety zaświeciły się i zamigotały, jakby raptownie napłynęły do nich łzy. Rozchyliła usta, jakby chciała coś powiedzieć, lecz zacisnęła je i wzięła głęboki oddech.
Tłum był rozrzedzony, nieregularny, rozrzucony po całym pagórku. Prócz łącznie kilkunastu pochodni i dymiących kadzideł, elfy trzymały w rękach wiklinowe kosze i ceramikę wypełnione dobrami lasu. Wszyscy tworzyli jedną szarą masę. Nawet gromada dzieci, zgrupowana pod jednym z drzew, zdawała się wyglądać jednakowo.
Yannear przyjął Vearię i skinął głową. Omijając grupki tubylców wycofał się wraz z małą i zajął bezpieczne miejsce na samych tyłach.
Rytuał musi zostać dokończony — rzekła kobieta, a jej głos odbił się echem po lesie. — Niech ochotnicy wybiorą swoje drzewo i zasiądą.
Gwardzistka ujrzała, jak luźno opuszczona dłoń nagiej elfki pokazuje sekwencję gestów. Nie były one przypadkowe i chwilę zajęło Ail, by rozpoznała w nich znajomy język migowy. Nie mogła mieć już wtedy żadnych wątpliwości. Odnalazła tę, której poszukiwała. Nie mogła być to żadna inna. Układem palców prawej dłoni Y'asmanaya przekazała dwa słowa: spokój i bezpieczeństwo. Nieznaczne skinienie głową i powolne przymknięcie powiek prosiły o zaufanie.
Dwójka wybrańców usiadła przy sąsiednich drzewach — wiekowych bukach o szarych, gładkich pniach. Kapłanka przyklęknęła najpierw przy mężczyźnie. Przy użyciu czarnej, żywicznej substancji namalowała na jego czole i policzkach tajemnicze znaki. Tak samo postąpiła z elfką, a gdy skończyła, oddaliła się na kilkanaście kroków i zaczęła recytować niezrozumiałe słowa jakiejś księgi. Tłum odezwał się chórem, dziękując i prosząc bóstwo o błogosławieństwo. Nic więcej się nie stało. Nie przemówił Bóg, demony nie wypełzły spod ziemi, dwójka ofiarników nie konała w męczarniach, drzewa nie ugięły się w podzięce. Wszyscy się rozeszli, a na pagórku pozostała jedynie Katni, jej matka, trójka mężczyzn z pałkami, dwójka ochotników i przybysze spoza wyspy. Zrobiło się cicho.
Ail mogła przyjrzeć się bliżej swojej królowej. Była cała i zdrowa. Nie wydawała się być zbytnio przejęta swoim stanem. Siedziała pod drzewem medytując w ciszy, z pochyloną głową. Długie, jasne włosy opadały jej na piersi i sięgały do łona. Dłonie spoczywały na kolanach. Drogę do niej zastawiała kapłanka, stanowczym i srogim spojrzeniem mierząc gwardzistkę.
Nie muszę zgadywać, że wraz z dobiciem do wyspy zauważyliście jej niezwykłą cechę — zagaiła matka Katni. W rękach trzymała szmatkę, którą wycierała czarne palce. — To wspaniały dar od Loliusza, który pochylił się nad naszą niedolą po zdradzie Ojca. Dar, za który chcąc lub nie chcąc, przyszło nam zapłacić. Wichry Sulona owiewają wyspę, jak gdyby nigdy nie istniała. Pan Lasu ukrył nas przed własnym stwórcą, a jedyne czego zażądał, to oddanie się lokalnemu Drzewcu. Jest to cena niewielka, w zamian za przedłużenie bytu naszej rasy. Mogliście zauważyć, że wiele pośród nas dzieci. Gdy na starszyznę nadejdzie pora, przejmą one nasze dziedzictwo. Ciągłość naszego ludu nie może zostać przerwana.
Kobieta schowała szmatkę. Rozejrzała się po Gaju Ofiarnym.
By pakt, który zawarliśmy, mógł obowiązywać, nikt nie może opuścić wyspy, ani na nią wkroczyć. Gdy zobaczyłam was u progu świątyni... myślałam, że to koniec. Jednak fakt, że jeszcze wszyscy żyjemy, daje mi odrobinę więcej nadziei. Czy bóstwo może być omylne? Czy może przymknęło na krótką chwilę oko? A może wasze wtargnięcie jest częścią większego planu? Nie mnie wiedzieć, choć może Drzewiec jest w stanie wskazać nam drogę... — zamyśliła się.

Wyspa Kryształowego Powiewu

27
Chociaż nadzieja na odnalezienie królowej całej i zdrowej, była w Ail już tak naprawdę niewielka, to od razu uwierzyła w to co dostrzegła. Obca elfka nie zareagowałaby w ten sposób na kogoś obcego, kto nagle zbliżyłby się bez zaproszenia. Miała w tym momencie taki mętlik w głowie, tyle pytań, że nawet nie zdążyła oddać jej należnego szacunku. Zrozumiała jednak to, co chciała jej przekazać gestami i mimo strachu jaki temu towarzyszył, ponownie pozwoliła jej odejść, na szczęście tym razem była przy niej i nie zamierzała jej odstępować dalej niż kilka metrów. Pozwoliła dokończyć im ten chory rytuał, jednak tym razem doskonale wsłuchała się w słowa kapłanki.

Patrząc po innych "ofiarach", była niemal pewna, że królowej nie pochłonie drzewo tak prędko, więc miała trochę czasu. Dziwiła się jednak temu, że tak pokornie się poświęciła, a nawet nie wytłumaczyła swojej gwardzistce dlaczego. Przecież na pewno była świadoma tego, że w końcu może popaść ona w niekontrolowany gniew mający na celu jej ochronę, coś co budziło się w gwardzistach w momencie największego zagrożenia, wtedy nie brano jeńców, eliminowano zagrożenie aby za wszelką cenę ochronić to co najważniejsze. Jej życie znowu miało jakiś cel i poświęciłaby je bez wahania, aby tylko ją uratować.

Kiedy rytuał dobiegł końca, Ail'ei szybko oceniła zagrożenie ze strony pozostałych w gaju osób. Jeśli nie miała do czynienia z potężnym magiem, miała bardzo duże szanse w ewentualnej walce. Widząc troje elfów uzbrojonych w pałki, Ail bezceremonialnie wyciągnęła płynnym ruchem miecz z pochwy na plecach i oparła go pionowo na jakimś przypadkowym korzeniu. Tym samym zaprezentowała, że jeśli się nie dogadają, nie ma zamiaru stąd odejść po dobroci, a tym bardziej bez swojej królowej. Teraz gwardzistka wyglądała jakby na bardziej spokojną i skoncentrowaną na konkretach, miała królową na oku, a to wystarczyło aby uspokoić swój gniew i poczucie tęsknoty.

- Pieprzysz farmazony kapłanko. - powiedziała bezpardonowo, ale wciąż była spokojna, pomimo słów które wypowiedziała. - Jeśli taka jest cena za ochronę resztki elfów które stąpają po tej ziemi, to zdecydowanie lepiej spróbować życia na własny rachunek. Wiele innych ras i odłamów żyje bez patronatu nadętych bóstw, które wymagają jakiś chorych obrzędów. Jak poświęcanie ostatnich elfów ma pomóc naszej rasie przetrwać? Zmuszasz ich do wierzenia w te bzdury, chociaż dobrze wiesz, że jeszcze szybciej nasza rasa wymrze? Jestem pewna, że wszystkie elfy w Lucio Lar, wolą żyć już między ludźmi i innymi rasami, niż poświęcać się w imię skrzywionego umysłu bogów. A skoro Loliusz jest tak wspaniałomyślny i ukrył was przed wzrokiem swego ojca, to coś słabo mu to idzie, nie sądzisz? My dotarliśmy tu bez problemu, więc jakim cudem ktoś taki jak Sulon, mógłby nie wiedzieć co dzieje się na tej wyspie? A skoro nas obserwuje, to zapewne widział, jak po dopłynięciu do wyspy "magicznie" znikamy. Wierzysz w to, że to naprawdę Loliusz skłania was do tych bzdur? Masz na to dowód? Jeśli nie, masz w tym momencie dwa wyjścia. Pozwolisz królowej Y'asmanayi odejść z nami, a my znikniemy z tej wyspy i nigdy więcej się nie zobaczymy, gnijcie tu sobie i wydawajcie na śmierć, my wolimy dożyć swych dni we względnym spokoju, bez krwi na rękach naszych współbraci i sióstr. Jeśli odmówisz, zrobię co konieczne aby jednak tak się stało. A skoro już wkroczyliśmy na wyspę, to widocznie i tak macie problem, ponieważ pakt już nie obowiązuje. A skoro sama stwierdzasz, że oni mogą być omylni, to nie potrzebujemy ich, możemy żyć na własny rachunek i nie czuć na swoim karku ciągłego strachu i oceny z ich strony. Mam w poważaniu ich cholerne plany, mnie na pewno one nie uwzględniają, bo dobrze wiedzą co o nich sądzę.

Po wygłoszeniu krótkiej przemowy, Ail wyprostowała się, zacisnęła dłoń na rękojeści i czekała na ruch z ich strony. Była ciekawa czy ktoś jeszcze z jej grupy zabierze głos, chociaż najbardziej liczyła tutaj na Zin, która na pewno przemówiłaby do nich bardziej...życzliwie? Ail nie była w stanie do tego, ale była konkretna i nie owijała w bawełnę, przedstawiła jasno swoje stanowisko.

Wyspa Kryształowego Powiewu

28
Przez krótką chwilę uczony poczuł ulgę. Elfka zdawała się nie być tą której szukali. Nie odpowiedziała na zawołanie Ail i poszła się złożyć w ofierze. W umyśle elfa znaczyło to, że mogą się jeszcze stąd zabrać zanim kult sprawi, że będą żałować... aczkolwiek w to kto by żałował bardziej elf śmiał wątpić. Oczywiście nie twierdził że zdoła pokonać stu przeciwników... ale zdecydowanie więcej osób płakałoby nad zabitymi po stronie fanatyków niż za nim. Tego był pewien.

Kolejne słowa kapłanki wżarły się jednak w umysł uczonego. Obietnica piękna jak trujący kwiat. Wonny i kolorowy, obiecujący tak wiele... a trawiący wszystko co się zbliży. Boskie dary... boskie schronienie. Wszystko to za cenę życia. Wydawało się to nienaturalne... aż nie pomyślało się nad tym dłużej. Las chroni. Chroni zwierzęta i zamieszkującą ją roślinność. W cieniu drzew są bezpieczni i pozostawieni tylko sobie. Renegaci byli jak drapieżnicy. Czasami ktoś w lesie ginął, czasami dożywał starości... ale każdy ewentualnie zasilał runo leśne. Karmił drzewa, karmił rośliny, rośliny karmiły zwierzęta. Niekończący się cykl odnowy gdzie wszystkie dzieci natury karmią las. A czym oni byli? Dziećmi lasu. Co było więc ich naturalną powinnością?

Grymas zniesmaczenia wykrzywił twarz elfa. Przypomniał sobie słowa swego ojczulka. Przypomniał wszystkie jego kłótnie z druidami o każde zawszone koło do wozu które "godziło w naturę". Z odmętów pamięci wygrzebał wspomnienia życia w puszczy. W puszczy w której nie mieli nic do powiedzenia. Byli po prostu kolejnym organizmem. Elementem natury. Tym byli. Czuli więź. Czuli przyrodę. Tyle lat... a dalej pamiętał jak blisko był natury mimo życia w Keronie. Jak tęsknił. Teraz zaś widział za czym tęsknił. Otaczało go to. Jego "powrót do korzeni" zdobiony był ciałami jego współbraci obracającymi się właśnie w korzenie obcego, potężnego i potwornego bytu. Ale ponad setka elfów robiła to dobrowolnie. To była ich natura. Tym byli... mrówkami na usługach prawdziwych sił natury. Przelewali za nią krew od tysięcy lat, szli na bezsensowne wojny "w celu zachowania naturalnego stanu natury"... a na końcu zostali rozdeptani gdy tylko na chwilę porzucili posterunek. W tej jednej chwili przestał się nawet złościć na Sulona. Zrobiłby na jego miejscu to samo wszak... to naturalne. Taki jest duch natury i jako jej element tak powinni postrzegać świat... i oczywiście stwórca całej natury również tak na to musiał patrzeć. Teraz zaś pozostałości tej kolonii insektów nie wiedząc co robić powróciły do jedynej rzeczy jaką znały. Do ślepej służby w ramach której oferowały całe swoje istnienia. W której jedyną nagrodą było dożycie następnego dnia. Z ust Niriviela uciekł cichy pomruk.

— Wreszcie ci to przyznam Ojcze... to nie jest rasa warta zachodu. Nigdy nie była. — nie wiedząc nawet czy zwraca się teraz do Sulona czy swego rodziciela.

Elf liczył, że na końcu tej podróży odnajdzie swoje miejsce pośród innych leśnych. Jednak to co odnalazł osamotniło go tylko jeszcze bardziej. Nie był leśnym elfem. Oczywiście nie z biologicznego punktu widzenia... tego był niemal pewny chyba, że ojciec jakimś cudem ukrył przed nim rasę matki. Nie... chodziło o sposób myślenia. Nie potrafiłby żyć pośród faktycznych leśnych elfów. Nie po tym co przeżył. Byli dla niego... obcymi. A raczej... on był dla nich. Podobnie reszta ich grupy... i wszystkie elfy na kontynencie. To co łączyło elfy spoza wyspy nie było więzią zrodzoną z tej pierwotnej elfiej egzystencji. Nie było wspólnym życiem elementów większego organizmu. Nie. Jego, Ali i resztę wiązały cierpienie, determinacja... i siła woli. Byli uformowani przez inne wartości. Inny sposób bycia. Nawet inną historię. Nie zostali odrzuceni przez naturę by potem zaraz potem do niej wrócić na klęczkach prosząc o przebaczenie. Zostali wyrzucenia z jej domeny, zakonserwowani w rozpaczy, przeklęci tak jakby byli zarazą... i być może się nią stali. Po siedmiu latach wygnania przestali być częścią natury a stali się czymś... innym. Czymś co patrzyło na święty rytuał Loliusza i dostawało skrętu kiszek. Jeśli więc przed nimi stali leśni... i byli dla nich obcy... to czym oni byli. Nie było na to pytanie łatwej odpowiedzi. Jedno było dla elfa pewne... nie byli już "dziećmi lasu".

Słysząc jak gwardzistka poczyna wyrzucać z siebie bluzgi i budząc najpewniej "święty" gniew w matronie uczony sapnął i pokręcił z rezygnacją głową. Rozmawiali praktycznie z demonami. Elfy przed nim stojące były jak istoty z innego wymiaru. Innej rzeczywistości. Nie mieli wspólnego języka, nie mieli wspólnego celu i nie mieli nawet nad sobą tego samego bytu. Dzieliło ich z wyspiarzami więcej niż z wysokimi, wschodnimi... nawet z ludźmi. Otaczający ich gaj był tego dowodem. Uczony był doprawdy w dziwnym stanie umysłowym. Patrzył na świat inaczej. Czuł się... dziwnie spokojnie. Całe to zajście sprawiło, że lepiej zrozumiał swoje miejsce we wszechświecie... czy jego brak. Nie było dokąd powracać. Nie było już "jego" leśnych elfów. Były tylko elfy pokrzywdzone tak samo jak on... ale wolne. Te zaś przed nim zostały uderzone tylko raz... i dobrowolnie powróciły do niewoli. I choć absolutnie nienawidził wyspiarzy za ich decyzje... współczuł im. Bo wiedział, że wcześniej czy później zewnętrzny świat zapuka do ich drzwi i uderzy mocno w splot słoneczny. Widząc więc dłoń elfki zaciskającą się na rękojeści ex-Profesor wyciągnął przed siebie otwartą dłoń i zwróciwszy się po raz pierwszy do kapłanki rzekł w tym samym zamyślonym i uświęconym tonie co ona:

— Doprawdy to czasami zabawne jak bardzo niezbadane są drogi boskie czyż nie? Ale jeśli chcesz móc kiedyś odnaleźć odpowiedź siostro... to czyń to co rzecze Pani Generał.

"A może kiedyś odkryjesz, że jesteś wykorzystywana". Chciał dorzucić razem z całym wywodem na temat bycia elementem wielkiego organizmu i jego niewolnikiem... ale najsmutniejsze w tym wszystkim było, że kapłanka na pewno była tego świadoma. I to akceptowała. Wyciągając więc dłonie w przyjaznym geście elf gotów był na wykonanie tego jednego, wypalonego w jego nerwach i mięśniach ruchu. Ruchu trzech palców i towarzyszącym im okrzykowi. Dawał sobie i im szanse na zobaczenie jutra... lecz jeśli przyjdzie co do czego nie miał zamiaru poświęcać życia wolnych elfów w zamian za tłum dobrowolnych niewolników. Elfy wkoło niego były rodziną... te przed nim równie dobrze mogły być Sakirowcami.
Spoiler:

Wyspa Kryształowego Powiewu

29
POST BARDA
To było niemal pewne, że nie pojmiecie jak ważne jest to, co robimy dla naszej rasy — rzekła kobieta kręcąc głową z rezygnacją. — Wydaje mi się też, że nie zdajecie sobie sprawy, że będąc na wyspie jesteście na mojej łasce. — Uniosła władczo podbródek.
Czy byłabyś w stanie ofiarować swoją córkę? — wtrąciła się nagle Zin'rel, która do tej pory milczała.
Katni spojrzała na matkę niewinnymi oczami. Kapłanka zawahała się.
Dzieci są prz...
Liczycie mniej więcej setkę — przerwała jej Zin. — Mówisz że musicie składać teraz ofiary każdego dnia. Przyjdzie taki moment, że będziesz musiała oddać własne dziecko Drzewcowi. Co czujesz na tą myśl?
Druidka założyła ręce na piersi, uniosła brew pytająco. Nie dała jej czasu na odpowiedź.
Odejdzie tak jak inni. Nie ma realnej szansy, żeby wasza społeczność przetrwała kolejne osiem lat, a w tym tempie nawet ośmiu miesięcy. Nie uratujesz swojego ludu mordując go w imię bóstwa i pod przykrywką wątpliwie pięknej ofiary. Przejrzyj na oczy, siostro.
Kapłanka westchnęła głęboko. Podkręciła głową. Gestem ręki przywołała swoich przybocznych.
Przychodzicie do naszego domu i zakłócacie święty porządek. Grozicie służce boskiej, która prowadzi ostatki elfiego ludu ku światłości. Siejecie zamęt i herezje. Radzę nie wyciągać broni, obca. — Spojrzała na Ail'ei. — Jeżeli mi lub komukolwiek z naszej społeczności stanie się krzywda, nigdy nie opuścicie tej wyspy. Katni, podejdź do mnie, drogie dziecko.
Dziewczynka posłusznie podbiegła do matki, wtuliła się w jej długą, szarą togę.
Odejdźcie teraz i nigdy wracajcie. Jeśli tego nie zrobicie i po raz kolejny wystąpicie przeciwko mnie, możecie być pewni, że stąd nie odpłyniecie. Wyspa ugina się pod wolą tego, kto ją żywi. Drzewa mają uszy i oczy. A ja mam do nich dostęp. Choćbyście uciekli na drugi brzeg, wytropimy was i będziemy ścigać aż nie ulegnięcie.
Coś pisnęło. Dźwięk ten powtórzył się wielokrotnie, ze wszystkich stron, jak gdyby stado ptaków zleciało się w okolicy. Żadnego jednak nikt nie dostrzegł. Trójka przybocznych kapłanki rozejrzała się nerwowo, unosząc pałki. Pobledli naraz, gdy trzy krótkie świsty przeszyły powietrze, a oni, łapiąc się za szyje, popadali na ziemię jak kołki. Kolejne gwizdy rozległy się po lesie. Zaszeleściły drzewa.
Z pomiędzy bujnych koron zeskoczyły zwinnie poruszające się postacie, pokryte błotem oraz plecionką liści i traw. Kilka innych sylwetek wyrosło spod mchu, jeszcze kilka wyłoniło się zza grubych pni wiekowych drzew. Był ich co najmniej tuzin.
Nigdy nie grzeszyłaś gościnnością, Felise — odezwała się jedna z zamaskowanych postaci.
Był to elf o całkiem wysokiej posturze, oczach bystrych, przymrużonych, o twarzy, choć ubrudzonej, ukazującej niemałe podobieństwo do Katni. Ta zaś albo go nie rozpoznała, albo straszliwie się go bała, bo skryła się wnet za matką.
Masz czelność tutaj wracać? Po zdradzie własnej żony, córki, braci i sióstr? Znikasz na trzy lata i pojawiasz się znikąd. I co teraz zamierzasz? Może spiskujesz z tymi obcymi, Reneylan?
Zgromadzenie zostało otoczone przez uzbrojonych w łuki i włócznie elfów. Nie było żadnej drogi ucieczki. Jedynym sposobem by wydostać się z pierścienia, było naparcie na jednego z nich. Po czole kapłanki spłynęła kropla potu. Roztrzęsione ręce schowała do szerokich rękawów togi. Spojrzała na odrętwiałych pałkarzy leżących u jej stóp.
Jesteś stuknięta, obłąkana! Wciskasz swoim pobratymcom okropne kłamstwa! Opowiedziałaś może swoim gościom komu tak naprawdę składana jest ofiara? Jaki plugawy i nikczemny pomiot mieszka pod wyspą, a ty go karmisz krwią i duszami własnego plemienia!?— krzyknął mężczyzna. — Czekałem na okazję, by powrócić i zakończyć ten cyrk. Dziś jest ten dzień. Chłopcy, zabierzcie Katni. A ją zwiążcie i zakneblujcie usta. Nie chcę jej więcej słuchać. Jej głos jest jak trucizna.
Elf otarł twarz. Podszedł bliżej grupy przybyszów. Ukłonił się nisko.
Jestem Reneylan, wódz i jeden z ostatnich członków plemienia Szarego Wichru. Do usług. Przykro mi, że spotykamy się w takich okolicznościach. Wierzę natomiast, a nawet jestem pewien tego, że możemy sobie nawzajem pomóc. Możecie zabrać swoją królową. Jest bezpieczna, przynajmniej na jakiś czas. Niestety nie mamy wiele czasu na wyjaśnienia. Musimy się streszczać, bo niewolnicy przeklętej Felise mogą być już w drodze.

Wyspa Kryształowego Powiewu

30
Niriviel przytakiwał na praktycznie co drugie słowo Zin z jednej strony czując ulgę, że ex-druidka nie dała się wciągnąć w ten religijny fanatyzm... z drugiej współczując jej z całego serca bo wiedział, ze logika i argumenty nie docierają do umysłów pokroju kapłanki składającej ofiary z żywych istot myślących. Cała ta wymiana zdań nie mogła przynieść nic dobrego. Wtedy to też w gniewie matrona pozwoliła wymknąć się kolejnemu irytującemu połączeniu słów. Groźba rzucona w stronę jego towarzyszy i córki rozsierdziła go na równi jeśli nie bardziej niż kapłankę. Pchając tym samym na jego usta słowa niemalże wbrew jego woli.

— Tylko tknij jed....

Myśl urwał jednak mu pisk przeszywający powietrze. Chwilę później strażnicy padli a pałki uderzyły o ziemię. Tuzin postaci wyłonił się wręcz znikąd. Elf zaklął w duchu. Postacie zdawały się być po ich stronie... ale co jeśli by nie były? Teraz to oni leżeliby na ziemi. Musiał bardziej uważać. Nie ufać otoczeniu... a do tego wszystkiego kapłanka twierdziła, że każdy zwierz może być jej szpiegiem. Czy mógł sobie pozwolić na tej wyspie na chwilę dekoncentracji? Słowa "Reneylana" zdawały się sugerować, że jest po ich stronie... lecz kto wiedział czy prawda nie leżałą po części i po stronie kapłanki? Przeczuwał jednak, że tak czy inaczej ideologia zbuntowanego ojca mistyczki będzie mu bliższa... niezależnie od tego czy mają w końcu do czynienia z Loliuszem, demonem czy innym wynaturzeniem zamieszkującym ten skrawek lądu. Postanowił więc podjąć ryzyko.

Miast obrócić się w stronę nieznajomych i przygotować się na ewentualne rzucenie zaklęcia dalej "celował" dłonią w postać elfki... "Felise"? Tak jej było? Zmrużył oczy gdy schowała dłonie do rękawów, nadgarstek drgnął mu mimowolnie, język objechał oschłe wargi. Jeśli to co mówiła jest choć częściowo prawdą... powinien ją zabić. Tu i teraz. Nie wiedział jednak czy Reneylan nie ma wobec niej planów... może chcieć ją odzyskać, wierzyć że jest do "uratowania". Zabicie jednego problemu może im przysporzyć ponad tuzin nowych. Postanowił więc zaspokoić się pewnością, że kapłanka zostanie obezwładniona nim spuści ją z oczu. Dopiero zaspokoiwszy to pragnienie miał zamiar zwrócić się do nieznajomego.

— Jedno szybkie pytanie... czym do czorta jest to żywe pruchno w centrum wioski jeśli nie "głosem Loliusza" i resztą tych religijnych bzdetów? Zbiegły demon? Skażony astral? Gwiazda która przybrała organiczną postać? Całość na mile śmierdzi połączeniem aspektów nekromancji i druidyzmu... renegat z kręgu? Słowem... kto do jasnej cholery jest odpowiedzialny za tę szopkę i z czym mamy do czynienia?

Chciał wiedzieć kto był zagrożeniem dla jego rodziny. Jeśli to nie bóg, to miał słabość. Jeśli miał słabość... można było ją wykorzystać do jego zniszczenia. Oraz zbadania oczywiście. No i przydałoby się też wiedzieć w jakiej są sytuacji... i jak bardzo kluczowe dla ich przeżycia jest utrzymanie dobrych relacji z tym całym plemieniem Szarego Wichru.
Spoiler:

Wróć do „Wyspa Kryształowego Powiewu”