Trakt do portu

1
Miasto wznosiło się na wzgórzu. Było ono dość znaczne, choć nie tak wielkie jak paręnaście lat temu. Wojna domowa z inną portową meliną sprawiła, że Erola straciła wiele ze swojego dawnego blasku. Wiele, wiele przystanków kupieckich wyniosło się czym prędzej na spokojne wody, panujący król cieszył się niesławą wśród swoich poddanych ze względu na swoje decyzje polityczne jak i liczne skandale obyczajowe. Nie tak dawno było głośno o nieudanym zamachu na niego zorganizowanym przez fanatycznych wyznawców jednego z lokalnych bożków. Jedna z kochanek króla została przekupiona przez ekstremistów i przekonana do jego zabójstwa. Zamach się nie powiódł, sprawców złapano, a opowieści o rodzajach kaźni jakie im sprawiono są świeże do dziś. Choć minęło dobre trzy miesiące od publicznej egzekucji.
Droga do Eroli wiodła z głębi Archipelagu dość wąską, ale całkiem dobrze zrobioną drogą położoną między zielonymi i wysokimi trawami, a także egzotycznymi drzewami, które w wielu miejscach tworzyły dość gęste zagajniczki. Od morza wiał zwykle ożywczy i chłodny wiaterek, bardzo przyjemny, zważając na bardzo ciepły klimat panujący w tej części Herbii.
Samo miasto było dobrze widoczne z dość dużej odległości. Można było znajdować się nawet paręnaście kilometrów od niego i je widzieć. A jak daleko Erola położona była od naszego bohatera, który znajdował się na szlaku? Tego musiał się on sam dowiedzieć ...

Re: Trakt do portu

2
Od portu traktem wędrowała zakapturzona osoba. Na pierwszy rzut oka wydawała się byc nieco dalej, niż w rzeczywistości, bo była naprawdę niska - zaledwie metr dwadzieścia.
W okolicach głowy oraz pasa latały małe, świecące gwiazdki - jeśli się wpatrzec, można było zobaczyc coś w stylu ogona i zwierzęcych uszu, co nie było zbyt zaskakujące, biorąc pod uwagę wiek tej osoby - jeśli masz moc, chcesz ją wykorzystac w zabawny sposób. A może powód takiego ułożenia jest inny?

Ardren, bo tak się nazywał zakapturzony mężczyzna - a może chłopiec? Sam nie mógł określic - postanowił przejśc się po okolicy. Miał jeszcze pieniądze na kilka dni, zaś noclegi nie były problemem - od ponad pół roku sypiał u różnych ludzi, i miał kilka sprawdzonych miejsc. Jego wygląd mu w tym pomagał - ludzie lubili dzieci. Przynajmniej ci, których do tej pory spotkał. Podobnie zresztą z jego "pracą" - nawet najmniejsze sztuczki magiczne były ciekawsze, jeśli wykonywał je ktoś w teorii za młody do tego. Ale dzisiaj chciał spędzic trochę czasu na zwiedzaniu okolicy - jakoś nigdy nie znalazł czasu, by opuścic miasto.
Zajął się więc podziwianiem natury - widziec drzewo z daleka, a móc podejśc i dotknąc to dwie różne rzeczy. Mimo że nie oddalił się za daleko, zapachy były zupełnie inne - niezagłuszane przez miejskie. Nagle wpadł na pomysł, który wydał mu się ciekawy - znalazł drzewo o dużej ilości gałęzi, po czym spróbował się na nie wdrapac.
(przepraszam wszystkich, ale cierpię na zaburzenia psychiczne, zmuszające mnie do naśladowania prymitywnych, samolubnych zwierząt)?
Leevakk pisze:*(przepraszam wszystkich, ale cierpię na zaburzenia psychiczne, zmuszające mnie do naśladowania prymitywnych, samolubnych zwierząt)* - czar sprawiający, że wszystkie istoty poniżej trzydziestego poziomu uciekają w popłochu. Koszt many: 10. Czas odnawiania 120 sec .

Re: Trakt do portu

3
Celem chłopaka okazało się rozłożyste drzewo figowe. Wdrapał się na nie sprawnie i bez trudu, w końcu nie na darmo miał w sobie ów koci pierwiastek.

Jasnoszara kora figowca okazała się gładka i przyjemna w dotyku. Jego liście w zabawny sposób przypominały zielone, pięciopalczaste dłonie, które, splecione ze sobą w gęstą i szeleszczącą zasłonę, dawały miłe schronienie przed upałem. Cień i delikatny wiatr od morza - czego więcej można chcieć w taki letni dzień jak dziś? Tu i ówdzie z gałęzi zwisały ciężkie, aksamitne, ciemnofioletowe owoce. Sam ich widok narobił Ardranowi apetytu. Sięgnięcie po jeden z nich nie sprawiłoby mu najmniejszej trudności i w zasadzie już, już miał to zrobić, kiedy nagle...

Wiatr powiał trochę mocniej i rozchylił na moment gałęzie, ukazując lazurowe niebo, po którym mknęły skłębione obłoki. A na tym niebie, jaśniejącym pełnią lata, zalśnił drobny punkcik. Był to ptak. Frunął coraz niżej i niżej, aż wreszcie siedzący na drzewie chłopak mógł go zobaczyć całkiem dokładnie, stworzenie bowiem poszybowało tuż nad jego głową. Ptaszyna przypominała jaskółkę, była jednak całkiem... srebrna!

Gdyby Ardran odruchowo nie wspiął się wyżej i nie zaczął wzrokiem śledzić wdzięcznego lotu ptaka, nie zauważyłby pewnie, jak ten znienacka, uderzony czymś ciężkim, spada na ziemię. Ale zauważył.

Srebrna jaskółka z łoskotem wbiła się w piach gościńca, aż posypały się pióra. Jej nieszczęśliwe lądowanie odbyło się, zbiegiem okoliczności, kilka kroków od owego rozłożystego figowca, na którym siedział chłopak o kocich uszkach.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Trakt do portu

4
To jest piękne... Ardran zachwycał się pięknem całej tej przyrody, z którą wcześniej nie miał kontaktu... Udało mu się wspiąc, choc obawiał się że pierwszy raz pójdzie źle, i będzie musiał do tego podchodzic kilka razy.
Jak już był na górze, poczuł wiatr, który na poziomie ziemi blokowały drzewa. Razem z cieniem zmieniało to gorąco w lekkie ciepło, nie za gorąco, nie za zimno... idealnie.
Zauważył owoc, który wyglądał apetycznie... nagle zobaczył pięknego ptaka. Był cały srebrny!

Gałęzie już miały go zasłonic, więc wspiąłem się wyżej... i nagle ten ptak zatrzymał się w locie, jakby czymś oberwał, i zaczął spadac. Na dodatek spadał blisko mnie... Nie dało się go złapac, ale może jeszcze żyje? Szybko zszedłem na dół, i zbliżyłem się do ptaka, po pierwsze patrząc, czy jest ranny, a po drugie zachwycając się jego wprost nieziemskim wyglądem. Jeśli zauważyłem jakieś rany, wziąłem jakieś duże liście, oczywiście z gałęzi, by były czyste, i przyłożyłem je do tych ran, uprzednio próbując oczyścic je śliną, jeśli trzeba było - w końcu kto wie co może byc na takim trakcie?

Jeśli żyła i potrzebowała pomocy, to pobiegłem z nią do miasta. Jeśli żyła i była tylko oszołomiona, na co nie liczyłem, choc miałem taką nadzieję, starałem się ją obudzic, a także wspiąłem się na drzewo, by miała nieco milszą sytuację przy pobudce. Jeśli... nie żyła... to nie miałem pomysłu na to, co robic. Po prostu usiadłem obok niej z pochyloną głową, nie mogąc uwierzyc w to, co się stało - dlaczego taki piękny ptak musiał umrzec?
(przepraszam wszystkich, ale cierpię na zaburzenia psychiczne, zmuszające mnie do naśladowania prymitywnych, samolubnych zwierząt)?
Leevakk pisze:*(przepraszam wszystkich, ale cierpię na zaburzenia psychiczne, zmuszające mnie do naśladowania prymitywnych, samolubnych zwierząt)* - czar sprawiający, że wszystkie istoty poniżej trzydziestego poziomu uciekają w popłochu. Koszt many: 10. Czas odnawiania 120 sec .

Re: Trakt do portu

5
Jaskółka nie była w dobrym stanie, lecz na szczęście żyła. Z widocznym trudem otworzyła jedno oko, piękne jak drogocenny klejnot - przypominało czarną perłę, podobną do tych, jakie nosiły w swych naszyjnikach niektóre z kapłanek w świątyni Krinn... Ptaszyna wyraźnie prosiła wzrokiem o pomoc.

Srebrne piórka prędko zabarwiły się na czerwono. Coś twardego - może kamień? - uderzyło jaskółkę w bok, stąd krwawiąca rana, zapewne bardzo bolesna. Jej opatrzenie z pewnością nieco pomogło, przynajmniej chłodny liść troszeczkę uśmierzył ból, ale na dłuższą metę powinien się tym zająć jakiś prawdziwy medyk. Na domiar złego stworzenie okropnie stłukło i pokaleczyło sobie dziób, bo to nim właśnie wyrżnęło o ziemię. Całe szczęście, że droga była piaszczysta, a nie wybrukowana kamieniami - wtedy ta historia skończyłaby się jeszcze gorzej.

A zatem - zabrać poharataną jaskółkę do miasta i poszukać pomocy, tak, to był mądry plan. Ardran delikatnie wziął stworzenie na ręce i miał ruszyć, lecz coś go zatrzymało.

Najpierw było to... kichnięcie, które dobiegło go z pobliskich krzaków. Potem seria stłumionych przekleństw na dwa głosy, aż wreszcie zupełnie głośne i nieprzyjemnie zaczepne:

- Ej, ty, smarkaczu! Zostaw to! Rzuć to, słyszysz? Bo dostaniesz po mordzie!
- Słyszałeś, durny bachorze? To nasze!

Z zarośli wyskoczyło dwóch obdartych wyrostków. Wyglądali na trochę starszych od Ardrana. W istocie byli od niego sporo młodsi, ale skąd mogliby mieć o tym pojęcie. Jeden z chłopaków, wyższy, o bardzo jasnych włosach, trzymał w dłoni kilka niedużych kamieni i nie sprawiał wrażenia kogoś, kto się zawaha przed rzuceniem nimi komuś w głowę. Drugi, potwornie pryszczaty rudzielec, dzierżył zaostrzony kij. Ten też nie wyglądał przyjaźnie.

- Dawaj tego ptaka, powiedziałem...! Ty! Ty, Kelel! Ja... nie... on ma ogon, widzisz to?!
- Co, ptak?
- Nie, kretynie... on...
- Twoja stara puściła się z tygrysem, czy co? Hehhehe!

Obydwaj roześmiali się w głos z owej przezabawnej uwagi, nie wiedząc nawet, jak bliska była prawdy. W śmiechu chłopaków nie było jednak nic a nic prawdziwie wesołego, tylko wrogość i szyderstwo.

- Dobra, a tera dawaj to truchło, czwarty raz nie powtórzę - wysyczał blondyn, zamierzając się na Ardrana kamieniem.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Trakt do portu

6
Więc jeszcze żyła... ale potrzebowała pomocy. I postaram się, by tej pomocy udzielono.
Kiedy już miałem biec, usłyszałem kichnięcie i kilka przekleństw. Po chwili pojawiły się jakieś dzieci. Nie wyglądały zbyt sympatycznie... Jeden nazwał mnie smarkaczem i mi groził, a drugi uważał to cudo natury za jakąś rzecz, chciał ją sobie zawłaszczyc... Obaj wyglądali bardzo nieprzyjemnie, jestem pewien że żaden z moich "wujków" by ich nie polubił... Sam ich nie poznawałem, więc nie był z nimi związany... a więc można było uciec do jednego z nich...
Przestraszyła mnie uwaga o ogonie. Skąd wiedzieli? Wysunął się czy coś? Obejrzałem się i zorientowałem, że mówili o moich gwiazdkach.
- To nawet nie jest części ciała, ten ogon... - powiedziałem cicho swoim dziecinnym głosem. Jednocześnie przyszykowałem zaklęcie...
Wezwałem więcej kolorowych gwiazdek, i zagnieździłem je przed ich oczami - będą musieli spędzic chwilkę na oczyszczeniu wizji. Ja wolałem nie czekac, aż to się stanie - dołączyłem gwiazdki tworzące ogon i uszy do tych, które oślepiały nastolatków, po czym pobiegłem - starając się, by jaskółce nic się nie stało podczas tego biegu. Użyłem też gorącej krwi, by zmęczenie mnie nie zatrzymało - w końcu trochę było do miasta, a ja już się dziś wspinałem...
Jeśli udało mi się dotrzec do Eroli, pobiegłem w stronę najbliższego "Wujka" lub "Cioci", by się tam schronic. Szybko opisałem też sytuację.
(przepraszam wszystkich, ale cierpię na zaburzenia psychiczne, zmuszające mnie do naśladowania prymitywnych, samolubnych zwierząt)?
Leevakk pisze:*(przepraszam wszystkich, ale cierpię na zaburzenia psychiczne, zmuszające mnie do naśladowania prymitywnych, samolubnych zwierząt)* - czar sprawiający, że wszystkie istoty poniżej trzydziestego poziomu uciekają w popłochu. Koszt many: 10. Czas odnawiania 120 sec .

Re: Trakt do portu

7
- Aaa! Czary! Diabły! - zawył rudy. - Tyyy, popamiętasz!
- Mamo, oślepłem, oślepłem! - lamentował z kolei blondyn.

Ardran jednak już ich nie słyszał, w uszach tylko gwizdał mu wiatr. Pędził do miasta z ranną jaskółką w ramionach. Wreszcie dopadł do drzwi najbliżej mieszkającej, życzliwej mu osoby.

Była to "Ciocia" R'taya. Miała koło czterdziestu lat, dość postawną figurę, włosy wiecznie schowane pod szarą chustą i zawsze nosiła na swej obfitej piersi tani wisiorek uklecony z drutu - malutką kotwicę, symbol Patrona ludzi morza i wybrzeża, Ula. Miała też nieduży domek w okolicach portu, stragan rybny w każdy wtorek i piątek, a także nadmiar instynktu macierzyńskiego. I żadnego własnego potomstwa, wobec czego całe pokłady miłości, czułości i troski przelewała na Ardrana, odkąd tylko go poznała.

- Dzieciaku! - wykrzyknęła "Ciocia" na powitanie, załamując ręce i wprowadzając chłopaka do izby. - Coś ty taki zdyszany?! Cały jesteś mokry, przecież to zaraz choroba gotowa! Siadaj tu, zaraz ci dam chleba z masłem, kawałek ryby i kubek gorącego mleka... Zaraz! A co ty tam trzymasz?!

Kiedy chłopak wyjaśnił całą sytuację, R'taya zapomniała na moment o obiecanym posiłku (a szkoda, bo Ardranowi już zaburczało radośnie w brzuchu) i natychmiast zajęła się rannym stworzeniem.

W domku niezgorzej śmierdziało rybami, a to z tej przyczyny, że R'taya część wczorajszego połowu niedawno rozłożyła do suszenia, część wsadziła do wielkich słojów i zalała olejem, część właśnie gotowała w kociołku nad paleniskiem, szykując swoją słynną na całą okolicę zupę rybną, a resztki dała swojemu kotu. A i to pewnie nie było jeszcze wszystko. Wielki, rudobrązowy Dorsz (tak poetycko bowiem kobieta nazwała swojego zwierzaka) zawsze jakoś podejrzliwie spoglądał na Ardrena, ale w zasadzie całkiem go lubił. Teraz jednak zupełnie nie poświęcał mu uwagi, łakomym wzrokiem wpatrując się bez ustanku w jaskółkę. Widać szprotki, flądry i śledzie już mu zbrzydły, posmakowałby czegoś latającego...

"Ciocia" R'taya zdjęła prowizoryczny opatrunek, który wykonał chłopak, przy okazji chwaląc go za udzielenie takiej pomocy zwierzęciu. Następnie zastąpiła liście kawałkami czystego płótna, uprzednio przemywając ranę żółtym płynem z buteleczki i kładąc na niej plasterki jakiegoś pokrojonego korzenia. Opatrzyła też dziób ptaszyny, smarując go gęstym mazidłem, zalatującym, jak wszystko tutaj, rybami.

- Dobry Ulu i Kariilo, ależ to pogruchotane... moje biedne... No już, nie martw się, wszystko wyleczymy - szeptała kobiecina, nie wiadomo czy do chłopaka, czy do samego rannego stworzenia. - Świnie z tych dzieciaków, świnie! Ardren, dziecko moje, którzy to byli? Znasz ich? Jak tylko spotkam, to już ja ich nauczę rzucać kamieniami w zwierzęta...! No, póki co skończyłam. Trzymaj teraz to swoje srebrne cudo, a ja przygotuję mu kawałek miękkiego posłania przy piecu. Tylko pilnuj, żeby Dorsz się do niego nie dobrał! - zawołała i poszła po coś do drugiej izby, cały czas mamrocząc. - To ci historia, srebrna jaskółka... Widział kto kiedy takie? Może zza morza gdzieś przyfrunęła, z jakiegoś dalekiego kraju? U nas takich cudów przecie nigdy nie było...
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Trakt do portu

8
Udało mi się uciec! Ciocia R'taya szybko wysłuchała mojej historii i zaoferowała pomoc - choc niestety wcześniej zdołała wspomniec o jedzeniu, więc tłumiony przez jakiś czas głód minął. A szkoda, bo głupio tak jeśc za cudze.

Pochwała była miła, dobrze wiedziec że mi to wyszło. Kto wie, może kiedyś zajmę się medycyną polową? W sumie nie wiem, co taki "dwunastolatek" może robic w życiu... Choc baśnie w księgach opowiadają takie historie, w których to właśnie dzieci robią najwięcej. Ale byłem już na tyle dojrzały, by wiedziec że to bzdura.

Trzymałem ptaka, dbając o to, by kot nie odebrał mi go. W końcu nie po to tyle się starałem, by jeden mały drapieżnik mi w tym przeszkodził, prawda? Jednocześnie zawołałem do Cioci:
- Niższy był rudy i pryszczaty, i chciał walczyc kijem. Wyższy, blondyn rzucił kamieniem na tyle celnie, by strącic to cudo... Jeden z nich miał na imię Kelel...
Po chwili uznałem, że warto dodac jeszcze jeden szczegół.
- Pamiętasz może Ciociu, jak robiłem sobie ogon z gwiazdek? Wtedy też to zrobiłem... Jak uciekłem chyba wołali coś o diabłach...
(przepraszam wszystkich, ale cierpię na zaburzenia psychiczne, zmuszające mnie do naśladowania prymitywnych, samolubnych zwierząt)?
Leevakk pisze:*(przepraszam wszystkich, ale cierpię na zaburzenia psychiczne, zmuszające mnie do naśladowania prymitywnych, samolubnych zwierząt)* - czar sprawiający, że wszystkie istoty poniżej trzydziestego poziomu uciekają w popłochu. Koszt many: 10. Czas odnawiania 120 sec .

Re: Trakt do portu

9
- Eh, syneczku, syneczku... - jęknęła R'taya, wracając do izby z miękką poduszką, i po raz drugi tego dnia załamała ręce. Skoro Ardran wyznał jej prawdę, no to trudno, teraz musiał się przygotować na wychowawczą pogadankę. - Ogon z gwiazdek! Przecież tyle razy ci mówiłam! To ładna sztuczka, kochanie, bardzo ładna, ale do pokazywania w domu, przy twojej cioci, a nie gdzieś nie wiadomo gdzie i nie wiadomo komu... Ludzie są głupi i strachliwi. Zwyczajne dzieci nie robią sobie ogonka i uszu z gwiazdek, a ich zwyczajni rodzice boją się, kiedy coś podobnego widzą. I nie muszę ci chyba tłumaczyć, dlaczego się boją, bo sam dzisiaj usłyszałeś. Biorą cię zaraz za diabła, za demona w dziecięcej skórze. A demony to najgorsza rzecz, jaka może być. Eh... Ty nie rozumiesz, za mały jesteś... Ciebie nie było jeszcze na świecie, kiedy w dalekim Morlis pojawiła się przeklęta... - tu Ciocia instynktownie zniżyła głos - Wieża...

Na samo słowo "Wieża" w izbie zrobiło się na króciutką chwilę jakby ciemniej i zimniej. Kotu zjeżyła się sierść na karku, a biedna jaskółka w rękach Ardrana poruszyła się niespokojnie. R'taya instynktownie wyjrzała przez okno, jak gdyby chcąc się upewnić, że na jej podwórku nie wystrzeliła właśnie z ziemi jakaś demoniczna budowla, pełna diabelskich istot, podobna do owej słynnej na całą Herbię Wieży. Nie było jednak powodu do niepokoju - przed domem łaziło tylko kilka smętnych kur, które były tak chude i wygłodzone, że zjadłyby dokładnie wszystko, co wylazłoby z ziemi. Nawet hordę demonów.

- No ale sza, nie mówmy już o tym! Mam tylko nadzieję, że zrozumiałeś! Żadnych twoich niemądrych sztuczek w biały dzień przy ludziach! A co do tych dzieciaków... Kelel, Kelel... coś mi to mówi... Nic się nie martw, już ja się dowiem, którzy to, i spiorę ich tak, że własne matki nie będą umiały ich poznać! A ich matki też zresztą spiorę, skoro nie umiały wychować swoich bachorów! - O tak, jak Ciocia R'taya wpadła w wojowniczy nastrój, to stanowiła postrach całego portu... - Słuchaj, poduszkę przyniosłam dla tego twojego ptaszęcia. Tu mu będzie miękko i dobrze. A ty co, chcesz wreszcie coś zjeść, czy nie chcesz, ha?
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Trakt do portu

10
Czyli naprawdę biorą mnie za jakiegoś diabła czy demona... Kto by pomyślał, że wystarczy do tego taka niewinna zabawa. Aż boję się pomyślec co by się stało gdyby ktoś zobaczył te prawdziwe, pod szatą... Nawet Wujkowie i Ciocie o nich nie wiedzą...
- Przepraszam... Nie wiedziałem że ktoś tam będzie... To była moja pierwsza wyprawa na zewnątrz... - powiedziałem smutnym, skruszonym głosem.
Jednocześnie zapamiętałem sobie by sprawdzic, czym była Wieża. Wygląda na to, że to nic dobrego...

Przynajmniej tamten Kelel oberwie... nie, żeby sprawiało mi to radośc, ale coś go musi spotkac za męczenie niewinnych zwierząt...
- Prawda, mała? - powiedziałem do jaskółki, delikatkie gładząc ją po główce - nie powinno się męczyc takich cudów, jak ty...
Położyłem ją na poduszce, po czym powiedziałem głośniej, do Cioci:
- Chętnie zjem coś, Ciociu... Przez tą wycieczkę nie robiłem dziś pokazów, więc ludzie mi nic nie rzucili...
Choc o mały włos, a jeden chłopak rzuciłby mi kamień - chciałem dodac, ale ugryzłem się w chropowaty język.
(przepraszam wszystkich, ale cierpię na zaburzenia psychiczne, zmuszające mnie do naśladowania prymitywnych, samolubnych zwierząt)?
Leevakk pisze:*(przepraszam wszystkich, ale cierpię na zaburzenia psychiczne, zmuszające mnie do naśladowania prymitywnych, samolubnych zwierząt)* - czar sprawiający, że wszystkie istoty poniżej trzydziestego poziomu uciekają w popłochu. Koszt many: 10. Czas odnawiania 120 sec .

Re: Trakt do portu

11
- Siadaj do stołu, dzieciaku - rzekła ciepło ciocia, zrzucając z szerokiej drewnianej ławy jakieś graty, żeby zrobić chłopakowi miejsce.

Prędko się zakrzątnęła tu i tam i zaraz przed Ardranem stanął gliniany kubek, pełen ciepłego mleka z miodem, oraz najmniej wyszczerbiony talerz w tym domu, na którym R'taya ułożyła cztery grube kromki chleba, szczodrze posmarowane masłem i posypane morską solą, a także uwędzoną flądrę. Ciocia wiedziała, co jest dla "dziecka" najlepsze.

- No, jedz rybkę. Kto je ryby, ten będzie mądry, tak zawsze mówiła moja stara babcia. A tobie to się to na pewno przyda... Twoja mała przyjaciółka pewnie też coś by zjadła... Jak skończysz, to daj jej okruszki z chleba. Wiele więcej pewnie i tak na razie nie przełknie. I możesz dać jej troszkę wody, tak po kropelce do dzióbka. Tam w wiadrze stoi, świeżo naniosłam ze studni. Ja tymczasem muszę na trochę wyjść. A, słonko moje, przypilnuj, żeby zupa nie wykipiała! Będę niedługo z powrotem!

Tu R'taya ciężko zakołysała swoim matczynym ciałem, podniosła się z ławy, zabrała kilka najpiękniejszych suszonych ryb, zawinęła w jakieś duże liście i wyszła. Ardran pozostał sam ze swoją jaskółką. No i ze szczerzącym się wciąż dyskretnie Dorszem...
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Trakt do portu

12
Szybko zjadłem wszystko z apetytem - no, prawie wszystko, bo zostawiłem trochę chleba. Dokładniej zostawiłem troszkę kawałeczków od strony nieposmarowanej masłem, uprzednio samemu je obrywając - nie sądzę, by ptaki lubiły masło.
Jak tylko zjadłem, zacząłem karmic jaskółkę. Co jakiś czas biegłem do garnka z zupą zamieszac, by nie było problemów. W końcu zupa rybna jest świetna, a na dodatek Dorsz też ją lubi... Oczywiście samego kota też pilnowałem, to znaczy pilnowałem jaskółki przed kotem...

//wiem, że krótko, ale dużo tu do opisania nie było ^^
(przepraszam wszystkich, ale cierpię na zaburzenia psychiczne, zmuszające mnie do naśladowania prymitywnych, samolubnych zwierząt)?
Leevakk pisze:*(przepraszam wszystkich, ale cierpię na zaburzenia psychiczne, zmuszające mnie do naśladowania prymitywnych, samolubnych zwierząt)* - czar sprawiający, że wszystkie istoty poniżej trzydziestego poziomu uciekają w popłochu. Koszt many: 10. Czas odnawiania 120 sec .

Re: Trakt do portu

13
Czułość i troskliwość Ardrana zasługiwała na pochwałę, lecz jaskółka zdawała się jej zupełnie nie doceniać, bowiem nie przełknęła nawet najmniejszego okruszka, tylko żałośnie pokręciła dziobkiem i - po raz pierwszy w ogóle się odzywając - wydobyła z siebie jakieś stłumione "iiiriii-irriiisss!". Zaraz jednak zamilkła znowu i patrzyła już tylko na swojego wybawiciela tymi dziwnymi, czarnymi oczkami.

I tak musiały minąć chyba ze dwie godziny. Chłopak o kocich uszkach zapatrzył się na swoją małą, dziwną towarzyszkę i nawet nie zauważył, kiedy "Ciocia" wróciła do domu. Aż podskoczył, gdy stanęła nagle za nim i położyła mu rękę na ramieniu.

- Syneczku, nie myślałeś ty, żeby wybrać się z tym stworzonkiem do kogoś mądrego, co się zna na takich tajemniczych sprawach? Bo tak sobie myślę... może ona jest zaklęta, albo coś? Nie wygląda jak zwykłe ptactwo z tych stron. Byłam nawet w tej właśnie sprawie u kogoś, ale on nie rusza się ze swojej chaty... Musiałbyś zabrać tę swoją ptaszynę do niego. Mieszka całkiem niedaleko... Może on powie ci, co to jest i jak się z tym obchodzić?
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Trakt do portu

14
Iris? Może irys? Jest taki kwiat... chyba... w jednej z bajek w książce się pojawił... Nie...
- Co ja plotę... przecież jeśli mogłabyś mówic, po co miałabyś powtarzac nazwę kwiatu, mała? - powiedziałem, głaszcząc ją delikatnie. Patrzenie na nią było na tyle zajmujące, że nawet nie zauważyłem kiedy Ciocia wróciła. Głównie dlatego moja reakcja była dośc gwałtowna, kiedy dotknęła mnie - po prostu tak mnie to wciągnęło... Piękno bywa niebezpieczne, co gdyby ktoś się tu włamał?

Powiedziała mi o jakimś mądrym człowieku, który nigdy nie wychodzi z domu... ptak zajmował większośc moich myśli, jak teraz o tym myślę to stanowczo za bardzo się skupiałem na jednym celu, zamiast rozważac kilka opcji. Pewnie teraz postąpiłbym inaczej, ale wtedy powiedziałem po prostu:
- Dobrze, Ciociu... to świetny pomysł. Powiedz mi proszę, gdzie mieszka ten pan?
Kiedy już miałem koordynaty, użyłem kolejnej "gorącej krwi" - choc wiedziałem, że nie powinienem używac dwóch ładunków w kilkugodzinnym odstępie, to jednak nie chciałem, by coś mi przeszkodziło, pewnie zużyłem wtedy łącznie z połowę mocy, którą dysponowałem w tamtych czasach - i pobiegłem prosto do celu z ptakiem. Tam przedstawiłem ponownie całą sytuację i zapytałem się, czym może byc taka pięknośc.
(przepraszam wszystkich, ale cierpię na zaburzenia psychiczne, zmuszające mnie do naśladowania prymitywnych, samolubnych zwierząt)?
Leevakk pisze:*(przepraszam wszystkich, ale cierpię na zaburzenia psychiczne, zmuszające mnie do naśladowania prymitywnych, samolubnych zwierząt)* - czar sprawiający, że wszystkie istoty poniżej trzydziestego poziomu uciekają w popłochu. Koszt many: 10. Czas odnawiania 120 sec .

Re: Trakt do portu

15
"Ten pan", czyli, jak się okazało, staruszek Watonga, mieszkał w ubogiej chatynce na plaży. Ponoć lubił patrzeć na morze, a od czasu pewnego nieszczęśliwego wypadku była to jedna z niewielu przyjemności w jego życiu. To wszystko powiedziała Ardranowi R'taya, dodając, że czasem do niego zagląda i pomaga mu w domu, przynosi coś do jedzenia... Chłopak jednak ledwo zdążył tego wszystkiego wysłuchać, a już porwał jaskółkę i wybiegł jak oparzony.

- Syneczku! Zaczekaj, nie biegnij tak z nią, jeszcze jej się pogorszy...! Weź chociaż poduszkę...!

Nie, nic z tego. Ardran już nic nie słyszał, leciał tylko jak szalony w stronę plaży. Jaskółka nie protestowała, bo nie miała na to siły, jednak dwa razy znów pisnęła to swoje "sirisss-irisss".

Chata Watongi była maleńka, zbudowana w białego, wymytego przez słoną wodę drewna i kryta strzechą z morskiej trawy. Wokół niej okropnie rozpleniły się osty, i dzikie róże, koszmarnie kolczate. Ardran w pośpiechu nie zwracał na nie uwagi, przez co boleśnie podrapał sobie łydki i podarł nieco dolny skraj szaty. Dopadł jednak do drzwi i bez wahania wszedł.

Najpierw znalazł się w przedsionku. Stała tu piękna, bardzo kunsztownie wyrzeźbiona figurka Ula. Patron Mórz został ujęty jako urodziwy młodzieniec z wielką rybą na rękach. Dookoła figury ułożono na kształt morskich fal zwoje turkusowo-błękitnej tkaniny, drogocennej i zupełne nietutejszej - Ardran zapewne nie znał się na takich rzeczach, ale to był prawdziwy adamaszek z samego Karlgardu, a więc zaprawdę tkanina godna bóstwa. Skąd takie rzeczy w biednej chatynce? Ponadto na ołtarzyku stało naczynko ze słoną wodą - też bardzo ładne i dziwne, rzeźbione w kości słoniowej, leżała wiązka żółtych kwiatów oraz garść rybich łusek. Stary Watonga musiał być bardzo religijny. Ale to nie była taka znowu rzadkość - tu, w Eroli, wszyscy czcili dobrego Ula. I nikomu to jeszcze nie zaszkodziło.

Przedsionek odgrodzony był od reszty chałupy wełnianą kotarą. Kiedy zziajany Ardran odsunął wreszcie jej fałdy, znalazł się w dość ciasnej izbie, całej... zasłanej książkami. Dosłownie. Wielkie, oprawione w skórę bądź tkaninę tomiszcza leżały wszędzie, także na podłodze, tworząc na środku pomieszczenia wielką, stękającą górę. Stękającą? A i owszem.

- Hoho, poczekaj, chłopcze - rzekł głos spod sterty ksiąg, bezceremonialnie przerywając Ardranowi jego historię o srebrnej jaskółce i ignorując pytania. - Pomóż staremu człowiekowi. R'taya cię przysłała do pomocy, co? Bardzo dobrze, bardzo dobrze! Daj mi rękę, pomóż mi wyjść spod tego... Musimy to wszystko poukładać. Mnóstwo książek, widzisz? Z calutkiej Herbii je zwoziłem!
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Port Erola”