Dom Reyesów

1
Średniej wielkości budynek mieszkalny usytuowany w spokojnej, bezpiecznej dzielnicy zamożnych. Skryty pomiędzy dwoma ścianami innych domów, został wciśnięty wgłąb, odsłaniając wpierw podwórze wyłożone ciasno jasnym piaskowcem obrobionym w kostki. Przejście na posesję strzeże zwykły, skromny portal zarośnięty egzotyczną odmianą bluszczu. Nie ma żadnej furtki, można swobodnie przejść, kierując się prosto do drzwi domu Reyesów. Z niewielkiego placu nie ma innej drogi; nie istnieje żadne widoczne przejście, aby przebić się do innych uliczek. Ci, którzy znają Reyesów, od czasu do czasu plotkują, że stary Estevo z pewnością zostawił sobie drogę ucieczki. Że sekretne przejścia leżą jak najbardziej w jego naturze.
Za dnia ta skromna posesja emanuje ciepłem, kolor ścian już dawno utracił swój naturalny kolor, blaknąc do spłowiałej pomarańczy. Mimo to nie odczuwa się w tym zaniedbania. Liczne rośliny kryjące się w kątach, a także na malutkiej werandzie były nieomylnym znakiem, że wszystko jest urządzone kobiecą rękę i mąż ma niewiele do powiedzenia w tej kwestii.
Dom zbudowano w całości z kamienia, skromnie. Jedynie szerokie, duże okna i wąskie krużganki na pierwszym piętrze dodają temu jakieś wyobrażenie, co do majątku Reyesów. Nie jest to posiadłość, którą można byłoby się przechwalać szlachcicom, lecz także nie było czego się wstydzić.

Re: Dom Reyesów

2
[Z poddasza]

Nastanie nowego dnia Tessa powitała bez żadnej radości. Narzuciła na siebie pierwsze lepsze ciuchy, które okazały się być starymi, wąskimi spodniami, zwykłym podkoszulkiem i krzywo zapiętą tuniką. Nawet nie przejrzała się w lustrze, uwalniając włosy ze zniszczonego kucyka. Przeczesała je wolno, lecz nie z dokładnością. Nie zjadła niczego, lecz wcale też nie miała ochoty pomimo głodu. Na samą myśl mdliło ją. Ruszyła do domu rodziców, musząc koniecznie z nimi porozmawiać. Kobieta odczuwała lekką panikę; nie wiedziała czy wczorajszy gość rzeczywiście ukazał jej się, czy była to majaka. Czy rzeczywiście Garen zginął. Czy Amanda dała jej szansę na wskrzeszenie ukochanego.
Co do Garena nie mogła mieć złudzeń. Samotna noc, morze łez, skrwawiony miecz. Do tego ślady walki po wczorajszym zdarzeniu. Słabo jej się zrobiło, gdy spojrzała na plamę krwi w miejscu, gdzie... Zdecydowanie odwróciła się, przyspieszając kroku. Olała całe to zbiegowisko, lecz nie mogła zignorować rozmów ludzi, jeśli jakieś dosłyszała. Skręciła w inne uliczki, obchodząc to wszystko. Starała się przy tym nie wzbudzać podejrzeń paniką, która intensywnie wzbierała w niej. Wolała aby nikt nie wiedział, że tam była. Prócz rodziców. Im musiała opowiedzieć.
Z pewną ulgą stanęła przy portalu, spoglądając na spokojne domostwo. Po chwili zadumy, zdecydowanie przeszła przez placyk, weszła na werandę i zapukała do drzwi.
Tessa nie wyglądała zbyt najlepiej. Pomimo obmycia się, na włosach gdzieniegdzie było widać skrzepniętą krew, którą dostrzegało się jedynie z bliska. Do tego twarz wyrażają same nieszczęścia świata pomimo twardej, zdecydowanej miny.

Re: Dom Reyesów

3
Dzień zapowiadał się obiecująco, czyli tak, jak prawie zawsze na Archipelagu. Słońce od samego wzniesienia się nad horyzont zalało Erolę intensywnymi promieniami, zaczęło się robić coraz cieplej, a życie w mieście ożyło. Już od samego świtu na ulicach pojawiało się coraz więcej ludzi różnego wieku, płci i zawodu, co było widocznej na pierwszy rzut oka. Zaledwie godzinę po wschodzie słońca gwar rozgorzał w całym Porcie pełnym pracujących obywateli. Wszyscy gdzieś szli, jedni się spieszyli, inni z wolna nieśli ciężkie rzeczy. Jedynie jedno miejsca pozostawało jakby nieruchome, pełne ludzi, którzy utworzyli okrąg i szeptali o czymś głośno. Miejsce rzezi, w której uczestniczyła Tessa, stało się obiektem obserwacji, plotek i - rzecz jasna - strachu niewinnych i pokojowych mieszkańców Archipelagu. Taka ilość zmasakrowanych ciał wywołała ogromne niepokoje. Strażnicy miejscy odsuwali ludzi i zadawali pytania. Większość przechodniów zatrzymywała się na chwilę, wyraziła reakcję wahającą się od skrajnego zobojętnienia do szoku i wymiotów, po czym szła dalej zajmować się własnymi sprawami. Choć Tessa nie chciała słuchać, do jej uszu mimowolnie dochodziły słowa gapiów. "Pieprzony Syndykat", "dobrze im tak, niech zdychają!", "nas też to czeka!", "cieszę się, że zginęli, im więcej ich tym lepiej", ciszej, bo cię usłyszą!", "nie chcę wiedzieć, kto to zrobił", "od dziś nie wychodzę sam po zmroku" - takie z grubsza były reakcje zainteresowanych sprawą. Tessa jednak w końcu pojawiła się na terenie swej rodzinnej posiadłości, gdzie plotki jeszcze nie dotarły.
Drzwi otworzyła Aithne. Ubrana była w długą suknię z białego materiału, obszytą srebrnymi motywami gwiazd, księżyców i kwiatów. Długie i obcisłe rękawy poszyte były dodatkową koronkową warstwą. Materiał pod szyją był intensywnie niebieski z kilkoma srebrnymi guzikami, bardziej jako elementy ozdobne. Na piersi kobiety spoczywał złoty medalik w kształcie egzotycznego kwiatu, z wetkniętymi w środek niewielkimi połowami rubinu i szafiru, tworzącymi całość.
- Tessa! - wykrzyknęła Aithne radośnie i ciepło, po czym natychmiast przytuliła córkę. - Wejdź proszę, zaskoczyłaś mnie tak wczesną wizytą. Ojca jeszcze nie ma, powinien wrócić za parę godzin. Chodź, napijemy się herbaty. - Pociągnęła Tessę do środka i zamknęła drzwi. Czerwonowłosej nie umknęło ukradkowe spojrzenie matki na jej włosy i własne dłonie, które je przed chwilą dotykały, a teraz delikatnie pobrudzone były zakrzepłą krwią.
Tessa weszła do przestronnego salonu. W przeciwieństwie do wyglądu z zewnątrz, ściany wewnątrz domostwa były utrzymane w idealnym stanie, śnieżnobiałe, absolutnie wolne od pajęczyn w kątach czy jakiegokolwiek brudu. Wisiały na nich różne ozdoby, począwszy od kunsztownie zdobionych mieczy, poprzez świetnej jakości portrety ukazujące różne gusta domowników, kończąc na trofeach zwierzęcych; Tessa dostrzegał głowę Vaa'Shaka przyczepioną do drewnianej tarczy, co z pewnością było nowym nabytkiem. Bestia miała szeroko otwartą paszczę i dziki wzrok, wyglądała niemal jak żywa i na pierwszy rzut oka budziła grozę, ale Pół Elfka wiedziała, że temu trofeum wciąż daleko do oryginału. Na środku salonu stał niski, dębowy stół z nogami wyrytymi w kształt głów dzikich kotów, a po bokach dwie obite czerwonym materiałem kanapy oraz dwa fotele.
Zza drzwi po lewej stronie, prowadzących do kuchni, wyłoniła się młoda elfka w stroju służki. Aithne, nie pytając Tessy o zdanie, nakazała zaparzyć dwie herbaty ziołowe. Następnie poprowadziła córkę na jedną z kanap i usiadła przy niej. Chwyciła jej dłonie w swoje i ciepłym, szczerym wzrokiem spojrzała prosto w oczy.
- Opowiadaj kochanie co słychać. Tak rzadko nas odwiedzasz, ojciec znowu się niepokoi całymi dniami. Ciągle słucham jego teorii o tym, jak uwikłałaś się w coś strasznego - zachichotała. - Pewnie masz bardzo wiele do opowiedzenia - powiedziała miękkim i zachęcającym do konwersacji głosem.

Re: Dom Reyesów

4
Kiedy Aithne otworzyła drzwi, Tessa poczuła zarówno ulgę, jak i wyrzuty sumienia. Nie przychodziła z radosną nowiną, miała zburzyć ten spokój. Oddała uścisk, lecz niemrawo. Spoglądała poważnie na matkę, pozwalając się zaprowadzić do salonu, choć doskonale znała rozkład domu.
- Liczyłam, że jednak będzie - powiedziała powoli. - Gdzie jest? Już w pracy?
Pytania były niecodziennie jak na Tessę. Zazwyczaj nie dążyła do spotkań z ojcem, zwłaszcza, gdy nie dotyczyły jej beznadziejnej pracy. Od lat rodzina wiedziała, że ich rozmowy najczęściej kończą się kłótniami, raptownymi wyjazdami, trzaśnięciem drzwi, zgrzytem zębów oraz nieustanną próbą sił charakterów. Estevo wciąż zahaczał o niewygodne tematy, dając swoje rady, których, oczywiście, córka powinna posłuchać zamiast sprzeciwiać. Dlatego zapytanie o ojca było dziwnym zjawiskiem.
Kobieta instynktownie sięgnęła do włosów, krzywiąc nieznacznie wargi, także wyczuwając zakrzepłą krew na opuszkach. Spojrzała na nią, rozcierając kciukiem na skórze. Miała mieszane uczucia, dostrzegając spojrzenie matki.
Wnętrze salonu prawie w ogóle nie zmieniło się. Wciąż ten sam układ mebli, te same trofea i błyskotki. Kiedy wzrok padł na najnowszy nabytek, krew ścięła się w żyłach. Poczuła chłód na karku, włoski nieznacznie uniosły się. Spoglądała przez dłuższą chwilę na głowę Vaa'Shaka, zastanawiając się, co ojca podkusiło, aby to zawiesić. Przez moment chciała głośno dać upust niezadowoleniu, lecz zaraz zganiła się. Vaa'Shaki w dalszym ciągu były drapieżnikami, wrogami na Kattok, Meruem to jedyny znany przypadek uczłowieczenia tych bestii. Ze smutkiem doszła do wniosku, że tak po prostu teraz będzie. Coraz więcej zamożnych zechce mieć skórę z Nocnych Bestii. Ich sierść była przecież tak piękna. Nie zdziwiłaby się, gdyby ojciec dawał specjalną cenę za skórę i sprzedawał za dwa albo trzy razy tyle. Nawet ona wiedziała, że to opłacało się, zwłaszcza teraz.
- Ojciec zawsze się niepokoi - burknęła Tessa, nieco przytłoczona czułością matki. Siedziała, nie poruszywszy się, trzymając wzrok na poziomie niskiego, dębowego stołu. - I zazwyczaj ma rację. Zawsze wyczuje pismo nosem.
Pół elfka nie znajdowała słów, aby zacząć opowiadać. Wątpiła, czy wydusi z siebie cokolwiek sensownego, a co dopiero zdobyć się na dłuższą historyjkę. Milczała przez dobrą minutę, a twarz jeszcze bardziej spoważniała.
- Wiesz, że z kimś byłam - zaczęła w końcu mówić ostrożnie i cicho. - W nocy zaatakowała nas grupka zabójców. Byli wynajęci, wiedzieli, co robią. Mi udało się, ale - głos nieco załamał się, Tessa zamrugała parokrotnie, jakby odganiając łzy - Garenowi nie udało się. Spotkałam pewną... osobę, która zleciła mi misję, w której nagrodą jest wskrzeszenie Garena. Wierzę, że to nie blef. Dzisiaj o północy wyruszam do Keronu.
Odważyła się spojrzeć matce w oczy.
- Być może już nie wrócę.

Re: Dom Reyesów

5
Aithne wytłumaczyła córce, że ojciec miał coś pilnego do załatwienia w pracy, ale wróci jak najszybciej po dodatkowe dokumenty i ponownie zniknie. Nie było to nic dziwnego w zawodzie handlarza, zwłaszcza teraz, kiedy Archipelag ma nie lada kłopoty. Jedna wyspa przestała przynosić zyski, brak transportu egzotycznych towarów i surowców, znajdujących się tylko na Kattok, znacznie uszczuplił stan skarbca, przyzwyczajonego do napływów ogromnych ilości złota w skutek eksportu towarów na kontynent. Ponadto, a co najważniejsze, nienaturalna zima panująca o całe miesiące za długo oraz niedawno rozpoczęta wojna z Keronu z baronią Varulae jeszcze bardziej zaszkodziła Archipelagowi. Ludzie wolą kuć broń i kupować żywność od własnych sąsiadów, niż ściągać przyprawy zza morza, co w dodatku jest teraz niemożliwe przez zablokowane morskie szlaki handlowe. Handlarze i kupcy przewidzieli taką sytuację, jednakże wciąż starają się z nią walczyć, zachować tyle ze swej pozycji na rynku ile to tylko możliwe. Niewykluczone jednak, że w ciągu najbliższych tygodni ucierpią sakiewki wielu ludzi, nawet tych nieco bogatszych, tak jak Reyesowie.
Kiedy Tessa streściła krótko całą sytuację, zapadła niezręczne cisza. Uśmiech Aithne osłabł. Jej twarz nie jaśniała już tak, a emanujące ciepło jakby straciło na sile, tak samo jak tradycyjny błysk w oku. Kobieta przeżyła jakiś wewnętrzny szok, co Tessa mogła poznać natychmiast, i z całych sił starała się jak najmniej po sobie pokazać. Nawet jej dłonie straciły część ciepła, nie zaciskały już się tak na dłoniach córki.
- Tessa... - Tylko tyle z początku wydusiła z siebie Aithne. Wbiła wzrok w bok i dopiero po chwili przeniosła go z powrotem na swoje dziecko. - Nie mów tak, z pewnością wrócisz. Ty zawsze wracasz. Ale to co mówisz brzmi strasznie. - W głosie kobiety zabrzmiał wyraźny smutek, a w jej oczach pojawiły się delikatne kropelki łez. - Nie wiem, czy można kogoś wskrzesić. To brzmi strasznie. Tessa, spotkało cię tyle nieszczęścia, wziąć nie mogę w to uwierzyć. Ale czy wiesz, w co się pakujesz? To całkiem różni się od twojej zwykłej wyprawy w nieznane, może dlatego, że teraz masz konkretny cel i wiesz co cię może spotkać. Wiesz, prawda? Jesteś moją córką, czuję, że kryjesz coś przede mną. Ale nie chcę wyciągać tego z ciebie. Przemyślałaś to wszystko? Jak możemy ci pomóc? Estevo z pewnością ma oszczędności, przetrwamy to razem, jak rodzina. Dlaczego akurat Keron? To miejsce w porównaniu do Archipelagu... zresztą byłaś tam. W dodatku to, co teraz się dzieje na kontynencie... wojna, głód, bandyci, zima! Nie jesteś przyzwyczajona do mrozów - mówiła spokojnie i powoli, nader przekonująco.
Tessa mogła jednak odnieść wrażenie, że jej matka walczy z wewnętrznym szokiem. Nie każda kobieta w słoneczny poranek dowiaduje się, że własna córka została zaatakowana, jej ukochany zginął, a ona musi przepłynąć morze i dostać się na kontynent, a wszystko w celu wskrzeszenia mężczyzny. To przerastało tradycyjne oświadczenia Czerwonowłosej. Dodatkowo panią Reyes mógł boleć fakt, iż tyle złego stało się jej dziecku akurat teraz, kiedy na świecie sytuacja staje się coraz trudniejsza, a Tessa w końcu zaczęła układać sobie życie. Jakby wszyscy Bogowie uwzięli się na nią.
Służąca zjawiła się z dwoma kubkami herbaty ziołowej, działającej kojąco i odprężająco. Był to rarytas, nieznany lub słabo znany na kontynencie, którym raczyli się mieszkańcy Archipelagu od czasu do czasu, nawet jeśli większość z nich podchodziła do niego sceptycznie. Ainthe jednak zignorowała napój i znikającą w ciszy służkę. Odważyła się mocniej zacisnąć dłonie córki i odwrócić ich wewnętrzną stronę do góry. Przyglądała się chwilę w milczeniu, po czym cicho jęknęła i zacisnęła usta. Niemal natychmiastowo wygięła je w delikatny uśmiech i ciepło spojrzała na Tessę. Zamknęła jej dłonie i czule pogładziła.

Re: Dom Reyesów

6
Podążyła wzrokiem za Aithne, gdy spoglądała na wewnętrzną część dłoni. Wiedziała doskonale po co i co robi. Westchnęła, gdy matka czule objęła je i pogładziła. Wyglądało na to, że wyczytała coś złego i dobrego. Nie miała odwagi od razu o to pytać. Wysunęła dłonie z uścisku, sięgając po kubek herbaty ziołowej. Przystawiła nos nad brzeżek, aby pochwycić zapach. Przymknęła oczy, zastanawiając się, ile właściwie powinna powiedzieć, i w jaki sposób. Musiała jakoś wytłumaczyć szerzej sytuację, nie wprawiając Aithne w jeszcze większy szok.
- Właściwie to nie przemyślałam tego, bo nie ma nad czym. Jeśli zacznę to robić, jeszcze zawaham się i stracę szansę - powiedziała Tessa poważnie, nader spokojnie. - Samą podróżą nie przejmuję się. Wcześniej sobie radziłam, to teraz także, nawet jeżeli Keron pokrywa śnieg. Przynajmniej będę miała okazję go zobaczyć. Przetrwałam pustynie, góry, moczary, przetrwam też wieczną zimę. Bardziej obawiam się tego, co znajdę na samym końcu. Pamiętasz matko, co opowiadałam ci o Tuk'kok? Że żyli tam różni czarnoksiężnicy. Okazało się, że jeden z nich, nekromanta, wykorzystał zamieszanie i teraz bawi się w Pana Śmierć, wtrącając w boskie sprawki. Podejrzewam, że za tym kryje się więcej niż mi powiedziano. Podobno znajdę go w Saran Dun, Królewskiej Prowincji, ale to także nie jest pewne. Osoba, która zleciła mi zadanie, wspomniała, że jest osłabiony, jednak i tak wyobraźnia może mi tylko podpowiadać, czego mogę się spodziewać. Armii trupów? Magii, którą zwali mnie z nóg? Matko, nie wiem, ale tak czy siak trzeba to zrobić. Łamanie praw natury powinno być karane.
Rzuciła długie spojrzenie trofeum z Vaa'Shaka.
- Tuk'kok rzuciło cień na Keron. Nie wiem dlaczego akurat mnie do tego wybrano. Czy specjalnie wykorzystano moją sytuację, czy niezależnie od tego chciano mojej pomocy. Nie będę zadawała tego pytania, bo od tego bardzo prosto można dojść do wniosku, że to pułapka. A ja i tak nie mam nic do stracenia. Chcę to zrobić z głównie dwóch powodów. Pierwszy już znasz, matko, drugi to... muszę zająć destrukcyjne myśli... czymś innym.
Łyknęła kilka łyków herbaty, które swym gorącem paliły gardło. Zastanawiała się jeszcze nad czymś, odstawiając kubek. Pocierała w zmartwieniu czoło i policzki, machinalnie, całkiem nieświadomie. Ani słowem nie oznajmiła wprost, że musi zabić tego człowieka, że zabije innych po drodze. Nie było to potrzebne. Aithne między wierszami domyśli się tego.
- Co wyczytałaś z dłoni? - spytała z wahaniem. - Postawisz mi, matko, tarota? Na podróż, może ominę najgorsze przeszkody.
Uśmiechnęła się nieznacznie, blado.
- Nie chcę waszych pieniędzy, trzymajcie je dla siebie, na trudne czasy, mam jeszcze zaoszczędzone po Tuk'kok. Będę tylko potrzebowała prowiantu, ciepłych ubrań i słoiczek henny. Myślę, że dobrze byłoby zamaskować prawdziwy wygląd przed innymi. Muszę to jeszcze załatwić w dzień, więc pewnie nie zdążę zobaczyć się z rodzeństwem.

Re: Dom Reyesów

7
Ainthe w spokoju słuchała córki, choć jej czoło marszczyło się coraz bardziej. Wzrok miała czujny, utrzymywała kontakt wzrokowy z Tessą, jednakże wysyłała w jej stronę pozytywne wibracje. Nic nie wskazywało na to, że chciała koniecznie przyłapać potomstwo na kłamstwie, a nawet jeśli, wyłącznie ona to wiedziała. Z pewnością wiele działo się w jej umyśle i duszy, ale ukazywała na zewnątrz tylko tyle, ile musiała by w niewerbalny sposób dać znać Tessie, że jest zaniepokojona, ale jednocześnie słucha całą sobą i pojmuje trud sytuacji. Nie sprawiało to jednak, że ot tak zaakceptowała wszystkie słowa, które usłyszała i decyzje, o których została poinformowana. Sytuacja była trudna dla niej osobiście, bardziej niż wcześniej. Tym razem wydawała się być bardziej po stronie swego męża, nawet jeśli, co mogło być ogromną ulgą dla Tessy, okazywała to na swój własny, matczyny, ciepły i tolerancyjny sposób.
Powoli odłożyła kubek, z którego popijała słuchając córki. Naczynie było do połowy opróżnione, co delikatnie kłóciło się z tradycyjnym, powolnym i relaksującym piciem herbaty przez Aithne. Z początku nic nie mówiła, tylko czule położyła dłoń na ramieniu Czerwonowłosej i pogładziła.
- Dlaczego akurat ty musisz karać tych, którzy łamią prawo natury? - zapytała cicho. - Jest również wiele sposobów na zajęcie czymś destrukcyjnych myśli. Przebywaj z nami, ze swoją rodziną, rzadko to robisz, a my nie będziemy żyć wiecznie. Starzeję się, Tessa. Gdybym mogła, już od twoich narodzin wpatrywałabym się w twoją twarz całymi dniami. - Ujęła w dłonie twarz córki i uśmiechnęła się czule, ale jednocześnie smutnie. - Nie chcę, by to było nasze pożegnanie. Może jestem złą, samolubną matką, ale chcę zobaczyć jak piękniejesz z każdym dniem jeszcze bardziej. Ojciec też tego chce. No i w końcu kto będzie zajmował się dziećmi Jardira? Kto w razie potrzeby przemówi do rozsądku Violet? Kto pomoże Estevo w pracy, zwłaszcza teraz? Kto odwiedzi mnie, kiedy siedzę tutaj w samotności. - Puściła twarz Tessy i spojrzała w bok. - Ale tu też nie chodzi o nas, ale o ciebie. Chcemy cię wspierać kiedy i jak tylko możemy, być częścią twojego życia. Nie chcę, by jakiś nekromanta odebrał mi córkę. To mnie przerasta, myśl, że coś złego dzieje się z moją córką. Nawet jeśli czujesz się w takiej sytuacji jak ryba w wodzie, ja wiem, że tym razem to coś całkiem innego. Żadne wróżby i taroty nie pomogą tutaj. Grasz w niebezpieczną grę, Tessa. Zawsze podejmowałaś wyzwanie, ale może już czas dla odmiany postąpić inaczej. Współczuję, że straciłaś ukochanego, jednakże jeśli Bogowie wezwali go do siebie, czemu masz stawać im na drodze? Czas leczy rany, cierpienie minie, pokochasz na nowo. Zajmiemy się tymi, którzy was zaatakowali. Jestem pewna, że jak Jardir i Violet się o tym nie wiedzą, to choć nic po sobie nie ukażą, sprawią, by ci, którzy odważyli się skrzywdzić ich siostrę, umierali długo i powoli. - Aithne spojrzała córce w oczy, śmiało, twardziej i poważniej niż kiedykolwiek w ciągu ostatnich trzydziestu lat. - Nie chcę być złą matką, która puszcza córkę na pewną śmierć. Poszłabym z tobą, uwierz mi, ale tylko bym zawadzała. Wiesz, że Estevo, choć wiele razy żegnał się z tobą na zawsze, za każdym razem wyznawał mi, iż pewny jest twego powrotu? Zazwyczaj robił to jak był pijany, w złości bądź smutku i tylko raz. Teraz jestem pewna, że nie usłyszę od niego słów: "To nasza córka, wróci, niech ją diabli, ale wróci". Obawiam się również, że i on nie usłyszy ode mnie słów: "Wiem, kochany, Tessa niedługo wróci." - Po polikach Aithne pociekły łzy czyste i błyszczące niczym diamenty. Szybko przetarła je lekko drżącymi dłońmi, ale tym razem nie tak łatwo było jej opanować emocje i wrócić do dawnego stanu. Zdawało się nawet, że próba bycia silną sprawia jej straszny ból. Uśmiechała się, jednak nawet ten promieniejący i czuły uśmiech nie potrafił zamaskować smutku i strachu.

Re: Dom Reyesów

8
Widząc smutek na twarzy matki, Tessa także go odczuła, choć była przekonana, że już bardziej cierpieć nie może. Zamknęła oczy, dopijając herbatę i w milczeniu licząc do dwudziestu, aby opanować się. Kiedy otworzyła je, bez cienia wahania spojrzała na Aithne.
- Wiem, że pragnęłabyś, abym wybrała łatwiejszą drogę, abym tak nie ryzykowała, ale nie zamierzam potem niczego żałować. Jeżeli mogę coś naprawić, to tak zrobię. Nie będę przez lata zastanawiała się, co byłoby gdybym jednak wyjechała. Nie, matko, podjęłam już decyzję i nie zmienię jej, choćby jutro miał nastąpić koniec świata. Znasz mnie, wiesz też, że z rodzeństwa jestem najbardziej podobna do ojca. Powiedziałabym nawet, że jesteśmy takimi samymi łapserdakami.
Tessa zbliżyła się do Aithne, objęła delikatnie jej twarz, aby zaraz złożyć krótki pocałunek na czole, jak dziecko, gdy pokazuje, że jest dorosłym i to ono teraz opiekuje się rodzicem.
- Nie płacz, matko. Ojciec także by ruszył w nieznane, jeśli tobie by się coś stało. My już tak mamy. Będzie dobrze. To mój wybór i żaden nekromanta tego nie zmieni. Nie dam sobie tak łatwo odebrać życia. Nie zamierzam także czekać, aż lata miną, aby znowu kogoś pokochać. To już się stało. Więcej nie dam rady, więc albo ten, albo żaden. Nikogo więcej nie chcę, dlatego nie wspominaj o tym nigdy więcej, bo nie wierzę, że ty o ojcu mogłabyś tak szybko zapomnieć i układać życie z kim innym - powiedziała, przyglądając się twarzy matki. Wodziła wzrokiem, jakby po raz pierwszy dostrzegła zmiany, jakby dopiero teraz widziała, że Aithne starzeje się. - Matko, ty już się zestarzałaś, a mimo to wyglądasz pięknie. Myślisz, że ze mną czas też będzie łaskawy? Bo chciałabym.
Uśmiechnęła się delikatnie, choć nie bez cienia przeżyć z ostatnich parunastu godzin.
- Niech Jardir ani Violet nie mieszają się do tego. Chcę, żeby tylko dowiedzieli się kto i dlaczego. Pozwoliłam odejść jednemu z nich. Być może zleceniodawca będzie chciał zatrzeć ślady. A może to tylko jakiś bogacz, któremu podpadł Garen? Lepiej, aby tak. Cała ta sprawa nie podoba mi się, dlatego nie chcę, aby ktokolwiek z was wymierzał sprawiedliwość. Jeśli wrócę, sama się tym zajmę. Jest wiele pytań, na które chcę odpowiedzi. Myślę, że część z nich otrzymam podczas tej podróży - powiedziała, wodząc wzrokiem po pokoju. Wchłaniała całe otoczenie, jakby to wspomnienie miało towarzyszyć do końca życia. - To postawisz mi tego tarota, matko? Nawet jeżeli nic nie da, to i tak warto.

Re: Dom Reyesów

9
Ainthe ocierała z polików coraz to nowe łzy, kiwając delikatnie głową. Smutny uśmiech zanikał, na jego miejsce wracało dawne ciepło, zrozumienie i współczucie, lecz w oczach kobiety wciąż widniało zaprzeczenie i niewyobrażalna troska. Milczała chwilę, biorąc nieco głębsze wdechy i starając się zapanować nad emocjami. Teraz, zgarbiona i smutna, wyglądała naprawdę staro, jej zmarszczki się uwydatniły, skóra zdawała się ciemniejsza, a włosy jaśniejsze, jakby lada moment miała osiwieć. Zamilkła na chwilę, a kiedy w końcu powstrzymała nadchodzące łkanie, wyprostowała się i wydobyła uwięziony w gardle głos, sięgnęła po herbatę i wzięła porządnego łyka.
- Garen... Ciekawe imię. Kiedy już przywrócisz go do życia, chciałabym, abyście przyszli do nas na obiad. Powiedz mi tylko wcześniej, co ten twój Garen lubi. A jak nie, to sama was nawiedzę. - Zachichotała delikatnie, dając znak, że wraca jej humor, choć oczy wciąż miała czerwone, a twarz bladą. - Dobrze, córko, postawię ci tarota, skoro tak nalegasz.
Wstała i ruszyła w stronę drzwi prowadzących do innego pomieszczenia, a po chwili wróciła z grubym plikiem kart. Zrobiła miejsce na stole i, z poważną miną, zaczęła rozkładać karty, potasowawszy je wcześniej. Jej oczy były odległe, Ainthe znajdowała się w swoim żywiole, nieosiągalnym dla nikogo jednego. Karty były wykonane po mistrzowsku, kolory zachwycały różnorodnością i intensywnością, postacie, przedmioty i zjawiska zdawały się być prawdziwe, jakby zaklęte tych grubych i ozdobionych skrawkach papieru. Ainthe rozstawiała je różnorodnie, w różne wzory, nie drgnęła jej przy tym powieka. Dopiero w pewnym momencie wzięła głębszy wdech, jakby wszystkie czynności do tej pory były zwykłą rozgrzewką. Potasowała talię wiele razy, na kilka różnych sposobów, i zaczęła układać tarota we wzór, którego Tessa wcześniej nie widziała. Twarz jej matki zaczęła zmieniać się diametralnie. Z początku kobieta otworzyła szerzej oczy, potem usta. Zaczęły jej drżeć dłonie, źrenice rozszerzyły się, a w oczach na nowo zebrały się łzy. W końcu Ainthe wydała cichy jęk bólu. Jeśli wcześniej była blada, teraz jej twarz przypominała nieskazitelnie białe żagle najlepszych statków handlowych Archipelagu. Lub mąkę, chociaż gdyby piekarz używał do pieczenia tak czystej mąki, chleb kosztowałby całe garście złotych monet.
Ainthe zamarła na moment, przestając oddychać. W końcu przewróciła oczami, upuściła resztę kart i niczym lalka, znienacka upadła na podłogę między stolikiem a kanapą.
Przyczyną tego mogło być pięć kart: "Noc", "Cmentarz", "Grób", "Krew" i "Potwór" ułożonych naokoło karty przedstawiającej kościotrupa w podartych łachmanach, w jednej dłoni trzymającego ogromną kosę, a w drugiej klepsydrę z kończącymi się ziarenkami, uśmiechającego się złowrogo.

Re: Dom Reyesów

10
Uśmiechnęła się ciepło.
- Oczywiście, matko - odpowiedziała. - I tak zamierzałam przedstawić go tobie i ojcu.
Spoglądała na ruchy Aithne z pewną melancholią. Przypomniała sobie te momenty z przeszłości, zwłaszcza w dzieciństwie, gdy tak samo jak teraz, obserwowała matkę w swym żywiole. Magia kart zawsze pozostawała dla niej tajemnicą, zagadką nurtującą, ociekającą mistycyzmem, która pasowała do Aithne, lecz nie do Tessy. Kiedyś zapytała, dlaczego nie spróbowała nauczyć się czegoś innego, chociażby prostych zaklęć. Matka roześmiała się, mówiąc jedynie, że jej darem jest jasnowidzenie, dostrzeganie ukrytych rzeczy, nie strzelanie iskrami z palców. Tessa wiedziała, że talent odziedziczyła po niej, jednakże zawsze zastanawiało ją dlaczego tak bardzo one różnią się. Pół elfka nawet nie miała predyspozycji do tak delikatnej sztuki jak przepowiadanie z kart czy z kryształowej kuli.
- Matko... - powiedziała cicho, z niepokojem, gdy Aithne zaczęła blednąc i trząść. Zerknęła na odsłaniające się karty, czując, jak włoski jeżą się na skórze, chłód przeszedł wzdłuż karku. Obrazki wręcz cuchnęły śmiercią. Nie zdążyła odezwać się ponownie, kiedy matka po prostu zemdlała.
Rzuciła się w jej stronę, powtarzając głośniej imię. Z zaniepokojeniem sprawdzała puls, czoło, policzki, jakby obawiając się, że Usal w przypływie kaprysu odebrał także matkę. Tessa postarała się delikatnie unieść ciało Aithne, a gdyby nie dała rady, to przywołuje służkę, aby jej pomogła, a także przyniosła sole trzeźwiące i jakąś gorzałę. Trzymając matkę za dłonie i klękając obok kanapy, będzie czekać, aż ocknie się. (Oczywiście wcześniej przystawi sole trzeźwiące do nozdrzy kobiety, aby czym prędzej wróciła do rzeczywistości.)

Re: Dom Reyesów

11
Tessa, klęcząc, trzymała w ramionach matkę. Aithne była bardzo lekka i delikatna, niczym dziecko. Mimo, iż była obecnie nieprzytomna, oddychała ciężko. Pociła się nadmiernie i cicho stękała, a z ust skapywał jej strumyczek śliny. Służka przybiegła natychmiast, nie miała jednak żadnych soli trzeźwiących. Wykazała się natomiast zadziwiającym profesjonalizmem. Podniosła powieki Aithne, następnie sprawdziła jej puls oraz przyjrzała się wnętrzu ust. Oznajmiła, że to nic poważnego i delikatnie poklepała matkę Tessy po twarzy. Zniknęła w kuchni, by zaparzyć specjalną herbatę, nie chcąc podawać chlebodawczyni gorzały, w której ta nie gustuje.
Zaledwie kilka minut później Aithne oprzytomniała. Wydała cichy jęk i gwałtownie zamrugała oczami. Jej twarz odzyskała nieco kolorów, ale wciąż odzwierciedlała osłabienie i niedawne przeżycia kobiety. Ta z kolei potrzebowała kilka chwil by dokładnie wrócić do żywych. Zrobiła pytającą minę, lecz szybko zorientowała się w sytuacji. Spokojnie leżała w objęciach córki, nie wykonując żadnych zbędnych ruchów. Uśmiechnęła się nawet widząc znajomą twarz, niestety tuż po tym jej własna skurczyła się w bólu, strachu i rozpaczy. Aithne mocno zacisnęła dłonie na barkach Tessy.
- Córko, błagam cię! Nie powinnaś tam jechać! - wyjęczała. - Zobaczyłam... śmierć. Dużo śmierci, wszędzie śmierć. Karty nigdy nie ułożyły się w ten sposób, to niemożliwe! Jakby sam Usal stępował zaraz obok ciebie, a może nawet coś więcej! - Rozpłakała się, lecz wbiła w córkę mocniejsze spojrzenie zaczerwienionych i załzawionych oczu. - Tessa, ta wyprawa to pewna śmierć! Nic innego cię tam nie spotka, będziesz oddychała śmiercią, jadła śmierć, przyodziewała się w nią. Nie wierzę, że istnieje inna istota poza tobą, która posiadałaby takie przeznaczenie. Tessa, to pewna droga do samego końca, a potem już tylko ciemność. Nicość. Zapomnienie!
Dopiero teraz Aithne spróbowała wstać, korzystając z pomocy córki. Usiadła powoli na kanapie i mechanicznymi ruchami przecierała twarz. Jej ciało było sztywne, jakby wykonane z drewna, a każdy ruch zdawał się zadawać jej ból. Gdy spojrzała na stół, na moment przestała oddychać i kiedy wydawało się, że ponownie straci przytomność, szybkimi ruchami dłoni sprzątnęła wszystkie karty i potasowała je ponownie, wiele razy. Choć były to jej skarby, z którymi zawsze obchodziła się jak z żywą istotą, tym razem rzuciła je niedbale w dalszy róg stołu. Pokojówka przyszła z nowym kubkiem herbaty, który Ainthe porwała łapczywie. Łzy utworzyły na jej polikach smugi, a usta wykrzywione w kształt przeciwny to tradycyjnego, szczerego uśmiechu. Kobieta zamilkła, oddychając powoli, popijając uspokajające zioła i starając się wrócić do siebie. Nie patrzyła na Tessę, tylko gdzieś w dal, jakby wciąż tkwiąc we wróżbiarskim świecie.

Re: Dom Reyesów

12
Odetchnęła z ulgą, gdy matka ocknęła się po paru minutach, nawet uśmiechnęła się, spoglądając na jej twarz. Mimo to troska nie minęła. Ucałowała dłonie Aithne, delikatnie gładząc. Położyła obok głowę, opierając nieznacznie o kanapę. Długo tak nie trwała, kiedy matka wpiła palce w jej barki. Objął ją lodowaty spokój, słowa i panika nie działały na nią tak, jak mogłaby spodziewać się Aithne. Nie czuła strachu, lecz coś, co już dawno odeszło w zapomnienie. Przez ułamek sekundy przemknęła myśl o Tuk'kok i radości płynącej z wyczekiwania niebezpieczeństwa, śmiertelnego starcia, z którego mogła tylko jedna osoba wyjść zwycięsko. Szybko jednak zastąpiła je pewność, jakby pewne podejrzenia oraz oczekiwania zostały właśnie potwierdzone.
Uśmiechnęła się ponownie, w oczach pojawił się blask. Tessa pomimo zapowiedzi nieuchronnej śmierci wydawała się tym podekscytowana. Życie w niej wstąpiło, pewne charakterystyczne cechy z przeszłości wyszły na wierzch, jak czarne na białym, że w przerażającej wróżbie kobieta odnalazła coś, czego potrzeba było do pełnej motywacji. Nie tylko obietnicy wskrzeszenia Garena. Dopiero w tym momencie Tessa pozwoliła sobie na nadzieję, nie tylko jej iskierkę. Była zdecydowana pójść do Keronu i matka nie musiała już więcej o to pytać, aby wiedzieć, co zrobi jej niesforna córka.
- Zapowiedziano mi już wcześniej, że będzie otaczać mnie śmierć. Mogę teraz być pewna, że to nie kłamstwa, że to nie jest historyjka, że coś jest na rzeczy. - Otarła łzy matki z policzków. - Gdyby to był zwykły wyrok śmierci, karty nie ułożyłyby się w ten sposób. One mówią, że mam szansę, nie przepowiadają, że umrę. Będzie mnie ona otaczać, lecz jej nie obawiam się. To zawsze pozostanie moją decyzją, jak umrę i jeżeli stanę naprzeciwko samej śmierci, to nie zamierzam poddawać się. Zatańczę z nią choćby na zgliszczach tego świata. Śmierć jest moim przyjacielem, wybawieniem, sensem bycia wojownikiem. Jeśli będzie trzeba, to będę nią żyć. Jestem silniejsza niż przed Tuk'kok. Widziałam wiele. Przyjdzie mi zmierzyć się z ciemnością, lecz ja ją rozumiem. Potrafię też z nią walczyć, bo gdzieś tam tkwi we mnie także światło. Znam chyba także powód, dla którego to właśnie mnie wybrano. Ty, matko, także. Zanim przyszłam tutaj nie wierzyłam, że mogę z tego wyjść, nie wierzyłam także czy obietnica może zostać spełniona, ale te karty zmieniły wszystko. Wszystko może się zdarzyć, ale wierzę, że jeszcze wrócę. Krew burzy się we mnie, woła, abym tam natychmiast ruszyła i zrobiła, to co należy. - Zawahała się na moment. - A jeśli nie poradzę sobie, poproszę pewną osobę, aby zaniosła wam wieści. Chcę, żebyś nawet wtedy była ze mnie dumna. Wiem, że nie jestem najlepszą córką, ale taka już jestem. Tobie wystarczy takie życie, jakie prowadzisz, mnie potrzeba więcej. Nie mam pojęcia, co począć ze swoim życiem i to pytanie zadaję sobie od Tuk'kok. Być może to jest odpowiedź na wszystko. Taniec ze śmiercią, walka o wszystko, nie pozwalając zostać z niczym. Matko, miej wiarę we mnie aż do końca. I wyrzućcie tę cholerną urnę, bo mnie drażni.

Re: Dom Reyesów

13
Aithne milczała jeszcze moment, topiąc wzrok w zielonej tafli ziółek, które popijała powoli. W jej głowie działo się teraz wiele, tego Tessa mogła być pewna, ale odczytanie myśli matki było po prostu niemożliwe. Starsza kobieta walczyła teraz sama ze swoimi problemami. Nie miała przy sobie męża, który mógł ją wspierać ani innego potomstwa, które przemówiłoby do rozsądku czarnej owcy Reyesów. Nawet, jeśli nie istniała żadna siła zdolna powstrzymać Tessę przed wyprawą prosto w objęcia śmierci, Aithne wyglądała na gotową do podjęcia każdych działań w celu zatrzymania swej ukochanej córeczki. Przynajmniej z początku. W miarę postępu rozmowy i spokojnych przemyśleń, uspokajała się bardziej. Jej twarz, a nawet całe ciało wciąż nosiły pamiątki świeżo przeżytego szoku, ale przynajmniej uśmiechała się już delikatnie. Nawet udało jej się wyprostować, choć z małym wysiłkiem. Wzięła solidny łyk herbaty i spojrzała prosto w oczy Tessy.
- Dobrze, córko, wiesz przecież, że w ciebie wierzę. Zawsze i wszędzie, nawet jeśli karty przewidują dla ciebie najgorszy możliwy koniec - powiedziała szczerze. - Mówisz tak, jakby moje życie było nudne i złe, może takie jest z twojej perspektywy, ale to dobre życie. Mam nadzieję, że kiedyś docenisz wartość spokoju i zrozumiesz, jak wiele tracisz rzucając się prosto w objęcia śmierci. Znajdziesz się w nich, Tesso, czuję to. I to szybciej, niż ci się zdaje. - Odłożyła kubek i ujęła dłonie córki w swoje. - Urna zostaje, zyskała już wartość sentymentalną, Estevo zapewne ma projekty na kilka nowych. Jeszcze zająłby się tym zawodowo! - Pozwoliła sobie na szerszy, szczery uśmiech. - Skoro i tak cię nie zatrzymam, nic nie mogę zrobić w tej sytuacji. Jeśli to są nasze ostatnie chwilę, chciałabym wykorzystać je jak najlepiej. Czemu nie opowiesz mi czegoś ciekawego? Może o tym całym Garenie? Skoro i tak przywrócisz go do życia, wolę dowiedzieć się czegoś zanim dojdzie do krępujących sytuacji przy stole. Wierz mi, nie ma nic gorszego, opowiem ci kiedyś co zrobiła twoja babcia, matka Estevo, kiedy pojawiłam się w ich domu po raz pierwszy. Więc, jak poznałaś Garena? Czym się zajmuje? Jaki jest? - Oczy Aithne zabłyszczały niczym u prawdziwego myśliwego, wwiercając wzrok prosto w Tessę, niemal wiążąc ją i nie pozwalając wymigać się od pytań.
W tej samej chwili coś weszło z impetem do pomieszczenia, gwałtownie otwierając drzwi wejściowe. Nim te zatrzasnęły się do końca, do uszu siedzących kobiet doszły mrukliwe, soczyste przekleństwa. "Pierdolone papiery" były najczęściej słyszane. Estevo zrobił kilka kroków do przodu i podniósł głowę. Zatrzymał się jak zamurowany, widząc żonę i córkę siedzące blisko siebie. Mężczyzna przenosił wzrok to na Tessę, to na Aithne, ale nic nie powiedział, otworzył tylko szerzej usta. Czerwonowłosej nie umknęło spojrzenie ojca, które sugerowało, że wykrył coś na twarzy swej współmałżonki i nie spodobało mu się to. W jego oczach na moment pojawiło się coś groźnego.
- Niedobrze, Tessa. Estevo nie popuści tak łatwo, to nie będzie spokojna rozmowa - powiedziała cicho Aithne, tak, by tylko córka ją usłyszała.

Re: Dom Reyesów

14
- Nie będę mogła tutaj długo posiedzieć. Muszę jeszcze przygotować się do podróży - powiedziała z westchnięciem. Zdecydowanie wolała pożegnać się jak należy, odwiedzając każdego, aby potem nie mieć wyrzutów sumienia. Niestety w tej sytuacji musiała rozplanować wszystko w trymiga, na wariata. - Garena poznałam w Tuk'kok, był jednym ze zbrojnych w naszej grupce. Szczerze mówiąc nie dogadywaliśmy się, zwłaszcza że był z dwoma braćmi, którzy nie byli najżyczliwszy. Takie typy spod ciemnej gwiazdy, opowiadałam ci, matko. Z Garenem, po śmierci jego bliskich, wyzywaliśmy się praktycznie cały czas. Odkąd nasz były przewodnik opowiedział mi, że Denser zabił go jak innych, nawet nie wiedziałam, że przeżył. Spotkałam go dwa miesiące temu w karczmie, przez przypadek, kiedy sam mi się przedstawił, oczywiście nie poznając mnie. To była zabawna sytuacja dopóki nie pozostało mi powiedzieć prawdę i porozmawiać o... przeszłości. W sumie to zaskakujące, że od jawnej niechęci przeszliśmy do zupełnie czegoś innego. Nigdy w życiu bym się tego nie spodziewała. - Wzruszyła ramionami, spoglądając na palce, którym przyglądała się machinalnie, to obracając dłoń wewnętrzną stroną, to zewnętrzną. - Jakoś tak wyszło, że dogadaliśmy się. Tuk'kok zmieniło także jego. Wcześniej było w nim wiele mroku, teraz więcej dobra, choć nadal ono w nim tkwi i pozostanie tak na zawsze. Jest podobny do mnie, choć on nie wybrał sobie takiego życia. Garen nie opowiadał mi o tym zbyt wiele, mogę tylko domyślać się, że będąc najemnikiem i bratem takiej szui, nie miał łatwo. Chyba dopiero odetchnął, gdy umarł, ku ironii więzom rodzinnym.
Spojrzała się nieco nieśmiało na matkę.
- To mieszczuch, ale też wojownik z krwi i kości. Reprezentuje twoją filozofię, matko. Niczego innego nie pragnie jak spokoju oraz siedzenia w jednym miejscu z nudną, stałą pracą. Pracował jako ochroniarz, najemnik, ale planował przerzucić się na kowalstwo. Chciał odciąć się od tego syfu.
Westchnęła głęboko, ciężko, gdy ponownie poczuła na sercu kamień. Uniosła głowę, gdy do pokoju wparował ojciec. Nie odrywała od niego wzroku, zapominając języka w gębie. Planowała bez ogródek powiedzieć, na czym stoi, lecz wizja kolejnego zawału Estevo, kazała przemilczeć parę spraw. Nie musiał o wszystkim wiedzieć. Wystarczyło, że matka, najbardziej spokojna, życzliwa osoba, jaką znała, nie wytrzymała szokujących wieści.
- Wiem - odszeptała jedynie matce.
Nie ruszyła się z miejsca, lecz mięśnie napięły się, jakby w każdej chwili Tessa miała zerwać się na nogi i bronić przed niebezpieczeństwem.
- Witaj, ojcze - powiedziała z wolno, z nikłym uśmiechem. - Czy już słyszałeś o najnowszym zdarzeniu w mieście? Pewnie już ludzie plotkują, nie zdziwiłabym się, gdyby niektórzy byli zaniepokojeni lub przerażeni.

Re: Dom Reyesów

15
Aithne nie zdążyła ukazać swej reakcji na dość szczegółowy opis przyszłego, czy raczej niedoszłego zięcia, a z jej twarzy Tessa nie mogła wyczytać wiele. Estevo, niechcący, przerwał ważną rozmowę, lecz ta, która miała się rozpocząć, zaliczała się do tych jeszcze ważniejszych. Wręcz niezbędnych, koniecznych, takich wymaganych do odbycia w każdej zdrowej rodzinie. W powietrzu zaczęło wisieć jakieś napięcie, o dziwo jego źródłem była Aithne, która, mimo ciepłego uśmiechu, była sztywna i wcielała się w rolę prawdziwej aktorki. Wyglądała już zdecydowanie lepiej, część smutków ukryła przed mężem, ale wciąż zdecydowanie wyróżniała się w stosunku do normalnych dni.
- Witaj, Tesso. Rad jestem, że cię tu widzę, ale niech zgadnę: kolejna wyprawa? - powiedział z lekką złośliwością. - Myślałem, że z tym skończyłaś. Pozbyłaś się tych okropnych blizn i tatuaży, wzięłaś się za w miarę normalną robotę. A, mam dla ciebie parę zleceń, więc schowaj swoją włócznię, ostatnio sytuacja na Archipelagu robi się napięta i potrzebuję kogoś do pomocy. A, wiem też, że spotykasz się z kimś. Wiem o nim co nieco, wiedz, że nie podoba mi się. Ale jeśli ma choć trochę oleju w głowie, w przeciwieństwie do ciebie, to utrzyma cię w miejscu. Potem znajdę ci innego kandydata, mam trzech na oku. - Wyrzucił z siebie potok słów, nie dając dojść do słowa Aithne, którą z początku zatkało.
Usiadł naprzeciwko kobiet i odesłał służącą. Zajmował się teraz tylko własną córką, w którą wbił wzrok. Na jego twarzy widniał ironiczny uśmieszek, choć czoło jakby mimowolnie marszczyło się. Estevo wiedział, że coś jest nie tak, jak powinno. Tessa wiedziała, że on wie. Aithne wiedziała, że jej córka wie, iż jej mąż wie. Prawdziwa batalia miała się właśnie zacząć, a mężczyzna zdążył zebrać amunicję. Szybkie spojrzenie na karty, herbatę, a przede wszystkim wygląd własnej żony. Wyglądał, jakby aż nie mógł doczekać się dyskusji.
- Nie słyszałem żadnych plotek, mam na głowie bandę debili, którzy nie umieją wystawiać dokumentów, ale dla mnie to dobrze, liczę na sporą rekompensatę - powiedział niemal od razu, jakby przypominając sobie pierwsze pytanie. - Być może nawet ciebie wyślę do załatwienia tego. No, co tam u ciebie kochana? Może zostaniesz na noc? Ostatnio kazałem wysprzątać twój pokój, jakoś tak nakazała mi to intuicja...
ODPOWIEDZ

Wróć do „Port Erola”