Re: Dom Reyesów

16
Tessa milczała, czując, że nawet jeśli otworzy usta, to nie wydobędzie się z nich żaden dźwięk. Estevo zaskoczył ją; mimowolnie jeszcze bardziej napięła mięśnie. Miała wrażenie, jakby znajdowała się w potrzasku. To postawa ojca, słowa, ton, charakter, tak zawsze sprawiały. Drażniło ją to, przyjmowała to jako atak, któremu nie mogła inaczej odpowiedzieć niż agresją.
- Będziesz musiał znaleźć innego pracownika, ponieważ dziś w nocy wyruszam na północ, do Keronu - zaczęła mówić ostrożnie, siłą woli zmuszając się do zachowania spokoju. Modliła się w duchu, aby ojciec nie sprowokował jej. - Też myślałam, że na dobre tu zostanę, ale niestety muszę coś załatwić. To bardzo ważne.
Spuściła wzrok na splecione dłonie, które co chwila zaciskała.
- Przepraszam cię, tatku, ale nie mogę tego tak zostawić. To wyszło nagle, parę godzin temu. Nie spodziewałam się tego. Muszę po prostu wyjechać.
Odetchnęła głębiej, zerkając na matkę, a zaraz potem na ojca, badając przede wszystkim jego reakcję.
- Sprawdzałeś Garena. Czego dowiedziałeś się o nim? I co zrobiłeś z tymi informacjami, ojcze? Co jeszcze ci intuicja podpowiedziała?
Groźny błysk w oczach córki z pewnością podpowiadał Estevo, że cokolwiek wydarzyło się, nie było to nic radosnego. I lepiej, żeby odpowiedział na zadane pytania.

Re: Dom Reyesów

17
Źrenice oczu Estevo zmniejszyły się gwałtownie, a białka naszły krwią, kiedy tylko usłyszał plany swojej córki. Powoli wciągnął powietrze do płuc i równie powoli wypuścił je, nosem, gdyż jego usta zwęziły się w wąską, poziomą kreskę. Delikatnie poczerwieniał, a zmarszczki pojawiające się na jego czole, powoli przymierzające się do opanowania całej twarzy, zdawał się żyć własnym życiem. Aithne milczała, przywracając na twarz coraz spokojniejszy wyraz, co było tylko pozorem. Uśmiechając się ciepło i uspokajająca, patrzyła prosto na męża, który z kolei zdawał się jej w ogóle nie widzieć. Wbił wzrok prosto w Tessę. Delikatnie pochylił się do przodu, jedną rękę opierając o jedno kolano, a drugą, zgiętą w łokciu, o drugie. Wyglądał teraz jak Vaa'Shak czający się do skoku na swoją ofiarę. Mięśnie Estevo nieznacznie się napięły. Z każdym kolejnym słowem córki, coraz dłużej zajmowało mu wciąganie i wypuszczanie powietrza. Tessa mogła się nawet zastanawiać, w którym momencie zamieni się ono w parę wodną.
Aithne ruszyła na ratunek. Pojednawczym gestem wskazała córkę i przysunęła się bliżej niej, niczym żołnierz podczas bitwy osłaniający tarczą towarzysza.
- Estevo, Tessa podjęła decyzję o kolejnej wyprawie. Wiesz, jaka jest nasza kochana córka, robi tak od dziecka. To twoja wina, gdyby odziedziczyła więcej moich genów, zainteresowałaby się przewidywaniem przyszłości. - Zaśmiała się lekko, lecz jej udawana beztroska uderzyła w barierę napięcia wiszącego w powietrzu niczym kamyk w mur fortecy. Ale nie poddawała się. - Tym razem jednak sytuacja wygląda nieco inaczej, kochany. Powinniśmy na spokojnie omówić wszystko, powinieneś wysłuchać Tessy. Razem na pewno coś wymyślimy. Nasza córka potrzebuje pomocy, przecież nie zostawimy jej samej, prawda? Pokażmy jej, jakich ma zaradnych i pomyślnych rodziców, a wszyscy będziemy szczęśliwi.
Estevo ani drgnął, jedynie zamrugał parę razy oczami, które wyschły całkowicie od wpatrywania się w sprawiające po raz kolejny problemy potomstwo. Nastała chwila ciszy, przerywana jedynie przez oddychanie mężczyzny i głośne przełykanie śliny przez Aithne, której aura cierpliwości, stanowczości i rozumności tym razem nie dawała zbyt wiele.
- Co jest takiego ważnego, że pchasz się w serce wojny z goblinami i orkami, w objęcia nienaturalnej zimy, zarazy, buntów, heretyków, demonów, Sakirowców i tak dalej? Parę godzin temu ponownie wpadłaś na pomysł, że warto ruszyć na jakąś wyprawę? Myślałem, że po Tuk'Kok nabrałaś trochę rozumu, ale jesteś tak samo głupia jak wcześniej. Brakuje ci wrażeń na nudnym Archipelagu, gdzie jedynym zmartwieniem jest to, czy w dzień zarobi się dziesięć złotych monet czy dziesięć i pół? Ile tym razem zrobisz sobie blizn? Nie przepłyniesz nawet połowy morza!
- Estevo! - powiedziała podniesionym głosem Aithne, ale na nic to się nie zdało. - Tessa tym razem ma powód, ale pokażmy jej choć raz, że mimo starości potrafimy zaopiekować się własnym potomstwem. - Pogładziła Tessę po włosach.

Re: Dom Reyesów

18
Dotyk Aithne nie dodał Tessie otuchy. Przytłoczył ją jedynie. Doskonale wiedziała, do czego prowadzą te działania. Ojciec przygotował się do standardowej gadki, matka do przekonania jej, aby pozostała na Archipelagu. Nie zamierzała posłuchać się ich, nie tego potrzebowała. Twarz Wiedźmy stężała w napięciu oraz rosnącym gniewie. Oczy gorzały, kiedy uzmysłowiła sobie, że Estevo nie zamierzał odpowiedzieć na pytania. Serce przyspieszało, gorąco uderzyło w nią, dłonie zadrżały, jakby przeczuwały dokąd zdradzieckie myśli pomkną. Natychmiast skupiła się na czym innym. Pojedynkowała się na spojrzenia, starając się ważyć słowa.
- Kilka godzin temu wracałam z Garenem z karczmy. Napadli na nas płatni zabójcy. Tylko ja przeżyłam i jeden z tamtych, bo puściłam go wolno. Po wszystkim przyszła do mnie pewna osoba, która powiedziała mi, że wskrzesi Garena, jeżeli zrobię dla niej i jej pana zadanie. Zgodziłam się. Wyruszam do Keronu czy ci się, ojcze, podoba, czy nie. Nic mnie nie zatrzyma przed osiągnięciem celu. Jeżeli padnę trupem, to na samym końcu. Podróż jest nieistotna, poradzę sobie z niebezpieczeństwami z nią związanymi.
Spojrzała na matkę, bez uśmiechu.
- Nie próbujcie mnie tutaj zatrzymać. Chcę jedynie pożegnać się jak należy, a nie uciekać bez słowa wyjaśnienia. Ze wszystkim sama sobie poradzę, nie potrzebuję pomocy. - Przeniosła wzrok na ojca. - Nie chcę żadnych kłótni. Nie chcę rozstawać się w gniewie, dlatego, ojcze, jeżeli masz mi coś do powiedzenia prócz wyzwisk, to powiedz to teraz, bo może już nie być na to okazji.

Re: Dom Reyesów

19
Estevo podrapał się po brodzie, jakby rozmyślał nad słowami córki. Był to gest perfidnie udawany, na czole mężczyzny pojawiła się pulsująca żyłka, a jego oczy błyszczały coraz bardziej. Dla niego był to zaledwie początek dyskusji, których w życiu odbył z córką zbyt wiele, by nawet pamiętać je wszystkie. Starał się tłumić nachodzący na usta uśmiech, choć nie zawsze mu to wychodziło. W jego zachowaniu czaiło się coś tajemniczego, jakby tylko czekało na odpowiedni moment, by się uwolnić. Estevo zdawał się również dobrze bawić, dramatyzm całej sytuacji minął go niczym strzała wycelowana w mrówkę... z jakichś pięćdziesięciu stóp. Aithne również się nie poddawała, otworzyła usta jeszcze zanim zrobił to jej mąż.
- Estevo, ta sytuacja różni się od innych, proszę zrozum naszą córkę. Tu w grę wchodzi coś więcej niż zwykła chęć podróży. Gdybym umarła, również byś ruszył mi na pomoc, prawda? Tak samo jest z Tessą. Różnica polega jednak na tym, że my nie mamy już rodziny, która by nas wsparła z całych sił, na której możemy polegać oraz jesteśmy małżeństwem od dziesiątek lat. Nasza córka przegapiła swoją młodość wybierając wyprawy, nie zna się na miłości i nie wie, że ta nigdy nie może w człowieku umrzeć, zawsze pojawi się ktoś nowy, kogo pokocha się bardziej. Spędzaliśmy z nią za mało czasu, musimy to nadrobić - mówiła ciepło i spokojnie Aithne. Spojrzała na Tessę i uśmiechnęła się przyjaźnie, a wyraz jej twarzy dodawał otuchy. Zdawałoby się, że to sama Osurela zstąpiła na ziemię by pokrzepić zranione serce, wypełnić je nadzieją i wiarą w lepsze jutro, a przede wszystkim zaufaniem. Czerwonowłosa nie musiała dźwigać wszystkiego sama, miała ludzi, którzy zrobią dla niej wszystko.
Estevo dopiero teraz zainteresował się żoną. Na moment zakrył usta, ciągle gładząc brodę, ale Tessa przez ułamek zauważyła szeroki uśmiech, który zawitał na jego ustach. Błyśnięcie w oku było już bardziej widoczne i wiele mówiło.
- Zastanówmy się, skarbie - powiedział do córki. - Spotykasz się z jakimś typkiem spod ciemnej gwiazdy, dziwisz się, że atakuję cię zabójcy i zabijają go. Potem pojawia się ktoś, kto każe ci płynąć do Keronu, w zamian oferując wskrzeszenie "ukochanego" - z wyraźną ironią i kpiną zaakcentował to słowo - a ty ot tak żegnasz się i wypływasz, częstując mnie gadką, którą słyszałem dziesiątki razy. Jesteś córką handlarza, a nie potrafisz wymyślić ciekawszej historyjki? Z takim brakiem wyobraźni nie sprzedasz nawet laski niewidomemu! Jak widać, przez tego całego Garena zaczęłaś też ćpać. Na Archipelagu sporo tego, myślisz, że nie wiem? Prędzej wyczerpią się tu zapasy woda i promieni słonecznych, niż narkotyków dostarczanych z Ujścia. - Estevo spojrzał twardo na córkę, a komediowy nastrój, który przez chwilę nim zawładną, opuścił go w mgnieniu oka. - Jak się nie chcesz rozstawać w gniewie, to nie prowokuj mnie, gówniaro. Zobacz na swoją matkę, myślisz, że nie wiem, iż powiedziałaś jej o wiele więcej? Widuję Aithne codziennie od dziesiątek lat, potrafię rozpoznać nawet, czy z głowy był jej chociaż jeden, malutki włos. Spójrz też na siebie, jak ty wyglądasz. Nie każę ci dobrze się prezentować jako córka Reyesów, ale, kurwa, czas wrócić do rzeczywistości. Czas zabaw i wycieczek minął. Częściej odwiedzają nas sąsiedzi niż własna córka. Kiedy po Tuk'Kok osiedliłaś się, matka w końcu przestała płakać po nocach, a ja w końcu zasypiam. Violet częściej pyta o ciebie, Jardir wspomina o tobie przy każdej okazji, a nie wspomnę, że i ta dwójka odwiedza nas częściej. Nie raz nadepnęłaś na granicę, ale teraz ją przekroczyłaś. - Estevo wstał. Był cały czerwony, na jego twarzy pulsowały żyły, a mięśnie napięły się, jakby był w trakcie walki. Zrobił parę kroków do przodu i stanął przed córką. Nie przejmował się gniewnymi spojrzeniami i chrząknięciami Aithne. - Jeśli wyruszysz w podróż, możesz już tutaj nie wracać. Wydziedziczę cię. Odbiorę ci moje nazwisko, zapomnę o twoim istnieniu. Życie to handel, a ty przynosisz mi tylko straty. Już nie będę płakał w samotności za córką, której miejsce i działania zna tylko Sulon. Owszem, też byłem podróżnikiem wiele lat temu, ale i mnie ktoś powiedział podobne słowa. Poszłaś w moje ślady, więc zrób to ponownie i obudź się z tego snu, nim wykonasz o jedną wyprawę za dużo.
- Estevo... - powiedziała cicho Aithne, która, widząc męża w takim stanie po raz pierwszy, zbladła.

Re: Dom Reyesów

20
Gdy to pierwsza matka odezwała się, Tessa spojrzała na nią z niedowierzaniem. Odsunęła się, nabierając dystansu. Jej życzliwa, dobra postawa nie zadziałała na nią tak, jak powinna. Poczuła się w tym momencie... zdradzona, zniesiona do rangi kilkunastoletniego dziecka, które nie wie, jak wygląda życie. Zabolało ją to; miłość została potraktowana podle, niczym głupi romansik, kaprys. Myślała, że Aithne zrozumiała jej uczucia, tymczasem poklepała po głowie, oznajmiając, że będą inni.
Gdy dostrzegła szeroki uśmiech ojca, przymknęła oczy, czekając na cios. Komediowy nastrój przeszył ją; zadrżała. Siłą woli zmusiła się, by dalej mierzyć się z Estevo wzrokiem. Serce zamarło, tysiące myśli nagle wyparowało, nie poruszyła ani jednym mięśniem, kiedy ojciec stanął nad nią, dając ultimatum. Kopnął człowieka na skraju szaleństwa i zdrowego rozsądku. Zatopił ostrze i przekręcił, aby jeszcze bardziej bolało. W szoku patrzyła na ojca, nie mogąc wydusić słowa. Ostatecznie pochyliła głowę, zamknęła oczy i rozpłakała się, bo nie widziała wyjścia z tej sytuacji. Zadała sobie pytanie, czy rzeczywiście warto wyruszać do Keronu; mocniejsze bicie serca, wspomnienie Garena oraz rozmowy sprzed kilku godzin, potwierdziły jedynie to w czym wahała się - kochała go szaleńczo, beznadziejnie, do końca tego zasranego świata. Nie mogła zrezygnować.
- A ja myślałam, że choć raz mnie zrozumiesz, że normalnie porozmawiamy, że dasz mi wsparcie. Pomyślałam nawet, że dla odmiany przytulisz mnie, wierząc we mnie. Rzeczywistość jest okrutna - powiedziała drżącym głosem, powoli podnosząc głowę i spoglądając na ojca załzawionym wzrokiem. - Nie uwierzyłeś w ani jedno słowo, wyśmiałeś moje uczucia, zarzuciłeś mi ćpanie, od razu skreśliłeś mężczyznę, którego kocham, myślisz, że to wszystko to była dla mnie zabawa. Mylisz się. Nie kłamałam także.
Nagle pewna myśl sprawiła, że złamała się jak trzcina przy porywistym wietrze.
- O bogowie, a ja chciałam ci go przedstawić. Mówiłam, że będzie fajnie, że nie będzie z twojej strony problemu. Tymczasem ty byś mu tylko dojebał jak najbardziej.
Miała ochotę objąć się ramionami, skulić i pogrążyć w rozpaczy, lecz cień ojca nakazał jej także wstać. Otrzeć szorstko własne łzy, wyminąć Estevo, pójść po urnę i ostatecznie stanąć z nią przed nim. Wręczyła mu ją, wciskając w dłonie.
- Nigdy nie byłeś ze mnie zadowolony, podejrzewam, że nigdy także dumny. Skoro przynoszę ci same straty, ułatwię ci to. Wymazywanie wspomnień najlepiej zacząć od wyrzucania przedmiotów związaną z tą osobą. Rozbij tę urnę, wydziedzicz mnie, pozbaw mnie własnej tożsamości. No, pokaż mi, że już nie mam dokąd wracać. Odbierz mi to, śmiało. I tak już niewiele posiadam. - Podniosła głos w akcie bezgranicznej rozpaczy i furii. - Rozbij tę cholerną urnę! Dopierdol mi jeszcze bardziej.

Re: Dom Reyesów

21
Estevo z początku nie wydawał się ani trochę wzruszony stanem córki. Stał nad nią twardy niczym mur, z zimnym, ostrym spojrzeniem, niewzruszoną postawą i surową twarzą. Takiego zapewne nie widział go jeszcze nikt, zwłaszcza jego żona, która siedziała z otwartymi ustami jak sparaliżowana. Próbowała wykonywać jakieś ruchy, lecz nie wiedząc co zrobić z rękoma, po prostu położyła je na kolanach i sama wbiła wzrok w podłogę, jakby część reprymendy została udzielona również jej. Estevo zdecydowanie trwał przy swoim, zdawało się, że nie istniała taka ilość łez, która w tym momencie mogła ochłodzić jego płonące negatywnymi emocjami serce.
Twarz, na której przez moment pojawił się dodatkowo smutek, zmarszczyła się bardziej, kiedy dłonie chwyciły urnę. Zamilkł i spojrzał na to, co trzymał. Zawahał się, ale tylko na moment. Odważnie spojrzał prosto w oczy córki, uniósł ręce i wypuścił urnę z dłoni. W tej samej chwili rozbrzmiał krzyk Aithne, która rzuciła się do przodu. Chwyciła przedmiot w ostatnim momencie, nim ten uderzył o podłogę i rozbił się. Kobieta upadła, a Estevo otworzył szeroko oczy. Natychmiast uklęknął sprawdzając, czy z jego żoną wszystko w porządku i pomógł jej stać.
- Aithne, co ty wyrabiasz! Mogłaś zrobić sobie krzywdę! - powiedział bardziej z troską niż gniewem.
Matka Tessy, kiedy znalazła się na nogach, mocno przytuliła urnę do siebie. Na jej twarzy pojawił się grymas bólu, z pewnością musiała się obtłuc, a ponadto złapała nie aż tak lekki przedmiot w swoje słabe ręce. Z trudnym do odgadnięcia wyrazem twarzy, stanęła w równej odległości od córki i męża. Estevo był zbity z tropu, ale wciąż dominowała w nim wściekłość.
Niespodziewanie Aithne uniosła urnę i z impetem rozbiła ją o podłogę. Spojrzała na Tessę.
- Ja rozbiłam urnę - oświadczyła chłodno. Przeniosła wzrok na męża. - Jako symbol tego, że nasza córka wciąż żyje i żyć będzie, a my jej nie przeżyjemy - powiedziała stanowczo.
Sprawnie ominęła zbite kawałki i natychmiast rzuciła się na Tessę, mocno ją obejmując, tuląc oraz głaszcząc uspokajająco. Ostrym wzrokiem mierzyła Estevo, który, choć się uspokoił, wciąż nie dawał za wygraną.
- Aithne, zdajesz sobie sprawę, że jak teraz jej popuścimy, do końca życia będziemy się z tym babrać?! Mnie jej humorki już dawno znudziły, teraz przegięła. Jeśli tak bardzo woli niebezpieczne wyprawy zamiast rodziny, to niech idzie i nie wraca! Od zawsze byłaś dla niej za łagodna. Nie chciałem, by miała takie dzieciństwo jak ja, ale pobłażałem jej zbyt wiele razy i o to efekt. Ona płynie do Keronu, Aithne! Wiesz, co tam się dzieje? Ona idzie tam ożywiać jakiegoś podejrzanego faceta, którego ledwie zna, bo myśli, że go kocha! Skoro twoje wróżby mówią, że nie wróci, a wciąż chce płynąć, to sama odrzuciła życia, które jej daliśmy i nas. Całą rodzinę, bo się zauroczyła!
- Estevo, to nie ma znaczenia. - Przerwała mu groźnym spojrzeniem, kiedy chciał coś powiedzieć. - To nasza córka. Boję się o nią tak jak ty, ale taki jest obowiązek rodziców. Niech idzie na milion wypraw, ja zawsze będę na nią czekała, bo to nasza Tessunia i zawsze wróci. Zima, orkowie, zarazy, kataklizmy, śmierć - to wszystko za mało, by ją powstrzymać, jeszcze tego nie zauważyłeś? Posiada wszystko, co w nas najlepsze. To nasze dziecko i nawet, jeśli nie chce sobie pomóc, będziemy w nią wierzyć bez względu na wszystko, czekając na powrót obmyślimy, jak wspólnie spędzimy czas.
- Znowu przyjmiesz jej stronę, a wszystko skończy się tak samo! Ma już trzydzieści lat, a zachowuje się jak zwykła gówniara. Ja podróżowałem, bo musiałem przetrwać, a ona traktuje to jak grę w kości. Próbuje zaprzepaścić ostatnią szansę na normalność. Nie pozwolę, by znowu ludzie wytykali cię palcami twierdząc, że dałaś życie wiedźmie. Zanim sam umrę, zabiję każdego, kto tylko stanie mi na drodze. Ale wcześniej usunę pamięć o źródle całego nieszczęścia.
- To nasza córka, zabraniam ci tak ją nazywać! - podniosła głos Aithne. - Dla niej zniosę wszystko, to jej życie. Jestem dumna z Tessy bez względu na decyzje, jakie podejmuje. Nawet, jeśli ujrzałam w jej przyszłości śmierć, przepełnia mnie duma, ponieważ moja córka stawia jej czoło. To też twoja córka i powinieneś ją wspierać.
Estevo nic już nie powiedział, tylko obrócił głowę. W jego wnętrzu zdawała się toczyć jakaś walka. Wciąż był pełen złości, ale wyglądało na to, że stara się ją kontrolować. Nie wiedział co więcej powiedzieć, zatopił się we własnych, trudnych do odgadnięcia myślach.
- Spokojnie córeczko, on tak zawsze, przecież wiesz. Zaraz mu przejdzie - powiedziała cicho i czule do Tessy Aithne.

Re: Dom Reyesów

22
Nie miała żadnych złudzeń, że ojciec nie rzuci urną. Nie okazała nawet zdziwienia, gdy przedmiot z premedytacją upuszczono. Odruchowo odskoczyła, kiedy matka zanurkowała, ratując go. W milczeniu przesyconym smutkiem, wściekłością oraz odrzuceniem, słuchała obojga rodziców. Wszystko docierało do niej ze zdwojoną siłą, nie mogła także oderwać wzroku od szczątków urny. Ciepło płynące od matki jedynie trochę zelżało ból, uspokoił. Niepewnie odwzajemniła uścisk, jakby to miał być ostatni życzliwy gest Aithne, jaki zazna w tym życiu. Równocześnie myśli pomknęły ku ojcu, który z pewnością tak samo jej nie potraktuje. A pragnęła tego. W całym życiu Estevo ukazał jakiekolwiek rodzicielskie uczucia, poza warstwą litego kamienia, może parę razy. Zliczyłaby to na palcach jednej ręki.
Westchnęła po słowach Aithne. Uwolniła się z objęć.
- Nie, matko, nie będzie spokojnie. Nie będzie też jak dawniej. Ojciec podjął już decyzję i pokazał, co o mnie myśli. Nawet jeżeli uratowałaś urnę, to on nią rzucił. Nic tego nie zmieni. - Przeniosła spojrzenie na ojca. Miała wrażenie, że zaraz udławi się. - Jestem wiedźmą, chodzącym wstydem, gówniarą, nie przynoszę też żadnych zysków. Najlepiej potraktować mnie jak przedmiot, z którym można robić, co się ze chce. A gdy się zbuntuje, naginać do własnej woli. Jeżeli ojciec chce się ode mnie odciąć, to tak zrobię. Przykro mi, matko, bardzo was kocham, ale jeśli tak bardzo mnie nienawidzi, że przejmuje się opinią innych, nie wierzy we mnie i nawet nie potrafi ukazać serca, to usunę się w cień. Przestanę być waszym źródłem nieszczęścia.

Re: Dom Reyesów

23
- Rób co chcesz, i tak zginiesz na wyprawie. Na jedno wyjdzie - powiedział zimno Estevo.
Aithne wypowiedziała jego imię i spojrzała nań groźnie, szybko jednak jej twarz ponownie emanowała ciepłem, tym razem w stronę Tessy. Chciała wyraźnie ostudzić zapał zarówno córki, jak i męża, co przychodziło z ogromnym trudem. Oboje byli tak samo uparci, a sytuacja była napięta do granic możliwości, Aithne jednak nie poddawała się ani na moment. Estevo zamilkł z kamiennym wyrazem twarzy, a jego żona uznała to za dobry znak. Najpierw postanowiła zająć się swoim dzieckiem. Nie przejęła się tym, że Czerwonowłosa opuściła jej ramiona. Stanęła prosto, złączyła dłonie na podołku i uśmiechała się przyjaźnie. Nie mniej w jej wzroku widniała stanowczość i siła, podobno do tej, która znajdowała się zawsze podczas podobnych kłótni, lecz tym razem większa i mocniejsza.
- Owszem, Estevo upuścił urnę, ale dobrze wiesz, że gdyby chciał, zrobiłby to w inny sposób. On przejmuje się bardziej mną niż sobą czy tym, co myślą inni, ale dobrze wie, że mi to nie przeszkadza i liczą się dla mnie tylko moje dzieci. - Spojrzała na męża. - Powinieneś przeprosić Tessę i zaakceptować ją taką, jaką jest. Wiem, że strasznie ją kochasz i martwisz się, ale to część obowiązku rodzica: zamartwianie się na śmierć. Tessa być może kiedyś będzie miała własne dzieci i przeżyje to samo, co my teraz, zrozumie nas, ale podejmie własną decyzję, czy pozwolić żyć potomstwu własnym życiem czy starać się je zatrzymać by oszczędzić sobie cierpienia. Ty jesteś samolubny, Estevo. Boisz się tego bólu, ale to twój obowiązek jako ojca znosić go, zwalczać nadzieją na powrót Tessy. - Podeszła do męża i chwyciła jego twarz w swoje dłonie. - Pokaż, jak silną jesteśmy rodziną. Nic nie jest w stanie nas rozłączyć, ani odległość, ani śmierć.
Estevo wydawał się spokojniejszy, z jego oczu nie ziała wściekłość, a twarz była bardziej rozluźniona. Nie był jednak udobruchany i zamierzał dalej walczyć. Delikatnie odsunął żonę na bok i skupił się na córce, patrząc jej prosto w oczy, szczerze i poważnie.
- Twierdzisz, że traktuję cię jak przedmiot, a kim my w takim razie dla ciebie jesteśmy? Odpoczynkiem od wypraw? Konieczną nudą? Jakimiś ludźmi, z którymi warto się pożegnać, bo czemu nie? Wszyscy ułożyli sobie życie, ale tobie zachciało się podróży i niebezpieczeństwa. To już stało się chore. Sama prosisz się o śmierć dla jakiejś chorej podniety. I przychodzisz do nas, ot tak to oznajmiając? Na co liczysz, że poklepię cię po plecach i życzę powodzenia? Jesteś głupią gówniarą, która nie wie, że życie jest zbyt cenne, aby je marnować na idiotyczne wycieczki. - Wzruszył ramionami. - Rób zatem jak chcesz. Aithne ma rację, to twoje życie, więc spierdol je na swój sposób. O urnę się nie martw, załatwię nową, jaki chcesz mieć namalowany wzór? Drewniana czy z kamienia?
- Estevo! - wtrąciła się Aithne.
- No co? Warto mieć coś, co będzie nam przypominało, że mieliśmy jeszcze jedno dziecko. Jej ciała nie zobaczymy, żadne wieści do nas nie dojdą, ale będzie co opowiadać naszym pozostałym wnukom. - Estevo nie był już zły. Nawet cynizm i sarkazm zaczął być zastępowany przez wręcz zimną obojętność. - Podziękuj swojej matce, Tesso Reyes, bo pochowam cię z naszym nazwiskiem. Zostań tutaj tak długo jak zechcesz. Zjedz dobrze, odpocznij, umyj się. Powiedz, czego potrzebujesz na wyprawę, a zaraz ci to załatwię. Jeśli nie czujesz, że jesteś coś winna mnie, to chociaż bądź coś winna matce i spędź z nią trochę czasu.
Aithne nie wiedziała, co powiedzieć, więc tylko patrzyła ciepło na Tessę dając jej do zrozumienia, że zaakceptuje każdą jej decyzją, a cała rozmowa nie potoczyła się tak źle, jak potoczyć mogła. Gdzieś tam w jej oczach kryło się pragnienie spędzenia czasu z córką.

Re: Dom Reyesów

24
Przez twarz Tessy przemknął niemiły cień. Miała ochotę w tej chwili wyrzygać wszystkie żale względem ojca, lecz nie był to ani czas, ani miejsce na to. Musiała zająć się przygotowaniami do podróży, a nie rozdrapywaniem ran, wzniecaniem kolejnej kłótni czy zwyczajnie atakując. Czepianie się stylu życia Jardira oraz Violet też nie było w porządku wobec nich. Powściągnęła temperament. Z pewnością rodzice mogli domyśleć się, że chciała coś powiedzieć, że jest tego wiele, jednak zatrzymała to jedynie dla siebie.
- Żadnych urn - wycedziła. - Jeżeli koniecznie chcesz mnie, ojcze, pochować, to zaczekaj te pół roku. Jeśli nie dam znaku życia, popatrz sobie na tę cholerną urnę. Nie wierzę, że pytasz mnie kim dla mnie jesteście. Wygląda na to, że jesteś tak samo głupi jak ja, w końcu wdałam się w ciebie aż za bardzo. Powinieneś najlepiej ze wszystkich mnie rozumieć, a wychodzi na to, że wiesz o mnie najmniej.
W przeciwieństwie do Estevo Tessa wcale nie uspokoiła się. Zaczęła chodzić po pokoju, miotając błyskawice w stronę ojca. Gniewnie, energicznie poruszała się, jakby była zwierzęciem uwięzionym w klatce. Dzikim, niebezpiecznym, nieobliczalnym. Miała ochotę cisnąć czymś raz a porządnie. Zamiast tego zaczęła wyrzucać z siebie potok słów. Jej zamierzenia pozostały jedynie zamierzeniami, kiedy mimo wszystko zaczęła wytykać błędy ojcu.
- Jak myślisz, ojcze, po co wracam?! Bo tak wypada? Ja pierdolę, jak pomyślę o reszcie... To aż mnie krew zalewa. Co ty sobie myślisz? Że mam was w dupie?! Gdyby tak było, to po mojej pierwszej wyprawie byś mnie nie zobaczył, nie zadawałabym sobie trudu dostawania się na Archipelag przez tereny orków czy pustynię. I nie żegnałabym się, po prostu zawinęłabym się stąd, a gdyby zaczęła się kłótnia, odwróciłabym się i wyszła, nie dbając o to, co się dalej stanie. Wiem, że mam trudny charakter, ukazuję uczucia tak samo chujowo, co ty, ojcze, ale nie oskarżaj mnie o to, że nie dbam o was. Zawsze, gdziekolwiek bym nie była myślę o każdym z was, nawet bachorach Jardira. Nigdy też nie powiedziałam na nikogo złego słowa czy pozwoliłam komuś na to. Tak, nawet o tobie, choć czasami zasługujesz, aby ci pocisnąć, kiedy nie słyszysz. Nie jest mi łatwo pakować się i wyruszać, zwłaszcza teraz. Przed Tuk'kok taki był mój styl życia, robiłam, bo tak czułam, że powinnam, nie widziałam niczego innego poza tym, ale wiele rzeczy zmieniło się. Dostałam w dupę, zrozumiałam parę rzeczy. Teraz, gdy przychodzę do ciebie w nieszczęściu, ty nawet nie powiesz jednego miłego słowa. Nie widzisz żadnej różnicy pomiędzy tym kim byłam a tym kim jestem. Powtarzam, nie wyruszam na kontynent, bo znudziła mi się Erola, ale dlatego, że muszę. To nie żaden pretekst. Nie planowałam żadnych podróży przynajmniej przez pół roku, może więcej. Może wcale już bym nie wyjechała. Ale ty, kurwa, tego nie widzisz. Nawet pracowałam u ciebie! Po co? Aby z dnia na dzień wszystko rzucić?! Nie jestem tak głupia jak sądzisz. I niczego nie muszę sobie spierdalać, to mi wczoraj świat runął na głowę, a ja muszę mu odpowiedzieć tym samym.
Zatrzymała się w półkroku, zwalniając tempa. Wciąż roznosiło ją, być może w głowie miała jeszcze wiele rzeczy do oznajmienia. W pewnym momencie nie spoglądała na rodziców, wyrzucając z siebie gniew, który nieco zelżał. Za dużo powiedziała o własnych myślach.
- Będę potrzebować prowiantu, ubrania podróżnego, henny, ziół, noży, sztyletu, pewnie lekkiego pancerzu. Lepiej pójdę po to sama. Wrócę, jak to załatwię. I tak nie uda mi się złapać na mieście rodzeństwa, więc może wyrobię się do obiadu. Wtedy posiedzę z tobą, matko, do wieczora.

Re: Dom Reyesów

25
- Mogłaś zatem się nie żegnać z nami nigdy, tak byłoby lepiej - odpowiedział obojętnie Estevo, nie robiąc sobie nic z upomnień żony. - Dla mnie jesteś taka sama, a najgorsze jest to, że się nie zmienisz. Ani trochę nie kupuję twojego powodu na podróż do Keronu. Powiedziałem ci już: rób co chcesz, Tesso Reyes. To twoje życie, zmyślaj tyle badziewnych powodów, ile dusza zabranie. Pracuj u mnie kiedy chcesz, ale nie licz, że uczynię cię kimś więcej niż zwykłym parobkiem. A to tobie planowałem przekazać wszystko. Teraz moim testamentem podetrę sobie rzyć. Oczywiście, nic nie ma już znaczenia, skoro nie wrócisz.
Aithne nie wiedziała już co powiedzieć. Wyglądała na mocno zmieszaną, lecz na jej twarzy i w oczach szczęście mieszało się ze smutkiem. Wodziło wzrokiem to na swoją córkę, to na męża. Kilkakrotnie otwierała usta, wyraźnie chcąc coś powiedzieć, żadne słowa nie wydobyły się jednak z jej gardła. Słysząc ostatnie słowa córki, uśmiechnęła się promiennie.
- Tesso, jeśli nie chcesz, nie musisz. Nic mi się nie stanie i proszę, abyś nie słuchała ojca - powiedziała spokojnie, nie przejmując się, że jej mąż stał tuż obok.
- Trochę mało jak na podróż ku śmierci. Uważam, że lepiej będzie jeśli sama sobie to zorganizujesz. To twoja wyprawa. Pieniądze posiadasz - powiedział nieco ironicznie ojciec Czerwonowłosej.
- Estevo! - Aithne poczerwieniała. - Tesso, jeśli możemy coś dla ciebie zrobić, to powiedz. Kup tyle, ile potrzebujesz. Nie znamy się na tym, Estevo zbyt dawno podróżował, a poza tym ty wiesz lepiej. Zwrócimy ci pieniądze lub powiedz, co możemy kupić sami - powiedziała poważnie do córki.
Ojciec Tessy wyglądał na urażonego, ale ciągle nerwowo przełykał ślinę. Jego wzrok mimo wszystko znacznie złagodniał, postawa nie była tak agresywna, a żyły na twarzy nie prężyły się groźnie.

Re: Dom Reyesów

26
- Testament? - zapytała z pewnym zaskoczeniem, tym samym poczuła, jak gniew mija. - Dobrze, że go zmienisz, bo gdybym kiedykolwiek odziedziczyła rodzinny interes, poszedłby na dno w przeciągu miesiąca. Zapłakałbyś nad nim bardziej niż nade mną. Nie mam smykałki do handlu, lepiej, żeby przypadło to jakiemuś wnukowi zainteresowanego tematem.
Wzruszyła ramionami, jakoś szczególnie nie obeszło ją to; i tak nie planowała pracować u ojca wieczność. Zdecydowanie, gdyby przyszło jej pozostać w Eroli już na zawsze, wolałaby spróbować w czymś, gdzie mogłaby mieć nieco adrenaliny, ale także potrzebę używania jej największych talentów: umiejętności walki, przetrwania oraz czarowania.
- Nie, matko, chcę z tobą posiedzieć. - Zerknęła na Estevo. - Przynajmniej w tej jednej rzeczy ma rację. Mogę tutaj ogarnąć się? Potem szybko załatwię sprawy. Mam pieniądze, nie będę was na nic naciągać. Tatko?
Wyraźnie zawahała się. Spojrzała na Estevo nieco skrępowana, onieśmielona, zupełnie inaczej niż wcześniej.
- Zaczekasz na mnie i pójdziemy razem? Z zakupem prowiantu i innych pierdół nie będzie problemu, ale z bronią oraz napierśnikiem może być. Zwłaszcza z tym drugim, bo nigdy nie interesowałam się stawkami za nie. Wiesz, że nie umiem targować się, może... może towarzyszyłbyś mi w tym? Przynajmniej miałabym pewność, że nie oszukano mnie...
Spuściła wzrok, a na bladych policzkach pojawił się nieśmiały rumieniec.

Re: Dom Reyesów

27
Aithne wydała się zdziwiona słowami Estevo, nawet bardzo. Wszystko wskazywało na to, że nie miała pojęcia o testamencie, a to jak sprawy potoczyły się, zasmuciło ją. Rozpromieniła się dopiero wtedy, kiedy Tessa zapytała ojca o pomoc w zakupach. Nie było to nic specjalnego, ale dobrze rokowało na przyszłość, był to jakiś przełom w stosunkach między córką i rodzicielem nawet, jeśli ten pozostawał zimnie obojętny na wszystko. Aithne uśmiechnęła się i skinęła głową, kiedy mąż na nią spojrzał.
- Nie ma dla mnie problemu, Tesso - odpowiedział spokojnie Estevo. - Zrób coś z twarzą i pójdziemy. Dobrze by było, abyś jak najszybciej podała mi pełną listę, bym mógł wybrać odpowiednią trasę, sklepy i zakłady.
- To świetny pomysł, abyście poszli razem! - wykrzyknęła entuzjastycznie Aithne. - Nie spieszcie się, zróbcie dobre zakupy. Ja zostanę tutaj, doprowadzę się do porządku i pomogę przygotować obiad. Zrobię wasze ulubione dania!
- Pewnie. - Wzruszył ramionami Estevo. - Wypiję jeszcze trochę herbaty, zanim Tessa się przyszykuje, a potem ruszymy. Nie będzie nas kilka godzin.
Zawołał służącą i poprosił o coś dopicia. Wyglądało na to, że ta dobrze wie czego życzy sobie Estevo, jakie jest jego stałe zamówienie. Aithne uśmiechała się delikatnie, wciąż nie opuszczając posterunku na wypadek, gdyby ciągle była niezbędna jej interwencja. Cieszyła się widocznie z tego, że jej najbliżsi spędzą czas razem. Po przebytych emocjach wyglądała bardzo źle.

Re: Dom Reyesów

28
Tessa westchnęła, cicho, z ulgą. Bez słowa skierowała kroki do jednej z komódek, wyjmując mały arkusik papieru, pióro i atrament. Usiadła wygodnie przy stoliku, na podłodze, aby bez problemu zapisywać potrzebne przedmioty. Nachylała się ze skupieniem. Zazwyczaj jej zakupy ograniczały się do suchego prowiantu i nowej odzieży, teraz musiała zaopatrzyć się tak, aby nie tracić wiele czasu na przystanki, a przy tym nie przeciążała się zanadto. Podejrzewała także, że przechodząc przez pokryty śniegiem Keron, ciężko będzie z jedzeniem; najprędzej zdobędzie pożywienie przez polowania, które nie za każdym razem mogły napełnić brzuch.
Sporządziła listę w ciągu kilkunastu minut, mając nadzieję, że starczy jej funduszy także na drogę. Niestety przeczucie mówiło, że będzie z tym cienko. W spisie znalazły się takie rzeczy jak: ubranie podróżne, dodatkowe zapasowe; koc, rondelek, suchy prowiant, lekki pancerz, noże do polowania, sztylet, henna, zioła, bandaże, manierka, mocny alkohol. Po chwili wahania dodała także buzdygan ze znakiem zapytania. Być może byłaby to dla niej lepsza w użyciu broń niż ostrza.
Po wszystkim oddała kartkę ojcu. Poszła oporządzić się, przynajmniej z wierzchu. Znajdując się w pomieszczeniu, gdzie dbano o higienę własną, spojrzała do lustra, szukając możliwych jeszcze plam po zaschniętej krwi. Nie spieszyła się, przecierając skórę, nasączoną ciepłą wodą, szmatką. Przeczesała włosy, krzywiąc do odbicia. Czym prędzej umyła je, rozplątując kłaki. Zdejmując wcześniej tunikę, tym razem założyła ją tak jak powinna, poprawiając źle zapięte guziki. Na koniec spojrzała się krytycznie na siebie, zaczesując wilgotne włosy do tyłu, uwydatniając przy tym niektóre ostrości rysów twarzy. Lekko zaostrzone uszy wydawały się nieco bardziej szpiczaste. Z westchnieniem wróciła do rodziców.
- Idziemy? - zapytała, stojąc na progu pokoju i spoglądając na Estevo z Aithne.

Re: Dom Reyesów

29
Estevo przyjrzał się kartce i zamruczał cicho. Myślami krążył gdzie indziej, obudziła się w nim dusza człowieka interesu. Przez moment nie był ojcem Tessy i mężem Aithne, a handlarzem, rozmyślającym nad konkretnymi miejscami, w których cena towaru szła w parze z jakością. Czerwonowłosa mogła być pewna, że zakupy oddała w ręce odpowiedniego człowieka. Estevo aż roztaczał aurę doświadczenia i znajomości rzemiosła handlowego. Biorąc poprawkę na jego dawne życie awanturnika, był w tej chwili istotą niemal idealną jeśli chodziło o ekonomiczne, sprawne i wartościowe przygotowanie do podróży.
Kiedy Tessa robiła się na bóstwo, Estevo rozmawiał z Aithne. Nie wiadomo o czym, ale kiedy jego córka wróciła, twarz mężczyzny wydawała się być lekko spięta. Trzymał on w dłoni gorący kubek herbaty i popijał ją ciurkiem, parząc sobie język. Aithne uśmiechała się delikatnie i kiwała głową z aprobatą, widząc nieco lepiej wyglądającą córkę.
- Nie spieszcie się, kochani. Macie wiele godzin, to ważna wyprawa, więc nie zapomnijcie najmniejszego szczegółu - powiedziała do Tessy.
Estevo opróżnił kubek, odłożył go na stolik i ruszył w stronę drzwi.
- Tak, wybrałem odpowiednią trasę i kolejność, w jakiej będziemy wykonywać zakupy. Najlepiej, abyś jak zastanowiła się co jeszcze będzie ci potrzebne. Chodźmy, szkoda czasu. - Zwrócił się w stronę Aithne. - Będziemy przed południem.
I zniknęli, ojciec i córka, kierując się na wspólne, rodzinne zakupy mogące być ich ostatnim wspólnie spędzonym czasem.



[Tessa z/t -> uliczki]

Re: Dom Reyesów

30
[Z sieci ulic]

Po około godzinnym spacerze dotarli w końcu do domu. Widok ukochanego, rodzinnego budynku rozjaśnił twarz Estevo, wygładził zmarszczki i wydobył z jego piersi ciche westchnienie szczerej ulgi. Poruszył zmęczonymi od niewygodnego niesienia zakupów członkami, a błyszczące krople potu na jego twarzy, konsekwentnie spływające w dół, jakby przestały być zauważalne. Puścił Tessę przodem.
Po otwarciu drzwi czekała ich niespodzianka. Poza stojącą i uśmiechającą się Aithne, która promieniała jak nigdy, znajdowali się tu również Jardir i Violet. Oboje uśmiechali się, siostra Tessy jakby z obojętnością, kiedy brat z jakąś drapieżną nutką i zadowoleniem. Trójka dzieci - dwójka Violet i jedno Jardira - przyglądała się z ciekawością ciotce oraz dziadkowi, pewnie nie do końca zdając sobie sprawę z powodu przybycia tutaj.
Dwie służące szybko odebrały zakupy i zniknęły w jednym z pomieszczeń. Z kuchni dochodziły wspaniałe zapachy mięs i sosów, pozwalające wywnioskować jakie dania pojawią się na obiedzie. Woń potraw mieszała się z silnymi perfumami Violet, delikatnymi, przyjemnymi Aithne i uwodzicielskimi, tajemniczymi Jardira. Choć mieszanka wprowadzała nieco zamętu, zapachy nie gryzły się ze sobą aż tak i po pewnym czasie szło się przyzwyczaić, nawet do zapachu potu, który emanował od Estevo i Tessy w skutek wielogodzinnych zakupów w pełnym słońcu.
Aithne ubrana była tak samo, jak wcześniej, jednakże przemyła twarz i użyła delikatnej warstwy makijażu, który nie tylko odmłodził ją o kilka lat, ale dodał niespodziewanego uroku. Jardir ubrany był w przewiewne ubranie w kolorze jasnej czerwieni, odrobinę przechodzącej w róż. Pas obwiązany miał złotą szarfą, co gwałciło poczucie estetyki każdego normalnego człowieka, lecz moda rządzi się swoimi sprawami i ostatnimi, trudnymi czasami modne jest poprzez ubiór ukazywać swój majątek i brak strachu przed narastającymi problemami ekonomicznymi. Sandały Jardira wykonane były ze skóry wysokiej jakości, wyszywane złotymi nićmi. Na szyi nosił złoty wisiorek z wizerunkiem statku, na środkowym palcu każdej dłoni nosił sygnet z kolorowym kamieniem szlachetnym. Violet natomiast jak zwykle robiła wrażenie. Nosiła długą suknię z wysokim wcięciem w kolorze jasnego błękitu, wyszywaną złotymi i srebrnymi wzorami winorośli przechodzących w chmury, gwiazdy i księżyc, co było piękne same w sobie. Na nadgarstkach nosiła grube, złote bransolety z kamieniami szlachetnymi, na palcach pierścienie, a szyję zdobił naszyjnik z pereł, które zdawały się błyszczeć nieprzerwanie. Eleganckie buty na wysokim obcasie przyozdobione były delikatnymi klejnocikami, ukazywały również zgrabne palce i pomalowane na fioletowo paznokcie, co było ostatnim krzykiem mody wśród kobiet z wyższych sfer. Fryzura Violet wyglądała pięknie. Kobieta nosiła kok i delikatną grzywkę z opadającymi kosmykami loków, we włosy wplątane miała złote spinki i srebrne kwiatki z małymi klejnocikami. Na twarzy posiadała delikatną warstwę makijażu, poliki miała różowe, a powieki przyozdobione srebrnym brokatem; usta przetarła delikatną warstwą ciemnoróżowej szminki, dzięki czemu wyglądała uroczo, pięknie i niewinnie a jednocześnie elegancko i kobieco.
- Mam nadzieję, że zakupy się udały? Zaraz zasiądziemy do stołu, wróciliście na czas. Chyba nie obraziliście się, że zaprosiłam na obiad gości? - powiedziała Aithne, uśmiechając się ciepło i szczęśliwie.
Estevo przywitał się z Violet, delikatnie, by nie rozmazać jej makijażu, z Jardirem wymienił silny uścisk ręki, po części by sprawić mu delikatny ból w ramach droczenia, a następnie poklepał po ramieniu. Przywitał się również z wnukami, czochrając ich po głowie, którzy zwrócili się do niego z formalnym "witaj, dziadku", spoglądając na majestat ich wielkiego i charyzmatycznego dziada. Estevo rozpogodził się niebywale.
- Tak, załatwiliśmy wszystko co trzeba. Jestem głodny, ale czuję, że najem się dzisiaj za wszystkie czasy. Mamy tylu gościu, że będzie trzeba walczyć o jedzenie! - powiedział żartobliwie, wskazując wnukom wiszące na ścianie szable oraz głowę Vaa'shaka; dzieci otworzyły usta z podziwem i lekkim strachem, bowiem nie do końca zrozumiały żart ich dziada.
Jardir i Violet zbliżyli się do Tessy. Aithne odsunęła się nieco na bok, tak, by widzieć całą swoją rodzinę.
- Słyszałem, że znowu wybierasz się na wyprawę. Weźmiesz trochę moich dzieciaków? Tak z dziesięć. - Zaśmiał się i spróbował delikatnie przytulić siostrę w ramach przywitania.
- Tessa. Weź też Jardira. I jego kobiety, żeby więcej jego nasienia nie biegało po Archipelagu. Albo zabierz wszystkiego kobiety z Archipelagu - odezwała się z delikatną ironią Violet, również starając się wymienić uprzejmości z siostrą.
Tessa mogła dostrzec, iż jej rodzeństwo, choć uśmiecha się delikatnie, coś ukrywa. Z pewnością zostali zanzajomieni z sytuacją i nie bardzo wiedzą co powiedzieć. Odruchowo odwracali wzrok, czasem otwierając usta, jakby chcieli coś dodać, powiedzieć. Próbowali nie dać tego po sobie poznać. Twarz Violet jakby odruchowo przybierała zimny, obojętny wyraz, kiedy Jardir walczył raczej z napadającym go zmieszaniem i dezorientacją.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Port Erola”