POST BARDA
Ziewając przeciągle raz i drugi, elf pozwolił sobie na kilkanaście dodatkowych uderzeń serca rozleniwienia i dochodzenia do siebie potrzebnym im obydwoje. Wplatając palce we włosy z tyłu jej głowy, pewnymi ruchami samych opuszków rozmasowywał skórę w bardzo relaksujący sposób. Tym większa była szkoda, gdy wreszcie zdecydował, że należy na poważnie zacząć nowy dzień.
Kamelio wciąż wyglądał na zmęczonego, ale jego cera nie wydawała się dłużej szara w miejscach, które nie pokrywały siniaki. Oczom również zwrócona została część dawnego blasku, choć wcześniej Shaoli musiała przez sen wymamrotać coś absolutnie bezsensownego, żeby go całkowicie uspokoić.
Podobnie jak Paria, Kamelio także postanowił szybko odświeżyć swoją garderobę przed ewentualną próbą wybudzenia siostry na śniadanie. I kto by pomyślał, rzeczywiście udało jej się zastać obydwoje już w sali kominkowej. Niemal całkiem pustej sali kominkowej, jeśli nie liczyć wylewającej strumienie łez Mija'zgi, usiłującej nie wyściskać życia z dużo drobniejszej od niej elfki. Jej brat przyglądał się całej scenie z mieszaniną niepokoju oraz rozbawienia, nie interweniując jednak. Pomimo pewnej dezorientacji, Shaoli musiała sama wyczuć niebotyczną ilość żalu w szlochu olbrzymki, poklepując ją po plecach w towarzystwie cichych chichotów oraz zapewnień, że nie, nie zamierza przesypiać kolejnych lat. Libeth także nie ustrzegła się przed podobnym potraktowaniem. Była następna w kolejce.
-
Tak się cieszęęęęęę...! - kwiliła jeszcze jakiś czas, grożąc zalaniem pomieszczenia przez ilość wyciskanych z siebie łez.
Co rusz pociągając nosem, Mija zaserwowała im na śniadanie prawdopodobnie wszystko, co tylko mogła zrobić z dostępnych w kuchni składników. Paria wciąż pamiętała urywki dyskusji, z której wynikało, że z uwagi na sytuację Gildii Śnienia, ich racje mogą się zmniejszyć, a menu zubożeć. I faktycznie, widać to było po znacznie ograniczonej ilości różnorodności. Z mięsa pozostały tylko łatwo dostępne ryby, choć wciąż świeże i sycące. Było mniej warzyw i owoców, ale słodkie ziemniaczki, jakkolwiek muszące kosztować więcej z uwagi na dostarczanie ich z kontynentu, nadal dawały się odnaleźć w osobnym półmisku. Mieli także smażone jajka i ciepłą, gęstą zupę.
W trakcie jedzenia, Shaoli zdarzało się wskazywać na któryś ze składników, którego nazwy nie potrafiła odnaleźć we własnej głowie w celu dopytania o jego nazwę lub pochodzenie. Mija wydawała się momentami mocno skonsternowana, ale i tak robiła co w jej mocy, aby ukryć niepokój w energicznych odpowiedziach. Orczyca rzadko zasiadała do wspólnych posiłków, lecz tym razem nie odeszła od ich stolika, dopóki nie upewniła się, że dostateczna jej zdaniem część jedzenia nie zniknęła z talerzy. Sama też dokładała co rusz na talerz każdego, robiąc miny i marszcząc swój duży nos przy ewentualnych oporach.
Gdy kolejne osoby zaczynały się schodzić, każdy, kto znał Libeth lub wcześniej Shaoli, z miejsca dobiegał z ich kierunku w towarzystwie mniejszego lub większego rabanu. Było w tym coś niezwykle podnoszącego na duchu, jeśli pominąć fakt, że procent Śniących pojawiających się w sali kominkowej był zauważalnie niewielki. Pomiędzy lepiej jej samej znanymi, znalazła się para śniących, które jak nikt inny potrafiły poradzić sobie z jej włosami od pierwszego dnia jej pobytu w tym przybytku. Obie właściwie rzuciły się przy niej na kolana, wyjąc, jak najprawdziwsze Banshee. Elfie rodzeństwo obserwowało tę konkretnie scenę z podobnym podziwem dla ilości hałasu, jaki tylko dwie osoby potrafiły zrobić przy wypłakiwaniu oczu. Nawet Mija nie była w tym aż tak imponująca. Tulio dla odmiany zamarł w progu, chwilę wybałuszał oczy, a następnie wystrzelił z sali, jak z procy tylko po to, żeby wrócić po jakimś czasie ze swoim mistrzem u boku. Fuczenie i burczenie przejętego alchemika oraz jego niemożebnie czerwonego na twarzy pomocnika przerwało pojawienie się dwójki zielarzy-medyków, którzy raz jeszcze musieli dokładnie wypytać świeżo wybudzone gwiazdy dnia o samopoczucie.
Wszystko odbywało się w kompletnym chaosie. Całkiem przyjemnym wbrew pozorom chaosie, w którym Shaoli odnajdywała się dużo lepiej, niżby można przypuszczać. Prawdopodobnie wszystkim im tutaj brakowało ostatnio odrobiny dobrych wieści i pozytywnego poruszenia.
I tak to trwało aż do pojawienia się Tobiasa, który od progu wykrzyczał imię córki, a następnie wbiegł do sali, niczym burza. Przez tempo, z jakim się poruszał, nikt by nie pomyślał, że ma do czynienia z podstarzałym człowiekiem.