[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

61
Obserwując i wyraźnie wprawnym okiem oceniając jej reakcję, Baronowa dotykała swoich ust raz po raz zamkniętym, materiałowym wachlarzem. Niestety, niezależnie od pobożnych życzeń i dobrych chęci, list nie okazał się jedynie durnym wygłupem, a jawnym dowodem w zbrodni. Na domiar złego - dowodem perfekcyjnie sfałszowanym.
- Nie zaprzeczę, że jest to bardzo wygodne zagranie - przyznała o dziwo Diane, wzdychając z wykrywalną frustracją. - Co nie zmienia faktu, że na ten czas stanowi również jedyną poszlakę, jaką dysponujemy.
Bronowa na moment zacisnęła usta w ciup, po czym ruchem dłoni przyzwała do siebie starszego strażnika, aby szepnąć mu coś ma ucho. Chwilę później odchrząknęła głośno, dając Libeth moment wytchnienia od skierowanej na nią uwagi otoczenia.
- Proszę o uwagę! - klasnęła w dłonie, jak to tylko ona lubiła, a następnie uniosła jedną z nich lekko ponad głowę. - Pragnę przeprosić wszystkich za zamieszanie, do jakiego doprowadziły dzisiejsze błędy organizacyjne. Przepraszam i dziękuję za cierpliwość, jaką, z całą swoją serdecznością zdołaliście mi dzisiaj okazać. Moi ludzie dopilnują teraz, aby każde z was dostało się bezpiecznie do swoich powozów, zaś tym, którzy dotarli tu bez odpowiedniego dla obecnej pogody transportu, zagwarantujemy go. Wyższe kondygnacje posiadłości wciąż są przeczesywane, dlatego nie ośmielę się nikomu zaproponować pozostania tutaj na noc.
Nie wszystkich przekonało, czy raczej usatysfakcjonowało tego typu zakończenie wieczora, rzecz jasna. Musiały podnieść się krzyki protestów oraz domaganie się wyjaśnień. Jakżeby inaczej.
- Obiecuję każdego z osobna poinformować listownie o wyniku śledztwa. Straż miejska wciąż jest jednak w drodze, a priorytetem musi być zapewnienie wam bezwzględnego bezpieczeństwa oraz możliwości powrotu do domów. - ogłosiła stanowczo, tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Jeszcze raz, dziękuję wszystkim za przybycie.
Krzyki, jęki, protesty... Diane ignorowała je wszystkie, zwracając się raz jeszcze w stronę Parii.
- Poproszę więc za mną... - ledwie zdążyła zażądać, gdy Tobias, a zaraz za nim uczepiona jednego z jego dłoni i prawdopodobnie starającą się go powstrzymać Lydia, przedarli się przez tłum i ku Baronowej tylko po to, żeby kilku zbrojnych zagrodziło im drogę.
- Co wspólnego ma z tym moja córka? Dokąd ją zabieracie? Libeth, powinnaś wrócić z nami do domu na czas śledztwa... - zaniepokojony całym wydarzeniem mężczyzna, najwyraźniej czuł się zobowiązany wyciągnąć ją z kabały, a sądząc po spojrzeniu Diane, ta z kolei oczekiwała od dziewczyny, aby sama uspokoiła swoją rodzinę.
- Lady Paria będzie pod dobrą opieką - zapewniła mimo wszystko dość sztywno. - Gwarantuje, że pod moim dachem nie spadnie jej nawet jeden włos z głowy.
Tobias wciąż nie wydawał się przekonany i wyglądał na gotowego, aby stanąć w szranki choćby i z uzbrojoną strażą. Widziała to również Lydia, która popatrywała w stronę swojej pasierbicy w bezgłośnym proteście oraz oskarżeniu.
Foighidneach

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

62
Nie próbowała nawet ukryć ulgi, gdy baronowa najpierw zgodziła się z jej stwierdzeniem, a potem pozwoliła na omówienie tego tematu z dala od oczu i uszu postronnych. Przynajmniej nie zostanie zlinczowana przez wszystkich tu obecnych, którzy nie widzieliby powodu do roztrząsania innych potencjalnych wersji wydarzeń, niż ta reprezentowana przez list. Paria wciąż przyciskała go do siebie, nie chcąc wypuszczać go ani na moment. Kto wie, może niektórzy patrząc na nią dochodzili do wniosku, że jego treść zawiera list od ukochanego Celestio, z którym w końcu łączyła Libeth taka ogromna zażyłość. W rzeczywistości bardka najchętniej by go podarła na strzępy - ale nie mogła, zdając sobie sprawę z tego, że jest on póki co jedynym dowodem w sprawie zaginięcia muzyka. I choć widniało na nim jej imię i nazwisko, najwyraźniej zapisane jej własną ręką, to może ktoś z odpowiednimi umiejętnościami będzie mógł wydobyć z niego prawdę.
Była gotowa ruszyć już za baronową, gdy usłyszała głos ojca. Zamarła na ułamek sekundy, bo nie miała pojęcia, co mu powiedzieć. Nie chciała go martwić, ale nie chciała też kłamać. Tylko że choć on zawsze stał po jej stronie, tak Lydia... no, niekoniecznie. Nie mogła podzielić się z nimi niczym konkretnym, nawet jeśli przez moment faktycznie chciała to zrobić.
- Ojcze, wszystko w porządku - rzuciła uspokajająco, choć nie uśmiechnęła się. A szkoda, może uśmiech nadałby tym słowom wiarygodności. Tylko w tej chwili Paria nie miała do tego głowy. - Wszystko się wyjaśni lada moment. Jedźcie do domu, baronowa z pewnością zapewni mi powóz jak już nie będę potrzebna. Zobaczymy się na miejscu.
Uśmiechnęła się w końcu bez przekonania, patrząc na stojącego za rzędem strażników ojca. Doceniała jego troskę. Szkoda, że po tak długiej rozłące teraz muszą dziać się takie rzeczy. Spodziewała się raczej, że po konkursie - niezależnie od tego, czy stanie na podium - wróci do rodzinnej rezydencji i spędzi kilka dni w beztrosce, jakiej jej brakowało. Cóż, marzenie o beztrosce pękło jak bańka mydlana.
- Zobaczymy się w domu. Obiecuję - skinęła głową, usiłując nie zwracać uwagi na minę matki. - Nie martw się.
Po tych słowach odwróciła się i ruszyła w stronę wskazaną przedtem przez Diane, zanim ktokolwiek zdąży zaprotestować i znaleźć kolejny powód, żeby je zatrzymać. W jej głowie przesuwały się setki myśli, podejrzeń i wątpliwości. Kto mógłby jej to zrobić? Czy Celestio sam był w stanie zorganizować coś takiego? Czy to dlatego był taki stonowany i spokojny dzisiaj? Czy wyciągnął jakiś rękopis z jej rzeczy, kiedy przebierała się za parawanem? Nie, raczej nie, Isabelle by to zauważyła i nie omieszkała skomentować... Ale kto inny mógłby Parii życzyć aż tak źle?
Obrazek

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

63
Spojrzenie ojca chyba nigdy jeszcze nie było równie przeszywające, co w tym właśnie momencie. Tobias mógł mieć wiele dzieci, lecz z żadnym tak naprawdę nie łączyła go podobna ich dwójce zażyłość. Zdarzało się, że wystarczyła prosta wymiana spojrzeń, ruchów brwi czy innych, subtelnych gestów, by doskonale zrozumieć wzajemne intencje. Byli w gruncie rzeczy na tyle blisko, by otwarcie rozmawiać ze sobą na większość, nawet tych najbardziej kłopotliwych tematów. Kłamstwa nie figurowały w ich relacji. Nie było na nie miejsca. Rzadko w ogólnym rozrachunku zatajali przed sobą prawdę i być może dlatego właśnie wzrok ojca aż tak palił. Była w nim prośba i rozkaz jednocześnie, ale przede wszystkim głęboki niepokój. Mężczyzna nie potrzebował wiele, aby wyczytać z oblicza córki, iż sprawa wcale nie była aż tak prosta, jak to chciała mu dla spokoju sprzedać.
- Mój drogi, proszę cię - nalegała i Lydia. - Sam przecież słyszysz. Libeth nic nie będzie i jestem pewna-...
- Poczekamy więc - uciął na tyle ostro, by wywołać u swojej małżonki efekt wielkich oczu pełnych niedowierzania. Kobieta prawdopodobnie mogła policzyć na palcach jednej ręki, ile razy Tobias ośmielił się jej przerwać lub wejść w słowo. - Oddelegowanie wszystkich gości zajmie sporo czasu przy zachowaniu odpowiednich środków ostrożności. Możemy więc równie dobrze odjechać, jako ostatni. - kontynuował, przenosząc na moment wzrok z córki na Baronową, która tylko ledwie zauważalnie zacisnęła mocniej usta.
- Wedle życzenia. - odparła sucho Diane, zanim sama obróciła się na pięcie, by w towarzystwie Lady Cendan oraz pozostałych strażników, udać się wraz z Parią w stronę głównego wyjścia z sali.
Przeprawa przez sam jej środek nie była wiele milsza ni mniej obfita w skierowane w ich stronę spojrzenia. Całe szczęście, Baronowa nadała przemarszowi dostatecznie naglące tempo, by skromy pochód składający się z trzech dam, dowódcy straży oraz trójki jego podwładnych przekroczył wrota szybko i sprawnie, nie dając już nikomu więcej czasu na wstrzymywanie ich. Jeśli Lady Cendan, jako jedyna nie była pocieszona faktem, że musi przebierać przyodzianymi w wysokie obcasy nogami, to zadziwiająco mądrze powstrzymała się od narzekania. Jej lewe ramię splecione było w stalowym uścisku z ramieniem Diane. W normalnych okolicznościach gest uchodziłby za przyjacielski, świadczący o bliskości między kobietami. W tym jednak wydaniu sprawiał raczej wrażenia łagodniejszej wersji zamiennika okowów. Byłby to widok niemalże pocieszający, a nawet zabawny, gdyby nie sytuacja, w jakiej znajdowała się sama Libeth, mająca aktualnie po obu stronach równo kroczącą dwójkę z czwórki towarzyszących im strażników. Mimo iż nic nie było jeszcze przesądzone, mogła poczuć się, niczym więzień prowadzony na rozprawę.

Droga, którą obrali, była bardce dobrze znana, choć tym razem za każdym zakrętem i przy niemal każdym przejściu można było zobaczyć kręcącego się lekko zbrojnego bądź dwóch. Wracając przez Salę Masek, korytem do hali głównej, a następnie w górę schodów i dalej w stronę skrzydła, w których znajdowały się pomieszczenia przeznaczone na garderoby dla muzyków. Drzwi do pokoju, w którym nie tak dawno temu Paria przygotowywała się do występu, były obecnie otwarte na oścież. W środku natomiast, czego nie dało się przeoczyć, gdy przechodzili obok, kotłowała się wciąż spora ilość przeszukujących go służących oraz strażników. Zarówno na drzwiach, jak i podłodze przed i za nimi, widniały nieco już zadeptane, ale wciąż wyraźne rozmazy czerwieni. Baronowa przelotnie zerknęła w ich stronę, skrzywiła się, a następnie poprowadziła ich do sąsiedniej garderoby, której drzwi również stały otworem. Wnętrze było w sporawym nieładzie, zapewne również świeżo po przeczesaniu za śladami intruzów.
Poprzewracane krzesła zostały bez potrzeby gestykulowania, czy choćby słowa postawione z powrotem na nogi. Dwa naprzeciwko jednego, które Diane od razu wskazała znacząco Libeth. Sama, wraz z niespokojną Lady Cendan, zajęły pozostałe.
- Zawsze wierzyłam, że znam się na ludziach - zaczęła Baronowa, zakładając nogę na nogę, dłonie układając na podołku. - Nigdy w swoje osądy nie wątpiłam i sądzę, że nie mam potrzeby wątpić w nie również i teraz. Co więcej, jestem pewna, że obecna tu Lady Cendan w pełni zgodzi się z moją opinią. Zawsze w końcu wysoko sobie ceniła Lady Parię, na długo jeszcze przed tym, jak sama miałam okazję ją poznać i usłyszeć.
Umilkła na moment, z oczami wbitymi nieruchomo w twarz Libeth.
- Tym bardziej niepokoi mnie obecna sytuacja, w jakiej się tutaj znaleźliśmy. Rozumiem, że pismo widniejące w liście, jest ci tak samo dobrze znane, jak Lady Cendan?

Cięty język potrafił przysporzyć Parii zarówno wielbicieli, jak i nieprzyjaciół. Czy mogła jednak kogokolwiek określić mianem realnego wroga? Jeśli się nad tym na poważnie zastanowić, był taki tylko jeden - Oliver Durchville, jeśli ją pamięć nie myliła, choć pewnie wiele by dała, żeby tak właśnie było. Sęk w tym, że temat jego osoby wydawał się z dawna przedawniony. Stary i niemal zapomniany. Tylko kto inny faktycznie mógł chcieć jej zaszkodzić? I to na tyle, aby ryzykować zadzieraniem z otaczającą ją w tych komnatach, wysoko postawioną szlachtą? Z Celestio może i nigdy nie była w najlepszych stosunkach, acz jakkolwiek często nie obrzucaliby siebie mięsem, jakkolwiek mocno nie zachodziliby sobie nawzajem za skórę, wydawało się, że istniała między nimi pewna porozumiewawcza nić osób zbyt dumnych, aby sięgać po podobne taktyki. Znających swoje umiejętności i chcących tylko za ich pomocą przyprzeć drugą stronę do muru. Jak bardzo jednak Libeth rzeczywiście znała swojego odwiecznego rywala? Wątpliwości było wiele.
Foighidneach

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

64
Może i lepiej, że odwróciła się szybko i ruszyła za baronową. Nie musiała patrzeć na ojca, który doskonale wiedział, że go okłamuje, a jej obietnica była nic nie warta. Nie zdarzało się jej to zbyt często; liczbę sytuacji w których powiedziała mu nieprawdę mogła policzyć na palcach. Nie jednej ręki, niestety, ale dwie by wystarczyły. Prawdę mówiąc wolała, by pojechali już teraz, jako jedni z pierwszych. Przynajmniej nie musiałaby się wtedy o nich martwić, zastanawiać czy przypadkiem konsekwencje tego zamieszania nie dopadły też ich, ani czy ktoś tym razem nie zaatakował jej bliskich.
Westchnęła ciężko, ruszając za dwiema kobietami, starając się nie pokazywać po sobie, jak bardzo jest przerażona tym, co się działo. Z wyprostowanymi plecami i pewnie uniesioną głową kroczyła w kierunku wyjścia z sali balowej, odprowadzana spojrzeniami i szeptami pełnymi podejrzeń. Miała ochotę wykrzyczeć na cały głos, że nie miała z tym nic wspólnego. Rzucać oskarżenia we wszystkie strony, by tylko oddalić je od siebie. Spalić list nad płomieniem jednej z dziesiątek mijanych świec. Ale twarz Parii nie wyrażała żadnych emocji. Przynajmniej dopóki nie opuścili całego towarzystwa.
Dopiero wtedy pozwoliła sobie zrzucić maskę, tym razem nie dosłownie. Rozwinęła ten nieszczęsny list po raz kolejny, nie zwalniając, ale czytając jego treść raz za razem, przyglądając się każdemu pociągnięciu pióra, każdej literze, bo nie była w stanie uwierzyć w to, co widziała. Nie była w stanie w żaden sposób udowodnić, że ten dokument był podrobiony. Gdyby ktoś dał jej pergamin i pióro, w kilka minut mogła napisać to samo i wyglądałoby to identycznie. Nie do odróżnienia.
Gdy mijali ich garderobę, zwolniła nieco, by móc zajrzeć do środka. Krwawe plamy sprawiły, że jej serce prawie się zatrzymało. Miała szczerą nadzieję, że nic mu nie jest. Że Celestio przeżyje to bez szwanku. Nie wyobrażała sobie braku tego człowieka w swoim życiu i wcale nie dlatego, że nie chciała by wszyscy obwiniali ją za jego ewentualne zniknięcie. Był irytującym bufonem, to fakt, ale...

Zatrzymała się, gdy wprowadzili ją do sąsiedniego pomieszczenia i poczekała, aż znajdzie się dla niej miejsce siedzące. Przewiesiła wtedy lutnię przez oparcie krzesła i posłusznie usiadła naprzeciw dwóch oceniających, czekających na wyjaśnienia spojrzeń. Tylko co ona im miała powiedzieć? Nie miała dla nich nic. Zupełnie nic.
- Chciałabym móc udowodnić, że ten list nie wyszedł spod mojej ręki - odezwała się w końcu po kilkunastu długich sekundach milczenia. Jej serce tłukło się jak oszalałe, a dłonie drżały. I tym razem nie był to ten motywujący rodzaj tremy. - Chciałabym również móc powiedzieć, że z Celestio nie łączy nas zacięta rywalizacja. Chciałabym mieć sposób, żeby w tej chwili podać osobę odpowiedzialną za to wszystko, co dziś się wydarzyło.
Przesunęła spojrzeniem po twarzach dwóch kobiet, przez ułamek sekundy zastanawiając się po co, do stu diabłów, musi tu być Lady Cendan. Oceniający wzrok baronowej Bourbon nie łagodniał.
- Ja... nie mam nic wspólnego z tym wszystkim. Przysięgam. Nigdy nie posunęłabym się do takiego czynu, jestem artystką, nie morderczynią. Obecność Celestio budzi we mnie najgorsze instynkty, to prawda, tak samo jak moja obecność w nim, ale przecież... budzi też te dobre, tę motywację, która pozwala się nam tylko rozwijać i czyni nas oboje lepszymi, sprawia że każde z nas wznosi się na wyżyny swoich umiejętności. I jeśli... jeśli ktokolwiek...
Zgubiła tok myśli. Uniosła dłonie i przetarła twarz, usiłując zebrać się w sobie.
- Proszę nie mieć za złe mojemu ojcu, że się martwi. Jest troskliwy. Ciężko mu uwierzyć, że mam cokolwiek wspólnego z tym wszystkim - opuściła wzrok na podłogę. - Mi w sumie też.
Zerknęła na stojącego obok strażnika. Ciekawe, co działo się w ich głowach. Czekali zapewne, aż Libeth się przyzna. Mogliby ją zabrać wtedy do lochów, które w posiadłości na pewno gdzieś by się znalazły i problem byłby z głowy.
- W liście... w liście jest moje pismo, ale nie ja jestem jego autorką. Proszę mi uwierzyć. Tylko... tylko że ja nie mam pojęcia, kto mógłby chcieć wrobić mnie w coś takiego. Nie wiem. Zdaję sobie sprawę z faktu, że moje... - odchrząknęła i zacisnęła dłonie z powrotem na liście. - Specyficzne... poczucie humoru... nie każdemu może odpowiadać, tak samo jak moja twórczość, ale przecież nie przyczyniłam się do niczyjej szkody, nie do tego stopnia, żeby... żeby... - zamilkła na moment, żeby pozbierać myśli w głowie. - Nawet nie wiem kogo mogłabym podejrzewać. Rzucanie bezpodstawnych oskarżeń przecież do niczego dobrego nie doprowadzi. Tylko proszę, proszę mi uwierzyć, baronowo... - wyciągnęła rozpaczliwie list w jej stronę. - To nie ja. Przecież to nie ja.
Obrazek

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

65
Choć sama Lady Cendan sprawiała wrażenie, jakby kompletnie nie zdawała sobie sprawy, dlaczego została w to wszystko wciągnięta, siedziała zaskakująco jak na siebie cicho, nie zadając zbędnych pytań i tylko nerwowo zerkała to na Baronową, to na Parię, wachlując się od czasu do czasu haftowaną chusteczką. Diane musiała mieć zatem ku temu swój własny powód, którym nie kwapiła się dzielić z żadną z pozostałych pań w pomieszczeniu. Jakkolwiek ekscentryczna by czasami nie była, zawsze zachowywała wysoki poziom profesjonalizmu i wiedzieli o tym wszyscy, którzy choć raz mieli z nią styczność. Być może ta właśnie część szlachcianki potrafiła kompletnie zdominować i uciszyć nawet tak rozpaplaną, wścibską kobietę, jak Lora Cendan. Sama Libeth, wyszczekana i wygadana w każdej sytuacji mogła poczuć na własnej skórze, jak przytłaczająca była jej obecność, gdy przyszpilająco-przeszywający wzrok pełen powagi skupiony był na niej i tylko na niej.
Baronowa słuchała uważnie, tak jak poprzednio, nie kwestionując i nie komentując niczego, dopóki młoda kobieta nie skończyła, a ona sama nie dała sobie chwili na dokładne przemyślenia.
- Oh, Diane, moja droga - wyczerpując swój limit wstrzemięźliwości języka, Lora w końcu musiała zacząć swój świergotać. Nie dało się jednak ukryć, że jej ogromna słabość do Parii działała w tym przypadku na korzyść niesłusznie oskarżonej. Tylko czy miało to szansę cokolwiek zmienić? - Jak na dłoni widać, że to wszystko to jeden, okrutny żart. Farsa! - obruszała się, prychając i fucząc pod nosem, niczym bardzo niezadowolona z życia kocica.
- Podczas tej "farsy" - zaczęła Diane łagodnie, choć ugrzeczniony uśmiech, jaki skierowała w stronę siedzącej obok kobiety, był aż nadto nieszczery. - Porwano jednego z moich gości oraz okaleczono pracujących dla mnie ludzi. Nawet jeśli machnę ręką na znieważenie mojego nazwiska podobną bezczelnością, nie mogę i nie zamierzam pozwolić sobie na pozostanie bierną pozostałym dwóm kwestiom. Nie zrozumcie mnie źle - tu ponownie wróciła wzrokiem do twarzy bardki. - Widziałam dużo lepiej ukartowane przedstawienia niż to.
Lady Cendan lekko poczerwieniała na twarzy i odchrząknęła, nagle uznając paznokcie swoich dłoni za znacznie bardziej interesujące.
Słyszący ją strażnicy spojrzeli po sobie i nieco opuścili gardę, gdy Diane wychylił się ze swojego miejsca, by sięgnąć do wyciągniętego w jej stronę listu. Podczas gdy dwa palce jednej dłoni chwyciły jego koniec, druga na moment wylądowała na trzymającej go dłoni Parii.
- Tak jak powiedziałam, wierzę swoim umiejętnościom oceniania ludzi i z tego też powodu nie sądzę, abyś miała z tym cokolwiek wspólnego - oznajmiła tym razem bardziej dosadnie, lekko ściskając dłoń Libeth, zanim cofnęła się wraz z listem na swoje miejsce. - Moje słowo nie będzie jednak wiele znaczyło w oczach straży miejskiej ani tych, którzy oficjalnie zajmą się sprawą oraz poszukiwaniami. Jeśli nawet Lady Paria nie potrafi wskazać innych, możliwych podejrzanych... - tu urwała i spojrzała na nią znacząco.
Archipelag, jak każde inne Królestwo, miał oczywiście swoje mroczne strony. Mimo tego, w porównaniu do innych miejsc w znanym ludziom świecie, uchodził za jeden z najbezpieczniejszych regionów, jeśli sugerować się samą liczbą dochodzących tutaj przestępstw. Wymiar sprawiedliwości był surowy, a tak zwany półświatek i tak niezbyt liczny. Najbardziej uciążliwi byli przede wszystkim piraci.

Nie minęło wiele czasu, gdy do ich pokoju zapukał jeden ze strażników, by dostarczyć kolejne, odnalezione najwyraźniej w garderobie obok dowody, na których widok Baronowa musiała rozmasować swoje skronie. Tylko Lady Canden ciekawsko zaczęła zapuszczać żurawia ze swojego miejsca, by lepiej przyjrzeć się kilku krótkim liścikom, które rzekomo znalezione zostały między rzeczami Celestia. Nie było w nich wiele, choć ich ton niepokoił - zwłaszcza sugestie, by odpuścił sobie słodkie słówka i nie próbował "stawać jej na drodze" lub żeby "uważał, gdzie się pokazuje. Wszystkie zapisano tym samym, mogącym należeć do Parii pismem. Kolejne listy, których nigdy nie napisała.
Marszcząc brwi, Diane przejrzała je, a następnie zaoferowała Libeth, samej wstając ze swojego miejsca, by na boku zamienić cicho kilka słów ze strażnikiem, który dorzucił im przykrych wieści.
- Polecam Lady przespać się i odpocząć - odezwała się wreszcie grobowym tonem, wracając do swojego miejsca, lecz już drugi raz na nim nie zasiadając. - Postaram się, aby straż miejska nie zawracała nam głowy do rana i skupiła się jedynie na poszukiwaniu faktycznych sprawców. Być może wciąż jest coś, co moi ludzie przeoczyli. Do tego czasu jednak zmuszona będę prosić, aby Lady Paria pozostała tutaj pod nadzorem straży.
Foighidneach

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

66
To wszystko wyglądało jak bardzo słaby żart. Okrutny los postanowił wykorzystać fakt, że Paria straciła czujność i pozwoliła sobie na beztroskę. Bo przecież wszystko było pięknie, aż nazbyt pięknie. Spotkała się z rodziną, zaprezentowała się doskonale w ramach konkursu, widziała jak Celestio spada ze sceny i poznała Kamelio, który okazał się fantastycznym towarzyszem rozmów. Nie czuła presji zwycięstwa, stresu towarzyszącego takim wydarzeniom. Bawiła się świetnie. I to był błąd.
Czując uspokajający dotyk baronowej Libeth odetchnęła głęboko i przerwała swój monolog, choć słowa, które później usłyszała, wywołały mieszaninę emocji. Diane była po jej stronie i wierzyła w jej niewinność, to była cudowna informacja, ale przecież to nie Diane była wyznacznikiem prawa w Taj'cah. Straż miejska. No tak, naturalnie. Przecież takie sytuacje nie rozwiązują się na terenie jednej rezydencji, przesądzane przez jedną osobę. Paria niemal czuła, jak coś w niej pęka.
Nie była stworzona do polityki, do takich przepychanek i spisków. Nie miała pojęcia, jak organizuje się takie pomówienia, jakiego teraz była ofiarą. Czy to oznaczało, że jutro ją gdzieś zamkną? Nigdy nie interesowała się karami przypisanymi według prawa do odpowiednich przewinień. Może konsekwencją był szafot? Zbladła, niemal zapominając o tym, że powinna oddychać. Panika spiralą ściągała ją w dół, z którego nie potrafiła sama się wydostać. Powoli przestawała widzieć w tym wszystkim jakiekolwiek światełko nadziei.
- Nie wiem - powiedziała cicho. - Są ludzie, którym nastąpiłam na odcisk. Oliver Durchville, chociażby. Ale z nim nie miałam kontaktu niemal od roku, odkąd... ta piosenka... - zarumieniła się mimowolnie, zdając sobie sprawę z faktu, jak bardzo nie na miejscu było wspominanie tego tematu tutaj. Takie rzeczy śpiewała w przydrożnych karczmach i na festynach, wśród zwykłych ludzi. Nie dla szlachty. - Nie sądzę, żeby ktokolwiek spośród tych, którzy za mną nie przepadają miał podobne możliwości, co on. Może też... może ktoś z rywali mojego ojca, żeby w jakiś sposób odegrać się na nim, ale tych ludzi nie znam...
Straciła cały rezon. Ziemia usuwała się jej spod nóg, a trzymany w dłoni list parzył ją w palce, jakby chciał upewnić się, że o nim nie zapomni.

Gdy strażnicy donieśli kolejne dowody jej zbrodni, nawet nie ruszyła się z miejsca, nie odwróciła spojrzenia od tego jednego punktu na kamiennej podłodze, na którym zawiesił się jej wzrok. Dopiero jej imię wypowiedziane przez baronową wyrwało ją z tego stanu, więc zmusiła się do wstania i podejścia do następnych karteczek, zapisanych jej charakterem pisma. Przejrzała je na szybko i coś się w niej zagotowało.
- Co to znaczy między jego rzeczami? - spytała. - Byliśmy umieszczeni w tej samej garderobie. Rozmawialiśmy ze sobą. Nie zachowywał się inaczej, niż zwykle. Był tak samo nab... traktował mnie tak samo, jak zawsze. Nie zdziwiłabym się, jakby on sam to zorganizował, tylko po to, żeby ze mną pogrywać - zacisnęła w złości zęby, przerzucając kartkę za kartką. - Przecież on sam zaproponował ten zakład! To, że jeśli jedno z nas wygra, drugie rezygnuje ze wszystkich organizowanych przez panią wydarzeń na rok - uniosła wzrok na baronową. - Zapewne było to pani wiadome, a jeśli nie, to jest już teraz. Bzdurny pomysł, ale się zgodziłam. Jak na wszystkie jego idiotyczne prowokacje. W kontekście tego, co się wydarzyło, zyskanie tak wiele w przypadku potencjalnego zwycięstwa stawia mnie w jeszcze gorszej pozycji.

Potrzebowała kilku dobrych minut, żeby się uspokoić. Propozycja przespania się i odpoczęcia wywołała u Parii tylko krótkie parsknięcie zrozpaczonym śmiechem. Opadła z powrotem na swoje krzesło, chowając twarz w dłoniach. To był jakiś koszmar.
- Chciałabym poprosić o swoje rzeczy, jeśli jest taka możliwość - w jej głosie brzmiała rezygnacja. - Z tamtej garderoby. Straż może je przeszukać, nie mam nic do ukrycia, choć pewnie okaże się, że miałam, tylko o tym nie wiedziałam. Moja suknia jest przewieszona przez parawan. Wolałabym się przebrać. I jeśli... - uniosła wzrok na baronową. - Jeśli mój ojciec jeszcze nie wyjechał... chciałabym z nim porozmawiać. Lepiej, żebym ja przekazała mu te wieści, niż miałby je usłyszeć od kogoś obcego. Jeśli nie możecie się na to zgodzić... proszę mi pozwolić napisać do niego wiadomość. W swoich rzeczach mam pergamin i pióro.
Obrazek

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

67
Piękny sen jeszcze nigdy chyba nie okazał się równie okrutnym żartem. Nie w życiu Parii w każdym razie. Życiu, które czasami mogło podkładać kłody, jak każdej innej istocie ludzkiej, ale nigdy na tyle wysokie, aby nie mogła ich przeskoczyć. Było w nim zdecydowanie więcej wzlotów niż upadków, a gdy te drugie już się przytrafiały, nie należały do na tyle bolesnych, aby nie nie była w stanie rozprostować swoich skrzydeł ponownie. Często zresztą z jeszcze większą determinacją. Z pragnieniem uniesienia się wyżej. Czy tym jednak razem w ogóle będzie w stanie się podnieść, nie mówiąc już o poszybowaniu dalej? Porwanie czy zamordowanie przeciętnego człowieka mogło ujść praktycznie każdemu arystokracie na sucho. Zazwyczaj wystarczyło szepnąć dobre słówko w odpowiednim kierunku lub sypnąć złotem. Celestio niestety za przeciętnego uchodzić nie mógł. Miał na to zbyt wielu wielbicieli.

Niezbyt zaskoczona reakcją Libeth Diane, mogła jedynie uśmiechnąć się cierpko.
-Obawiam się, że na podłożenie dowodów sprawca miał wiele czasu. Nawet gdyby listy były autentyczne, szczerze wątpię, aby Sir Celestio z sentymentu lub... przezorności, trzymał je przy sobie.
Natura Celestio nie należała do najbardziej skomplikowanych pośród mężczyzn, zwłaszcza gdy akurat nie gwiazdorzył. Podobne listy zapewne wyprychałby i spalił nad najbliższą świecą, zanim sam zabrałby się za odpowiedź w odpowiednio opryskliwym i zarazem przesłodzonym tonie. A przynajmniej tak podpowiadałaby logika osoby, która wielokrotnie miała okazję wejść z nim w kontakt.
Baronowa westchnęła ostatecznie cicho.
- Baron Durchville zatem na dobry start - pokręciła lekko głową, uśmiechając się cierpko. - Lepszy ślepy traf niż żaden, choć osobiście nie posądziłabym go o aż tak radykalne posunięcia. Jesteś jednak córką von Darherów, dlatego sądzę, że twoja sprawa zostanie potraktowana odpowiednio do tej pozycji. Osobiście się o to postaram. Możesz mi wierzyć, moja droga, nie tak łatwo jest postawić jakikolwiek wyrok na człowieku kochanym przez tłumy. Jeśli to cię jakoś pocieszy.

Ruchem ręki, Baronowa ostatecznie zaprosiła Lady Canden do wyjścia. Starsza kobieta nieco się ociągała, ale ostatecznie nie znalazła żadnego argumentu, aby przedłużyć to posiedzenie.
- Poinstruuję służbę, aby dostarczyła ci wszystko, czego potrzebujesz. Razem z balią ciepłej wody i posiłkiem, oczywiście. Co do twojego ojca, jestem pewna, że wciąż nie minęło dostatecznie wiele czasu, aby choćby połowa gości opuściła rezydencję. Organizowanie powozów przy tej pogodzie bywa niezwykle problematyczne. Wyślę któregoś ze strażników, aby go przyprowadzono. Tymczasem... Jakkolwiek absurdalnie nie brzmiałoby to w obecnej sytuacji, postaraj się nieco uspokoić. Być może przypomni ci się coś, co zwróciło tego wieczora twoją uwagę lub zaniepokoiło. Czyjeś zachowanie bądź postawa, nawet jeśli była to kompletnie obca ci osoba. Straż będzie przez cały czas pod drzwiami, gdybyś potrzebowała czegoś więcej.
Nie tracąc więcej czasu, kobieta lekko schyliła głowę i opuściła pomieszczenie razem z pozostałymi, obecnymi w komnacie osobami, pozostawiając wreszcie Parię samą sobie. Sobie oraz wielu myślom, które wciąż nie dawały jej spokoju.
Garderoba była niemalże idealną kopią tej, w której wcześniej się przebierała i przygotowała do występu. Przy toaletkach wciąż zalegały przybory do makijażu, a na niewielkiej komódce przy szerokim łóżku stał dzban pełen wina, z którego wciąż można było zrobić dobry użytek.

Rzeczy Libeth dostarczono szybko i sprawnie. Podobnie było z ojcem, który do komnaty wparował co prawda blady, jak ściana, ale z cichą furią szalejącą w spojrzeniu.
- Libeth! - błyskawicznie zmniejszył dystans między ich dwójką, aby złapać ją za ramiona po raz kolejny tego dnia, lecz tym razem obejrzeć ze wszystkich stron. Doprawdy, zupełnie, jakby spodziewał się, że ktokolwiek tutaj mógłby ośmielić się na położenie na niej ręki. - Nic ci nie jest? - spytał zatroskany, zerkając przez ramię w stronę drzwi.
Strażnicy zostali na zewnątrz, pozostawiając im maksimum możliwej prywatności. Baronowa mogła chwilowo być zmuszona do trzymania jej pod kluczem, ale wyraźnie nie zależało jej na zastraszeniu czy przysporzeniu o większy dyskomfort niż to konieczne.
Foighidneach

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

68
Tak, to ją pocieszyło. Co prawda tylko trochę, ale przynajmniej na tyle, by spirala paniki zatrzymała się na moment i nie ściągała Parii dalej na dno. Skinęła głową, uśmiechając się lekko z wdzięcznością i została na tym nieszczęsnym krześle, patrząc jak pozostali zbierają się do wyjścia. Jej myśli powędrowały do wydarzeń dzisiejszego wieczoru. Zastanawiała się kto mógł podrzucić te listy do garderoby, do rzeczy Celestio, kiedy nikogo nie było w pomieszczeniu...
Moment.
- Baronowo! - poderwała się z krzesła, zanim jeszcze zamknęły się drzwi. - Tulio. Tulio był sam w garderobie, kiedy ja, Celestio i Isabelle zeszliśmy już czekać na swój występ. Potem ledwie zdążył na swoją kolej. A potem... - zamarła, a jej niewidzące spojrzenie znieruchomiało na bliżej nieokreślonym punkcie, gdy przypominała sobie przebieg wydarzeń. - Potem widziałam, jak rozmawiał z Kamelio, kiedy straż przyniosła ten list. Powiedział mu coś, Kamelio spojrzał na mnie, a po tym obaj zniknęli.
Czy to on za tym wszystkim stał? Ten człowiek, który tak miło spędzał z nią czas? Zacisnęła zęby, przeklinając w duchu swoją głupotę i naiwność. Niestety nic więcej nie przychodziło jej teraz do głowy, ale miała nadzieję, że przynajmniej ta informacja cokolwiek zmieni na jej korzyść. Może to właśnie dlatego Tulio był tak zestresowany. Jeśli to on był odpowiedzialny za wrzucenie podrobionych listów do rzeczy Celestio, a Libeth tak szczerze trzymała za niego kciuki i życzyła mu dobrze... Była bliska rozpłakania się z wściekłości. Co za los.

Kiedy drzwi się zamknęły, Paria stała jeszcze przez moment w miejscu, nie wiedząc, co ze sobą począć. Rozejrzała się po pomieszczeniu, po pustych toaletkach i poprzewracanych krzesłach, by w końcu usiąść z powrotem na tym samym krześle, które zajmowała odkąd weszła do tej garderoby. Obojętnym spojrzeniem przyglądała się służbie, która przyniosła jej rzeczy, ale nic z nimi póki co nie robiła. Nie miała na to siły. Dopiero gdy spostrzegła dzban z winem, otrząsnęła się na tyle, by wstać, nalać sobie pełny kielich trunku i wypić go duszkiem.
- Ojcze - westchnęła z ulgą, gdy drzwi skrzypnęły, a w garderobie pojawił się znajomy mężczyzna. - Nie, nic.
Przytuliła się do niego, kiedy już przestał ją oglądać ze wszystkich stron w poszukiwaniu potencjalnej krzywdy, jaką mogła jej wyrządzić baronowa i jej straż. Oparła czoło o jego klatkę piersiową, na moment znajdując w znajomych ojcowskich objęciach utracony spokój. Dopiero po dłuższej chwili odsunęła się i uniosła na niego zrozpaczony wzrok.
- Przepraszam, że mówiłam, że wszystko jest w porządku. Nie jest - przyznała. - Ten list, który baronowa dała mi do przeczytania... ktoś podrobił moje pismo. I to bardzo skutecznie. Według niego to ja zleciłam zamach na Celestio. Znaleźli też pisane przeze mnie pogróżki w jego rzeczach.
Zrobiła kilka nerwowych kroków w tę i z powrotem.
- Baronowa mi wierzy. Wie, że ja nic nie zrobiłam. Wie, że jestem wrabiana. Ale straż miejska, jutro... - zamilkła, ponownie sięgając po dzban z winem i po raz drugi napełniając kielich. Nie podniosła go jednak, oparła się tylko o blat po dwóch stronach naczynia i wbiła spojrzenie w powierzchnię alkoholu, od której odbijało się światło świec. - Nie wiem kto będzie prowadził śledztwo. Nie wiem, czy znajdą cokolwiek. Póki co wszystkie dowody wskazują tylko na mnie.
Zerknęła na ojca przez ramię.
- Przepraszam - rzuciła cicho. - Gdybym nie dawała się wciągać w te prowokacje... gdybym...
Potrząsnęła głową. Mogła tylko zgadywać, co konkretnie doprowadziło do obecnej sytuacji. Może jeśli - ale tylko jeśli - uda się tę zagadkę rozwikłać, będzie wiedziała czym konkretnie zasłużyła sobie na to, co przeżywała teraz.
Obrazek

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

69
Libeth zdążyła jeszcze zauważyć, jak przez twarz Baronowej przebiega dziwny wyraz, gdy tylko wspomniała o dwójce uczestników konkursu, których mogłaby faktycznie podejrzewać. Zbliżony zaskoczeniu, ale też nie do końca? Obiecała jednak zawiadomić straż i dopilnować, aby zatrzymano ich w rezydencji w celu złożenia dalszych wyjaśnień. Podobnie, jak i Isabellę, skoro była ostatnią osobą, która mogła poświadczyć o dziwnym zachowaniu, jeśli nie Kamelio bądź Tulia, to być może Celestia.
Uczucie zdrady prawdopodobnie nigdy jeszcze nie było tak silne, jak w tym momencie. Ciężkie, dławiące i sprawiające, że oczy zaczynały piec. Czy naprawdę mógł być to nieco dziwny, ale sympatyczny Kamelio, który całkiem jasno dał jej do zrozumienia, jak chętnie pozostałby z nią w kontakcie, oferując nawet pomoc z rozwinięciem jej magicznych predyspozycji? Czyżby Tulio tylko grał niezdarnego i zastraszonego chłopca? A może faktycznie nim był i to właśnie przez wzgląd na spisek, w jakim przyszło mu brać udział? Czy istniała szansa, żeby winowajcą okazał się jednak sam Celestio? Nawet jeśli sprawiali wrażenie osób, które ledwie się tolerowały, życie bez tego drugiego gdzieś w tle wydawało się dziwnie puste. W którą stronę by nie spojrzeć, któregokolwiek nie wskazać palcem, wciąż było coś bolesnego w wyobrażeniu, iż jeden lub więcej z nich mogło być zdolne do wbicia jej noża w plecy.

Czerwone wino, do którego szybko dobrała się Paria, miało mocny, winogronowy aromat. Było ciężkie, ale niezbyt cierpkie. Z pewnością idealnie pasowałoby do drobnych, słonych przystawek, które wcześniej ze wszech stron podawano w Sali Balowej. Niestety, nie wyglądało na to, by w najbliższym czasie dziewczyna była w stanie wcisnąć w siebie cokolwiek. Nerwy sprawiły, że żołądek za bardzo się ścisnął.
Ramiona ojca były ciepłe i solidne. Odkąd tylko pamiętała, stanowiły coś na kształt gwarancji bezpieczeństwa. Nawet jeśli jej zachowanie jeszcze bardziej mężczyznę zaniepokoiło, nie dał jej tego odczuć, uspokajającymi ruchami dłoni przejeżdżając po plecach na wysokości łopatek.
- Podrobił? Przecież to jawny spisek! Nikt, kto cię choć trochę zna, nie uwierzyłby w podobne dyrdymały! - odparł z niezłomną stanowczością, powoli pozwalając wyswobodzić się córce ze swoich objęć. - Masz je ze sobą? Listy? Czy może zabrała je Baronowa? Podrobienie cudzego pisma nie jest łatwe. Nie sądzę, aby wiele osób w całym Taj'cah było w stanie zrobić to tak precyzyjnie, jak zdajesz się sugerować.
Blada dotychczas twarz Tobiasa nabrała wypieków tu i ówdzie na znak kotłujących się w nim emocji. Nic dziwnego. Nie na co dzień niespodziewanie oskarżają twoje dziecko o dokonanie przestępstwa. Gdyby padło na Lamberta, prawdopodobnie zastanowiłby się dwa razy, zanim faktycznie dałby wiarę w jego niewinność. Pozostała jednak trójka nijako nie nadawała się do tego typu rzeczy. Sara prawdopodobnie byłaby zdolna do pewnych brudnych zagrań, ale ponieważ nie należała do przesadnie lotnych, nie mogłoby to być nic nadmiernie skomplikowanego. Wilfrid nie miałby czasu ani głowy na bawienie się w podobne bzdury, zwłaszcza z wiecznie pełnym grafikiem oraz rodziną na głowie.
Wydając siebie sfrustrowane prychnięcie, starszy mężczyzna również podszedł do napoczętego już przez Parię winą i nalał go sobie szczodrze do jednego ze wciąż dostępnych pucharków. Wolną ręką gładził swój siwy zarost - znak, że gorączkowo nad czymś rozmyślał, często objawiający się przy różnego rodzaju negocjacjach handlowych.
- Diane, huh? Nigdy się zbytnio nie lubiliśmy, ale przyznam, że jest to sprzymierzeniec, którego zawsze dobrze mieć za swoimi plecami. Spróbuję złapać ją i porozmawiać jeszcze dzisiaj. - dodał, po czym wskazał Libeth ostrzegawczo palcem. - Przestań. Nawet nie zaczynaj. Nie chcę tego słyszeć, Libeth, rozumiesz mnie? Przepraszać będą zwyrodnialcy, którzy cię w to wszystko pakowali. Osobiście się o to postaram! - odetchnął krótko i gdy ponownie się odezwał, wyraźnie spuścił z tonu. - Syn jednego z moich wieloletnich partnerów handlowych pracuje w straży. Skontaktuje się z nim. Pociągnę za wszystkie sznurki, które pomogą nam w znalezieniu faktycznego winowajcy, słyszysz? Nie pozwolę, żeby wrzucili cię do śmierdzących lochów ani karali za cudze zbrodnie.
Zerując naczynie za jednym zamachem, stary von Darher kilka razy przemierzył pokój od jednej ściany do drugiej, wierzchem dłoni wycierając usta.
- Poradzimy sobie z tym. Obiecuję.
Foighidneach

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

70
- Nie mam ich ze sobą. Baronowa je zabrała. Są dowodami - westchnęła. - Były podrobione bardzo precyzyjnie. Mogłyby być równie dobrze zapisane przeze mnie. Nie byłoby różnicy.
Nie miała pojęcia kto w mieście zajmuje się takimi rzeczami. Czy dało się stworzyć takie listy za pomocą magii? Prawdopodobnie tak. To rozszerzało grupę podejrzanych z kilku nadzwyczaj uzdolnionych w sztuce kaligrafii osób do znacznie większej liczby mieszkańców, korzystających skuteczniej niż Paria ze swoich umiejętności magicznych. Kto wie, może sam Kamelio, z tą swoją wspaniałą kontrolą, którą obiecywał również jej, potrafił spreparować fałszywe listy.
Pełne przekonania słowa ojca uspokajały ją, a jego szczere oburzenie sprawiało, że czuła się coraz bardziej pewna siebie. Diane miała rację, twierdząc, że ciężko jest skazać osobę kochaną przez tłumy, a ojciec miał znajomości w straży i nie zamierzał puścić tego płazem. Odwróciła się do niego, patrząc jak uzupełnia kielich i opróżnia go duszkiem chwilę później. Uśmiechnęła się lekko, sama do siebie, zdając sobie sprawę, że zrobiła to samo dosłownie moment przed jego przybyciem. Tęskniła za nim i jak zwykle zorientowała się dopiero wtedy, gdy zobaczyła go po tych długich kilku miesiącach nieobecności w domu.
- Nie zrobiłabym nic Celestio - stwierdziła cicho. - Jeśli to nie on wrobił mnie w to wszystko, to... to pewnie o tym nie wie. O tym, że niczego bym mu nie zrobiła. Jeśli jemu powiedzieli, że to wszystko moja wina... albo... albo krzywdzą go w moim imieniu... - potrząsnęła głową. - Nigdy nie życzyłam mu aż tak źle. Nigdy w ogóle nie życzyłam mu źle. Po prostu życzyłam sobie lepiej, ale nie do tego stopnia!
Zabrała swój kielich i zrobiła kilka nerwowych kroków w tę i z powrotem.
- Co ja mogę zrobić, siedząc tutaj? - spytała. - Powiedziałam już baronowej wszystko, co wiedziałam. Powiedziała, że mam uspokoić się i odpocząć. Że przyniosą mi posiłek i balię z wodą, i wszystko inne, czego potrzebuję. Mam tu tak po prostu zostać na całą noc, czekając na wyrok jutro rano? - parsknęła suchym śmiechem. - Kąpać się w gorącej wodzie, jeść owoce i pić wino? To brzmi jak ostatni wieczór dla skazańca. Dlaczego nie mogę pomóc w poszukiwaniu prawdy? Wyjść z tej nieszczęsnej garderoby i porozmawiać z kim trzeba? Przecież nigdzie nie ucieknę. Dokąd zresztą miałabym się udać? Zamknięcie mnie tutaj tylko pogorszy sprawę, ludzie będą gadać... straż już teraz patrzy na mnie jakbym miała zaraz rzucić się na baronową z nożem. Gdybym chociaż znalazła Tulio. Gdyby mi pozwolili spojrzeć mu w oczy - przetarła twarz dłonią i napiła się wina. - Tulio to ten młody, który bał się grać. On był w naszej garderobie sam, kiedy my zeszliśmy już na dół. Nie wiem, czy to on nie podrzucił tych liścików do rzeczy Celestio.
Po chwili namysłu odstawiła kielich i wstała, by zgarnąć lutnię zawieszoną na krześle. Włożyła ją do swojej drewnianej skrzyni, wyłożonej materiałem i zamknęła futerał, a potem pochyliła się nad resztą swoich rzeczy, przeszukując je. Kto wie, może i tutaj coś znajdzie. Mało prawdopodobne, ale zawsze.
- Matka pewnie będzie wściekła - mruknęła, kartkując swoje rękopisy, związane skórzaną oprawą.
Obrazek

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

71
Tobias wydał z siebie pomruk zrozumienia, kręcąc jednocześnie w niezadowoleniu głową.
- Jeśli tak mówisz, przynajmniej nie muszę prosić jej o pozwolenie na wgląd. Perfekcyjne fałszerstwo nie jest jednak rzeczą prostą. Zdarzyło mi się trafiać na podrabiane papiery oraz dokumenty i, niech to szlag, jeśli kilkukrotnie nie dałem z siebie przez to zrobić głupca bądź nie straciłem dobrej inwestycji. Żaden z tamtych, pamiętnych zresztą papierów nie umywał się, jak się później okazywało, do oryginałów. Różnice mogły nie być od razu oczywiste, ale zazwyczaj dostatecznie zauważalne, gdy zaczęło się je z bliska porównywać.
Było coś zabawnego w naturze mężczyzny, który wyskakiwał ze swoimi drobnymi porażkami oraz potknięciami w życiu za każdym razem, gdy czuł potrzebę pocieszenia drugiej osoby. Czasami dla urozmaicenia bądź wbicia się w odpowiedni temat, opowiadał również cudze. A choć obecnie musiał być nie mniej podenerwowany niż Libeth, swoje nerwy potrafił trzymać dużo lepiej na wodzy, odstawiając panikę na bok, by dokładnie zastanowić się nad każdym dostępnym środkiem, który pomoże mu w rozwiązaniu problematycznej sytuacji. Kwestia doświadczenia oraz zdobytej dzięki niemu wiedzy. Paria dokonała właściwej decyzji, postanawiając powiadomić go o swoim położeniu w sprawie porwania.
- Celestio ma tak samo wiele oddanych mu fanów, jak ty. Gdy miasto usłyszy o jego zniknięciu, mogę sobie tylko wyobrażać, jak wiele dam rozkaże własnej straży oraz ochronie dołączyć do poszukiwań, przeczesując każdy zakamarek, włącznie z kanałami i szczurzymi norami. - starał się pocieszyć córkę, nie chcąc, aby czuła się źle w sprawie sytuacji, na którą i tak nie miała obecnie żadnego wpływu. - Kochana, możesz głowić się i zamartwiać, ale wierz mi, w niczym nikomu nie pomożesz, jeśli sama się załamiesz. W pierwszej kolejności musimy pomyśleć o tobie. Później o całej reszcie. Zgoda?
Zmęczony kręceniem się po pokoju tak samo, jak Paria, Tobias wreszcie podszedł do jednego z wciąż stojących na środku pokoju krzeseł, by na nim na moment spocząć. Lata już nie te, a bądź co bądź, cały wieczór spędził na prostych nogach. Wzdychając ciężko, pokręcił powoli głową na sugestię młodszej von Darher.
- Może ci się to wydawać frustrujące, ale właśnie dlatego powinnaś na tę chwilę nie robić nic, co może zostać odebrane jako desperacka próba udowodnienia swojej niewinności. Ludzie, którzy wdarli się do rezydencji byli na tyle dobrze poinformowani i wyszkoleni, by jakimś cudem zdołać ominąć straże do momentu, w którym nie znaleźli się dostatecznie blisko swojego celu. Właśnie dlatego nikt nie pozwoli osobie, która mogła pracować z podobnymi ludźmi szwendać się i węszyć dookoła. Gdy razem z Baronową opuściłyście salę, zaczęły powstawać już liczne... plotki i teorie, jakoby sama ulewa była efektem manipulacji jakiegoś dobrze wyszkolonego maga, ot na potrzeby całego porwania. - mężczyzna mógł jedynie prychnąć na podobnie wybujałe bajki, ale to wale nie przeszkadzało, by lubująca się w podobnych dramach arystokracja nie zaczęła snuć jeszcze bardziej cudacznych hipotez. Co więc, jeśli zasłyszeli je już strażnicy Baronowej? Byli dobrze wyszkoleni, ale czy którykolwiek z nich chciał zadzierać z potencjalnym, magicznym zagrożeniem? Kto wie, czy któryś nie byłby gotów zranić Parii tylko dlatego, że jego zdaniem wykonała jakiś dziwny ruch bądź gest? Ludzie na Archipelagu nie nienawidzili magów i samą magię niezwykle szanowali, lecz gdy używana była niewłaściwie i przeciwko nim? Jak wszyscy, szarzy obywatele, zaczynali czuć obawę przed tym, czego sami nie znali i nie potrafili kontrolować.
- Mam nadzieję, że wspomniałaś Baronowej o tym dzieciaku? - upewnił się i znowu podniósł z krzesła, lekko krzywiąc, gdy musiał się cały wyprostować. Tańce, hulanki, swawola... i zmęczenie niemłodych kości. - Być może uda mi się nakłonić ją, abyś wzięła udział w przesłuchaniu, czy cokolwiek zamierzają urządzić, o ile w ogóle, zanim faktycznie zjawią się tu łaskawie miejscy strażnicy. Na ten moment, to jedyne, co mogę zaproponować. Jak sądzisz? Dasz radę nieco odpocząć? Jeśli nie dla własnego, to przynajmniej dla mojego dobra? Zapewniam cię, że żaden wyrok nie zapadnie od razu. Takie rzeczy nigdy nie idą gładko, gdy dotyczą upierdliwej, wiecznie komplikującej wszystko arystokracji. - ostatnie słowa udało mu się nawet ubrać w odrobinę złośliwą nutkę.

Podczas gdy Libeth wzięła się za oglądanie i przeszukiwanie własnych rzeczy, do pokoju zapukała służba, która, zgodnie z drugą częścią obietnicy, zaczęła wnosić do pomieszczenia w pierwszej kolejności długą balię. Tobias od razu wziął się za pomaganie z donoszeniem i przelewaniem do niej stojących na zewnątrz wiader ze świeżo zagrzaną i wniesioną na piętro wodą. Nie zabrakło odpowiednich przyborów toaletowych, a przy samej toaletce, naprędce sprzątniętej i ogarniętej przez młodziutką służkę, postawiono dwie tace - jedną z przekąskami; drugą, nakrytą blaszaną pokrywką dla zachowania ciepła z czymś na gorąco. Jakby na to nie spojrzeć, było to wciąż lepsze więzienie, niż zimna cela w loszku.
Pomiędzy tym, co już zostało przeszukane, Paria nie znalazła niczego, co mogłoby ją zainteresować. Tymczasem personel Baronowej zdołał oporządzić, czego oporządzenie zostało im przykazane i po raz kolejny bardka została sam na sam z ojcem.
- Zdecydowałem się zostać na noc, niezależnie od decyzji Bourbon - poinformował ją wreszcie ojciec. - Nie chcę, żebyś z samego rana musiała stawać jedynie przed wyłącznie nieprzyjaznymi twarzami.
Foighidneach

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

72
- Może w takim razie jutro ktoś to porówna. Mogę przepisać list i pogróżki, przy świadkach oczywiście, żeby nikt mi niczego nie zarzucił dodatkowo... i zobaczymy. Nie miałam głowy do tego dzisiaj - westchnęła.
Cóż, ojciec przez fałszerstwo tracił dobre inwestycje, tutaj jednak zależało od tego znacznie więcej, bo wolność lub życie Libeth. Pokiwała tylko głową, nie kontynuując tematu, bo wiedziała, że mężczyzna jedynie stara się ją pocieszyć. Jego obecność sama w sobie była największym wsparciem, o jakim mogła zamarzyć w tym momencie, więc nawet nie potrzebowała szczególnie wielu słów. Przynajmniej mogła wygadać się, wyrzucić to, co siedziało jej na sercu, nie martwiąc się, że jej słowa zostaną źle zinterpretowane, albo wykorzystane przeciwko niej. Potencjalna zdrada Kamelio i Tulio wywoływała w jej ustach gorzki posmak. Z jednej strony miała nadzieję, że dobrze trafiła podejrzewając ich dwóch, bo wtedy wszystko szybko by się rozwiązało. Z drugiej jednak oznaczałoby to, że jej naiwność przeszła już wszelkie granice. Napiła się. Cierpki smak wina nie przynosił ukojenia, a przynajmniej jeszcze nie teraz.
Pokiwała głową, zarówno gdy ojciec poprosił ją, by zajęła się teraz sobą, jak i wtedy, gdy zapytał, czy baronowa wie już o Tulio. Może miał rację. Może bieganie po posiadłości jak kot z pęcherzem nie było teraz najmądrzejszym, co Paria mogła zrobić. Nie była przecież dobrze wyszkolonym magiem, ale tego nikt nie wiedział. Prawdopodobnie większość widowni była przekonana, że to, co robiła, robiła w pełni świadomie. Nikt nie miał pojęcia, że to dzieje się samo, gdy Libeth na scenie przykłada palce do strun, lub zaczyna tańczyć. Podążając tym tokiem myśli, zerknęła na swoją suknię, rzuconą z brzegu łóżka. Żałowała, że nie miała na przebranie najwygodniejszych, bufiastych spodni i jakiejś zwyczajnej koszuli, jakie nosiła na co dzień.
- Wcześniej czy później pewnie zasnę - odparła na troskę ojca. Uśmiechnęła się cierpko. - Jak wypiję wystarczająco dużo wina, to na pewno.
Nie mówiła poważnie, ale chyba sam fakt, że pozwoliła sobie na kiepski żart, świadczył o jej lepszym samopoczuciu. Przesunęła spojrzeniem po balii z gorącą wodą i tacach z jedzeniem, dochodząc do wniosku, że w innych okolicznościach byłaby w stanie docenić to wszystko bardziej. Ale może kąpiel przyniesie jej trochę ukojenia.
- Dziękuję. Mam nadzieję, że to wszystko nie popsuło twoich planów. Twoja obecność jutro będzie dla mnie ogromnym wsparciem - przyznała, przenosząc wzrok z kąpieli na ojca. Musiała poczekać. Nawet jeśli łączyło ich wiele, nie zamierzała przecież wchodzić do wody przy nim. Zamilkła na moment, przyglądając się starszemu mężczyźnie. - Podobał ci się mój występ? - spytała, choć na moment usiłując zmienić temat na przyjemniejszy. - Poszłam za twoją radą. Nie sądzę, żeby miało to teraz jakiekolwiek znaczenie, bo konkurs i tak skończył się bez ogłoszenia wyników. Może i lepiej...
Obrazek

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

73
Uśmiechając się po raz pierwszy od początku całej afery, mężczyzna powoli pokręcił głową.
- To naturalne. Nikt postawiony w tego typu sytuacji nie byłby w stanie myśleć w pełni trzeźwo. - uspokoił ją.
Nietrudno było załamać się, gdy świat znienacka zaczynał walić ci się na głowę. Tworzenie czarnych scenariuszy również z jakiegoś powodu zawsze przychodziło człowiekowi dużo łatwiej niż w drugą stronę. Całe szczęście, Tobias był tego więcej niż świadom. Posiadanie człowieka tego kalibru po swojej stronie było niczym wygrana na loterii.
Choć na żarcik Parii parsknął krótko z grzeczności, w jego oczach wciąż widniało strapienie ciężkie do wymazania. Otrzepując ręce, mężczyzna rozejrzał się wreszcie dookoła po rzeczach, które Baronowa zgodnie z obietnicą faktycznie zapewniła. Gdyby nie okoliczności, jego krytyczne spojrzenie mogłoby bawić. Zupełnie, jakby oceniał prezenty wysyłane przez adoratora starającego się o rękę jego córki, aniżeli zwykłą uprzejmość gospodyni.
- Cóż, skoro wciąż jeszcze nie przygruchałaś sobie żadnego rycerza na białym koniu, który ratowałby cię z podobnych opresji w bardziej widowiskowy sposób, jestem więcej niż rad, że wciąż mogę ci się do czegoś przydać. - odpowiedział niemalże zaczepnie, lecz gdy tym razem podszedł do Libeth, by pogładzić ją przy okazji po boku głowy, zgarniając przy okazji nieco niesfornych kosmyków za ucho, jego twarz była przede wszystkim łagodna. - Przyznaję, że nie w taki sposób chciałem ci pogratulować wspaniałego występu. Prawdę powiedziawszy, przygotowałem się na wyprawienie w domu własnego, skromnego bankietu na cześć pewnego zwycięstwa, ale co odwlecze, to nie uciecze. - pochylając się nad nią, z subtelnym uśmiechem na ustach ucałował lekko dziewczynę w czubek głowy. - Byliśmy dzisiaj z ciebie bardzo dumni. A mówiąc byliśmy, nie mam na myśli, tylko i wyłącznie siebie. Powinnaś zobaczyć, jak szczęka o mało nie odpadła matce, gdy wysłuchiwała twojej części.
Wzdychając krótko i jeszcze raz samemu zerkając w stronę pary unoszącej się nad balią, Tobias wreszcie odstąpił o krok i cofnął rękę.
- Pójdę już. Zanim woda kompletnie ci wystygnie. - wskazał ruchem głowy kąpiel. - Zobaczymy się rano. Dobrej nocy, Libeth.
Wkrótce później, Paria ponownie została sama. Z zewnątrz korytarza co rusz dochodziły ją zagłuszone dźwięki rozmów między strażnikami, bądź też kroki innych par ciężej okutych nóg. Mając czas dla siebie, mogła wreszcie na spokojnie skorzystać z oferowanych wygód, zrelkasować nieco i przemyśleć wszystko raz kolejny. Razem z ręcznikami leżącymi na oparciu krzesła podstawionego zaraz pod balię, leżała nawet czysta bielizna i podomka, gdyby chciała skorzystać z czegoś wygodniejszego do snu. Jeśli jednak obawiała się, że ktokolwiek byłby zdolny do wparowania do komnaty niezapowiedzianie i bez pukania, służący przezornie zostawili jej do dyspozycji parawan.
Foighidneach

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

74
Po raz pierwszy od początku tego zamieszania twarz Parii szczerze się rozpogodziła. Nie była pewna, czy przyczyną tego była duma ojca, czy fakt, że udało się jej nareszcie zaimponować matce. W całym tym popieprzonym wieczorze przynajmniej występ się jej udał. Tutaj nic nie miało się nagle obrócić o sto osiemdziesiąt stopni, niczego nie zrozumiała źle i nikt w nic jej nie wrobił. Po prostu zagrała świetnie i mogła być z siebie dumna.
- Cieszę się, naprawdę - przyznała. Gdyby czuła się lepiej, pewnie z jej ust zamiast tego wyrwałby się jakiś złośliwy komentarz odnośnie generalnej niechęci matki do tego, czym się zajmowała jej przybrana córka. Ale potrzebowała czegoś, co było przyjazne, ciepłe i znajome. Jak choćby te miłe słowa.
- Dobranoc - rzuciła na pożegnanie. Siedząc na łóżku, ze spojrzeniem utkwionym w odchodzącego ojca, nie ruszyła się ani trochę jeszcze długo po tym, jak zatrzasnęły się za nim drzwi. Jej dłonie zaciśnięte były na kielichu wina i dopiero gdy zatopiona w rozmyślaniach go opróżniła, westchnęła ciężko i odstawiła go na jakiś blat.
Przesiadła się do toaletki, przy której ustawione były tace z jedzeniem. Nie była szczególnie głodna, jej żołądek zacisnął się w malutki kamień przez emocje, które przeżywała. Skupiła się więc póki co na wyciąganiu szpilek z włosów, rozpuszczając je w końcu po tych kilku godzinach rozpaczliwych prób utrzymania ich w ryzach. Zmyła czernidło z rzęs i brwi, a potem czerwony kolor z ust. Przez chwilę wpatrywała się w swoje zmęczone odbicie, migoczące w lustrze razem z płomieniami świec. Jej myśli przykryła ciężka, ciemna chmura, a wykończenie całym tym dniem uniemożliwiało jej dochodzenie do jakichkolwiek nowych wniosków, czy choćby przypuszczeń. Westchnęła, sięgając do zapięcia sukni na szyi, gdy usłyszała przytłumione rozmowy strażników za drzwiami.
Zrezygnowała więc jeszcze z rozpinania sukni i zamiast tego rozwiązała wstążki butów, by zsunąć je ze stóp i bezgłośnie podejść do wyjścia z garderoby. Kamienna podłoga była zimna w dotyku, ale przynajmniej nie trzeszczała. Paria przystawiła ucho do drzwi, usiłując usłyszeć o czym mówią. Dała sobie te kilka chwil na przyjemne podsłuchiwanie, o ile w ogóle była w stanie cokolwiek zrozumieć i temat był interesujący.
W końcu przestawiła parawan tak, żeby zasłaniał ją od wejścia i zrzuciła z siebie całą resztę ubrań, by zanurzyć się we wciąż mocno ciepłej wodzie. Dzban z winem i kielich chwilę wcześniej wylądował tuż obok - Libeth zdecydowanie zamierzała ułatwić sobie zaśnięcie, dopóki jeszcze miała taką możliwość. Przesiedziała w wodzie dobre pół godziny, z zamkniętymi oczami i głową opartą o brzeg balii, dopóki kąpiel nie stała się już zbyt chłodna.
Później, ubrana w świeże, przygotowane przez służbę baronowej nocne ubrania, zasiadła jeszcze na moment przy toaletce. Rozczesała mokre włosy i zmusiła się do zjedzenia kilku kęsów ledwie ciepłego już posiłku. Jeśli nie wydarzyło się nic niespodziewanego, po prostu położyła się do łóżka, rozpaczliwie usiłując odepchnąć od siebie wszystkie myśli i zmusić się do zaśnięcia mimo wszystko.
Obrazek

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

75
Ściany komnat były grube i solidne, podobnie zresztą, jak i prowadzące do nich drzwi. Z uwagi na to, nieważne jak mocno Parnia nie wytężałaby słuchu, była w stanie wyłowić jedynie pojedyncze urywki z rozmów prowadzonych po drugiej stronie, podczas gdy pozostała część pozostawała zbyt stłumiona i niezrozumiała:
- ...-lecą głowy...
- ...nikt wcześniej... ... Skąd... wiedzieć?
- Wciąż... ... ...-yła wściekła. ... ...
- ...-ożna się dziwić. ...-ma zaplanowała... ...okazji...
- Ale ...-ady Paria...? Nie sądzę... ... -olna... ?
- ... wiem.

W ogólnym rozrachunku nie trudno było się domyślić, że przeprowadzana pomiędzy strażnikami wymiana zdań dotyczyć musiała wydarzeń z minionego wieczora oraz ich prywatnych odczuć dotyczących wydarzenia. Niestety, choć Libeth pewnych rzeczy mogła się sama domyślić, wiele również pozostawało pod znakiem zapytania. W dalszej części mężczyźni najwyraźniej przeszli na dużo lżejsze i bardziej przyziemne tematy dotyczące ich własnych rodzin.

Na ten moment, w głowie Parii mogło już zacząć lekko szumieć. Nie tylko od alkoholu, ale również wcześniejszego rozstrojenia emocjonalnego oraz ogólnego stresu, którego zdążyła się najeść w sporych ilościach. Całe szczęście, po zanurzeniu się w ciepłej wodzie, która, jak teraz mogła wyraźnie poczuć, skropiona została orzeźwiającym, cytrusowym olejkiem, spięte mięśnie rozluźniły się, a uczucie lekkiego otępienia stało się mniej dokuczliwe. To, co wydawało się przypominać zalążki migreny zaraz po wyjściu ojca, również poszło w niepamięć.
Po zażytej kąpieli oraz dokończonym w jej trakcie winie Libeth wreszcie poczuła, że być może jednak będzie mimo wszystko w stanie zmrużyć oko tej paskudnej nocy. W każdym razie do czasu, aż nie postanowiła przysiąść do posiłku.
Pod metalową przykrywką znalazła miskę pełną świeżego, choć już nie tak ciepłego, sezonowego gulaszu oraz... Świtek starannie złożonego w drobną kostkę papieru. Rozłożenie go zajęło chwilę, lecz gdy już tego dokonała, znajomy, wesoły dźwięk zagłuszył ciszę komnaty. Dźwięk dzwoneczka. Niewielkiego, pozłacanego dzwoneczka, który wypadł i potoczył się po blacie toaletki. Kartka, w którą był zawinięty, skrywała również krótką notkę, zapisaną eleganckim, równym pismem.
Spoiler:
Jakkolwiek dziwna i podejrzana nie była dołączona wiadomość, Paria nie mogła nie zauważyć, że dzwoneczek, nieważne jak szczelnie nie zapakowany, powinien powiadomić ją o swojej obecności, gdy tylko poruszyła drobne zawiniątko. Powinien wydać dźwięk dużo wcześniej, gdy służąca wnosiła tacę, a nawet jeśli nie wtedy, to przynajmniej wraz z odstawianiem jej. Nic takiego jednak nie miało miejsca. Dzwoneczek zadzwonił dopiero po rozpakowaniu papieru, w którym go dostarczono. Dziwne. Bardzo dziwne. Zwłaszcza że nieważne, z której strony nie spojrzeć, w świstku nieco pożółkłego pergaminu jako tako nie było niczego nadzwyczajnego.
Co jednak począć z wiadomością? Co począć z samym dzwoneczkiem? I co w ogóle o tym wszystkim myśleć? Być może powinna poinformować o nim kogoś z samego rana. Być może nie powinna o nim wspominać wcale. Czegokolwiek nie zdecydowała się zrobić, należało zaczekać. Było późno, a zmęczenie, jakkolwiek pomocna nie była kąpiel, wciąż dawało o sobie znak. I jakże miękki i kojący nie okazał się materac łóżka, gdy tylko na nim spoczęła!
Paria mogła sądzić, że tej nocy nie zmruży oka. Że nerwy nie pozwolą jej zasnąć mimo najlepszych chęci. Myliła się. Sen dopadł ją z zaskoczenia. Dokładnie tak samo, jak porywacze dopadli w trakcie bankietu Celestio.
*** Choć jej sen wydawał się z pozoru głęboki, Libeth praktycznie zerwała się do siadu, gdy gwałtownie wyrwał ją z niego odgłos poskrzypujących drzwi oraz towarzyszący mu pospołu stukot obcasów. Świece oraz ogień w kominku obecnym w sypialni musiały wypalić się jakiś czas temu. Jedynym źródłem światła był obecnie płomień lampy oliwnej trzymanej przez osobę, która właśnie zamykała za sobą drzwi. Krótkie, jakby poirytowane westchnienie jednego ze strażników na zewnątrz mogło świadczyć o tym, że osoba wchodząca do środka miała na to pełne pozwolenie, choć niekoniecznie samym strażnikom ochocze bądź na rękę.
- Tch. - krótkie kliknięcie językiem dotarło do uszu Parii. - Doprawdy, służba w tej posiadłości mogłaby być lepiej przeszkolona... - dotarło ją niezadowolone, dziwnie znajome, gderliwe mamrotanie. - Żeby pozwolić, aby ogień w kominku zupełnie wygasł... Ah! - postać, która wtargnęła do komnaty, uniosła lampkę wyżej i najwyraźniej sama zaskoczona widokiem siedzącej na łóżku bardki, niemalże podskoczyła w miejscu, wolną ręką łapiąc się za materiał sukni na klatce piersiowej. - Oh, bogowie! - jęknęła, zanim zaraz zaśmiała się dla ukojenia własnych nerwów. - Obudziłam cię, kochaneczko?
Ostatnie pytanie, Lady Canden zadała w typowo przesłodzony, przymilny sposób, który tak kochała stosować za każdym razem, gdy tylko udało jej się dopaść Libeth samą. W ogólnie nie zachowywała się jak osoba, która właśnie wparowała bez zapowiedzi do cudzej komnaty w środku nocy.
Foighidneach

Wróć do „Stolica”